Jonas Gardell „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek. Tom 3: Śmierć”

wyd. W.A.B. 2015

 

Trylogia Jonasa Gardella, w znakomitym przekładzie Katarzyny Tubylewicz, przedstawia losy grupki zaprzyjaźnionych homoseksualistów w Szwecji lat 80., w strasznym cieniu AIDS. Pierwsze dwa tomy („Miłość” i „Choroba”) ukazały się w zeszłym roku, teraz otrzymujemy część najbardziej przytłaczającą – „Śmierć”. Benjamin i Rasmus oraz Bengt, Paul, Seppo i Lars-Ake wkraczają w czas rozpaczliwej walki z chorobą. Swojej własnej albo przyjaciół. Roztrząsają problemy typu: kiedy najlepiej popełnić samobójstwo? Czy zaraz po otrzymaniu wiadomości, że choruje się na AIDS, czy może po pierwszej wizycie w szpitalu, czy jeszcze później? Jeden załatwił sprawę szybko, nawet nie zdążył schudnąć – i teraz kumple narzekają, bo trzeba się namęczyć, by nieść jego trumnę. Z innymi było łatwiej.

Osobna sprawa to rodzice. Nawet jeśli jakoś przeboleli ten „potworny” fakt, że mają syna homo, to po śmierci bez mrugnięcia okiem zrobią z niego hetero. A jego partnerowi nie pozwolą się nawet podpisać pod nekrologiem. „Pedała” nawet z żałoby się wyklucza.

Gardell, jak w poprzednich tomach, i tym razem na marginesie historii bohaterów snuje opowieść o szwedzkim ruchu LGBT, o tym, jak traktowano chorych na AIDS w początkach epidemii i w jak przewrotny sposób koszmar choroby przyczynił się do wprowadzenia związków partnerskich w Szwecji.

Mocne, a jednocześnie przystępne, napisane z myślą o tym, by ten nieznany świat „odmieńców” w obliczu katastrofy poznały również osoby, które nie miały z nim nic wspólnego. Zabieg się udał. Trylogia odniosła w Szwecji wielki sukces, na jej podstawie nakręcono serial. (MPU)

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nigdy nie prosiłem o akceptację

O „pedalskiej zarazie”, o wstręcie i obrzydzeniu, o trylogii „Nigdy nie wycieraj łez bez rękawiczek” i o polskich dziennikarzach z Jonasem Gardellem, szwedzkim pisarzem i komikiem, rozmawia Mariusz Kurc

 

fot. Katarzyna Szota

Jonas Gardell i Mariusz Kurc tuż po wywiadzie, w ambasadzie Szwecji w Warszawie, 15 czerwca 2014 r.

 

Spotykam się z Jonasem Gardellem w ambasadzie Szwecji w Warszawie nazajutrz po Paradzie Równości. Pracownicy ambasady są podekscytowani jego wizytą. Gardell, pisarz i komik, jest nie tylko jednym z najbardziej znanych gejów w Szwecji, ale po prostu jednym z najbardziej lubianych Szwedów. Do Polski przyjechał promować swą trylogię „Nigdy nie wycieraj łez bez rękawiczek”. Jej pierwsza część zatytułowana „Miłość” ukazała się po polsku w kwietniu, druga trafi do czytelników/ek w lipcu, a trzecia – po wakacjach. W Szwecji ta dramatyczna historia miłości dwóch chłopaków w cieniu AIDS odniosła ogromny sukces, doczekała się nawet adaptacji serialowej.

Ile osób wczoraj szło w Paradzie?

Według organizatorów nawet około 12 tysięcy.

Fantastycznie. Parada była świetna, idziecie do przodu. No, dobrze, to co? Porozmawiajmy o książce.

Na pierwszym planie to jest smutna love story, ale mam wrażenie, że przede wszystkim chciałeś opowiedzieć kawałek historii Szwecji, o której Szwedzi nie wiedzą…albo nie chcieli wiedzieć.

Dziś jesteśmy w światowej czołówce, jeśli chodzi o prawa LGBT, ale nie zawsze tak było, o nie! Progres jest szybki, dla wielu ludzi w moim kraju pełnia praw LGBT wydaje się oczywistością – nie pamiętają, że jeszcze niedawno było zupełnie inaczej. Mało tego, przyłapałem się na tym, że sam niektórych rzeczy nie pamiętam. Gdy robiłem research do książki, przeczytałem wszystkie artykuły szwedzkiej prasy z lat 80. na temat homoseksualizmu. Nawiasem mówiąc, mniej więcej połowa z nich była o mnie. Byłem wtedy tym „supergeje”, jednym z niewielu wyoutowanych…

Kiedy się wyoutowałeś?

W 1982 r. No, więc przeczytałem na przykład o incydencie, który mi się przytrafił. W restauracji podszedł do mnie człowiek i krzyknął: „Jak to jest zarażać innych śmiertelną chorobą, ty pedale, co?”. Po czym zgasił papierosa na moim talerzu i uciekł. Gazeta o tym napisała, a ja zupełnie wyparłem ten incydent z pamięci. AIDS, która była w tamtych czasach wyrokiem śmierci, nazywano „pedalską zarazą”, a my, geje, byliśmy po prostu mordercami. Gdy w 1985 r. opublikowałem moją debiutancką powieść, gejowską historię „Passion Play”, w recenzji w głównym szwedzkim dzienniku pisano, że „czytelnika obezwładnia wstręt i obrzydzenie”. Nie ze względu na brak literackiego kunsztu, tylko na tematykę. Dziś taki sposób pisania o gejowskiej miłości byłby nie do pomyślenia, wtedy był powszechnie akceptowany. Gdy z moim chłopakiem kupowałem gejowską książkę w księgarni, nagle facet stojący obok skoczył na nas machając nożem. Wezwani na miejsce policjanci… wzięli go w obronę! Mówili: musicie go zrozumieć, był po prostu strasznie zniesmaczony, że musiał na was patrzeć. Odmówili przyjęcia skargi. Taka była Szwecja początku lat 80., gdy miałem te 20 lat. A gdy zaczęliśmy się na serio emancypować i walczyć o swoje, to zaczęliśmy też umierać na AIDS. Media pełne były opinii, że jesteśmy sami sobie winni, że spotkała nas zasłużona kara od Boga. Nie potrafi liśmy się temu skutecznie przeciwstawić, bo mieliśmy wdrukowane poczucie niższości, byliśmy przyzwyczajeni, by traktować nas z pogardą, i zastraszeni. Pamiętam moje własne reakcje: „no, tak, cóż robić…”. To była codzienność. Teraz czuję się wolnym człowiekiem, ale gdy sobie przypomnę… Dziś możemy opowiadać swe historie – wtedy byliśmy zbyt zawstydzeni.

Rasmus i Beniamin, bohaterowie Twojej trylogii, są wręcz sparaliżowani własnym homoseksualizmem. Nawet w Sztokholmie czują się przerażeni, gdy mają iść na pikietę, do gejowskiego klubu czy w ogóle, gdy mają poznać innego geja.

I w takiej sytuacji spada jeszcze na ciebie AIDS! Podczas promocji książki w Szwecji podeszła do mnie jedna kobieta i powiedziała, że odnalazła w tej opowieści swego syna, geja, który zmarł na AIDS. Ze łzami w oczach mówiła, że on nie był żadną karą Boga, był wspaniałym chłopakiem, który miał po prostu straszliwego pecha. Ta książka uruchomiła w Szwecji proces odzyskiwania pamięci. Umożliwiła żałobę po tych ludziach. Nasz straszny los z tamtych lat został „zapisany” do narodowej historii, i to nie w żadnej niszy.

Wiele jeszcze z historii LGBT jest do odkrycia.

Przykład z Niemiec: gdy wojna się skończyła, więźniów uwalniano z hitlerowskich obozów koncentracyjnych – ale nie wszystkich. Tych z różowymi trójkątami, ukaranych za homoseksualizm, odtransportowywano do „normalnych” więzień.

Wiem. Nawet Trybunał Konstytucyjny RFN uznał w 1957 r., że karalność homoseksualizmu jest w porządku.

Mówimy na razie tylko o gejach, ale do odkrycia jest też historia osób transpłciowych, lesbijek. Notabene, gdy dorastałem, skrótu LGBT nie było. Mówiło się „sprawy gejów i lesbijek”.

środowisko lesbijskie było, jak w Polsce wtedy, osobne niż gejowskie?

Tak. Lesbijki odnajdywały się częściej w feministycznych ruchach kobiecych. I nie umierały na AIDS. Ich historia jest inna. Też wciąż właściwie nieopowiedziana.

Ty tymczasem otrzymałeś nagrodę od waszej księżniczki – Victorii.

Odbierając nagrodę powiedziałem: „Victoria, wiem, że jesteś naszą koronowaną księżniczką, ale dziś ja jestem królową!” Pomyślałem, że może trochę pojechałem po bandzie, ale nie, śmiała się razem z wszystkimi.

Co byś powiedział tym osobom publicznym, które ukrywają homoseksualizm?

Chyba nie jestem dobrym doradcą dla tych osób, nie mam doświadczenia życia w publicznej szafie. Wyoutowałem się przed sobą, przed najbliższymi i potem już nigdy przed nikim nie ukrywałem, że jestem gejem. I wiesz co? Spotkało mnie wiele nienawiści, ale miłości – dużo więcej. Teraz publiczne coming outy w Szwecji są już normalnością, chyba nawet się ich specjalnie nie odnotowuje. W paradzie w Sztokholmie bierze udział 500 tysięcy ludzi – to jest największa impreza w Szwecji. A w pierwszej, bodajże w 1972 r. ile szło osób? Jedenaście. Z coming outami podobnie – ktoś musiał być pierwszy, żeby dziś to stało się zwyczajne. Musimy pamiętać o tamtych pierwszych jedenastu osobach, bez nich nie byłoby dziś 500 tysięcy. To nie stało się samo, to trzeba było wywalczyć.

Dziś masz męża i dwoje dzieci. Gdy miałeś te 20 lat, to myślałeś, że zostaniesz ojcem?

Tak. Chciałem zostać ojcem. Nigdy się nie ograniczałem, że czegoś nie mogę, bo jestem gejem – nie można tak myśleć. Nikogo o pozwolenie na zostanie ojcem nie prosiłem. Spłodzenie dziecka to zresztą nie jest taka trudna sprawa (śmiech), dla geja też, naprawdę, wiem, co mówię. Mój syn ma dwanaście lat, córka osiem. Syn pyta mnie, jak to było, gdy dorastałem. Mówię, że wtedy geje wstydzili się tego, że są gejami. Trudno mu to zrozumieć. Opowiadam, jak w latach 80. po raz pierwszy wziąłem ślub z jego drugim ojcem. To była tylko nieformalna impreza, ale mieliśmy świadków, spisaliśmy umowę, testamenty, za księdza robiła nasza przyjaciółka aktorka. Potem, gdy stało się to możliwe w latach 90., zawarliśmy związek partnerski, a teraz jesteśmy małżeństwem.

Masz jakieś porady dla osób LGBT w Polsce?

Porady…? Głowa do góry. Bądźcie dumni z tego, kim jesteście… a za 30 lat szwedzka księżniczka da wam nagrodę! (śmiech) Mówiąc serio, musicie być wytrwali i cierpliwi. I cały czas robić swoje. W waszym społeczeństwie dużą rolę odgrywa katolicyzm, więc chciałbym powiedzieć wszystkim wierzącym: kochani, Bóg jest po naszej stronie!

Beniamin z twojej książki też pochodzi z bardzo religijnej rodziny. Jest świadkiem Jehowy.

Religie, niestety, często są homofobiczne i stoją na przeszkodzie procesu samoakceptacji. W drugiej części, której nie czytałeś, bo jeszcze nie ma jej w Polsce, ten temat pojawia się szerzej niż w pierwszej. Jeśli fundamentalnie religijni rodzice geja czy lesbijki nie są w stanie zmienić swych przekonań, to jest dramat. Trzeba poszukać sobie nowej rodziny. Wracając do Polski, po raz pierwszy byłem u was dziewięć lat temu…

Pamiętam. Przyjechałeś promować „Dojrzewania błazna”, bardzo popularną u nas książkę.

Widzę niesamowitą zmianę na lepsze. Nie chodzi tylko o to, że w paradach bierze udział więcej ludzi i że one są bezpieczniejsze. Pamiętam, że wtedy sam fakt, że jestem jawnym gejem, był bardzo egzotyczny, nawet dla dziennikarzy, którzy robili ze mną wywiady. Czuli się w obowiązku na początku zapewnić mnie, że są tolerancyjni, że akceptują, że nie mają nic przeciwko. Słuchałem tych deklaracji i myślałem sobie: „Słonko, ja cię nie proszę o akceptację. Niby mam ci być wdzięczny za tę postawę? Pierdol się” (śmiech). Tym akcentem kończymy, bo za moment zaczyna się bankiet wydany na cześć Gardella przez ambasadora, który wygłosi wzruszającą przemowę na temat praw osób LGBT. Gardell zaś opowie tę samą anegdotę o polskich dziennikarzach, tylko w końcówce zamieni słowa „fuck you” na bardziej dyplomatyczne „go away”.

 

Tekst z nr 50/7-8 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Ambasador Szwecji z okazji IDAHO

11063669_10153466663464994_2080647363130574500_n

Ambasador Szwecji w Polsce – Jego Ekscelencja Staffan Herrström, przysłał nam swe specjalne oświadczenie z okazji dzisiejszego święta – Międzynarodowego Dnia przeciwko Homofobii i Transfobii (IDAHO).

Nie wiemy, jak Wy, ale my czytaliśmy je z niepokojącym odczuciem – to “tylko” kilka prostych zdań, a jednak jakby ambasador, ten urzędnik państwowy, był ulepiony z innej gliny niż… Sami wiecie.

W każdym razie lepiej byśmy nie ujęli istoty tego, o czym w Dniu przeciwko Homofobii i Transfobii powinniśmy pamiętać.

Kto nie ma czasu, tu 4 fragmenty – a trochę niżej całość:

“W Szwecji homoseksualizm uważany był za chorobę aż do 1979 roku. (…) Kiedy tylko o tym pomyślę, odczuwam złość.”

“Ucieszyłem się, widząc, jak wielu uczestników zgromadziła zeszłoroczna warszawska Parada Równości. Już cieszę się na swój udział w tegorocznej paradzie 13 czerwca.”

“Ważne jest zatem, byśmy nie pozostawali bierni wobec podszytych uprzedzeniami dowcipów czy – co gorsza – mowy nienawiści.”

“Miłość między ludźmi tej samej płci nikomu nie wyrządza krzywdy”

Całość oświadczenia:

“Dzisiaj przypada Międzynarodowy Dzień przeciwko Homofobii i Transfobii.
Chciałbym, żeby taki dzień nie był potrzebny, żeby homofobia była częścią ciemnej historii, którą już dawno zostawiliśmy za sobą.

Tak niestety nie jest. Jeszcze nie, nigdzie na świecie.
W około 80 krajach homoseksualizm nadal jest zabroniony. W innych zakaz zniknął, ale dyskryminacja pozostała.
W Szwecji homoseksualizm uważany był za chorobę aż do 1979 roku. Dziś wydaje się to zamierzchłą historią, ale minęło przecież dopiero 35 lat. Kiedy tylko o tym pomyślę, odczuwam złość.
Gdy minionego lata odwiedził nas szwedzki pisarz Jonas Gardell, podczas przemówienia w rezydencji ambasady przypomniał, jak niewiele osób miało odwagę poprzeć szwedzki ruch LGBT w pierwszych latach jego istnienia. Parada Stockholm Pride, szwedzki odpowiednik warszawskiej Parady Równości, gromadziła początkowo tylko garstkę uczestników.
Dziś w Pride angażują się szefowe partii politycznych, a nawet premier Szwecji. Upłynęło jednak sporo czasu, nim tak się stało. Proces ten wymagał też zmiany nastawienia opinii publicznej.

Ucieszyłem się zatem widząc, jak wielu uczestników zgromadziła zeszłoroczna warszawska Parada Równości. Już cieszę się na swój udział w tegorocznej paradzie 13 czerwca.

Równolegle w Szwecji trwał proces sukcesywnego uzyskiwania przez osoby LGBTQ rozmaitych praw. Nieraz budziły one dyskusje, jednak z czasem ich przyznanie zyskało szeroką społeczną akceptację. Proces ten był na początku stosunkowo powolny, jednak po uchwaleniu prawa o związkach partnerskich w połowie lat 90. przemiany nabrały tempa – dotyczyło to zarówno ustawodawstwa, jak i naszych postaw.

W ostatecznym rozrachunku to właśnie o te postawy chodzi w tym dniu, Dniu przeciw Homofobii i Transfobii.

To nie tylko okazja, żeby pokazać swój sprzeciw wobec dyskryminacji i okazywaniu nienawiści wobec osób o orientacji homoseksualnej i osób transpłciowych, ale także by wyrazić swoje wsparcie dla europejskiego i globalnego społeczeństwa, w którym wszyscy obdarzamy się szacunkiem jako jednostki i jako ludzie. Dla społeczeństwa, w którym jako mężczyzna spotykałbym się z takim samym szacunkiem, gdybym miał partnera.

Miłość między ludźmi tej samej płci nikomu nie wyrządza krzywdy.
O tym, jakie rozwiązania w sferze polityki należy przyjąć decydują poszczególne kraje. Ale praw człowieka nie można ot tak po prostu przyjąć albo odrzucić. Nikt bowiem nie powinien doświadczać dyskryminacji ani homofobii.

Ważne jest zatem, byśmy gotowi byli wspierać się nawzajem. Byśmy nie pozostawali bierni wobec podszytych uprzedzeniami dowcipów czy – co gorsza – mowy nienawiści.

Problemu homofobii i transfobii nie rozwiążemy za pomocą górnolotnych deklaracji wygłaszanych raz do roku. Ale możemy potraktować ten dzień jako dobry początek. Wyobrazić sobie, jak by to było, gdyby nasza orientacja wywoływała nienawiść albo była negowana przez nasze otoczenie; jak by to było, gdyby głęboka miłość, którą darzymy drugiego człowieka była nieakceptowana, a my nie moglibyśmy jej okazywać bez ryzyka narażenia się na szyderstwa i ataki.

Tak możemy dziś zacząć. Opowiadając się za tym, by inni mieli takie same prawa, jakie posiadamy i my oraz jakie mieć pragniemy. Także ci, którzy kochają człowieka tej samej płci.
Staffan Herrström, Ambasador Szwecji w Polsce.”

Na zdjęciu ambasador Szwecji w Polsce, Staffan Herrström, we wrześniu zeszłego roku, na debacie Kampanii Przeciw Homofobii “Ramię w ramię po równość”, od której rozpoczął się projekt “Sojusznicy/sojuszniczki LGBT” (foto: Agata Kubis)