W naszej miłości jest Bóg

O tym, jak godzą homoseksualność z religią katolicką, z parą PAWŁEM DOBROWOLSKIM I KONRADEM SZPINDLEREM rozmawia MARCIN DZIERŻANOWSKI

 

foto: Marcin Niewirowicz, niema.foto

 

Obchodziliście właśnie rocznicę związku. Która to już?

Konrad Szpindler: Siódma.

Paweł Dobrowolski: Z oczywistych względów nie możemy obchodzić rocznicy ślubu, więc co roku celebrujemy datę pierwszej randki.

Jak się poznaliście?

KS: Pracowaliśmy razem w Teatrze Wielkim, ale początkowo była to tylko znajomość.

PD: Mnie się właśnie rozsypał związek, więc nie miałem w głowie wchodzenia w żadne nowe relacje.

KS: Z tego powodu nasz początek miał dwie prędkości. Ja oczekiwałem, że wszystko się potoczy szybciej, Paweł był zdystansowany. Pierwszy raz umówiliśmy się po pracy. Szczerze mówiąc, tego spotkania nie nazywaliśmy nawet randką. Paweł był trochę w fazie ogłuszenia po poprzedniej relacji. Nie chcieliśmy, żeby nasza relacja była formą terapii, więc daliśmy sobie czas. To była dobra decyzja.

To nie jest pierwszy związek Pawła. A Konrada?

PD: Konrad był dla mnie długodystansowcem, bo zdarzyło mu się być z kimś całe dwa lata. Ja miałem za sobą kilka niezbyt udanych prób, które szybko się zaczynały i równie szybko kończyły.

Ty, Pawle, byłeś wtedy mocno zaangażowany w duszpasterstwo w Kościele. Twoja homoseksualność i religia…?

PD: … nie stały już wtedy dla mnie w sprzeczności. Od jakiegoś czasu byłem ze sobą pogodzony.

I wyobrażałeś sobie siebie w związku z mężczyzną?

PD: Nie bardzo. W swoim otoczeniu nie znałem żadnej szczęśliwej pary jednopłciowej. Może dlatego związek dwóch mężczyzn wydawał mi się wtedy mission impossible.

A sama homoseksualność?

PD: Była pewnym wyzwaniem. Nie nazywałem tego krzyżem czy cierpieniem. Ale gdzieś do 25. roku życia przyjmowałem z grubsza oficjalny kościelny dyskurs. To znaczy, że osoby homoseksualne trzeba przyjmować z szacunkiem, delikatnością, ale też współczuciem. Przyznam, że słowo „współczucie” nie budziło we mnie wtedy sprzeciwu.

A ty, Konrad?

KS: Pochodzę z wierzącej rodziny, ale w przeciwieństwie do Pawła nigdy nie byłem zaangażowany w Kościół. W dzieciństwie z siostrą chodziłem do kościoła, ale rodzice już nie. W okresie dojrzewania przeżyłem jakiś rodzaj buntu.

Przeciw Bogu?

KS: Raczej przeciw instytucji Kościoła. Miałem niezbyt fajnego księdza od religii, więc się z niej wypisałem. To, co księża mówią o gejach, niespecjalnie mnie obchodziło. Wiedziałem, że chcę się z kimś związać na stałe, a że nie lubię sobie komplikować życia, przyjąłem zasadę: wiara tak, Kościół raczej nie.

PD: A ja w tej sprawie długo miałem jakiś hamulec.

Z powodów religijnych?

PD: Trudno powiedzieć. Historia mojej wiary nie jest typowa… W dzieciństwie nie byłem religijny, dopiero w liceum mocno doświadczyłem Boga. Powiedziałbym wręcz, że przeżyłem nawrócenie, ale nie wiem, czy w „Replice” wypada używać takich słów (śmiech).

Ile miałeś wtedy lat?

PD: Piętnaście, może szesnaście. Mniej więcej w drugiej klasie liceum, a więc w czasie, gdy większość ludzi w moim wieku kończy swoją przygodę z Kościołem, ja ją na dobre zacząłem. Przyjaciele i znajomi, którzy przygotowywali mnie do bierzmowania, pokazali mi inny, pozytywny wymiar religii i Kościoła. Mieli w sobie żywą, autentyczną wiarę. Ważną osobą była moja wówczas bliska przyjaciółka, Maria Magdalena. Już to, jak się nazywała, wydawało mi się z innego świata. Fascynowało mnie nawet to, jak się ubierała…

KS: Błagam, to, co mówisz, nie jest zbyt głębokie (śmiech)

PD: Ale tak było naprawdę! Te długie, falbaniaste spódnice Marii Magdaleny, splecione w warkocze włosy były dla mnie symbolem tajemniczego świata, którego wcześniej nie znałem. Owszem, to było bardzo powierzchowne, ale tak to bardzo często wygląda – poznajesz ludzi, którzy ci imponują i zarażasz się ich pasją, przejmujesz styl bycia. Mnie zarazili swoją duchowością.

Co ci w nich imponowało?

PD: Ich jasno określona filozofia życia, uporządkowany świat, jakieś zakotwiczenie. Siadałem z nimi, rozmawiałem o Bogu i to była dla mnie podróż do egzotycznego kraju. Później wszedłem w świat ruchu Światło-Życie, czyli tzw. Oazę, a jeszcze później w środowisko dominikańskiego duszpasterstwa akademickiego.

KS: Ja też miałem doświadczenie z Oazą. Kiedyś z rodzicami byłem gdzieś na wakacjach i obok ludzie z tej wspólnoty mieli swoje rekolekcje. Patrzyłem na nich ich przez płot i uznałem, że odbiła im szajba. Chyba nie byłem zbyt tolerancyjny…

PD: Ja właśnie w Oazie przeżyłem nawrócenie.

Co masz na myśli?

PD: Początkowo podchodziłem do wspólnoty z dużym sceptycyzmem. Zadawałem podchwytliwe pytania, szczerze mówiąc, trochę im rozwalałem spotkania. Kiedyś podczas jednej modlitwy poczułem moment, który można by nazwać zakochaniem w Bogu. Trudno to opisać. Tak się zaczęła moja wieloletnia podróż szukania miejsca w Kościele, bo siłą rzeczy, ze względu na moją orientację, to miejsce nie było oczywiste.

Myślałeś, żeby zostać księdzem?

PD: Tak. Ale szybko doszedłem do wniosku, że chęć pójścia do seminarium to ucieczka od pytań. Różnych pytań, także o homoseksualność.

W swojej wspólnocie mogłeś takie pytania stawiać?

PD: Niestety nie. Homoseksualność to w Kościele temat w znacznej mierze wyparty, przemilczany. A jeśli już się o nim mówi, to w kategoriach grzechu lub choroby. Jednak nie przypominam sobie nawet jakichś homofobicznych dyskusji czy kazań. O tym się po prostu nie mówiło.

Nie czułeś potrzeby, żeby o sobie opowiedzieć ludziom ze wspólnoty?

PD: Nie czułem. Dziś myślę, że mimo wszystko świadczy to o jakimś ograniczonym zaufaniu. Miałem w tym środowisku wielu przyjaciół, siłą rzeczy wchodziłem też w bardzo bliskie relacje z kobietami, którym nie miałem odwagi powiedzieć, dlaczego możemy pozostać „tylko przyjaciółmi”. Źle się z tym czułem.

KS: Ja podobnego etapu chyba nie miałem. Na germanistyce było sporo wyoutowanych gejów, więc to nie był temat tabu.

PD: Jesteś ode mnie cztery lata młodszy, być może to też ma znaczenie, bo czasy się jednak zmieniały. Ja bezradnie pytałem Boga, jak mam pogodzić swoją homoseksualność z wiernością Kościołowi i nie znajdowałem satysfakcjonującej mnie odpowiedzi. Zalecana przez katechizm wstrzemięźliwość seksualna pogrążała mnie coraz bardziej w smutku i czułem, że oddziela mnie ona od Boga.

O co konkretnie pytałeś?

PD: Czy żyć w samotności? A może zostać zakonnikiem?

O ewentualny związek też pytałeś?

PD: Tak, ale, jak już mówiłem, sam nie wierzyłem, że jest on możliwy. Może dlatego nie słyszałem odpowiedzi, mimo intensywnych modlitw, częstych rekolekcji i naprawdę wielkiego zaangażowania w religię. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że skoro kościelne dyrektywy nie potrafią mi pomóc, to muszę wziąć sprawy w swoje ręce i bardziej samodzielnie zatroszczyć o swoją duchowość.

Teologowie nazwaliby to „autonomią sumienia”.

PD: Dla mnie to był taki ryzyk-fizyk. Nie chciałem być samotny, wiedziałem, że nie powinienem próbować z kobietami, z kolei pójście do zakonu w moim przypadku, było bardziej pokusą niż wyrzeczeniem. Jedynym rozwiązaniem pozostała próba wejścia w związek. Poznanie Konrada było jakimś przeformatowaniem mojego myślenia. Wcześniej modliłem się, by Bóg postawił na mojej drodze osobę, która mi pozwoli uwierzyć w miłość między dwoma facetami. Być może więc Konrada sobie wymodliłem.

Rozumiem, że gdy zaczęliście się spotykać, nie miałeś poczucia, że Boga odstawiasz na bok.

PD: Przeciwnie: czułem, że robię to, do czego Bóg mnie wzywa. Miałem już wtedy tak silne doświadczenie więzi z Bogiem, że wiedziałem, że nic mnie już od Niego nie oddzieli. Dziś wiem, że On jest w moim związku, w mojej miłości do Konrada, w naszym wspólnym życiu.

Po siedmiu latach zastanawiacie się czasem, dzięki czemu się to udaje?

KS: Ja myślę, że model dobrego związku wyniosłem z domu. Moi rodzice są dla mnie wzorem.

PD: Ja wierzę, ze Bóg chce naszego związku i że mu sprzyja. Wiara nauczyła mnie też tego, że wierność jest wartością.

Wierność drugiemu człowiekowi?

PD: W ogóle wierność. Mój brat jest zapalonym kibicem Legii. I jest wierny swojej drużynie niezależnie od tego, czy wygrywają, czy przegrywają. Ja podobnie traktuję Boga. Był czas, że większość moich znajomych to byli ludzie zaangażowani w Kościół. Jeździliśmy razem na rekolekcje, wiwatowaliśmy na cześć papieża. Dziś jest inaczej. Dla wielu osób to, że jestem wierzący, nie mieści się w głowie, ludzie wokół mnie na ogół krytykują Kościół, zresztą, z dużą częścią tej krytyki, niestety, się zgadzam. Ale traktuję wiarę serio i staram się być wierny. Nie zostawię Boga dlatego, że w jakimś środowisku religia nie jest modna. Jestem przekonany, że to się przekłada na wierność w związku.

Relacja z Konradem zmieniła twoją duchowość?

PD: Myślę, że jest dziś ona dojrzalsza. Przed związkiem bardzo napędzała ją samotność. Kiedy pojawił się ktoś, komu mogę dać miłość, siłą rzeczy nie mam już potrzeby szukania tak silnych więzi we wspólnocie religijnej. Kiedyś mówiłem, że Kościół jest moim domem. Teraz swój dom tworzę z Konradem, ale Kościoła nie zostawiłem.

KS: Moja religijność też się zmieniła. Pochodziliśmy z zupełnie innych światów; gdy się poznaliśmy, początkowo Paweł chodził do kościoła sam. Doceniam to, że na mnie nie naciskał, w pewnym momencie sam powiedziałem, że chcę z nim iść. Dziś mam dużą radość z tego, że możemy co niedziela pójść razem na mszę. Dużym odkryciem było też poznanie ludzi z duszpasterstwa, przyjaciół Pawła. Przez lata tworzyłem sobie strefę religijnego komfortu, polegającą na tym, że będąc wierzącym, unikałem księży, wspólnot, ludzi Kościoła. Nagle Paweł mi pokazał fajnych, zaangażowanych katolików.

Jak przyjęli, że jesteście parą?

KS: Szalenie akceptująco. To było duże zaskoczenie.

PS: Rzeczywiście, większość ludzi z mojego duszpasterstwa od początku trzymała kciuki za nasz związek. Miałem wrażenie, że czekali, aż im wreszcie przedstawię swojego chłopaka.

Wcześniej domyślali się, że jesteś gejem?

PD: Myślę, że tak.

A księża?

PD: Ci zaprzyjaźnieni dawali nam liczne sygnały akceptacji, choćby dając lajki na Facebooku, gdy wrzucaliśmy wspólne zdjęcia. Miałem poczucie wsparcia. Z jednym księdzem blisko się przyjaźnimy do dziś, regularnie do nas dzwoni, troszczy się, wysyła życzenia na święta, przychodzi indywidualnie „po kolędzie”.

KS: To, że jesteśmy w związku, ewidentnie go do nas zbliżyło.

Trzy lata temu Paweł uczestniczył w głośnej kampanii „Przekażmy sobie Znak Pokoju”. Niespodziewanie dostałeś wtedy zaproszenie do programu „Warto rozmawiać” prowadzonego przez znanego z niechęci do osób LGBT Jana Pospieszalskiego.

PD: Mój występ w tym programie to był mój publiczny coming out. Znałem Janka dużo wcześniej, uczestniczyliśmy razem w nabożeństwach, śpiewaliśmy razem w kościele. Dlatego zdecydowałem się pójść.

KS: Odradzałem, ale Paweł się uparł. Wiedział, że nie będzie łatwo, ale chyba potraktował to jako pewnego rodzaju misję.

PD: Po prostu czułem się gotowy, żeby publicznie opowiedzieć o tym, że gej, do tego żyjący w związku, może być wierzący.

Ty, Konradzie, poszedłeś wtedy z Pawłem do telewizji…

KD: Ale nie wszedłem do studia. Czekałem na Pawła w salce obok, razem z innymi gośćmi.

Twój występ spotkał się z wielkim, pozytywnym odzewem.

PD: Dostałem ogromne wyrazy wsparcia. Oczywiście pojawiły się też słowa krytyki, ale były one raczej wyjątkiem. Generalnie wszyscy mi dziękowali, nieznani ludzie, w tym księża i zakonnice, pisali do mnie, dziękując za odważne świadectwo. Także osoby heteroseksualne mówiły, że mój występ był dla nich ważny. Niektóre dopiero wtedy zrozumiały, że w związkach jednopłciowych chodzi o miłość.

KS: Dlatego jeśli co roku obchodzimy rocznicę naszego związku, to robimy to także dla naszych heteroseksualnych przyjaciół.

PD: Przecież kiedyś nawet ja sam uważałem, że takie zjawisko, jak trwały, jednopłciowy związek, w przyrodzie nie występuje. Dziś, dzięki Konradowi, wiem, że jest inaczej i mam potrzebę podzielić się tą dobrą nowiną z innymi.

Paweł Dobrowolski (38 lat) – teatrolog, dramaturg. Jeden z trzech współtwórców kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju” z 2016 r. (jej organizatorami byli Kampania Przeciw Homofobii, Wiara i Tęcza, Tolerado oraz środowiska katolickie wokół pism „Tygodnik Powszechny”, „Znak”, „Więź” i „Kontakt”), dyrektor Festiwalu Nowe Epifanie. Był kierownikiem literackim i menadżerem w kilku warszawskich teatrach.

Konrad Szpindler (34 lata) – germanista. Był producentem w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Obecnie pracuje w Instytucie Goethego w Warszawie.

Tekst z nr 75 / 9-10 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tęczowa zakonnica

Jeannine Gramick, amerykańska zakonnica o polskich korzeniach, 40 lat temu stworzyła najważniejszą na świecie organizację na rzecz zmiany podejścia Kościoła katolickiego do homoseksualności. – Katolicy LGBT, wyjdźcie z szafy! – apelowała podczas wizyty w Polsce

 

Rok 1998 był dla siostry Jeannine Gramick szczególnie trudny. Stworzone przez nią 20 lat wcześniej katolickie duszpasterstwo osób LGBT „New Ways Ministry” od początku było przedmiotem kontrowersji, ale teraz znalazło się na celowniku samego Watykanu. Kierowana przez kard. Josepha Ratzingera Kongregacja Doktryny Wiary prowadziła wobec niej dochodzenie. Czarę goryczy przelała książka „Building Bridges: Gay and Lesbian Reality and the Catholic Church”, w której siostra krytykowała nauczanie Kościoła o grzeszności czynów homoseksualnych. Watykan żądał wycofania się z tych twierdzeń, groził kościelnymi karami. Siostra Gramick wielokrotnie zabiegała o osobiste spotkanie z kard. Ratzingerem, ale tamy kościelnej biurokracji okazały się szczelne. W jej zakonie Sióstr Szkolnych Notre Dame panowało przekonanie, że za chwilę spadnie na nią ekskomunika. Uratować siostrę może już tylko cud – rzuciła pewnego dnia amerykańska przełożona. Zaproponowała, by w tej intencji odbyć pielgrzymkę do Monachium, gdzie znajduje się grób założycielki zgromadzenia bł. Marii Teresy od Jezusa. Do Niemiec poleciałam razem z matką prowincjalną. Tak się złożyło, że miałyśmy przesiadkę w Rzymie – opowiada s. Gramick. Okazało się, że w samolocie do Monachium leciał też kard. Ratzinger. Był ubrany na czarno, ale miał koloratkę, siedział przy oknie i się modlił. Miejsce obok niego nie było zajęte, więc się przysiadłam i przedstawiłam – wspomina zakonnica. Znam siostrę od 20 lat!, zażartował kardynał. Pierwsze skargi na „tęczową siostrę” zaczęły bowiem spływać do jego kongregacji już w latach 80. Rozmawiali jakieś 20 minut, siostra mówiła o swoich spotkaniach z osobami homoseksualnymi. Czy ksiądz kardynał spotkał kiedyś osobiście geja lub lesbijkę? – spytała pod koniec rozmowy. O tak! – odpowiedział Ratzinger. Kiedy byłem z Janem Pawłem II w Berlinie, widzieliśmy gejowską demonstrację – odpowiedział przyszły papież. Zrozumiałam wtedy, że późniejszy papież nie spotkał osobiście ani jednej ujawnionej osoby homoseksualnej – mówi s. Gramick. W pewnym momencie do rozmowy włączyła się przełożona. Kard. Ratzinger zapewnił, że ekskomunika dla siostry nie wchodzi w grę. Nauczanie o homoseksualności nie jest tym poziomem doktryny, za którą groziłoby wykluczenie z Kościoła – wytłumaczył. Rzeczywiście, w 1999 r. siostra dostała watykański zakaz prowadzenia duszpasterstwa osób LGBT i wypowiadania się na ten temat, ale ekskomuniki nie było. Siostra nie podporządkowała się tej decyzji, duszpasterstwo osób LGBT nieprzerwanie prowadzi do dziś.

Polskie korzenie

Urodziła się w 1943 r. w Filadelfii. Z dumą podkreśla, że jest stuprocentową Polką. Dziadek Andrzej Gramiak pochodził z położonej w Galicji Wschodniej małej wsi Teofipólka, a babka Teofila Stokłosa – z sąsiedniego miasteczka Kozowa. Obie miejscowości po wojnie weszły w skład Ukrainy. Polakami byli też dziadkowie ze strony matki, ale o ich pochodzeniu wiadomo niewiele. Wszyscy wyjechali do USA na początku XX wieku, jeszcze przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości. W domu siostry Gramick jedzono barszcz, pierogi i faworki, nazywane kresowo „chruścikami”. Dziadek zmarł, gdy ojciec miał pięć lat. Żeby utrzymać piątkę dzieci, babcia pracowała jako sprzątaczka. Gdy powiedziałam, że idę do klasztoru, cieszyła się, że będę miała lżej. Do dziś babcia jest dla mnie wzorem wytrwałej, odważnej kobiety – mówi s. Gramick. W klasztorze Sióstr Szkolnych de Notre Dame, do którego wstąpiła po liceum, wcale nie chciała się zajmować kontrowersyjnymi sprawami. Miała uczyć w katolickich szkołach matematyki i być zwyczajną, pobożną zakonnicą. Preferowała zresztą cichą modlitwę za murami klasztoru, ale przełożeni wysłali ją na katolicki Uniwersytet w Pensylwanii, gdzie robiła doktorat. Kiedyś rektor jej katolickiej uczelni wysłał ją na przeszpiegi na gejowską potańcówkę, na którą chodzili studenci. Miała sprawdzić, co się tam naprawdę dzieje, uważała zresztą, że organizowanie takich spotkań jest niemoralne. To tak, jakby urządzać koktajl party dla alkoholików, powtarzała z oburzeniem. Na prywatce spotkała jednak Dominika Basha, geja, który narzekał, że księża go odtrącili. Przyznała mu się, że tak naprawdę jest zakonnicą. Usłyszała wyrzut: Co Kościół robi dla moich homoseksualnych sióstr i braci? Nie umiała odpowiedzieć, zadała więc to samo pytanie w swoim klasztorze. Okazało się, że starsze siostry nie wiedziały nawet, kto to jest gej czy lesbijka. Przełożona zaproponowała, by w takim razie to siostra Gramick zaczęła się zajmować osobami homoseksualnymi.

Nie podskakuj Watykanowi

Zaczęło się od zorganizowania mszy w prywatnym domu Dominika, na którą przyszła grupa lesbijek i gejów. Wkrótce o sprawie napisała jedna z większych gazet w Filadelfii. Do redakcji nadeszły dziesiątki listów, prawie wszystkie pozytywne. Uświadomiłam sobie wtedy, że zwykli wierni myślą zupełnie inaczej niż hierarchowie – mówi siostra. Artykuł z gazety wpadł też w ręce rodziców siostry Gramick. Co to ma znaczyć? Dlaczego właśnie ty to robisz?, dopytywał ojciec. Bo nikt inny nie chce, a ktoś musi, odpowiedziała bez wahania. Ojciec dał za wygraną, na koniec rozmowy rzucił jednak: Tylko pamiętaj, nigdy nie podskakuj Watykanowi. Tej ojcowskiej rady siostrze nie udało się na szczęście wprowadzić w życie. W 1977 r. s. Gramick powołała istniejącą do dziś organizację „New Ways Ministry”. Jej celem jest m.in. edukowanie księży, zakonnic i innych kościelnych liderów na tematy LGBT. Katoliccy działacze przekonują do zmiany kościelnego nauczania odnośnie homoseksualności, biseksualności i transpłciowości, publikują też listę parafii przyjaznych osobom LGBT. Takich parafii są już setki, ale siostra przekonuje, że to ciągle za mało. Dlatego w kwietniu, na 40 rocznicę powstania, New Ways Ministry organizuje w Chicago wielką konferencję z udziałem setek katolickich księży, zakonnic, teologów i kościelnych działaczy. Swą obecność zapowiedziało już kilku katolickich biskupów. Czy te cztery dekady działalności to sukces czy porażka? Siostra Gramick się zamyśla. Najgorzej jest z biskupami – mówi po chwili. Dziś, po pontyfikatach Jana Pawła II i Benedykta XVI, amerykańscy hierarchowie są bardziej konserwatywni niż w latach 70. Lepiej jest, gdy spojrzeć na amerykańskich teologów. Dziś większość z nich odrzuca nauczanie Watykanu dotyczące homoseksualności – ocenia siostra. Ale największy sukces to zmiana świadomości zwykłych wiernych. Obecnie aż 54 proc. amerykańskich katolików popiera małżeństwa jednopłciowe, a ponad 75 proc. jest za wprowadzeniem przepisów zakazujących dyskryminacji osób LGBT. Na połowie uczelni katolickich w USA oficjalnie działają organizacje LGBT, a grupy parafialne chodzą w paradach równości. Przez te lata zrozumiałam, że prawdziwy Kościół to wierni z kościelnych ławek – mówi siostra Gramick. To właśnie zmiana ich świadomości jest kluczowa. Dlatego zdecydowała się wesprzeć polską kampanię „Przekażmy sobie znak pokoju”. Jej zdaniem, stosunku Kościoła do osób LGBT nie zmienią teologiczne debaty ani ideologiczne argumenty. Zachęcam do tego, by każdy, kto może to zrobić, dokonywał coming outu – w rodzinie, parafii, wobec swojego proboszcza czy innych wiernych – przekonuje. To osobiste historie zmieniają ludzkie serca – dodaje. Przykład? Biskup Thomas Gumbleton z Detroit. W 1992 r. przyjął zaproszenie na organizowaną przez s. Gramick konferencję poświęconą stosunkowi Kościoła do homoseksualności. Zaskoczył wszystkich, gdy powiedział, że przygotował dwa wystąpienia: jedno jako biskup, drugie jako człowiek. „Do końca nie wiedziałem, które powinienem wygłosić, ale zdecydowałem się na to drugie”, ogłosił na początku konferencji. I podzielił się historią swojej rodziny. Kilka lat wcześniej jego brat Dan napisał w liście do rodziny, że jest gejem. Zupełnie nie wiedziałem, jak mam się zachować, więc na wszelki wypadek przez dwa lata milczałem, opowiadał biskup. Kiedyś jednak przed świętami matka spytała go, czy jej drugi syn pójdzie do piekła. Wtedy w biskupie coś pękło. Mamo, bardzo kochamy Dana, a przecież Bóg kocha go jeszcze bardziej niż my – odpowiedział. Z czasem stał się jednym z największych rzeczników osób homoseksualnych w Kościele. Używał biskupiej mitry w kolorach tęczy, otwarcie sprzeciwił się watykańskiej instrukcji z 2005 r. zakazującej dopuszczania gejów do święceń. Jeśli hierarchowie nie będą osobiście poznawać osób homoseksualnych, nie pozbędą się swoich stereotypów. Każdy coming out ma wielkie znaczenie indywidualne, ale jest też ważnym darem dla innych ludzi i Kościoła – podkreśla siostra Gramick.

Most do deptania

Czy hierarchiczny Kościół zmieni swoje nauczanie dotyczące homoseksualności, biseksualności i transpłciowości? Zdaniem siostry Gramick, z pewnością tak. Pytanie, kiedy to nastąpi. Obecne nauczanie w tej sprawie jest sprzeczne ze współczesną wiedzą naukową i niesprawiedliwe. Powtarzanie, że orientacja homoseksualna nie jest grzechem, ale czyny już tak, nie ma sensu. To tak, jakby mówić ptakom, że nie mogą latać. Wielu pyta, co z takimi poglądami robi jeszcze w Kościele. Piętnaście lat temu siostrze groziło nawet wydalenie z klasztoru, ostatecznie przeszła do bardziej postępowego zakonu Sióstr Loretto. To był dla niej trudny czas, w jednym z wywiadów powiedziała nawet, że prawdopodobnie miała wtedy niezdiagnozowaną depresję. Ale nie myślała, żeby odejść. Skoro kiedyś zdecydowałam się być mostem między Kościołem a osobami LGBT, to muszę w tym wytrwać. Zresztą, jak się jest mostem, to nie można się dziwić, że ludzie po nas depczą – żartuje.Moim powołaniem jest zakon – powtarza. Nigdy nie myślała też o zmianie wyznania, choć w USA jest wiele Kościołów protestanckich, które dawno skorygowały swoje nauczanie o homoseksualności. Moją misją jest zmienianie Kościoła katolickiego od wewnątrz. Zresztą czuję się katoliczką do szpiku kości – podkreśla. Ale od razu zaznacza, że dla niej Kościół to nie hierarchia, lecz wspólnota wiernych. Duchowa rodzina – wyjaśnia. Kiedy w mojej rodzinie dzieje się źle, nie pakuję swoich rzeczy i się nie wyprowadzam, tylko rozmawiam i próbuję naprawiać to, co się da – mówi. Podkreśla jednak, że to jej osobista droga. Od innych tego nie może wymagać. Zna wiele lesbijek i gejów, którzy zostali przez innych wierzących bardzo poranieni. Rozumie ich decyzję, żeby odejść. Najważniejsza jest nasza relacja z Bogiem. Jeśli komuś Kościół katolicki nie pomaga w jej budowaniu, to znaczy, że nie jest to miejsce dla niego – podkreśla.

Nadzieja we Franciszku

Za pontyfikatu Franciszka znowu poczuła, że łapie wiatr w żagle. Owszem, papież w sprawie LGBT popełnia gafy, ale ma też piękne gesty. W październiku 2015 r. w czasie wizyty w USA spotkał się na przykład ze swoim byłym uczniem Yayo Grassim i jego homoseksualnym partnerem Iwanem. Kilka miesięcy wcześniej przyjął na audiencji transseksualnego mężczyznę z Hiszpanii wraz z narzeczoną. Niespełna rok temu siostra Gramick zorganizowała pielgrzymkę osób LGBT do Rzymu. Grupie nie udało się wprawdzie prywatnie spotkać z Franciszkiem, ale tęczowych pielgrzymów zaproszono na papieską audiencję do specjalnej strefy VIP. Ten papieski przykład idzie w dół. Z obecnym arcybiskupem Waszyngtonu kard. Donaldem Wuerlem spotykam się kilka razy do roku – mówi. Zakonnica ma też pełne wsparcie przełożonych zakonu Sióstr Loretto, do którego przeniosła się 15 lat temu. Zawsze podkreśla jednak, żeby się nie oglądać na papieża czy biskupów. Jej życie odmieniło przecież zwykłe ludzkie spotkanie z młodym gejem Dominikiem. Chciałaby, żeby także inni ludzie Kościoła mieli okazje spotykać osoby homoseksualne. Kilka lat temu zakonnica poznała kuzyna Benedykta XVI. Okazało się, że w rodzinie emerytowanego papieża jest osoba homoseksualna, która jednak nigdy nie zdecydowała się o tym powiedzieć Ratzingerowi. Wielokrotnie z nim rozmawiała, siadała do stołu, ale się nie ujawniła. Gdy się o tym dowiedziałam, pomyślałam, że ten jeden coming out mógłby zmienić historię Kościoła. Dlatego tak ważne jest, żeby wierzące osoby LGBT wychodziły z szafy – mówi siostra Gramick.

Siostra Gramick w Polsce

Kilkaset osób wzięło udział w polskich spotkaniach z siostrą Jeannine Gramick, twórczynią katolickiego duszpasterstwa osób LGBT w USA. Na przełomie listopada i grudnia odbyły się one w warszawskim Muzeum Historii Żydów POLIN, Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku oraz Spółdzielni Ogniwo w Krakowie. Towarzyszyły im pokazy filmu „W zgodzie z sumieniem. Droga wiary s. Jeannine Gramick” w reżyserii Barbary Rick. Siostra poprowadziła również adwentowy dzień skupienia dla uczestników grupy polskich chrześcijan LGBTQ „Wiara i Tęcza”. Mam polskie korzenie, więc czuję się tu jak w rodzinie – mówiła zakonnica. Wizyta siostry nad Wisłą to pokłosie kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju”, przy której współpracowały organizacje LGBT oraz środowiska katolickie. Siostra Gramick była pod dużym wrażeniem tego, co zobaczyła w Polsce. Jestem zaskoczona, że spotkałam tu tak wiele postępowo nastawionych osób, także w Kościele. Wielkim błogosławieństwem jest Kampania Przeciw Homofobii, która robi wspaniałe rzeczy dla osób LGBT i ich rodziców. Cieszy mnie też działalność Wiary i Tęczy, która organizuje przyjazną przestrzeń dla wierzących osób LGBT – mówiła. Wizytę siostry Gramick w Polsce organizowały KPH, WiT oraz trójmiejskie stowarzyszenie Tolerado.

Tekst z nr 65 / 1-2 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Dorota Hall – „W poszukiwaniu miejsca. Chrześcijanie LGBT w Polsce”

Wyd. IFiS PAN 2016

Solidna, ponad trzystustronicowa praca naukowa. Dorota Hall wnikliwie i fachowo przedstawia historię problematyki LGBT w kontekście religii na łamach polskiej prasy – to bodaj najbardziej fascynujący rozdział książki. Pełno tu nieco zapomnianych, a bezcennych cytatów z wielu tzw. ważnych osób (począwszy od lat 60. XX w.). Ale nie tylko o smaczki chodzi – Hall pokazuje, że historia LGBT w kontekście religii da się ułożyć w spójną narrację z jasno wyodrębnionymi etapami. Nie mniej interesujący jest rozdział, w którym znaczną część stanowią wypowiedzi rozmówców Hall, członków grupy Wiara i Tęcza i wielu innych chrześcijan LGBT. Oczywiście, dotyczą one drogi do pogodzenia nieheteroseksualnej orientacji z religią. Coraz częściej chrześcijanie LGBT dają sobie prawo głosu. Podsumowuje to dobrze chłopak, który mówi, iż przestał spowiadać się z tego, że ma chłopaka i że uprawiają seks – jeżeli już, to spowiada się z tego, że bywa dla swego partnera niemiły czy arogancki. Poza tym, autorka dochodzi na przykład do wniosku, że istotną cechą osób „pchających” emancypację chrześcijan LGBT do przodu jest… ich mobilność geograficzna. Tak! Po szczegóły odsyłam do książki. Główne zaś pytanie pracy brzmi, jakie są „możliwości artykulacyjne chrześcijan LGBT w społecznej grze o hegemonię”. Świetnie, że badaczka nie próbuje być niewidzialną, niezaangażowaną naukowczynią. Ba! Poddaje analizie własną tożsamość (również seksualną) i jej wpływ na postrzeganie podejmowanej tematyki. Dodatkowe brawa należą się grupie Wiara i Tęcza. Gdyby nie działalność WiT (już 6 lat!), Dorocie Hall zapewne dużo trudniej byłoby napisać tę ciekawą pracę. (Mariusz Kurc)

Tekst z nr 65 / 1-2 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Grzech czy nie? To sprawa sumienia

O miejscu osób LGBT w Kościele katolickim, o zmianach w Kościele, które chciałoby się, by zachodziły szybciej, o akcji „Przekażmy sobie znak pokoju” oraz o piekle, którego raczej nie ma, z teolożką i filozofką Haliną Bortnowską rozmawia Zuzanna Piechowicz (TOK FM)

 

Czy jest miejsce w polskim Kościele katolickim dla osób nieheteroseksualnych? Gdzie mogą czuć się pełnoprawnymi członkami wspólnoty?

Nie wiem… Zapewne są takie miejsca do odnalezienia. Przykładem jest grupa Wiara i Tęcza. Powinno ich być więcej. Są ludzie, którzy by tego chcieli. I są na to gotowi. Problemem jest powolne trwanie w Kościele rzymskim. Myślę, że wielu duszpasterzy chciałoby zmian, ale słusznie czują, że to może się łączyć z wypchnięciem z Kościoła tych, którzy zmian nie rozumieją. Którzy dotąd posłusznie trwali. Tych ludzi nauczono, że pewne rzeczy się nie zmieniają. Często ta nauka kosztowała ich dużo wysiłku. Dla wielu z nich Kościół jest jedyną łodzią, którą mają, którą znają. Oni za dobrze pamiętają wszystkie „nie” i „nie wolno”. Pytają: „Co się stało? Dlaczego mamy mieć teraz inne zasady?” Dotyczy to zarówno wielu wiernych, w tym starszych, jak i dostojników kościelnych. Dla nich zmiana bywa gorsząca. Z uwagi na swą historię, długą i nieprzerwaną, Kościół rzymskokatolicki z dużym trudem zarządza zmianami.

Ale one zachodzą?

Przed laty rozmawialiśmy z członkami zespołu synodalnego w Nowej Hucie na temat zmian wprowadzonych po soborze. To było niedługo po jego zakończeniu. Zapytałam, jakich zmian doświadczają. Jedna z uczestniczek powiedziała, że dawniej, przed soborem, słysząc, że córka ma nieślubne dziecko, ksiądz by ją zbeształ, że jest złą matką i kazałby jej wyrzucić córkę z domu. Teraz ksiądz ją zapyta, czy wystarczająco kocha tego wnuka. Bo jemu się miłość należy. Może ojciec nie poświęca mu wystarczającej uwagi? Więc babcia powinna być cała dla niego. I to jest dla niej zmiana soborowa. W wielu dziedzinach Kościół dokonał zmiany o wielkim, radosnym znaczeniu. Niejedno z tego, co papież Franciszek usiłuje ostrożnie pokazać, odegrać, zaprezentować, opowiedzieć w przypowieści, jest zalążkiem zmiany. On nad nią pracuje. Bardzo powoli i ostrożnie. Nie wiadomo tylko, ile zdąży zrobić.

O homoseksualistach mówi, że „nie powinni być dyskryminowani, powinni być traktowani z szacunkiem”. I podkreśla, że należą im się przeprosiny ze strony chrześcijan.

Mówi też, że trzeba pracować nad tym, by ludzie, którzy pod jakimkolwiek względem nie stosują się w pełni do reguł, mogli być obecni we wspólnotach związanych z Kościołem, w parafiach. Aby mieli możliwość służyć tak, jak chcą i potrafi ą. I aby ich służba była nie tylko akceptowana, ale też doceniana. To bardzo dobra droga, ale jednocześnie trudna. Terapia szokowa w Kościele się nie uda. Trzeba pracować na uzdatnianiem ludzi do przyjmowania błogosławionych zmian.

Jak?

Myślę, że niezwykle ważne jest podejście do posłuszeństwa w Kościele. Niewiele się o tym mówi. Posłuszeństwo Bogu to co innego niż podporządkowanie się jakiejś osobie. Chrześcijanin nie może się zwolnić z wolności sumienia, jakie posiada. Tylko to, co przez swoje sumienie przepuści, jest uświęcone. Nie może swojego wodza, lidera czy księdza obciążyć odpowiedzialnością za siebie. Nikomu nie należy powierzać swojego sumienia, ono jest niezbywalne. Jak prawa człowieka. Takie wychowanie musi się odbywać w kościele.

Z ust księży często słychać słowa o tym, że homoseksualiści grzeszą. Arcybiskup Jędraszewski powiedział „Kościół nie zabrania miłości, nie zabrania osobom homoseksualnym kochać. Mogą kochać, ale nie osoby tej samej płci”.

Grzechem nie jest sama orientacja, ale czyny się z niej wywodzące traktowane są już jako naruszenie prawa. Myślę, że to przekonanie może ulec nowemu namysłowi. Bądźmy dorośli i nie ustawiajmy sobie życia w kategorii grzechów, grzeszków i grzeszydeł. Lepiej jest myśleć, czy coś jest w porządku, czy nie. To sumienie ma być wyznacznikiem decyzji życiowych chrześcijanina. Nikt nie może wyręczyć sumienia drugiego człowieka. Można sumienie oświecić, ale to nie jest automat. Chodzi o to, czy trzymasz się Tory i Ewangelii w jej duchu. Czy jesteś wierny złożonej obietnicy. Tej, którą złożyli rodzice chrzestni, a każdy dorastający chrześcijanin podtrzymuje i powtarza. Inaczej grozi ci syndrom „Hulaj duszo, piekła nie ma”. Ja też uważam, że raczej piekła nie ma, ale to nie oznacza, że można z czystym sumieniem hulać. Nawet ci bardzo tradycyjnie wierzący chrześcijanie znają ten syndrom. Jak już nie poszło się do kościoła, to można też zrugać małżonka, dziecku przyłożyć i coś gwizdnąć z ogrodu sąsiada, bo i tak jestem grzesznikiem. To jest niebezpieczne.

Czyli twoim zdaniem seks w monogamicznych związkach homoseksualnych, który jest w zgodzie z sumieniem osób w tym związku, nie jest grzechem?

Odsyłam do tego, co już powiedziałam o sumieniu. Sprawa „grzeszę czy nie” jest sprawą sumienia. Każdy rozstrzyga sam. Ale jeśli pyta innych, to moja odpowiedź jest taka, że nie ma tu „pola do grzechu”. W każdym razie nie bardziej niż w każdej międzyludzkiej relacji. Niełatwo ją utrzymać w wolności od egoizmu.

Powiedziałaś, że uważasz, że piekła raczej nie ma. Co powstrzymuje chrześcijan, skoro nie wizja ognia piekielnego?

Jest olbrzymi teren, na którym człowiek czy L czy B czy G czy T czy X czy Y, bywa odpowiedzialny za krzywdę drugiego człowieka. Poprzez marnotrawienie miłości, brak wierności, hodowanie egocentryzmu czy egoizmu. Można tu podać przykład seksu, który jest wyrazem miłości w związkach ludzi o orientacji homoseksualnej czy w tej czy innej wersji. I seks powinien być wyrazem miłości. O osobach nieheteroseksualnych narosło tu wiele stereotypów, ale oczywiście oni też potrafią nad swoimi związkami pracować, czuwać. Trzeba to pokazywać. W scholastyce jest takie twierdzenie, że jeśli coś jest, to znaczy, że jest możliwe. Tylko trzeba stwierdzić, że to jest!

Brak możliwości zawarcia małżeństwa to utrudnia.

Tak, mam świadomość, że nad związkami homoseksualnymi nie czuwa taki twardy mus, jak nad małżeństwami zawartymi w Kościele. Chociaż te zawarte w Kościele niekoniecznie lepiej się trzymają. Łatwiej jest, jak są jakieś zewnętrzne reguły, na których można się oprzeć. Jak na jakiejś fajnej drabinie, po której można się potem wspinać.

Znasz homoseksualistów chodzących do kościoła co niedzielę. I radzą sobie.

Mają swoje lata, niech sami opowiedzą! (śmiech) To właśnie oni mogą ukształtować zmianę w Kościele. Mam nadzieję, że im się uda. Szkoda by było, gdyby się wykruszyli albo gdyby ich wykruszono.

A co z rolą reszty wierzących w tym procesie?

Może być ogromna. Mogą wesprzeć ich na tysiąc różnych sposobów. Przede wszystkim unikając separowania ich i zapraszając do wspólnej praktyki. Duża rola w tym księży, którzy też muszą się zdobyć na odwagę. Muszą nauczyć tych, którzy przestrzegają wszystkich nakazów, akceptacji bliźnich. Jezus serio miał na myśli to, co powiedział: „Przyjdźcie do mnie wszyscy”. Wszyscy! Zwłaszcza ci, którzy jesteście obciążeni, wykluczeni, nieakceptowani.

To byli jego ulubieńcy.

Oczywiście.

Czy nie łatwiej uciec do innego Kościoła? Kazimierz Bem jest gejem i pastorem. Inny świat w porównaniu np. z ks. Oko.

Zmiana kościoła jest lepszym wyjściem niż skazanie się na samotność w kontakcie z Ewangelią. Ale nie umiałabym doradzić, kiedy warto jest czekać i korzystać z katakumbalnych form obecności, a kiedy lepszym rozwiązaniem jest znalezienie sakramentów i nauki w Kościele, który bardziej jest podatny na zmiany. To jest roztropnościowa decyzja. Mówiąc to, zdaję sobie sprawę, że zaraz rozlegną się zgorszone głosy, że zbawienie jest tylko w jednym Kościele. Ja też w to wierzę. Ale ponad podziałami historycznymi Chrystus ma swój Kościół, który trwa, jak również wierzę, we wszystkich kościołach na miarę wierności tego, żeby przekazywały Ewangelię w całości. Wierzę, że ten Kościół trwa w Kościele rzymskim, ale ta wiara nie polega na przekonaniu, że nie trwa w innych kościołach i wspólnotach. W przyszłym roku mija 500 lat od reformacji.

W twoim pokoleniu otwartość nie jest powszechna. Jaką masz drogę za sobą?

Długo by o tym mówić. I mogłoby wyjść niemądrze. Zasadniczą rolę w tym, że mogłam się ustawić po jednej ze stron było i jest gruntowne przekonanie, że zmiany muszą zachodzić. Nauczyłam się tego, studiując teologię. Zmian było już wiele, bardzo daleko i głęboko sięgających. Wobec tego ja się zmiany nie boję. Wiedzy teologicznej często brak. Tak samo jak świadectw odważnego myślenia.

Gdzieś się zgubiło to miłosierdzie.

W Polsce znamy dobrze modlitwę „Ojcze nasz”. Tam jest taki fragment: „I odpuść nam nasze winy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Ryzykowna deklaracja. Bo jak my nie odpuścimy innym, to i nam nie odpuszczą. No i cześć.

Zaangażowałaś się w akcję „Przekażmy sobie znak pokoju” Kampanii przeciw Homofobii, Wiary i Tęczy oraz Tolerado. Myślisz, że ta akcja pomoże?

Tak, ale bez naiwnego przekonania, że zaraz, pojutrze, a najlepiej dziś przyniesie pozytywny skutek. Ale warto siać. Ktoś to przeżyje, zauważy, pocieszy się tym. Jak wiara nie ma się oddzielić od tęczy, a tęcza od wiary, to trzeba coś zrobić. Tak myślałam, że ci się to nie spodoba.

Po prostu chciałabym, aby prawdziwe dobre zmiany zachodziły szybciej.

Skutkiem zbyt szybkiej zmiany odpowiadającej moim czy Twoim potrzebom może być fakt, że zostawimy część wycieczki z tyłu. A zostawanie z tyłu na wycieczce to jedna z najgorszych rzeczy, jaka może się wydarzyć. Struktura wycieczki musi być stworzona odpowiedzialnie. Niech idzie do przodu, ale niech ktoś pilnuje, aby nikt się z tyłu nie zgubił. Bo ci z tyłu poczują się rozgoryczeni i zdradzeni. A jednocześnie trzeba uważać, aby nie tamować napływu zmian.

Halina Bortnowska (ur. 1931) – teolożka, filozofka, publicystka, wieloletnia członkini redakcji katolickiego czasopisma „Znak”, współzałożycielka Helsińskiej Fundacji Praw człowieka, obecnie członkini Rady Fundacji. We wrześniu br. wzięła udział w akcji Kampanii Przeciw Homofobii, Wiary i Tęczy oraz Stowarzyszenia Tolerado „Przekażmy sobie znak pokoju”, nagrała filmik (do obejrzenia na youtube), na którym mówi m.in. „Miłość, która łączy ludzi tej samej płci, może być równie prawdziwa, co miłość kobiety i mężczyzny. I z równie wielką siłą potrzebuje wyrazu, także wyrazu w postaci cielesnej.”

Tekst z nr 63 / 9-10 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Znak pokoju

Tekst: Redakcja

Pierwsza w Polsce kampania społeczna, w którą na zaproszenie organizacji LGBT włączyli się przedstawiciele środowisk katolickich

 

mat. pras.

 

Akcja „Przekażmy sobie znak pokoju” ruszyła 6 września – na ulicach miast pojawiły się setki billboardów, na których widać dwie ręce splecione w geście zgody. Jedna ma tęczową opaskę, druga różaniec (patrz: ilustracja oraz tylna okładka tego numeru „Repliki”). Kampania ma na celu przypomnienie, że z wartości chrześcijańskich wypływa konieczność postawy szacunku, otwarcia i życzliwego dialogu wobec wszystkich ludzi, także homo- i biseksualnych oraz transpłciowych – czytamy na stronie Kampanii Przeciw Homofobii, która organizuje akcję wraz z grupą chrześcijan LGBTQ „Wiara i Tęcza” oraz trójmiejskim Stowarzyszeniem Tolerado. Patronat objęły „Replika” i portal queer.pl, a także media katolickie: „Tygodnik Powszechny”, „Znak”, „Więź” „Kontakt”. Częścią akcji jest strona internetowa znakpokoju.com, a na niej m.in. kilka filmików do obejrzenia i wysłuchania. Przemyśleniami na temat LGBT dzielą się m.in. teolożka Halina Bortnowska (patrz: wywiad na stronach 10 i 11), Dominika Kozłowska, redaktorka naczelna „Znaku”, Katarzyna Jabłońska Cezary Gawryś z „Więzi”, Zuzanna Radzik, teolożka i publicystka „Tygodnika Powszechnego”. Głos zabierają też same osoby LGBT oraz ich rodzice, m.in. Marta Abramowicz Anna Strzałkowska, Stefan Horbulewicz jego syn Michał oraz Kinga Kosińska, autorka książki „Brudny róż”. Katarzyna Remin z KPH: To pierwsza kampania społeczna w Polsce i jedna z pierwszych w Europie, w którą wspólnie angażują się przedstawiciele kilku środowisk katolickich i społeczności LGBT. Jej celem nie jest zgłaszanie postulatów dotyczących zmian politycznych, prawnych czy doktrynalnych, lecz dialog i spotkanie z drugim człowiekiem. Katarzyna Jabłońska, sekretarz redakcji „Więzi”: Stereotypy na temat osób homoseksualnych, które nosiłam w sobie, zweryfikowało samo życie, kiedy przez lata towarzyszyliśmy, razem z Cezarym Gawrysiem, bohaterom naszych tekstów (…). Przekonałam się, że osoby homoseksualne, tak samo jak heteroseksualne, potrafi ą kochać głęboko, czule i wiernie. (…) Wiem, że dla osób homoseksualnych, które są wierzące i chodzą do kościoła, jest czymś bardzo bolesnym, że tam bardzo często czują, że muszą być w ukryciu. Chciałabym, by nie musiały być w ukryciu i by czuły, nie będąc w ukryciu, że ci, którzy będą koło nich stali, przekażą im, tak jak wszystkim innym, znak pokoju. Takie małe marzenie. Cezary Gawryś, który niegdyś zachęcał osoby homoseksualne do pracy nad zmianą orientacji, teraz mówi: Już w kilku wypowiedziach papież stawał w obronie godności, dobrego imienia oraz prawa do obecności w Kościele osób homoseksualnych. Umacnia mnie to w postawie solidarności z nimi i każe się sprzeciwiać wobec języka, który odwołuje się do religii po to, by ludzi tych obrażać, upokarzać i ranić. Maciej Onyszkiewicz, publicysta wydawanego przez warszawski Klub Inteligencji Katolickiej magazynu „Kontakt”: Podczas mszy przekazujemy sobie znak pokoju. Często osoby hetero ściskają wtedy rękę wiernym homoseksualnym, choć o tym nie wiedzą. A potem wychodzą z kościoła i posługują się językiem nienawiści i pogardy. To pokazuje, że ten gest, który się odbył w kościele, nie był na serio, że coś z nami jako wspólnotą jest nie tak. Stefan Horbulewicz, katolik, tata geja: Związkiem naszego syna Michała i jego partnera Wojtka cieszymy się po prostu tak, jak rodzice cieszą się ze szczęścia swoich dzieci. (…) Czy ta cała sytuacja miała jakieś odbicie w moim stosunku do Boga? Nie, na pewno nie. Ale na pewno stałem się bardziej krytyczny wobec zachowań i wypowiedzi ludzi Kościoła i wiernych. Jest to pogłębienie wiary – bo dla osoby wierzącej powstaje wiele nowych pytań. Akcja spotkała się z żywą reakcją mediów. Posypały się telewizyjne i radiowe dyskusje. Oprócz wielu głosów na „tak”, nie brakowało negatywnych komentarzy ze strony bardziej konserwatywnych katolików oraz przedstawicieli samego Kościoła. 14 września oświadczenie wydał Episkopat. Czytamy w nim m.in.: Katolicy nie powinni brać udziału w kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju”, gdyż rozmywa ona jednoznaczne wymagania Ewangelii. Gdy oddajemy ten numer „Repliki” do druku, kampania trwa. Katarzyna Remin: Trzymajcie kciuki. Chętnie umówię się na porządne podsumowanie, jak już skończy się akcja plakatowa, czyli w październiku.

Tekst z nr 63 / 9-10 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Bóg tęczowy albo żaden

Tekst: Ludmiła Makuchowska, Hubert Michalak

Niemal połowa osób LGBT w USA deklaruje brak przynależności do jakiejkolwiek religii. Druga połowa, w której dominują chrześcijanie, nie musi „jakoś godzić” orientacji seksualnej z dyskryminującymi zasadami wiary – może swobodnie wybrać religię, która w pełni ich akceptuje

 

Prezbiteriański kościół w Waszyngtonie z tęczową flagą i napisem „Wszyscy są mile widziani”

 

Często słyszymy, że Amerykanie to bardzo religijny naród. To prawda, ale w ujęciu statystycznym rzecz przestaje być tak oczywista. O ile w Polsce przynależność do religii deklaruje prawie 90% społeczeństwa (niemal wszyscy – do religii katolickiej), to w USA – 77%. Pozostałe 23% to ateiści, agnostycy oraz osoby, które nie chcą identyfikować się z żadną grupą wyznaniową. Oczywiście żarliwość i ekspresja wiary nie mogą zostać ujęte w statystykach.

Prym w USA wiodą protestanci – 46,5% (wśród nich liczne „podgrupy”: baptyści, metodyści, prezbiterianie, luteranie, anglikanie i wiele innych), na drugim miejscu są katolicy (21%), a następnie, dużo dalej – wierni Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, czyli mormoni (1,6%), wyznawcy judaizmu (1,9%), innych chrześcijańskich religii (1,7%), islamu (0,9%), buddyzmu (0,7%) i hinduizmu (0,7%).

Już nawet ta najbardziej pobieżna charakterystyka pokazuje, że w USA panuje większa różnorodność religijna niż w Polsce. Ma ona miejsce tak w obrębie samego chrześcijaństwa jak i w spojrzeniu na sprawy LGBT. Chrześcijaństwo w amerykańskim wydaniu wykazuje dużą elastyczność w kwestii stosunku do osób LGBT: spektrum rozciąga się od zupełnego braku akceptacji i haseł w rodzaju „Bóg nienawidzi pedałów” (baptyści z Westboro), do całkowitej akceptacji, włącznie z udzielaniem ślubów parom jednopłciowym (Zjednoczony Kościół Chrystusa).

Opcje chrześcijan LGBT

W Polsce bycie chrześcijaninem LGBT oznacza w praktyce bycie katolikiem LGBT, co z kolei wymaga godzenia wody z ogniem, bo zgodnie z doktryną katolicką gej/lesbijka, by nie grzeszyć, musi żyć w celibacie. Zero seksu, zero miłości – oto katolicka oferta dla osób homoseksualnych. A alternatywa w naszych warunkach jest praktycznie tylko jedna: odrzucenie i religii, i wiary.

W USA bycie chrześcijaninem LGBT nie musi być sprzecznością. Zostałeś wychowany w chrześcijańskiej, homofobicznej religii? Masz wiele opcji do wyboru, a odrzucenie wiary jest tylko jedną z nich. Jeśli wierzysz w chrześcijańskiego Boga, który nie jest homofobem, bez trudu znajdziesz kościoły, które przyjmą cię z otwartymi rękami.

Dane liczbowe mogą być konkretnym obrazem religijności mieszkańców USA definiujących się jako osoby LGBT. Są oni zdecydowanie mniej religijni, niż reszta społeczeństwa. Tylko 53% Amerykanów LGBT deklaruje przynależność do jakiejś religii. Wśród tych, którzy wierzą, aż 63% przyznaje, że na nabożeństwa chodzi „rzadko lub nigdy”. W jakiego Boga wierzą ci Amerykanie LGBT, którzy wierzą? W przeważającej większości w Boga chrześcijańskiego: 35% spośród nich to protestanci, 20% to katolicy, 1% mormoni, a 9% należy do innych kościołów. 2% to Żydzi. Natomiast aż 33% wierzących Amerykanów LGBT wierzy w Boga, ale nieprzyporządkowanego do żadnej religii.

Niemniej ponad 60% wierzących Amerykanów LGBT to chrześcijanie. Jednak ich doświadczenia związane z instytucjami kościelnymi często różnią się od doświadczeń polskich chrześcijan LGBT.

Piętnowanie ludzi za to, kogo kochają, jest grzechem

W waszyngtońskiej katedrze świętych Piotra i Pawła, miejscu uroczystości inauguracyjnych i pogrzebowych prezydentów amerykańskich, doszło w 2013 r. do znamiennego wydarzenia. Wielebny Gary Hall (pastor Kościoła episkopalnego) wygłosił kazanie, w którym powiedział m.in.: Kościół powinien zrobić odważny krok do przodu i nazwać rzeczy po imieniu. Homofobia i heteroseksizm są grzechem. Piętnowanie ludzi za to, kogo kochają, jest grzechem. Szydzenie z ludzi tylko z tego powodu, że ich tożsamość płciowa nie idzie w parze z czyimś światopoglądem, jest grzechem. M.in. dzięki właśnie takim gestom odsetek amerykańskich chrześcijan LGBT nie maleje. Przeciwnie, w l. 2013-2015 zanotowano kilkuprocentowy wzrost, który, warto dodać, nastąpił przy jednoczesnym spadku liczby chrześcijan w całej populacji USA.

Już ponad 5 tys. parafii w USA akceptuje równość małżeńską. W tę politykę wpisują się działania o różnym zakresie, od wystosowywania symbolicznych oświadczeń aż do oficjalnego uznawania równości małżeńskiej i prawa do święceń kapłańskich dla członków mniejszości seksualnych.

Pomiędzy liberalnymi kościołami popierającymi politykę otwartości (np. Zjednoczony Kościół Chrystusa) a tymi najbardziej konserwatywnymi, podtrzymującymi politykę wykluczenia (np. Kościół katolicki i mormoni) – istnieje szeroka gama umiarkowanych kościołów, takich jak Kościół metodystyczny czy Kościół prezbiteriański USA. Te wyznania „środka” szukają kompromisowych rozwiązań, które godziłyby integralność ich przekonań z poszanowaniem godności każdego człowieka. Jednym z nich jest Kościół metodystyczny, który z 7,2 mln wiernych stanowi trzecią największą wspólnotę chrześcijańską w USA. Mimo że oficjalnie sprzeciwia się on równości małżeńskiej i nadawaniu osobom nieheteroseksualnym święceń kapłańskich, to dziś wielu afiliowanych biskupów i pastorów odmawia dyscyplinowania duchownych dających śluby parom jednopłciowym. Inny umiarkowany kościół w Stanach Zjednoczonych – Kościół ewangelicki (ok. 3,7 mln członków) – nie tylko zachęca osoby LGBT do przyłączenia się do wspólnoty, ale też wyraźnie sprzeciwia się dyskryminacji mniejszości seksualnych. Rezerwa ujawnia się także w postawie Kościoła prezbiteriańskiego, liczącego 1,7 mln wiernych. Dla tej wspólnoty pełne zaakceptowanie orientacji homoseksualnej, której istnienie nie było „zamysłem Boga wobec rasy ludzkiej” stałoby w sprzeczności z Pismem Świętym. Z drugiej strony najwyższe ciało ustawodawcze tego Kościoła głosowało w 2015 r. za zalegalizowaniem małżeństw jednopłciowych jednocześnie dając parafiom wolną rękę w kwestii mianowania homoseksualnych pastorów. Związaną z tym Kościołem postacią ikoniczną dla tęczowego ruchu jest Eric Karl Swenson, który w 1996 r. został pierwszym prezbiteriańskim duchownym po operacji korekty płci (co istotne, proces odbył się za wiedzą i z poparciem wiernych) i od tego czasu znany jest jako Erin K. Swenson.

50 lat

Ruch promujący włączanie osób LGBT w ramy instytucji religijnych pojawił się w USA w latach 60., wraz z rewolucją obyczajową, obejmującą emancypację LGBT, i walką o prawa obywatelskie dla czarnej społeczności USA. Powstał z inicjatywy postępowego Kościoła Metodystycznego Glide Memorial, który, zainspirowany przez Martina Luthera Kinga, ustanowił na początku lat 60. radę do spraw religii i osób homoseksualnych. Kilka lat później zaczęły powstawać pierwsze chrześcijańskie organizacje wyznaniowe zrzeszające osoby LGBT, ich rodziny i przyjaciół. Najbardziej rozpoznawalna z nich, Metropolitalna Wspólnota Kościelna, została założona w 1969 r. w Los Angeles przez charyzmatycznego wielebnego Troya Perry’ego. W tym samym czasie na fali protestów ze Stonewall w Nowym Jorku zaczęły pojawiać się kolejne tęczowe kościoły chrześcijańskie. Oprawę obrzędową jednego z nich, Kościoła pw. Umiłowanego Ucznia, stanowiło niecodzienne połączenie praktyk liturgicznych rodem z mszy gotyckich z symboliką gejowskiej emancypacji. Patrick McMullan, jeden z jego członków: Wstręt do samego siebie był plagą w świecie gejowskim lat 70., często znajdując ujście w rozwiązłości seksualnej i nadużywaniu narkotyków. Przekaz ze strony Kościoła pw. Umiłowanego Ucznia opierał się na przekonaniu, że bez względu na to, jak świat zewnętrzny stara się nas zaszufladkować, my, geje i lesbijki, jesteśmy obecni w każdym wymiarze życia społeczeństwa.

Począwszy od lat 70. amerykańskie wspólnoty religijne z tzw. głównego nurtu zaczęły wprowadzać reformy. Najwcześniej, bo już w latach 60., rewolucja przetoczyła się przez Kościół Unitarian Uniwersalistów, który w czasach dzieci kwiatów regularnie patronował spotkaniom różnorodnych grup walczących o równouprawnienie, wśród nich słynnej Mattachine Society, lesbijskiej Daughters of Bilitis czy nieco późniejszego Gay Liberation Front. Ku zdziwieniu hierarchów kościoła użyczenie przestrzeni tym grupom spowodowało napływ nowych wiernych i przyciągnęło na msze niepraktykujące osoby, wcześniej zrażone nietolerancją swych parafii.

W 1972 r. przy pacyfistycznym ruchu kwakrów powstało Towarzystwo Przyjaciół ds. Gejów i Lesbijek. Rok później w Zjednoczonym Kościele Chrystusa pierwszy raz wyświęcono wyoutowanego pastora, Williama R. Jonhsona.

Czas najbardziej przełomowych dla społeczności LGBT wydarzeń w Ameryce to początek XXI w. W maju 2003 r. z upoważnienia biskupa Michaela Inghama i synodu diecezji w New Westminster (Kościół anglikański w Kanadzie) udzielono błogosławieństwa gejowskiej parze z Vancouver. Kilka miesięcy później w USA Gene Robinson, światowej sławy duchowny anglikański i aktywista LGBT, zresztą żyjący wtedy w długoletnim związku partnerskim, został wyświęcony przez episkopat na biskupa stanu New Hampshire. Z kolei w 2009 r. synod generalny, czyli ciało ustawodawcze Kościoła ewangelicko-luterańskiego, oficjalnie zezwolił na nadawanie święceń kapłańskich wyoutowanym pastorom i na udzielanie ślubów parom jednopłciowym. W krok za luteranami trzy lata później największy i najprężniejszy w Ameryce Północnej Kościół prezbiteriański, zrzeszający ok. 3 milionów wiernych, przegłosował istotną zmianę w swojej konstytucji. Na mocy tej poprawki uznano prawo do święceń w funkcji pastora, prezbitera i diakona osobom pozostającym w związkach jednopłciowych. Niedługo po tym, jak w 2012 r. prezydent Barack Obama oświadczył, że popiera równość małżeńską, Kościół episkopalny stał się największą instytucją wyznaniową uznającą związki jednopłciowe (czy pod wpływem prezydenta – nie wiadomo), wprowadzając do oficjalnej liturgii quasi-ślubne nabożeństwo o nazwie „Świadectwo i Błogosławieństwo Życiowego Przymierza”. Natomiast w grudniu 2012 r., zaraz po ponownym wybraniu Obamy na prezydenta, ponad 250 duchownych różnych wyznań ze stanu Illinois wysłało otwarty list poparcia do ustawodawców. Deklarowali w nim, że jako przedstawiciele Kościoła, którego misją jest wzmacnianie wiary i współczucia oraz nieustępliwe krzewienie ideałów sprawiedliwości i równości, uważają, że przyznanie kochającym się parom jednopłciowym prawa do równych szans i odpowiedzialności jest słuszne moralnie.

Mimo wciąż zwiększającej się obecności mniejszości seksualnych w życiu amerykańskich wspólnot religijnych temat nadal budzi kontrowersje. W odpowiedzi na mianowanie w 2003 r. Gene’a Robinsona na biskupa, czterech innych wpływowych członków Kościoła episkopalnego (KE) w USA postanowiło opuścić kościół. Mocą rezolucji uchwalonej w 2015 r. podczas generalnej konwencji KE w Salt Lake City duchowni KE wciąż jednak mają prawo odmówić udzielenia sakramentu małżeństwa osobom LGBT, a biskupi wciąż mogą zakazać takich nabożeństw w swoich diecezjach. To kompromisowe rozwiązanie oznacza, że od listopada 2015 r. ślubów parom jednopłciowym chętnie będą udzielać liberalne parafie w San Francisco czy Nowym Jorku, ale już niekoniecznie gminy w zaściankach takich jak Jacksonville, Arlington czy Omaha.

Pod hasłem „Gay is not OK”

Główną siłę opozycyjną na drodze do równouprawnienia osób LGBT w USA stanowią religijne ruchy konserwatywne. Przynależność do głównych nurtów liberalnych protestantyzmu deklaruje jedynie ok. 15% Amerykanów (jedna trzecia wszystkich protestantów). Katolików jest 21%, a kolejne 25% to centrowi lub tradycjonalistyczni protestanci ewangeliccy. Oficjalna linia obu tych wspólnot to aktywny sprzeciw wobec równości małżeńskiej.

Amerykańscy fundamentaliści z Kościoła ewangelickiego szerzą homofobię nie tylko w kraju, ale i poza jego granicami. Nienawiść, która sączyła się przez lata wojen kulturowych w USA, stała się teraz produktem eksportowym, a potężny zastrzyk finansowy od radykalnych członków Kościoła naciskających na utrzymanie twardego antygejowskiego prawa podłożył fundament pod ten proces. Na lidera ewangelików w Ugandzie wyrósł pastor Scott Lively, przewodniczący Abiding Truth Ministries oraz autor książki pt. „Różowa swastyka”, w której twierdzi, że ruch nazistowski stworzyli homoseksualiści. Ten radykał religijny przemawiał w Ugandzie do elity kraju: prawników, posłów, kadry akademickiej, nauczycieli liceów i liderów chrześcijańskich. Podczas wykładów zapowiadał, że celem przesiąkniętej złem instytucji homoseksualizmu jest rekrutowanie i polowanie na ugandyjskie dzieci. Ugandyjska organizacja Sexual Minorities Uganda złożyła pozew przeciwko pastorowi oskarżając go o zbrodnie przeciw ludzkości. Jeśli dojdzie do procesu, będzie on precedensowy.

Innym przykładem ortodoksyjnego, homofobicznego kościoła jest największa w USA kongregacja protestancka – Południowa Konwencja Baptystów (PKB) (15 mln wiernych). W 1992 r. w jednej z filii tego kościoła w Północnej Karolinie ze wspólnoty zostały wykluczone dwie parafie, które pobłogosławiły związek dwóch mężczyzn, a jawnie homoseksualnemu seminarzyście udzieliły święceń kapłańskich. Był to pierwszy przypadek w historii PKB, gdy kwestie doktrynalne lub moralne pociągnęły za sobą takie konsekwencje.

Jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci PKB, pastor Robert Jeffres z Dallas, znany ze swojej awersji do gejów, islamu, mormonów i katolików, wygłosił w 2008 r. płomienne kazanie pod symptomatycznym tytułem Gay is not O.K. Stwierdził m.in., że nawet trudno opisać, jak uwłaczające jest bycie osobą homoseksualną. Komentując natomiast poparcie Obamy dla legalizacji małżeństw jednopłciowych, Jeffres powiedział, że kierunek obrany przez prezydenta prowadzi nasz naród w objęcia Antychrysta.

Trzeba jednak przyznać, że za kadencji Richarda Moore’a, który od dwóch lat przewodniczy PKB, podjęto próby złagodzenia stanowiska w sprawie gejów i lesbijek. Przejawem tej odwilży było np. wycofanie się z twierdzenia, że homoseksualność nie istnieje, albo zakwestionowanie terapii naprawczych mających na celu zmianę orientacji seksualnej. Aktywiści krytykują jednak Moore’a za to, że za słowami nie idą czyny. W doktrynie PKB wciąż jest zapisane, że transpłciowość to nierzeczywiste zjawisko. PKB sprzeciwia się jakiejkolwiek ochronie prawnej dla osób LGBT, a jej liderzy wymieniają homoseksualność jednym tchem z cudzołóstwem i pornografią.

Na zmianę wizerunku wspólnoty zapewne nie najlepiej wpływa też działalność powiązanej z PKB ekstremistycznej grupy Baptyści Westboro, znanej z zajadłej homofobii. „Dorobek” tego stowarzyszenia to m.in. zakłócanie ślubów par jednopłciowych (przez organizowanie protestów ze sloganami w rodzaju „pedały zagładą narodów”) i pikietowanie podczas tych rozgrywek NBA, w których grał wyoutowany Jason Collins.

Kościół katolicki w USA, podobnie jak w Polsce, stara się bezpośrednio ingerować w politykę dotyczącą społeczności LGBT. Od 2012 r. wyraźnie wzmocnił przekaz swojej kampanii przeciw legalizacji małżeństw jednopłciowych, zachęcając księży do łączenia w swoich kazaniach homoseksualności z poligamią, poliandrią i aborcją. Sukces zwolenników Proposition 8 (zakaz małżeństw jednopłciowych z 2008 r. – dziś już historyczny, bo od zeszłego roku małżeństwa jednopłciowe są legalne we wszystkich stanach mocą wyroku Sądu Najwyższego) to też w dużej mierze zasługa milionowych wpłat od katolickich i mormońskich osób prywatnych i organizacji. Jednym z takich stowarzyszeń są Rycerze Kolumba, którzy sami siebie określają jako katolicką społeczność skupioną wokół ideałów dobroczynności, jedności i braterstwa. „Rycerze” przekazali na kampanię w kilku stanach ponad 6 mln dolarów.

Generalnie jednak, trochę na przekór oficjalnej doktrynie swojego Kościoła, amerykańskich katolików cechuje umiarkowanie w poglądach na kwestie społeczne. Poziom ich wsparcia dla idei małżeństw jednopłciowych niezmiennie nie odbiega od średniej krajowej. Co więcej, pojawiają się też oznaki działalności dysydenckiej. Przykładem takiej niesubordynacji jest choćby działające przy katolickim kościele św. Mateusza w Baltimore duchowieństwo, które wspiera afirmację różnorodności seksualnej.

W kwestii homoseksualności podejście mormonów (KM) nie różni się wiele od Kościoła katolickiego. Całkowitego zbawienia po śmierci mogą dostąpić tylko złączone węzłem małżeńskim osoby heteroseksualne. Lesbijki i geje powinni, wedle mormońskiego nauczania, albo pozostać całe życie w celibacie, albo wziąć tradycyjny, heteroseksualny ślub. Od osób transpłciowych oczekuje się, że nie poddadzą się procedurze zmiany płci. W 2015 r. mormoni ogłosili, że osoby pozostające w małżeństwach jednopłciowych będą automatycznie uznawane za apostatów, a dzieci takich par nie będą mogły być chrzczone aż do uzyskania pełnoletności. Ogłoszone zmiany wywołały oburzenie opinii publicznej. Zaczęto nawoływać członków społeczności mormońskiej w Salt Lake City do masowego opuszczania wspólnoty Dzieci Bożych. Ku rozczarowaniu wielu wyznawców mormonizmu wieści o nowej polityce wobec osób LGBT pojawiły się kilka lat temu po tym, jak – za na mową specjalistów od PR – wspólnota postanowiła poprawić swój nadszarpnięty wizerunek poprzez wypracowanie kompromisu ze zwolennikami praw LGBT. Jednym z takich chwytów marketingowych miało być np. stworzenie w 2012 strony internetowej promującej zrozumienie i współczucie dla wspólnoty LGBT. (http://mormonsandgays.org/)

Religia i tak hamuje

Temat jest zresztą dużo szerszy i należy go rozpatrywać w kontekście religijności mieszkańców USA w ogóle. Jak podaje „New York Times”, szczególnie w dużych miastach dochodzi do sporów i rozłamów we wspólnotach kościelnych, ponieważ coraz więcej wyoutowanych chrześcijan/ek pragnie brać czynny udział w nabożeństwach kongregacji. Wspierają ich w tym zaprzyjaźnione osoby heteroseksualne, rozżalone zbyt restrykcyjnym podejściem swoich parafii. Według danych Publicznego Instytutu Badań nad Religią w Waszyngtonie, aż 1/3 przedstawicieli pokolenia Y (między 18 a 29 rokiem życia) zdecydowała się opuścić swe tradycyjne wspólnoty wiary ze względu na ich nietolerancyjną postawę wobec osób LGBT.

W innym badaniu zapytano Amerykanów LGBT, jakie wyznania uznają za najmniej przyjazne sobie jako reprezentantom mniejszości właśnie. Niechlubną listę otwiera islam, za nim trzy wyznania chrześcijańskie: mormoni, Kościół katolicki i ewangelicki. Następny na liście jest judaizm i nieewangelickie Kościoły protestanckie. Warto jednak podkreślić, że amerykańskie podejście do wyznawanej wiary jest znacząco inne od tego, do którego przyzwyczailiśmy się w Polsce. Wyznawana religia nie musi być „dziedziczona”. Wiarę traktuje się tam raczej w ramach indywidualnego wyboru i świadomego aktu utożsamienia się z danym Kościołem. Powszechna w Polsce opozycja „katolicyzm albo ateizm” na gruncie amerykańskim miałby raczej formę „katolicyzm albo szereg innych możliwości”. Amerykanie LGBT, którzy odczuwają potrzebę rozwijania swojej duchowości w strukturze wspólnotowej, nie muszą wybierać żadnej z represyjnych wobec nich religii. Mogą dołączyć do postępowych metodystów, anglikan, do Zjednoczonego Kościoła Chrystusa i wielu innych mniejszych czy większych wspólnot.

Ogólnie rzecz biorąc zmiany w krajobrazie religijnym USA mogą potencjalnie doprowadzić do wzrostu akceptacji społecznej dla równych praw obywatelskich wobec osób LGBT. Wyniki ankiety opublikowanej w 2014 r. jasno pokazują wyraźny wzrost poziomu tolerancji we wszystkich przepytywanych grupach (religijnych, politycznych i wiekowych) we wszystkich regionach kraju. Poparcie dla małżeństw jednopłciowych wzrosło o 21% tylko w ostatnim dziesięcioleciu i od czterech lat przekracza 50%. Ponad połowa osób uczęszczających do kościoła nie uważa, że homoseksualność w jakikolwiek sposób kłóci się z ich wiarą. 33% katolików i 38% protestantów tzw. głównego nurtu widzi w homoseksualności grzech, a jednocześnie aż 2/3 tych pierwszych akceptuje adopcję dzieci przez pary jednopłciowe.

Jednak mimo tych optymistycznych danych przekonania religijne niezmiennie pozostają istotnym czynnikiem spowalniającym proces otwierania się na społeczność LGBT. Zilustrować to można prostą proporcją: wśród ewangelików aż 60% wiernych uważa zachowania nieheteronormatywne za niemoralne, wśród ateistów – tylko 11%.

Tylko 53% Amerykanów LGBT deklaruje przynależność do jakiejś religii. Ci, którzy wierzą w Boga, to protestanci (35%), katolicy (20%), Żydzi (2%), mormoni (1%), oraz należący do innych kościołów (9%). Aż 33% wierzących Amerykanów LGBT wierzy w Boga nieprzyporządkowanego do żadnej religii

*Więcej danych statystycznych na temat religijności osób LGBT można odnaleźć na stronach waszyngtońskiego Centrum Badań Pew Research Center.

Artykuł w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce. This article was funded in part by a grant from the United States Department of State. The opinions, findings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily reflect those of the United States Department of State.

 

Tekst z nr 61 / 5-6 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Ksiądz na randce ma trudniej

O doświadczeniu bycia duchownym gejem, o znajomości z Tomaszem Terlikowskim i o różnicach między chrześcijaństwem w Polsce i USA z Kazimierzem Bemem, ewangelicko-reformowanym pastorem Zjednoczonego Kościoła Chrystusa w USA rozmawia Marcin Dzierżanowski

 

arch. pryw.

 

Kiedy w swojej parafii ujawniłeś, że jesteś gejem, był szok?

Nie musiałem się ujawniać, kiedy parafianie wybierali mnie na proboszcza, już wiedzieli.

Zostałeś wybrany?

Tak. W Zjednoczonym Kościele Chrystusa, w którym służę, podobnie jak w wielu innych Kościołach protestanckich, kiedy ubiegasz się o urząd pastora, musi cię zatwierdzić cała parafia.

Jak to wygląda?

Najpierw staje się przed specjalną komisją parafialną, odbywa się kilka rozmów kwalifikacyjnych. Przedstawiciele parafian obserwują, jak kandydat odprawia nabożeństwo, słuchają, jak głosi kazania. Jeśli zyska ich akceptację, proponują warunki wokacji.

Czyli?

Szczegółowe zasady pełnienia urzędu pastora, trochę przypominające umowę o pracę. Później trzeba odprawić nabożeństwo i wygłosić kazanie „kandydujące”. Na koniec odbywa się głosowanie wszystkich parafian.

Przeszedłeś te wszystkie etapy?

Oczywiście. Tak więc w czasie głosowania wszyscy wiedzieli, że jestem gejem. Dla niektórych parafian to był problem, niektórzy z tego powodu wstrzymali się od głosu, ale głosów przeciwnych nie było. Nikt też po moim wyborze nie opuścił parafii. Była jedna para, która się akurat wyprowadzała do innej miejscowości, ale jeszcze przez pół roku przyjeżdżała do mnie na nabożeństwo, żebym sobie nie pomyślał, że odeszli przeze mnie.

Podczas rozmowy kwalifikacyjnej w parafii temat orientacji wypłynął?

Byłem singlem, więc powiedzieli mi, że na pewno będę chodził na randki i oni to świetnie rozumieją. Nie ma problemu, ale jak już kogoś sobie znajdę i postanowię z nim zamieszkać, to oni chcieliby o tym wiedzieć wcześniej. No i najlepiej, żebyśmy się jednak potem pobrali.

Bo kościelny ślub pary gejów nie jest problemem?

Żadnym. Pierwsze małżeństwa, które błogosławiłem jako pastor, zawierały zresztą lesbijki. W pewnym momencie nawet żartowałem: „Czy jacyś heterycy w końcu się zdecydują?!”

Powiedz coś o twoim Kościele.

Zjednoczony Kościół Chrystusa należy do rodziny Kościołów ewangelicko-reformowanych, czyli kalwińskich. Ma opinię najbardziej liberalnego w USA. Jednak poszczególne parafie różnią się od siebie, paradoksalnie, ta, w której pracuję, uchodzi za dość tradycyjną.

Zanim trafiłeś do USA, byłeś teologiem protestanckim w Polsce.

Urodziłem się w Łodzi, mój tata jest katolikiem. Ochrzcił mnie, kiedy miałem pięć lat w Kościele katolickim. Kiedy miałem iść do bierzmowania, zbuntowałem się, bo mieliśmy strasznego księdza, który opowiadał jakieś rzeczy dla mnie już wtedy nie do przyjęcia. Ponieważ jednak byłem religijny, mama, która zresztą jest niezwiązana z żadnym Kościołem, poradziła mi, żebym sobie poszukał innego wyznania. Ostatecznie zacząłem chodzić na nabożeństwa do ewangelików reformowanych i tam zostałem konfirmowany. Do dziś formalnie jestem członkiem parafii reformowanej w Łodzi. W 2002 r. wyjechałem na studia do Holandii i zacząłem uczęszczać do angielskojęzycznej parafii reformowanej w Amsterdamie. Po pół roku pastor spytał mnie, czy nie czuję powołania. A ja, że owszem, tylko jest jeden problem.

Orientacja seksualna.

Właśnie. Jego odpowiedź mnie zaskoczyła „Kazik, przecież doskonale wiem o tym od dawna. Pojedź ze mną na spotkanie księży, zobaczysz, ilu wśród nas gejów i lesbijek”.

Lesbijek też?

No, oczywiście, przecież większość Kościołów protestanckich w Europie Zachodniej już od dawna ordynuje na duchownych kobiety.

Miałeś problem z pogodzeniem wiary i seksualności?

Wtedy już nie. Wcześniej miałem, jeszcze na studiach, ale na szczęście w Holandii trafiłem do świetnej pastorki, która pracowała na uniwersytecie. Zrobiła mi mądre studium biblijne, wytłumaczyła, jak w świetle nauki rozumieć poszczególne teksty Pisma Świętego. Zrozumiałem, że to, co wcześniej mówili mi na temat homoseksualizmu księża w Polsce, niekoniecznie jest prawdą.

Później jednak wróciłeś do Polski i udzielałeś się w swoim Kościele oraz na polu ekumenicznym. Pamiętam nawet list otwarty w obronie osób LGBT, który podpisałeś razem z Tomaszem Terlikowskim.

Trudno w to dziś uwierzyć…

Zwłaszcza jak się czyta fragment: „Nie było reakcji biskupów, gdy w Krakowie krzyczano: ≪Pedały do gazu≫, nie było odpowiedzi, gdy w Warszawie wołano: ≪Hitlera na was mało≫, i nie możemy też się doczekać reakcji po demonstracji w Poznaniu, gdy krzyczano: ≪Zrobimy z Wami jak Hitler z Żydami≫.” To był rok 2005, rządy PiS-u, zakazane Marsze Równości.

A we Wrocławiu jeden z księży powiedział, że pedałów trzeba palić na stosie.

Dla uczciwości dodajmy, że był to ks. Rafał Trytek, tradycjonalista spoza Kościoła katolickiego.

Podobnych wypowiedzi było wówczas więcej, ta akurat zaczęła krążyć po internecie. Z Tomkiem Terlikowskim tworzyliśmy właśnie portal „ekumenizm.pl” i pół żartem pół serio zapytałem go: „Mamy to tak zostawić?” A on na to: „masz rację, to skandal, trzeba coś z tym zrobić”. Zaproponowałem napisanie listu otwartego i on się zgodził.

Dziś dla wielu jest ikoną najgorszej twarzy polskiego Kościoła. Trudno uwierzyć, że kiedyś bronił gejów.

Znamy się od dziesięciu lat i od dziesięciu lat absolutnie się ze sobą nie zgadzamy. Ma poglądy, które dla mnie są z kosmosu, on zresztą pewnie myśli to samo o mnie. Ale uważam, że wtedy w tym liście był szczery. To jest w gruncie rzeczy dobry człowiek, w którym telewizja wyzwala jakiś dziwny radykalizm. Kiedyś mu powiedziałem: Tomek, pamiętaj, jak kiedykolwiek mówisz o gejach, to pomyśl, że mówisz o mnie. Miałem wrażenie, że wtedy na jakiś czas przyhamował.

Kościół ewangelicko-reformowany, w którym wtedy byłeś, uchodzi za najbardziej otwarty w Polsce.

Kilka lat temu byłem nawet w grupie teologów, którzy mieli przygotować raport w sprawie podejścia do homoseksualności. Jednak opór, żeby cokolwiek zmienić, był zbyt duży. Ostatecznie nie byliśmy w stanie dojść do jakiejkolwiek konkluzji, więc podałem się do dymisji. Pracowałem także w naszym kościelnym czasopiśmie „Jednota”. W 2005 r. zrobiliśmy świetny numer o seksualności. Do redakcji przyszło wtedy kilkadziesiąt listów, co wcześniej nigdy nam się nie zdarzało. Niestety, dla władz Kościoła tego już było za dużo. Ostatecznie wyrzucono mnie z redakcji, o czym się dowiedziałem z internetu.

Czyli nawet u polskich protestantów nie jest aż tak różowo. Skąd się to bierze?

Z dominacji Kościoła rzymskokatolickiego. Inne Kościoły często boją się mówić, a nawet myśleć samodzielnie. Na to jest jedna rada: oddolny nacisk na duchownych. W Stanach na przykład ludzie otwarcie protestowali przeciwko kościelnej homofobii.

I wymusili zmianę?

Nie wszędzie. Panorama Kościołów chrześcijańskich w USA jest bardzo zróżnicowana. Obok liberalnych Kościołów historycznej reformacji, mamy też całą mozaikę wspólnot późniejszej reformacji, które dosłownie, fundamentalistycznie odczytują Biblię. Dominują one w tzw. Pasie Biblijnym, czyli w południowych stanach USA. Często na ich tle nawet Kościół rzymskokatolicki wydaje się postępowy. Niedaleko mnie, w sąsiednim mieście jest duża parafia baptystów, która głosi, że kobieta nie może być pastorką, a homoseksualizm to ciężki grzech. Ale nie wszyscy parafianie to akceptują, w ostatnich latach nawet kościoły konserwatywne w USA otwierają się na osoby LGBT.

A Kościół katolicki?

Jest ogromnie zróżnicowany. W Bostonie, kiedy ulicami idzie Parada Równości, na miejscowych kościołach protestanckich wiszą tęczowe flagi i biją dzwony. I właśnie w tym mieście jest rzymskokatolicka parafia paulistów, która jest bardzo otwarta na osoby LGBT. Miejscowy biskup doskonale o tym wie, ale przymyka oko. Są nawet księża katoliccy, którzy błogosławią pary jednopłciowe. Nie są to wprawdzie śluby, ale obrzęd błogosławienia obrączek, coś w rodzaju zastępczej ceremonii wprowadzonej po to, żeby się nie narazić na zarzut łamania prawa kanonicznego.

Jak Amerykanie do tego dochodzili?

To był długi proces. Trzeba pamiętać, że emancypacja osób LGBT zaczęła się w tamtejszych Kościołach już w latach 60. Przełomem była epidemia AIDS, która była mentalną rewolucją. Zarówno dla ruchu LGBT, jak i całego społeczeństwa. Wtedy właśnie zaczęto apelować do gejów i lesbijek: Ujawniajcie się! To wiele zmieniło, bo gdy się okazuje, że gej to nie abstrakcyjny człowiek z telewizji, ale wujek, bratanek czy kolega z pracy, myślenie zmienia się radykalnie. Mam koleżankę, która wychowała się w bardzo konserwatywnej rodzinie. Kiedyś napisał do niej kuzyn, który umierał na AIDS. Prosił, żeby go odwiedziła, bo nikt z rodziny nie chce się z nim spotkać. Ona go odwiedziła – i to zmieniło jej podejście do tych spraw. Właśnie takie osobiste historie w tamtym czasie zmieniały ludzi. Wtedy też ludzie zaczęli protestować przeciwko homofobicznym głupotom wypowiadanym z ambony. Przerywali agresywne kazania, krzyczeli, wychodzili z kościoła. Nie ma co ukrywać, że to przemiany społeczne wymusiły też zmianę postaw Kościoła, nie odwrotnie. Dopiero po jakimś czasie przyszła też kolej na refleksję teologiczną w tej sprawie.

Jest jednak opinia, że Kościoły liberalne szybko tracą wiernych. Konserwatywne natomiast nie.

To bardzo rozpowszechniony chwyt publicystyczny, tyle że nieprawdziwy. Prawda jest taka, że w USA od lat 90. wierni odpływają od wszystkich Kościołów chrześcijańskich, także konserwatywnych wspólnot ewangelikalnych. Wiele osób odchodzi także w proteście przeciwko dyskryminacji kobiet czy osób homoseksualnych, sęk w tym, że zwykle są to odejścia ciche, niespektakularne. Inna sprawa, że Kościoły liberalne, takie, jak mój, często przesadzają w drugą stronę. Znajoma teolożka powiedziała mi kiedyś, żebym nie mówił o krzyżu, bo to symbol opresji i przemocy.

Myślę, że wielu czytelników „Repliki” by się z nią zgodziło.

No tak, tyle że nie można być chrześcijaninem, jeśli się zapomni o Jezusie i tym co dla nas uczynił na krzyżu! W naszych Kościołach duży nacisk kładzie się na pracę społeczną, a często zapomina o teologii czy liturgii. Stajemy się taką Partią Demokratyczną przy modlitwie. Staram się z tym walczyć, dlatego wśród duchownych mam opinię młodego, konserwatywnego geja, co mnie bawi.

Zadam ci pytanie, które pewnie słyszałeś tysiąc razy, podobnie zresztą, jak ja. Po co gejowi Pan Bóg?

Po to samo, co każdej innej osobie. W moim przekonaniu – cytuję tutaj zresztą Jana Kalwina – nikt nie zrozumie do końca siebie, jeśli nie pozna Boga, bo tylko znajomość Boga prowadzi do znajomości siebie.

A chrześcijaństwo?

Może zabrzmi to dziwnie, ale w moim przekonaniu tylko chrześcijaństwo pozwala uwierzyć, że Bóg rozumie cierpienie. I to rozumie nie tylko intelektualnie, ale w pełni, fizycznie i psychicznie – bo Chrystus sam je przeżył i w związku z tym odkupił. Dla każdego geja i lesbijki to jest szczególnie ważne, bo większość z nas doświadczyła i doświadcza w życiu jakiejś formy wykluczenia. Chrześcijaństwo pozwala na to cierpienie spojrzeć bez rozpaczy, ale z wiarą. I to może być czymś naprawdę pięknym.

Pozwala się jedynie z tym cierpieniem pogodzić, czy też walczyć z jego przyczynami? Może mieć charakter emancypacyjny?

Nie tylko może, ale wręcz powinna. Skoro w Piśmie Świętym padają słowa „Nie jest dobrze, żeby człowiek był sam”, to każdy, kto utrudnia ludziom bycie razem, sprzeciwia się woli bożej. Dlatego kiedy Barack Obama opowiadał się za równością małżeńską osób LGBT, powoływał się właśnie na motywy religijne. Obama był zresztą przez jakiś czas członkiem parafii naszego Kościoła.

W Biblii są też cytaty, mówiąc delikatnie – mniej przyjazne osobom LGBT.

Jezus zawsze powtarzał, że prawo trzeba interpretować przez pryzmat miłości, miłosierdzia i sprawiedliwości.

Czy w pracy duchownego doświadczenie homoseksualności jest przydatne?

Tak, ale zależy, jak się to doświadczenie wykorzysta. Myślę na przykład, że dzięki temu, kim jestem, mam większą zdolność empatii. Ale ważne, żeby nie przesadzać. Mam znajomych pastorów, którzy za każdym razem, gdy wchodzą na ambonę, opowiadają o swojej homoseksualności. Już nawet mnie to zaczyna męczyć. Nie zmienia to faktu, że ujawnienie się jest bardzo potrzebne. Mam parafianina, 70-letni emerytowany wojskowy, hetero do szpiku kości. I kiedyś on mi mówi: „Wiesz, Kazik, odkąd przyszedłeś, łatwiej się nam w rodzinie rozmawia na pewne tematy”. Okazało się, że wnuk jego brata jest gejem, wszyscy o tym od lat wiedzieli, ale nikt nie poruszał tego tematu. No i jak się okazało, że miejscowy proboszcz jest homoseksualny, tabu zostało przełamane. Tak więc bycie gejem pomaga mi w byciu pastorem.

A odwrotnie: bycie pastorem pomaga czasem w byciu gejem?

Oj, nie za bardzo. Na randkach jako ksiądz mam znacznie trudniej. Kiedy mówię, że jestem pastorem, często widzę popłoch w oczach. Jeden pan zapytał mnie nawet, czy molestuję dzieci. Bycie gejem nie gwarantuje braku uprzedzeń. Ale są też miłe sytuacje. Na jednym z pogrzebów siostra zmarłego zaczęła mnie swatać ze swoim wnukiem! (śmiech)

Okazja dobra, jak każda inna.

Robiła to bardzo subtelnie. Najpierw spytała: „A czy pastor jest sam?” A potem: „Bo ja mam bardzo fajnego wnuka…”

Czyli dla parafian jesteś dobrą partią?

Najwyraźniej! (śmiech) Coraz częściej mi mówią, że się za mnie modlą. Żebym w tych trudnych czasach poznał wreszcie jakiegoś miłego, dobrego chrześcijanina. Bo nie jest dobrze, aby człowiek był sam.

 

Tekst z nr 59 / 1-2 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Soprany, alty, tenory, basy

Jest muzykiem, urodził się w Moskwie. Kilka lat temu postawił wszystko na jedną kartę: rozwiódł się z żoną, pogodził z własną homoseksualnością, przeprowadził z Rosji do Polski i w Warszawie zaczął nowe życie. Od zeszłego roku jest kierownikiem pierwszego polskiego chóru LGBT Voces Gaudiae. Z Miszą Czerniakiem rozmawia Przemysław Górecki

 

Foto: Agata Kubis

 

Voces Gaudiae znaczy Głosy Radości. Taka jest idea chóru?

Taki mały żart, bo „gaudium” to przecież łaciński korzeń angielskiego „gay” znaczącego „radość”. A więc „gay voices” – bo chcemy się cieszyć życiem tacy, jacy jesteśmy i wyrażać to przez śpiew. Razem, chóralnie!

Oczywiście, zarzucano nam, że tworzymy kolejne getto LGBT, pytano, czy geje i lesbijki inaczej śpiewają niż hetero? Ignorujemy te uwagi. Do chóru wstęp ma każdy chętny, kto zgadza się na nasze przesłanie równości i akceptacji osób LGBT. Przez ten pierwszy rok istnienia pojawiło się u nas około 80 osób, co najlepiej świadczy, że inicjatywa jest potrzebna. Niektórzy odeszli, bo nie byli w stanie pogodzić zajęć z pracą, inni nie podołali muzycznie. A reszta została i przybywają wciąż nowi.

W chórze śpiewają profesjonaliści?

Skądże! Amatorzy również. Przychodzą ludzie z rożnym doświadczeniem: zawodowców jest niewielu, trochę osób po podstawowych szkołach muzycznych, są też osoby bez żadnego doświadczenia, choć utalentowane. Nie oczekujemy nawet znajomości nut. Na przesłuchaniu proszę o zaśpiewanie czegokolwiek, od „Wlazł kotek na płotek” po hymn narodowy, przysłuchuję się barwie, skali, możliwościom wokalnym. Potem sprawdzam, czy kandydat/ka łapie ze słuchu to, co zaśpiewam i czy jest to w stanie powtórzyć. Obecnie stała grupa składa się mniej więcej z 24 osób. To nie jest nasza praca, tylko hobby, choć i dodatkowy obowiązek – traktujemy chór poważnie. Jakość śpiewania chóru LGBT nie rożni się od jakości, jaką prezentuje każdy inny chór, ale przesłanie, repertuar i hasło, pod którym śpiewamy, nadaje nam szczególne znaczenie.

Jaki macie repertuar?

Wachlarz tematyczny jest szeroki, pytam ludzi o ich upodobania. Na razie przeważnie wygrywa muzyka rozrywkowa, w niej łatwiej znaleźć utwory zgodne z naszą misją i przesłaniem. „If I can dream” Elvisa Presleya i „We shall overcome” zostaną już z nami chyba na zawsze. Nie obawiamy się rzeczy smutnych czy dramatycznych, w zeszłym semestrze śpiewaliśmy na przykład „Tragedy” Bee Gees, ale to musi być coś nadającego się do chóralnego śpiewu. Po kwietniowej akcji Ostrej Zieleni „Płomień Nadziei”, na której wystąpiliśmy, posłanka Grodzka życzyła nam, żebyśmy za rok na tej akcji śpiewali utwory po polsku. No, właśnie – byle tylko znalazły się odpowiednie… albo powstały.

Ile publicznych występów macie już na koncie?

Najczęściej są to występy open air, gdzie zawsze się śpiewa trudniej. Nasz debiut odbył się w październiku zeszłego roku na warszawskim Placu Zbawiciela podczas Coming Out Day. Później wystąpiliśmy na urodzinach Stowarzyszenia Bez!miar. Na Święta przygotowaliśmy teledysk z „Kolędą spóźnionego anioła”. Ostatnio śpiewaliśmy na wspomnianej akcji „Płomień Nadziei”. Teraz przez cały semestr przygotowujemy się na Paradę Równości i przedparadowe wydarzenia.

Jak wpadłeś na pomysł założenia chóru?

Chciałem się zaangażować, robić coś, co lubię, a jednocześnie, by to miało wymiar społeczny. Poza tym, i to nie tylko moje doświadczenie – odczuwaliśmy, że jak ktoś nieheteroseksualny przychodzi do „zwykłego” chóru – dajmy na to, straży pożarnej, politechniki czy parafii – to ma problem, nie do końca może być sobą. Nie chodzi o to, by się „obnosić” – nienawidzę tego czasownika! – ale o zupełnie zwyczajne sytuacje. Na przykład, jest impreza integracyjna chóru, wyjazd, cokolwiek – czy ktoś taki przyjdzie z osobą towarzyszącą tej samej płci? Raczej niestety nie. Ludzie potrzebują przyjaznego środowiska i poczucia bezpieczeństwa.

Ale orientacji „na wejściu” na pewno nie sprawdzacie.

(śmiech) To jest to chór LGBTQ… plus F. F jak friends, przyjaciele, sojusznicy. Oczywiście, że nie sprawdzamy, choć w ankiecie na „dzień dobry” każdy mógł zaznaczyć swą orientację. I ludzie dobrowolnie to robili. Najwięcej było gejów, później lesbijki, osoby biseksualne i transpłciowe. Heteroseksualiści stanowili jedną piątą chóru, tyle co biseksualiści. Teraz już przestaliśmy to liczyć. Bardziej ciekawi mnie, dlaczego np. mało zgłasza się sopranów. Wśród kobiet dominują alty, są to chórzystki o mocnym charakterze. A wśród mężczyzn, których w chórze jest więcej, proporcje tenorów i basów są bardziej wyrównane.

Jakie cele ma pierwszy polski chór LGBTQ?

Ma wspierać naszą społeczność. Wzmagać rozwój artystyczny, mobilizować do wychodzenia z domu, ponieważ niektórzy ludzie muszą się w coś angażować, żeby w ogóle wyjść do innych. W tym sensie chór stowarzysza ludzi i wpływa na rozwój konkretnych jednostek poprzez spotkania, próby, oprawę muzyczną wydarzeń równościowych. Wychodzimy na zewnątrz, dajemy świadectwo, że jesteśmy otwarci i inkluzywni. Mimo ryzyka, bo pierwszemu występowi towarzyszyły obawy o bezpieczeństwo. Mieliśmy ochronę policji, tego dnia Młodzież Wszechpolska maszerowała przez Warszawę.

Inspirujemy też innych: w Krakowie jesienią powstał chór Krakofonia. Są już więc w Polsce dwa chory LGBT!

Na świecie jest ich znacznie więcej. Czy te zachodnie były inspiracją do Voces Gaudiae?

Znam śpiewaków z chórów LGBT we Francji, w Niemczech, w USA. W Stanach byłem niedawno na koncercie jednego z nowojorskich chórów skupiającego 180 osób – samych gejów. Ma ponad 30 lat historii! W Nowym Jorku są przynajmniej cztery chory, w San Francisco – dziewięć. Ten występ, na którym byłem, miał charakter „Singalong” – „śpiewajcie z nami”: nad sceną wisiał ekran z tekstami piosenek, w ręku każdy widz-uczestnik miał program z tekstami, a obok tłumacz przekładał słowa na język migowy. Wszyscy śpiewali, 700 osób!

W USA funkcjonuje około 250 chórów LGBT, w Europie tyle samo. My jesteśmy trzecim w Europie Środkowo-Wschodniej – pozostałe są w Zagrzebiu i w Pradze.

Dla niektórych w Polsce to jednak „zbyt odważne” przedsięwzięcie?

Akademickie środowiska w Polsce są wbrew pozorom konserwatywne. Homofobia dobrze się ma w tych kręgach, rezultat jest taki, że artystów wyoutowanych prawie nie ma, nawet w muzyce rozrywkowej! „Róbcie co chcecie pod kołdrą w łóżku, ale nie mówcie o tym”, bo przecież „to, że jesteś gejem nie wpływa na jakość twojego śpiewu lub gry na skrzypcach”. Niektórzy nie są w stanie pojąć, dlaczego my to robimy otwarcie. Tłumaczymy, że zbyt długo milczeliśmy, teraz trzeba trochę pokrzyczeć, żeby bycie LGBT stało się czymś normalnym.

Nie baliście się trochę?

Współzałożyciel, mój kolega dyrygent, miał trochę problemów w pracy w związku z angażowaniem się otwarcie w muzykę LGBT. I niełatwo jest znaleźć salę na próby, gdy się powie, że chodzi o chór LGBT.

A ja się już nie chowam, za późno na to! Naszym końcowym celem, jak każdej organizacji LGBTQ, jest zniknąć, nie musieć już być potrzebną. Teraz jednak działamy, przyczyniamy się do dyskusji, to jest nasz wkład w kulturę. Dla niektórych członków chór stał się problemem, gdy zobaczyli, że nie siedzimy cicho, nie tylko zajmujemy się muzyką, ale i idziemy w świat. Chór ma wymiar polityczny, jesteśmy pierwsi i widoczni. Być może nie dla wszystkich przyszła jeszcze pora na to, szanuję to, każdy ma przecież inną sytuację w rodzinie, pracy. Sam jeszcze kilka lat temu miałem podobnie.

Po rozwodzie z żoną i przed przeprowadzką do Polski, tak?

O, długo by mówić. Pochodzę z Moskwy, tam dorastałem. Jako dziecko wierzących rodziców, byłem zaangażowany w życie kościelne, co w czasach ZSRR nie było łatwe. W wieku nastoletnim odkryłem, że mam pewien problem – zakochałem się w koledze ze szkoły, były pewne nastoletnie praktyki, rozumiesz. Gdy kolega z rodzicami wyjechał do Francji, rozłąka skazała mnie na refleksję i weryfikację moich podejrzeń odnośnie własnej orientacji. Był rok 1997, miałem 13 lat i dostałem właśnie dostęp do sieci – wiec weryfikowałem. I pojawił się we mnie rodzaj schizofrenii: z jednej strony rodzice i kościół, a z drugiej – coś takiego, do czego mnie ciągnęło – i nie chciałem sobie na to dawać przyzwolenia. Im bardziej się jednak naciska sprężynę, tym mocniej ona strzela – miałem więc częste „upadki” i „powstania”.

Jak sobie z nimi radziłeś?

Należałem do grupy „Overcoming X”, to rosyjski portal, zrzeszający ludzi walczących z homoseksualną orientacją. Istnieje zresztą do dzisiaj, ale w trochę łagodniejszej odsłonie. Czytałem książki, modliłem się dużo, prosiłem o wsparcie duchowe… i nic. W pewnym momencie uwierzyłem, że z Bogiem wszystko da się zrobić – w co wierzę do tej pory, ale z zastrzeżeniami – i otworzyłem się na tyle, że znalazłem sobie dziewczynę, nawet niejedną. Pierwsze dwie próby były nieudane. A trzecia skończyła się ślubem. Moja była żona jest ode mnie starsza o 3 lata, miała większe doświadczenie i dość szybko ten nasz związek poprowadziła. Od pierwszej randki do ślubu minęło 20 miesięcy, półtora roku później pojawiło się dziecko. A mój problem jakoś nigdzie nie zniknął! Myślałem wcześniej, że może polega on na tym, że mi po prostu brakuje seksu jako takiego; małżeństwo miało tę bolączkę rozwiązać. Stało się wręcz przeciwnie! Pomarańcza może długo udawać, że jest bananem, może nawet pomalować się na żółto, ale bananem się od tego nie stanie. To było udawanie i kłamstwo.

I przygody homoseksualne na boku?

Przez całe małżeństwo trwające 6 lat. Żona wiedziała o mnie już zanim się pobraliśmy, mało tego, zdradziłem ją też przed ślubem. Nasza relacja była jakiegoś rodzaju miłością, ale dużo było w tym samookłamywania się z obu stron i jeszcze więcej naiwności. Bóg może i jest w stanie zrobić wszystko, ale niektóre rzeczy najwidoczniej zwyczajnie go nie interesują. Ewidentnie nie chciał zmienić mojej orientacji. Ukrywanie jej pogłębiało moje rozdwojenie. W pewnym momencie żona miała dość. Czuła, że to nie jest prawdziwe małżeństwo. Dla mnie świat się zawalił, gdy postanowiła to zakończyć.

Jak dziś wyglądają relacje między wami?

Nasza córka ma 10 lat, ma swoją historię, ma ojca i ojczyma. Wytłumaczyliśmy jej z byłą żoną, że musieliśmy się rozstać i absolutnie nie było w tym jej winy. Dziś moja była żona i ja żyjemy w przyjaźni. Mamy nowe związki, ona jest z nowym mężem, któremu urodziła dwoje dzieci. A ja przez półtora roku po rozstaniu mieszkałem w Moskwie i wtedy działy się we mnie największe przemiany – takie, bez których nie mógłbym przenieść się do Polski. Poczułem, że znalazłem się na dnie i muszę sobie wszystko ułożyć na nowo, kawałek po kawałku. Życie w samotności wcale mi się nie uśmiechało, wiedziałem też, że nie zwiążę się już nigdy z żadną kobietą. Miałem 26 lat, wiedziałem od ponad 13 lat, że jestem gejem i walczyłem z tym. Połowa mojego życia była walką, która nie przyniosła skutku. Z powodu lenistwa? Nie sądzę! Trochę się przyłożyłem do tej walki. Powiedziałem więc sobie: jestem otwartym gejem. Koniec. Idę na całość.

Jeszcze w Rosji?

Tam rzeczywiście było trudno, trochę się zmieniło przez ostatnich kilka lat. Na gorsze. Od tej ustawy o zakazie „homopropagandy” stało się jeszcze gorzej – cudowna ukraińska drag queen Wierka Serdiuczka nie występuje już w telewizji. Nie z powodu konfliktu ukraińsko-rosyjskiego, tylko dlatego, że drag queens nie są już lubiane, choć wcześniej wszyscy ją kochali. W Rosji akceptacja siebie to odważny krok, publiczny coming out tym bardziej. Właściwie prawie nie znam par jednopłciowych w Rosji. Króluje przygodny seks w klubach, ustawki przez internet. Przykładów otwartego życia w związku w pełnej akceptacji nie miałem. W Rosji samo społeczeństwo nie daje możliwości bycia, kim się chce, to był jeden z powodów mojej emigracji.

Najpierw założyłem sobie profil na Fellow.pl. Zaczepił mnie pewien chłopak, zaczęliśmy pisać, pojawiło się zauroczenie. Po miesiącu przyjechałem do niego do Polski, potem on przyjechał do mnie… W końcu się przeprowadziłem. Czułem, że osobiście i zawodowo byłem już w Rosji w ślepym zaułku. Wyjechałem do Polski nie tylko dla niego. Przede wszystkim dla siebie.

Mieszkasz w Polsce od czterech lat…

Pracuję jako tłumacz. Zarządzam też kilkoma projektami w European Forum of LGBT Christian Groups – organizacji skupiającej około 40 grup typu Wiara i Tęcza, do której zresztą należę. I mam chór, który daje mi mnóstwo radości.

Z tym pierwszym chłopakiem spędziłem nieco mniej niż dwa lata. Ponad rok temu znalazłem obecnego partnera, z którym bardzo się kochamy i wspieramy. Co więcej, śpiewa u mnie w chórze! Gdyby małżeństwa jednopłciowe, albo chociaż związki partnerskie były w Polsce legalne, myślelibyśmy już o ślubie, który, poza wszystkim innym, dałby mi też obywatelstwo polskie.

A wracając do Wiary i Tęczy – to ważna dla mnie grupa, bardzo istotna na ostatnim etapie mojej samoakceptacji. Dzięki WiT trzy lata temu po raz pierwszy szedłem w Paradzie Równości. Na najbliższej będę już na platformie!

 

Tekst z nr 55 / 5-6 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.