Tekst: Bartosz Żurawiecki
Muzy i partnerzy Tennessee Wiliamsa
Czy znajdzie się choćby jeden człowiek, któremu ofiarowałem słowa i wybawienie, który zaświadczy, że się liczyłem? Takie dramatyczne (i retoryczne zarazem) pytanie postawił podobno Tennessee Williams młodemu Jamesowi Grissomowi we wrześniu 1982 r. Ponad trzydzieści lat później Grissom odpowiedział na nie fascynującą książką „Szaleństwa Boga. Tennessee Williams i kobiety z mgły”. Niedawno ukazało się w wydawnictwie Czarne jej polskie tłumaczenie.
Młody chłopak pisze do wielkiego dramaturga
Pytanie to wydać się może dziwne lub nawet kabotyńskie, bo przecież Williams uważany jest za jednego z najważniejszych dramaturgów amerykańskich XX w. Jego sztuki, takie jak „Tramwaj zwany pożądaniem” czy „Kotka na gorącym blaszanym dachu”, odniosły ogromny sukces, były też z powodzeniem przenoszone na ekran. Twórczość Tennessee Williamsa zrewolucjonizowała zarówno amerykański teatr, jak i amerykańskie kino – otworzyła je na tematy trudne i „niecenzuralne”, związane z seksualnością, pozycją kobiety w społeczeństwie, dysfunkcjonalną rodziną czy zaburzeniami psychicznymi, wynikającymi z kulturowej opresji. Skąd więc u Williamsa to zaniżone poczucie własnej wartości? Trzeba jednak pamiętać, że największe triumfy autor „Szklanej menażerii” święcił w latach 40. i 50. ubiegłego wieku. W latach 60. jego sława zaczęła blaknąć. Kolejne sztuki – coraz bardziej mroczne, oniryczne, przepełnione symbolami – były źle przyjmowane, tak przez krytykę, jak i publiczność (w Polsce są one zresztą zupełnie nieznane). Gdy go więc Grissom poznaje, jest Williams dramaturgiem, który od dwudziestu lat bezskutecznie próbuje powtórzyć dawne sukcesy. Co więcej, jego zdrowie i siły twórcze zostały poważnie nadszarpnięte przez to, co sam eufemistycznie określa jako „niebywałe nagromadzenie dobrowolnie wchłoniętych toksyn”. James ma przed sobą człowieka nadużywającego leków i narkotyków, cierpiącego na depresję, samotnego i starzejącego się. Znajomość Grissoma z Williamsem zaczęła się podobno od listu, który młody człowiek napisał do dramaturga z prośbą o radę w kwestii kariery literackiej. Adresat nie dość, że zadzwonił do domu rodzinnego Jamesa znajdującego się w mieście Baton Rouge (stan Luizjana), to jeszcze zaprosił chłopaka na lunch w Dzielnicy Francuskiej Nowego Orleanu. Podczas spotkania podyktował Grissomowi listę „szaleństw Boga”. Znalazły się na niej osoby, które liczyły się w życiu Williamsa i odcisnęły piętno na jego twórczości – reżyserzy, pisarze, aktorki… Przeważały w zestawieniu kobiety, bowiem to im – jak głosi motto książki Grissoma – Tennessee ofiarował duszę. Misja, o której wypełnienie poprosił młodego Jamesa jego sławny interlokutor, miała polegać na odnalezieniu tych wszystkich znakomitości i postawieniu im pytania, czy i Williams kiedykolwiek coś dla nich znaczył. Tennessee umarł ledwo pięć miesięcy później – w lutym 1983 r. Miał 71 lat. Swoją książkę Grissom wydał w roku 2015. Jest ona nie tylko portretem artysty z czasów schyłkowych, ale także zapisem rozmów, jakie w ciągu trzech dekad autor przeprowadził z ważnymi postaciami teatru i kina. Skądinąd, uderza w niej jedna nieścisłość – Grissom pisze, że gdy poznał Williamsa, liczył sobie lat dwadzieścia. Tymczasem z notki biograficznej wynika, że urodził się w roku 1966. W 1982 miał więc lat zaledwie szesnaście. Cóż, może chciał tym kłamstewkiem uchronić wielkiego człowieka od „oskarżenia” o uwodzenie nieletnich?
Hepburn, Gish, Tandy i inne
Nie dociekajmy jednak, ile w tym wszystkim konfabulacji. Najważniejsze, że „Szaleństwa Boga” miłośnicy literatury, teatru i kina – zwłaszcza tego, które kilkadziesiąt lat temu burzyło schematy i przełamywało tabu – czytać będą z wypiekami na twarzy. Znajdziemy tu bowiem rozdziały poświęcone takim aktorkom jak m.in. Lilian Gish, Maureen Stapleton, Jessica Tandy (to ona była pierwszą odtwórczynią roli Blanche DuBois w „Tramwaju zwanym pożądaniem”), Katharine Hepburn, Kim Hunter, Geraldine Page i wielu innym. Kobiety te – pokazane bez retuszu, poza kulisami, w prywatnych okolicznościach – opowiadają o swej karierze, wspominają Williamsa (niekiedy z miłością, niekiedy z niechęcią), komentują też pracę i biografie kolegów i koleżanek po fachu. Grissom przywołuje opinie bohatera o tych aktorkach, dodaje własne obserwacje i wypowiedzi reżyserów, choćby Elii Kazana, który premierowo przeniósł na scenę większość dramatów TW. Podpisał także ekranową wersję „Tramwaju zwanego pożądaniem” (1951 – 12 nominacji, 4 Oscary) oraz film „Baby Doll” (1960) według oryginalnego scenariusza Williamsa. Mocne wrażenie robi w książce choćby opis podstarzałej i pijanej Jo Van Fleet (w 1956 r. nagrodzonej Oscarem za drugoplanową rolę w „Na wschód od Edenu” Kazana właśnie), która na początku lat 90. szlaja się po Nowym Jorku ubrana wyłącznie w futro z norek i demonstruje przypadkowym osobom statuetkę Akademii z okrzykiem: „Oto kim jestem!”. Wielu badaczy podkreśla, że pierwowzorem bohaterek sztuk Williamsa – neurotycznych, niespełnionych, niezaspokojonych, nadwrażliwych, nadpobudliwych, uciekających w świat swych imaginacji i obsesji kobiet z Południa USA – była jego własna matka, Edwina. Oderwana od rzeczywistości „niestrudzona mitomanka, pomysłowa krętaczka i fantastka, zawsze czymś przejęta: czy kiedy wymyślała niestworzone historie o swoich przodkach, czy złe wróżby, które słyszała w szumie wiatru albo w szeptach Murzynów na ulicach St. Louis”. Edwina, nieszczęśliwa w związku z ojcem trójki swych dzieci, gwałtownikiem i tyranem, całą miłość przelała na delikatnego Thomasa Laniera (bo tak naprawdę miał na imię Williams), z którego tatuś próbował biciem wypędzić „zniewieściałość”. Inną ważną osobą z rodziny stała się dla Tennessee jego starsza siostra, Rose. Zdiagnozowano u niej schizofrenię i w 1943 r. przeprowadzono lobotomię, która miała katastrofalne skutki. Rose do końca życia przebywała w zakładach zamkniętych – brat nie tylko często ją odwiedzał, ale też przeznaczał część honorariów na jej leczenie. Rodzinne doświadczenia stały się dla niego inspiracją do napisania „Szklanej menażerii” (1944) – pierwszej sztuki Williamsa, która zrobiła furorę. Lobotomia pojawia się z kolei w dramacie „Nagle, zeszłego lata” (1958). Jego bohaterka, Catherine, podczas wakacji w jakimś egzotycznym kraju, służyła swemu kuzynowi, Sebastianowi jako przynęta do zwabiania młodych, atrakcyjnych chłopców, którzy go jednak w końcu… rozerwali na strzępy i zjedli. Matka Sebastiana nie chce, by prawda o synu wyszła na jaw, dlatego planuje „odmóżdżyć” Catherine, korzystając z pomocy medycyny. Warto dodać, że nakręcony w 1959 r. na podstawie sztuki film był pierwszą hollywoodzką produkcją otwarcie podejmującą temat homoseksualizmu, choć nazwa tej „przypadłości” nigdy z ekranu nie pada. Wcześniej jednak skrupulatnie usuwano z adaptacji dramatów Williamsa wszelkie aluzje i wątki gejowskie. Ofiarą cenzury padły chociażby „Tramwaj zwany pożądaniem” i „Kotka na gorącym blaszanym dachu”.
Kip, Frank i Robert
Thomas Lanier (imię Tennessee, od nazwy jednego ze stanów USA, przybrał w 1939 r.) próbował w młodości wchodzić w relacje erotyczne z kobietami, ale w latach 30. zaakceptował swoją homoseksualność. Jego związki z mężczyznami bywały niekiedy burzliwe. Na początku lat 40. nawiązał romans z tancerzem, Kipem Kiernanem – ten zaś porzucił go i ożenił się, a potem szybko zmarł, w wieku zaledwie 26 lat. Z kolei doświadczenia z nastoletnim Włochem, zwanym w pamiętnikach „Rafaello”, pisarz wykorzystał w swej pierwszej powieści – „Rzymska wiosna pani Stone” (1950) – o starzejącej się aktorce, która zakochuje się w żigolaku. Nota bene, książka ta dwukrotnie została przeniesiona na ekran, w 1961 i 2003 r. Panią Stone zagrały kolejno Vivien Leigh i Helen Mirren, zaś ubóstwianego przez nią Paola, Warren Beatty i Olivier Martinez. Przedwcześnie odszedł także aktor Frank Melo, z którym Tennessee pozostawał w związku przez 14 lat. Gdy Frank zachorował na raka, Williams opiekował się nim, mimo że nie byli już razem. Śmierć byłego partnera w 1963 r. odbiła się zresztą fatalnie na psychice pisarza i była jedną z przyczyn kryzysu twórczego. W „Szaleństwach Boga” pojawia się też William Inge – znany dramaturg i scenarzysta, laureat Oscara. Był on kochankiem, protegowanym, a później także rywalem Williamsa na polu teatralnym i filmowym. W 1973 r. popełnił samobójstwo. Ostatnim partnerem TW stał się również pisarz, Robert Carroll, dużo młodszy od autora „Tatuowanej róży”, za to, podobnie jak on, uzależniony od narkotyków. Panowie rozstali się gniewnie w roku 1979, ale nie zerwali przyjaźni. Carroll był, obok Rose, jedyną osobą, którą Williams uwzględnił w testamencie. W Polsce sztuki Williamsa wróciły ostatnio do łask, między innymi dzięki nowym przekładom Jacka Poniedziałka, wydanym pięć lat temu przez wydawnictwo Znak. Natomiast prawie zupełnie nieznana pozostaje u nas twórczość prozatorska pisarza. Jedynie w latach 80. ukazał się po polsku niewielki zbiór opowiadań, zatytułowany „Jednoręki”.
Zbawienne działanie rycyny
Teraz zaś dostaliśmy „Szaleństwa Boga” – soczystą, poruszającą opowieść o Williamsie, jego czasach i ludziach, z którymi był związany. Pełną błyskotliwych anegdot i komentarzy bohatera. Pozwolę sobie na koniec przytoczyć mój ulubiony, pojawiający się we fragmencie poświęconym pracy nad rolą Blanche w „Tramwaju zwanym pożądaniem” z dystyngowaną Jessicą Tandy, która początkowo nie potrafiła przekonująco zagrać kobiety „kokietującej wszystkich mężczyzn”. „Zasugerowałem jej…” – powiada Tennessee Williams – „…żeby zamiast „fiut” myślała „rycyna”, bo jakkolwiek niesmaczne jest jedno i drugie, w ostatecznym rachunku mają zbawienne działanie”.
James Grissom „Szaleństwa Boga. Tennessee Williams i kobiety z mgły”. Przełożył Michał Szczubiałka. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2016.
Tekst z nr 65 / 1-2 2017.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.