Z nim wszystko jest „tak”

Z EWELINĄ SŁAWIŃSKĄ, mamą 14-letniego transpłciowego Alka, rozmawia Agnieszka Rynowiecka

 

Foto: Emilia Oksentowicz/.kolektyw

 

Wiedziałaś przed narodzinami, jakiej płci będzie twoje dziecko?

Obstawiałam chłopaka. USG to zweryfikowało, ale póki nie wiedziałam, to miał być chłopak – Wojtek. Tak samo zresztą obstawiał tata. Jak zobaczyliśmy, że jest córka, przestało to oczywiście mieć znaczenie.

Jaki Alek był we wczesnym dzieciństwie?

Jak był mały… No cóż… Był trochę dziwny… To było takie dziecko ciche, siedzące w kąciku, układające klocki. Totalnie w swoim świecie. Sugerowano nam badanie sensorycznych zaburzeń. Lubił ciszę. Nie tolerował hałasu. Był myślicielem. Siedział i myślał. Był też strasznym przylepą, ciągle chciał być u nas na rękach, a z drugiej strony w ogóle nie potrzebował ludzi. Jak był starszy, to na podwórku też bawił się głównie sam.

Coś cię niepokoiło?

Ta potrzeba samotnictwa mnie nie niepokoiła, bo on po prostu w tym dobrze funkcjonował. Byłam bardziej zaskoczona np. tym, jak interesował się cyferkami, ale myślałam, że to rodzinne, bo my jesteśmy rodziną matematyków.

Było coś, co sugerowało wcześniej albo zastanawiało cię, a co teraz, jak się wydaje, pasowało do obrazu osoby trans?

Miał tak na przykład, że nie lubił bardzo swojego imienia i mówił o sobie „Kubuś”. Wówczas wiązałam to z ulubioną postacią – Kubusia Puchatka. Nie lubił bawić się lalkami. Nie lubił różowego, wolał inne kolory – żółty, niebieski itp. Miał zwykle takie stereotypowe zainteresowania chłopięcymi zabawami, piłką. Nie znosił sukienek nosić. Mi się to podobało, bo nie chciałam, by był jakąś typową dziewczynką. Mnie wychowywał tato i byłam wychowywana „po męsku” i wydawało mi się to OK, że jeśli to będzie taka dziewczyna z „męskimi” zainteresowaniami, to tylko na dobre jej to wyjdzie. Teraz z perspektywy czasu pamiętam, jak byliśmy na pewnym ślubie i wszystkie jego kuzynki miały na sobie sukienki, a on nie chciał. Dla mnie było to niesamowite, że tak małe dziecko, trzylatek, tak bardzo manifestuje, co chce, a czego nie chce założyć.

I jak poszedł ubrany?

W spodnie. Kupiłam mu najładniejsze spodnie świata. I super wygodne buciki i tak poszedł. Ogólnie nie podoba mi się to całe narzucanie ludziom, dzieciom, jak mają wyglądać i w co się ubierać. W starszych klasach szkoły podstawowej zdarzało mu się już założyć sukienkę, spódnicę, ale nigdy tak żeby się stroić. Raczej wygodne ogrodniczki. Na pewno eksperymentował z dziewczęcymi ubraniami, fryzurami, perfumami. Był taki moment. W podstawówce on był w klasie szermierczej, chodził zazwyczaj w dresie. Bardzo dobrze się czuł w ochroniaczach i masce. Teraz wiem dlaczego. On się mógł w tym stroju cały schować, zakryć.

Asperger został zdiagnozowany przed transseksualizmem czy po?

Diagnoza Aspergera się przeciągała. Nie widziałam konieczności, by dawać mu taką etykietkę. Owszem, był trochę inny, trochę dziwny, ale ja nie miałam z tym problemu. Ale w pierwszej klasie gimnazjum zaczęły się problemy z nauką i dlatego zaczęliśmy diagnozę.

Chciałaś, by miał łatwiej?

Tak, by miał łatwiej na egzaminach. W końcu nie zdążyliśmy na egzaminy, ale dostaliśmy, a tydzień po niej Alek zrobił coming out, że jest transpłciowy.

Dokładnie pamiętasz ten dzień?

Tak. To była sobota. Listopad zeszłego roku. Przed coming outem było strasznie. Miał ogromną depresję. Nie mogliśmy ze sobą wytrzymać. Był wkurzony na cały świat. Większość czasu mieszkał z tatą. I pewnej soboty rano zaproponował, że mnie odprowadzi do metra. Zdziwiłam się, bo to był naprawdę taki czas, że nie mogliśmy już na siebie patrzeć. Tym razem chciał ze mną iść. Po drodze padło zdanie: „Mamo, bo chcę ci coś powiedzieć. Mamo, ja jestem chłopakiem.” Ja powiedziałam „No OK”. Poszłam do swoich zajęć, on do swoich. Przyszłam do domu o osiemnastej i myślę sobie: ale jak to chłopakiem? Ja dopiero o tej osiemnastej usłyszałam to, co on mi powiedział rano. Kompletnie przez cały dzień nie zastanawiałam się nad tym, co on miał na myśli. Zadzwoniłam wtedy do jego ojca i okazało się, że on już wie. Spotkaliśmy się z Alkiem następnego dnia. I jak usiedliśmy w niedzielę, to przez 8 godzin rozmawialiśmy. Alek wszystko z siebie wyrzucił. Jak się czuł przez te wszystkie lata. Co to znaczy transpłciowość itp.

Jak się wtedy poczułaś?

W sobotę wieczorem chodziłam po ścianach. Chciałam działać. Natomiast w niedzielę to był najpiękniejszy dzień mojego życia. Taki naprawdę. Nie pamiętam, kiedy poczułam taką ulgę. Do dziś pamiętam, jak ten kamień spadł mi z serca. Nagle wszystko jest OK. Wszystko jest dobrze, wszystko mi się ułożyło… Począwszy od tych sukienek przez to, że nie lubił być dotykany… przez tą szermierkę, że lubił chodzić w kubraku, że nie lubił swojego imienia aż po depresję… W końcu… Wiem.

Ten Asperger… Pal sześć… Kogo obchodzi Asperger? Najważniejsze, że dziecko mi wyzdrowiało psychicznie.

Dla mnie to oznaczało, że z nim wszystko jest „tak”. Jak pomyślałam, ile on musiał przejść i przeżyć w ostatnim czasie, by się sam zdiagnozować… Bo to właśnie tak wygląda, że on czuł się źle i sam szukał przyczyny i gdy w końcu odkrył, że jest coś takiego jak transseksualizm i że to do niego pasuje, to wyzdrowiał, de facto to tak wygląda. Dla mnie to niesamowite, że 13-latek potrafi samodzielnie się zdiagnozować. Ja od pierwszego dnia, jak mi powiedział, widziałam, jak odżywa. Ten cały strach, napięcie związane z coming outem zaczęło z niego schodzić.

Wcześniej leczył się na depresję?

Tak. Był na lekach antydepresyjnych, które nic mu nie dawały i nagle razem z coming outem wszystko się zmieniło. Wcześniej było tak, jakby on był zamknięty w jakimś pudełku i tylko oczy było widać… Takie oczy, które nic nie mogą powiedzieć, ale widać, że cierpią. Teraz już wiedziałam, jak go z tego pudełka wydobyć.

Czemu Alek?

Myśleliśmy o imieniu i on powiedział, że mogę wybrać. A on dużo rysuje i miał stronę, na której podpisywał się jako Aleksy, Aleksiej, więc po prostu samo się to narzucało.

Twoja reakcja nie jest typową reakcją rodziców osób LGBT.

Wiem, że często ludzie nie reagują tak jak ja…

Prowadzisz grupę na FB dla bliskich osób trans. Zgłaszają się rodzice dzieci, a także dorosłych. Często piszą w pierwszej reakcji po coming oucie, szukając pomocy. Jakie są zazwyczaj te reakcje i jak myślisz, z czego wynikają?

Często rodzice myślą, że to wymysł dziecka, jakaś kolejna moda i mam wrażenie, że są w niezgodzie na to, że dziecko znowu coś wymyśliło. Nie dochodzą, co się za tym kryje, tylko chcą jak najszybciej storpedować temat – tak jakby to mogło zniknąć. Są też rodzice, i tych myślę jest najwięcej, którzy wiązali mnóstwo planów związanych z dzieckiem. Mieli w głowie taki plan na dziecko, że w ogóle dziecka w tym projekcie nie widzieli. Chcieli, by była ta szkoła, to liceum, te studia, potem taka rodzina, wnuki… I nagle cały dramat rozbija się o to, że im się ta wizja rozwaliła. Po coming oucie dziecko nadal nie jest istotne. Najważniejsze, by wróciła wizja, by znowu wszystko było na swoim miejscu, by nic się nie zmieniło.

To jest smutne, co mówisz.

To jest tragiczne. Bo mówimy o dzieciach, które mają 13, 14, 15 lat. A u nas jest tak, że dzieci outują się najczęściej dopiero jak są przekonane co do własnej transpłciowości. Dopóki ją kwestionują, nie mówią o tym. Na Zachodzie dziecko ma prawo mieć wątpliwości. Dlatego mogą przyjmować blokery. U nas nie… U nas nie może mieć tych wątpliwości, bo by go zżarli i zadziobali, gdyby powiedziało: „Ja nie wiem, kim ja jestem”.

Musi kategorycznie wiedzieć, określić się w binarnym świecie po którejś stronie.

Może powiedzieć dopiero, jak jest pewne. Jestem chłopcem albo dziewczynką. Wcześniej są te okresy depresji, przygnębienia. Z perspektywy dziecka to też smutne, że rodzice tak naprawdę nie wiedzą, co się z nimi dzieje. Że muszą się przed nimi ukrywać, chować to, co czują dopóki sami sobie nie pomogą chociażby przez autodiagnozę.

Co mówisz takim rodzicom?

Staram się nie oceniać ich postawy i zachowania. Wiem, jak ważne jest, by być wtedy z nimi, wysłuchać i zrozumieć, że mogli też różnie zareagować na coming out w pierwszej chwili. Mówię im, że mieli prawo do swojej reakcji. Ludzie różnie reagują. Nawet jak robią coś głupiego teoretycznie. Mają do tego prawo. Mają prawo być wkurzeni, mają prawo nie wiedzieć. Więc najpierw po prostu ich wysłuchuję.

Łatwiej im mówić to tobie, bo masz za sobą już takie doświadczenie.

Zdecydowanie. Najgorsze jest, gdy czujesz się sam. Na początku najważniejsze jest dać im prawo do reakcji, do rozczarowania niespełnioną wizją. Takie reakcje „miałam mieć wnuki”… No, ale umówmy się: przy osobach cis też nie wiadomo, czy wnuki będą na 100%, nikt tego nie gwarantuje. Nawet rozczarowany rodzic nie chce raczej mówić o tym swojemu dziecku. Potrzebuje się jednak z kimś tym podzielić. Lubię wtedy być przy nich. Wiem, jak to pomaga. Ja byłam w innej sytuacji. Dla mnie to było wyjaśnienie wszystkiego złego, co działo się z dzieckiem. Ale wyobrażam sobie, że jeśli jest inaczej, czyli dziecko super się rozwija, nie widać za bardzo po nim transpłciowości, bo chodzi w sukienkach jako dziewczynka czy bawi się w chłopięce zabawy, będąc dziewczynką trans, to jest szok. Mówi się, że wtedy trzeba przejść żałobę. I rzeczywiście dla nich jest to jak żałoba. Po starym wizerunku, po wizjach. W przypadku rodziców takich jak ja czy rodziców dzieci, które się cięły, które miały depresje wcześniej, dla nas to nie żałoba… Dla nas to bardziej jest jak okres ciąży (śmiech). Najpierw, jak w ciąży, trzeba przejść cały okres diagnozy, zrobić wszystkie badania, przejść okres niedogodności fizycznych, a potem już tylko czekać aż dziecko się urodzi.

Pomogło więc tobie to wcześniejsze trudne doświadczenie z synem. Pragnienie, by mu ulżyć w cierpieniu. Chociaż myślę, że część rodziców dzieci z zespołem Aspergera na wieść o transpłciowości pomyśli: „jeszcze jeden problem”, a nie ucieszy się, jak ty. Myślisz, że jest jeszcze w tobie coś, co szczególnie wyczuliło cię na ten temat, co wzmogło twoją empatię? Coś więcej, co pomaga nie tylko tobie być wspierającą mamą, ale jeszcze dodatkowo wspierać innych?

Myślę, że dwa doświadczenia mi pomogły: moja własna choroba – porfiria oraz to, że jestem adoptowana. Gdy miałam 1,5 roku, odeszła moja mama. Zostawiła mnie i moją siostrę, założyła nową rodzinę. Nie miałam z nią kontaktu. Byłam wychowywana przez tatę, a gdy miałam 7 lat, mój tata zginął w wypadku samochodowym. Stąd przez wiele lat żyłam w poczuciu, że jestem zostawiona, porzucona. Mam w sobie to poczucie nadal… Bliskie mi jest to uczucie smutku i straty, gdy ktoś cię nie akceptuje takim, jakim jesteś, gdy ktoś cię odrzuca. Stąd bliskie, myślę, jest mi to, co czują dzieci transpłciowe. Czułam się porzucona przez swoich rodziców. Szczególnie, bliskie są mi transpłciowe nastolatki. Te dzieci są w koszmarnej sytuacji, bo one muszą kilka lat przewegetować w tym świecie, w swojej niechcianej płci, zanim zmienią dokumenty, zanim czasami w ogóle coś zacznie się dziać w kierunku tranzycji. Stąd mam wrażliwość i wściekłość, że one są zostawione same sobie. Wynika to z naszego braku wiedzy i akceptacji. Dorośli mają często takie podejście, że dzieciństwo to przedpokój życia a nie życie. Ja uważam, że traktowanie dzieci, jakby one nie wiedziały, co mówią, jest nie fair.

Mam przed sobą waszą publikację wydaną przez Fundację Trans-Fuzja pt.: „Ale po co ty to sobie robisz”. Czyj to był pomysł? Jak powstała ta książeczka?

W lutym spotkaliśmy się w Trans-Fuzji, bo bardzo chcieliśmy zacząć działać jako rodzice. Byliśmy zgodni, że najgorsze jest to, że my, rodzice często czujemy się z tym wszystkim sami. Wtedy powstał pomysł, by spisać nasze historie dla innych rodziców. W tej broszurze nie ma nic odkrywczego, medycznego, naukowego, ale w tym właśnie jest jej siła, że rodzice, którzy ją dostają, czują się mniej samotni.

Dzielicie się swoim doświadczeniem.

I w tej broszurze, i na naszej fejsbukowej grupie, do której dołącza coraz więcej rodziców. Ostatnio zaczęli pojawiać się ojcowie, po fali mam zgłasza się coraz więcej mężczyzn. Często na początku przeciwnych tranzycji, a potem, jak jeden z niedawno przybyłych, są pierwszymi walecznymi.

Ty też czułaś się sama?

Ja dużo zawdzięczam wsparciu rodziny i szkoły, i oczywiście ojcu Alka, który zrobiłby dla niego wszystko. Ale to, co zrobiła dla nas szkoła, było jak z amerykańskiego filmu. My z jednej strony poszliśmy drogą medyczną czyli wykonaliśmy diagnostykę u seksuologa, psychologa, endokrynologa, a z drugiej – od razu zaczęłam działać w szkole, by mu ułatwić życie. To była 3. klasa gimnazjum. Nie wiedziałam, czy to w ogóle ruszać, ale Alek powiedział, ze on nie będzie się ukrywał, bo on wie, kim jest. Ja się wahałam. Pamiętam, miałam też jako dziecko tak, że nie wiedziałam, czy się przyznawać do tego, że jestem adoptowana, czy nie. Miotałam się. Miałam inne nazwisko niż moi rodzice, więc trudno było nie zauważyć. Wtedy nie wiedziałam i teraz też. I czy mówić wszystkim, czy tylko niektórym. Takie miałam wątpliwości. Ale Alek był tak zdecydowany, że zaufałam mu. Skoro on jest tego tak pewien, to ja jestem z nim i zaczynam działać. Przyszłam do szkoły, która jest wielką fabryką – 2000 uczniów, 200 nauczycieli, szkoła, w której nie urządza się Tęczowych Piątków, nie ma żadnego programu dla osób LGBTI, ani nic takiego, bo nie ma na to czasu, jest przemiał edukacyjny. Nawet wycieczek szkolnych się nie organizuje. Jak w sobotę był coming out, to ja we wtorek poszłam do szkoły walczyć o łazienkę dla Alka. Na tamten moment wiedziała wychowawczyni i do dyrektorki doszły już słuchy o Alku. Pani wychowawczyni i pani od wuefu już wcześniej działały w sprawie łazienki. Gdy więc zjawiłam się w progu gabinetu dyrektorki, ta powiedziała, że domyśla się, w jakiej sprawie przyszłam i, co mnie zaskoczyło, poinformowała mnie, że poprzedniego dnia już rozmawiała z poradnią pedagogiczną, by od nich przyszedł do szkoły seksuolog i wyjaśnił temat transpłciowości gronu pedagogicznemu.

Super!

W ferie zrobili szkolenie dla grona pedagogicznego, a po feriach – warsztat w klasie Alka dla uczniów. To było niesamowite, że oni w tym całym kołchozie znaleźli czas na skupienie się na moim dziecku, że wykazali takie zrozumienie i empatię. Oczywiście, byli nauczyciele, którzy mieli problem, ale to była garstka np. pani od matematyki, która miała wątpliwości, czy może do niego mówić „Alek”, czy mu się to nie zmieni. Ja do niej poszłam i porozmawiałam osobiście o tej sytuacji, wyjaśniłam, bo przecież mogła tego nie rozumieć i przekonało ją, co powiedziałam. A to, że było jeszcze kilka osób, których nie udało się przekonać, przestało przeszkadzać Alkowi. Czuł, że ma wsparcie w klasie, że nawet osoby określane wcześniej jako „homofoby”, wstawiały się za nim. Zaniosłam dyrektorce cały pakiet broszur, książek na temat transpłciowości. Bardzo się ucieszyła. Szkoła zachowała się wzorowo. Dzięki tej szkole, postawie dyrektorki, wychowawcy moje dziecko mogło wyjść z depresji, ma bardzo dobre wspomnienia. Jestem za to ogromnie wdzięczna. Tym bardziej, że dyrekcja po prostu kierowała się dobrem mojego dziecka, wykazała empatię z własnej woli, nikt im tego nie kazał. To nie jest standard, chociaż powinien być. Myślę, że to kluczowe, by nie narzucać na siłę innym naszych oczekiwań, ale po partnersku z szacunkiem im tłumaczyć różne rzeczy, zrozumieć. Rozumieć, że mogą nie wiedzieć, edukować spokojnie.

A kolejne etapy?

To był czas, że widać było, że Alek odżywa, że to jest inne dziecko. Depresja minęła, w ciągu 2 tygodni odstawił antydepresanty. Ta nadzieja, że coś się zmieni, że będzie sobą, dała mu ogromny power. Na bal gimnazjalny został zaproszony już jako Aleksy. To było super, bo przecież formalnie nadal miał żeńskie imię. Chcieliśmy zmienić imię w urzędzie stanu cywilnego, ale niestety się nie udało mimo po parcia RPO. Złożyliśmy więc podanie o imię unisex bez podawania przyczyny i właśnie dostaliśmy zgodę. Alek nie ma swego imienia, ale ma imię, które nie kojarzy się z płcią żeńską. Od stycznia do marca trwała diagnostyka. Wcześniej mieliśmy już papiery od psychiatry, że wszystko jest OK, że jest zdrowy psychicznie. W marcu zaczął brać testosteron.

Nie było z tym problemów?

Były, bo 14-latkowi nie każdy ten testosteron chce przepisać, ale dzięki temu, że mieliśmy wszystkie badania, był zdrowy psychicznie i hormonalnie (na szczęście nie odziedziczył po mnie porfirii), mogliśmy tą receptę zdobyć. Następnie zaczęliśmy myśleć o liceum i o mastektomii. Dysforia płciowa jest kłopotem, nie sama transpłciowość, ale właśnie dysforia. Jest też kwestia tego niedopasowania. Gdy idzie chłopak, który wygląda jak chłopak i ma duży biust, to rzuca się w oczy, naraża się na niebezpieczeństwo na ulicy i w szkole. To stygmat. Chcieliśmy, by mógł zacząć liceum jako zwykły chłopak bez żadnego piętna. Pomogła nam też poradnia pedagogiczna, która wydała instrukcję dla liceum, jak należy z Aleksym postępować, czyli, że należy do niego zwracać się preferowanym imieniem, pozwolić na korzystanie z łazienki męskiej, traktować jak chłopca i w trosce o jego dobrostan psychiczny i fizyczny nie ujawniać jego biologicznej płci.

Teraz Alek jest już po mastektomii?

Tak. To jest niesamowite. Przed operacją nie było żadnego „wow”, nie było wielkiego napięcia, dopiero w dniu operacji zaczął się denerwować. We wtorek miał operację, w środę wziął środki przeciwbólowe ostatni raz, a od czwartku całkowicie wrócił do swoich zajęć. Ta operacja nieporównywalnie wpłynęła na jego pewność siebie, na swobodę zachowania. Np. przed operacją nie zdecydowałby się na przekłucie ucha, bo bałby się, że wezmą go za dziewczynę, a teraz o tym myśli. Ciekawe jest to, że on teraz często zapomina, że jest transpłciowy. W jego głowie jest on po prostu chłopcem z dysforią płciową.

Jak tu siedzimy, ty się cały czas uśmiechasz. Zastanawiam się, czy ty się kiedykolwiek o niego bałaś.

Po operacji. To był taki zwykły strach związany z sytuacją hospitalizacji. A tak, to chyba nie…

Marzenia?

Chciałabym nadal pomagać transpłciowym dzieciom. Teraz, jak Alek jest już na prostej, mogę się tym zająć. Nawiązałam kontakt z Biurem Inicjatyw Urzędu Miasta Warszawy, które wdraża różne projekty do szkół warszawskich. Chciałabym wdrożyć z nimi projekt, który pomagałby dzieciom trans. Jak również nauczycielom. Chodzi o to, by uczulić pedagogów na tę kwestie tak, by mogli się zorientować, że mają transpłciowe dziecko w szkole i pokazać im, jak mogą mu pomóc. Jednocześnie mam już zgodę szwajcarskiej organizacji, która ma świetne publikacje nt. transpłciowości, na przetłumaczenie ich publikacji. Mamy też pomysł z Alkiem, by wydać książkę o transpłciowości, napisaną właśnie przez osoby transpłciowe. Chciałabym, by udało się sądownie, przed osiemnastką Alka, zmienić mu oznaczenie płci. A z pozostałych marzeń – by rodzice, którzy dowiadują się o transpłciowości swych dzieci trafiali do nas na grupę, żeby mogli znaleźć mnie w internecie i bez oporu napisać do mnie i zapytać, co mogą dalej zrobić.

Tekst z nr 81 / 9-10 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Mamo, urodź mnie drugi raz jako dziewczynkę

Z IRKĄ DĄBROWSKĄ, mamą 8-letniej transpłciowej dziewczynki, rozmawia Agnieszka Rynowiecka

 

Wiedziałaś, jakiej płci będzie dziecko, gdy byłaś w ciąży z Viki?

Od początku miałam pewność, że urodzę dziewczynkę – nie wiem dlaczego. Nasza starsza córka Maria była wychowywana z myślą, że będzie miała rodzeństwo, ale niestety długo to nie następowało. Jest między nimi 11 lat różnicy. Zawsze jednak prosiła o siostrzyczkę – Hanię. Wszystkie lalki to były Hanie.

Było rozczarowanie?

Gdy zaszłam w ciążę, uważałam, że to cud i towarzyszyło mi przeczucie o drugiej córce, ale uzgodniliśmy z mężem dwa imiona – jak dziewczynka, to Hania, a jak chłopiec, to Karol, po dziadku. Gdy poszliśmy na połówkowe USG, lekarz zapytał, czy chcemy znać płeć. Odpowiedziałam, że to przecież oczywiste, że to baba jest. Lekarz zapytał męża, jak on stawia. Jarek powiedział, że mamy już córkę, że teraz chciałby mieć syna. „No to pan wygrał. Będzie chłopiec”. Na co ja się rozpłakałam. To było dziwne, wręcz niewytłumaczalne. To nie były łzy rozczarowania czy zawodu – po prostu usłyszałam, że ma być chłopiec i rozpłakałam się. Nie wiem czemu. Nie czułam żalu. Może po prostu dlatego, że usłyszałam, że z dzieckiem wszystko dobrze. Opadły emocje, niepokój o zdrowie maleństwa, a już nie byłam najmłodsza przecież. Potem żartowałam z tym lekarzem, bo na USG widać było, jak dziecko trzyma się za głowę – komentowaliśmy, że to dlatego, bo my do tego brzucha tylko „Haniu” i „Haniu”, a to przecież Karol jest.

Jak zareagowała starsza córka?

Obraziła się na całe 15 minut, potem stwierdziła, że chłopcy też są fajni. Gdy urodził się Karol, wszyscy byliśmy bardzo szczęśliwi.

Jakim Karol był dzieckiem w tych wczesnych miesiącach i latach?

Był maleństwem, przy którym trzeba było chodzić na paluszkach, chorowitym, często leżał w szpitalu. Zapalenia płuc, odczyny poszczepienne itp. Gdy miał 4 latka, został u niego zdiagnozowany zespół Aspergera. Taka była…

No właśnie „była”. Kiedy były pierwsze sygnały transpłciowości?

Ogólnie rozwijała się bardzo dobrze. Szybko zaczęła mówić. Miała niesamowite poczucie rytmu i zmysł muzyczny. Jak tylko słyszała muzykę czy widziała jakiś teledysk, tańczyła. Pamiętam, wtedy weszła piosenka „Chandelier” Sii – ona cały ten układ w wieku 2,5 roku potrafiła odtworzyć i zatańczyć. To było rozbrajające. Szaleliśmy ze szczęścia, patrząc na nią. Poszła do niepublicznego przedszkola i w tym czasie pojawiły się zabawki stereotypowo uznane za dziewczęce – lalki, maskotki, różowe gadżety.

Wcześniej nie kupowaliście takich zabawek?

Miała głównie niemowlęce zabawki, ale nie ukrywam, gdy dowiedziałam się, że będę miała chłopca, to kupowałam chłopięce zabawki czy ubranka. Większość rzeczy po starszej córce powędrowało do koleżanki, która ma dwie dziewczynki. Ale, co ciekawe, często spotykaliśmy się z tą przyjaciółką i jej dziećmi i Viki te rzeczy wcześniej oddane z powrotem pożyczała i zabierała do domu. Miała jedną ulubioną lalkę po siostrze i do przedszkola chodziła dzień w dzień z tą lalką. Z rąk jej nie wypuszczała. Już wtedy panie w przedszkolu zwracały uwagę, że Karolek najczęściej bawi się z dziewczynkami dziewczęcymi zabawkami.

Viki zaczęła uświadamiać sobie różnice między płciami?

Pamiętam jak dziś jeden wieczór, gdy miała 3,5 roku i czytałam jej książkę, a potem rozmawiałyśmy sobie. W pewnym momencie mówi: „Wiesz mamo, bo jak tata da ci drugi raz to nasionko, z którego ja powstałem, to ty urodź mnie drugi raz, bo ja chcę być dziewczynką, bo ja jestem dziewczynką”. Ja na to: „Ale jak to? Jesteś chłopcem, urodziłeś się chłopcem”, a ona: „Nie, nie, mamo, ja chcę się urodzić drugi raz jako dziewczynka”. A więc już wtedy była tego świadoma. Potem, gdy rozmawiałam ze specjalistami, mówili, że około 2-3 roku życia tożsamość płciowa zaczyna się budzić.

A wtedy odpowiedziałam, że nie mogę jej (wtedy jego) drugi raz urodzić. Nie wchodziliśmy w temat głębiej. Potem zaczęłam się zastanawiać, nie zrobiłam wielkiego halo, ale zaczęłam zwracać uwagę, że ona wybiera wszystko, co dziewczęce. Np. w sklepach z zabawkami zazwyczaj jest sztywny podział na strefę różową i zielono-niebieską. Viki pierwsze kroki kierowała zawsze w stronę różu. Koniki Pony to jej miłość do dziś.

Kupowałaś te zabawki?

Tak. Kupowałam różne, ale te też, skoro dziecko tego chciało i potrzebowało – to czemu nie? Chciałam, by było szczęśliwe. Miała też samochodziki i piłki, ale leżały w pudłach i kurzyły się, bawili się nimi koledzy z przedszkola, którzy przychodzili w odwiedziny.

Tata też te zabawki kupował?

Nie. Uważał, że przez to ja wzmacniam takie pragnienia, a chłopiec powinien się bawić chłopięcymi zabawkami. Viki czuła, że tacie to się za bardzo nie podoba. On tego nie krył. Raz nawet schował jej te koniki. Och, jaka była rozpacz!

Kojarzyłaś już wtedy zachowanie Viki z transpłciowością

Jeszcze nie. Raczej myślałam, że pewnie będę miała syna geja. Ale to eskalowało. W wieku 4 lat Viki zaczęła odmawiać chłopięcych ubrań. Już nie było mowy, by założyła coś w stylu Spidermana itp. Zaczęła domagać się ubranek dziewczęcych, różowych i najlepiej z cekinami. Uwielbiała wszystko, co się błyszczało.

Pozwalałaś jej?

Tak. To zbiegło się z diagnozą Aspergera, a osoby z Aspergerem mają swoje upodobania i myślałam, że o to chodzi i to nic złego. Terapeuci to wspierali – że jeśli dziecko w czymś się dobrze czuje, należy pozwalać, nie ma potrzeby wbijać dziecka w schemat. Mi też jest bliskie rodzicielstwo bliskości, podążanie za dzieckiem, bycie empatyczną mamą, słuchanie dziecka. Dziecko jest odrębną osobą i mimo że jest małe, ma prawo wyboru tego, co je cieszy, jak chce się ubierać, czym się bawić. Taka była moja postawa od początku, zupełnie inaczej podchodził do tego tata Viki.

Odbiło się to na waszej relacji?

Bardzo. W zasadzie miedzy mną a tatą Wiktorii w tym czasie zaczął się konflikt. Źródłem było właśnie to, że pozwalam jej bawić się lalkami, konikami Pony. Viki miała coraz silniejszą potrzebę ekspresji dziewczęcej, a ja przez konflikt z mężem też trochę bałam się jego reakcji. Jarek bardzo chciał syna. Tym bardziej, że męża brat jest gejem, nie planuje dzieci, więc mąż czuł presję, że przekazanie nazwiska leży po jego stronie, stąd też tak silna potrzeba, by ten syn jednak był. Miał zawężone stereotypowe myślenie, strasznie mnie to wkurzało i coraz bardziej między nami się psuło. Wtedy też straciłam trzecie dziecko w ciąży, więc był to trudny czas dla nas wszystkich.

Kiedy pomyślałaś o transpłciowości?

Nie było takiego momentu, jak u starszych dzieci czy młodzieży – coming outu. Bo to było małe dziecko. Ale był moment przełomowy, gdy byłyśmy w Anglii (ja, Maria i Viki) na wakacjach u mojego brata i bratowej. Trafi liśmy tam na pierwszą w naszym życiu Paradę Równości w miasteczku Bournemount nad kanałem La Manche. To było piękne wydarzenie, kolorowe, otwarte, wszędzie fl agi tęczowe, byli nawet wierni z transparentami, policja, służba zdrowia, wszyscy. Bardzo mi się to podobało. Było tam też wiele osób trans i queer – i wtedy chyba w umyśle mojego 4-letniego dziecka pojawiła się myśl, że może ona nie jest taka jedna jedyna, która tak ma.

Pomyślała, że nie trzeba się rodzić na nowo, by być dziewczynką.

Dokładnie tak. Parę dni po tej Paradzie – pamiętam, robiłam coś w kuchni – ona stwierdziła: „Mamo, wiesz, ten siusiak to mi chyba już nie odpadnie. Ja czekam i czekam, ale już wiem, że nie”. Stanęłam wtedy i pomyślałam, że upuszczę to, co trzymam, miałam gonitwę myśli, mówię: „No tak, to się nie wydarzy”, a Viki: „Mamo, a jaki jest sposób, żebym mógł się zmienić w dziewczynkę, bo przecież nią jestem?”. Zebrałam myśli. Pamiętajmy, że mówimy o 4-letnim dziecku. Viki miała wcześniej zabieg usunięcia migdałków, więc porównałam do tego, by jej jak najprościej wytłumaczyć. Powiedziałam, że są takie osoby i że jest możliwość „zmiany płci” (wtedy jeszcze tak o tym myślałam, czego się teraz wstydzę – teraz już wiem, że płeć się koryguje do psychiki, a nie zmienia), że tak, jak miała operację wycięcia migdałków, to też można przejść operację usunięcia narządów męskich. Viki zapytała tylko, czy to nie będzie bolało i czy już wtedy będzie dziewczynką, potem widać było, jak stres spływa z niej i wróciła jakby nigdy nic do swoich czynności. A we mnie milion myśli na sekundę – wtedy uzmysłowiłam sobie, że to idzie w kierunku transpłciowości.

Jak to przyjęłaś?

Bardzo duże wsparcie dostałam od bratowej i brata. Oni już długo są w Anglii. Tam jest bardziej różnorodnie, większa otwartość, mają znajomych LGBTIA. Oni mi uzmysłowili, że to nie chodzi o homoseksualność, a o transpłciowość właśnie. Pomogli mi zaakceptować, że tego nie zmienię i że to jest OK. To było dla mnie bardzo ważne, jestem im za to wdzięczna. W ogóle pobyt w Anglii dużo Viki dał. Pamiętam, jak buszowałyśmy po sklepach we trzy i Viki, by choć trochę przymierzyć sukienkę, podchodziła do stoisk z sukienkami i wchodziła w wieszaki tak, by wyglądało, że sukienkę ma na sobie, jednocześnie nie zdejmując jej z wieszaka.

Kupiłaś jej sukienkę?

Bałam się reakcji jej taty. Kupowałam inne ubrania – legginsy, bluzeczki z cekinami, ale sukienki nie. Po powrocie Viki odmawiała już jakichkolwiek ubrań chłopięcych. Jak wcześniej zakładała ubranka z nadrukiem np. „Toy Story”, to później już nie. Pozwalałam jej ubierać się, jak chciała, ale nie miałam jeszcze zgody na zakładanie przez nią sukienek. Zresztą, jak wróciliśmy z Anglii z tymi wszystkimi konikami Pony, mnóstwem ubranek dziewczęcych, to konflikt między mną a mężem przybrał na sile.

Jak sobie z tym radziłaś?

Słabo. Czułam się sama. Nie znałam jeszcze żadnego innego rodzica dziecka transpłciowego. Nie miałam wsparcia w mężu, wręcz ciągle słyszałam coś, co wzbudzało we mnie poczucie winy i było niezwykle przykre; mówił mi, że Viki taka jest, bo ja przez całą ciążę mówiłam, że będzie dziewczynka. Mówił, że powinnam dziecku tego zabraniać. Gdy tłumaczyłam, że Viki dzięki temu jest szczęśliwa, był na to głuchy, nie widział, że to nie ja decyduję, tylko dziecko. To był ciężki czas. To nie tak, że on jest złym tatą – po prostu trudniej mu być otwartym, taką ma konstrukcję. Potrzebuje więcej czasu, by różne rzeczy przyjąć i przetrawić, być może nigdy do końca się z tym nie pogodzi. W końcu jednak i w nim ta otwartość zaczęła się pojawiać, co prawda, dużo później. Niestety nasze małżeństwo nie przetrwało tej próby, jesteśmy w trakcie rozwodu. Jarek odszedł od nas pod koniec grudnia.

A Viki jak sobie z tatą radziła?

Rezygnowała przy nim z różnych rzeczy. Np. pierwszą sukienkę Viki dostała w końcu właśnie od mojej bratowej, która odwiedziła nas kilka miesięcy po tym naszym pobycie w Anglii. Gdy Viki ją dostała, to było coś niesamowitego. Nie pamiętam, by moje dziecko kiedykolwiek z czegoś tak się cieszyło. Porobiłam mnóstwo zdjęć dziecku, które wcześniej uciekało od aparatu i nienawidziło zdjęć – a wtedy, jak modelka pozowała. Zakładała tę sukienkę potem, jak tylko wracała do domu z przedszkola. Zdejmowała ubrania i od razu w sukienkę. To była nie tylko metamorfoza ubrania – ona się cała zmieniała. Pojawiał się uśmiech na twarzy, pogodniała, zaczynała tańczyć, śpiewać. Jednak zazwyczaj robiła to, gdy taty nie było w domu. Dziecko czuło, że tata na to przyzwolenia nie daje.

Viki miała wózek i lalkę, z którą lubiła wychodzić na podwórko. Nie przejmowałam się, co ludzie powiedzą, zresztą w tych różowych ubrankach z cekinami i tak wyglądała jak dziewczynka. Kiedyś poprosiła Jarka, by z nią wyszedł z tym wózkiem. Nie zgodził się na to – i to moje 5-letnie dziecko zmieniło strategię i powiedziało, że weźmie piłkę, bramki i samochód (bo takie zabawki też jej kupowałam) i żeby z nim poszedł. I on rzeczywiście szybko się poderwał z kanapy, przyszykował i wyszedł z nią.

Dziecko chciało spędzić czas z tatą i było gotowe się dostosować.

Dokładnie. To nic, że ona w ogóle w tę piłkę nie grała, a do auta wkładała lalki, ale wyszła z zabawkami chłopięcymi. Rozumiała, że tata tego oczekuje. Teraz Jarek powoli zaczyna akceptować, że zamiast syna ma córkę. Był wychowany, jak większość z nas – w hetero- i cisnormatywnym świecie.

A twój dom?

Też był oparty o patriarchat, jednak w mojej głowie nie było uprzedzeń. Miałam swobodę ekspresji. Byłam zapaloną Depeszką z wygoloną w części głową, czarnym strojem, krzyżami. Co prawda mój tata, który pochodzi z grodzieńszczyzny, był konserwatywny, chciał, by mama była w domu, wychowywała dzieci – ale mama zawsze była otwarta, pochodzi z Kujaw i tam ludzie mają inną mentalność, bardziej otwarte umysły. Ona zaszczepiła w nas, że można mieć wybór, na wiele nam pozwalała. Ja też sądzę, że dzieci mają prawo do swoich wyborów nawet w tak młodym wieku.

Viki miała szczęście, bo chociaż ty od początku ją wspierałaś. Dzieci stykające się z brakiem otwartości dłużej starają się dostosować.

A wiele z nich nie doczeka możliwości bycia sobą i kończy swoje życie przedwcześnie. Jestem na grupie na FB dla osób trans i czasami nie mam już siły czytać, jak dzieci opisują, co dzieje się u nich w domu, jak mają trudno. Wszystkie te dzieci bym przytuliła. Dla mnie to nie jest zrozumiałe, jak można dziecka nie słuchać, jak można nie wspierać. My jako rodzice dzieci – trans czy cis, homo czy hetero – musimy zdać sobie sprawę, że nie mamy prawa projektować życia naszych dzieci za nie. To są oddzielne byty.

Nie bałaś się o Viki?

Bałam się i boję do tej pory. Tym bardziej, że mieszkamy w Białymstoku, w zeszłym roku odbył się Marsz, który został tak zaatakowany… Poczynając od przedszkola państwowego, które nazywało się „Tęczowe”, ale okazało się bardzo nie-tęczowe – Viki wyszła z niego poraniona. Choćby kwestia długości włosów. Viki nie chciała ich ścinać. Na początku tłumaczyłam to nadwrażliwością sensoryczną, ale w pewnym momencie ona świadomie wyraziła chęć posiadania długich włosów. Pani w przedszkolu nie mogła tego zrozumieć, ciągle pytała, dokąd my te włosy będziemy mu zapuszczać. Odpowiadałam, że dotąd aż będzie chciał, ale nie przekonywało to jej. Zresztą mężczyźni też przecież noszą długie włosy i kucyki, nawet ksiądz u nas na parafi i ma kitkę. Odnośnie ubrań też słyszałam komentarze. W końcu zostały zaakceptowane legginsy i bluzeczki. Oczywiście zwracano też uwagę, że Viki mówiła czasem o sobie w formie żeńskiej. Pytano mnie, czy o tym wiem, twierdzono, że nie należy na to pozwalać. Mówiłam, że wiem, w domu też tak mówi, że jeszcze nie wiemy, w którą stronę rozwinie się jej tożsamość. Uchodziliśmy, zwłaszcza ja jako mama, za dziwaków.

Tak było do końca edukacji przedszkolnej?

Tak. Ale taka ciekawa historia. Na koniec przedszkola była akademia – występ ze stereotypowym podziałem: dziewczynki w tęczowych spódniczkach, chłopcy przebrani za klaunów. Na dwa tygodnie przed akademią Viki powiedziała mi, że nie chce brać udziału w tym cyrku i czy ja się na to zgadzam.

Dlaczego nie chciała?

Bo mimo jej próśb panie nie pozwalały jej tańczyć z dziewczynkami, zmuszały do bycia klaunem. Nie chciałam wdawać się w kolejną dyskusję z paniami, pozwoliłam, by nie występowała, stwierdziłam, że może siedzieć na widowni. Zapytała, czy może ubrać się tak, jak się czuje. Zgodziłam się. Zaczęła snuć plany co do różowego i cekinów. Ja na to: „Nie, Viki, możesz założyć dziewczęce ubranko, jednak to jest akademia, trzeba się ubrać galowo”. Kupiłyśmy białą bluzkę, czarną spódniczkę, Viki założyła spineczki, pantofelki i tak wystąpiła na zakończeniu przedszkola. Tata Viki był zarazem wściekły na mnie, że na to pozwoliłam, wstydził się własnego dziecka. Ale jak weszliśmy na salę, zobaczyliśmy mnóstwo gestów wsparcia ze strony rodziców. Grono pedagogiczne nie było zachwycone, ale pozostali nam kibicowali. Viki weszła z podniesioną głową i ja też.

Kilka dni później powiedziała, że nie chce już nosić imienia Karol – wtedy zaczęłam mówić na nią Viki.

Viki była zapraszana na wszystkie urodziny dzieci, z którymi się bawiła. A np. wiem, że jedna mama kolegi Viki była zaczepiona i zapytana przez przedszkolankę, czy wie, z kim bawi się jej syn i że odkąd bawi się z Karolem, to bawi się lalkami w dom w mamę i tatę. I że to jest niepokojące. Ta cudowna mama (teraz moja przyjaciółka) na to: „Ale to wspaniale, że Viki uczy mojego syna, jak być dobrym ojcem, to chyba jest dobre, a nie niepokojące. Zresztą chyba najważniejsze, że dzieci się lubią”.

My, dorośli, powinniśmy się uczyć od dzieci otwartości i akceptacji różnorodności. Dzieci nie miały z tym problemu. Dzieci albo się lubią albo nie, nie oceniają kolegi, którego lubią po tym, czy nosi różowe czy dżinsowe spodenki. Viki miała większość koleżanek i dwóch kolegów, z którymi do dziś ma kontakt i teraz już akceptują Karola jako Viki. Czasami są z tego zabawne sytuacje np. językowe, słyszę ich rozmowy – np. „Karol, ja nie wiem, czym ty byś się chciała bawić”, a za chwilę pada pytanie: „Viki, a co byś chciał?”. Byłam też świadkiem takiej sceny, gdy nocował u nas jeden z kolegów Viki. Stali w łazience, myli zęby i Viki ze szczoteczką w buzi pyta: „Rafał, a jak ja będę dziewczynką, to będziesz mnie dalej tak lubił i kochał jak teraz?”. A Rafał, nawet nie patrząc na Viki: „No tak, pewnie, przecież ja cię lubię i kocham i jesteś moim przyjacielem/ przyjaciółką – nie ma znaczenia” – i dalej myją te zęby.

A na ulicy?

Na ulicy, w sklepach zdarzały się nienawistne spojrzenia, gdy Viki ubrana jak dziewczynka mówiła o sobie w formie męskiej. Nie obchodziło mnie, co pomyślą o mnie, ale to, że ktoś nie ma zrozumienia dla mojego dziecka i patrzy na nie z pogardą, było bardzo przykre. Raz usłyszałam, że wychowuję „pedała”. To mnie bardzo zabolało – tym bardziej, że mam w rodzinie i wśród znajomych osoby homoseksualne i nie znoszę takiej pogardy.

Nie zrażało cię to?

Wręcz przeciwnie. Jestem niepokornym duchem, lubię podążać własną drogą. Jestem też otwarta na to, że mojemu dziecku może się to zmienić. Wątpię, bo ono jest naprawdę 100% dziewczynką, ale rozmawiam z Viki o tym, że będę ją kochać niezależnie od wszystkiego i jeśli kiedykolwiek poczuje w środku, że jest chłopcem, to dla mnie to będzie OK. Nie chcę, by czuła presję, że skoro matka tyle dla niej zrobiła czy walczyła o tę korektę, to teraz ona musi w to brnąć, musi być dziewczynką, nawet jeśli przestanie to czuć.

Mówiłaś, ze tata Viki też w końcu to zaakceptował.

Myślę, że ten proces akceptacji trwa, paradoksalnie duży wpływ miał Marsz w Białymstoku i znajoma, z którą był w bliskiej relacji, również „trans mama”. Jarek nie był na Marszu, my też nie, bo byliśmy w Anglii. Opowiadał mi jednak, jak widział ludzi, w tym swych kolegów, którzy z krzyżami w dłoni wykrzykiwali te straszne rzeczy, wulgaryzmy na osoby LGBTIA. To mu mocno otworzyło oczy. Chyba pomyślał, po której stronie jest – czy przypadkiem nie po stronie tych, którzy kiedyś mogą skrzywdzić jego dziecko. Nawet zaczął mnie zaskakiwać, jak szybko potem zaczął pisać i mówić do Viki w rodzaju żeńskim.

Dalej działaliście już wspólnie? Jakie były kolejne kroki?

Wstępną opinię zrobiliśmy jeszcze w 2018 r. Udało mi się dostać na szkolenie i konsultację do dr Fornalik o seksualności osób ze spektrum autyzmu. Zaciągnęłam męża. Opowiedzieliśmy o Viki. Powiedziałam też, że gdzieś w podświadomości czasem myślę, że to może moja wina, bo tak byłam nastawiona, że będzie córka. Pani doktor zapewniła, że takiej magii to nie ma.

Poprosiłam o wstępną diagnozę. Chciałam wiedzieć, czy dobrze robię, podążając za potrzebami Viki. Pani doktor poleciła specjalistę, razem z którym przeprowadziła kilka spotkań z dzieckiem i z nami. Viki dostała rozpoznanie zaburzeń identyfikacji płciowej w dzieciństwie. We mnie tymczasem rodziła się potrzeba poznania rodziców w podobnej sytuacji. Zaczęłam szperać w Internecie i zostałam zaproszona przez Edytę Baker, prezeskę Trans-Fuzji, do zamkniętej grupy rodziców dzieci trans na FB. Poczułam, że nie jestem sama. Godzinami tam siedziałam, wszystko chłonęłam. Zaczęłam zdobywać wiedzę, chodzić na spotkania do Trans-Fuzji. Wzięłam udział w Paradzie w Warszawie w 2019 r. Poznałam inne mamy, spadł ten przeogromny ciężar poczucia winy. Zapisałam się na Akademię Zaangażowanego Rodzica w Kampanii Przeciw Homofobii. AZR mega odmieniła moje życie. Nawiązałam cudowne kontakty, dostałam mnóstwo wsparcia. Sama zaczęłam się rozwijać jako człowiek, pokonywać swoje bariery. Jeszcze niedawno nie byłoby możliwe, bym odważyła się na taki wywiad czy wystąpienie na konferencji. W grudniu 2019 r. byliśmy z Viki u psychiatry – seksuologa dr. Dulki, który potwierdził transpłciowość.

 Jak jest teraz?

Teraz wiem, że moje transiątko jest moim darem, że dzięki niemu wiele się nauczyłam o sobie, o ludziach. To, że Viki czuje się przy mnie bezpiecznie, jest niesamowicie ważne i daje mi dużo siły, dostaję od niej tyle miłości, zaufania i wdzięczności. Viki chodzi do szkoły prywatnej do pierwszej klasy. Chciała, by dzieci wiedziały, ze urodziła się jako chłopiec. Przez to, że wiedzą, pewnie jest jej ciężej, ale ponieważ jest to szkoła poza systemem, jest nastawienie na relację, to nie było problemu z przestawieniem się. Viki funkcjonuje więc jako dziewczynka. Ostatnio dostałam ocenę opisową po pierwszym semestrze i całość była napisana w rodzaju żeńskim. Wspaniale było to czytać. Dzięki kadrze szkoły i wychowawczyni, która również daje dużo wsparcia, moje dziecko może być sobą.

Ja sama jakiś czas temu wyoutowałam się jako mama dziecka trans w nowej pracy. Zostałam życzliwie przyjęta. Koleżanki nawet jak się mylą, pytając „A jak twój mały?”, to zaraz się poprawiają: „Jak twoja mała?”. Nie muszę niczego ukrywać, brzemię tajemnicy spadło, mogę spokojnie myśleć i mówić o moich dwóch córkach.

Co byś powiedziała innym rodzicom dzieci trans?

Słuchajcie, bądźcie blisko dzieci. Jeśli mówią wam, że źle czują się w swoim ciele, nie bagatelizujcie tego, nie zakładajcie, że to chwilowe, że minie, że moda czy fanaberia. Wasze dzieci to skarb, uważajcie, by ich nie stracić. Nikt, żadne dziecko ani osoba dorosła nie decyduje się ze względu na modę na życie jako osoba transpłciowa w tym kraju, już nie mówiąc, że w Białymstoku.  

 

Tekst z nr 84/3-4 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.