Transposłanki

Tekst: Przemysław Górecki

Anna Grodzka była w 2011 r. trzecia. W maju do parlamentu na Filipinach została wybrana Geraldine Roman. Jest siódma

 

W maju br. Filipiny dokonały historycznego wyboru: członkinią Izby Reprezentantów została Geraldine Roman, pierwsza transpłciowa posłanka w tym kraju i siódma na świecie. Emancypacja osób „T” idzie do przodu! Kto był przed Geraldine, oprócz znanej nam doskonale Anny Grodzkiej?

1999 r. – Georgina Beyer (Nowa Zelandia)

Pierwszą na świecie transseksualną członkinią parlamentu została dobiegająca dziś 60-tki Georgina Beyer, nowozelandzka działaczka społeczna, która karierę polityczną zaczęła na początku lat 90. już jako kobieta. Jej życie to gotowy scenariusz na film. Oprócz złamania tabu transseksualności w życiu publicznym (i politycznym!) Georgina przekroczyła kilka innych granic obyczajowego szoku: działalność publiczną zaczynała na scenach klubów gejowskich jako performerka, drag queen i striptizerka. Była też prostytutką – najboleśniejszym doświadczeniem tamtego okresu było dla młodego George’a pobicie i zgwałcenie przez czterech mężczyzn. Lata osiemdziesiąte, z których pierwsze cztery przeżyła jeszcze w ciele mężczyzny, to dla Georginy nowy rozdział – kariery aktorskiej. W kolejnej dekadzie zaczęła się piąć po szczeblach kariery politycznej. W 1995 r. została pierwszą na świecie osobą trans na stanowisku burmistrza, a raczej burmistrzyni, miasta Carterton. W 1999 r. dostała się do Izby Reprezentantów z ramienia Partii Pracy. W wywiadzie z 2002 r. mówiła: Muszę odpowiadać na pytania, których nie zadaje się politykom. Na przykład: czy bardzo bolało po operacji? Czy seks teraz, gdy mam ciało kobiety, jest inny, niż gdy miałam ciało mężczyzny. Cóż, kochani, tak, nie da się ukryć. Mandat posłanki zdobyła jeszcze dwukrotnie – w 2002 r. i w 2005 r., gdy Nowa Zelandia wprowadziła związki partnerskie (małżeństwa jednopłciowe – w 2013 r.). Odeszła z polityki w 2007 r., ale chciałaby wrócić, tym razem na szczeblu lokalnym. Jeśli tylko pozwoli jej zdrowie – Georgina czeka na transplantację nerki, od kilku lat zmuszona jest poddawać się męczącym dializom.

2006 r. – Vladimir Luxuria (Włochy)

Vladimir Luxuria to druga trans posłanka na świecie i pierwsza w Europie. Była deputowaną we Włoszech w latach 2006-2008 z ramienia Odrodzenia Komunistycznego, należącego do rządzącej koalicji premiera Romano Prodiego. Jej życiorys ma pewien punkt wspólny z historią Georginy Beyer – Vladimir również była aktorką i występowała jako drag queen. W odróżnieniu od Beyer, nie zdecydowała się na tranzycję, pozostając formalnie mężczyzną, jednak żyjąc jako kobieta. 51-letnia dziś Luxuria ma na koncie długi staż aktywizmu LGBTQ – była organizatorką pierwszej włoskiej Gay Pride w 1994 r. Jej wybór, jako pierwszej transposłanki w Europie, miał ogromne znaczenie przede wszystkim dla osób trans we Włoszech jako istotny krok w stronę usunięcia z ich wizerunku stygmatu prostytucji, z której najgorszym rodzajem byli utożsamiani (tzw. viados). Nobilitacja osoby transpłciowej stała się faktem, choć skutkowała wieloma żenującymi i transfobicznymi przepychankami, z których najbardziej osławioną stała się wypowiedź wnuczki Mussoliniego adresowana do Luxurii: Ubierasz się jak kobieta i myślisz, że wolno ci mówić, co chcesz. Lepiej być faszystą niż ciotą. Mandat dla transpłciowej polityczki wywołał zresztą taką furię konserwatywnych posłów, że postulowali oni wydanie zakazu korzystania z damskiej toalety przez Luxurię i… zainstalowanie specjalnej, trzeciej toalety w parlamencie, przeznaczonej tylko dla niej. W 2008 r. nie dostała się do parlamentu, a władzę we Włoszech przejął konserwatywny Silvio Berlusconi.

2011 r. – Anna Grodzka (Polska)

Historię Anny Grodzkiej (ur. 1954) znamy dobrze (odsyłamy do naszych dwóch wywiadów – „Replika” nr 18 oraz 38 oraz do autobiografii „Mam na imię Ania”), więc dla porządku odnotujmy tylko, że Grodzka została wybrana w 2011 r. z list Ruchu Palikota. Ze spokojem i godnością znosiła wiele niewybrednych ataków dotyczących jej transseksualności, tymczasem tygodnik „Polityka” umieścił ją w gronie kilkunastu najlepszych parlamentarzy stów/ek kadencji. Doprowadziła też do końca prace legislacyjne nad ustawą o uzgodnieniu płci regulującą prawny proces zmiany płci, ustawa nie weszła jednak w życie w wyniku weta prezydenta Andrzeja Dudy. Anna Grodzka nie ubiegała się o reelekcję. Obecnie działa w Medium Publicznym.

2013 r. – Nikki Sinclaire (Wielka Brytania)

W 2013 r. brytyjska posłanka do Parlamentu Europejskiego, 45-letnia wówczas Nikki Sinclaire, wyoutowała się jako osoba transpłciowa. Mandat sprawowała od 2009 r., jednak w naszej chronologii jest czwarta, bo wcześniej nie ujawniała swej transpłciowości. Tranzycję przeszła w wieku 23 lat, a w 2004 r. zrobiła coming out jako lesbijka, podkreślając jednocześnie, że nie chce być głosem społeczności LGBT w swej partii, czyli w UKIP – eurosceptycznej Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa – tej, która najgoręcej, i z sukcesem, przekonywała do Brexitu. Sinclaire opuściła UKIP w 2010 r., by założyć własną partię We Demand Referendum (Żądamy Referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z UE). W 2014 r. bezskutecznie starała się o reelekcję.

2014 r. – Michelle Suárez Bértora (Urugwaj)

Dwie ostatnie spośród poprzedniczek Geraldine Roman to transseksualne posłanki z Ameryki Południowej. Pierwsza, Michelle Suárez Bértora, została wybrana do urugwajskiego Senatu w 2014 r., w wieku 31 lat stając się już po raz trzeci historyczną postacią dla społeczności LGBT w tym kraju. Najpierw była pierwszą jawną osobą trans, która skończyła uniwersytet, potem pierwszą osobą trans – prawniczką. Michelle zajmuje się również działalnością społeczną, jest m.in. członkinią organizacji LGBTQ „Ovejas Negras” (Czarna Owca) oraz, jak sama określa, „body-image activist”, aktywistką walczącą z opresyjnością młodego, wiecznie pięknego i szczupłego wizerunku ciała. Napisała również książkę – poradnik LGBT oraz przygotowała projekt ustawy o równości małżeńskiej, który parlament Urugwaju przyjął w 2013 r. (a więc zanim Michelle została posłanką). Tranzycję przeszła już w wieku 15 lat, mając przy tym wsparcie mamy.

2015 r. – Tamara Adrián (Wenezuela)

Druga latynoamerykańska transseksualna posłanka to 62-letnia wenezuelska polityczka Tamara Adrián wybrana w 2015 r. do Zgromadzenia Narodowego z ramienia partii demokratycznej Voluntad Popular (Wola Ludu). Tamara także jest prawniczką, poza tym wykładowczynią i działaczką społeczną z wieloletnim stażem. Podczas swej kadencji zamierza skupić się na promowaniu równego dostępu do opieki zdrowotnej i rynku mieszkaniowego dla osób LGBTQ, równości małżeńskiej i praw człowieka, zwalczaniu biedy i walce z zastraszaniem, molestowaniem i okaleczaniem narządów płciowych mniejszości seksualnych w Wenezueli oraz, oczywiście, prawom osób trans. Swój wybór do Senatu nazwała „obaleniem przez Wenezuelę swego muru berlińskiego”. Tranzycję przeszła w 2002 r. w Bangkoku. Startując w wyborach, była zmuszona zarejestrować swą kandydaturę pod męskim imieniem z aktu urodzenia (Tomas), ponieważ obecne wenezuelskie przepisy nie zezwalają osobom transpłciowym na zmianę imienia.

2016 r. – Geraldine Roman (Filipiny)

Listę siedmiu transseksualnych kobiet-parlamentarzystek zamyka wspominana już Filipinka Geraldine Roman. Walcząca o prawa LGBTQ 49-letnia członkini Partii Liberalnej, żyjąca jako kobieta od dwudziestu trzech lat, to córka znanych polityków. Jej wypowiedzi o zwycięstwie wyborczym cechuje skromność i trzeźwe spojrzenie. Geraldine uważa, że o wyniku zdecydowała bardziej potrzeba „świeżej krwi” niż głębokie zmiany społeczne w kwestii tolerancji. Tak czy inaczej, jej mandat oznacza wejście na nowy poziom debaty o sprawach LGBT w katolickim kraju, w którym niedawno inny polityk (i były bokser) Manny Pacquiao powiedział, że homoseksualiści są gorsi od zwierząt. Geraldine: Gdyby Jezus żył w dzisiejszych czasach, na pewno opowiadałby się przeciwko dyskryminacji. Trzymamy kciuki za jej polityczną drogę i czekamy na kolejne trans kobiety w parlamentach, a chyba jeszcze bardziej – na pierwszego trans mężczyznę. Ten przełom wciąż przed nami.

Tekst z nr 63 / 9-10 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jestem dumny z mojego kraju

O Cristiano Ronaldo, o właśnie wprowadzonej w Portugalii adopcji przez pary jednopłciowe, o pracy doktorskiej na temat osób transpłciowych i o tym, dlaczego chce wyjść za mąż i mieć dzieci, z Nuno Pinto, portugalskim działaczem LGBT, członkiem zarządu ILGA-Portugal, rozmawia Mariusz Kurc

 

arch. pryw.

 

Pytanie na rozgrzewkę: słyszałeś plotki, jakoby Cristiano Ronaldo, twój najsłynniejszy rodak, był gejem?

(śmiech) Mam potwierdzić lub zaprzeczyć? Prasa pisała o jego związkach z kobietami…

A ostatnio pisze o rzekomym związku z marokańskim kickboxerem Badrem Hari.

I ja więcej nie wiem.

Wiesz, Ronaldo nie spełnia tradycyjnych założeń męskości – dba o wygląd, nie wstydzi się np. pokazać w różowych szortach albo nawet z kwiatkiem zatkniętym za uchem, ma staranne fryzury. Zauważ, jak to działa w szerszym kontekście: gdyby był gejem, mieściłby się w stereotypie, natomiast facet hetero do tego stopnia nie może wykraczać poza normy tego, co „męskie”, że gdy to jednak robi, to zaraz wymyśla mu się nowy termin – „metroseksualność”. Wolałbym, by kwiatek za męskim uchem nie powodował niepokoju, ani nie łączył się bezpośrednio z seksualnością. A wracając do Ronaldo, on o swej orientacji wprost nigdy nie mówił. Natomiast otwarcie opowiadał się za wprowadzeniem w naszym kraju małżeństw jednopłciowych, gdy projekt ustawy był dyskutowany. Nie muszę wyjaśniać, jak ważny jest głos kogoś takiego jak on. W 2010 r., gdy ustawa weszła w życie, Ronaldo dostał od nas, czyli od organizacji ILGA-Portugal, doroczną Tęczową Nagrodę. Jest więc bez wątpienia sojusznikiem LGBT – to mogę potwierdzić.

Małżeństwa jednopłciowe macie w Portugalii od sześciu lat, ale one były do niedawna bez prawa do adopcji, prawda?

Tak. Adopcję mamy od kilku tygodni.

Do jesieni zeszłego roku mieliśmy konserwatywny rząd, który nie robił nic w sprawach LGBT. Postulowaliśmy prawo do adopcji dziecka partnera/ ki – przeciągali sprawę, jak mogli, zaproponowali referendum, do którego nie doszło. Te zaniechania prawicy spowodowały, że lewica obiecała załatwienie adopcji – już nie tylko dziecka partnera/ ki, tylko w ogóle – jako jednej z pierwszych spraw, jeśli tylko dojdzie do władzy.

Po jesiennych wyborach wytworzyła się specyficzna sytuacja. Konserwatywna, prawicowa koalicja wygrała, ale nie zdobyła parlamentarnej większości. Po raz pierwszy w historii lewicowe partie, które razem mają większość, dogadały się i utworzyły rząd. Obietnicę dotyczącą adopcji spełniono niemal natychmiast, w listopadzie. Byłem wtedy na galerii w parlamencie, obserwowałem. Łezka mi się w oku zakręciła.

A pamiętasz dzień legalizacji małżeństw?

8 stycznia 2010 r. Nie mogłem być z wszystkimi świętującymi w Lizbonie – mnóstwo ludzi imprezowało przed parlamentem, a ja mieszkam dosłownie 50 metrów od parlamentu – ale musiałem być tego dnia w Porto, u mojego taty, który miał operację na otwartym sercu. To był wyczerpujący, nerwowy dzień, ale udało się. Tata jest zdrowy, mamy jednopłciowe małżeństwa. Płakałem z radości. Nawet teraz, gdy o tym mówię, to się wzruszam.

Potem nasz konserwatywny prezydent zapowiedział, że nie zawetuje ustawy, ale tylko dlatego, że „są teraz ważniejsze sprawy dla kraju, niż jakieś kwestie mniejszości”. Ostatecznie podpisał ustawę 17 maja – czyli w Międzynarodowym Dniu Walki z Homofobią. Symboliczna data, choć myślę, że nie zdawał sobie z niej sprawy.

Długo portugalski ruch LGBT walczył o małżeństwa jednopłciowe?

Mniej więcej od początku zeszłej dekady. Naszym celem od razu były małżeństwa. Pominęliśmy związki partnerskie, bo państwo w 2001 r. uznało konkubinaty jednopłciowe na takich samych zasadach, jak różnopłciowe.

Głowna lewicowa partia raz nas zawiodła – opowiedzieli się przeciw małżeństwom, głosowanie było przegrane. Musieliśmy wykonać sporo pracy u podstaw z lewicowymi politykami. Za drugim razem – a rządził ten sam premier Jose Socrates – już zmienili zdanie. W końcu, na tym ostatnim etapie prac w parlamencie prawica zaproponowała nawet związki partnerskie – byle tylko lewica zrezygnowała z małżeństw. Ale nie zrezygnowała.

Wciąż spotykam się z opiniami, że Portugalia to konserwatywny, katolicki kraj. Rzeczywiście? W naszej konstytucji orientacja seksualna jest wpisana jako cecha, z uwagi na którą dyskryminacja jest zakazana. Liberalny przełom w Portugalii nastąpił w 2007 r., gdy w wyniku referendum zliberalizowaliśmy prawo aborcyjne. Wprowadzenie małżeństw jednopłciowych nie wzbudziło u nas takich protestów społecznych, jak np. we Francji.

A legalizacja małżeństw jednopłciowych w 2005 r. w Hiszpanii, u waszego dużego sąsiada, miała wpływ?

Jasne. Hiszpania wyprzedziła nas w trzech ważnych kwestiach: małżeństw jednopłciowych, praw rodzicielskich dla jednopłciowych par oraz uzgodnienia płci. Pamiętam, że w 2007 r. na Paradzie w Madrycie nieśliśmy transparent z napisem „Hiszpania: Portugalia: 3:0”. Teraz już jest prawie 3:3. Prawie, bo kobiety singielki nie mają jeszcze u nas prawa reproduktywnego, a w Hiszpanii – tak.

Wiem, że nie masz męża. Chciałbyś mieć?

Absolutnie. Będę miał męża i będę miał dzieci. Mam 33 lata i czuję, że ten czas nadchodzi. Małżeństwo będzie dla mnie podwójnie ekscytujące – z oczywistych przyczyn osobistych oraz z przyczyn politycznych – to wspaniałe, że jako działacz mogę mieć wpływ na tę wielką zmianę społeczną, a jednocześnie korzystać z niej.

Jesteś w zarządzie ILGA-Portugal. Od kiedy działasz?

Już ponad 10 lat. Na studiach (psychologia) zacząłem czytać gejowskie blogi – wtedy to była nowość. Poznałem bloggera Miguela Vale de Almeida, który później stał się naszym pierwszym wyoutowanym posłem. Czułem się jako gej trochę wyizolowany ze środowiska, chciałem działać, ale też po prostu poznać innych ludzi LGBT. Tak trafiłem do organizacji w moim rodzinnym Porto. Kilka lat później, już po studiach, przeprowadziłem się do Lizbony. Odkryłem, że świetnie czuję się w multikulturowym klimacie, a ILGA stała się moją wielką rodziną.

W zeszłym roku obroniłeś pracę doktorską.

Pochwalę się: to jest pierwsza w Portugalii praca doktorska na temat osób transpłciowych.

Zaczęło się od tego, że jakieś 10 lat temu spotkałem się – po raz pierwszy – z grupą transseksualnych mężczyzn. Zdałem sobie sprawę, że ci ludzie w kulturze ani w świadomości społecznej praktycznie nie istnieją. Nie mają reprezentacji. Poznałem również Gisbertę Salce Junior, bezdomną transseksualną kobietę, prostytutkę, która w 2006 r. została bestialsko zamordowana przez grupę nastolatków. Była to najgłośniejsza w Portugalii zbrodnia motywowana transfobią.

Gdy pojawiła się możliwość napisania pracy doktorskiej o ludziach trans, nie wahałem się. Opisałem ścieżkę życiową osób, z którymi pracowałem, w aspekcie tego, jak one same na rożnych etapach myślały o własnej tożsamości płciowej.

Gdy w 2011 r. Portugalia wprowadziła ustawę o uzgodnieniu płci, postanowiłem dodatkowo zbadać, jak nowe prawo wpływa na ich losy. Zmieniający się stosunek społeczeństwa do osób trans ma wpływ na to, jak one same się postrzegają. Jeśli wszyscy wokół mówią ci, że jesteś freakiem – i stawiają cię poza binarnym podziałem na dwie płcie, to też zaczynasz myśleć, że nie jesteś „prawdziwym” mężczyzną czy „prawdziwą” kobietą. Dziś wiele osób kwestionuje binarność, outuje się jako genderqueer czy genderfluid – i dobrze, ale też wiele osób trans uważa się za „po prostu” kobiety czy „po prostu” mężczyzn.

U nas o mało co ustawa o uzgodnieniu płci weszła w życie w zeszłym roku.

Wiem. Wasz nowy prezydent ją zawetował, a parlament weta nie obalił. U nas w 2011 r. prezydent też zawetował, ale parlament obalił weto. Przed ustawą, żeby uzyskać zmianę płci w dokumentach, należało pozwać do sądu państwo za wadliwie wystawiony akt urodzenia.

U nas pozywa się rodziców.

Tak, wiem. Dodatkowo wymagana była operacja na genitaliach przed sądową zmianą. Czasami należało w sądzie pokazać zdjęcia genitaliów – na dowód, że masz już te „dobre”. Wyobrażasz sobie?

Do tego dochodziła „obowiązkowa” heteroseksualność. To znaczy, że jeśli np. byłeś trans mężczyzną i miałeś dziewczynę – to dobrze było pokazać się z nią w sądzie. Doradzano, by ona miała na sobie sukienkę, nie spodnie…

A jeśli osoba trans miała dzieci – to w ogóle zapomnij o zmianie.

Jakie ulepszenia tej sytuacji wprowadziła ustawa?

Zmiana dokumentów przestała być sprawą sądu. Teraz to proces administracyjny. Przebiega w tym samym urzędzie, w którym wydaje się np. dowody osobiste. Wymagana jest tylko pełnoletniość i diagnoza dysforii płciowej, nie trzeba mieć operacji. Dostajesz nowy dowód w ciągu 8 dni od wniosku.

Gdy weszła w życie, nasza ustawa była najnowocześniejsza na świecie. Dziś już nie jest – w Argentynie, Danii, na Malcie, a ostatnio również w Irlandii nawet diagnoza dysforii nie jest konieczna. Wystarczy poprosić o zmianę płci na dokumentach – i państwo ma obowiązek zmienić.

Co skłania do zapytania, po co w ogóle określenie płci w dokumentach.

Oczywiście. Moim zdaniem – niepotrzebne. Podobnie jak kolor skory, który kiedyś w dokumentach wielu krajów był, w niektórych wciąż widnieje.

Jeśli chodzi o prawo dotyczące spraw LGBT, to chyba niewiele w Portugalii pozostało do zrobienia.

Racja, ale społeczne postawy pozostawiają wiele do życzenia. Wciąż wiele osób boi się wyjść z szafy.

Macie tę słynną parę, która nad tym pracuje.

Lorenzo i Pedro. To chyba najbardziej znana obecnie para gejowska w Portugalii. Wpuszczają do sieci zabawne filmiki o samych sobie. Łączą dowcip z aktywizmem. Na Paradzie Równości w Lizbonie wstawili na jedną z platform wielką szafę, z której można było „oficjalnie” wyjść. Edukują na temat przestępstw z nienawiści, na temat prewencji HIV, a przy tym wszystkim mają wdzięk, są uroczy i przystojni. Wszyscy ich uwielbiają. Właśnie daliśmy im Tęczową Nagrodę za zeszły rok.

Np. chodzą po Porto za rękę i obserwują reakcje. Nie spotkało ich nic niemiłego. Podobny eksperyment w Moskwie pokazał morze homofobii.

Tak, widziałem. Chcesz dać zdjęcie Lorenzo i Pedro przy naszym wywiadzie?

Nie. Nasi czytelnicy sobie Lorenza i Pedra wygooglują. Twoje zdjęcie damy.

 

Tekst z nr 59 / 1-2 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Normalnie żyć

Z Karoliną Bielawską, autorką filmu dokumentalnego „Mów mi Marianna” rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

Marianna Klapczyńska – kadry z filmu „Mów mi Marianna”, mat. pras.

 

Czy widziałaś film „Mandarynka”? Bohaterkami są dwie czarnoskóre transseksualne prostytutki z Los Angeles. Dziewczyny młode, ostre, mocne, pyskate. Obejrzałem „Mów mi Marianna” i „Mandarynkę” dzień po dniu i to zestawienie tworzy bardzo ciekawy kontrast ludzki, ale też kulturowy. Twoja Marianna ma czterdzieści kilka lat, jest cicha, spokojna, wycofana, próbuje się raczej wtopić w tłum niż w jakikolwiek sposób się z niego wyróżnić. Dlaczego akurat ją wybrałaś na bohaterkę filmu, a nie kogoś bardziej bojowego ze środowiska trans?

Nigdy nie chciałam zrobić filmu o korekcie płci, dla mnie ten temat był jedynie pretekstem do opowiedzenia historii o człowieku. Marianna urzekła mnie tym, że nie pasuje do ogólnie panujących stereotypów na temat osób transpłciowych, jest wierząca, religijna, o konserwatywnych poglądach, a jedyne, czego pragnie to być zwyczajną kobietą. I ta walka o zwyczajność, to pragnienie akceptacji, przynależności wydały mi się bardziej przejmujące niż podążanie za ideologią, czy publicystyką.

Ale przecież poznałaś Mariannę przez Annę Grodzką. Czyli Marianna działa w organizacji Trans-Fuzja? Tego w filmie nie ma.

Tak, Marianna na początku swojej transformacji chodziła do Trans-Fuzji na grupy wsparcia razem z byłą żoną, Kasią i szukała pomocy w środowiskach osób transpłciowych. Potem sama pomagała, wspierała, byłam świadkiem jak – gdy jeszcze była zdrowa i miała takie możliwości – pożyczała koleżance pieniądze na terapię hormonalną. Zresztą do tej pory się wspierają. Ale wiem, że zarazem Marianna nigdy nie brała udziału w Paradach Równości. Gdy zapytałam ją, dlaczego, odpowiedziała, że nigdy nie miała potrzeby eksponowania tego, kim jest. A w filmie nie było miejsca na ten wątek, bo z założenia miał być o czymś innym.

Odniosłem wrażenie, że Marianna jest, przy całej swojej odmienności, bardzo typowa. Jako mężczyzna, jako Wojtek, wypełniła główne męskie role społeczne – syna, męża, ojca. Teraz, jako Marianna, też stara się nie odbiegać od kobiecych wzorców, w wyglądzie czy zachowaniu. Będąc mniejszością, chce być jednocześnie większością.

Ale jednocześnie, będąc mężczyzną, Marianna nigdy była mężczyzną stuprocentowym. Rozmawiałam z jej kolegami z pracy, mówili, że Marianna zawsze była inna, dziwna jako Wojtek, jako mężczyzna. Często się naśmiewali z niej jako z tego kobiecego mężczyzny. Twierdzą, że dopiero, kiedy dokonała transformacji i zaczęła być sobą, stała się normalna.

Gdy pokazujesz zdjęcia czy fragmenty wideo z dawnych czasów, to mamy przed sobą delikatnego, zagubionego mężczyznę. Kogoś, kogo pewnie w szkole wyzywali od pedałów i poniewierali na wiele innych sposobów.

Marianna jako Wojtek w latach osiemdziesiątych nie miała wyboru. Mogła albo „leczyć się” psychiatrycznie elektrowstrząsami, bo tak traktowano osoby transpłciowe, albo udawać kogoś, kim nigdy się nie czuła i spróbować żyć normalnie. Zawsze chciała mieć rodzinę, bo ważna była dla niej przynależność i bliskość drugiej osoby. Postanowiła więc, że zwalczy to, kim naprawdę jest i może dzięki temu zapomni o tym. Ale okazało się, że to nie jest do zapomnienia, do wyparcia. Doktor Dulko, z którym rozmawiałam podczas realizacji filmu, mówił mi, że zna przypadki pacjentów – transmężczyzn, czyli biologicznych kobiet, które idąc do ginekologa ze swoim problemem, słyszały: „Niech pani sobie urodzi dziecko, hormony zaczną działać i pani to przejdzie”. Robią to, a potem okazuje się, że nie pomaga. Powoduje za to tragedię, jedno kłamstwo ciągnie za sobą kolejne kłamstwo, krzywdzi ludzi dookoła.

To takie typowo polskie, że poświęcamy siebie na ołtarzu rodziny, narodu, normy…

Ale dlaczego poświęcamy, oto jest pytanie.

No właśnie. Czy jednak nie wchodzi tutaj w grę element konformizmu? Łatwego ulegania presji społecznej?

Ja w tym widzę czyste, ludzkie pragnienie. Każdy z nas chce miłości, akceptacji. To szalenie trudne stanąć przeciwko swojej rodzinie, jeśli ona nie akceptuje twojej tożsamości i powiedzieć „idę swoją drogą”, odwrócić się. Jest się wtedy totalnie samotnym. Marianna dokonując wyboru, decydując się na korektę płci, spowodowała, że odwrócili się od niej jej najbliżsi: rodzice, żona, dzieci…

Gdy Marianna była młoda, nie mówiło się o problemie transpłciowości. Nawet homoseksualność była tematem tabu. Znamienne, że znane osoby transseksualne, takie jak Anna Grodzka, Ewa Hołuszko, czy właśnie Marianna zdecydowały się na korektę płci po czterdziestce, pięćdziesiątce.

Grodzka, Hołuszko są społecznicami, idą za ideologią, natomiast Marianna nie chciała wystąpić przed kamerą, miała obawy, wolałaby pozostać anonimowa. Bała się, że przez udział w filmie może zatracić tę anonimowość. Ale z drugiej strony, była w niej olbrzymia chęć podzielenia się własną historią. I dlatego zgodziła się na udział w filmie.

Mówisz w wywiadach, że ten film jest owocem waszej przyjaźni. Długo się docierałyście?

Tak, bardzo długo. Walka Marianny zbliżyła mnie do niej. Zobaczyłam, jak trudno jest być osobą transpłciową w Polsce, na każdym kroku trzeba udowadniać, że jest się godnym szacunku, wartościowym człowiekiem. Niestety żyjemy w nietolerancyjnym kraju, gdzie zdarzają się rzeczy, które za granicą byłyby absolutnie niedopuszczalne, choćby ostatnio palenie kukły Żyda. Ale zarazem mamy Roberta Biedronia, czy mieliśmy Annę Grodzką w parlamencie, a mój film dostaje nagrody publiczności na festiwalach w Krakowie, Warszawie, Ińsku… Z jednej strony, spotyka mnie taka sytuacja, że chcę sfilmować Mariannę podczas pracy w metrze, gdzie ona kieruje pociągami, a jej szef mówi mi, że się nie zgadza, bo „cielę z dwoma głowami” nie jest dobre dla wizerunku metra. A z drugiej strony, to właśnie koledzy z metra pomagali Mariannie w najtrudniejszym okresie, kiedy przechodziła cały prawny i medyczny proces korekty płci.

Skąd wynika, twoim zdaniem, ta schizofrenia społeczna?

Wciąż lękamy się nieznanego. Boimy się gender, transseksualistów, homoseksualistów czy uchodźców, choć nigdy ich nie widzieliśmy na własne oczy. I nie wszyscy chcą to nieznane poznać, bo tak histerycznie lękają się każdej inności. Jest bardzo wiele osób, które nie chcą oglądać mojego filmu. Mnie zresztą najbardziej cieszą tacy widzowie, którzy przychodzą na „Mariannę” ze złym nastawieniem. Na początku nie lubią bohaterki, dlatego, że nie akceptują transseksualizmu, jednak w trakcie seansu ta niechęć znika i pojawia się zrozumienie oraz sympatia. Także podczas realizacji filmu ciągle napotykaliśmy bezinteresowną wrogość i to nawet w banalnych kwestiach. Na przykład, dzwonię do radia z pytaniem, czy mogę w filmie wykorzystać fragment audycji, której Marianna słucha w samochodzie. Oni mówią, że owszem, ale jaki jest temat filmu. Gdy odpowiedziałam, usłyszałam, że nie chcą mieć nic z tym wspólnego. I tak na każdym kroku. Jednak te przeszkody dało się w końcu pokonać rozmową, pokazaniem nakręconych materiałów i tłumaczeniem, jaki film chcemy zrobić. Jedyną instytucją, która pozostała niewzruszona był Kościół katolicki. Nie udało mi się namówić żadnego duchownego do udziału w filmu. W szpitalu, gdzie leżała Marianna, chodził kapelan, rozmawiał z pacjentami. Zapytałam, czy możemy go pokazać w filmie, jak rozmawia z Marianną. Powiedział, że nie ma problemu. Nie mogłam w to uwierzyć. I rzeczywiście. Zwołałam ekipę, dzwonię, że zaraz będziemy, a ksiądz mówi, że niestety, jego zwierzchnicy mu zabronili. Nie dotykać, nie ruszać tego tematu.

Ile czasu zajęło w sumie zrobienie filmu?

Cały proces trwał 4 lata, bo rok zbieraliśmy fundusze. Zaczęliśmy kręcić 11 stycznia 2012, Marianna miała 9 sierpnia operację korekty płci, a 18 października dostała udaru. Wtedy cały proces kręcenia zastopowaliśmy, lekarze nie dawali jej szans na przeżycie. Był to traumatyczny okres w moim życiu, wynikający nie tylko z tego co się działo z Marianną, ale również z mojej niezgody na niesprawiedliwy los, który ją spotkał. Całe życie marzyła, by być sobą, a gdy w końcu to osiągnęła, dostała udaru. Z Andrzejem, partnerem Marianny i jej kolegą z pracy myliśmy, kąpaliśmy, karmiliśmy, opiekowaliśmy się nią. Nie byłam wtedy reżyserem, tylko jej przyjaciółką. Dopiero, gdy okazało się, że jest coraz lepiej, przypomniałam sobie, że trzeba coś z filmem zrobić. Zapytałam Mariannę, czy się zgadza na kontynuację. Wtedy jeszcze nie mówiła, ale potaknęła głową. Zaczęliśmy więc kręcić dalej. Okres zdjęciowy skończyliśmy w czerwcu 2013 r. A później… ja zachorowałam i musiałam walczyć o swoje życie. Miałam raka piersi z przerzutami do węzłów chłonnych, przeszłam dwie operacje i nie wiedziałam, jak to się skończy. Wiedziałam jednak, że chcę za wszelką cenę skończyć ten film. Pamiętam taki dzień, że leżałam w szpitalu po operacji mastektomii i wtedy dzwoni do mnie Marianna i mówi: „Słuchaj, bo jestem z Andrzejkiem nad morzem, może przyjedziesz?”. A ja na to: „Daj spokój, jestem po operacji, nie wiem co będzie ze mną, a ty mi proponujesz wyjazd nad morze”. Odłożyłam słuchawkę. Ale po odłożeniu myślę sobie: „Zaraz, zaraz, Marianna z Andrzejem nad morzem, no nie, to będzie dobre dla filmu”. Na drugi czy trzeci dzień idę więc do swojego lekarza i pytam, czy mogę pojechać nad morze. „Jak pani się czuje na siłach!” – odpowiada. Więc ja cała w tych bandażach, po operacji jadę nad morze i kręcę ostatnią scenę filmu. Skończyłam chemię i zaczęłam montować. Zmontowałam w miesiąc, bo dokładnie wiedziałam, o co mi chodzi.

Okoliczności realizacji są więc nie mniej dramatyczne niż sam film. Ale mamy happy end. Film zdobywa nagrody, budzi uznanie. Ty się czujesz dobrze, a jak się miewa Marianna?

Cały czas walczy. Porusza się wciąż na wózku, zaczynamy zbierać pieniądze na jej rehabilitację. Są problemy, ale trzeba je pokonywać. Jesteśmy razem i staramy się jej pomoc. Marianna bierze też udział, jeśli może, w projekcjach filmu i dyskusjach po nich. Zawsze bowiem było dla niej ważne, aby zdobyć akceptację nie tylko ze strony rodziny, ale też społeczeństwa i dzięki temu filmowi właśnie się to dzieje.

Na początku realizacji nakręciliśmy scenę, która w końcu nie weszła do filmu: Marianna z żoną oglądają telewizję, w której pokazywana jest kobieta na wózku. I żona, Kasia, mówi: „Widzisz, to jest prawdziwy problem, a ty sobie coś wymyślasz”. Na co Marianna odpowiada: „No wiesz, wolałabym być na wózku, ale być kobietą”. Niesamowite jest to, że tak się właśnie stało. Marianna po udarze jeździ na wózku, ale jest przynajmniej sobą. I gdy ktoś pyta ją, czy nie żałuje decyzji o korekcie płci i czy jeszcze raz zdecydowałaby się na to, bez wahania odpowiada, że nie żałuje i poddałaby się korekcie płci, bo dzięki temu może normalnie żyć.

A co ty planujesz w swoim życiu zawodowym po „Mariannie”?

Wiem, że nie chcę robić następnego filmu dokumentalnego, może dlatego, że tak bardzo zaangażowałam się w Mariannę, że nie mam miejsca w sercu na kolejną osobę. Teraz chcę spróbować swoich sił w fabule. Może zrobię film o Ance Grodzkiej?

Film „Mów mi Marianna” na ekranach polskich kin od 29 stycznia.

Pomoc Mariannie można dokonując wpłaty na konto: Fundacja Pomocy Dzieciom i Osobom Chorym “Kawałek Nieba” Bank BZ WBK 31 1090 2835 0000 0001 2173 1374 Tytułem: “422 pomoc w leczeniu Marianny Klapczyńskiej” wpłaty zagraniczne: PL31109028350000000121731374 swift code: WBKPPLPP

Aby przekazać 1% podatku dla Marianny: należy w formularzu PIT wpisać KRS 0000382243 oraz w rubryce ’Informacje uzupełniające – cel szczegółowy 1%’ wpisać “422 pomoc dla Marianny Klapczyńskiej”

 

Tekst z nr 59 / 1-2 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Transpłciowe dziecko w szkole

Tekst: Ewelina Słowińska, Agnieszka Mocarska

Poradnik nie tylko dla nauczycieli/ek

 

 

Jak rozpoznać, że dziecko w twojej klasie/szkole może być transpłciowe?

Czasem uczeń/uczennica sam/a informuje grono pedagogiczne o swojej transpłciowości. Ważne jest jednak, by uwrażliwić nauczycieli i innych uczniów na sytuację, gdy dziecko dopiero odkrywa, że jest transpłciowe, szczególnie jeśli środowisko szkolne uniemożliwia coming out lub jeśli dziecko doświadcza przemocy i dyskryminacji w szkole. Poniższe wskazówki nie służą do diagnozy, mają jedynie sprawić, by nauczyciel wziął transpłciowość ucznia/uczennicy pod uwagę. Należy też pamiętać, że dane dziecko może nie mieć nic wspólnego z żadną z poniższych wskazówek, a i tak być trans. Albo na odwrót: mieć – i nie być.

  1. UBIÓR – uczeń/uczennica transpłciowy/a już samym strojem bardzo może zwrócić uwagę nauczycieli. Dzieci transpłciowe często nie mają możliwości noszenia ubrań stuprocentowo zgodnych z płcią odczuwaną, ale zdecydowanie odmawiają noszenia ubrań charakterystycznych dla płci metrykalnej. Warto umieć rozróżnić, czy ubiór jest kwestią stylu lub mody, czy może ma maskować płeć metrykalną. Charakterystyczne jest np. spłaszczanie biustu przez transpłciowych chłopców, zakładanie obszernych bluz i za dużych koszul nawet w upały.
  2. WYGLĄD – transdziewczyny mogą zapuścić włosy, a transchłopcy je ściąć lub bezustannie chodzić w czapce, jeśli rodzice nie zgadzają się na radykalne zmiany fryzury. Transchłopcy mogą zmienić oprawki okularów na stereotypowo bardziej męskie.
  3. UNIKANIE zajęć i spotkań z podziałem na płcie: niechęć do wuefu, do wycieczek z noclegiem, do uczestnictwa w apelach, balach itd. Transchłopiec na uroczystość może np. przyjść w garniturze albo odmówić udziału.
  4. ZACHOWANIE – stany depresyjne, lękowe, samookaleczanie, próby samobójcze, izolacja od rówieśników. Odsetek prób samobójczych wśród dzieci transpłciowych jest znacznie wyższy niż wśród pozostałych nastolatków/ek.
  5. PODPISYWANIE PRAC – dziecko transpłciowe może unikać używania imienia nadanego przy urodzeniu (deadname’u): podpisywać prace i zeszyty samym nazwiskiem, pseudonimem, inicjałami lub w sposób uniemożliwiający odczytanie imienia.
  6. KONFLIKTY W DOMU – może do nich dochodzić z powodu wyglądu dziecka oraz zachowania „niezgodnego” z płcią (niemającego akceptacji w środowisku).
  7. POCZUCIE bycia innym i nieumiejętność wytłumaczenia tego.
  8. OBJAWY SOMATYCZNE – bóle brzucha, bóle w klatce piersiowej, duszności.
  9. NIEAKCEPTOWANIE własnego ciała, zwłaszcza tych części, które zmieniają się w okresie dojrzewania.
  10. NAWYKI żywieniowe, których celem jest uzyskanie androgynicznego wyglądu.

Słowniczek:

Transchłopak/transmężczyzna – osoba identyfikująca się z płcią męską, z oznaczoną metrykalnie (po urodzeniu) płcią żeńską

Transdziewczyna/transkobieta – osoba identyfikująca się z płcią żeńską, z oznaczoną metrykalnie (po urodzeniu) płcią męską

Deadname – imię nadane przy urodzeniu, odnoszące się do płci określonej przy urodzeniu, którego osoba transpłciowa przestaje używać na rzecz imienia wybranego, pasującego do płci odczuwanej

Dysforia płciowa – dyskomfort i psychiczne cierpienie związane z posiadaniem ciała niezgodnego z identyfikacją psychiczną. Dysforię się leczy, wprowadzając wybrane elementy korekty płci

Korekta płci – działania podejmowane przez osobę transpłciową prowadzące do dopasowania ciała do płci odczuwanej, część tzw. tranzycji (jako synonim korekty płci często błędnie używa się sformułowania „zmiana płci”)

Uzgodnienie płci – działania prawne podejmowane przez osobę transpłciową prowadzące do zmiany oznaczenia płci w oficjalnych dokumentach

Gdzie szukać wsparcia i informacji?

Tu możecie uzyskać wszelkie informacje, użyteczne zarówno dla kadry nauczycielskiej, jak i rodziców oraz samych uczniów:

Fundacja Trans-Fuzja – fundacja działająca na rzecz praw osób transpłciowych, transfuzja.org

Kampania Przeciw Homofobii – stowarzyszenie działające na rzecz osób LGBT, kph.org.pl

My, rodzice – stowarzyszenie zrzeszające rodziców dzieci LGBTQIA i działające na rzecz ich oraz ich rodzin: myrodzice.org Protect

All Kids – baza wiedzy nt. transpłciowości, facebook.com/Protect-all-kids

Wszystkie te organizacje udzielą informacji oraz merytorycznych porad w zakresie tranzycji społecznej ucznia/uczennicy w szkole oraz wyzwań dla grona pedagogicznego. Fundacja Trans-Fuzja i jej zespoły: psychologiczny oraz prawny wspierają osoby transpłciowe, prowadząc konsultacje, warsztaty i szkolenia, a także odbywając indywidualne spotkania z dyrekcją i kadrą pedagogiczną.

Jak rozmawiać o transpłciowości z transpłciowym dzieckiem?

Każda osoba powinna czuć się w szkole bezpiecznie, a obowiązkiem szkoły jest zapewnienie bezpieczeństwa. Dzieci transpłciowe są szczególnie narażone na dyskryminację.

Gdy podejrzewamy, że uczeń/uczennica jest transpłciowy/a, a jego/jej zachowanie w szkole wzbudza nasz niepokój, martwimy się, czy nie dzieje się coś złego, a nie jesteśmy pewni, możemy zapytać: „Jak siebie postrzegasz”? Otwarta komunikacja oraz bezpośrednia nieoceniająca rozmowa mogą być kluczowe.

Gdy uczeń/uczennica powiedział/a, że jest transpłciowy/a. Co zrobić? Czy wzywać rodziców? Najpierw należy zająć się dzieckiem, potem rodzicami. Zapytaj, w jakiej formie się do niego/niej zwracać – jakich zaimków używać i jakim imieniem się posługiwać. Zapytaj, czy o transpłciowości wie rodzina. Jeśli nie, to czy dziecko chce, by ją o tym poinformować i kiedy. Jeśli nie wie, jak porozmawiać o transpłciowości z rodziną, zasugeruj kontakt z pomocną Fundacją Trans-Fuzja. Pamiętaj, by nie zostawić ucznia/uczennicy w tej sytuacji samego/samej. Szkoła nie powinna podejmować żadnych działań bez jednoznacznej zgody ucznia/uczennicy – nie ma takiego obowiązku, a przez osobę transpłciową może być to poczytane za zdradę i nadużycie zaufania. Może to wymagać kilku spotkań, zanim uczeń/uczennica dojrzeje do decyzji, by o transpłciowości poinformować w szkole lub rodzinie. Należy zapewnić go/ją, że może szczerze rozmawiać i że wszystko, co powie, zostanie między nim/ nią a nauczycielem (poza sytuacjami, w których zagrażałoby niebezpieczeństwo).

Czego dziecko transpłciowe potrzebuje od szkoły (i nie tylko od szkoły)?

  1. Przede wszystkim – zapewnienia bezpieczeństwa psychicznego i fizycznego. W coraz większej ilości szkół istnieje już w gronie pedagogicznym świadomość potrzeby bezpieczeństwa uczniów/uczennic transpłciowych.
  2. Używania wobec niego/niej preferowanego imienia (przez nauczycieli, klasę) oraz możliwości podpisywania się nim na kartkówkach, pracach plastycznych, tj. na dokumentach, z których nauczyciel nie rozlicza się w sekretariacie.
  3. Używania wobec niego/niej zaimków właściwego rodzaju (przez nauczycieli, klasę) zarówno w jego/jej obecności, jak i w czasie nieobecności; w odniesieniu do czasu teraźniejszego oraz przeszłości dziecka.
  4. Dostępu do toalety oraz szatni zgodnie z płcią odczuwaną.
  5. Przy podziale na grupy – przydziału do grupy zgodnie z płcią odczuwaną (na wuefie, na lekcji informatyki czy na wycieczce szkolnej itp.).
  6. Prawa do ubierania się na uroczystości szkolne oraz egzaminy, bale oraz podczas reprezentowania szkoły na zewnątrz zgodnie z płcią odczuwaną.
  7. Jeśli w szkole używane są identyfikatory, szkoła powinna zezwolić na zamieszczanie na nich imienia używanego przez dziecko, a nie imienia nadanego przy urodzeniu. Ważne jest też umieszczenie imienia preferowanego w tablo po zakończeniu nauki.
  8. Poszanowania ucznia/uczennicy i zachowania dyskrecji w kwestii jego/jej transpłciowości, zarówno w odniesieniu do nauczycieli, jak i uczniów/uczennic czy innych osób postronnych.
  9. Wysłuchania dziecka bez oceniania. Często dzieci transpłciowe wiedzą najlepiej, czego potrzebują i jak szkoła może im pomóc. Szkoła może skorzystać z tej wiedzy, słuchając uważnie i aktywnie.
  10. Dyskrecji i zachowania tajemnicy (nie dotyczy to sytuacji zagrożenia życia czy zdrowia) – ważne dla bezpieczeństwa ucznia/uczennicy, dlatego powinny być bezwzględnie dopilnowane.
  11. Pamiętaj – dziecko transpłciowe nie potrzebuje etykietki z powodu transpłciowości. Poza transpłciowością – jest zwykłym uczniem/ zwykłą uczennicą.

Agnieszka Mocarska jest fotografką i redaktorką, zaangażowaną w ruchy na rzecz różnorodności, współtworzy serwis Protect All Kids. Ewelina Słowińska jest aktywistką na rzecz dzieci transpłciowych, koordynatorką grupy rodzicielskiej w Fundacji Trans-Fuzja. Współpracuje z nauczycielami oraz poradniami w zakresie wspierania nauczycieli uczniów/uczennic transpłciowych. Jest mamą transpłciowego nastolatka, o czym opowiedziała w wywiadzie w „Replice” (nr 81, wrzesień/październik 2019). Rodziców oraz opiekunów dzieci transpłciowych zapraszamy do Grupy Rodziców na Facebooku. Aby dołączyć do grupy, należy się skontaktować z Eweliną Słowińską poprzez konto na FB lub mail: ewelk@icloud.com. Grupa Rodziców spotyka się również cyklicznie w siedzibie Fundacji Trans-Fuzja. Terminy spotkań na stronie Fundacji.

 

Tekst z nr 83 / 1-2 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Egzamin z płci

Co łączy europejskie kraje: Norwegię, Finlandię, Belgię, Francję, Czechy, Szwajcarię, Grecję, Turcję, Czarnogórę, Włochy, Słowację, Ukrainę, Łotwę i Cypr? Wymuszona sterylizacja osób transpłciowych starających się o prawną zmianę płci

 

Kraj przyjazny osobom LGB to zarazem kraj przyjazny osobom T? Niekoniecznie – pisze Wiktor Dynarski*  

– Wyjadę do Czech, naprawdę, tam na pewno będzie lepiej, mają związki partnerskie i w ogóle!

– Związki, związki… – powtarzam ironicznie – Na co ci te związki, jak ty chcesz tam tranzycję zrobić? Wiesz chociaż, jak to wygląda?

– No… nie, ale nie może być gorzej niż tutaj.

– Słyszałeś kiedyś o przymusowej kastracji? – pytam, przeglądając zbiory naszej organizacji w poszukiwaniu niezawodnej angielskojęzycznej mapki.

 – Że niby co? Że nas?

Kiwam głową i nie przestaję szukać.

– Wymyślasz – rozmówca zbywa mnie niecierpliwym spojrzeniem i szykuje się do wyjścia.

– Usiądź – zachęcam, a po chwili rzucam na stół znaleziony materiał edukacyjny – Teraz zobaczysz, że w Polsce wprawdzie nie jest dobrze, ale nie tak tragicznie.

* * *

Wyjaśniam więc, że, aby prawnie zmienić dokumenty w naszym kraju, trzeba mieć transseksualność zdiagnozowaną, być od jakichś trzech miesięcy na hormonach oraz – w przypadku trans mężczyzn – zrobioną rekonstrukcję klatki piersiowej (nie zawsze, to się rożni w zależności od… regionu). Ale kastracja, w odróżnieniu od Czech, nie jest konieczna.

Rozmowy na temat sytuacji osób transpłciowych w innych krajach powracają nie tylko podczas spotkań samopomocowych czy towarzyskich w Trans-Fuzji, lecz także w ramach dyskusji na internetowych forach i blogach. Spotkałem nawet osoby, które z niemożliwości uwierzenia w to, co rzeczywiście działo się lub dzieje w krajach Europy (wschód i zachód nie mają tu większego znaczenia), usilnie próbowały dowieść, że świat aktywistyczny kłamie. Że z jakiegoś powodu zależy nam, działacz(k)om LGBT, na szerzeniu fałszywych informacji na temat wymagań co do procesu tranzycji. Tymczasem jednak drakońskie wymagania, wychodzące daleko poza zwykłą diagnostykę, są codziennością wielu osób transpłciowych nawet w krajach, które uznaje się za otwarte na kwestie LGBT.

Otwartość tę często mierzy się na podstawie zapisów o niedyskryminacji ze względu na orientację seksualną (tylko w niektórych krajach występuje również ochrona tożsamości płciowej), ściganie mowy nienawiści, bądź zbrodni z nienawiści, czy związków partnerskich albo małżeństw. Czy to jednak wystarcza? Co z problemami typowymi dla osób transpłciowych? Co z procesem tranzycji?

W Szwecji wreszcie koniec ze sterylizacją

W 2013 r. Szwecja zaniechała sterylizacji osób transpłciowych, wcześniej wymaganej przed zmianą dokumentów. Szwecja sterylizowała osoby transpłciowe? Kraj równości małżeńskiej, feminizmu, niemal idealnego podejścia do kobiecości i męskości w życiu społecznym dopuszczał się czegoś takiego? Zrozumieliśmy: nasza często pozytywna opinia wynikała ze stosunkowo niezłej sytuacji cispłciowych kobiet i mężczyzn oraz (głownie cis) osób LGB. A umykało nam na przykład to, że oprócz sterylizacji przed zmianą prawną należało w Szwecji zniszczyć, jeśli istniały, zamrożone komórki jajowe, embriony czy spermę. Szwecja stawiała sprawę jasno – jeśli jesteś trans i chcesz ten fakt odnotować prawnie, nie wolno ci się rozmnażać. Jeszcze do 2011 r. podobnie myśleli Niemcy, którzy zmianę imienia zapewniali bez większego problemu, ale jako warunek zmiany oznaczenia płci nadal podtrzymywali sterylizację. Nic do tej pory nie zmieniło się w Norwegii, Finlandii, Belgii, Francji, Czechach, Szwajcarii, Grecji, Turcji, Czarnogórze, we Włoszech, na Słowacji, Ukrainie, Łotwie i Cyprze. Wszystkie te kraje łączy wymuszona sterylizacja, zjawisko praktykowane w pełnym majestacie prawa tylko na jednej grupie społecznej – osobach transpłciowych. W 2014 i 2015 odeszły z tej listy, na szczęście, Malta i Dania.

W Czechach: tymczasowo neutralne imię

Zatrzymajmy się na chwilę przy Danii. Pierwsze państwo w historii świata, które uchwaliło związki partnerskie (w 1989 r.). Celebrowane jako bardzo przyjazne osobom LGBT. Czy na pewno? Być może żyje się tam dobrze osobom LGB – tym, którym korekta i uzgodnienie płci nigdy nie przyszły do głowy i nie musieli stanąć przed dylematem: albo własna tożsamość albo zachowanie integralności cielesnej czy (później) rodzicielstwo. Osoby T przed takim dylematem stawały – przechodziły długotrwałe diagnozy i kolejne operacje, a gdy wreszcie osiągnęły ciało i wygląd, które społeczeństwo powinno uznać na odpowiednie, stawały przed specjalną komisją orzekającą, czy wszystko poszło zgodnie z planem. Następowała ocena i ostateczna decyzja – egzamin z płci. Niektórzy oblewali, otrzymując negatywne opinie od lekarzy. Po co tyle testów i cierpień po drodze, skoro i tak można oblać całość?

Czechy – związki partnerskie, antydyskryminacyjna polityka, jedna z największych Parad Równości w tej części Europy i trwająca właśnie dyskusja o rozszerzenie związków partnerskich o możliwość adopcji. Czy raj dla osób trans? Nie bardzo. Zmiana oznaczenia płci, a tym samym danych osobowych, może odbyć się dopiero po operacji genitalnej, która następuje po pozytywnym zaopiniowaniu dotychczas przeprowadzonych zmian w ciele przez specjalną komisję, w skład której wchodzi siedem osób. Rada siedmiu decyduje o przynależności do danej płci. System ma jednak nagrodę – podczas tranzycji można zmienić imię i nazwisko na neutralne płciowo. Taki „przerywnik” w drodze do bycia sobą.

W Wielkiej Brytanii: małżeńskie veto

Komisje rozpowszechnione są w wielu krajach Europy, być może dzięki brytyjskiej ustawie o uzgodnieniu płci (Gender Recognition Act), która jako pierwsza wyobraziła sobie osobę trans zdającą egzamin z płci. Egzamin w zasadzie połączony z przyrzeczeniem – zanim otrzyma się pozytywną decyzję, należy potwierdzić, że poczucie bycia osobą transpłciową jest stałe i nigdy przenigdy nie wróci się do „starej” płci. W pewnym sensie aż żałuję, że nie istnieje komisja weryfikująca osoby cispłciowe, które musiałyby przyrzekać: „Nigdy w życiu nie zrobię tranzycji!” Brytyjską ustawę uchwalono jednak dawno temu – w 2007 r., a postęp w tym kraju, jeśli chodzi o prawa LGB gna do przodu. Niedawno przecież wprowadzono równość małżeńską dla wszystkich… o ile są cis. W duchu „równości” i „niedzielenia” obywateli/ek na kategorie postanowiono wprowadzić małżeńskie weto (spousal veto), które wstrzymuje proces tranzycji, jeśli małżonek nie zgadza się na tranzycję drugiego/ drugiej. Tranzycja może zostać rozpoczęta dopiero po rozwodzie, a prawo tym samym namaszcza jedną osobę do podejmowania decyzji dotyczącej reszty życia drugiej. Tak przecież powinny wyglądać zdrowie związki, prawda?

W Irlandii: prawna pustka

W sąsiedniej Irlandii jest gorzej, dużo gorzej. Irlandia pozostaje jednym z ostatnich europejskich krajów, które nie tylko nie posiadają żadnego prawa regulującego uzgodnienie płci, ale też najzwyczajniej tranzycja jest tam niemożliwa. Oznacza to, że wiele osób, pomimo zmiany ciała, stosowania hormonów i przechodzenia operacji zwyczajnie nie ma możliwości zmiany swoich danych osobowych. Dr Lydia Foy, znana w tym kraju postać, od ponad 20 lat walczy o uznanie swojej tożsamości płciowej przed sądem. Dopiero w 2013 r. irlandzki parlament zobowiązał się do wprowadzenia stosownego aktu prawnego do końca br. Podczas kampanii parlamentarnej w Polsce obiecywano nam drugą Irlandię. W przypadku osób transpłciowych byłoby to urzeczywistnienie najczarniejszego scenariusza. Wprawdzie w Polsce też nie ma ustawy regulującej uzgodnienie płci, władza nie zauważa trans obywateli/ek, ale sądy otworzyły drogę do tranzycji, są procedury. Proces tranzycji więc, choć pełen dziwacznych prawnych zawiłości, jest możliwy i się odbywa.

Malta! Malta!

Na szczęście coraz więcej krajów wychodzi osobom transpłciowym naprzeciw. Po Szwecji i Danii przykładem, i to nie byle jakim, świecić może Malta. To konserwatywne, bardzo religijne postkolonialne państewko (tylko 400 tys. mieszkańców) do niedawna nie miało nawet rozwodów, a pierwsze (różnopłciowe) małżeństwo transkobiety (po tranzycji) miało miejsce w 2011 r. Od zeszłego roku Malta ma związki partnerskie, a kilka tygodni temu tamtejszy parlament zdecydował o wprowadzeniu jednej z najbardziej progresywnych ustaw dla osób trans. Nie tylko pozwala ona na szybkie, jasne uzgodnienie płci na żądanie zamiast konieczności diagnostyki transseksualności czy interwencji medycznych, lecz także otwarcie chroni interpłciowe dzieci przed niechcianymi zabiegami chirurgicznymi. Ochrona ta jest nie tylko kompleksowa, ale praktyczna – oznaczenie płci dziecka następuje dopiero po samookreśleniu tożsamości. Na Malcie ustawodawca rzeczywiście wsłuchał się w realne potrzeby zainteresowanych osób.

*Wiktor Dynarski jest osobą prezesującą Fundacji Trans-Fuzja, działającej na rzecz osób transpłciowych Wymuszona sterylizacja osób transpłciowych starających się o prawną zmianę płci.

 

Tekst z nr 55 / 5-6 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

BEZ MAKIJAŻU

O powstawaniu autobiograficznego „Brudnego różu”, o tym, jak była odbierana jako debiutująca pisarka i jako transkobieta, a także o spotkaniach z czytelni(cz)kami i o tym, co daje opisanie własnej, dramatycznej drogi do bycia sobą pisze KINGA KOSIŃSKA

 

foto: Michał Łuczak

 

Każdy marzy, by napisać książkę. W pewnym momencie życia. To prawie tak, jak każdy, będąc dzieckiem, chce zostać zakonnicą lub księdzem. No, może nie każdy, ale wielu ludzi. Klerykalne zapędy dotyczą przeważnie wczesnego dzieciństwa, chęć napisania książki najczęściej uaktywnia się w okresie dojrzewania. Wiadomo, dużo przeżyć, emocji. Piszemy wiersze, pamiętniki. Potem to wyrzucamy, ale te pisarskie aspiracje w nas wciąż są, tylko uśpione. Bo przecież każdy ma jakieś historie, chce coś po sobie zostawić. Jednak nie wierzymy w swoje umiejętności, skupiamy się na innych rzeczach. Trochę udajemy, że już nam nie zależy.

Moja historia sama tłumaczy, czym jest transpłciowość

Podobnie było ze mną. Zajęłam się pracą, trochę chłopakami, aż przyszła życiowa wtopa. Był to okres poszukiwań. Trafiłam na grupę Wiara i Tęcza, bardzo rozwinęłam się intelektualnie. Jako transkobieta zapragnęłam, by w tej grupie (gdzie większość uczestników to geje i lesbijki) mój głos był bardziej słyszalny. Wskutek różnych okoliczności zaczęłam dzielić się swoją historią. Powstał ważny dla mnie tekst w miesięczniku „Znak” – z moim udziałem. To miało być zamiast książki, ale myślałam, myślałam, aż wymyśliłam. Słyszałam wcześniej o książce Ady Strzelec „Byłam mężczyzną”. Zakupiłam ją na allegro, ale trudno mi było to czytać, gdyż ona tam ma dzieci, opisuje budowę domu, rozwód. Jakoś się nie identyfikowałam. Doceniłam jednak już wtedy szczerość i prostotę, choć całość przeczytałam dopiero dużo później. W tym czasie ukazała się książka „Mam na imię Ania” Anny Grodzkiej, która wydała mi się świetna edukacyjnie, ale trochę zachowawcza. Zapragnęłam już wtedy przejąć trochę pałeczkę (nie bójmy się tego słowa) sztafety pokoleniowej od Ady i zmierzyć się z tematem na tym samym poziomie szczerości. Minęły ponad dwie dekady od ukazania się tamtej książki.

Zrodził się we mnie pomysł, że może faktycznie jest to odpowiedni czas i miejsce. Umocniło to przeczytanie „Najgorszego człowieka na świecie” Małgosi Halber. Zaczęłam cenić realność stanów emocjonalnych opisanych w literaturze i to wydało mi się najlepszym sposobem na połączenie z drugim człowiekiem, niejako samą historią wytłumaczenie mu, czym jest transpłciowość.

Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Pisałam codziennie wieczorem, w ciągu dnia myśląc o kierunku, w jakim pójdzie tekst. Starałam się być konsekwentna w założeniu szczerości, bezkompromisowości. Zajęło mi to około dwóch miesięcy, po czym zaczęłam szukać wydawcy.

Zaczynając z wysokiego pułapu ambicji, dostawałam kolejne odmowy od dużych wydawnictw lub w ogóle nie otrzymywałam odpowiedzi. W końcu, po małym rozeznaniu, skupiłam się na mniejszych ofi cynach. Tak trafi łam do Niszy, prowadzonej przez Krystynę Bratkowską.

Redakcja tekstu była ostra. Odpadły wszelkie wstawki publicystyczne, zostało samo mięso. Zdałam się na fachowość redaktorki. Przed wydaniem wysłałyśmy jeszcze książkę na konkurs Promotorzy Debiutów, gdzie można było wygrać sfi nansowanie druku i promocji. Niestety, nie udało się. To wzbudziło moje wątpliwości co do jakości tekstu, ale nie poddałam się i „Brudny róż” ukazał się 20 listopada 2015 r.

Pod własnym nazwiskiem? „Boże, co ja robię?!”

Reakcja początkowa była właściwie żadna. Głównie ja trąbiłam o tym na swoim FB. Poza tym cisza. Pod koniec roku ukazała się pierwsza przychylna recenzja na blogu. Z pokorą musiałam przyjąć fakt, że większość pism wysokonakładowych nie zdecydowała się wspomnieć o mej książce. Z wydawczynią byłyśmy zdziwione, gdyż świadome treści i tego, że takie książki jednak nie ukazują się często, liczyłyśmy na większą atencję.

Trzeba było zacząć jakąś promocję. Biorąc pod uwagę dosłowny, wręcz o charakterze spowiedzi, typ książki, wszelkie osobiste zaangażowanie typu spotkania autorskie wywoływały moje przerażenie. Jestem raczej typem introwertycznym, który nawet w bezpiecznym gronie nie lubi publicznie zabierać głosu. Wolę pisaniem komunikować to, co mi w duszy gra, bądź w intymnej rozmowie. Trzeba było jednak rzucić się na głęboką wodę. Skoro powiedziałam „A”, to muszę być konsekwentna i wesprzeć to, co jest dla mnie ważne. Z pomocą przyszły organizacje pozarządowe, ruchy LGBTQ+. To dzięki nim wiele rzeczy okazało się możliwych.

Pierwsze zaproszenie przyszło od Fundacji na rzecz Różnorodności Polistrefa z Krakowa. Z drżącym sercem przyjechałam z dwójką znajomych do sali, w której odbywało się spotkanie. Na szczęście przyszło wielu znajomych z Wiary i Tęczy. Wyszło bardzo miło. Czułam pozytywną energię. Pojawiło się w sumie kilkadziesiąt osób. Rozmowa dotyczyła transpłciowości jako takiej oraz tego, jak wychodzić z nią do ludzi. Padło pytanie, czy taka działalność nie jest ucieczką przed życiem na co odparłam, że wprost przeciwnie. To konfrontacja z esencją.

Potem przyszedł czas na Warszawę i Faktyczny Dom Kultury. Miejsce bardziej publiczne. Ludzie ponownie nie zawiedli. Byłam ogromnie zdenerwowana. Tym razem został stworzony panel, w którym zasiadły, między innymi, Halina Bortnowska i Paula Sawicka, wielkie osobowości. Czułam, że takie rzeczy nie zdarzają się często i jakiś ciężar odpowiedzialności się pojawił. Z sali padły słowa krytyki dotyczące tego, że wszystko ma zbyt heteronormatywny charakter i do głosu są dopuszczane osoby cisnormatywne traktujące transpłciowość jako obce „zjawisko”. Tłumaczyłam, że przecież zderzenie dwóch światów jest tutaj kluczowe, by rozpocząć szerszy dialog, a nie dusić temat we własnym sosie. Mówiłam sporo o Bogu, co też było krytykowane. Wzbudziło to wątpliwości, co do reprezentatywności mojej historii, skoro wśród osób trans jest tak wielu ateistów. Odparłam to na swój sposób, że zwyczajnie moim celem było pokazanie tego, iż jednak spory procent ludzi trans wywodzi się z domów katolickich i chcą tę tradycję kultywować, a nie rezygnować z niej pod przymusem.

Pewien mężczyzna trans stwierdził, iż podziwia mnie za odwagę, za to, że nie wydałam książki pod pseudonimem (jak chociażby Ada Strzelec). Takie zderzenia opinii momentami wywoływały moją reakcję w stylu „Boże, co ja robię!”. Starałam się jednak trzymać i być konsekwentna.

Potem Łódź i spotkanie prowadzone w „Między nami” przez Martę Konarzewską. Moja znajoma pisarka Liliana Hermetz zwiększyła frekwencję, informując o spotkaniu swych znajomych. W Poznaniu, na zaproszenie Grupy Stonewall przyszło wielu uczestników tej grupy, jak i moich znajomych z Wiary i Tęczy. Czułam wsparcie naszej społeczności, co dodawało mi otuchy i poczucia sensu. Większość tych spotkań była bez żadnego wynagrodzenia. Pojawiły się pogłoski, że obłowiłam się na „Brudnym różu”, co też nie jest prawdą, gdyż sprzedaż było mocno umiarkowana i o większym zarobku nie mogło być mowy. Czułam wtedy, że są osoby, które stanęły za mną murem. Wiele ciepłych słów od gejów, co zawsze bardzo sobie cenię.

„Kinga, czy twoje cycki są prawdziwe?”

We Wrocławiu w klubokawiarni „Hiszpańska” było ciekawie. Znajoma organizująca spotkanie wręczyła mi kwiaty, gdy wcześniej w żartach wspomniałam, że jeszcze żadnych nie dostałam, a autorzy przeważnie otrzymują. Kolega z Wiary i Tęczy, prowadzący spotkanie, wybierał najbardziej pikantne fragmenty z książki, co wywołało mój uśmiech i skonfrontowało mnie z zawartością książki (starałam się o tym nie myśleć, by nie pogłębiać tremy). Na końcu znajoma rzuciła: „Dla zaspokojenia ciekawości, Kinga, czy twoje cycki są prawdziwe?”. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że tak. Miałam później kaca moralnego, czy nie powinnam zareagować inaczej. Mam dystans, jednak odpowiedzcie sobie sami, jak to obrazuje postrzeganie mnie jako autorki, transkobiety.

Ludzie mieli mnóstwo pytań, otwarcie przyznając, że są ciekawi, a książki nie czytali i raczej nie przeczytają. Cierpliwie rozmawiałam. Bywały różne reakcje, wynikające z różnicy między narracją książki, a tym, jaką osobą jestem prywatnie. Niektórzy po lekturze spodziewali się smutnej, tnącej sobie żyły kobiety i krew tryskającą na osoby w pierwszym rzędzie. Okazało się, że mam poczucie humoru i sporo dystansu. Z kolei ci, którzy zaintrygowani tym, z jakim luzem się wypowiadam i często uśmiecham, byli zdziwieni, jak drastyczny w wymowie jest „Brudny róż”. To wszystko wynika z założeń, jakie wytyczyłam sobie przy pisaniu. Wiadomo, że książka nie oddaje całości osoby, którą jest autorka i na co dzień nie skupiam się na swoich traumach aż tak, jak w książce, opisując trudne etapy swego życia.

Dużym wydarzeniem było dla mnie zaproszenie przez Roberta Rienta na Festiwal Non-Fiction w Krakowie. Po raz pierwszy poczułam się traktowana jak autorka, a nie dziewczyna, która po prostu opisała swoje życie (a co jest prawdą?). Dostałam pierwsze małe honorarium za udział. Spotkanie było ciekawe. Robert uważa, że książka jest ważna, ale kiepsko napisana. Broniłam się, na ile mogłam, ale takie doświadczenia uczą pokory i akceptacji różnych opinii. Ponownie padło pytanie o angażowanie się osób LGBTQ+ w życie publiczne. Tłumaczyłam, że przecież to tylko kawałek naszego życia. Mamy inne pasje, życie prywatne. Dało mi to obraz tego, jak są postrzegani ludzie, którzy otwarcie przyznają się do bycia częścią składową społeczności LGBT.

Wcześniej obawiałam się tego, jak książkę przyjmą osoby trans. Przecież nie jest to historia osoby przebojowej, ale raczej pasmo porażek i walki o przetrwanie, o siebie. Ogromnie zaskoczyła mnie życzliwość z ich strony. Były głosy typu: „Książka jest piękna, dziękuję za nią”, „Czuję się, jakbym czytał o sobie”, „Stałaś mi się niezwykle bliska i czekam na kolejną książkę”. To dodawało skrzydeł.

Potwor gender i zeschizowana laska

Proces promocji bywał trudny. Pierwsze wizyty w radiu, wątpliwości, czy podołam i nie zeżre mnie stres. Rozmowy z dziennikarzami prasowymi. Przekonałam się, że aby przygotować wywiad, potrzeba 3-4 godzinnej rozmowy. To wszystko spowodowało, że zaczęłam mieć dosyć swojej historii. Ania z Poznania podczas spotkania zapytała, czy napisanie tej książki przyniosło mi ulgę i miało wymiar terapeutyczny. Odpowiedziałam, że nawet jeśli, to w niewielkim stopniu. Pisałam ze świadomością i chęcią autentycznego kontaktu z czytelnikiem, nie dla siebie. Jednak sam okres promocji już w pewnym sensie terapią się okazał. Ciągłe ujmowanie tych samych wydarzeń z różnej strony, aby się nie powtarzać, sprawiało, że zwyczajnie przestało to na mnie robić aż tak mocne wrażenie.

Ostatnie spotkanie miało miejsce w Toruniu, na zaproszenie Stowarzyszenia Pracownia Różnorodności. Zawsze przed spotkaniem boję się tego, czy ktoś zechce w ogóle na nie przyjść, czy organizatorzy nie będą rozczarowani.

Sama idea spotkania jest trochę sztuczna, gdyż kim ja jestem, by ludzie chcieli słuchać tego, co mam do powiedzenia? Nawet nie mam wyższego wykształcenia. Robiłam to dla książki. Spotkanie w Toruniu miało dla mnie szczególny wymiar. Odbywało się dzień po Dniu Pamięci Osób Transpłciowych. To mnie zainspirowało. Przyjechałam bez żadnego makijażu, stawiając opór temu, jak często transkobiety są postrzegane przez pryzmat przesadnego dbania o swój wizerunek. Ot, przyjechała zwyczajna kobieta pogadać o książce, ubrana zwyczajnie. Taki potwór gender (miałam plakietkę z tym napisem na spotkaniu w Warszawie i Poznaniu). Starałam się wysyłać tego typu sygnały, nigdy nie mając pewności, jak zostaną odebrane. Celem było znormalizowanie tego, co w obiegu jest czymś niezwykłym, a przecież, gdy się przyjrzymy dokładniej, to wszystko sprowadza się do zwyczajnego życia i nudnych codziennych czynności.

Spotkania z ludźmi, przed którymi byłam bezbronna, dały mi poczucie oczyszczenia. Zawsze miałam mnóstwo zastrzeżeń do tego, jak wyglądam, jak mówię, jak czuję. Gdy natrafi ałam na całkowicie sprzeczne opinie typu „Książka mi się nie podobała, co za zeschizowana laska!”, „Pierwszy raz zakochałam się w książce”, dotarło do mnie jak relatywny jest odbiór. Musiałam wyrobić w sobie poczucie wartości tego, z czym wychodzę do ludzi i zrozumieć, że nawet ja sama mam prawo do tego, by chwilami żałować jej wydania. Bywa, co może niektórych zaskoczyć. Moje podejście z okresu pisania „Brudnego różu” było bardzo naiwne, ideowe. Z czasem zrozumiałam, że będę ponosić tego konsekwencje do końca życia. Zawsze ktoś może mnie wygooglować, przeczytać książkę i mieć ot, tak dostęp do bardzo intymnych faktów z mojej przeszłości. Zdarzają się napady paniki. Rozwija to jednak samoświadomość i umiejscawia w rzeczywistości. Anna Grodzka napisała bardzo ważną rzecz w swojej książce o tym, że gdy się ujawnimy, to nikt nie może już rzucić nam tego w twarz. Jest w tym głęboka prawda o wyzwoleniu. Ma ono jednak swoją cenę. Pomimo to czuję wciąż apetyt na więcej. Cały ten czas uczynił ze mnie baczniejszą obserwatorkę rzeczywistości i uświadomił, że mam jeszcze coś do powiedzenia. Nie przestałam pisać. Podejmuję różne próby wypowiedzi, a wkrótce ukaże się moja druga książka.

Wiem, jak wiele osób chce podzielić się swoim życiem w formie książki i z całego serca im kibicuję. Musicie jednak wiedzieć, że pod koniec zostaniecie z tym sami. Słowa podziwu bywają ulotne, ludzie zapominają, a wszelkie klimaty glamour są jak zapach perfum. Ich intensywność trwa chwilę a potem wraca trudna codzienność.

Najbardziej sobie cenię proces kreatywności, czyli to, że podjęłam trud dania czegoś od siebie i byłam konsekwentna w docieraniu z tym do ludzi. O książce napisał na swoim blogu nawet ksiądz – Grzegorz Kramer. I to pochlebnie. „Brudny róż” wciąż ma swoje życie. Przed własnym coming outem dałabym wiele, aby ktoś był ze mną aż tak szczery, jak ja z czytelnikami.  

 

 

 

Być trans w pracy

Jak to jest ubiegać się o pracę, gdy dokumenty mamy na płeć inną niż odczuwamy? Jak to jest być w pracy i przechodzić tranzycję? Kiedy i jak robić transpłciowe coming outy? TOMASZ JANOTA dzieli się własnymi doświadczeniami 

 

Foto: Jagoda Owczarek

 

Od autora: W „Replice” nr 83 (styczeń/luty 2020) przeczytałem poradnik „Transpłciowe dziecko w szkole”. Był przeznaczony głównie dla nauczycieli/ek i uczniów/uczennic, ale też dla każdego, kto nie miał styczności z osobami transpłciowymi i chciałby się czegoś dowiedzieć. Zainspirowany poradnikiem wpadłem na pomysł, by opisać, jak to jest być osobą trans w pracy – jak to jest ubiegać się o pracę, będąc trans, i jak to jest funkcjonować w pracy, gdy np. przechodzi się tranzycję albo jest się jeszcze przed nią. Mój tekst oczywiście nie wyczerpuje tematu. Został napisany na podstawie moich własnych doświadczeń. Jestem transpłciowym chłopakiem, mam 26 lat i na koncie kilka miejsc zatrudnienia. Nie jest to mój debiut na łamach „Repliki”. 2,5 roku temu napisałem tekst „Mój słoik szczęścia” o mojej tranzycji, o trudnej walce o to, by móc być sobą. Jestem dozgonnie wdzięczny „Replice” za tamtą publikację – dzięki niej poznałem wiele wspaniałych osób, poczułem się pewniej. Tamten artykuł również pomógł mi zebrać pieniądze na mastektomię.

Od redakcji: Tekst Tomka o jego tranzycji, o problemach fi nansowych, zdrowotnych i problemach z nieakceptującą mamą opublikowaliśmy w „Replice” nr 72 (marzec/kwiecień 2018). Tych, którzy go nie znają, zachęcamy do lektury. Jest nam niezmiernie miło czytać, że tekst miał pozytywny wpływ. Po to właśnie jest „Replika”.    

 

Rozmowa o pracę a deadname

Rozmowy kwalifikacyjne są stresujące z samej definicji – martwimy się, czy dobrze wypadniemy, jakimi pytaniami zostaniemy zaskoczeni, czy poradzimy sobie z odpowiedziami i przede wszystkim – czy finalnie zaproponują nam pracę. Ale my, osoby trans, mamy jeszcze dodatkowe powody do stresu. Jeśli jesteśmy przed tranzycją lub w jej trakcie, to zamartwiamy się niezgodnością w naszych dokumentach – w dowodzie osobistym, świadectwach pracy czy ukończenia szkoły znajduje się imię, jakie nadano nam przy urodzeniu – imię, które nie odnosi się do płci, którą odczuwamy. Imię dla nas obce. Deadname.

Próbujemy różnych metod podejścia do tego problemu.

  1. Jedną z nich jest przyjście na rozmowę jako osoba z dokumentów, czyli pozostanie w ukryciu, niemówienie o transpłciowości przyszłemu pracodawcy. Plusem tej metody jest – w teorii – mniej stresu na rozmowie. Wielki minus jest taki, że jeśli zostaniemy zatrudnieni, zaczynamy pracę, ukrywając prawdziwą płeć i nie wiedząc, czy mamy do czynienia z przyjaznym otoczeniem czy nie. Ukrywanie się w pracy to stres na co dzień, nieustanne myśli, czy zaryzykować i zrobić coming out czy lepiej nie, to nieustanne obserwowanie zachowań współpracowników i ich reakcji, próby wyczytania, czy byliby przyjaźnie nastawieni czy nie. Czasem można trochę wybadać teren wcześniej, ale to dość trudne. Pozostałe dwie opcje zakładają, że potencjalny przyszły pracodawca od razu dowie się o naszej transpłciowości, a my dowiemy się, czy atmosfera w firmie jest transfobiczna czy nie.
  2. Wysyłamy CV z danymi, którymi w przyszłości będziemy się posługiwać, czyli takimi, których obecnie nie mamy w dowodzie, a jednocześnie takimi, które są zgodne z tym, jak się czujemy. Warto przy tym pamiętać, że CV to nie dokument tożsamości – to tylko przedstawienie umiejętności i kompetencji dla pracodawcy. Nie łamiemy więc prawa, wysyłając CV z imieniem preferowanym. Na samej rozmowie, gdy dojdzie do okazania świadectwa pracy, czy też ukończenia szkoły, wszystko wyjaśniamy. A więc robimy coming out. Tym samym od razu sprawdzamy, czy rekruter, a więc i firma, jest przyjazny osobom trans. Jeśli nie, to może nie ma co żałować, gdy się pracy nie dostanie, bo i tak byłoby nam w niej ciężko. Innym plusem tej metody jest to, że rekruter będzie nas od początku odbierać poprawnie – przed spotkaniem, czytając nadesłane papiery, nastawi się na spotkanie z osobą z CV – i taką też osobę pozna. To dokumenty będą niezgodne ze stanem faktycznym, a nie odwrotnie. Jeśli rekruter nie jest transfobem, będzie wiedział, że cały „problem” jest tylko formalnością.
  3. Trzecia metoda jest mało polecana, ale warto opowiedzieć, jak wygląda: to wysłanie CV na imię z dokumentów i przyjście na rozmowę, prezentując płeć odczuwaną. Czyli w CV dziewczyna, a na rozmowę przychodzi chłopak albo odwrotnie. Wtedy od samego początku trzeba się wyoutować, bo rekruter będzie na „dzień dobry” zaskoczony – nastawi się na poznanie osoby z dokumentów, a pozna „kogoś innego”. Może poczuć się zmieszany, może być to dla niego niekomfortowa sytuacja. Co gorsza, może uznać, że to osoba się „nie zgadza” – a nie dokumenty. I w momencie, gdy my będziemy przedstawiali swe kompetencje, rekruter będzie skupiał się nie na słuchaniu nas, tylko na „procesowaniu” całego wydarzenia – oto ma osobę transpłciową na rekrutacji. Raczej nie zwiększy to naszych szans na zatrudnienie.

Dlatego osobiście polecałbym drugą opcję. Sam stosowałem w przeszłości wszystkie trzy podejścia, a teraz, gdy moja płeć odczuwana zgadza się już z dokumentami, problem w ogóle zniknął, ale i tak zawsze jest inna kwestia – mówić o swej transpłciowości współpracownikom czy nie? Robić coming out? O tym za chwilę.

Przydatne pytania, które możesz zadać podczas rozmowy kwalifikacyjnej:

  1. „Czy pracownicy w waszej firmie posiadają plakietki identyfikujące?” – Jeśli pracodawca potwierdzi, warto zapytać, czy na twojej plakietce pojawi się imię preferowane. To ważne, by pracować w środowisku, w którym nie będziemy się bać czy krępować. Plakietka na nasze przyszłe dane ułatwi nam funkcjonowanie.
  2. „Czy mogę liczyć na nieujawnianie moich danych z dokumentów?” – To pytanie pozwoli nam zobaczyć nie tylko, czy firma ogarnia RODO, ale czy zwyczajnie zdaje sobie sprawę, że w naszym przypadku dane wrażliwe są szczególnie wrażliwe. 3. „Do kogo w fi rmie mam się udać po zakończonej rozprawie w sprawie zmiany dokumentów?” – Pracodawca w odpowiedzi wyjaśnia, jak wygląda u nich ta procedura. W większości przypadków podpisuje się aneks do umowy o pracę – podobny do aneksów w przypadkach, gdy ktoś bierze ślub i zmienia nazwisko.

Używanie deadname’u – obowiązkowe?

Wyobraźmy sobie taką sytuację. Transkobieta przychodzi do lekarza. W dokumentach ma jeszcze męskie imię. Może być od kilku lat w trakcie korekty, a może być dopiero przed korektą. Lekarz zwraca się do niej w formie męskiej mimo jej próśb o formę żeńską – tłumaczy, że nie może, bo ma prawny obowiązek wynikający z dokumentów. Znam szereg podobnych sytuacji. Otóż nie, nie ma takiego obowiązku. Nie ma przepisu, który mówi, że do kobiety trzeba zwracać się żeńskimi formami, a do mężczyzny męskimi. Mnóstwo osób używa zresztą innych imion niż te w dokumentach – i jakoś nikt nie ma z tym problemu, dopóki te imiona „przynależą” do tej samej płci. Natomiast kodeks etyczny takich zawodów jak psycholog czy psychiatra nakłada wręcz obowiązek traktowania pacjenta z szacunkiem. American Psychological Association, Polskie Towarzystwo Psychologiczne, Polskie Towarzystwo Seksuologiczne, zalecają wprost podążanie za klientem w kwestii jego preferencji językowych. Jedyny „przymus” misgenderowania – czyli stosowania wobec kogoś form przynależnych płci z dokumentów, a nie płci odczuwanej – jest tylko w samych dokumentach. Tak więc nie ma żadnych prawnych przeszkód, by nie tylko u lekarza, ale również na co dzień w pracy współpracownicy używali wobec nas form przynależnych płci przez nas odczuwanej. Nasza płeć należy do nas – nie ma powodu, by współpracownicy mieli na niej temat „własną opinię”.

Moje doświadczenia z pracą w ukryciu i z coming outem w pracy

  1. Gdy nie miałem jeszcze zmienionych dokumentów i nikt w pracy nie wiedział, że jestem chłopakiem, pracowałem, ukrywając transpłciowość. To była praca na magazynie wielkopowierzchniowego sklepu. W moim dowodzie widniały wciąż żeńskie dane, a ponieważ byłem wtedy na początku tranzycji, na początku terapii hormonalnej, to jej efektów (np. zarostu, obniżonego głosu) nie było jeszcze widać. Współpracownicy i klienci odbierali mnie jako kobietę. Początkowo nie bolało mnie to bardzo, w końcu funkcjonowałem tak wcześniej przez szereg lat. Z czasem doskwierało jednak coraz mocniej. Gdy okazało się, że nowi pracownicy, którzy nie znali mojego imienia, odbierali mnie jako mężczyznę, zaczęło mi tym bardziej zależeć, by przestać funkcjonować jako kobieta. To wiązało się z cięższymi pracami na magazynie. Zdarzyło się też jednak, że ktoś zobaczył mnie z większym ciężarem i powiedział jednemu z nowych, że to przecież ciężar powyżej kobiecej normy, i podał przy tym moje imię. Coś jakby wtedy pękło we mnie – to, że jestem zmuszony do życia w ukryciu, stało się nie do zniesienia, przygnębiało mnie. Za każdym razem, gdy słyszałem, jak wołają mnie, używając żeńskiego imienia, czułem ból i rozdrażnienie.
  2. Zwolniłem się i wyjechałem do Holandii, gdzie znalazłem identyczną robotę. Byłem brany do „męskich zadań” – noszenia ciężkich skrzyń. Z niektórymi ledwo sobie radziłem. Gdy ktoś znał moje imię, podchodził i pytał, co robię w męskiej ekipie. Odpowiadałem, że po prostu mnie zawołali. Za każdym razem, gdy zwracano się do mnie nie moim imieniem, tylko bezosobowo, czułem ulgę. Szefowa zauważyła, że moja współlokatorka była moją dziewczyną – uznała więc nas za parę lesbijską i… wyoutowała się przed nami. To była Polka. Powiedziała, że uciekła z kraju, by móc żyć normalnie. Pokrzepiony jej coming outem, powiedziałem jej o mojej transpłciowości. Natychmiast skojarzyła wszystkie dziwne sytuacje. Przykładowo: jeden z liderów na hali zabiera mnie na linię z samymi mężczyznami i daje pracę powierzoną dla nich. Po chwili przychodzi jedna z liderek i zabiera mnie z powrotem, mówiąc, że jestem dziewczyną – wszyscy to słyszą. Albo dziewczyna prosi, bym przenosił cięższe rzeczy, a za chwilę ktoś trzeci mówi o mnie, używając żeńskich zaimków. Albo wpada kilku nowych pracowników i jeden z nich, chłopak, dziwi się, że nie mam siły prowadzić dobrze załadowanego paleciaka. Słyszę: „Co z ciebie za facet?” – po chwili ktoś inny woła mnie po imieniu, ten chłopak przeprasza i pomaga mi. Albo na stołówce słyszę, jak mówią: „To nie facet, tylko kobieta”. Zapamiętałem też kilka milszych sytuacji, np. dziewczyny proszą, bym coś za nie przeniósł. Albo w hotelu, w którym ja i wielu pracowników mieszkaliśmy, słyszeli, że używam męskich końcówek, rozmawiając z moją dziewczyną albo widzieli, że kupuję męskie kosmetyki. Po tym, jak szefowa wyoutowała się przede mną, a ja przed nią – powiedziała, że mogą mi na plakietce dać imię Tomasz. Sama to zaproponowała, gdy ja jakoś na to nie wpadłem. To było bardzo miłe – tylko niestety było za późno, wiele osób używało już mojego żeńskiego imienia. Używanie imienia Tomasz mogło być niebezpieczne, zwłaszcza że kilku z moich współpracowników wydawało się groźnymi transfobami. Dziś, z perspektywy czasu, żałuję, że nie powiedziałem o sobie od razu pierwszego dnia tamtej pracy. Z drugiej strony, być może jako wyoutowana osoba trans przed tranzycją, byłbym dyskryminowany? Już się nie dowiem.
  3. Wracam do Polski, ma miejsce proces sądowy i otrzymuję zmienione dokumenty – już z męskim imieniem. Jestem „oficjalnie” Tomkiem. Dostaję pracę jako tester gier komputerowych. Zaczynam więc na nowo. Nikt nie wie o mojej transpłciowości, bo przecież nie musi. Jestem po prostu chłopakiem. Jestem zadowolony, każdy mówi do mnie Tomek. Ale zbliża się moja operacja usunięcia piersi, bardzo się na nią cieszę, ale nie mogę się tym dzielić. Czasem też jestem smutny, gdy wydaje mi się, że za bardzo piersi widać. O tym też nie mogę z nikim porozmawiać. Z czasem otwieram się i dokonuję coming outu. Reakcja współpracowników kompletnie mnie zaskakuje – wiele osób podchodzi, gratuluje, okazuje wsparcie – kilku z nich nawet konkretne, finansowe – byłem wtedy w trakcie zbiórki pieniędzy na operację na portalu crowdfundingowym. I było jeszcze coś. Jedna osoba z firmy zaproponowała mi wyjście na piwo. Nie znałem jej za bardzo, a brałem za lesbijkę. Porozmawialiśmy – okazało się że to nie lesbijka, lecz też transpłciowy chłopak, tyle że przed tranzycją, wciąż szukający siebie. Mówił, że podziwia mój coming out, że sam się na razie boi, że ciągle słyszy seksistowskie komentarze. Jednocześnie nie zdawał sobie sprawy, że ci, którzy podczas tego typu dyskryminujących „dyskusji” milczą, to nasi potencjalni sojusznicy. Tylko oni nie powinni milczeć, ale też głośno wypowiadać swe opinie. A po moim coming oucie okazało się, że nawet niektórzy z tych, którzy dyskryminowali, zmienili zdanie. Gdyby nie ja, on nigdy by nie pomyślał, że tak może być. Utorowałem mu drogę.
  4. Kolejna firma to było też testowanie gier. Pierwszego dnia stresuję się, a jestem już zdeterminowany, by żyć otwarcie. Stres mija drugiego dnia, gdy widzę jedną z moich nowych współpracowniczek z tęczową torbą na ramieniu. Później okazuje się, że to producentka, z którą będę długo współpracować. Chciałem od razu do niej podbiec i jej powiedzieć, ale to był tylko drugi dzień, stwierdziłem, że poczekam. Niemniej, sama ta tęczowa torba dała mi mnóstwo pozytywnej energii. Odczekałem kilka miesięcy, w trakcie których zauważyłem, że chyba jestem przez współpracowników brany za geja. Wypowiadają się przy mnie poprawnie, mówią „osoby homoseksualne”, „geje” – nigdy „pedały”. Tak dochodzimy do zeszłego roku, gdy po raz drugi szedłem w Marszu Równości w Katowicach. Idę i… dostrzegam moją producentkę! Jest kolorowo ubrana, na twarzy prócz uśmiechu ma namalowaną flagę. Bez zastanowienia podchodzę i ją przytulam. Ona mówi, że na Marszu jest jeszcze inna osoba z naszej firmy. Ogromna radość. Potem kilku współpracowników odnajduje mnie na Facebooku. Dowiadują się, że jestem transpłciowy. Dostaję długie wiadomości o tym, jak podziwiają moją walkę. Czytam je wszystkie po kilka razy. I wtedy robię przełom. W pierwszą rocznicę publikacji w „Replice” udostępniam na Facebooku część tamtego artykułu. Każdy będzie mógł przeczytać – i tego właśnie chcę. Reakcje? Zero hejtu, zero niezrozumienia. Masa pozytywów, otwarte rozmowy. Czułem się wolny i spełniony. A nie musiałem się outować z transpłciowości – jestem chłopakiem, jestem w heteroseksualnym związku, mógłbym się „wtopić”. Ale nie chcę. Dlaczego? Bo jestem dumny z tego, kim jestem i z powodu drogi, którą przeszedłem, by móc być sobą – nie chcę jej wymazywać, przeciwnie, chcę o niej mówić, ona jest częścią mnie. Wszystkim osobom trans i w ogóle LGBTIA, które nieraz usłyszały, że „zawiodły rodzinę” – kochani/e, nie, to rodzina was zawiodła, jeśli nie akceptuje. Ale trochę odbiegam od tematu, bo tekst ma być o pracy. Pamiętajcie więc, że w pracy też spędzacie mnóstwo czasu – w pracy też warto i można być sobą. Trzymam za was kciuki!

W mediach społecznościowych Tomek funkcjonuje jako Tomasz Andrzej Czerny.  

 

Tekst z nr 86/7-8 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Fajnego heteryka poznam

Na Facebooku i LinkedIn ma łącznie ponad 30 tysięcy kontaktów biznesowych. Większość z nich pochodzi z branży IT. W czerwcu br. zdobyła się na odwagę, by powiedzieć im: jestem kobietą, mimo że w akcie jej urodzenia wpisano męską płeć i tak do niedawna funkcjonowała. MA STĘGA, znana w internecie jako Webska Rekruterka, od 10 lat jest rekruterką, a teraz opowiada „Replice” o swojej przeszłości i pierwszych 6 miesiącach terapii hormonalnej. Rozmowa Tomasza Piotrowskiego

 

Foto: Michał Sosna / @no_pic_no_chat. Podziękowania dla: @PAONkrakow

 

1 czerwca 2021 r. oświadczyłaś w swoich social mediach, że jesteś kobietąże jesteś w trakcie terapii hormonalnej. Jak zareagowali twoi znajomi i klienci?

Reakcje są różne, ale nie spotykam się z obrzydzeniem czy niechęcią do współpracy. W social mediach pojawiły się niemiłe komentarze, ale od ponad roku jestem w procesie psychoterapii, więc byłam na to gotowa. Część osób przestała być moimi znajomymi, ale myślę dziś, że dobrze się stało – jeśli dla nich transpłciowość jest czymś nie OK, to znaczy, że nie powinniśmy mieć kontaktu. Na przestrzeni ostatnich 6 miesięcy to około dwustu osób mniej z LinkedIn i z Facebooka, ale przy tych 30 tysiącach osób to chyba niewiele. Wcześniej, gdy sądziłam, że jestem gejem, czułam chyba większą dyskryminację.

Masz za sobą doświadczenia życia jako gej – możemy o tym rozmawiać?

Tak, nie mam z tym problemu. Kiedyś myślałam, że nim jestem. Teraz sądzę, że po prostu szukałam siebie i dojście do transpłciowości zajęło mi nieco więcej czasu. Moim modelem pracy od kilku lat jest własna działalność, więc jeśli mam inne wartości niż klient, to nie musimy razem współpracować. Starałam się, żeby to zawsze byli klienci bardziej świadomi, a od pewnego czasu trwale pracuję z brytyjską firmą, więc tam podejście też jest już nieco inne. Prowadząc rekrutacje czy spotkania jako gej, czułam od innych dystans, miałam wrażenie, że oni są spięci, ja też się spinałam… Mimo że i tak większość czasu się ukrywałam. To też przejaw homofobii czy transfobii – strach przed coming outem. Dziś na rozmowach w pracy mam perukę i make-up i myślę, że dla części osób jest to coś ciekawego. Chwilę przed naszą rozmową na LinkedIn jedna osoba napisała mi: „Ma, you look gorgeous!”. To dodaje wiele sił.

Czy ktokolwiek odmówił współpracy z tobą w związku z tym, że jesteś kobietą transpłciową?

Ostatnio na LinkedIn mój dobry znajomy, który znał mnie jeszcze jako Maćka, polecił komuś współpracę ze mną w zakresie szkolenia z różnorodności. Zaczęłam rozmawiać z tym ostatecznym klientem, a on… pyta mnie, czy mogę mu polecić jakiegoś innego eksperta czy ekspertkę. Mówię: „Ale przecież to ja nią jestem, miałam tu przyjść do pracy”. A on wkoło i tak dopytuje o kogoś innego. No i rozstaliśmy się bez żadnej współpracy. Sądzę, że przeszkadzała mu moja tożsamość płciowa.

Jak to się zaczęło? Z Instagrama wiem, że 5 maja zaczęłaś używać nowych zaimków, ale sądzę, że sam proces zrozumienia swojej tożsamości płciowej trwał dłużej.

Dziś mogę już powiedzieć, że przez ostatnich 8 lat zakładałam w samotności ubrania kulturowo przypisane kobietom. Czasem w jednym tygodniu robiłam to dwa razy, czasem przez 3 tygodnie wcale. Ta potrzeba występowała z różną częstotliwością i natężeniem. To życie na dwa światy powodowało dużo lęków, co utrudniało relacje z partnerami. Teraz chcę zbudować naprawdę wartościową relację. Przez tych 8 lat nigdy nie ubrałam się tak oficjalnie do pracy, a dopiero 2 lata przed tranzycją powiedziałam zaufanym osobom, że w zaciszu domowym lepiej czuję się w kobiecych ubraniach. Przełomowym okresem był czas, gdy mieszkałam w Londynie, dokąd wyjechałam w marcu 2018 r. Chodziłam tam do klubów dla osób transpłciowych, czasem zbierałam się na odwagę, by wyjść już jako kobieta na ulicę. Wtedy zyskałam pewność, że tak chcę żyć. Wróciłam do Polski po 1,5 roku i rozpoczęłam tranzycję. Jak już wiesz, w czerwcu był oficjalny coming out i dopiero po nim poczułam społeczne przyzwolenie, by publicznie wychodzić z domu w ubraniach kobiecych.

Miałaś już moment, gdy wstałaś rano, zrobiłaś make-up, ułożyłaś włosy, założyłaś szpilki i z odwagą wyszłaś z domu na cały dzień?

Ten lęk chyba dalej we mnie jest. Wciąż go oswajam. Wiele osób pisze do mnie z zagranicy: „Boże, Ma, w Polsce? Tranzycja? To chyba jakieś piekło”. Ale nawet w Londynie, gdy wychodziłam z domu jako kobieta, czułam ekscytację, ale i strach. Bałam się własnego cienia. O ile są to miejsca dedykowane osobom transpłciowym, czy crossdresserom, czujesz się komfortowo, ale na ulicy? Mimo że w Londynie ludzie są zabiegani, to jednak pamiętajmy, że też są tam imigranci z Polski czy jeszcze bardziej konserwatywnych krajów. Nie raz czułam, że ktoś jest nadmiernie mną zainteresowany, ale dziś myślę, że dużo z tego uczucia jest po prostu w głowie. Dopóki sami siebie w pełni nie zaakceptujemy, dopóty ciągle będziemy myśleć, co myślą inni. A to my jesteśmy najważniejsi.

Miałaś okres w dzieciństwie, gdy ta kobiecość przez ciebie przemawiała?

Widziałam zdjęcia z przeszłości, gdy miałam jakąś perukę i sukienkę, ale nie, to były jakieś wygłupy. Wcześniej, w dzieciństwie nie czułam się kobietą i nie mam też przełomowego momentu w życiu, gdy tak się stało. To był proces zmian, dojrzewania, uświadamiania sobie. Lekarz prowadzący mówił mi chociażby, że przyjęcie pierwszego hormonu będzie euforyczne, i oczywiście było to fajne, ale to nie tak, że czuję, że ta tabletka zmieniła moje życie. Może też boję się trochę takich pytań, bo… powiem ci szczerze, że czuję presję od wielu mężczyzn, szczególnie tych, z którymi próbuję zbudować relację. Wielu z nich wyobraża sobie, jak to powinno działać, i dziwią się, że ja tak nie mam. Potem ja sama się zastanawiam: „Kurczę, może jako transpłciowa kobieta rzeczywiście powinnam chociażby czuć tę dysforię, szybciej się zmieniać, powinnam już mieć dłuższe włosy”. No, ale ja tak nie mam! Ten proces tranzycji jest i tak trudny, a takie poganianie siebie, że te zmiany już powinny szybko przyjść, nie jest pomocne.

Jak rozumiem, na randki jako kobieta umawiasz się dopiero od połowy roku. Dużo już takich spotkań było?

Bardzo zależy mi, by kogoś poznać. Do randek jeszcze jednak zazwyczaj nie dochodziło. Z ciekawostek – spodobało mi się ostatnio kilku gejów. I musiałam sobie powiedzieć w głowie: „Ej, Ma? Co ty wyczyniasz, ty jesteś kobietą i nie będziesz dla nich w żaden sposób atrakcyjna. Co ci odbija?”.

To dlatego pytałaś mnie przed wywiadem, jakiej jestem orientacji?

(śmiech) (śmiech) Ciii, nie wypominaj mi już teraz! Jestem dziś w kontakcie z jednym mężczyzną hetero i on nie miał wcześniej doświadczeń z osobą transpłciową, a jedynie z ciskobietami. To już powoduje między nami sporo spięć. Na wiele tematów nie był gotowy.

Powiesz o tym więcej? To chyba ważny temat, dotyczący wielu transpłciowych osób na początku randkowego życia.

Po pierwsze są oczekiwania. Chociażby żebym miała długie włosy. Ja wysyłam mu swoje zdjęcia bez make-upu i peruki, a on mi odpisuje: „A kiedy zrobisz sobie przeszczep włosów?”. A ja miałam już przeszczep włosów! Bez tego miałabym jeszcze większe zakola i czoło, tylko te włosy nie mogą być od razu długie! Moja twarz już się zmieniła, jestem po wycięciu jabłka Adama, piersi zaczynają mi powoli rosnąć. Dzieje się dużo w ciągu tego półrocza, a mam czasem wrażenie, że może zbyt wcześniej wystartowałam z randkami. Przez 8 lat czekałam, marzyłam i teraz dla mnie czas leci mega szybko i widzę swoje ogromne kroki, ale inni widzą tylko te ostatnie 6 miesięcy tranzycji. Heteroseksualny mężczyzna wciąż widzi we mnie faceta i chociaż mnie akceptuje i się dogadujemy, to nie pociągam go jeszcze fizycznie. To megatrudne doświadczenie.

Ten, z którym obecnie rozmawiasz, jest mimo wszystko gotowy na związek?

Jeszcze nie widzieliśmy się na żywo. Rozmawiamy jedynie od 3 miesięcy przez telefon. Czekam. Wciąż czekam – na zmiany fizyczne, na akceptację i też na związek. Chciałabym oczywiście operacyjnej korekty płci, ale tego też od razu nie można zrobić. Jeśli chodzi o proces sądowy, który, jak może czytelniczki i czytelnicy „Repliki” wiedzą, trzeba przejść, by skorygować płeć z punktu widzenia prawa, ale aby zmienić dokumenty, należy pozwać własnych rodziców (o wpisanie niewłaściwej płci w akcie urodzenia – przyp. red.) i oni mają prawo się na to nie zgodzić, to chcę to zrobić dopiero, gdy już naprawdę się zmienię – gdy będę w pełni wyglądać kobieco. To pewnie będą więc miesiące, a może nawet lata. A i też nie czuję takiej presji.

Jesteś już gotowa dokonywać coming outu w rożnych sytuacjach?

Trzy miesiące temu wyoutowałam się przed moimi nowymi sąsiadami – parą z małym dzieckiem i sąsiadką z dwójką synów w wieku 16 i 18 lat. Powiedziałam im, że czasem wyglądam tak, jak mnie teraz widzicie, ale nie bądźcie zdziwieni, gdy zobaczycie mnie w peruce i make-upie. Ich reakcje były naprawdę OK i tak zazwyczaj jest. Dla nich to była nowość, ale zaakceptowali. Sąsiad wciąż myli końcówki, ale ja od razu zwracam uwagę na to uwagę i go poprawiam. Cieszę się, że im zależy, że się starają.

Komu jako pierwszemu powiedziałaś o swojej transpłciowości?

Chyba… lekarzowi prowadzącemu? Tak mi się wydaje. Na miesiąc przed wizytą w miejscu mojej coworkingowej pracy poprosiłam koleżanki z biura, by mówiły do mnie żeńskimi końcówkami. Dla mnie samej to był ważny okres, by się z tym osłuchać. Jednocześnie czułam, że to środowisko, któremu mogę o tym powiedzieć, i rzeczywiście od dziewczyn dostałam megawsparcie.

Znasz już swoje nowe imię?

To najczęstsze pytanie, jakie dostaję na Tinderze! (śmiech) Na razie jest to Ma. I dalej jest po prostu kropka. Wiesz, na początku myślałam o Magdzie, bo i to także należy zakomunikować lekarzowi prowadzącemu, ale dziś… już tego imienia nie czuję, a Ma – zdecydowanie tak!

Powiedziałaś trochę o coming oucie jako osoba transpłciowa, ale masz za sobą właściwie dwa coming outy. Ten wcześniejszy, gejowski, był łatwiejszy?

Jestem z Dębicy na Podkarpaciu, potem wyjechałam na studia do Szczecina. No i po pierwszym roku, w wieku 20 lat powiedziałam o swojej orientacji mamie, byłam też wtedy wyoutowana przed najbliższymi znajomymi. Biznesowo wyoutowałam się 6 lat temu, gdy z Warszawy przeprowadziłam się do Krakowa. Mamie jest strasznie trudno od samego początku, od 10 lat. Jest z małego miasteczka, gdzie najważniejsza jest opinia innych, a do tego wpływy Kościoła i TVP są ogromne. Długo o tym nie rozmawiałyśmy i do dziś jest to bardzo rzadkie. Teraz, gdy powiedziałam jej, że jestem kobietą, powiedziała tylko, że już mogłam być tym gejem. Wypiera to. Nigdy nie powiedziała mi tego wprost, ale czuję, że uważa to za jakąś fanaberię, że byłam wśród ludzi, którzy to uskuteczniają, i mi się coś pomieszało w głowie. A gdybym nie jeździła po tych Krakowach, Warszawach czy Londynach, tobym taka nie była. Tata wciąż jeszcze o niczym nie wie, ale zbliżają się święta, więc powoli zbieram siły, by to zrobić, ale nadal się boję. Jeśli chodzi o mamę, to powiedziałam jej już po moich wpisach na LinkedIn czy Instagramie. Bałam się, że gdy powiem jej przed rozpoczęciem tranzycji, to będę miała na głowie jej telefony i niechęć, która zepsuje mi radość z podjęcia tej decyzji. I to rzeczywiście się ziściło. Nie tylko z mamą, ale też z siostrą. Zaczęły dyskusję od aspektów medycznych, że nigdy nie wiadomo, jak będę wyglądała, straszyły powikłaniami i tak dalej. Oczywiście mówiły do mnie jak do mężczyzny.

Mimo wszystko i tak chyba dobrze, że chciały o tym z tobą rozmawiać.

Na początku uważałam, że nie mam mamy wsparcia, ale rzeczywiście – dalej mamy kontakt, a w ostatnią niedzielę przyjechała nawet do mnie ponaprawiać kilka rzeczy w mieszkaniu. Uknułam przy okazji, że zupełnie przypadkiem odwiedziła mnie w tym czasie moja przyjaciółka i sojuszniczka, która opowiadała trochę o byciu osobą trans. I rzeczywiście coś z tego było, jednak mamy odpowiedzi… były transfobiczne, nie ma co tego ukrywać. Ale ona po prostu nie ma wiedzy, w Polsce ludzie nie mają o tym żadnej wiedzy, rodzice nie są na to przygotowani.

Jakie dziś jest twoje największe marzenie, bo ono chyba w ciągu twojego całego życia ewoluowało?

Powiedziałabym, że relacja z heteroseksualnym mężczyzną, ale wśród czytelników „Repliki” zbyt wielu takich raczej nie ma, więc ten anons pewnie niewiele da. (śmiech) Dziś chcę więc żyć po swojemu, według własnych zasad i bez przejmowania się opinią innych.

 

Tekst z nr 94/11-12 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Bardzo czekam na polski paszport

SOPHIA MOKHAR pochodzi z Białorusi, od 7 lat mieszka w Polsce. Jest transpłciową kobietą. W zeszłym roku wzięła udział w 10. edycji programu „Top Model”. Rozmowa Michała Pawłowskiego

 

Foto: Marlena Matuszak

 

Wzięłaś udział w zeszłorocznej, 10. edycji programu „Top Model Polska” – jako wyoutowana transpłciowa kobieta. Dowiedzieliśmy się tego zaraz z początkowego materiału o tobie. Z jakimi reakcjami spotkałaś się po tym publicznym coming oucie?

Prowadziłam przed programem profil na TikToku, który był poświęcony tematyce transpłciowości, więc wiele osób już mnie znało z tej strony. Nie spotkałam się z dużą liczbą złych reakcji. Oczywiście, na profilu „Top Model” na Instagramie ludzie pisali różne niemiłe rzeczy o mnie czy Julii (Sobczyńskiej, biseksualnej uczestniczce programu, z którą wywiad opublikowaliśmy w poprzednim numerze – przyp. red.), to były najgorsze chwile, dużo komentarzy pełnych hejtu, ale wspierałyśmy się nawzajem. Jednak większość ludzi pozytywnie odbierała mój udział w „TM” – czułam wsparcie od moich fanów, kibicowali mi, wiele osób podchodziło do mnie na ulicy i mówiło miłe słowa.

Jednym z ważnych momentów w programie była sesja nago – miałaś wątpliwości, ale ostatecznie wzięłaś w niej udział. Jakie emocje ci towarzyszyły, co ostatecznie cię przekonało?

Ciężko było przełamać się do tej sesji – myślę, że to niełatwe niemal dla każdego, a dla osoby transpłciowej szczególnie. Nie byłam jeszcze gotowa. Jednak nie lubię się poddawać i to jest ważna część mojego charakteru. Powiedziałam sobie, że jak tego nie zrobię, to przegram w jakimś sensie też dla samej siebie. Dlatego się odważyłam – chciałam udowodnić sobie, że mogę pokonywać kolejne granice moich lęków. Wcześniej, gdy rozpoczynała się moja przygoda z modelingiem, nie zastanawiałam się nad tym mocno, bo w gruncie rzeczy mało jest w pełni nagich sesji w branży, szczególnie w modelingu komercyjnym.

Dlaczego zdecydowałaś się opuścić program sama w trakcie jego trwania?

Wpłynęło na to kilka czynników. Postanowiłam odejść po eliminacji Łukasza i Oli, gdy decyzja jurorów była dla mnie niezrozumiała. Nie wiedziałam, dlaczego dostałam szansę na pozostanie, a byłam wtedy zagrożona odejściem któryś już raz. Nie dostawałam żadnego pozytywnego feedbacku, więc też byłam zdemotywowana. Czułam się źle psychicznie, nie chciało mi się starać i nie widziałam sensu, by być dalej w programie. Nie żałuję.

Czy w świecie modelingu spotkałaś się z dyskryminacją, transfobią? Na ile branża jest otwarta na osoby niecispłciowe?

Wprost – nigdy nie spotkałam się z dyskryminacją. Ale wiesz, w obecnym świecie nikt raczej wprost nie powie, że nie chce z tobą współpracować, bo jesteś transpłciowa czy coś w tym rodzaju. Ale czuję, że były takie momenty, że ludzie nie chcieli ze mną pracować ze względu na moją transpłciowość. Zdaję sobie też sprawę, że nie tylko w modelingu, ale i w każdej sferze działalności będą ludzie, którzy nie będą chcieli ze mną działać, bo w ich głowie są stereotypy. Taka jest prawda, to nieuniknione. Świat mody opiera się często na tym, że liczą się konkretne rozmiary danej osoby lub poszukiwany typ urody. To się oczywiście zaczyna zmieniać, ale nadal przeszkodą dla osób transpłciowych w modelingu mogą być widoczne zmiany na ciele po tranzycji lub np. układ figury. Dlatego ważna jest widoczność osób niecispłciowych w różnych branżach – byśmy ten świat zmieniali na lepsze, na bardziej otwarty i zróżnicowany.

Od 7 lat mieszkasz w Warszawie, tu również rozpoczęłaś swoją tranzycję – dlaczego wybrałaś Polskę i właśnie tutaj się na nią zdecydowałaś? Polska nie jest, niestety, krajem, który wspiera osoby transpłciowe i społeczność LGBT+.

Zacznijmy od tego, że w Polsce nie jest gorzej niż w Białorusi. Z Mińska przeprowadziłam się do Warszawy na studia, a dodatkowym powodem, dlaczego wybrałam Polskę, było pochodzenie mojego dziadka Polaka. Tranzycję zaczęłam później. I zgadza się – proces nie jest łatwy, ale jest szybszy i lepszy niż w moim rodzinnym kraju. Dokończenie procesu prawnego w Polsce jest właśnie przede mną – czekam na swój polski paszport, na otrzymanie polskiego obywatelstwa, by następnie zmienić dane. Prawnik zapewnia mnie, że po otrzymaniu obywatelstwa zmiana dokumentów nie będzie dużym problemem. Dlatego bardzo chciałabym otrzymać polski paszport i czekam na ten moment.

Wiesz, jak proces tranzycji wygląda na Białorusi? Czytałem, że prawnie jest to możliwe, a w praktyce?

Z tego co wiem, aby dostać pozwolenie na terapię hormonalną, musisz chodzić 2 lata do psychiatry i 2 tygodnie spędzić w szpitalu psychiatrycznym na obserwacji. Następnie zbiera się komisja i decydują, czy możesz rozpocząć terapię hormonalną. Nie wiem niestety, jak wygląda dokładnie proces prawny, bo wyprowadziłam się z Białorusi, gdy miałam 17 lat, i potem interesowałam się już bardziej tym, jak wygląda to w Polsce. Korekta płci i zmiana dokumentów są możliwe na Białorusi. Jednak musimy pamiętać, że to jest kraj bardzo homo- i transfobiczny, więc cały proces jest jeszcze dłuższy i cięższy niż ten w Polsce, który, jak wiemy, do łatwych nie należy.

A życie społeczności LGBT+? Jak wygląda? Na Białorusi organizacje działające na rzecz LGBT+ są niezarejestrowane, nie mogą działać legalnie. Czy są miejsca, w których społeczność się gromadzi, bawi, może uzyskać pomoc? Na przykład w Mińsku lub innych miastach?

Nie jest to dobre życie. Nie jest bezpiecznie być osobą LGBT+, wyoutowanych osób LGBT+ jest garstka. Słyszałam często, że organizowane są łapanki, gdy np. umawiasz się na randki przez aplikacje. Okazuje się, że na miejscu nie ma osoby, z którą się umówiłeś_aś, za to możesz zostać pobity przez grupę osób działającą przeciw społeczności LGBT+ lub mogą cię wywieźć w jakieś niebezpieczne miejsce poza twoje miasto i dręczyć. Gdy mieszkałam na Białorusi, nie znałam żadnego centrum pomocowego – były tylko strony internetowe, z których można było czerpać wiedzę. Imprezy LGBT+, jeśli są organizowane, to po kryjomu i często musisz dostać o ich informacje prywatnie, by się dowiedzieć, że się odbywają. Pamiętam, że był jeden klub powszechnie znany, ale zamknął się – milicja robiła tam naloty i często aresztowała ludzi, tak po prostu, za to, że była to impreza tęczowa. Oczywiście formalne powody zawsze były inne. Więc oprócz powszechnej homo- i transfobii aparat państwa białoruskiego wymierza działania przeciw społeczności i bardzo często jest to przemoc fizyczna. Wiem, że w Polsce jest też jest ciężko, ale jednak zdecydowanie lepiej.

Porozmawiajmy o tobie. Kiedy odkryłaś, że jesteś osobą transpłciową?

Myślę, że moja historia jest dosyć typowa, rozumiałam to, że jestem dziewczynką, już jako dziecko. Może nie w pełni świadomie jeszcze, ale pamiętam, jak byłam zła, że muszę bawić się z chłopcami – nie rozumiałam ich, nie czułam przynależności do grupy i bardzo chciałam mieć długie włosy jak koleżanki. W okresie dojrzewania zaczęłam rozumieć coraz więcej i czułam się strasznie źle psychicznie. Gdy miałam 11 lat, powiedziałam rodzicom, że czuję się dziewczyną – totalnie tego nie zrozumieli. Byli strasznie źli. Już wtedy wiedziałam, że muszę wyjechać z tego kraju. Gdy miałam 14 lat, bardzo chciałam przyjmować hormony. Na forach internetowych można kupić tabletki antykoncepcyjne nielegalnie (na czarnym rynku sprzedaje się kobietom transpłciowym tabletki antykoncepcyjne zawierające kobiece hormony, co ma zastąpić właściwą terapię hormonalną – przyp. red.) – zastanawiałam się, czy to zrobić. Jednak czytałam, że to jest bardzo niebezpieczne, i na szczęście nie zdecydowałam się, to duże zagrożenie dla zdrowia i życia. Nie można robić takich rzeczy bez kontroli lekarza. Musimy o tym mówić młodym osobom transpłciowym: samodzielne kroki i nielegalne hormony to najgorsza opcja.

Jak zareagowali twoi bliscy, gdy im powiedziałaś?

Rodzice, tak jak mówiłam, bardzo źle. Mieszkali jeszcze razem… Były krzyki i groźby. Potem, gdy rozwiedli się, powiedziałam mamie ponownie przed tym, jak już planowałam rozpocząć terapię hormonalną i byłam już w Polsce. Postawiłam ją przed faktem dokonanym, musiała to zaakceptować. To pewnego rodzaju wybór: chcesz mieć dziecko i kontakt z nim czy nie? Przyjęła to lepiej niż za pierwszym razem, teraz mamy dobry kontakt, rozmawiamy codziennie. Z ojcem natomiast nie mam kontaktu od 10 lat, nie wiem nawet, czy wie o tym, że jestem po tranzycji. Od rozwodu nie interesował się nami. Zresztą nawet w dzieciństwie nie miałam z nim dobrych relacji, więc nie jest dla mnie ważne, co on myśli. A z przyjaciółmi i znajomymi nie było problemu, prawie każdy moją transpłciowość zaakceptował.

Czy mogę zapytać, na jakim etapie tranzycji jesteś? Czy może już po?

Tranzycja dla mnie nie jest jeszcze w pełni zakończona, ale nie chcę zapeszać i zbyt wiele mówić.

Zapytałem, bo w „TM” wspominałaś, że zbierasz jeszcze na jedną operację.

Tak. Ale będę o tym mówiła więcej, jak już będzie po fakcie i wszystko się uda.

Sophia, jakie są twoje plany i marzenia? Pracujesz w korporacji, a dodatkowo jako modelka. Chciałabyś, by modeling stał się twoim pełnoetatowym zajęciem?

Nie mam jeszcze odpowiedzi na to pytanie, bo praca w modelingu jest trudna i przede wszystkim mało stabilna, trzeba polegać na liczbie zleceń. Bardziej jednak stawiam na rozwój osobisty, a modeling to dodatkowa droga, która daje mi wiele fajnych doświadczeń i dużo radości. Będę dbała dalej o to, by rozwijać się w biznesie, a jednocześnie realizować pasję modelingową i działać prężnie w social mediach – czas pokaże, co dalej.

Słyszałem, że masz chłopaka. Zostajesz w Polsce na stałe?

Na pewno bardzo czekam na polski paszport. A czy zupełnie na stałe – nie wiem. Nie ukrywam, że chciałabym zwiedzić trochę świata, może też pomieszkać w innych miejscach. Mam 24 lata i wiele przede mną.

Czy doświadczyłaś dyskryminacji w Polsce z powodu tego, że jesteś Białorusinką?

Podobnie jak z transfobią, wprost – nie. Ludzie wiedzą, że nawet jak są uprzedzeni, to nie powinni tego pokazywać. Musimy pamiętać, że dyskryminacja nie zawsze jest wypowiadana wprost. Często jest to pominięcie ciebie, brak rozmowy albo dwuznacznie komunikaty, które się wyczuwa.

Jak twoim zadaniem należy wspierać osoby transpłciowe w Polsce czy w Białorusi? Co każdy z nasz może robić?

Chciałabym, aby ktoś mi powiedział, gdy przechodziłam ten trudny okres poznawania siebie, dowiadywania się, kim jestem – że to jest najgorszy okres i potem już będzie tylko lepiej. Jeśli zrozumiałeś_aś, że nie jesteś w swoim ciele, to z każdym krokiem, który przybliży cię do bycia w pełni sobą, będzie ci lepiej. A ja myślałam, że to się nigdy nie skończy i zawsze będę czuła się źle. Tymczasem okazało się, że gdy już byłam w trakcie procesu, każdy krok mnie uszczęśliwiał. Gdyby ktoś mi to powiedział na samym początku, byłoby mi dużo lżej. A młodzi ludzie muszą pamiętać, że mamy XXI w., można osiągnąć bardzo wiele w kwestii wyglądu, ale trzeba to robić rozważnie i bezpiecznie.

Co masz na myśli?

Młode osoby transpłciowe często kuszą niebezpieczne sposoby działania – np. czarny rynek hormonów, o którym wspominałam, lub zarabianie własnym ciałem, aby szybciej zarobić na tranzycję. To strasznie smutne, że w trudnej sytuacji czeka na nas jeszcze tyle niebezpieczeństw. Znam kilka osób transpłciowych, które mają okropne doświadczenia za sobą. Dlatego warto czerpać wiedzę od sprawdzonych organizacji i nie bać się prosić o pomoc osób z doświadczeniem w temacie. Jeszcze jedna ważna rzecz: trzeba dbać o swoją wartość – np. nie wiązać się z kimś lub randkować z kimś, kto nas w pełni nie akceptuje. Każdy z nas zasługuje na miłość z pełną akceptacją, warto cierpliwie szukać dobrego_j partnera_ki.

Ty takiego znalazłaś, tak?

Było ciężko znaleźć, ale tak. Rejestrując się na aplikacji randkowej, chciałam tylko sprawdzić, ilu facetów będzie chciało się ze mną umówić na randkę, byłam wtedy po rozstaniu. I tak znalazłam swojego człowieka, poszliśmy na randkę, później jakoś się to rozkręciło i jesteśmy razem 2 lata.

Jesteś teraz szczęśliwa?

To ciężkie pytanie w obecnych czasach. Ale na pewno, będąc w związku, jestem bardziej spokojna i mam więcej równowagi w życiu.

Jak patrzysz na obecną sytuację – agresji Rosji z pomocą Białorusi na Ukrainę?

Nie jest mi łatwo i pewnie wielu Białorusinom też nie. Trzeba zaznaczyć, że większość z nas, Białorusinów, nie wybrała Aleksandra Łukaszenki na prezydenta. On nie jest prezydentem tego kraju. Sam zdecydował, że będzie nim rządzić – bez poparcia narodu. To straszny człowiek, który podejmuje okropne decyzje. To, co robią Łukaszenko i Putin, jest przerażające i nieludzkie. Jestem Białorusinką – ale nie utożsamiam się z tymi rządami. Staram się angażować w pomoc dla Ukrainy, jak tylko mogę i potrafię.  

 

Tekst z nr 96/3-4 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Długie włosy, małe radości

Z ALIS SUMMERS, transpłciową TikTokerką, rozmawia Michalina Chudzińska

 

Foto: arch. pryw.

 

Twoje konto na TikToku osiągnęło już ponad 150 tysięcy obserwujących. Na filmikach jesteś bardzo ciepłą osobą, która rozpowszechnia m.in. pozytywne myślenie na temat ciała i tożsamości płciowej oraz normalizuje temat transpłciowości. Tak jest np. w filmie, w którym opowiadasz o tym, jak pozbyłaś się zarostu z twarzy. Skąd pomysł, żeby nagrywać filmy?

To wyszło przez przypadek. Dwa lata temu coś sobie nagrałam, nic szczególnego, krótki filmik do aktualnego trendu, którego już nawet nie pamiętam. Widziałam jednak, że wyświetlenia zaczęły rosnąć, więc dla zabawy zaczęłam więcej nagrywać. Nie miałam pojęcia, że popularność mi tak urośnie… Nie miałam na to kompletnie pomysłu i wyszło tak spontanicznie. Nagrałam i zostałam. (śmiech) Nie wiedziałam, że z tego może wyjść coś dobrego.

I stworzyłaś bezpieczną przestrzeń dla siebie i innych.

Wydaje mi się, że tak. Dużo moich odbiorców to kobiety, które często zmagają się z różnymi problemami – czy to nadmiernym owłosieniem, czy np. niemożliwością zajścia w ciążę – więc dla nich oglądanie mnie pewnie też jest szukaniem jakiejś takiej przystani, poczucia, że ta osoba nie jest sama w tym wszystkim. Czasem nawet pomagam online jako pośredniczka Emiele Emieńczyk sprowadzać innym trans kobietom neofollin (hormony w formie iniekcji domięśniowej – przyp. red.) z zagranicy, bo nie ma go w Polsce.

Od samego początku nie ukrywasz też, że jesteś transpłciowa. Już w swoim pierwszym filmie to powiedziałaś.

Tak, nie ukrywam tego zarówno na Tik- Toku, jak i w innych social mediach. Miałam jednak taki moment, że zniknęłam w lutym 2021 r. i wróciłam po 3 miesiącach. Postanowiłam wtedy popracować nad sobą, trochę się zmieniłam, schudłam, zmieniłam swój image i potem sobie myślę: dobra, wracamy z nowym kontentem! Ludzie mi pisali, że fajnie, że schudłam, że mnie nie poznają. Jak zawsze, pojawiły się też hejty. Na szczęście nie dotyka mnie to aż tak, bo już wielokrotnie zdarzyły się incydenty w moim życiu, niefajne, ale nabrałam do nich dystansu.

Chciałabyś opowiedzieć o nich coś więcej?

Wiesz co, to są głównie rzeczy w stylu: jestem na imprezie z przyjaciółką, poznajemy fajnych ludzi, po czym podchodzi do nas jakaś osoba, która mnie kojarzy, a niekoniecznie lubi, i misgenderuje mnie przy innych lub mówi mi: „Ej, bo kolega mi mówił, że ty jesteś facetem”, czy coś podobnego. To jest bardzo przykre. Ja jestem wtedy prywatnie, bawię się, a on mnie hejtuje. Jakim prawem? Wiadomo, że za plecami mnie obgadują często. Ale powiem ci, że w sumie, nie licząc takich mniejszych incydentów, to nie mam żadnych takich „nagminnych” hejtów w prawdziwym życiu.

Zauważyłam, że czasami pod twoimi filmami zdarzają się też negatywne, niemiłe komentarze, np. „Nie łam się, chłopie!” lub „Jak na trans, to jesteś ładna”.

To prawda, ale przestałam się nimi przejmować. Ostatnio zaczęłam odpowiadać tym ludziom w podobnym tonie, co oni piszą do mnie, bo mój chłopak powiedział, żebym się nie pierdzieliła, i ci powiem – jest to skuteczne. A z niektórymi to się nie da inaczej. Nie chce mi się cały czas ich blokować, a tym bardziej tłumaczyć, bo to nie ma sensu. To mnie nie kłuje, a irytuje bardziej, kiedy widzę to po raz 30. i pisze ta sama osoba. Raz takiej jednej osobie miałam czelność napisać coś niemiłego i tyle. Przestała hejtować.

A czym się zajmujesz tak na co dzień? Poza robieniem filmów.

Pracowałam do niedawna jako kelnerka i barmanka, takie dwa w jednym. Zrezygnowałam jednak, podobnie z moimi studiami – robiłam zaocznie florystykę. Miałam pewien kryzys depresyjny. Byłam tak przemęczona, że momentami po prostu nie wstawałam z łóżka, spałam jak zabita i troszkę to wszystko u mnie zaniedbałam. Teraz jest lepiej. Ciężko mi więc powiedzieć, czym konkretnie się teraz zajmuję, czy gdzieś chodzę, bo aktualnie mam przejściowy okres w życiu. Trochę udzielam się jako redaktorka Twierdzy RPG Maker, no i wiesz… tak sobie powoli działam. Niedawno po raz kolejny się przeprowadziłam. Zmieniłam już miasto dwa razy – najpierw z Gdańska na Gdynię i potem znowu na Gdańsk. Teraz na początku listopada wyjechałam na stałe za granicę – do Norwegii.

To wielka zmiana w życiu! Dlaczego właśnie Norwegia?

Mam zapewnioną tu dobrą pracę, system opieki zdrowotnej dla osób trans jest znacznie lepszy niż w Polsce, choć też nie są to cuda. Mam te same prawa co inne obywatelki jako rezydentka i co najważniejsze, mam tu chłopaka, który wyjechał miesiąc wcześniej z Polski. Nowe życie – stoję przed wyborem usunięcia się z social mediów i życia anonimowego, ale jednocześnie bycia sobą. Nikomu nigdy więcej nie będę musiała się tłumaczyć z niczego. Całe życie chciałam być sobą i tu mogę, a przynajmniej myślę, że mogę być w pełni sobą.

Trzymam kciuki! Może cofnijmy się teraz w czasie. Alis, kiedy się zorientowałaś, że jesteś kobietą? Jak to było?

Tak naprawdę od małego dzieciaczka to czułam, tylko nie wiedziałam, że to jest właśnie to. Jeszcze kilka lat temu wiedza na temat transpłciowości była dużo mniejsza niż dziś. Dopiero lekarz mnie uświadomił w 2017 r., poszłam do seksuologa i upewniłam się, że to jest to. Wcześniej czułam to, ale nieświadomie. Więc tak naprawdę, kiedy zaczynałam samą tranzycję w 2019 r., to całą swoją wiedzę czerpałam z internetu, z YouTube’a. Na TikToku nie było o tym mowy. Naprawdę nie wiedziałam kiedyś, że ja też „taka” jestem.

Wiedza o transpłciowości zaczęła się tak naprawdę w Polsce zwiększać, kiedy w 2008 r. powstała Fundacja Trans-Fuzja, pierwsza organizacja działająca na rzecz osób trans, i później, gdy w 2011 r. Anna Grodzka weszła do Sejmu. Jak funkcjonowałaś jako chłopiec?

Tragicznie. (śmiech) Całe dzieciństwo budowałam swoją tożsamość na wzór innych. Próbowałam bardzo się dostosować, wchłonąć te zachowania męskie, np. siadać czy ubierać się jak oni. Jednak myślałam inaczej, czułam się inaczej, więc tak naprawdę nie wychodziło mi to. Pamiętam, jak zapuszczałam włosy – nigdy nie lubiłam ich ścinać, zawsze uwielbiałam je długie. Ciuchy… Pamiętam, że nigdy nie czułam przyjemności z zakupów, gdy musiałam kupować męskie ubrania. Zawsze jak widziałam, co dziewczyny kupują, a ja musiałam być w dziale dla chłopców, to dostawałam dysforii, bo chciałam to co one. Zachowywać się jak one! Nie miałam świadomości, że to jest dysforia, nie znałam takiego pojęcia. Po prostu byłam nieszczęśliwa w tym, jak musiałam funkcjonować. Włosy to może nie jest coś wielkiego, ale na pewno mając długie włosy plus wiele innych drobnych rzeczy, mogłabym osiągnąć takie małe doznania – małą radość. Ktoś, kto mnie nie znał, mógł sobie pomyśleć, że jestem nieheteronormatywnym chłopcem. Jednak podobały mi się także dziewczyny, czego nigdy nie ukrywałam.

W okresie dojrzewania pojawia się popęd seksualny. Jak kształtowała się u ciebie ta świadomość tego, kto ci się podoba erotycznie i romantycznie?

Zawsze kierowałam romantyczne uczucia w stronę kobiet, nawet jak byłam młodsza i funkcjonowałam jako chłopiec. Średnio to wychodziło. Romantycznie w stronę chłopaków też nie było. Z dziewczyną pocałować się chciałam, ale z chłopakiem? Fuj. (śmiech) Ale później, chyba jakoś w gimnazjum, dopiero ogarnęłam, że chłopcy też mi się podobają, i zorientowałam się, że nie chodzi mi o płeć, ale o samego człowieka. Poza tym nie lubię szufladkowania. W ogóle nie lubię wkładać się w sztywne ramy społeczeństwa. Mam swoje preferencje, których konkretnie nie określam. Jeśli już bym miała, to najbliżej mi do panseksualizmu, ale ja po prostu lubię niektórych ludzi za to, jacy są, i to jest to, co mi się podoba – po prostu jaki jest dany człowiek.

Mówiłaś, że zaczęłaś tranzycję 3 lata temu, w 2019 r. Jak wyglądał twój coming out przed rodziną, znajomymi?

Wiesz co, pamiętam, że bardzo to ukrywałam. Chciałam zacząć tranzycję w 2017 r., ale bliska mi wtedy osoba partnerska powiedziała, że jeśli to zrobię, zostawi mnie. Powiedziałam babci przez telefon, ale nie odpowiedziała nic i temat się urwał. Więc przerwałam i wróciłam do tematu terapii w 2019 r. Moja psycholożka wtedy powiedziała, żebym napisała list do mamy, jednak ostatecznie powiedziałam mamie przez telefon. Po kilku dniach mama przyjechała do mnie do Gdańska i porozmawiałyśmy o tym. Zareagowała stosunkowo dobrze, więc później poszło to dalej… do babci, do cioci i tak powoli z czasem coraz więcej osób mnie poznało na nowo. To był dla nich ogromny szok, ale w końcu zaakceptowali. Nie miałam sytuacji, że ktoś z nich mnie ignorował czy dyskryminował. A z tatą nie miałam kontaktu jeszcze przed tranzycją, więc w ogóle nie zaliczam go do rodziny, tak samo dalszej rodziny, z którą nie mam kontaktu.

W 2020 r. babcia zobaczyła mnie pierwszy raz jako kobietę i… przytuliła mnie. Po prostu. Później pytała o różne rzeczy, nie znając tematu, i wykazała się większą kulturą osobistą niż większość ludzi, których znam, bo nie pytała o sprawy intymne. Akceptuje mnie w pełni. Kocham ją.

A jeśli chodzi o znajomych, to mam kilku sprzed tranzycji i w sumie z tymi, z którymi miałam kontakt wcześniej, to mam kontakt dalej. Znali mnie na tyle, że nie zdziwił ich mój coming out w 2019 r.

Czy chciałabyś porozmawiać o tranzycji medycznej? Jak ona u ciebie wyglądała? Kiedy ją zaczęłaś?

Zaczęłam przyjmować hormony we wrześniu 2019 r., w wieku 21 lat. W sumie dopiero co minęły 3 lata. Początek był ciężki. Cieszę się, że mam te geny na tyle dobre, że moje ciało w miarę szybko dostosowało się do hormonów. Nie płaczę już codziennie, jak to było na początku, bo zmagałam się jeszcze z wieloma kompleksami. To było straszne, ale mój organizm się przyzwyczaił. Teraz mam większy dystans do tego wszystkiego, np. kiedyś nie lubiłam swojego nosa i chciałam robić operację, a teraz już go zaakceptowałam, podobnie jak i wiele innych cech. Teraz nawet jak ktoś mówi mi coś negatywnego, to jestem na tyle świadomą osobą, że mnie to już nie rusza. Kiedyś usłyszałam, że mam widoczne jabłko Adama, a tak naprawdę w ogóle nie mam i nie przejęłam się tym, bo moje cis koleżanki też mają i to o niczym nie świadczy. Ja się czuję ponad tym całym hejtem, bo mam już taką samoświadomość i wiedzę na temat ciała, że to po mnie spływa.

Jeśli chodzi o operacje, to dwie operacje robiłam. Jest to jednak temat, którego wolę na razie nie poruszać w social mediach. Mówię, że miałam dwie, ale nie powiem jakie. To jest temat, który chciałabym w przyszłości bardzo ładnie i dokładnie opowiedzieć, poświęcić mu trochę uwagi, przygotować się na to. Nie mówię o tym nawet zdawkowo, bo ten temat dużo mnie kosztował. Jedna operacja była niestety nieudana i ciężko to przeżyłam. Ale mam nadzieję, że nadejdzie kiedyś moment, że opowiem o tym.

Tak czy owak, planuję kolejne. Chciałabym zrobić operację dołu, bo mi na tym bardzo zależy. Straszna dysforia mi doskwiera z tego powodu. Zdarza się, że płaczę sobie nocami. To jest uciążliwe – ciągłe podklejanie, odklejanie, droga bielizna, nie mogę czasami włożyć tego, co bym chciała. Chyba że się podkleję bardzo mocno. To nie jest funkcjonowanie normalne. Nawet ze znalezieniem partnera… Nie każdy to zaakceptuje. Mój chłopak na przykład jest z tym totalnie na luzie, zaakceptował to i kocha. No więc ta operacja to jest coś, co bardzo, bardzo bym chciała zrealizować.

A tranzycja prawna? W Polsce jest to, jak wiadomo, absurdalny i trudny proces pozywania rodziców.

Trochę się to u mnie ciągnęło. Mój ojciec musiał się zjawić na rozprawie albo chociaż przyjąć list. A jako że nie mamy kontaktu, to strasznie się to dłużyło, bo on nie chciał żadnych listów podpisywać ani przyjeżdżać. Dopiero chyba za czwartym razem dla świętego spokoju przyjął dokumenty. Miałam fajnego sędziego, który powiedział, że mimo że mój tata się nie pojawił, to akceptuje przyjęcie dokumentów, więc fajnie, że końcowo się udało.

Dla mojej mamy było to trudne, ale jeździła ze mną, była przy mnie. Gdy sąd ją o coś pytał, odpowiadała rzeczowo i szczerze. Nie było czegoś takiego, że mi mówiła coś w stylu, że mi się „odmieni”. Wspierała mnie. No i fakt faktem – to trochę trwało, bo u mnie ta tranzycja prawna trwała 1,5 roku. Nowy dowód dostałam 7 grudnia 2021 r. Bardzo chcę ułożyć sobie życie za granicą, więc zależało mi, żeby te dane były, by tam mieć trochę łatwiej. A poza tym chciałam mieć na imię Alicja, ale jakoś tak to Alis bardziej do mnie pasowało, więc tak już zostało. Wszyscy tak zaczęli do mnie mówić, a mi się podoba. To imię kojarzy mi się tak słonecznie, ciepło. Myślę, że w środku generalnie też staram się być ciepłą osobą i lubię taką dobrą energię wokół siebie. Miło mi się to kojarzy.

To stąd twój nick na TikToku? Alis Summers?

Dokładnie tak.

A opowiesz coś o swoim chłopaku? A jak się poznaliście?

Na imprezie u znajomych. Wyszło bardzo spontanicznie. I bardzo mi się podobało, bo nie lubię poznawać ludzi przez internet, jeśli chodzi o głębsze związki.

Od początku wiedział, że jesteś trans?

Nie. Dowiedział się od swoich znajomych, co mi nie przeszkadza. Kiedy już się znaliśmy kilka dni, to on powiedział raz swoim znajomym, że mu się podobam, a oni mu powiedzieli, że „Słuchaj, ona jest trans!”, a on mówi „No i chuj”. (śmiech) Jestem z niego bardzo dumna. Nie wypiera się mojej tożsamości przed znajomymi, którzy na samym początku trochę krzywo patrzyli na nasz związek, ale on się nie przejął i teraz z czasem to zaakceptowali. Myślę, że mam dużo szczęścia, bo nie zawsze spotyka się przypadkiem taką kochaną osobę, która się ciebie nie wstydzi. Myślę, że trafi łam w totka, mimo że jesteśmy ze sobą dopiero trzeci miesiąc.

Czyli to sam początek. Życzę wam dużo szczęścia. I ostatnie pytanie, jak u RuPaula: Alis, co byś powiedziała sobie samej 10 lat młodszej?

To jest trudne pytanie! Powiedziałabym coś w stylu, że jesteś piękna, bądź pewna siebie i idź do przodu, na nikogo nie patrz. Uwierz w siebie! Myślę, że to jest bardzo ważne, bo jak ktoś w siebie nie wierzy, to odbija się to na samoocenie, samopoczuciu itd. A jak ktoś w siebie wierzy, to brnie z podniesioną głową przez życie. Więc to bym powiedziała: uwierz w siebie!

 

Tekst z nr 100/11-12 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.