Powiem ci wszystko

Kerron sinulle kaiken (2013, Finlandia) reż. S. Halinen, wyk. L. Klemola, P. Franzen; dystr. Aurora Films, premiera w Polsce: 23.05.2014

 

mat. pras.

 

Ciekawy film, zaskakujący – z każdą sekwencją wydaje ci się, że to film o czymś innym. W pierwszej scenie główna bohaterka Maarit jest na terapii. Widzimy, że to ostatnie spotkanie, od tej chwili ma sobie radzić sama. Przypadek sprawia, że Maarit, zarabiając w ten sposób na życie, sprząta u innej terapeutki. Akurat nie ma jej w gabinecie-mieszkaniu. Maarit przebiera się za nią, przymierza ubrania, gadżety. Przychodzi pacjent, Maarit udaje asystentkę – psycholożkę. Zaczyna się terapia. W dodatku małżeńska. Tymczasem Maarit patrzy na „pacjenta” z pożądaniem. Zakochają się? To film o nadużyciu? Oszustwie? Maarit, jak zaraz się okaże, jest kobietą transseksualną. (Film o tożsamości? Teatrze ról społecznych?) A jeszcze za chwilę – że w miasteczku, które opuściła (a gdzie wciąż mieszkają jej była żona i córka) podejrzewa się ją (wtedy jeszcze – jego) o molestowanie seksualne. Maarit bowiem faktycznie miała wiele wspólnego z psychologią – pracowała jako psycholog w szkole. A pewien chłopiec… – przeszłość ją ściga. Tymczasem nowy pacjent-kochanek pracuje jako nauczyciel, jego żona również, a jeden z uczniów jest wyraźnie rozbudzony seksualnie. Co z tego wyniknie? Co okaże się największym problemem, a kto bohaterem, który popełnia największe zło?… Zło?

Film realistyczny, bezpretensjonalny, nakręcony naturalistycznie. Ciała nie są piękniejsze niż rzeczywiście, włosy zawsze trochę niedoczesane. Finlandia z jej intymnością, wyciszeniem i śniegiem dają specyficzny dla tamtejszego kina klimat. (MKo)

 

Tekst z nr 49/5-6 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Piotr Włast

„Jam jest, który jest, a Ty – której nie ma”– Piotr Włast. Biografia transpłciowa

 

 

Nie zachował się żaden portret Piotra Własta. Jego biografia to tajemnica. Wciąż zawłaszczana, pełna luk i domysłów. Biografia niczym „skradziony list”, który przechodzi z rąk do rąk, pisała Izabela Filipiak, nawiązując do opowiadania E. A. Poego. List, dodajmy, zamknięty. Właśnie minęła 65. rocznica śmierci Piotra.

Kim był Piotr Włast? Dobrze go znamy pod imieniem z okresu kobiecości. Maria – tak pojawia się w podręcznikach. Pamiętacie? „Forpoczty” – manifest modernizmu. Autorzy: Nałkowski, Jellenta i Komornicka – poetka. Ale nie „Forpoczty” są tu najsłynniejsze. Najsłynniejsza jest tzw. „noc poznańska”. Tej nocy – tak przynajmniej głosi legenda – Maria spaliła swe suknie i dokonała przemiany. Od tej pory kazała nazywać się Piotrem Włastem. Tak mówi legenda, lecz może język legendy jest nietrafiony? Może Maria „kazała nazywać się Piotrem”, ponieważ Piotrem zawsze była? Może więc „Maria” to tylko konieczny społecznie pseudonim, maska, która spłonęła w Poznaniu razem z resztą rekwizytów narzuconej tożsamości? Queerowy badacz i aktywista Wiktor Dynarski nie ma złudzeń: „Marii Komornickiej nigdy nie było”. Wtóruje mu Marcin Rzeczkowski: „Piotr Włast nadal funkcjonuje w historii literatury pod kobiecym pseudonimem. Najwyższa pora to zmienić”. Spróbujmy. Przechwyćmy „skradziony list”.

25 lipca 1876 Piotr Włast rodzi się w Grabowie, jako drugie z siedmiorga dzieci Augustyna Komornickiego i Anny z Dunin-Wąsowiczow. Zostaje uznany za dziewczynkę i dostaje imię Maria. Nie jest łatwym dzieckiem. Zbuntowany, trudny. Jeśli wierzyć wspomnieniom brata, od dzieciństwa przekonuje wszystkich, „że jest mężczyzną, do czego dojść można siłą woli”.

1892 Genialne dziecko, wybitny talent. Debiutuje w „Gazecie Warszawskiej”, ale jak! – publikowanym w odcinkach wyznaniem mizantropa. Niezwykły debiut jak na szesnastolatkę: starczy pesymizm, ciężar przetrwania. Niepodpisany – ni jako dziennik, ni jako literatura. Zawieszony między fikcją i autorefleksją. W rodzaju męskim…

1893 Rozwija się literacko. Pisze rzeczy odważne, nieoczywiste. „Przejściowych” – portret tych, którzy nie znajdują miejsca w żadnej ze znanych norm życia społecznego i „Skrzywdzonych”. „Jesteś pani dziwna” – mówi tam jeden z bohaterów, Leon, do głównej bohaterki, Wandy. „Z samej anormalności jesteś pani dumną, a tym, co normalne gardzisz”. Kto gardzi tym, co normalne? Odmieńcy. I może nie o odmienność kobiety wyzwolonej tu chodzi (jak zwykło się myśleć), a o odmienność OD „kobiety” raczej?

1894 Gest absolutnego przekroczenia. Nocą wybiega na ulicę. Kobieta bez towarzystwa mężczyzny? Po zmroku? – tak nie wolno! Patrol jest czujny. Poniżające oględziny, być może gwałt. Podobno biegł, by utopić się w Wiśle. Dlaczego? Tu same domysły…

1894-5 Jedzie do Cambridge. Wbrew planom nie zaczyna studiować na uczelni, studiuje za to ludzi i obyczaje. Podkreśla (w wydanym potem „Raju młodzieży”) swą inność od wszystkich i wstręt do mimikry. Analizuje swojski, unarodowiony model płci. Już tu zaznacza się – jak zauważa Karolina Krasuska – odmieńcza inscenizacja transmęskości. Splecionej, pisze badaczka, z rasą i klasą.

1895 Wraca do Polski i od razu skandal. Zaprzyjaźnia się z Nałkowskim i Jellentą (za chwilę powstaną słynne „Forpoczty”). Pomieszkuje u jednego i u drugiego. Romans? Być może. Z obojgiem? Być może. Choć raczej homospołeczna więź możliwa „pomimo płci”. Jedna ze strategii transpłciowej migracji. Może dzięki luzowi obyczajowemu cyganerii, dzięki jej programowemu NIE dla filisterskich ograniczeń, Piotr mógł (wciąż będąc kobietą) być także mężczyzną – druhem. Po jednym z odczytów, na który poszli z Nałkowskim i Hirszbandem, opowiada – „byliśmy we trzech” (a nie jak powinna powiedzieć kobieta: „we troje”).

1896 Poznaje Zofię Villaume. Mesmeryczną piękność, z którą wchodzi w relację jeśli nie miłosną, to z pewnością rozerotyzowaną. „Moja miła żono – pisze do niej w liście – czytaj między tymi wierszami uczucia gwałtowniejsze, niż je wyrazić mogę”. Znajomość niebawem się rozpada, podobnie jak przyjaźń z Jellentą.

1898 Wbrew legendzie, prawdopodobnie już wtedy ścina włosy. Jan Lorentowicz wspomina niezwykły wygląd „raczej młodego chłopca, co jeszcze bardziej podkreślały krótkie, po męsku ostrzyżone włosy”. Poznaje poetę Lemańskiego, biorą ślub. Lemański jest histeryczny. Są sceny: zazdrość, strzelaniny. Obaj, jak to moderniści, mają „skłonność do czynienia narracji życia […] wyrazistą […] do teatralizacji” – pisze Filipiak. Dwa lata trwa ten kamp.

1900 Publikuje „Halszkę”. Bohaterka ucieka od normy, wybiera kobiecość nielegalną, a w tym wyborze ważną rolę odgrywa motyw dentystyczny…

1901-2 Pisze „Biesy”, nazywane spowiedzią odmieńca. Narracja prowadzi od rozpaczliwych prób asymilacji po samozatratę. W trakcie pisania eksperymentuje z wyglądem. Nosi „dziwaczne jak na one czasy odzienie”, wspomina kuzynka Aniela Komornicka.

1902 Zaczyna pisać w „Chimerze” w rubryce recenzji. Podpisuje się pseudonimem (a może to właśnie wreszcie nie jest pseudonim) – Piotr Włast. Nieprzypadkowo. Piotr Włast to protoplasta rodu Dunin-Wąsowiczów. Artysta w swej autoidentyfikacji odwołuje się więc do więzów krwi i je zawłaszcza. Symboliczności dodaje fakt, że pomysł tego pseudonimu podsunęła mu matka.

Tego roku wypoczywa w Zakopanem. W liście do matki pisze, że wokół „obrzydliwy babiniec (…), jest także konserwujący się starzec, jedyny przedstawiciel płci dla mnie pięknej”. Zdarza się też „czasem jakaś sylwetka tużurkowa. Robię co mogę, by uchodzić przynajmniej za coś pośredniego, nikt jednak dotąd nie poznał się na tym”. Próbuje więc passingu (uchodzenia za płeć „jedynie piękną”). I nie udaje się.

1903 Wyrusza w podroż po Europie. W liście z Ostendy pisze matce „Jestem córką i synem”.

1905 Jest w Paryżu. Kryzys. W bibliotece krzyczy nagle: „Ratunku, tonę!”. W „Chimerze” pojawia się cykl wierszy „Ze szlaków ducha”: „Zziębłam aż do kości […] nie czuję płomienia. Rozniećcie”. W tym samym roku pisze esej „Oscar Wilde. Apokryf idealny” – czuje powinowactwo? Być może, ponieważ, jak sugeruje Krasuska, Wilde tak doskonale inscenizował sam siebie w nietypowej (odmieńczej) męskości. A może, jak zauważa Dynarski, chodzi także o pokrewieństwo seksualne? Włast jako transmężczyzna wchodził wszak w relacje z mężczyznami.

1907 W hotelu poznańskim pali suknie. „Marya”, która wcześniej kazała sobie wyrwać wszystkie zęby (ponoć, by pozbawić twarz kobiecego kształtu), teraz unicestwia całą kobiecość. Odtąd każe nazywać się tylko Piotrem. Tak podpisuje swoje utwory i listy. Dynarski nie ma wątpliwości: to jest coming out – ogłoszenie światu: jestem Piotrem. Piotr Włast Odmieniec odrzuca kategorie narzucone przez kulturę i ujawnia to. Nieodwracalnie! Nie cofnie się nawet, gdy go zamkną w zakładzie dla obłąkanych.

A zamykają. Figuruje pod żeńskimi danymi, jako „waryatka”. Traktowanie jest, można sobie wyobrazić, okrutne. Po wybuchu I wojny opuszcza szpital i zamieszkuje w Grabowie. W pokoju na piętrze. Dziwak, o którym lepiej nie pamiętać. Nawet na posiłki nie schodzi. O czym zresztą ma z rodziną rozmawiać, i jak? Nikt nie akceptuje jego tożsamości. Chyba tylko tożsamość „waryata”. „O, jakże smutno mieć rodzinę i być od niej izolowanym! Jakże smutno tkwić w samotności wśród podwójnej wrzawy i nie mieć spokoju. Jakże smutno sąsiadować z wszelkimi ordynarnymi zakamarkami domu, który nie jest naszym domem… Oto długa litania, którą tak ciężko odmawiać. Wydaje mi się, że te rzeczy czynią niebo tak ponurym i zimnym. Mówię Ci o tym dlatego, że jeżeli naprawdę pragniesz pięknej pogody, to spraw, droga Mamo, bym był mniej nieszczęśliwym” – takie listy podpisuje kolejno: „Twój syn M.”, „przywiązany syn P.W.”, „syn Piotr”, „syn Piotr Włast Komornicki”. Czasem pisze po prostu „Włast” albo „Piotr”, później „Piotr Odmieniec”. Ostatni zachowany list podpisuje nieoczekiwanie „Maria”: „Wiele rzeczy ciśnie się pod pióro, ale tymczasem serdeczne pozdrowienia i uściśnięcia od Marii”. Badacze interpretują to jako gest „powrotu do kobiety”, raczej niesłusznie. Raczej chodziło o coś smutniejszego – pragnienie bliskości. Utożsamienie z tą, która była kochana – z Marią. W tym samym roku w sprawie publikacji swoich tekstów Piotr bowiem pisze: „Jako jedyny warunek stawiam ogłoszenie pod nazwiskiem moim, nie zaś pod pseudonimem kobiecym”.

1914-1927 powstaje Xięga poezji idyllicznej. Podpisana oboma nazwiskami. „Marya Komornicka” umieszczona jest jednak w cudzysłowie, jako pseudonim.

Przechodzą dni, miesiące, lata… Czekam.

Na co?…

W dal płyną chmury, fale, wonie…

Marzę. O czem?…

Zasępiam się wiek cały z obliczem proroczem,

Lub w szale czczych uniesień bredzę

jak pajazzo.

Czekam, marzę, śnię. Nozdrza

chwytają przelotem

Woń kwiatów – i woń prochu. Nowa

wiosna cicho

Wkrada się w pierś – dyszącą. Żądza wzrasta

z pychą.

Maj kwitnie… Głazy światów się walą

z łoskotem. (…)

Szukam… marzę… próżnuję, płonę, drżę…

Czekanie

Bezowocne, świadomie daremne, pożera

Młodość – i targa nerwy… Rozpacz tylko

wzbiera, Bo z Krezusa potęgi – garść prochu zostanie…

(Nastroje)

8 marca 1949 (Dzień Kobiet!) Po ponad 40 latach życia w tożsamości „waryata”, Piotr Włast umiera. W tym samym roku na świecie zaczyna funkcjonować pojęcie „transseksualizm”.

Izabela Filipiak – „Obszary odmienności. Rzecz o Marii Komornickiej” (wyd. słowo, obraz, terytoria, 2007), Wiktor Dynarski – „Analiza wybranych badań nad płciowością Piotra Własta z perspektywy transgender studies” (na www.academia.edu), Marcin Rzeczkowski – „Piotr Odmieniec Włast – transmężczyzna odzyskiwany” (na blogu TRANS-OPTYMISTA), Karolina Krasuska – „Płeć i naród. Trans/lokacje” (Instytut Badań Literackich PAN, 2011)

 

Tekst z nr 48/3-4 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

No po coś ty to babie zrobił?

O “Solidarności”, Bogu, transseksualizmie z Ewą Hołuszko rozmawia Mariusz Kurc

 

 

Za działalność w „Solidarności” otrzymała pani w 2006 r. Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Tak, przypiął Krzyż, pocałował mnie w rękę, a ja dygnęłam.

Prezydent wiedział, że wręcza medal kobiecie po operacji korekty płci?

Nie wiem. Ktoś z jego kancelarii musiał wiedzieć, bo przecież dostałam go za moje działanie w latach 80.

Członek zarządu Regionu Mazowsze, delegat na I Krajowym Zjeździe Delegatów „Solidarności” w komisji uchwał i wniosków, szef podziemnego Międzyzakładowego Komitetu Koordynacyjnego – Marek Hołuszko.

Tak. Ale wyczytano Ewę Hołuszko.

Dla siebie była pani Ewą od zawsze? Anna Grodzka opowiadała, że gdy miała 11 lat, pisała sekretny dziennik jako Ania.

Czułam się dziewczyną, ale broniłam się przed nadaniem sobie żeńskiego imienia. Bałam się, że dostanę rozdwojenia jaźni i otoczenie uzna mnie za chorą. Wewnętrzny tłumacz tłumaczył więc wszystko na męsko. Myślałam „poszłam”, mówiłam „poszedłem”. Później, gdy w czasach „Solidarności” przemawiałam do ludzi, to ileś tam razy się zapomniałam i końcówki żeńskie poleciały (śmiech).

Znam gejów, którzy opowiadając o swoich chłopakach, zmieniali im płeć, żeby wyszło, że są hetero.

Ale oni wiedzą, że są gejami. A ja nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nie miałam na to nazwy. Były lata sześćdziesiąte, wertowałam książki medyczne – i nic. Wśród ówczesnych zaburzeń znalazłam masturbację, homoseksualizm, transwestytyzm – ale to nie dotyczyło mnie. Mój przypadek nie istniał. To była potworna samotność. Jednocześnie wiedziałam, że powiedzenie komuś może być bardzo niebezpieczne.

Kiedy po raz pierwszy usłyszała pani o transseksualizmie?

W 1982 roku kupiłam książkę profesora seksuologii Kazimierza Imielińskiego (1929-2010 – przyp. MK) i z niej się w końcu dowiedziałam, kim jestem.

Pomyślała pani wtedy o korekcie płci?

Nie. Byłam zadowolona, że w końcu wiem. Transseksualizm widniał tam jako zaburzenie tożsamości płciowej. Nie miał jeszcze europejskiego kodu ICD-10. My tę klasyfikację przyjęliśmy 8 czy 9 lat później, kiedy PRL padł i kiedy już nie było w niej homoseksualizmu, który właśnie skreślono z listy zaburzeń.

Wróćmy do 1982 r. – ma pani 32 lata, żonę i dwóch małych synów.

I ukrywam się przed SB! To wówczas dorwałam tę książkę w księgarni przy ulicy Paryskiej.

Gdzie się pani ukrywa?

Rożne mety miałam w Warszawie. Rankiem pierwszego dnia stanu wojennego zbudziła mnie i ostrzegła sąsiadka – działaczka KPN-u. Radziła, żeby uciekać, bo po mnie przyjdą. Podczas ukrywania się współzałożyłam Międzyzakładowy Komitet Koordynacyjny, którego działalność obejmowała całą Warszawę i okoliczne miejscowości. Byłam jego Przewodniczącą. Organizowaliśmy akcje protestacyjne, także na ulicach Warszawy, drukowaliśmy i kolportowaliśmy m.in. „Tygodnik Mazowsze” i „Wolę”. Dzięki ks. Jerzemu Popiełuszce przez trzy miesiące moi synowie znaleźli się w tym czasie w domu Zofii Bigosowej w Głodówce pod Zakopanem. Tam mnie zresztą po raz pierwszy otoczono, ale się wywinęłam. Kilka razy udało mi się wywieść esbeków w pole, ale w końcu, w listopadzie 1982 r. mnie dopadli.

Miała pani ksywkę „Hardy”.

To raczej z powodu bezkompromisowości i wierności własnym ideałom niż sile psychicznej. W więzieniu siedziałam do połowy 1983 r., w tym trzy miesiące zimowe w celi z wybitymi szybami. Niczego ze mnie nie wyciągnęli. Każde z przesłuchań kończyło się moim stwierdzeniem: „Odmawiam zeznań”. To ułatwiło zadanie moim adwokatom: Andrzejowi Grabińskiemu i późniejszemu premierowi Janowi Olszewskiemu. Wyciągnęli mnie z Rakowieckiej.

Kolegom z „Solidarności” mówiła pani o swym transseksualizmie?

Skąd! W ogóle nie było tematu. To był mój osobisty koszmar. Postanowiłam, że to wytrzymam. Dla dzieci. Lata „Solidarności” to był szalony czas. Wtedy napędzały nas ideały wolnej i sprawiedliwej Polski oraz świadomość siły i bezwzględności przeciwnika, z którym walczyliśmy. Wie pan, co… Bycie kobietą w męskim ciele było wtedy dla mnie bardziej do zniesienia. Tak się zaangażowałam, że prawie nie spałam, padałam ze zmęczenia. Nie myślałam o sobie.

To była ucieczka?

Także, tak. Ale przede wszystkim walczyłam, bo uważałam, że zło trzeba nazwać złem i próbować zwalczać. Muszę jeszcze tu dodać, że mam w sensie społecznym lewicowe poglądy. „Solidarność” łączyła wtedy idea walki z systemem – to nie był ruch katolickonarodowy, jak dziś próbuje się go przedstawiać. Jest to świadome zawłaszczanie i fałszowanie historii. Owszem, aspekt wiary był powszechny i silnie związany z „Solidarnością”, ale na zasadzie, że Bóg nam pomoże. A nie, że Polska jest tylko tam, gdzie jest krzyż i to o jednym zabarwieniu – nacjonalistycznym.

Homoseksualizm nie istniał w „Solidarności” jako polityczna sprawa, prawda?

Oczywiście, że nie.

Komu pani zrobiła pierwszy transseksualny coming out?

Adzie Strzelec. Przeczytałam jej książkę „Byłam mężczyzną” i napisałam na adres wydawnictwa. Napisałam Adzie, że jestem taka, jak ona. Mam te listy w komputerze napisane jeszcze w programie TAG. Jej książka była dla mnie bardzo ważna, jak i zresztą dla większości osób trans, które znam.

To już był początek lat 90. Miała pani za sobą drugi związek, z którego urodził się trzeci syn. I trzy lata mieszkania w Hamburgu.

Tak. To w Hamburgu, w dzielnicy Reeperbahn słynącej z rozrywek, również seksualnych, przeżyłam wstrząs. Zobaczyłam któregoś razu za jakąś szybą kilka osób o dalekowschodnich rysach. Bardzo zmęczone, smutne twarze. Wręcz prosiły o pomoc samym wzrokiem. Podeszłam bliżej. To były moje siostry. Były trans, jak ja. Może sprzedane jak towar, zniewolone, by świadczyć usługi erotyczne? Nie wiem. Pomyślałam wtedy, że w tym wolnym świecie ja mojej wolności nie znajdę, czy to jest socjalizm, czy kapitalizm. Wiedziałam, że wrócę do Polski. Ale to nie była jedyna przyczyna. Mój średni syn nie zaaklimatyzował się w Niemczech. Miał problemy w szkole, nie chciał mówić po niemiecku.

Po lekturze książki Ady Strzelec pojawiła się myśl, by poddać się operacji korekty płci?

Nie. Ale już wiedziałam, że jest taka możliwość również w Polsce. Jednak nie chciałam, bo sąd zabrałby mi dzieci. Po rozwodzie przyznano mi nad nimi wyłączną opiekę i byłam pewna, że odebraliby mi dzieci, gdybym poddała się korekcie płci.

Ratunkiem dla mnie była miłość. Miała na imię Ewa. Po rozstaniu z nią się załamałam. Równia pochyła. Aż nadszedł 11 listopada 1998 roku – próbowałam popełnić samobójstwo. Przemyśliwałam, że albo upozoruję wypadek, by synowie nie żyli z piętnem ojca samobójcy, albo zniknę gdzieś w jakiejś puszczy i tam się zabiję. Cały czas miałam też w głowie, że samobójstwo to grzech, ale nie widziałam już wyjścia. Wiedziałam, że ujawnienie, że jestem kobietą, oznacza stratę wszystkiego: rodziny, dorobku politycznego, naukowego i społecznego, nawet „dobrego imienia”, a w zamian czeka mnie stan, który określam „pogrzebaniem żywcem przez rodzinę i społeczeństwo”. Na szczęście w ostatniej chwili znalazłam inne wyjście i dlatego siedzę tu z panem. A właściwie nie ja znalazłam, tylko Bóg je znalazł. Coś mnie przycisnęło do ziemi, padłam na kolana przed ikoną. Powiedziałam wówczas słowa, które będę pamiętać do końca życia: „Przyrzekam Tobie, Boże, że będę żyć. Tylko wszystko zmienię”. W następnych dniach byłam już u lekarza, który po testach postawił diagnozę, że jestem transseksualna.

Uklękła pani przed ikoną?

Tak. Jestem wyznania prawosławnego.

Nie buntowała się pani nigdy przeciw Bogu?

Tylko trochę. Bóg jest ostoją, w trudnych chwilach wspiera mnie i On jeden był zawsze moim powiernikiem. To chyba dzięki prawosławiu, bo w katolicyzmie jest hierarchia, papież, sformalizowany kodeks przepisów i tak dalej. A ja sobie z Nim nawet żartuję. Miałam kiedyś pretensje do Niego: no po coś Ty to babie zrobił? No po co? (śmiech)

Nie ma pani problemu z homofobią religii chrześcijańskich?

Bóg jest dobrem i miłością dla ludzi. Nie może być homofobem.

W USA chrześcijańscy fundamentaliści wypisują na sztandarach „God hates fags” („Bóg nienawidzi pedałów”).

Gdyby tak było, to w Biblii co nieco by o tym chyba napomknął, prawda? A nie ma ani jednego Jego słowa na ten temat! Tylko Pawłowe. To, co jest o Sodomie, jest dziś przeinaczane. Przecież mieszkańcy Sodomy zostali ukarani nie za homoseksualizm, tylko za to, że chcieli „poigrać” – być może jakiś lincz? – z wędrowcami. Mieli pecha, iż trafili na aniołów…

Które są bezpłciowe.

Które są bezpłciowe, oczywiście!

Nowe imię „Ewa” wybrała pani po tamtej Ewie?

Tak.

Operacja miała miejsce w 2000 r.

Tak. Byłam pierwszą osobą w Polsce, na której dokonano korekty płci w ciągu jednej operacji – wszystko za jednym zamachem. 11 godzin.

Jak synowie zareagowali?

Rodzinie powiedziałam przed operacją, ale wybrałam zły moment – podczas imprezy z okazji 18. urodzin syna. To był błąd – nie przy takich okazjach wygłasza się tak ciężkie dla innych wiadomości.

A dawni koledzy z „Solidarności”?

Ech, rożnie. Nieliczni tylko mnie akceptują, inni udają, że to im nie przeszkadza, a za moimi plecami… To jest bolesne. Czasem już wolę otwartą wrogość Młodzieży Wszechpolskiej, bo od razu wiem, z kim mam do czynienia.

Czuła pani ulgę po operacji?

Powtarzam panu: gdybym nie miała operacji, to bym tu nie siedziała. To była kwestia życia i śmierci. Potem zachorowałam na raka i mogę powiedzieć: rak to jest pestka.

Pestka?

Koszmaru transseksualizmu nie umiem z niczym porównać.

Chciałem jeszcze zapytać o społeczne postrzeganie osób transseksualnych.

Przede wszystkim: ja już nie jestem osobą transseksualną. Nie spełniam żadnego z trzech warunków bycia trans.

Czyli?

Po pierwsze, poczucie bycia osobą przeciwnej płci trwające dłużej niż 2 lata, po drugie, chęć zmiany płci poprzez operację, po trzecie, odrzucenie swojego ciała. Pytał pan o społeczne postrzeganie. Widzę, że to się powoli zmienia na lepsze, ale póki co nie mogę znaleźć dobrej pracy, a mam cztery fakultety.

Wykładała pani na Politechnice Świętokrzyskiej.

Do 1980 r., kiedy mnie zwolniono z powodów politycznych. Potem jeszcze skończyłam psychologię, pedagogikę i fizykę.

Ale teraz przynajmniej o transseksualizmie sporo się mówi. Anna Grodzka jest w Sejmie, działa Fundacja Trans-Fuzja. W Teatrze Wybrzeże powstała sztuka „Ciała obce” inspirowana pani historią

Spektakl jest świetnie zrobiony, aktorzy rewelacyjni, ale to jest tylko częściowo o mnie. Autorka, pisząc dramat, pomyliła, zresztą jak większość społeczeństwa, tak rożne w rzeczywistości zachowania: transseksualisty i transwestyty. Stąd Adam w sztuce nie obrazuje mnie, gdyż nie jest transseksualny. Scena, w której przebierają się w ciuchy jakby z sex shopu wzięte, bardzo mnie zabolała. To był dla mnie zgrzyt. A dla publiczności – nie. Publiczność dobrze się przy tym bawiła. Społeczeństwo na problem transseksualizmu ciągle patrzy poprzez stereotypy.

W zeszłym roku wystąpiła pani w filmie dokumentalnym Magdy Mosiewicz. Jak dotąd nie był niestety emitowany w żadnej telewizji. Pokazaliśmy go tylko w Krytyce Politycznej.

Myślę, że media nie chcą pokazać filmu, gdyż ukazuje bolesną prawdę dotyczącą zarówno życia osoby transseksualnej w Polsce, jak i nie deklaratywne, a rzeczywiste zachowania społeczne w stosunku do „innych”. Staram się coś robić, pomagam osobom transseksualnym na własną rękę. Działam też na rzecz imigrantów w Stowarzyszeniu Wolnego Słowa. Bywam na konferencjach międzynarodowych dotyczących problemów tolerancji. Film… Mam nadzieję, że komuś pomoże zrozumieć. Odsetek samobójstw wśród osób transseksualnych jest dalej zastraszający. Społeczeństwo po prostu je zabija.

Tytuł filmu „Ciągle wierzę” – dobry?

Bardzo dobry.

 

Tekst z nr 37/5-6 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Transseksualność. Bardzo krótkie wprowadzenie

Tekst: dr Katarzyna Bojarska, Dominik Piotrowski

Temat transseksualności w polskiej debacie publicznej nie istnieje w ogóle. Świadomość społeczeństwa na ten temat jest znikoma, znacznie mniejsza niż na temat homoseksualności

 

Foto: Oiko Petersen

 

Bardzo niepokojące jest to, że tę samą tendencję obserwujemy również wśród osób LGB (les, gay, bi). Temat ten jest notorycznie pomijany, a „T“ traktowane jak marginalna część środowiska, wręcz jak zbędny bagaż, utrudniający proces emancypacyjny. Niektóre z zagranicznych organizacji, aby opisać swój zakres działania, używają już skrótu LGBTQIA (les, gay, bi, trans, queer, intersexual, asexual). My, choć dumnie  nazywamy się środowiskiem LGBT, wciąż zapominamy o osobach trans i często mylimy podstawowe pojęcia z tego zakresu.

Kim są osoby transseksualne, i co to znaczy transgender

Transgender jest pojęciem szerszym niż transseksualność. Obejmuje wszystkie osoby, których ekspresja płci, tożsamość płciowa lub płeć biologiczna wyłamuje się poza społeczne założenia na temat dwoistości i rozdzielności płci lub jedności między płcią biologiczną, tożsamością  i pełnioną w społeczeństwie rolą płciową. Pojęcie to obejmuje między innymi transseksualność, cross-dressing, zwany wcześniej  transwestytyzmem, androgynię, interseksualność oraz wielką ilość innych tożsamości, nawet takich, które nie mają swojej nazwy.

Początkowo (w latach ‘70 XX w.) termin „transgenderyzm“ używany był stricte w opozycji do terminu „transseksualnośc“. Obejmował wtedy wyłącznie osoby trans, które czują niechęć, aby poddać się chirurgicznemu zabiegowi zmiany płci, lub te, które nie identyfikują się z żadną z istniejących już nazw płci (z łaciny ‘trans’ = poza, z tamtej strony, z ang. ‘gender’ = płeć kulturowa). Współcześnie rolę tę przejął termin “genderqueer“ i obejmuje on właśnie wszystkie te osoby, które nie chcą, aby ich płeć była w żaden sposób określana.

Transseksualnymi nazywa się te spośród osób transgenderowych, które mają poczucie, że cechy ich płci biologicznej oraz zdeterminowana przez nią rola płciowa, której pełnienia społeczeństwo od nich oczekuje, są nie do pogodzenia z ich głęboko odczuwaną tożsamością płciową. Innymi słowy, społeczeństwo, kierując się biologicznymi cechami płciowymi, widzi kobietę w osobie, która czuje się mężczyzną, lub mężczyznę w osobie, która czuje się kobietą. Poczucie wewnętrznego konfliktu między własną tożsamością a tą narzucaną przez społeczeństwo częstokroć skłania osoby transseksualne do podjęcia takich kroków prawnych i medycznych, jak zmiana płci metrykalnej i poddanie się tzw. chirurgicznej zmianie płci oraz terapii hormonalnej, które doprowadzą do upragnionego poczucia zgodności pomiędzy tożsamością a cielesnością. Często pojęcia transseksualności i homoseksualności są ze sobą mylone. Zakłada się, że osoby homoseksualne są jednocześnie transseksualne. Tymczasem jest to od siebie niezależne. Wśród osób trans znajdziemy zarówno te, które mają pociąg do kobiet, jak i te, które mają pociąg do  mężczyzn, do obojga płci albo do innych osób trans.

Foto: Oiko Petersen

 

Czy potrzebujemy płci

Transfobia (uprzedzenie wobec osób trans) jest tak samo silna jak homofobia, również wśród ludzi LGB, którzy często obwiniają osoby trans za negatywny wizerunek gejów i lesbijek w społeczeństwie. W rzeczywistości osoby trans niekoniecznie chcą być utożsamiane ze środowiskiem LGB. Ideałem byłaby sytuacja, w której społeczeństwo akceptowałoby pewną niedefiniowalność płci. Teoria queer mówi (co potwierdzają badania historyczne i międzykulturowe), że transseksualność jest efektem ubocznym społecznej konstrukcji płci. W naszej kulturze każda
osoba, która nie jest mężczyzną, uznawana jest za kobietę i odwrotnie. Przy takim założeniu jest możliwe, że to społeczeństwo zmusiło osoby transseksualne do takiej dualistycznej identyfikacji płciowej, która często zmusza ich do funkcjonowania w stricte określonej, rozpoznawalnej społecznie tożsamości płciowej.

Zdarza się, że osoba transgender bardzo pragnie funkcjonować w odmiennej roli płciowej, niż jej narzucono, i określać się inną nazwą, niż mówi jej akt urodzenia. Nie potrzebuje do tego chirurgicznej zmiany swoich narządów płciowych, z których funkcjonowania jest zadowolona. Niestety, społeczeństwo i jego produkty – system prawny i założenia medycyny – żądają w tym względzie absolutnej zgodności między biologią a psychiką i pełnioną rolą, i warunkowo tolerują osoby trans, lecz tylko jeżeli dążą do osiągnięcia tej zgodności. W ten sposób faworyzuje osoby transseksualne, inne odmiany transgenderu uznając za gorsze, nieprawdziwe, niepełne, bardziej zaburzone. Gdybyśmy jako
społeczeństwo akceptowali różnorodność ekspresji płci, ludzie nie musieliby postrzegać siebie w zawężonych kategoriach płci. Są przecież kraje, w których osoby transgenderowe funkcjonują w społeczeństwie, a ich płeć ma swoją odrębną nazwę. Wśród Arabów funkcjonują xanith, rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej mają swoje berdache, na Madagaskarze żyją sekrata, a w Indiach – hijry. Są też kultury, które wyróżniają nie dwie, nie trzy, ale aż siedem płci!

Osoby transseksualne żyją wokół nas, a pomimo to są w Polsce całkowicie niewidoczne. Większość prawdopodobnie nigdy nie ujawnia się przed otoczeniem i całe życie boryka się z brzemieniem wewnętrznej niezgodności. Wewnętrzny konflikt najczęściej jest źródłem cierpienia, którego efekty mogą przybrać postać kliniczną. Tzn. patrząc z zewnątrz, możemy dostrzec, że dana osoba bardzo cierpi, np. na depresję, lub ma innego rodzaju problemy psychologiczne, których źródła nie potrafimy zrozumieć. Wskaźnik samobójstw wśród osób transseksualnych jest bardzo wysoki, a głównym ich powodem jest uwewnętrzniona opresja społeczna. Ewentualna decyzja o zmianie płci to długi i bolesny proces,
a efekt jest często niesatysfakcjonujący społecznie. Nawet po operacji, często publicznie, osobom trans przypomina się o ich pierwotnej, biologicznej płci, czego rezultatem są dalsze istotne problemy emocjonalne. Na szczęście przemianom ulega myśl akademicka oraz całe społeczeństwa. Włączenie się do dyskursu emancypacyjnego w krajach zachodnich samych osób transgender prowadzi do tego, że z coraz większą troską podchodzi się tam do tej kwestii.

W Stanach Zjednoczonych 65% społeczeństwa uważa, że osobom transgender należą się pracownicze prawa antydyskryminacyjne, a 90% słyszało o takich osobach.

 

Tekst z nr 4 / 9-10 2006

Digitalizacja archiwum “Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Sukienki to była tragedia

Z Elżbietą Dynarską i z Jackiem Dynarskim, rodzicami transseksualnego Wiktora, rozmawia Agnieszka Rynowiecka.

Elżbieta DynarskaElżbieta Dynarska: Wiktor miał 12 lat. Pamiętam ten dzień. Akurat wieszałam pranie, a on podszedł i powiedział, że nie chce być dziewczynką. Szoku nie było żadnego. Odpowiedziałam, że chłopcem byłby kobiecym, bo ma długie rzęsy – i na tym się skończyło. Nie przywiązywałam do tego wagi, bo to nie było powiedziane dramatycznie i nie zabrzmiało dramatycznie.

Wchodził w wiek dojrzewania. Zawsze dużo ze sobą rozmawialiśmy, więc to było naturalne, że mi mówi różne rzeczy. Zawsze dostawał odpowiedzi na wszystkie pytania. Jego tranzycja to był proces długotrwały. Nic nie działo się z dnia na dzień. Np. gdy szedł na bal gimnazjalny, to powiedział, że ostatni raz zakłada sukienkę. Pantofelki też były jego zmorą, trudno było dostać numer 41. Kilka lat trwało, zanim zaczął obcinać włosy na krótko. Mnie to nie dziwiło i kiedy zobaczyłam, że obwiązuje swój biust – a po naszej linii żeńskiej miał ten biust spory – to mu kupiłam gorset, żeby miał wygodniej. W końcu powiedział stanowczo, że jest pewien – chce być mężczyzną. Ustaliliśmy że nic nie zrobi, póki nie będzie pełnoletni, a właściwie, póki nie skończy liceum.

I co wtedy zrobiliście?

Poszliśmy do psychologa, który okazał się idiotą. Powiedział do Wiktora, że jest gruba, koledzy się z niej pewnie śmieją i to pewnie dlatego źle się czuje we własnej skórze.

Jacek DynarskiJacek Dynarski: Mnie Wiktor o sobie wprost powiedział dużo później. Odbyło się spotkanie we trójkę. Podejrzewałem, że Wiktor zmierza w jakimś kierunku, ale powiem pani szczerze, stawiałem na homoseksualność. Tymczasem chodziło o zmianę płci. Później się dowiedziałem, że się bardzo denerwował, nie wiedział, jak zareaguję. Byłem zaskoczony. (…)

Wiktor był już wtedy dorosły. Miałem w głowie inny obraz niż też z dzieciństwa, czyli nietypowej dziewczynki. Informacja, że jest osobą transseksualną nie zawaliła mojego świata. Jedyne, czego od Wiktora oczekiwałem, to, by zbadał się psychologicznie, żeby ta zmiana była potwierdzona medycznie – i wtedy ma on moje pełne poparcie. A on już wtedy bardzo dużo wiedział na ten temat. Był świetnie zorientowany, miał kontakt ze środowiskiem LGBT, znał kroki, jakie osoba transseksualna musi przejść.

Z tego co pamiętam, to wygłosiłem nawet taki ojcowski komunikat w stylu: „Nie dlatego cię kocham, że jesteś dziewczynką czy chłopcem, tylko dlatego, że jesteś moim dzieckiem”.

 

Foto: Agata Kubis

Cały wywiad do przeczytania w „Replice” nr 58
spistresci