Ruch LGBT w USA

Kalendarium najważniejszych wydarzeń

 

Harry Hay

Tekst: Tomasz Basiuk

 

Na początku XX w. w Nowym Jorku i innych metropoliach Stanów Zjednoczonych istniały nieformalne „instytucje”, głownie bary, o których „wiedziało się”, że są miejscem spotkań osób homoseksualnych, osób „in the life”, czyli ze „środowiska”. Termin „coming out” nie oznaczał wówczas ujawnienia homoseksualności, tylko pierwszy seksualny kontakt – „pierwszy raz” – z osobą tej samej płci.

W 1924 r. w Chicago powstała Society for Human Rights, pierwsza, krótkotrwała organizacja domagająca się uznania praw osób homoseksualnych.

Przełomem okazała się druga wojna światowa. Armia amerykańska po raz pierwszy pytała wówczas rekrutów o orientację seksualną – rzesze młodych mężczyzn dowiedziały się dzięki temu, że w ogóle istnieje opcja bycia homoseksualistą.

W 1948 r. ukazał się raport o seksualności mężczyzn Alfreda Kinseya, oparty na badaniach ankietowych. Wynika z niego, że seksualne relacje między mężczyznami są dość częste (aż 37% przyznało, że miało takie doświadczenia). Kinsey wprowadził siedmiostopniową skalę oznaczania orientacji (od całkowicie hetero do całkowicie homo). W 1953 r. ukazał się raport poświęcony seksualności kobiet.

1950 r. powstała Mattachine Society, organizacja założona przez Harry’ego Haya, wydająca czasopismo „One”. Stała się zalążkiem ruchu homofilnego, jak nazywano wtedy gejowski aktywizm. W 1955 r. powstała podobna organizacja lesbijska – Daughters of Bilitis, która wydawała pismo „The Ladder”. W tym czasie specjalna komisja Kongresu, powstała z inicjatywy Josepha McCarthy’ego, zajęła się tropieniem komunistów i homoseksualistów w amerykańskiej służbie dyplomatycznej i w Hollywood.

W latach 60-tych, w okresie wojny w Wietnamie i rewolucji seksualnej, ruch homofilny krytykowano za zbytni konformizm. Aż nadszedł czerwiec 1969 r., kiedy to w Nowym Jorku wybuchły dwudniowe zamieszki wywołane przez klientów baru Stonewall, uczęszczanego przez homoseksualistów i transwestytów. Gdy policja w ramach rutynowych represji środowiska próbowała dokonać zatrzymań, goście Stonewall stawili czynny opor. Wkrótce ruch na rzecz praw osób homoseksualnych zradykalizował się. Powstały nowe organizacje, takie jak Gay Liberation Front, które odniosły znaczący sukces: w 1973 r. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne wykreśliło homoseksualizm z listy chorób. W tym samym roku powstało PFLAG, stowarzyszenie rodziców i przyjaciół lesbijek i gejów (patrz: strony 24 i 25). Słowo „gej” nabrało pozytywnego i upolitycznionego znaczenia (wcześniej to kampowe określenie oznaczało zniewieściałego, homoseksualnego mężczyznę, tak jak polskie słowo „ciota”).

W latach 70-tych w wielkich miastach jak grzyby po deszczu wyrastały kluby gejowskie, a nawet dzielnice, do których geje się sprowadzali: Castro w San Francisco i Greenwich Village w Nowym Jorku. W 1978 r. Harvey Milk jako pierwszy ujawniony gej polityk został wybrany do rady miejskiej San Francisco. Jeszcze w tym samym roku zginął, zastrzelony przez zamachowca. W 1984 r. dokument Roba Epsteina „Czasy Harveya Milka” został pierwszym filmem o tematyce gejowskiej nagrodzonym Oscarem (patrz: „Replika”, nr 36).

W 1981 r. padła pierwsza diagnoza AIDS, początkowo nazywane GRID lub gejowskim rakiem”, ponieważ dotykało wtedy głownie gejów (oraz narkomanów posługujących się używanymi igłami). Etiologia AIDS pozostała nieznana do 1983 r., gdy wykryto wirus HIV. Pacjenci często umierali w ciągu kilku miesięcy. Pierwszy sposób leczenia – terapia antyretrowirusowa – pojawił się w 1987 r. Przełom w traktowaniu choroby nastąpił w 1985 r., gdy Rock Hudson, wielki gwiazdor i amant kina, przyjaciel Ronalda i Nancy Reaganów, ujawnił, ze cierpi na AIDS. Było to równoznaczne z homoseksualnym coming outem. Kilka miesięcy później Hudson zmarł.

Prezydent Reagan, Republikanin, po raz pierwszy publicznie wypowiedział słowo „AIDS” w 1987 r. podczas ceremonii otwarcia konferencji medycznej, by zaproponować obowiązkowe testy na HIV. Spotkał się z ostrą krytyką. Również w 1987 r. nowojorski działacz gejowski i dramaturg Larry Kramer założył radykalną organizację ACT UP, która atakowała bezczynność władz w walce z epidemią. W 1993 r. powstała Filadelfia” – pierwszy hollywoodzki fi lm o epidemii AIDS (10 lat później na mały ekran przeniesiono słynną epopeję AIDS Tony’ego Kushnera Anioły w Ameryce”).

W 1986 r. w sprawie Bowers przeciw Hardwickowi Sąd Najwyższy odmówił uznania homoseksualistów za klasę osób objętych konstytucyjną ochroną prywatności. Utrzymane w mocy zostały stanowe i lokalne przepisy zakazujące stosunków homoseksualnych, często pod karą więzienia. To poważna porażka amerykańskiego ruchu LGBT (Sąd Najwyższy zmienił zdanie dopiero w 2003 r. – patrz dalej).

W 1987 r. Barney Frank dokonał coming outu jako pierwszy członek Kongresu (był parlamentarzystą w latach 1981-2013, w 2012 r. został pierwszym czynnym członkiem Kongresu, który poślubił partnera tej samej płci).

W latach 90-tych prezydentura Billa Clintona, kandydata Demokratów, przyniosła – z perspektywy LGBT – rozczarowanie. Clinton zniósł co prawda zakaz służby zawodowej służby wojskowej wobec lesbijek i gejów, ale wprowadził zasadę Don’t Ask, Don’t Tell” („Nie pytaj, nie mów”), zgodnie z którą wojskowym nie wolno było ujawnić homoseksualnej orientacji, zaś armia nie miała prawa o nią pytać. Liczba zwolnień z powodu ujawnionej orientacji szybko rosła, sięgając tysięcy. (Zasada „DADT” została zniesiona przez Baracka Obamę w 2011 r. pod presją Sądu Najwyższego – patrz: „Replika”, nr 37).

W 1996 r. Clinton podpisał Defense of Marriage Act (Ustawę o ochronie małżeństwa), która zabrania rządowi federalnemu uznawania małżeństw osób tej samej płci (np. w celach podatkowych). Samo prawo do udzielania małżeństw przysługuje jednak władzom stanowym, nie federalnym. Szereg stanów przegłosowało więc własne wersje DOMA. Ustawy te są reakcją na decyzję sądu stanowego na Hawajach, który w 1993 r. uznał miejscowy zakaz udzielania ślubów osobom tej samej płci za niezgodny ze stanową konstytucją (zmienioną w referendum w 1998 r.). Politycznymi priorytetami amerykańskiego ruchu LGBT stały się: dekryminalizacja aktów homoseksualnych na całym terytorium USA, prawo do zawodowej służby wojskowej dla ujawnionych lesbijek i gejów oraz małżeństwa osób tej samej płci.

W 1998 r. medialnym echem odbił się coming out aktorki i gospodyni talk show – Ellen DeGeneres. W tym samym roku głośne stało się zabójstwo 21-letniego Matthew Sheparda, motywowane homofobią. 11 lat później, w 2009 r., przyjęto ustawę o przeciwdziałaniu przestępstwom motywowanym nienawiścią, nazwano ją imieniem Matthew Sheparda i Jamesa Byrda, Jr., Afro-Amerykanina zamordowanego przez białych suprematystów. Ustawa wprowadza podwyższone kary za przestępstwa motywowane nienawiścią, m.in. na tle rasowym i homofobicznym (patrz: „Replika”, nr 39)

W 2003 r., w sprawie Lawrence przeciw stanowi Texas, Sąd Najwyższy zmienił własny wyrok z 1986 r., uznając osoby homoseksualne za objęte ochroną prywatności, co oznaczało, że istniejące w niektórych stanach przepisy zakazujące kontaktów homoseksualnych stały się niekonstytucyjne. Nastąpiła tym samym powszechna dekryminalizacja stosunków homoseksualnych odbywanych w miejscach prywatnych, np. w domu.

W 2004 r., decyzją sądu stanowego, Massachusetts jako pierwszy wprowadza małżeństwa osób tej samej płci. Dziś obowiązują także w Nowym Jorku, Connecticut, Iowa, Maine, Maryland, New Hampshire, Vermont i Washington, oraz w District of Columbia (tj. w okręgu stołecznym). Rhode Island uznaje małżeństwa zawarte w innych stanach.

W 2005 r. przebojem kin i kulturowym fenomenem stał się film Anga Lee Tajemnica Brokeback Mountain”, oparty na opowiadaniu Annie Proulx o homoseksualnym związku dwóch kowbojów.

W 2010 r. Annise Parker, otwarta lesbijka, została wybrana burmistrzynią Houston (Teksas), czwartego co do wielkości miasta USA.

W maju 2012 r. Barack Obama jako pierwszy urzędujący prezydent USA wyraził poparcie dla małżeństw homoseksualnych.

W listopadzie 2012 r. Tammy Baldwin została pierwszą otwarcie homoseksualną osobą w Senacie USA, a trzy stany (Maine, Maryland i Washington) przegłosowały wprowadzenie małżeństw par tej samej płci w referendach (wcześniej podobne referenda, np. w Kalifornii, wprowadzały ich zakaz).

W czerwcu 2013 r. Sąd Najwyższy ma wydać wyrok w sprawie konstytucyjności federalnego zakazu małżeństw homoseksualnych. Jeśli będzie korzystny dla par jednopłciowych, może stać się krokiem milowym na drodze do legalizacji małżeństw homoseksualnych na całym terytorium USA.

 

Tekst z nr 41/1-2 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jedna żółta róża

O związku Eleanor Roosevelt, żony 32. amerykańskiego prezydenta, z reporterką Loreną Hicock pisze Susan Quinn w nowo wydanej w USA książce „Eleanor i Hick. Miłosna historia, która ukształtowała Pierwszą Damę” Napisały do siebie ponad trzy tysiące listów. Ileż bym dała, by cię przytulić naprawdę, a nie na odległość. Nie mogę cię pocałować, więc właśnie pocałowałam twoją fotografię – pisała w jednym z nich

 

fot. mat. pras.

 

Tekst: Mariusz Kurc

Poznały się podczas pierwszej kampanii prezydenckiej Franklina Delano Roosevelta w 1932 r. Lorena była reporterką Associated Press (jedną z niewielu kobiet w tym zawodzie), przydzielono jej temat potencjalnej przyszłej Pierwszej Damy. Ich związek przetrwał całe 30 lat – do końca życia Eleanor. Lorena, która zmarła sześć lat później, w 1968 r., w testamencie zapisała swe papiery bibliotece Rooseveltów z adnotacją, że można je upublicznić 10 lat po śmierci. W ten sposób do archiwum trafi ło ponad 3 tysiące (!) listów między Hick, jak ją nazywano, a Eleanor. Wiele z nich czułych, romantycznych, miłosnych. Pierwsza badaczka, która dotarła do listów w 1980 r., stwierdziła, iż są tak „nieodpowiednie”, że powinny „pozostać zamknięte przez kolejne dekady”. Czekały więc cierpliwie na czasy, gdy atmosfera będzie mniej homofobiczna, a miłość homoseksualna przestanie być postrzegana jako z gruntu skandaliczna. Kolejni biografowie i biografki Eleanor coraz częściej wspominali o tej „niezwykle głębokiej przyjaźni”. W końcu zaczęto mówić śmielej. W 2014 r. na podstawie listów Eleanor i Hick wystawiono sztukę wg Terry Baum i Pat Bond. Panie, obie jawne lesbijki, napisały tekst jeszcze w latach 80. (Bond zmarła w 1990 r.). Terry, która wcieliła się w postać Hick, nadal w sztuce występuje.

A teraz pojawia się w USA pierwsze pełne kompendium wiedzy o związku Eleanor i Hick w formie książki Susan Quinn, która zadziałała trochę jak Krzysztof Tomasik i jego „Homobiografie”. Quinn odważyła się nazwać sprawę po imieniu i słowo „love” wybiła nawet w samym tytule.

Kocham cię, uwielbiam cię

W sierpniu 1932 r. Franklin Delano Roosevelt wyruszył na wiece wyborcze specjalnym pociągiem, którym pokonał w sumie ponad 12 tysięcy kilometrów. Towarzyszyła mu nie tylko żona, ale i cała grupa dziennikarzy, wśród nich jedyna kobieta – Lorena Hickok. Eleanor zwróciła na reporterkę uwagę po tym, jak asystentka opowiedziała jej o trudnym dzieciństwie Hick. Panie zbliżyły się do siebie i już niebawem Lorena była wtajemniczana w sprawy, o których inni dziennikarze mogliby marzyć. Nigdy jednak swej wiedzy nie wykorzystała, pozostała zawsze lojalna wobec Eleanor. Autocenzurowała artykuły o kampanii Roosevelta. Po kilku miesiącach Eleanor tak zaufała Hick, że dała jej nawet do przejrzenia inauguracyjną mowę męża po jego wyborze na prezydenta, zanim ten ją wygłosił. Nie lada gratka dla każdego reportera – ale Hick zachowała tekst dla siebie. Jednak gdy konflikt interesów narastał, przestała pracować dla Associated Press. Zaczęła zresztą być tak stałą gościnią w Białym Domu, że praktycznie w nim zamieszkała. Jej obecność ani częste wyjazdy z Pierwszą Damą nikogo nie dziwiły, bo taki był cały styl prezydenckiego małżeństwa – ciągle w towarzystwie wielu osób.

Listy Eleanor i Hick szybko nabrały miłosnego charakteru: Hick, kochanie! Jak dobrze było usłyszeć twój głos. Jimmy był obok, więc nie mogłam powiedzieć mojego zwyczajowego ‹je t’aime, je t’adore› (Kocham cię, uwielbiam cię), a bardzo chciałam. Zawsze mówię to w myślach, kładę się spać myśląc o tobie – pisała Eleanor 6 marca 1933 r., dwa dni po zaprzysiężeniu Roosevelta na prezydenta.

7 marca: Hick, kochanie, tak bardzo chcę cię objąć. Pierścionek od ciebie jest jakimś pocieszeniem w czasie twej nieobecności. Patrzę na niego i myślę ‹tak, ona mnie kocha›, bo przecież inaczej nie miałabym go na palcu.

9 marca: Och, ileż bym dała, by cię przytulić naprawdę, a nie na odległość. Nie mogę cię pocałować, więc właśnie pocałowałam twoją fotografię. Dobranoc i zarazem dzień dobry już na jutro.

Tęsknię za tobą tak, że odczuwam wręcz fizyczny ból – odpowiadała Hick. Obowiązki obu kobiet nie pozwalały na dużo wspólnego czasu, ale często udało im się wyrwać choćby na dwudniowe wypady (Eleanor miała prawo jazdy, co też nie było częste w tamtych czasach wśród kobiet; Hick zrobiła je niedługo później).

Eleanor zapoznała też Hick z kręgiem swych przyjaciółek, wśród których prym wiodły lesbijki, m.in. dwie pary: Nancy Cook i Marion Dickerman oraz Esther Lape i Elizabeth Read. Z pierwszą z nich Eleanor założyła nawet niewielką… firmę meblarską.

Hick

Lorena Hickock urodziła się w 1893 r. Gdy miała 10 lat, przeprowadziła się wraz z rodziną do miasteczka Bowdie w Południowej Dakocie. Trzy lata później jej mama zmarła. Gdy ojciec, nadużywający alkoholu tyran, znalazł nową żonę, Lorena musiała radzić sobie sama, została praktycznie przez tatę wyrzucona. Najpierw pracowała po domach jako pomoc do wszystkiego. Potem przygarnęła ją ciotka. Lorena skończyła liceum i zaczęła zdradzać talent dziennikarski. Zaczepiała się w kolejnych lokalnych gazetach (dla „Milwaukee Sentinel” przeprowadziła m.in. wywiad z Ignacym Paderewskim!). W Minneapolis, dokąd się przeprowadziła, znalazła swą pierwszą wielką miłość – dziennikarkę Ellę Morse. Były razem 8 lat. Ella rzuciła Lorenę i wróciła do swego byłego chłopaka, którego szybko poślubiła. Zdruzgotana Hick postanowiła wyprowadzić się. Trafi ła do Nowego Jorku. Pracę w Associated Press zdobyła w 1928 r. Gdy poznała Eleanor, dobiegała czterdziestki.

Eleanor

Eleanor była prawie 9 lat starsza. W przeciwieństwie do Hick, urodziła się w zamożnej i wpływowej rodzinie. Gdy miała 17 lat, jej wujek Theodore został prezydentem USA. Ale, podobnie jak Hick, dzieciństwo miała naznaczone tragediami. Była ośmiolatką, gdy na dyfterię zmarła jej mama, dziesięciolatką – gdy tata alkoholik w napadzie delirium rzucił się z okna. Po śmierci rodziców Eleanor wychowywała surowa babcia, która zapewniła wnuczce dobrą edukację. Przyszła Pierwsza Dama zawsze wspominała wspaniałą nauczycielkę Marie Souvestre, zakochaną w sztuce feministkę i lesbijkę.

Za swego dalekiego kuzyna Franklina wyszła, gdy skończyła 21 lat i przez następną dekadę praktycznie nie wychodziłam z domu. Była albo w ciąży, albo świeżo po połogu. Urodziła szóstkę dzieci, czterech chłopców i dwie dziewczynki. Gdy Stany Zjednoczone zaangażowały się w I wojnę światową, Eleanor zgłosiła się do pomocy jako wolontariuszka. Działalność poza domem otworzyła ją mentalnie na świat. Rok później Eleanor przeżyła wielki życiowy zawód: dowiedziała się o romansie męża z sekretarką, prawdopodobnie zresztą nie pierwszym (i zupełnie, jak pokaże przyszłość, nieostatnim). Załamał jej się grunt pod nogami, ale pozostała przy mężu, którego atak polio trzy lata później przykuł na zawsze do wózka inwalidzkiego.

To skomplikowane

O ile seksualność Hick jest dość prosta do „rozszyfrowania” – była po prostu lesbijką, o tyle z Eleanor sprawa jest bardziej skomplikowana. O stosunku seksualnym Pierwsza Dama wyraziła się, że to coś, co trzeba jakoś przetrzymać. Ile było fizyczności między nią a Hick – nie wiadomo, na ten temat panie w listach albo milczały, albo, co prawdopodobne, najbardziej namiętne listy Hick spaliła (bo jakieś spaliła na pewno). Wprawdzie przyjaźnie z lesbijkami i miłość do Hick wskazywałyby na homoseksualność, ale Eleanor, będąc już w średnim wieku, przeżyła również co najmniej dwie miłości do mężczyzn. Obaj byli znacznie młodsi. Jeszcze przed poznaniem Hick zakochała się w o 12 lat młodszym Earlu Millerze, swym ochroniarzu. Natomiast niedługo po II wojnie światowej (i po śmierci męża) – w swym lekarzu Davidzie Gurewitschu. Miała 63 lata, David – 45. Czy ich związek miał aspekt seksualny, czy był „tylko” głęboką przyjaźnią lub miłością platoniczną – znów nie wiadomo. Wiadomo jednak, że gdy kilka lat później David poznał kobietę, która została jego żoną, Eleanor była bardzo zazdrosna, zanim zaakceptowała stan rzeczy. Kilka lat później Gurewitschowie i Roosevelt kupili razem kamienicę, do której się wprowadzili. Eleanor była do końca życia sąsiadką Davida, została przyjaciółką jego żony. Regularnie widywała też Hick.

Pierwsza Dama Świata

Eleanor Roosevelt zrewolucjonizowała „urząd” Pierwszej Damy. Nie była żoną stojącą u boku lub w cieniu męża. Przez cały, 12 letni okres prezydentury Roosevelta (wygrał wybory czterokrotnie i dopiero po nim ustanowiono pułap maksymalnie dwóch kadencji), Eleanor miała napięty do granic grafik. Była pierwszą Pierwszą Damą, która zwoływała konferencje prasowe, pierwszą Pierwszą Damą, która występowała na konwencjach partyjnych (Partii Demokratycznej). Przemierzyła Stany wzdłuż i wszerz, spotykając się z mieszkańcami kraju pogrążonego w Wielkim Kryzysie. Była tez stale obecna w prasie – przez 6 dni w tygodniu (!) publikując felietony pod nazwą „My Day” („Mój dzień”).

Wspierała projekty mające na celu likwidację segregacji ze względu na kolor skóry i poprawę sytuacji najbiedniejszych (szczególnie na terenach górniczych dotkniętych największą ekonomiczną zapaścią). Podczas wojny wielokrotnie przypominała, że nie powinniśmy mówić, iż walczymy przeciwko faszyzmowi i komunizmowi, ale raczej, iż walczymy o demokrację i prawa człowieka.

W 1945 r., już po śmierci Roosevelta, jego następca Harry Truman zaproponował Eleanor stanowisko delegatki USA do Zgromadzenia Narodowego właśnie utworzonej wielkiej międzynarodowej organizacji, czyli Organizacji Narodów Zjednoczonych. W kwietniu 1946 r. Eleanor Roosevelt została pierwszą przewodniczącą Komisji Praw Człowieka ONZ. Odegrała kluczową rolę w przygotowaniu i zatwierdzeniu Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka (PDPR została przyjęta w 1948 r. przy ośmiu głosach wstrzymujących się, m.in. Polski). To właśnie dzięki pracy w ONZ Eleanor Roosevelt zyskała nowy przydomek: Pierwszej Damy Świata. Działała w dziesiątkach spraw/komitetów/organizacji do śmierci w 1962 r., w wieku 78 lat.

***

Jej związek z Hick miał w czasie tych 30 lat różną intensywność, ale panie pozostały sobie bliskie, wymiana listów była nieprzerwana. Wnuki Eleanor wspominają, że Hick miała dość groźną aparycję – nosiła workowate spodnie, męskie koszule, była wysoka, miała nadwagę, włosy na brodzie i zwykle rozczochraną fryzurę. Ale jeśli ktoś przebił się przez tę fasadę, odkrywał ciepłą, empatyczną osobę, w swych późnych latach – autorkę książek dla dzieci.

Hick przeżyła Eleanor, jak wspomniałem, o sześć lat. Co roku, w rocznicę śmierci ukochanej, przyjeżdżała na jej grób i kładła na nim zawsze jedną żółtą różę, symbol ich miłości.

 

***

Artykuł w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce.

This article was funded in part by a grant from the United States Department of State. The opinions, fi ndings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily refl ect those of the United States Department of State.

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Rock Hudson puszczał oko

Gej, który udawał heteryka, w „Telefonie towarzyskim” zagrał heteryka, który udawał geja

 

fot, mat. pras.

 

Tekst: Krzysztof Tomasik

Trzydzieści jeden lat temu jego śmierć odbiła się echem także w Europie, ale w USA była prawdziwym wstrząsem. I nie chodziło tylko o to, że był pierwszą sławną osobą, która zmarła na AIDS. Równie szokująca (a dla niektórych przerażająca) była informacja, że gwiazdor Hollywood, symbol seksu i ideał męskości, cokolwiek ten tytuł oznacza, był gejem.

Milionom widzów nie pasował na geja. Znali go od kilkudziesięciu lat. Wydawał się taki nieskomplikowany, atrakcyjniejsza wersja zwyczajnego Amerykanina. Do tego ucieleśnienie „amerykańskiego snu”, w którym zwykły chłopak urodzony w niezbyt zamożnej rodzinie może zostać sławnym aktorem.

Ach, to ciało!

Roy Fitzgerald wcale nie był przekonany, że powinien grać. Kiedy w wieku 21 lat przeprowadził się do Los Angeles, zapisał się co prawda na kursy dramatyczne, ale szybko je przerwał, gdy oznajmiono mu, że nie ma talentu. Nie wiadomo, jakim cudem przeoczono inny atut – wspaniałe ciało. 1,95 cm wzrostu i mięśnie, które pojawiły się same, bo nigdy nie ćwiczył.

Dopiero gej się na nich poznał. Henry Willson był agentem specjalizującym się w wyszukiwaniu atrakcyjnych chłopaków i robieniu z nich aktorów. Na Roya zwrócił uwagę od razu i nie pomylił się, to było jego największe odkrycie. Zaczął od wymyślenia chwytliwego pseudonimu – w ten sposób narodził się Rock Hudson.

Początki na ekranie były typowe – od 1948 r. pojawiał się w epizodach w westernach i filmach wojennych. Potem grał coraz większe role, do tego trwała ofensywa medialna. Nawet dziś może robić wrażenie ilość robionych dla prasy zdjęć, na których Rock pozuje jedynie w kąpielówkach. Nie miał jeszcze na koncie znaczących fi mów, ale dzięki tego rodzaju promocji stał się jednym z młodych, popularnych, dobrze rokujących aktorów. Uwodził niemal całą populację. Mężczyźni hetero chcieli być nim, kobiety hetero chciały być z nim. Geje też.

Przez całe lata 50. homoseksualizm Hudsona był jedną z najściślej strzeżonych tajemnic w Hollywood. Wszystko nadzorował Willson, który miał wprawę, w końcu sam także się ukrywał. Publicznie aktor musiał pokazywać się z kobietami, z niektórymi także sypiać. Oficjalną partnerką była przez kilka lat aktorka i tancerka Vera-Ellen. O związku z mężczyzną nie mogło być mowy, ale czasem Rock „nie wytrzymywał” – wtedy kończyło się na jednorazowym seksie z przypadkowym facetem. W połowie lat 50. był na szczycie. Miał trzydzieści lat i kręcił „Olbrzyma” (1956), który po latach uznawał za swój najważniejszy fi lm. Plotki o homoseksualizmie wracały jak bumerang, nie można było dłużej ryzykować – musiał się ożenić. Wybranką okazała się sekretarka agenta gwiazdora – Phyllis Gates. Małżeństwo trwało niespełna trzy lata. Do dziś nie jest jasne, czy Gates została przekupiona przez Willsona i świadomie wzięła udział w ślubnej maskaradzie, czy też wykorzystano jej naiwność. Krótko przed śmiercią w telewizyjnym talk-show pożycie z Rockiem przedstawiała jako idyllę, a rozwód dla niej samej miał być zaskoczeniem.

Z Doris Day jak z siostrą

Ślub z pewnością nie zaszkodził w karierze Hudsona. Za „Olbrzyma” otrzymał swą jedyną nominację do Oscara. To jednocześnie pożegnanie z pewnym typem ról. Kończy się czas westernów i sag z życia Południa. Kojarzony z rolami mocnych facetów, nieoczekiwanie świetnie odnalazł się w innym typie kina – komediach romantycznych. W parze z Doris Day odniósł gigantyczny sukces „Telefonem towarzyskim” (1959). Potem zagrają razem jeszcze dwa razy. Oglądane dziś fi lmy Rocka Hudsona z lat 60. mogą wprawić w zdumienie. Często odnosi się wrażenie, że pod pretekstem banalnej historii miłosnej, twórcy starają się w jakiś sposób przekazać informację o homoseksualności aktora i granych przez niego bohaterów, a nie mogąc tego zrobić wprost bez przerwy puszczają oko, wykorzystują kamuflaż i przeróżnego rodzaju sugestie. Znaczący jest już sam fakt, że prawie zawsze Hudson gra postacie, które z jakiegoś powodu udają kogoś innego niż są w rzeczywistości. Nie bez znaczenia jest też partnerka – o Doris Day mówiło się, że jest typem kobiety, którą każdy mężczyzna chciałby mieć za… siostrę. Ich relacja na ekranie przypomina bardziej kumpelską parę, która lubi się przekomarzać niż spragnionych swych ciał kochanków.

Jeśli chodzi o sugestie homoseksualne, to już w „Telefonie towarzyskim” jest scena, w której główny bohater – zatwardziały kawaler, by uwieść upatrzoną kobietę, udaje przed nią prostodusznego faceta z Teksasu. Żeby jednak nie czuła się zbyt pewnie, w pewnym momencie postanawia zasugerować, że Teksańczyk jest gejem. Oczywiście homoseksualizm jest jedynie pokazany poprzez sposób, w jaki bohater odgina palec, kiedy trzyma filiżankę, opowiada o pieczeniu ciasta i przywiązaniu do mamusi. To wystarczy do stworzenia piętrowej komplikacji Jeden z przyjaciół Rocka wspominał, że czasem w grupie gejów urządzali sobie pokazy starych filmów aktora. Mieli niezły ubaw, gdy siedzieli ze znajomym gejem, który jako heteryk odgrywał heteryka udającego geja.

Podobny schemat fabularny został zastosowany w drugim wspólnym filmie Hudsona i Day – „Kochanku, wróć” (1961). Znów bohater Rocka udaje swe przeciwieństwo – nieśmiałego w stosunku do kobiet naukowca chemika, laureata nagrody Nobla. Tym razem kobieta orientuje się w sytuacji i w ramach rewanżu zostawia niedoszłego kochanka na plaży i zabiera mu ubranie. Nie był to jeszcze czas nagości na ekranie, więc bohater musi się czymś okryć. Udaje mu się zdobyć jedynie piękne futro z kołnierzem, niesięgające nawet kolan. Kiedy wraca w nim do domu, widzi go dwóch mężczyzn, którzy do tej pory podziwiali w nim playboya, a teraz są przekonani, że odkryli jego prawdziwą naturę – homoseksualną.

Wreszcie ostatnia wspólna komedia Day i Hudsona – „Nie przysyłaj mi kwiatów” (1964). Tym razem grają bezdzietne małżeństwo wiele lat po ślubie. On jest hipochondrykiem, który usłyszał złą diagnozę i jest przekonany, że wkrótce umrze. Co robi w tej sytuacji? Postanawia znaleźć męża dla przyszłej wdowy. Mało to prawdopodobne, ale owocuje świetnymi scenami. Jedna z najciekawszych to moment, w którym bohater obserwuje kolejnych mężczyzn i ocenia ich pod kątem atrakcyjności i przydatności do małżeństwa. Może to robić bez żadnego niepokoju, bo oficjalnie chodzi o faceta dla żony. Czyżby ukryty gej, który nie jest w stanie zaakceptować swego homoseksualizmu? Świadczy o tym także scena, w której bohater wyrzucony na noc z domu idzie do przyjaciela. Śpią w jednym łóżku, ale nie mogą się dopasować, ciągle coś jest nie tak.

Ulubiony sport mężczyzn?

Za dwuznaczny można uznać tytuł innej komedii „Ulubiony sport mężczyzn” (1964). Szybko bowiem okazuje się, że ów ulubiony sport jest lubiany nie przez wszystkich mężczyzn, są wyjątki i to wśród osobników, po których nikt by się tego nie spodziewał. Rock znów gra kogoś, kto musi udawać. Tym razem speca od wędkowania, który pracuje w sklepie wędkarskim i pisze na ten temat poradniki, ale sam nie tylko nie łowi, nawet nie jada ryb. Wiarygodne? Jedyny sposób, by dostrzec w tej historii jakiś sens, to uznać, że wędkowanie symbolizuje podrywanie kobiet. Wówczas otrzymujemy dramat samego aktora: jest brany za kobieciarza, którym nie jest. Sensu nabiera wtedy długi monolog, w którym bohater zdesperowany wykrzykuje, że nie tylko nie wędkuje, ale nawet nienawidzi zapachu ryb i wszystkiego, co jest z nimi związane. Jako swoisty smaczek trzeba jeszcze wspomnieć scenę, w której zostają pomylone prawa jazdy, w efekcie bohater Rocka podaje do kontroli dokument wystawiony na kobietę. Policjanta wcale to nie dziwi i zaczyna się zwracać do niego damskim imieniem zapisanym w papierach.

Wraz z upływem lat zmieniał się typ postaci granych przez Hudsona. Zaskakującą rolę stworzył w komedii kryminalnej „Ładne dziewczyny ustawiają się w szeregu” (1971). Nieco już podstarzały, z sumiastymi wąsami, Rock właściwie sparodiował swój wizerunek uwodziciela. Był szkolnym trenerem i psychologiem nazywanym Tiger, którego nauczycielki i uczennice masowo uwodzą, wręcz same wchodzą do łóżka (czy raczej na biurko, bo na tym meblu odbywa się seks w gabinecie). Jednocześnie po pracy Tiger jest kochającym mężem i ojcem, który ma też mroczną stronę – lokalnego mordercy młodych dziewczyn. Uczniowi, który odkrywa jego sekret, wyznaje, że zabija, by móc skupić się na najważniejszym: młodych chłopcach, którym wpaja miłość do sportu!

***

Na początku lat 70. Hudson jeszcze raz skierował karierę na nowe tory – zaczął grać w telewizji. Odniósł spory sukces, kręcąc serial kryminalny „McMillan i jego żona” (1971-77). Dopiero wtedy przestał się obsesyjnie ukrywać. Oficjalnie wciąż był hetero, ale zaczął bywać w gejowskich klubach San Francisco, nie bojąc się, że zostanie rozpoznany. Na blisko dziesięć lat związał się z Tomem Clarkiem, który został jego przyjacielem do końca. Po rozstaniu w jego życiu pojawiła się nowa miłość – niespełna trzydziestoletni blondyn Marc Christian. Nie rozmawiali o HIV i uprawiali seks bez zabezpieczeń, nawet wtedy, gdy Rock znał już diagnozę. Niewiele wówczas wiedziano o wirusie, martwiono się o zdrowie Lindy Evans, z którą aktor całował się w słynnej „Dynastii” (1984-85). To była jego ostatnia rola.

Rock Hudson zmarł we śnie 2 października 1985 r. w domu w Beverly Hills. Nie dożył sześćdziesiątych urodzin.

 

***

Artykuł w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce.

This article was funded in part by a grant from the United States Department of State. The opinions, fi ndings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily refl ect those of the United States Department of State.

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Aktorka i aktywistka

Jestem czarnoskórą transseksualną laską z Mobile w Alabamie, która dorastała w biedzie. Teraz jestem na okładkach magazynów – 32-letnia Laverne Cox, gwiazda serialu „Orange is the new black”, pierwsza transseksualna aktorka nominowana do Emmy, telewizyjnego Oscara  

 

Fot. mat. pras.

 

Tekst: Zuzanna Piechowicz, radio TOK FM

Matka samodzielnie wychowywała ją i jej brata bliźniaka, pracując na trzy zmiany. Dzieciństwa Laverne nie miała łatwego – będąc chłopcem, wyróżniała się sposobem bycia, przez rówieśników określanym jako „kobiecy”. Częściej jednak używali obraźliwych „wersji” tego przymiotnika. Po latach wspominała, że niemal nie było dnia, aby ktoś nie chciał jej pobić w drodze ze szkoły do domu. Jedna z nauczycielek powiedziała jej matce: Twój syn skończy w Nowym Orleanie w sukience, jeśli nie poddamy go odpowiedniej terapii. Przypadek Laverne Cox nie jest odosobniony. 78% transseksualnych osób przyznaje, że było prześladowanych w szkole jako dzieci.

Błagałam mamę o zajęcia taneczne

Matkę martwiła sytuacja syna – odmówiła zapisania Laverne na lekcje baletu określając je jako „za bardzo gejowskie”. Błagałam mamę, aby zapisała mnie na zajęcia taneczne. Gdy w końcu mi się udało, przystała jedynie na step i jazz – wspominała Cox w rozmowie z tygodnikiem „Time”.

W wieku 11 lat zorientowała się, że czuje coś do jednego z kolegów z klasy. Emocje z tym związane oraz trudna sytuacja z rówieśnikami pchnęły ją do targnięcia się na własne życie. Po latach opowiadając tę historię, Cox przytacza dane: 41% osób transseksualnych przynajmniej raz w życiu próbowało popełnić samobójstwo.

Zdecydowała się studiować taniec, brała też lekcje aktorstwa. W Nowym Jorku pracowała w klubach nocnych jako drag queen – występowała śpiewając m.in. wersje operowe kawałków heavy metalowych i obsługiwała gości. W rozmowie z „The Guardian” wspominała: Ta praca była upokarzająca. Zwykle pracowałyśmy podczas wieczorów panieńskich. Grupy dziewczyn przychodziły, aby zabawić się w towarzystwie „dziwadeł”.

Ten okres był trudny również z innego powodu. W wywiadzie dla „New York Times” mówiła, że była wtedy w „strefie genderowego nonkonformizmu”. Nie żyła już jako mężczyzna, jednak nie chciała się podporządkowywać stereotypowi kobiecości. Zmagałam się z własną, wewnętrzną transfobią. To był chaos.

Pierwszym przełomem w jej karierze okazał się udział w reality show „Pracuj dla P. Diddy’ego” (2008), w którym Sean „P. Diddy” Combs na oczach widzów wybierał swojego nowego asystenta. Moj brat stwierdził, że oszalałam. Argumentował, że chcę być poważną aktorką a udział w tego typu programie tylko mi zaszkodzi. Afroamerykanie oglądają takie programy i zastanawiają się, gdzie są czarnoskórzy. Ja oglądam i zastanawiam się, gdzie są ludzie trans. Pomyślałam, że być może ja powinnam być tą osobą – wspominała. Z programu odpadła w połowie, ale stała się na tyle popularna, że kanał VH1 zaproponował jej własny reality show. „TRANSfor me” był programem, w którym trzy transseksualne kobiety pomagały kobietom na nowo odnaleźć swoją kobiecość poprzez zmianę fryzury czy sposobu ubierania.

Sophia, ktora była strażakiem

Szeroką popularność i pierwszą w historii nominację dla transseksualnej aktorki do nagrody Emmy przyniosła jej rola w serialu „Orange is the new black” opowiadającym o losach więźniarek w jednym z zakładów karnych w USA. Serial stacji Netflix ruszył w 2013 r., równolegle z „House of Cards”. Odniósł niezwykły sukces. Cox gra w nim rolę Sophii Burset, transseksualnej kobiety skazanej za kradzież kart kredytowych, której dokonała, by sfinansować tranzycję. Burset jest postacią skomplikowaną, pokazującą sytuację osób transseksualnych w sposób zupełnie inny niż ten, do którego przyzwyczaiła nas popkultura. Serialowa Sophia, jeszcze na wolności i będąc mężczyzną, pracowała jako strażak w Nowym Jorku. Widzowie poznają ją już za kratami, w kobiecym więzieniu. Ma żonę, w której jest bardzo zakochana oraz syna. Relacja z żoną jest trudna, ale jeszcze trudniejsza – z synem, który nie akceptuje transpłciowości ojca i buntuje się przeciw niemu. Widzowie towarzyszą Burset również w walce o dostęp do hormonów, które ze względu na zmiany w więzieniu zostały jej ograniczone. Jest to postać, której się kibicuje, da się lubić i można się z nią identyfikować. Sophia została nazwana przez tygodnik „Time” „najbardziej dynamiczną transseksualną postacią w historii”. Dzięki retrospekcjom poznajemy całą historię przemiany Burset. Sophię, jeszcze jako mężczyznę w serialu gra brat bliźniak Laverne – muzyk M Lamar.

Po otrzymaniu przez aktorkę nominacji Sarah Kate Ellis, przewodnicząca GLAAD, organizacji LGBT monitorującej media, powiedziała: Dzisiejsze przesłanie dla niezliczonej liczby młodych osób trans brzmi: możecie być, kim jesteście i spełniać swe marzenia. Sukces Laverne to jasny przekaz, ze publiczność jest gotowa na więcej postaci trans w telewizji.

Na pytania o to, co najbardziej porusza ją w historii Sophii, Cox odpowiada: Historia jej rodziny. Ten strach przed rozczarowaniem ludzi, których się kocha. Sophia się zmaga – z jednej strony chce być sobą, z drugiej nie chce stracić i zawieść ludzi, których kocha.

Po występie w serialu „Orange is the new black” Cox wylądowała na okładce tygodnika „Time” a jej figura pojawiła się w muzeum fi gur woskowych Madame Tussauds. Była pierwszą transseksualną osobą w historii wyróżnioną w ten sposób. Wiele razy słyszałam, że nie odniosę sukcesu w mainstreamie, ponieważ jestem trans i ponieważ jestem czarnoskóra. A jednak tu jestem!

Cox często podkreśla, że równie ważna jak praca aktorki, jest dla niej działalność jako aktywistka. Piper Kiernan, autorka książki „Orange is the new black”, będącą podstawą serialu, sama była w więzieniu – jedną z jej współwięźniarek była osoba transseksualna. Jednak bardzo często takie osoby jak Sophia trafiają raczej do męskich więzień. To jest duży problem i jeszcze dużo walki przed nami, by go rozwiązać. Przykładem może być historia CeCe McDonald, transseksualnej kobiety, która została skazana na 41 miesięcy więzienia za zabójstwo w samoobronie podczas rasistowskiego i transfobicznego ataku. McDonald odsiaduje wyrok w męskim więzieniu. Laverne Cox jest producentką filmu dokumentalnego poświęconego CeCe.

Cox stała się „dyżurną” komentatorką spraw trans w mediach. To bardzo intensywne i trudne doświadczenie, reprezentować niejako całą nasza społeczność – przyznaje. Jednak podkreśla, że zawsze frustrował ją sposób opowiadania historii osób transseksualnych w mediach. Teraz ma szansę to zmieniać, zabierając głos. W rozmowach z mediami przytacza statystyki mówiące np. że 92% Amerykanów twierdzi, że nigdy nie spotkały osoby transeksualnej: Ludzi niepokoi transseksualność, ponieważ wychowali się w świecie dwubiegunowym: mężczyzn i kobiet, penisów i wagin. Jesteś w jednej grupie albo drugiej. Jednak jeśli spojrzy się na tradycje panujące kiedyś w USA lub hidżrę w Indiach, kultury religijne na całym świecie miewają cztery lub pięć płci. Kolonializm to zmienił. Nie dotyczył jedynie dominacji białych, ale również dwubiegunowości płci – tłumaczy.

Nie rozmawiam publicznie o narządach

Szerokim echem odbił się szczególnie jeden występ Laverne. Razem z Carmen Carrerą wystąpiła w talk show Karie Couric. Po niestosownym pytaniu prowadzącej do Carrery „Twoje narządy intymne są teraz inne, czyż nie?” Cox zripostowała, że skupienie się tylko na kwestii operacji uprzedmiotawia osoby transseksualne i zabiera przestrzeń bardziej znaczącej dyskusji. Nigdy nie dzieliłam się medycznymi detalami mojej przemiany, więc ludzie zakładają, że przeszłam wszystkie operacje. Lata temu marzyłam o bardzo inwazyjnych operacjach plastycznych, które sprawiłyby, że moja twarz byłaby bardziej kobieca. Teraz, kiedy stać mnie na ich przeprowadzenie, już ich nie potrzebuję. Jestem szczęśliwa, że to jest twarz, którą dał mi Bóg. Jest niedoskonała.

Dlaczego tak mało jest kompleksowych historii osób trans w mediach? Oglądam dużo telewizji. Chodzę do kina. I chcę widzieć w nich siebie. Chcę włączyć telewizję i widzieć ludzi, którzy wyglądają, jak ja i mają podobne doświadczenia. Uważam, że osoby transseksualne na to zasługują. Jak każdy. Powinniśmy mieć reprezentantów, którzy pokażą złożoność naszych doświadczeń, uczłowieczą nas dla reszty społeczeństwa. To że jestem czarna i transseksualna nie znaczy, że jestem odbiorcą innej kultury niż reszta społeczeństwa.

Cox szczególnie krytykuje pokazywanie osób transeksualnych głownie jako pracowników/czek seks biznesu. W przeszłości sama wcieliła się aż siedmiokrotnie w filmowe role prostytutek, jednak teraz zwykle odmawia tego typu propozycji. Prawda jest taka, że są transseksualne kobiety pracujące w seks biznesie. W Indiach taka praca to jedyna opcja dla ludzi jak ja. Wielu pracodawców nie chce zatrudniać osób transseksualnych. Rozwija się jednak zapotrzebowanie w branży pornograficznej na takie aktorki… To bardzo skomplikowany temat. Z jednej strony ludzie nie chcą zatrudniać osób transseksualnych w biurach, czy nawet w Starbucksie. Jednak łatwo jest znaleźć pracę za setki dolarów w seks biznesie, czy w filmach pornograficznych. Opowiadając historię osób transseksualnych trzeba pokazać te wszystkie niuanse. Dlatego teraz bardzo starannie dobieram role. Nie chcę podtrzymywać mitów krążących wokół trans.

W tym roku zobaczymy Laverne w kultowej roli doktora Frank-N-Furtera w nowej ekranizacji musicalu „Rocky Horror Picture Show”.

 

***

Artykuł w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce.

This article was funded in part by a grant from the United States Department of State. The opinions, fi ndings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily refl ect those of the United States Department of State.

 

Tekst z nr 60/1-2 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Ameryka wyzwolona?

Druga część tekstu Krystyny Mazur o kulturze i emancypacji AfroAmerykanów/ek LGBT

 

Kadr z filmu „Paris Is Burning” (mat. pras.)

 

W jednym z późnych wywiadów z pisarzem Jamesem Baldwinem, w programie TV białego dziennikarza (perspektywa, z której szerokiej publiczności prezentowani są czarni artyści jest niezmiennie biała) pojawia się charakterystyczna scena. Prowadzący wylicza jego społeczne „ograniczenia”: „Kiedy zaczynałeś jako pisarz, byłeś czarny, byłeś biedny i byłeś homoseksualistą” – na twarzy Baldwina pojawia się wyraz rozbawienia – „Musiałeś czasem myśleć, kurczę, można być bardziej pokrzywdzonym?” „Ależ skąd, myślałem, że wygrałem los na loterii!” ripostuje Baldwin ku uciesze dziennikarza i publiczności. Zdaje się, że nikt nie rozpoznaje ironii tej odpowiedzi, bo wtedy zapewne zamilkliby w konsternacji. Ale czy chcieliby uświadamiać sobie własną arogancję? Dziennikarz chciał chyba wydobyć z Baldwina łapiącą za serca historię upośledzenia społecznego. Jak zauważył inny czarny gej, Jason Holliday, „ludzie uwielbiają patrzeć na cierpienie”. Baldwin się nie dał, odpowiedział krótko i błyskotliwie, ale przez jego twarz przemknął teraz rodzaj zmęczenia, jakiego doświadczamy, kiedy znowu trzeba wszystko tłumaczyć od początku. „To było skandaliczne”, śmieje się, „nie do przebicia! Więc trzeba było znaleźć sposób, żeby to wykorzystać”. Znowu salwa śmiechu, zalew beztroskiej ignorancji i znowu nikomu przez myśl nie przyjdzie, że ten żart może mieć podwójne dno. Że to z nich Baldwin może kpić, że tym, kto ma być wykorzystany jest być może właśnie uprzywilejowany, biały, heteroseksualny dziennikarz i publiczność, której jest klonem. Ten rodzaj podwójnego języka – kodu wykluczonych, do którego wykluczający nie mają dostępu, gdyż, jak to diagnozował Baldwin, zbyt jest im droga iluzja własnej niewinności – jest obecny w obu społecznościach, do których będzie należał Baldwin do końca życia, nawet kiedy przestanie być biedny: gejów i czarnych. Ale w tym podwójnym języku i podwójnej perspektywie zasadza się też przewaga „pokrzywdzonych”, którzy widzą więcej, niż da się zobaczyć z pozycji przywileju.

Inna pisarka tego samego pokolenia, Lorraine Hansberry (1930-65), została pośmiertnie wsadzona do szafy wraz z „kompromitującą” częścią swego archiwum. Hansberry rozpoznawana jest jako orędowniczka praw czarnych Amerykanów i autorka m.in. „Raisin in the Sun” („Rodzynek w słońcu” to cytat z wiersza Langstona Hughesa o rasowej opresji i budzącym się buncie Afroamerykanów), sztuki o segregacji rasowej niepozwalającej czarnym na przeprowadzanie się do „białych” dzielnic. Z jej biografii wycina się systematycznie związki z kobietami oraz fakt, że w czasach, kiedy było to karalne, wstąpiła do pierwszej amerykańskiej organizacji lesbijskiej, „Daughters of Billitis”, oraz publikowała (anonimowo) w czasopismach lesbijskich i gejowskich. Dowodziła, że narzędzia feministyczne są niezbędne w walce o prawa zarówno lesbijek jak i gejów, ponieważ prześladowanie homoseksualistów ma u źródeł normatywne postrzeganie ról płciowych. Dopiero rok temu jej spadkobiercy udostępnili badaczom całe jej archiwum.

Kiedy tego lata odwiedziłam Lesbian Herstory Archives w Brooklyńskim Park Slope (archiwum, które jest nieocenionym źródłem materiałów dotyczących lesbijek w Stanach), wolontariuszka, z zawodu bibliotekarka, opowiedziała mi dramatyczną historię panelu, który ostatnio prowadziła na temat Hansberry. Otóż, wzięła w nim udział córka męża Hansberry, która w poruszających słowach wspominała o pragnieniu ojca, aby całe dziedzictwo pisarki było dostępne przyszłym pokoleniom. Jej wzruszenie mieszało się z żalem, że musiało minąć prawie pół wieku, aby ziściło się jego życzenie i aby zniesiono cenzurę, którą objęto życie i twórczość artystki. Wspomniała też, że swego czasu powstawała obszerna biografia Hansberry, ale jej autorka porzuciła ambitny projekt i urwał się z nią kontakt. Być może dlatego właśnie, że nie o wszystkim wolno jej było mówić? Dlatego, że nie miała dostępu do pełnego archiwum pisarki? Czy dziś, gdy archiwum zostało otwarte, mogłaby dokończyć dzieła? „Nigdy się tego nie dowiemy.” – zakończyła. Na te słowa wśród publiczności pojawiła się uniesiona ręka. „To ja. Ja pisałam biografię Hansberry”. Podobno burza, która się rozpętała po tym „wywołaniu ducha” była nie do okiełznania. To akademickie z założenia spotkanie stało się historycznym momentem zniesienia cenzury na kluczowy aspekt życiorysu pisarki.

Czego chcą czarne feministki?

Młodsza od Hansberry o cztery lata Audre Lorde (1934-1992), podobnie jak Baldwin, otwarcie pisała o swojej seksualności, co więcej, jej misją było właśnie przełamywanie milczenia: na temat seksualności kobiet, cielesności, rasizmu, mizoginii. Przedstawiała się jako „feministka, lesbijka, poetka, matka, wojowniczka”, odmawiając redukowania się do jednej tożsamości. Była autorką kultowych tekstów lesbijskich i feministycznych, w tym rewelacyjnej autobiografii Zami: „A New Spelling of My Name” (która niestety nie doczekała się jeszcze polskiego tłumaczenia), zbioru esejów „Sister Outsider” (polskie tłumaczenie „Siostra Outsiderka” właśnie się ukazało), „Cancer Journals” (również nieznanej w Polsce feministycznej krytyki amerykańskiego medycznego establishmentu z punktu widzenia chorej na raka piersi), wielu tomów poezji.

Lorde była uosobieniem odwagi i nieprzejednania w odmowie współpracy z jakąkolwiek formą opresji. Jej siła i bezkompromisowość stały się symbolicznym wsparciem dla pokoleń kobiet wielu ras i narodowości (nad jedną z pierwszych Manif w Warszawie górował portret Audre Lorde). Nawoływała do wspólnych działań i przełamywania strachu, który prowadzi do milczenia. Boimy się mówić, pisała, ale milczenie nie ratuje nas przed strachem. Mówienie może być bolesne, ale w obliczu nadchodzącej śmierci – Lorde po diagnozie raka – najbardziej żałuję tego, czego nie zdążyłam powiedzieć. Wierzyła w koalicje ponad różnicami narzucanymi przez arbitralnie definiowane koncepcje rasy, płci, klasy, orientacji seksualnej, wieku i stanu zdrowia. Podczas kilkuletniego pobytu w Niemczech doprowadziła do integracji i mobilizacji społeczności Afro-Niemek. Ale też wytykała marginalizację w obrębie społeczności aktywistek. W otwartym liście do wielkiej amerykańskiej działaczki feministycznej i lesbijki Mary Daly, Lorde pisze o „historii białych kobiet, które niezdolne są do usłyszenia słów kobiet czarnych” i zakładają, że wszystkie kobiety doświadczają takiej samej opresji. Co więcej, ślepota na punkt widzenia czarnych kobiet uprawomocnia białą patriarchalną przemoc wobec tych kobiet. W ostatecznym rozrachunku, odrzucenie czarnych kobiet przez radykalną lesbijską teorię feministyczną – mówi Lorde – prowadzi do jej upadku. (Daly jakby na potwierdzenie tego zarzutu nigdy Lorde nie odpowiedziała.)

Czarny feminizm lesbijski (odpowiedź na wykluczenie lesbijek przez feministki i marginalizację niebiałych kobiet w społeczności lesbijskiej) ma w Stanach długą tradycję, by wspomnieć Black Lesbian Caucus, który wyłonił się w 1971 r. z Gay Liberation Front, powstałą w 1974 r. grupę Combahee River Collectiva, działaczki takie jak Angela Davis, pisarki takie jak Bell Hooks. Ma też swoje odzwierciedlenie w literaturze, począwszy od przełomowej powieści Alice Walker „Color Purple” („Kolor Purpury”, 1982), science fi ction Jewelle Gomez i Octavii Butler, czy pisarstwa Sapphire (fi lm „Hej, skarbie” jest ekranizacją jej powieści „Push”).

Kto zostaje wyzwolony?

Audre Lorde i James Baldwin, pisarze afroamerykańscy, którzy jako pierwsi otwarcie mówili o związkach homoseksualnych, byli również zaangażowani w ruch praw obywatelskich i debaty związane z afroamerykańską walką o równouprawnienie w latach 60. i 70. Wyrośli w czasach segregacji rasowej, oboje opowiadają o doświadczeniu odmowy obsługi w białej restauracji, o udziale w protestach, ale też o heteronormatywności ruchów wyzwolenia. Świadectwem skali wykluczenia osób nieheteronormatywnych z Civil Rights Movement jest Bayard Rustin, organizator sławnego Marszu na Waszyngton w 1963 r. Pacyfi sta, komunista (potem socjalista) i działacz antywojenny, Rustin stał się ważnym doradcą Martina Luthera Kinga (m.in. uczył go filozofi i biernego oporu wypracowanej przez Gandhiego). Z powodu homoseksualnej orientacji i radykalnych poglądów, Rustin stał się obiektem niezliczonych ataków, zarówno ze strony establishmentu broniącego się przed uznaniem praw Afroamerykanów jak i współpracujących z Kingiem działaczy. Został uznany za obciążenie dla ruchu i zmuszony do usunięcia się w cień. Rustin do końca życia walczył o równouprawnienie, przenosząc w latach 80. nacisk na prawa gejów i lesbijek, twierdząc, że tak, jak w latach 60. barometrem praw człowieka w Stanach byli Afroamerykanie, tak w latach 80. są nim geje i lesbijki. Zmarł w 1987 r. Najwyższe odznaczenie w USA – Prezydencki Medal Wolności – przyznał mu pośmiertnie Barack Obama w 2013 r.

Ruch Black Power, który odrzucił pokojowe strategie Martina Luthera Kinga przyjmując ideologię czarnego nacjonalizmu, pogłębił jeszcze wykluczenie osób nieheteroseksualnych (i kobiet). Jeden z przywódców Partii Czarnych Panter, Eldridge Cleaver twierdził, że „Pokój Giovanniego” Baldwina jest świadectwem „rozdzierającej, totalnej nienawiści do Czarnych” jej autora. Wraz z innymi przywódcami ruchu używał zarzutu o zdradę rasową, twierdząc, że wchodząc w związki homoseksualne czarni mężczyźni poddają się białej korupcji i zostają pozbawieni męskości. W obrębie ruchu o prawa kobiet walczyła – do dziś aktywna politycznie ikona czarnego radykalizmu i feminizmu – Angela Davis, należąca wtedy do Czarnych Panter. W 1997 r. ujawniła, że jest lesbijką.

Kogo widzimy w wyzwolonym świecie?

Mimo tak bogatej tradycji artystycznej i politycznej, kultura mainstreamu nadal nie „rejestruje” czarnych mniejszości seksualnych. Dobrym przykładem jest powstały właśnie fi lm Ronalda Emmericha Stonewall, który we wrześniu miał premierę w Stanach. Film jest szeroko krytykowany w środowisku LGBTQ za wymazywanie sprawczej obecności czarnych gejów i drag queens w wydarzeniach Stonewall. Bez względu na spory o to, kto „zadał pierwszy cios” czy „rzucił pierwszą cegłę” nikt nie ma wątpliwości, że osoby w dragu i osoby transgender (takie jak Marsha P. Johnson czy Storme deLarverie), które mobilizowały tłum do podjęcia walki z policją, nie były białe. Film wkłada cegłę w rękę białego geja cisgender i już na pierwszy rzut oka na obsadę widać, że są to sami biali mężczyźni. Co więcej, fi lm opisywany jest jako „polityczne przebudzenie i dorastanie młodego mężczyzny w dniach i tygodniach prowadzących do zamieszek Stonewall”. Stonewall był momentem masowego protestu, którego znaczenie polegało na tym, że stworzył walczącą wspólnotę. Emmerich, w sposób charakterystyczny dla amerykańskiego mainstreamu, przedstawia ten historyczny przełom jako indywidualną historię białego chłopca.

Reprezentacja części społeczności LGBTQ, która nie jest biała i cisgender, pozostaje w rękach niezależnych reżyserów/ek. Jednym z najodważniejszych i najbardziej prowokacyjnych wśród nich był Marlon Riggs. Jego paradokumentalny fi lm „Tongues Untied” („Rozwiązane języki”, 1989), krytyka homofobii i rasizmu, jest specyficzną mieszanką dokumentu, performance, scen seksu, zdjęć archiwalnych, lirycznych obrazów, poezji, rapu i autobiografii. Również ton filmu – połączenie wściekłości i humoru – jest niekonwencjonalny i niepokorny. Film pokazuje obecność homofobii w społeczności Afroamerykanów (czy to w scenicznych żartach Eddie Murphy’ego, czy w filmie Spike’a Lee „School Daze”). Podobnie jak Lorde, Riggs wzywa czarnych gejów do przerwania milczenia. Ale według niego już „sam fakt, że czarny mężczyzna kocha czarnego mężczyznę jest aktem rewolucyjnym”.

Marlon Riggs zmarł w 1994 r. na powikłania związane z AIDS, chorobą, która najbardziej dotkliwie doświadczyła właśnie czarną społeczność gejowską. Jej ofiarami byli między innymi poeta Essex Hemphill, powieściopisarz Melvin Dixson, choreograf Alvin Ailey, poeta Assotto Saint, działacz i pisarz Joseph Beam, powieściopisarz Steven Corbin. Lista jest bardzo długa.

Niezwykle ważnym filmem jest też Paris Is Burning („Paryż płonie”, 1990, reż. J. Livingston), który dokumentuje nowojorską kulturę balową lat 80. w afroamerykańskim i latynoskim środowisku gejowskim i transgender (jej historia, jak pisałam wcześniej, sięga XIX w!). Film rejestruje konkursy, których uczestnicy występują („chodzą”) jak modelki haute couture, z elementami tańca i voguing: drag staje się tu nie tylko subwersywnym odegraniem płci, ale też rasy i klasy. Ważnym elementem filmu, oddającym głos jego bohaterom, są wywiady, w których opowiadają o zmaganiach z rasizmem, homofobią i AIDS, ale także o swych aspiracjach i dumie ze scenicznych osiągnięć.

Ta duma wpisuje się w zmieniającą się (auto) prezentację czarnych osób nieheteroseksualnych na scenie niezależnej już nie (albo nie tylko) jako ofiar, ale też jako podmioty sprawcze. Coraz więcej jest też przestrzeni dla płynnych definicji płci a osoby trans są coraz bardziej widoczne i odgrywają kluczową rolę w kształtowaniu się czarnej kultury LGBTQ. Ikony subkultury, takie jak Vaginal Davis (czarna latynoska performerka genderqueer, artystka związana ze sceną punkrockową i queercore, autorka kultowych zinów, blogerka), czy gwiazdy mainstreamu, takie jak Laverne Cox z serialu „Orange Is the New Black”, już nie muszą się starać o publiczność, ale wręcz nadają ton – czy to modzie, czy kierunkom nowej dziedziny akademickiej, Czarnych Studiów Queer. Dekady aktywizmu LGBTQ niewątpliwie wiele zmieniły w świadomości amerykańskiej. Ale jednak, jak pokazują badania, Amerykanom rzeczownik „gej” nadal kojarzy się z przymiotnikami „biały i bogaty”.

***

Dr Krystyna Mazur jest wykładowczynią Ośrodka Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Ukończyła studia magisterskie na warszawskiej anglistyce i doktoranckie w Cornell University. Jej doktorat Poetry and Repetition był opublikowany przez Routlege w 2005 r. Jej główne zainteresowania badawcze to poezja, modernistyczna i współczesna literatura transnarodowa oraz teoria queer. Pisze też o literaturze, fi lmie afro-amerykańskim i literaturze Latino/a.

 

Tekst z nr 58/11-12 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Edie Windsor

Kobieta, która obaliła tradycyjną definicję małżeństwa w USA

 

fot. mat. pras.

 

Tekst: Mariusz Kurc

84-letnia Edie Windsor przeszła do historii amerykańskiego ruchu LGBT 26 czerwca 2013 r., gdy wygrała proces, który wytoczyła trzy lata wcześniej Stanom Zjednoczonym. Ze swoją sprawą dotarła aż do Sądu Najwyższego, który stwierdził, że ustawa definiująca małżeństwo na poziomie federalnym jako związek kobiety i mężczyzny (DOMA – Defense of Marriage Act) jest niekonstytucyjna. Nie oznacza to automatycznej legalizacji małżeństw jednopłciowych na całym terytorium USA, ale zapewnia prawa małżeńskie na poziomie krajowym parom z tych stanów, w których małżeństwa te są legalne.

Thea byłaby ze mnie dumna

Związek małżeński nakłada na małżonków szereg obowiązków, ale też daje im ponad tysiąc (!) rożnych praw. Część z nich obowiązuje na poziomie stanowym, a część – na federalnym.

Zgodnie z Defense of Marriage Act, małżeństwom jednopłciowym (zawartym w tych stanach, w których są one legalne, czyli obecnie w trzynastu) przysługiwały wyłącznie prawa obowiązujące na poziomie stanowym. Na poziomie federalnym małżeństwa jednopłciowe były nieuznawane. Implikacje tej sytuacji miały dla Edie konkretny wymiar finansowy.

Edie wzięła ślub ze swoją partnerką, Theą Spyer, w 2007 r. w Kanadzie. Dwa lata później Thea zmarła. Kobiety mieszkały we wspólnym mieszkaniu w Nowym Jorku – stanie, w który małżeństwa jednopłciowe są legalne dopiero od 2011 r. Edie otrzymała, zgodnie z testamentem, spadek po Thei (czyli m.in. połowę domu), ale musiała od niego zapłacić podatek na takich zasadach, jdk gdyby była dla Thei obcą osobą. Gdyby moim małżonkiem był jakiś Theo, a nie Thea, nie zapłaciłabym nic – mówiła na konferencji praso- 363 tysiące dolarów – taką konkretnie w jej przypadku skalę miała dyskryminacja par homoseksualnych względem par heteroseksualnych.

Gdy po porażkach we wszystkich niższych instancjach, w końcu 2012 r. Sąd Najwyższy zgodził się rozpatrzeć moją sprawę, byłam wniebowzięta. Gdy usłyszałam wyrok, zdałam sobie sprawę, jak długą drogę przeszliśmy – ja i wszyscy geje i lesbijki, całe społeczeństwo. Czuję się spełniona. Thea byłaby ze mnie dumna. Pomyślałam też: muszę pójść pod Stonewall (nowojorski klub LGBT, gdzie w czerwcu 1969 r. doszło do starć z policją, które uznaje się za symboliczny początek emancypacji osób LGBT – przyp. red.). Bo jeszcze nie skończyliśmy, wiele jeszcze mamy do zrobienia.

Gdzie spotykają się lesbijki?

Edie Schlain miała 23 lata, gdy w 1952 r. wyszła za mąż za Saula Windsora. Byli małżeństwem niecały rok. Powiedziałam mu prawdę. Powiedziałam: kochanie, ty zasługujesz na więcej, a ja potrzebuję czegoś innego. O tym, że jest lesbijką wiedziała „od zawsze”. Już w dzieciństwie, gdy oglądałam filmy, identyfikowałam się zawsze z facetami, którzy podrywali dziewczyny, a nie z tymi dziewczynami. Nie znała kobiet takich jak ona. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, że mogłabym żyć jako lesbijka. Jako lesbijka, czyli jak? Nie wiedziałam. Nawet to, że mogłabym sama się utrzymywać, nie przychodziło mi do głowy. Wyjście za mąż za mężczyznę, który mnie utrzymuje – to była jedyna, naturalna, oczywista opcja.

Po rozwodzie Edie przeniosła się do Nowego Jorku, znalazła pracę jako sekretarka i zaczęła studia – matematykę. Po ich ukończeniu dostała nową posadę – w IBM. Czasem widywałam kobiety razem i zastanawiałam się, czy są parą. Sama nie miałam jednak odwagi na żaden krok. W końcu miałam już tego dość. Zadzwoniła do zaufanej koleżanki. Wiesz może, gdzie w Nowym Jorku spotykają się lesbijki? Poszłabyś ze mną? Był rok 1962 r.

Klub w dzielnicy Greenwich Village nazywał się „Portofino”. Od razu podczas tej pierwszej wizyty Edie poznała dziewczynę. Theę. Zaczęłyśmy tańczyć i nie mogłyśmy skończyć, aż porobiły mi się dziury w rajstopach. Odtąd chodziły razem na tańce. W 1967 r. Thea oświadczyła się Edie. Nie marzyłyśmy nawet o ślubie, ale zrobiłyśmy sobie zaręczyny. Dostałam od Thei broszkę. Nie pierścionek, bo pierścionek sprowokowałby pytania moich współpracowników, kim jest mój wybranek.

Bardzo długie zaręczyny

Zakochałyśmy się w sobie bez pamięci i po prostu nie mogłyśmy przestać. Nawet umierając, Thea wciąż się dziwiła: Jezu, a my wciąż jesteśmy zakochane! – wspomina Edie.

Razem kupiły mieszkanie na Manhattanie, później również domek w Southampton. Edie awansowała na kierownicze stanowisko w IBM, a Thea, lekarka, przyjmowała pacjentów w domu.

Od początku, czyli od 1970 r. brały udział w nowojorskich Paradach Równości.

W 1977 r. u Thei zdiagnozowano stwardnienie rozsiane. W pierwszych latach jeszcze mogłyśmy tańczyć. Thea rzucała kule w kąt i prowadziła mnie zdrową nogą. Potem było gorzej, Thea usiadła na wózku, a Edie rzuciła pracę, by moc się nią opiekować na pełny etat.

Gdy w 2007 r. lekarze powiedzieli Thei, że został jej rok życia, zwróciła się do Edie: Wciąż chcesz się ze mną ożenić? Bo ja z tobą tak. Pojechały do Toronto (w Kanadzie małżeństwa jednopłciowe zalegalizowano w 2005 r.) z sześciorgiem przyjaciół. Edie wystąpiła w białej kreacji, Thea – w czarnej. Wiele znajomych par homoseksualnych pytało mnie, po co? Po co po 40 latach ładowałyśmy się do samolotu, leciałyśmy do Kanady. Co ten ślub zmienia? Otóż, okazało się, że zmienia. Gdy potem przedstawiałyśmy się jako małżeńska para, byłyśmy traktowane zupełnie inaczej. Poważniej.

Po śmierci Thei Edie miała atak serca. Miesiąc później dostała dokumenty i wezwanie do zapłaty podatku od spadku po Thei. Okazało się, że muszę sprzedać mnóstwo naszych rzeczy, by się wypłacić. Uznałam to za bardzo niesprawiedliwe i postanowiłam zawalczyć.

Miała rację.

Cztery dni po wyroku Sądu Najwyższego Edie Windsor poprowadziła czterdziestą czwartą nowojorską Paradę Równości jako jej Wielka Marszałkini.

 

***

Radość z wyroku

Sąd Najwyższy nie tylko uznał definicję małżeństwa na poziomie federalnym jako związku kobiety i mężczyzny za niekonstytucyjną, ale również, delegalizując tzw. Proposition 8, przywrócił legalność małżeństw jednopłciowych w Kalifornii, największym stanie USA. Wyrok Sądu natychmiast przełożył się na opinię publiczną: poparcie dla małżeństw jednopłciowych w USA wyniosło na początku lipca 55% (w grupie wiekowej 18-30 lat – 80%). Radość z wyroku wyrażali celebryci, m.in. Ben Afleck, Nick Carter, Cher, Ellen DeGeneres, Leonardo DiCaprio, Lena Dunham, Melissa Etheridge, Mia Farrow, Jesse Tyler Fergusson, Neil Patrick Harris, Lady Gaga, Adam Lambert, Madonna, Ricky Martin, Martina Navratilova, Marc Ruffalo oraz wielkie firmy, m.in. Apple, Citi, Ernst and Young, Facebook, GAP, Goldman Sachs, Johnson & Johnson, Marriott, Mastercard, Microsoft, Levi’s, Smirnoff, Starbucks.

 

Tekst z nr 44/7-8 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Twarda sztuka

Ze Stephanie Blackwood, specjalistką w zakresie marketingu LGBT, dyrektorką ds. rozwoju amerykańskiej organizacji PFLAG, rozmawia Mariusz Kurc

 

arch. pryw.

 

Odpowiadasz za finansową stabilność PFLAG, organizacji rodziców i przyjaciół osób LGBT. Kto was sponsoruje?

Osoby prywatne i firmy. Tych drugich obecnie jest około trzydzieści. Idec od samej gory: KPMG, Johnson & Johnson, Walmart, Wells Fargo Bank, Marriott… Marriott, właśnie! Słyszałeś o ich ostatniej kampanii skierowanej do LGBT?

Nie.

Nazywa się „Love travels”. Przesłanie: hotele Marriott cenią wszystkich swych gości. W USA twarzami kampanii są jawnie homoseksualny koszykarz Jason Collins i transpłciowa modelka Geena Rocero. Może polskie organizacje LGBT powinny „uderzyć” do Marriotta?

Nie chcę zabrzmieć negatywnie, ale mam wrażenie, że wielkie firmy działające w Polsce chyba nie są na razie zainteresowane klientem LGBT. IBM zaangażował się w EuroPride cztery lata temu, ale potem – nic. Jakby się zrazili.

Teraz słyszałam, że pierwszy krok zrobił LOT.

Wypuścili reklamy skierowane do gejów i lesbijek. Dostali wyróżnienie na gali LGBT Business Forum, ale nie przyszli odebrać nagrody.

Pewnie przestraszyli się, że pojawienie się na uroczystości byłoby uznane za zbyt duży sygnał poparcia.

Co musi się stać, by sprawy biznesu LGBT ruszyły do przodu?

Pierwsi powinni ruszyć się sami geje i lesbijki, którzy pracują w wielkich firmach, również wśród kadry zarządzającej. Nikogo nie zmusisz, możecie tylko zachęcać, pokazywać, że jesteście i że czekacie na krok z ich strony. W końcu uświadomią sobie, że mają obowiązki wobec społeczności LGBT. Tak, obowiązki.

Nie twierdzę, że pójdzie jak z płatka. Lata temu IBM zlecił mi badanie dotyczące gejów i lesbijek w wyższej kadrze menadżerskiej w Europie. Zrobiliśmy wywiady z około czterdziestoma osobami. Najbardziej utkwił mi w pamięci pewien gość z Unilever. To był przystojny Niemiec od lat w stałym związku z drugim facetem, mieszkający z nim – i kompletnie niewyoutowany w pracy. Gdy zapytałam, dlaczego, odpowiedział, że mają domek w Bułgarii, w uroczej miejscowości nad Morzem Czarnym, jeżdżą tam, kiedy tylko mogą, czują się tam wspaniale, są tam wyoutowani, wszyscy sąsiedzi wiedzą, nie ma problemu. Pomyślałam: „wyoutowany w Bułgarii, a boi się powiedzieć w pracy w Niemczech? Wariat czy co?”. Jestem ciekawa, jak funkcjonuje dziś.

Są i pozytywne przykłady. Kojarzysz szwajcarskie imperium czekolady Sprungli? Jakiś czas temu poznałam Luziusa Sprungli, dziedzica fortuny – działa w Network, szwajcarskiej organizacji skupiającej menadżerów gejów.

Na początku lat 90. współpracowałam ze Stephenem Herbitsem, wiceprezydentem Seagram, też gejem. Dziś ta firma już nie istnieje, ale wtedy należała do 500-tki gigantów na liście „Forbes”. Stephen zaangażował się w zorganizowanie wystawy z okazji 25-lecia wydarzeń w klubie Stonewall. Wiesz, gdzie otworzyliśmy wystawę? W głównej siedzibie Seagram w Nowym Jorku! Stephen dał przykład. Nagle inni homoseksualni biznesmeni stwierdzili, że też powinni zrobić coś dla ruchu.

Ty sama działasz na rzecz społeczności LGBT od ilu lat?

Jeśli pytasz o aktywizm, to jak tylko się wyoutowałam, czyli w 1972 roku, zapisałam się do drużyny softball, gdzie, zgodnie z oczekiwaniami, poznałam mnóstwo lesbijek.

Softball?

Oczywiście! Chcesz poznać lesbijki? Zapisz się do kobiecej drużyny sportowej! Nasza drużyna softballa nazywała się Holy Cow Creamers. Jak to przetłumaczysz? (Twarde Sztuki w Mordę Jeża?). Dziewczyn było tak dużo, że zaraz musiałyśmy założyć drugą drużynę – Happy Valley Chickens (Kurczaczki ze Szczęśliwej Doliny). Gdy w 1978 r. zaczęłam pracę na stanowym uniwersytecie w Ohio, szybko nawiązałam kontakt z lokalną organizacją LGBT Stonewall Union. A wyoutowałam się publicznie na przyjęciu u rektora. Po pijaku, no cóż. W 1981 r. brałam udział w zorganizowaniu pierwszej Parady Równości w Columbus, stolicy Ohio. Nie było łatwo, dostaliśmy anonimy, że na trasie przemarszu będą strzelać snajperzy. Nie ugięliśmy się.

Potem był już pierwszy biznes LGBT?

Jeszcze nie. W 1986 r. przeprowadziłam się do Nowego Jorku. Do tamtejszego Gay and Lesbian Center wstąpiłam od razu, razem z moją ówczesną dziewczyną, ale biznes skierowany do LGBT założyłam dopiero w 1990 r. W firmie, w której wtedy pracowałam, odmówiono mi awansu. Był poranek, pierwszy dzień Świąt i, jak to mówią, „usłyszałam głos”. Powiedział: „Jesteś gotowa na własną firmę”. Wieczorem tego dnia już „oficjalnie” informowałam znajomych. Zajęłam się marketingiem firm z branży LGBT. W 1994 r. zgłosił się do mnie wyjątkowo ważny klient – „Advocate”.

Najstarszy magazyn LGBT w USA, ukazujący się od 1967 r.

Właśnie. To ikoniczne czasopismo stało na progu bankructwa. Pięciu zamożnych gejów kupiło wtedy „Advocate” z nadzieją na odnowę. Zatrudnili mnie. „Advocate” był postrzegany jako małe pisemko, trochę świntuszące, bo miało erotyczne ogłoszenia towarzyskie. W działach reklam firm narzekali na te ogłoszenia, na szatę graficzną, na jakość papieru. Zmieniliśmy wszystko włącznie z wywaleniem ogłoszeń, mimo że one były ważnym źródłem dochodu, mówimy o epoce przed internetem. Wróciliśmy do reklamodawców: teraz jesteście gotowi zamieścić reklamy? Bingo. Trzeba było spełnić standardy „poważnego pisma”, a dodatkowo jeszcze przekonać reklamodawców, że dotrą do nowego klienta.

Jak ich przekonać?

Ludzie wtedy generalnie mieli tylko jedno skojarzenie: geje równa się seks. Po co mieliby się reklamować w magazynie erotycznym, na dodatek gejowskim, skoro sprzedają coś, co się z gejowskim seksem nie wiąże? Jakoś nie zauważali, że „Advocate” o samym seksie właściwie w ogóle nie pisze. Jako lesbijka nie muszę tobie, gejowi, tłumaczyć, że seks to jedyne, co nas rożni od pozostałej części społeczeństwa. Im jednak nie przychodziło do głowy, że geje i lesbijki, oprócz tego, że uprawiają seks, to jeszcze jedzą i piją, więc potrzebują produktów żywnościowych, ubierają się, więc potrzebują ciuchów, myją się, więc potrzebują mydeł, ręczników, szamponów, jeżdżą, więc potrzebują samochodów, gdzieś mieszkają, więc potrzebują mieszkań, które urządzają, więc potrzebują… Rozumiesz? Chcą być ładni – i to jak! – więc potrzebują kosmetyków… itd. W wielu firmach nie uświadamiano sobie, że dywersyfikacja ze względu na orientację seksualną – stargetowanie produktu na klienta LGBT – może po prostu przynieść dodatkowy zysk. Ba! Czasem nie wiedzieli nawet, że innej kampanii trzeba, by coś sprzedać mężczyznom, a innej – by kobietom. Nie było marketingu różnorodnie sprofilowanego.

Zrozumieli? Na ile to się zmieniło, patrząc z perspektywy 40 lat twojej działalności?

Kochany, zmieniło się wszystko. Wszystko! Ledwo zaczęłam naprawdę działać, to spadła na nas ta straszna zaraza. Byliśmy przerażeni. Praktycznie nie rozumieliśmy, co się wokół nas dzieje. A prezydent Reagan do 1987 r. nie wymówił nawet słowa „AIDS”. Za Clintona, po którym tyle dobrego się spodziewaliśmy, weszły dwie okropne ustawy – jedna zakazująca jawnym gejom i lesbijkom służyć w armii („Don’t Ask, Don’T Tell” – przyp. MK), druga zabraniająca małżeństw jednopłciowych na poziomie federalnym („Defense of Marriage Act” – przyp. MK). Dożyłam dzisiejszych czasów, gdy obie te ustawy już nie obowiązują, a Clinton publicznie za nie przeprosił. Jego żona, być może nasza przyszła prezydentka, mówi na forum ONZ o prawach osób homoseksualnych w kontekście globalnym: Gay rights are human rights. Obama od dwóch lat popiera równość małżeńską. Wiesz, jak wyjaśnił, dlaczego zmienił zdanie? Przekonała go starsza córka, Malia, która wśród przyjaciół ma dzieci wychowywane przez pary jednopłciowe. Nie rozumiała, dlaczego ci rodzice nie mogą wziąć ślubu. Dla młodego pokolenia Amerykanów te sprawy są już oczywiste. To nie stało się samo, ktoś przecież musiał to pokolenie wyedukować.

Ale pytałeś o biznes, a ja o polityce, więc wracając do biznesu, przekonaliśmy wielu menadżerów do współpracy, ale też nauczyliśmy się, że aby „sprzedać” naszego klienta, musimy go dobrze znać. Twarde fakty. Badania. Skąd wziął się Johnson & Johnson, firma specjalizująca się w produktach dla dzieci, jako nasz sponsor? Umieliśmy pokazać, że część naszej społeczności to ludzie wychowujący dzieci. Część z nas żyje z HIV – a więc firmy farmaceutyczne. I tak dalej.

Pokazaliśmy, że sytuacja starszych osób LGBT to realny problem społeczny. Te osoby są często samotne i dyskryminowane przez służbę zdrowia. Zwykle nie idą do domów spokojnej starości też z obawy przed gorszym traktowaniem. Wśród działaczy prawie nie było starszych osób. Musieliśmy do nich dotrzeć, bo przecież istniały. Sama miałam wujka geja, który przeżył ze swym partnerem 62 lata. Dziś mamy organizację SAGE – Services and Advocacy for GLBT Elders (Usługi i Wsparcie na rzecz Seniorów LGBT), która otrzymuje finansowanie z budżetu państwa.

Pracowałaś też w Gay, Lesbian & Straight Education Network.

Po „Advocate” założyłam jeszcze dwie firmy działające na rynku LGBT – Spare Parts i Double Platinum, a potem była właśnie organizacja homo- i heteroseksualnych nauczycieli chcących promować równościowe nauczanie.

Do tego też chyba jeszcze u nas daleko.

No, właśnie widzę, że patrzysz na mnie, jakbym spadła z Marsa. Mariusz, sprawa jest wygrana, ale trzeba wytrwale pracować. Ludzie nas nie znają, jeśli tylko damy się poznać, to idzie z górki, bo my jesteśmy cudowni. Prawda? No, powiedz.

Oczywiście, że jesteśmy cudowni.

Jak idzie „Replika”?

Nie mamy osoby, która ogarnęłaby marketing. Pięciu zamożnych gejów inwestorów, którzy zaopiekowaliby się „Repliką jak „Advocate”, też jeszcze nie spotkałem.

Takie osoby na pewno istnieją. Na pewno. Tylko jeszcze same o tym nie wiedzą. Och, gdybym ja znała polski!

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Z szafy na paradę

LGBT w kinie amerykańskim część druga – po roku 1969

 

Al Pacino w filmie „Cruising” (1980)                               mat. pras.

 

Rozruchy w nowojorskim barze Stonewall, które dały początek walce o prawa osób LGBT, miały miejsce w czerwcu 1969 r. Nieco wcześniej, bo w kwietniu 1968 r. odbyła się w off – broadwayowskim teatrze Four prapremiera sztuki Marta Crowleya „The Boys in the Band”. Bohaterami tego dramatu są mężczyźni, którzy świętują w mieszkaniu na Manhattanie urodziny jednego z nich – prawie wszyscy to geje. Spektakl odniósł zdumiewający sukces. Zagrano ponad tysiąc przedstawień.

Chłopcy z branż

Postanowiono więc zrobić ze sztuki film w tej samej obsadzie, w jakiej była grana w teatrze. Reżyserię powierzono, rozpoczynającemu dopiero swoją karierę, Williamowi Friedkinowi (niedługo potem dostanie Oscara za „Francuskiego łącznika”). Był to pierwszy amerykański film „głównego nurtu”, czyniący protagonistami facetów homoseksualnych, a w dodatku oddający im głos. Dowcipkują, tańczą ze sobą, obgadują się nawzajem, zwierzają z problemów, cierpią… Wreszcie tzw. przeciętny widz miał okazję zobaczyć na ekranie, jak wygląda zwyczajne życie geja. Z dzisiejszej perspektywy „The Boys in the Band” nie są wolni od stereotypów i uproszczeń, ale wciąż niosą ładunek prawdy psychologicznej i socjologicznej.

Film Friedkina trafił na ekrany w marcu 1970 roku, już po zamieszkach w Stonewall. W Polsce został pokazany wiele lat później – dopiero w latach 90., późnym wieczorem wyemitowała go telewizja publiczna. Ale, uwaga!, w 1992 r. utwór Crowleya pojawił się na deskach warszawskiej Sceny Prezentacje. Romuald Szejd wyreżyserował spektakl, w którym zagrali m.in. Andrzej Chyra i Cezary Pazura. Zagadką pozostaje jednak fakt, dlaczego oryginalny tytuł „The Boys in the Band” (co można by przetłumaczyć np. „Chłopcy z branży”) zmieniono na polski… „Dyskretny urok faunów”.

Tak się złożyło, że film Williama Friedkina otworzył dekadę lat 70. – ostatnią przed pojawieniem się wirusa HIV i AIDS – i także film Friedkina ją zamknął. W lutym 1980 roku miał premierę osławiony „Cruising” (wyświetlany niekiedy w polskich telewizjach pod tytułem „Za- danie specjalne”) z Alem Pacino w roli głównej. Nim jednak ta inspirowana faktami opowieść o brutalnych morderstwach w środowisku „skórzanych” gejow znalazła się na ekranach, przeszła istną drogę krzyżową. Produkcja filmu, kręconego w autentycznych barach branżowych nowojorskiego Greenwich Village, była sabotowana przez grupy, które blokowały ulicę, robiły dużo hałasu, by zepsuć dźwięk, a nawet wchodziły na dach i świeciły reflektorami w plan filmowy. Protestującym nie podobało się, że „Cruising” sięga po homofobiczne stereotypy, jakimi kino hollywoodzkie żywiło się przez całe dekady, czyli po raz enty homoseksualiści zostaną przedstawieni jako mordercy i dewianci.

Potem włączyła się cenzura (czy też, ściślej mówiąc, komisja przyznająca filmom kategorie wiekowe), pod wpływem której Friedkin musiał dokonać w gotowym dziele cięć. Ponoć pierwotna wersja trwała 2 godziny 20 minut, wypadło minut 40, zawierających, rzekomo, sceny dosłownie ukazanego męsko-męskiego seksu (nota bene, niedawno Travis Mathews i James Franco nakręcili film „Interior. Leather Bar” nawiązujący do legendy owych zaginionych 40 minut „Cruisingu”). Gdy thriller wreszcie pojawił się w dystrybucji, przed kinami demonstrowali aktywiści LGBT.

Dla nas dzisiaj jest „Cruising” przede wszystkim bezcennym świadectwem epoki lat 70. – dekady gejowskiego przebudzenia i seksualnej obfitości, której nie zagrażał jeszcze śmiertelny wirus. Żywa, gwałtowna reakcja na film Friedkina pokazała też, że ruch LGBT w Stanach okrzepł i urósł w siłę. „Odmieńcy” seksualni nie mieli zamiaru siedzieć cicho i dalej chować się po kątach. W kryminale „The Laughing Policeman” („Śmiejący się policjant”) Stuarta Rosenberga (też zresztą odwołującym się do homofobicznych uprzedzeń) detektyw grany przez Waltera Matthau mówi do swego kumpla policjanta: „Homoseksualiści już się nie ukrywają. Oni demonstrują”.

Nadal padali jak muchy

Trudno jednak powiedzieć, by kino hollywoodzkie pozytywnie zareagowało na tę emancypacyjną falę. Owszem, postacie homoseksualne zaczęły pojawiać się częściej na ekranie, ale z reguły jako drugo- i trzecioplanowe atrakcje komedii i sensacji. Zwiększona „widoczność” mniejszości seksualnych w społeczeństwie amerykańskim przyczyniła się wręcz do zwiększenia poziomu homofobii w amerykańskich filmach, gdyż można już było nazwać i piętnować takich bohaterów wprost, bez uciekania się do kamuflażu i aluzji. Jawnie wyśmiewano się więc z „przegięcia” i „zniewieścienia” gejów czy też z „babochłopów”, jakimi były ekranowe lesbijki. W głośnych „Pięciu łatwych utworach” Boba Rafelsona mamy parę nawiedzonych lesbijek- ekolożek, w „Taśmach Andersona” Sidneya Lumeta politowanie wzbudza ciota w tupeciku – złodziej i tchórz zarazem, w filmach akcji „Kleopatra Jones” i „Kleopatra Jones i złote kasyno” lesbijki to kryminalistki, bezwzględne szefowe gangu. Itd., itp.

Nadal w mocy pozostał schemat wiążący seksualną „inwersję” (czy nawet szerzej, seksualną „rozwiązłość”) ze skłonnościami psychopatycznymi. Bohaterką głośnego „Looking for Mr. Goodbar” (polski tytuł – „W poszukiwaniu idealnego kochanka”) Richarda Brooksa jest grana przez Diane Keaton nauczycielka szukająca mocnych wrażeń w nocnych klubach. Na końcu morduje ją sfrustrowany homoseksualista (Tom Berenger), który próbuje odbyć z nią stosunek. W thrillerze Briana de Palmy „Dressed to Kill” („W przebraniu mordercy”) tytułowym zabójcą okazuje się zakładający damskie ciuchy psychiatra o ewidentnie transseksualnej naturze.

W filmach amerykańskich z lat 70. homoseksualiści nadal padali jak muchy. Byli sprawcami i ofiarami gwałtownych bądź tragicznych śmierci (vide przywołany wyżej „Cruising”). Homoseksualizm czy transseksualizm niemal zawsze pokazywany był jako odstępstwo od normy, indywidualny kaprys czy też wybryk w heteroseksualnym świecie. Vito Russo w swym epokowym dziele – książce „The Celluloid Closet” – analizuje pod tym kątem chociażby wątek romansu biseksualnego Briana (Michael York) z baronem Maximilianem (Helmut Griem) w słynnym „Kabarecie” Boba Fosse’a. To dekadencki „skok w bok”, przez który Brian „zbacza” z jedynie słusznej ścieżki heteroseksualnej normalizacji.

Najbardziej kuriozalnym przykładem takiego podejścia do sprawy jest film Paula Arona „A Different Story” („Inna historia”), w którym gej (grany przez Perry’ego Kinga) i lesbijka (w tej roli Meg Foster) najpierw biorą fikcyjny ślub, by uchronić bohatera przed deportacją z USA, ale potem zakochują się w sobie i żyją długo i szczęśliwie. Happy end jest możliwy tylko w porządku hetero.

Także te filmy, które poważniej analizowały kwestie inności seksualnej, akcentowały samotność i wyobcowanie „odmieńców”, przeklinających swoją kondycję. Grupę takich nieszczęśników zapijających prywatne dramaty mamy np. w niskobudżetowym „Some of My Best Friends Are” („Niektórzy z moich najlepszych przyjaciół to…”) Mervyna Nelsona, rozgrywającym się podczas wigilii w gejowskim barze.

Kochać się

Nieco śmielsze podejście do sprawy zaczyna przebijać się w amerykańskich filmach głównego nurtu na początku lat 80. W melodramacie „Making Love” („Kochać się”) Arthura Hillera (to on nakręcił wcześniej kasowe „Love Story”) Zach, młody doktor i szczęśliwy małżonek, zakochuje się w innym mężczyźnie, otwartym geju. Tym samym rozpoczyna proces akceptacji swego wypieranego przez lata homoseksualizmu. Film unika sensacyjnych rozwiązań i nie zmierza w kierunku tragicznego zakończenia. Wreszcie geje w hollywoodzkim dziele dostali szansę na happy end. Za lesbijski odpowiednik „Making Love” można uznać film „Lianna” Johna Saylesa – tutaj zamężna kobieta zakochuje się w nauczycielce. Relacje erotyczne między kobietami oglądamy także w tak rożnych produkcjach, jak: sportowy dramat „Personal Best” („Życiowy rekord” ) Roberta Towne’a, nastrojowe, psychologiczne „Desert Hearts” Donny Deitch czy epickie dzieło Stevena Spielberga o historii Afroamerykanów „Kolor purpury”. Z kolei temat przebieranek płciowych i seksualnej ambiwalencji z humorem traktuje musical „Victor/ Victoria” Blake’a Edwardsa, przeróbka niemieckiej komedii z lat 30. – główna bohaterka udaje tutaj mężczyznę będącego drag queen. Wspomnieć też trzeba o bardzo popularnej „Tootsie” Sydneya Pollacka, gdzie Dustin Hoffman jako bezrobotny aktor przebiera się za kobietę, by dostać rolę w operze mydlanej. I choć trudno uznać te filmy za wywrotowe, niewątpliwie przyczyniły się one do lepszego zrozumienia odmienności seksualnych przez szeroką widownię.

Homoseksualizm w latach 80. wciąż jednak nie był towarem chodliwym. Głowną rolę w „Making Love” odrzuciło co najmniej piętnastu młodych gwiazdorów Hollywoodu, takich jak Harrison Ford, Richard Gere, Michael Douglas czy William Hurt (skądinąd, ten ostatni niedługo później dostanie Oscara za rolę „przegiętej cioty” w „Pocałunku kobiety-pająka” Hectora Babenco). Zwyczajnie bali się, że rola mężczyzny uprawiającego seks z innym mężczyzną źle wpłynie na ich wizerunek. Niestety, mieli rację. Michael Ontkean, który zagrał Zacha, wielkiej kariery w kinie nie zrobił. Najbardziej znany jest ze swego występu w serialu „Twin Peaks”. Natomiast pocałunek w usta między Michaelem Cainem a Christopherem Reevem (świeżo po roli Supermena) w thrillerze Sidneya Lumeta „Deathtrap” („Śmiertelna pułapka”) stał się tematem medialnej afery i obniżył zyski z filmu.

Także pojawienie się AIDS, które było potocznie uznawane za „chorobę pedałów”, nie wpłynęło dobrze na postrzeganie „inwertytów” przez publiczność. Ale zarazem postawiło homoseksualizm ponownie w centrum uwagi. Najszybciej temat podjęła telewizja. Pojawił się on wraz z apelem o tolerancję w filmie „Early Frost” („Wczesny przymrozek”) Johna Ermana. Szczerze i w mniej obłudny sposób opowiedzieli o nim także twórcy niezależni – chociażby Bill Sherwood (który w 1990 roku sam umrze z powodu AIDS) w „Parting Glances”. Na duży ekran kwestia „homoseksualizm a AIDS” trafiła w Ameryce dopiero na przełomie lat 80. i 90. z takimi filmami jak „Longtime Companion” („Długoletni przyjaciel”) Normana Rene i „Filadelfia” Jonathana Demme’a. Przyjdzie poczekać kolejną dekadę, zanim w 2003 r. zostanie zekranizowana przez Mike’a Nicholsa jako mini-serial dwuczęściowa sztuka Tony’ego Kushnera „Anioły w Ameryce”, będąca wielowarstwową opowieścią o Ameryce czasów paniki związanej z nową, śmiertelną chorobą.

New Queer Cinema

Początek lat 90. to także krótkotrwały, ale pamiętny wybuch New Queer Cinema – nurtu, którego narodziny zostały ogłoszone przez krytyczkę B. Ruby Rich na łamach brytyjskiego miesięcznika „Sight and Sound” w 1992 r.. Tym wspólnym mianem określiła ona grupę filmów, które stawiały sobie za cel podważenie dogmatów płciowych zachodniej cywilizacji oraz rewizję historii Ameryki i świata z perspektywy tych, którzy zostali wykluczeni, potępieni lub też przemilczani. Z New Queer Cinema wywodzą się tak znani obecnie twórcy, jak Todd Haynes (jego „Poison” to trzy, rożne stylistycznie nowele, których bohaterami są odmieńcy) czy Gus van Sant („Moje własne Idaho” – nawiązująca do Szekspira historia męskiej prostytutki). Inne tytuły zaliczane do tego nurtu to m.in. świetny dokument Jennie Livingstone „Paris Is Burning” o konkursach tańca organizowanych przez afroamerykańskich „queer” (to one zainspirowały Madonnę do stworzenia teledysku „Vogue”) czy „Swoon” Toma Kalina, czyli prowokująca, oryginalna formalnie, oparta na faktach opowieść o dwóch homoseksualnych kochankach, którzy zamordowali dziecko.

Obecnie z pewnością najszerszą reprezentację osób spod znaku LGBT można znaleźć w amerykańskich serialach. Trudno chyba wymienić jakiś, w którym taka postać by się nie pojawiła. Natomiast Hollywood, jak to Hollywood, wciąż zachowuje się asekurancko. Z jednej strony, nagradza (ale nie głównym Oscarem) filmy typu „Tajemnica Brokeback Mountain” Anga Lee, „Obywatel Milk” Gusa van Santa czy „Wszystko w porządku” Lisy Cholodenko. Gwiazdy pokroju Seana Penna, Julianne Moore, Annette Bening, Michaela Douglasa bez problemu przyjmują role osób homoseksualnych. Ale wskażcie mi choć jedną osobę z aktorskiej „wierchuszki” Hollywoodu, która prywatnie nie ukrywałaby swej „odmiennej” orientacji.

Reżyserzy, otwarci geje, tacy jak Tate Taylor czy Lee Daniels kręcą hity w rodzaju „Służących” czy ostatnio „Butlera”, ale przecież nie są to filmy gejowskie. Znamienny jest przykład chociażby Johna Camerona Mitchella, który po iście rewolucyjnym, niezależnym „Shortbusie” (patrz: strona 3) zrobił konwencjonalny, heteroseksualny dramat „Między światami” z Nicole Kidman w roli głównej. Tematyka inności seksualnej, przynajmniej wtedy, gdy ma się pojawić na pierwszym planie, wciąż jest obarczona w Hollywoodzie ryzykiem obyczajowym i finansowym. Sporo więc jeszcze pozostało do zrobienia, ale z pewnością czasy, w których byliśmy wyłącznie koszmarem z Fabryki Snów, szczęśliwie minęły.

 

Tekst z nr 45/9-10 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Duma i wściekłość

Trudno wyobrazić sobie amerykański ruch LGBT bez Larry’ego Kramera, od lat jest nie tylko działaczem, ale też legendą i punktem odniesienia. Telewizyjna adaptacja jego najsłynniejszej sztuki – „Odruch serca” została właśnie nagrodzona Emmy jako najlepszy film roku

 

„Odruch serca”: z prawej Ned Weeks, alter ego Larry’ego (Mark Ruffalo), z lewej jego facet Felix Turner (Matt Bomer) mat. pras.

 

Dziś Kramer jest już blisko osiemdziesięcioletnim, schorowanym mężczyzną, szczęśliwym i dumnym, że dożył sukcesu filmu. Ta na poły autobiograficzna opowieść o miłości w czasach HIV/AIDS stała się hołdem dla działalności samego Kramera, bardzo konsekwentnego bojownika o równe prawa dla mniejszości seksualnych. Wrażenie może robić gwiazdorska obsada, jaką udało się pozyskać: Mark Ruffalo, Julia Roberts, Alfred Molina, Matt Bomer, Jonathan Groff. Pomysł, by przenieść na ekran sztukę „The Normal Heart”, nie jest nowy, pojawił się niemal natychmiast po scenicznej premierze, projektem zainteresowana była sama Barbara Streisand, która kupiła prawa w 1985 r., ale mimo upływu lat filmu nie zrealizowała. Ostatecznie prestiżową produkcję przejęła stacja HBO, a reżyserię powierzono Ryanowi Murphy’emu, zdeklarowanemu gejowi, twórcy tak kultowych seriali, jak „Glee” czy „American Horror Story”. Tym samym przypieczętowany został sukces Kramera, zarówno jako pisarza, jak i aktywisty.

Dramatycznie

Z filmem Larry Kramer był związany niemal od początku aktywności zawodowej. Urodził się 25 czerwca 1935 r. w stanie Connecticut. Ojciec był prawnikiem, matka pracownicą socjalną w Czerwonym Krzyżu. Dzieciństwo wspomina jako koszmar, zawsze czuł się inny, całe dnie spędzał pisząc, a potem odgrywając własne sztuki. Podobne zainteresowania nie wzbudzały szacunku ojca, który, gdy miał lepszy dzień, nazywał syna „babą”, gdy gorszy – brutalnie go bił. Na zerowym roku w Yale Larry usiłował popełnić samobójstwo, połykając dwieście aspiryn, potem powiedział, że czuł się jedynym studentem gejem. Gdy udało się go odratować, zrobił pierwszy coming out – powiedział o sobie starszemu bratu Arturowi. Wkrótce zaliczył pierwszy romans – z wykładowcą języka niemieckiego.

Filmowo

Po ukończeniu edukacji znalazł się w Nowym Jorku, gdzie początkowo pracował jako goniec w słynnej William Morris Agency. Szybko dostrzeżono wygadanego, młodego chłopaka z ambicjami literackimi. Następny etap to praca dla wytworni Columbia Pictures na stanowisku redaktora, a potem przenosiny do Londynu, gdzie mianowano go kierownikiem produkcji. W połowie lat 60. trafił do United Artists, tam awansował na asystenta prezesa. Powoli dochodził do całkowitej akceptacji homoseksualizmu, a jednocześnie mozolnie budował pozycję zawodową; pierwszy film, do którego współtworzył scenariusz, to krótkometrażowy „Reflections on Love” (1966) z udziałem The Beatles, dwa lata później był współproducentem komedii „Here We Go Round the Mulberry Bush”.

Wielki sukces przyszedł wraz z „Zakochanymi kobietami” (1969) Kena Russella, adaptacją kontrowersyjnej powieści D. H. Lawrence’a, której Kramer był zarówno producentem, jak i autorem scenariusza. Nie brakowało w filmie wątków LGBT, homoseksualnego bohatera zagrał polski aktor Władysław Sheybal (gej także poza ekranem). Największe wrażenie robiła jednak scena zapasów dwóch nagich mężczyzn, odegrana przez Olivera Reeda i Alana Batesa, która do dziś jest uznawana za jeden z najbardziej homoerotycznych momentów w dziejach kina. Za „Zakochane kobiety” Glenda Jackson otrzymała Oscara, w trzech innych kategoriach film zdobył nominacje, w tym za scenariusz adaptowany. W ostatecznej rozgrywce Kramer nie zgarnął nagrody, ale drzwi Hollywood stanęły przed nim otworem. Sprawdził się przy przenoszeniu na ekran powieści sprzed lat, zaproponowano mu więc coś podobnego. Ekranizacja „Zagubionego horyzontu” Jamesa Hiltona była sukcesem już pod koniec lat 30., wersja z 1973 r. okazała się jednak klapą zarówno artystyczną, jak i kasową. Nie pomógł scenariusz Kramera ani obsada złożona z gwiazd (Sally Kellerman, Liv Ullmann, Michael York, John Gielgut, Peter Finch).

Literacko

Porażka zmieniła Larry’ego, skupił się na własnej twórczości i zaczął eksplorować tematykę, która szczególnie go zajmowała – życie wielkomiejskich gejów. Jeszcze w 1973 r. powstała pierwotna wersja sztuki znanej później pod tytułem „Four Friends” o tytułowym czworgu przyjaciół, z których jeden jest gejem wikłającym się w toksyczne związki. Prawdziwym przełomem był jednak debiut powieściowy, opublikowane w 1978 r. „Cioty”. W niepozbawionej akcentów komediowych gejowskiej kronice lat 70. jeden z bohaterów to sam Kramer z tamtych lat – młody jeszcze mężczyzna, który szuka wielkiej miłości, a tymczasem nie gardzi narkotykami i przypadkowym seksem. Szczegółowy opis erotycznej subkultury sprawił, że książka stała się bestsellerem, ale jednocześnie spotkała się z krytyką ze strony przedstawicieli portretowanej społeczności, którzy uznali przedstawiony tam obraz za stereotypowy i szkodliwy. Odpierając te zarzuty, Kramer objawił się jako moralista mający ambicję ostrzegać i pouczać, w wywiadzie dla „Chicago Tribune” mówił wówczas: W mojej książce celowo uczyniłem głównymi bohaterami ludzi inteligentnych, wykształconych i zamożnych, którzy powinni być wzorami dla pozostałych. Okazują się jednak tchórzami i ludźmi litującymi się nad sobą, którzy kryją się w swym własnym getcie, ponieważ czują, żświat ich nie chce.

Społecznie

Wszystko zmieniło się letniego wieczora 1981 r. Kramer odwiedził przyjaciela, który kołysał w objęciach umierającego kochanka. Wtedy po raz zobaczył zniszczenie organizmu dokonywane przez nową chorobę nazywaną „gejowskim rakiem”. Wkrótce pisarz zgromadził w swoim nowojorskim mieszkaniu osiemdziesięciu znajomych gejów, żeby ostrzec ich przed niebezpieczeństwem, które wkrótce cały świat pozna jako AIDS. To właśnie podczas tego spotkania powstał pomysł stworzenia organizacji Gay Men’s Health Crisis, która powołana do życia w styczniu 1982 r. stała się pierwszym, stworzonym oddolnie stowarzyszeniem do walki z epidemią. Założycielami było sześciu mężczyzn, m.in. pisarz Edmund White i prawnik Paul Rapoport, a trudny charakter Kramera szybko dał o sobie znać, w efekcie czego GMHC odcięła się od swego pomysłodawcy, jako argument rozstania podając „różnice nie do pogodzenia”.

Pisarz w jakimś sensie poświęcił świetnie rozwijającą się karierę literacką na rzecz działalności społecznej. Ostrzeganie przed AIDS i walka z rozprzestrzenianiem się wirusa HIV stały się dla niego najważniejszą sprawą. Nie bał się patosu, w eseju z 1983 r. pisał: Jeśli ten artykuł nie przerazi was śmiertelnie, to mamy prawdziwy problem. Jeśli ten artykuł nie wzbudzi w was gniewu, furii, wściekłości i nie skłoni do działania, to geje nie mają przyszłości na tej ziemi. Nasze dalsze istnienie zależy od tego, jak wielki będzie wasz gniew. Innym razem co kilka zdań pojawiało się napisane wielkimi literami ostrzeżenie: „UMRĄ JESZCZE MILIONY Z NAS”.

W 1987 r. Kramer był współzałożycielem ruchu ACT UP, który ma zapewnione miejsce w historii LGBT. Był odpowiedzią na konsyliacyjną politykę wcześniejszych organizacji, akceptowanie biurokracji i wolnego tempa postępów w leczeniu choroby. U jego podstaw leżało przekonanie, że nie ma czasu do stracenia, gdy codziennie na AIDS umierają kolejne osoby, a słuszny gniew może być najskuteczniejszy w walce o swoje prawa.

Teatralnie

Kramer stał się kronikarzem AIDS. W 1984 r. powstała sztuka „Odruch serca”, jedna z pierwszych literackich reakcji na nową chorobę. Jej sukces wykroczył znacznie poza granice USA, 19 września 1987 r. odbyła się polska prapremiera, jako „Normalne serce” wystawił ją poznański Teatr Polski. Spektakl wyreżyserował Grzegorz Mrówczyński, a w rolach głównych wystąpili: Wojciech Siedlecki (Mickey Marcus), Piotr Zawadzki (Craig) i Mariusz Puchalski (Ned). W 1992 r. Kramer napisał „The Destiny of Me”, uzupełnienie „Odruchu serca”, gdzie przedstawione są dzieje Neda Weeksa od dzieciństwa do dojrzałości.

W 1988 r. Larry dowiedział się, że sam ma HIV. Nie zmieniło to jego podejścia, można wręcz odnieść wrażenie, że od tego czasu ma jeszcze mniej oporów w wyrażaniu poglądów, bezpardonowych szczególnie w stosunku do osób uznawanych za przeciwników. W 1993 r. udzielił obszernego wywiadu dla „Playboya”, który odbił się szerokim echem, został też przedrukowany w polskiej edycji pisma. O Nancy Reagan powiedział: Słyszałem, że obciągnęła wszystkie fiuty w Hollywood. Wychodząc z założenia, że sławni i bogaci, ale schowani w szafie artyści też mają obowiązki publiczne, uznawał, że Jodie Foster nie ma prawa wciąż odpowiadać wymijająco na pytanie o orientację seksualną. Nazwiska Tony’ego Kushnera, który także napisał sztukę o AIDS (za którą dostał Pulitzera) Kramer nie chciał nawet wymieniać, całą sytuację skomentował: Zjawia się ktoś, kto sprzedaje nieprzyjemną prawdęłagodniejszej, bardziej przyswajalnej formie – i zdobywa aplauz. O sobie mówił: Z doświadczenia wiem, że zawsze wyprzedzam swój czas, wszystko co robię, piszę lub mówię, zostaje docenione z opóźnieniem. Obecny triumf filmu „Odruch serca” można uznać za potwierdzenie tego przekonania. Ale to nie wszystkie dobre informacje: rok temu Kramer wziął ślub z młodszym o dwanaście lat architektem Davidem Websterem, są parą od 1991 roku.

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Maratończyk

O zeszłorocznych, dziewiątych już igrzyskach sportowych Gay Games w Cleveland i Akron (USA) pisze Radek Rusnak, jedyny uczestnik zawodów z Polski

 

 

Może i według najbardziej utrwalonych stereotypów przeciętny gej to osobnik, który z gwałtownym drżeniem serca wspomina szkolne lekcje wuefu, szerokim łukiem omija sale gimnastyczne i boiska, a jedynymi dyscyplinami sportowymi, jakie uznaje, są zakupy i coweekendowy clubbing. Nawet pobieżny jednak obchód klubów fitness czy siłowni, także w Polsce, pozwala łatwo rozprawić się z tego typu opiniami: geje, lesbijki, osoby bi- i transseksualne, nie rzadziej od swych kolegów i koleżanek hetero, korzystają z dobrodziejstw, jakie daje regularna aktywność fizyczna, jedni dla zachowania ogólnej kondycji, inni dla zdrowia, a jeszcze inni po prostu, by wyglądać jak ulubiony aktor/ka. Lub z wszystkich tych trzech powodów na raz.

Sport bez homofobii

Dlaczego zatem osoby LGBT, szczególnie w sporcie zawodowym, są tak słabo widoczne? Odpowiedź jest tyleż prosta, co przykra: skutecznie odstręcza nas homofobiczna atmosfera panująca wśród zawodników, trenerów, działaczy sportowych.

To właśnie dlatego ponad 30 lat temu stworzono Gay Games, sportowe igrzyska zwane potocznie „gejowską olimpiadą” skierowaną przede wszystkim, choć nie wyłącznie do osób LGBT. Najważniejsza nie jest orientacja seksualna sportowca, tylko jego równościowa postawa. Na Gay Games nie ma miejsca na homofobię. Pomysłodawcą imprezy był działacz LGBT Tom Waddell. I tu mała dygresja: jego imieniem nazwano w zeszłym roku jedną z ulic San Francisco, poprzednim patronem ulicy był… Lech Wałęsa. Radni przegłosowali zmianę, by dać wyraz swojemu sprzeciwowi wobec homofobicznej wypowiedzi byłego polskiego prezydenta (o tym, że homoseksualni posłowie powinni w parlamencie siedzieć w ostatnich ławach, a „najlepiej za murem”).

Pierwsze Gay Games odbyły się w 1982 r. Na ceremonii otwarcia wystąpiła Tina Turner. Waddell zajął się wtedy organizowaniem centrów pomocy medycznej dla chorych na AIDS. Sam też padł ofiarą wirusa HIV – zmarł w 1987 r. w wieku 49 lat.

Nasze święto, święto miasta

Do udziału w dziewiątych igrzyskach Gay Games, które miały miejsce w Cleveland i Akron (w stanie Ohio, USA) między 9 a 16 sierpnia 2014 r., namówił mnie kolega z Kazachstanu, entuzjasta squasha.

Trenuję bieganie od lat, ale wcześniej nie myślałem o żadnych „poważnych” zawodach. Pomyślałem: „OK, właściwie czemu nie? Gay Games mogą być naprawdę ciekawym doświadczeniem”. Nie zawiodłem się.

Na początku zeszłego roku wpłaciłem kilkadziesiąt dolarów „wpisowego”. Organizatorzy nie pobierają wpłat od uczestników z krajów, w których homofobia kwitnie i ma wymiar instytucjonalny, jest wspierana przez państwo. Służy temu specjalna Gay Games Foundation. Sportowcom z np. Rosji czy Pakistanu zapewniono nawet zwrot kosztów pobytu na olimpiadzie.

Dziewiąte Gay Games, czyli GG9 (dżidżi najn), nie byłyby, oczywiście, wydarzeniem LGBT (chyba z przewagą „G”; kobiet na moje oko było jakieś 30%), gdyby nie przygotowana z rozmachem uroczystość otwarcia, z tradycyjnym przemarszem wszystkich reprezentacji narodowych. Swoje stare hity – m.in. „Jump” i „I’m so excited” – wykonało trio Pointer Sisters, a specjalne przesłanie dla uczestników/czek wygłosił z telebimu prezydent Barack Obama.

Potem zająłem miejsce na trybunie – między drużyną lesbijek z Alaski, które sprawiały wrażenie, jakby dopiero co skończyły wycinać tajgę: wszystkie w typie butch i wszystkie ubrane w piękne kurtki z wizerunkami niedźwiedzi polarnych – a roznegliżowanymi drag queenkami z Filipin.

Większość uczestników/czek stanowili oczywiście Amerykanie i Amerykanki. Ja miałem zaszczyt być jedynym zawodnikiem z Polski, choć już na miejscu poznałem innego Polaka – emigranta, zapalonego badmintonistę, który przybył z Arizony. Gdy tylko dowiedział się, że „jest ktoś z Polski”, przyszedł mnie poznać. Wśród około 10 tysięcy sportowców znaleźli się również zawodnicy z tak odległych zakątków globu jak Liberia, Nepal, czy wspomniany już Kazachstan. Niemców przyjechała ponad setka, Brytyjczyków – również. Ale na przykład Hiszpanów było tylko dwóch. Zupełnie zabrakło Austriaków, Czechow czy Węgrów.

Atmosfera była fantastyczna, nie tylko między sportowcami. Ze strony lokalnych mieszkańców również spotkało nas bardzo życzliwe przyjęcie. Władze obu miast-gospodarzy udostępniły najlepsze ze swoich obiektów, a uczestnikom zagwarantowały darmowe przejazdy środkami transportu. Do sponsorowania igrzysk dumnie przyznawały się też rozmaite restauracje, kafejki i bary, kusząc gości tęczowymi flagami przy wejściu. Co ciekawe, z tego powszechnego demonstrowania postawy gay-friendly nie wyłamały się nawet działające w Cleveland i Akron wspólnoty religijne – zapraszały przyjezdnych w progi swoich świątyń wielokolorowymi emblematami.

37 dyscyplin

Zawodnicy próbowali swych sił aż w 37 dyscyplinach, wśród których nie zabrakło piłki nożnej, lekkiej atletyki czy podnoszenia ciężarów, ale i wspinaczki górskiej, tańca w parach jednopłciowych, cheerleadingu, rzutek oraz obowiązkowego w krainie kowbojów… rodeo. I chociaż pot, wysiłek i wieńczące je medale były takie same jak podczas igrzysk w Londynie czy Rio, te zawody od tradycyjnych olimpiad różnił na pewno fakt, iż dużo ważniejsze od tego czy innego wyniku, za którym szłyby określone finansowe gratyfikacje, była sama możliwość spotkania podobnych sobie pasjonatów aktywności fizycznej i sposobność wspólnego pokonywania własnych słabości, w związku z czym częściej pewnie niż przy innych okazjach pojawiały się uśmiechy i słowa serdecznej zachęty, a rzadziej typowo samcza rywalizacja. W przypadku Gay Games ponadto zawieszeniu ulega ten konsekwentnie przestrzegany gdzie indziej podział na sport wyczynowy i amatorski. Tu jak równy z równym w szranki stawali „prawdziwi” zawodowcy i ci zupełnie początkujący, ludzie młodzi, ale i 70- czy 80-latkowie. Każdy – dzięki rozmyślnemu podziałowi na liczne grupy wiekowe – miał szansę na swój moment chwały.

Ja sam wziąłem udział w trzech zawodach: pobiegłem w maratonie wokół Akron, a także w biegu na 5 km (trasa wiodła przez… ogród zoologiczny) oraz na 10 km (w malowniczym Parku Narodowym Doliny Cuyahoga).

Świetne były też imprezy towarzyszące w wiosce olimpijskiej – występy drag queens, standuperów, mnóstwo atrakcji muzycznych (m.in. Ana Matronic z Scissor Sisters), debaty, spotkania z aktywistami itp.

Znalazło mnie też pewne małżeństwo gejowskie z polskimi korzeniami. Jan i Leon, panowie po sześćdziesiątce, zaprosili mnie na kolację i oprowadzili po swym, wypełnionym dziełami sztuki, domu.

Zapraszam do Paryż

Wiem, że w polskiej społeczności LGBT powstaje coraz więcej sportowych inicjatyw. Mamy więc potencjał do tego, by nasza reprezentacja na Gay Games w Paryżu w 2018 r. była dużo liczniejsza niż zeszłoroczna. Gorąco zachęcam! Ja w każdym razie stawię się w Paryżu na pewno.

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.