Odcienie szarości

Tekst: Edyta Pawlukiewicz

W imponującym tempie rodzina ewoluuje w kierunku rozwiązań alternatywnych, takich jak na przykład rodzina homoseksualna

 

Kolaż: Agnieszka Kraska

 

Mąż, żona, (i dzieci) i ta trzecia (ten trzeci), konkubinaty (niekoniecznie kryminogenne), rozwodnicy z przyczyn ekonomicznych (zasiłek dla matki samotnie wychowującej) nadal dzielący stół i łoże, dwie kobiety i dziecko, trzech panów i kot, względnie jeden pan i kot, a na dokładkę rodzicielka (pana, nie kota)… Ach ten postmodernizm.

Prorodzinna Europa

W imponującym tempie rodzina ewoluuje w kierunku rozwiązań alternatywnych, takich jak na przykład rodzina homoseksualna. Od 1989 roku, kiedy Dania jako pierwszy kraj na świecie zalegalizowała związki par tej samej płci, w jej ślady poszły: Wielka Brytania, Finlandia, Francja, Niemcy, Islandia, Norwegia, Portugalia, Szwecja, Nowa Zelandia, Szwajcaria, Czechy, Węgry, Chorwacja, Słowenia, Luksemburg, Andora, Izrael,  RPA oraz niektóre części składowe państw federalnych, takich jak: USA, Australia, Brazylia i Argentyna. Legalizacja związków homoseksualnych  została uznana przez Parlament Europejski za standard legislacyjny, ku któremu zmierzać powinny państwa członkowskie Unii. Zmierzała i III Rzeczpospolita. Staraniem senator Marii Szyszkowskiej powstał projekt ustawy o rejestrowanych związkach między osobami tej samej płci. Niestety ustawa nie weszła nawet pod obrady ówczesnego Sejmu. Pomimo niedawnych zapewnień lidera partii stanowiącej trzon koalicji Sejmu V kadencji, że osoby o orientacji homoseksualnej są i z prawej strony sceny politycznej, homoPiSlobby czy jakiekolwiek inne optujące za uchwaleniem rzeczonej ustawy nie mieści się nawet w mojej bogatej wyobraźni. W mojej może nie….

Prorodzinna Polska

19 lipca w swoim expose premier gromkim głosem zapewnił, że będą (on i brat?) „czynić wszystko, by polska rodzina została obroniona wobec tego ataku, który jest prowadzony na nią, nie tyle z zewnątrz – bo tutaj siły, które chcą ten atak prowadzić są niewielkie – ale z wewnątrz“. W  ferworze walki, mieszając istotę pojęć bliskiego sercu manicheizmu zapewnieniem, że nie da sobie wmówić, że czarne jest czarne, a białe białe, nie mniej żarliwie zadeklarował, że małżeństwa w wersji konstytucyjnej będzie zdecydowanie strzegł.

Nieważne, że nikt na nie nie dybie, nieważne, że, logicznie myśląc, mniejszości seksualne poniechały obecnie starań o prawne uregulowanie związków, ani że w planowanej ustawie starannie unikano nie tylko nazywania związku homoseksualnego „małżeństwem“,ale nawet aby nie „definiować pojęć wbrew powszechnemu znaczeniu funkcjonującemu w języku polskim“ odrzucono nawet nazwę „związek partnerski“. Wróg w manichejskiej wizji świata jest niezbędny, a homoseksualiści – współcześni Żydzi i cykliści razem wzięci – świetnie się do tego nadają.

Kwestia nazwy

Pojęcia „małżeństwo homoseksualne“ czy „rodzina homoseksualna“ to dla większości Polaków-katolików oksymorony godzące w fundament ich wiary. Dla mnie to jedynie poszerzenie znaczenia. „Rzeczpospolita“ na początku lipca tego roku przeprowadziła sondaż, z którego wynika, że małżeństwom homoseksualnym przeciwnych jest 77% respondentów. Krzepiąco w tej sytuacji brzmi, że za – 18%. Dla porównania według badań CBOS w Czechach w 2005 roku przeciwnych małżeństwom homoseksualnym było 52% respondentów, przy 37% poparcia. Za to na pytanie o związki niebędące małżeństwem, w których partnerzy mieliby prawa majątkowe przysługujące małżeństwom, 62% badanych, u naszych południowych sąsiadów opowiedziało się za. W rok później czeski parlament uchwalił ustawę o związkach partnerskich osób tej samej płci. Nie bez kozery dodam, że według badań CBOS w lipcu i listopadzie ubiegłego roku za prawnym usankcjonowaniem niemałżeńskich związków gejów lub lesbijek opowiadało się odpowiednio 46 i 42% Polaków, przy 44 i 47% przeciw. To napawa nadzieją na uregulowanie w przyszłości sytuacji cywilnoprawnej żyjących w stałych związkach osób o orientacji homoseksualnej. Ekspansji nowych form rodziny nie da się bowiem zatrzymać.  Nie od dziś też wiadomo, że pomiędzy czernią a bielą rzeczywistości jest cała gama szarości.

 

Tekst z nr 4 / 9-10 2006

Digitalizacja archiwum “Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Małżeństwo niejedno ma imię

O tym, jak zmienia się definicja małżeństwa, o małżeństwach w starożytnym Rzymie, we współczesnej Hiszpanii i Izraelu oraz o jego własnym planowanym małżeństwie i o tym, jak to jest być jawnie homoseksualnym wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego opowiada dr hab. Jakub Urbanik, który zajmuje się prawem rzymskim, papirusami oraz historią i teraźniejszością małżeństwa, w wywiadzie Mariusza Kurca

 

foto: Krystian Lipiec

 

Barack Obama pisze w autobiografii, że jego rodzice – biała kobieta i czarny mężczyzna – wzięli ślub w 1960 r. na Hawajach, i podkreśla, że Hawaje były wtedy jednym z nielicznych stanów USA z legalnymi małżeństwami osób o rożnym kolorze skory. W większości stanów nie mogliby wziąć ślubu. Tymczasem definicja małżeństwa jako po prostu związku kobiety i mężczyzny dla wielu wydaje się „odwieczna”. W Polsce przed wojną kobieta i mężczyzna pragnący wziąć ślub musieli spełnić dodatkowy warunek: wyznawać tę samą religię.

W zasadzie można było zawrzeć małżeństwo wyłącznie wedle zasad jednego uznanego wyznania. To właśnie dlatego jeszcze przed czasami II RP Piłsudski dokonał apostazji, przechodząc do Kościoła ewangelicko-augsburskiego. Marszałek przestał być katolikiem, by w 1899 r. poślubić Marię Koplewską, która była rozwódką. Kościół katolicki nie uznaje rozwodów, a ewangelicki tak. Po śmierci marszałka biskup Sapieha groził nawet, że nie pochowa go na Wawelu.

Jesteś specjalistą w zakresie prawa rzymskiego i prawa małżeńskiego. W starożytnym Rzymie wyznanie nie miało znaczenia dla małżeństwa, bo małżeństwo było instytucją świecką, prawda?

W starożytności, tak rzymskiej, jak i greckiej, nie było rozdziału państwa od religii, religia była nieodłącznym elementem życia obywatelskiego i publicznego, ale owszem, małżeństwo prawnie było całkowicie prywatne, co więcej – i co zaskakujące – jego zawarcie było aktem nieformalnym. Rzymianie opierali małżeństwo wyłącznie na woli dwojga osób rożnej płci. Nie musi mu zatem towarzyszyć żadna ceremonia, w tym religijna. Ma ono jednak z punktu widzenia państwa to znaczenie, że z niego rodzą się nowi obywatele, a zatem, co do zasady, jest zarezerwowane wyłącznie dla obywateli i obywatelek Rzymu. Wszyscy pozostali byli z małżeństwa wykluczeni.

Niewolnicy nie mogli zawierać małżeństw?

Nie żartuj, oczywiście, że nie. Niewolnik to rzecz. Mogą oczywiście, za zgodą właścicieli, łączyć się w związki o charakterze quasi-małżeńskim, ale prawnie i tak nikt by ich nie respektował. Co innego obywatele i obywatelki. Ich związek pociąga za sobą prawa i obowiązki. Cudzołóstwo na przykład surowo karano, ale popełnić je można było tylko z osobą równą stanem, czyli z obywatelką. Lub obywatelem – tu rozróżnienia nie było. Mężczyzna może mieć relacje seksualne z niewolnikami, niewolnicami, aktorami, aktorkami, prostytutkami płci męskiej i żeńskiej, cudzoziemkami i cudzoziemcami, wreszcie z wyzwoleńcami – uważano wręcz, że wyzwoleńcy mieli obowiązek dogadzać cieleśnie panom, którzy ich wyzwolili! Ale cudzołóstwo z obywatelem czy obywatelką – brońcie, bogowie, to naruszałoby rzymską pudicitia – trudno to przetłumaczyć: skromność, cnotę obywatelską.

A małżeństwo jako związek osób tej samej płci nie przychodziło im do głowy?

Autorzy starożytni przekazują wieści o ślubach cesarza Nerona z niewolnikami, czy Heliogabala z woźnicą rydwanów. Ale trudno traktować te małżeństwa – jeśli w ogóle miały miejsce – jako męsko-męskie, bo obaj cesarze przybierali ponoć rolę kobiecą. Celem małżeństwa jest prokreacja. Małżeństwa jednopłciowe rzeczywiście nie przychodziły Rzymianom do głowy, podobnie jak i pomysł, by zawierać małżeństwo z miłości. Cesarz Hadrian kochał Antinousa, ale ani myślał brać z nim ślub. A żony nie postrzegał jako tej, która ma być obiektem miłości czy rozkoszy erotycznej. Przyzwoita Rzymianka nie powinna mieć erotycznej przyjemności. A kobiecy orgazm, przy którym, zdaniem Lukrecjusza, przez skurcze nasienie może zostać wyrzucone z ciała kobiety – jest u żony w ogóle niewskazany! Miłość jako kulturowy topos – powód zawarcia małżeństwa – pojawia się dopiero po zmianach społecznych XVIII w. To jest ścieżynka! Zanim madame Bovary u Flauberta się nie otruje z powodu nieszczęśliwej miłości pozamałżeńskiej, ludzie powszechnie będą myśleć, że miłość jest tylko korzystnym dodatkiem do małżeństwa, w żadnym wypadku jego warunkiem. W Rzymie celem małżeństwa było też podtrzymanie i konsolidacja potęgi warstwy rządzącej: małżeństwa (i rozwody) pieczętują, i budują polityczne i rodzinne alianse. Na marginesie dodam, że prokreacja – dziś powszechnie, choć niesłusznie, kojarzona jako cel małżeństwa katolickiego – wcale w pierwszych gminach chrześcijańskich nim nie była. Paweł z Tarsu w Liście do Koryntian pisał, że małżeństwo ma służyć do kanalizacji potrzeb seksualnych. O rozmnażaniu nie pisał, bo chrześcijanie byli wtedy przekonani o rychłej paruzji: Pan zaraz wróci i nastąpi koniec świata – w tej sytuacji dzieci wszak nie trzeba.

A prawa kobiet w Rzymie?

„Prawa kobiet” w starożytności? To jest termin i problem praktycznie od XIX w., więc powinieneś to jakoś inaczej nazwać. O równości płci oczywiście nie możemy mówić. Prawa wyborcze dla kobiet – zapomnij. Ale też nikt nie wpadł na to, by w ogóle o nie walczyć. W każdym razie rzymskim kobietom było lepiej niż greckim. Rzymianie, którzy wracali z Aten, dziwili się, że tam w ogóle nie widać kobiet – oczywiście tych z warstwy wyższej – na ulicach, że nie biorą udziału w ucztach. Bo siedziały w domach, ukrywane przed obcymi, a jak wychodziły, to najczęściej szczelnie zakutane. W typowo patriarchalnych społeczeństwach kobieta potrzebowała mężczyzny: sama nie ma majątku, a nawet jeśli ma, to nie może nim dysponować. Ale w Rzymie przynajmniej od II wieku p.n.e. panowała praktycznie równość między mężczyznami i kobietami, jeśli chodzi o prawa majątkowe. Kobieta mogła być właściwie niezależna finansowo. Standardem była też całkowita rozdzielność majątkowa małżonków. Słynny historyk prawa rzymskiego Fritz Schulz stwierdził, że jednym z najwybitniejszych osiągnięć prawa rzymskiego, dowodem na jego „ludzkość”, było ukonstytuowanie małżeństwa jako związku opartego na równości dwojga partnerów, na ich wolnej woli oraz na możliwości rozwiązania owego związku w każdym momencie.

Przypomina mi się film „Rozważna i romantyczna” – pod względem praw majątkowych sytuacja kobiet w starożytnym Rzymie była lepsza niż w XIX wiecznej Anglii. Skąd ten regres? Nadeszło chrześcijaństwo.

Nie winiłbym tylko chrześcijaństwa. Nastąpił rozpad imperium, nad którego przyczynami nie chcę się tu rozwodzić. Dość powiedzieć, że Rzym był nękany przez barbarzyńców z północy, Germanów i innych, w tych tradycyjnie wojennych społecznościach pozycja kobiet była gorsza. Ale we wschodniej części imperium prawna równość przetrwała dłużej.

Małżeństwo jako instytucja świecka zniknęło, przypisano je do religii. Jak to się stało, że wróciło?

Rewolucja francuska, mój drogi. A „przyklepał” sprawę Napoleon swym kodeksem z 1804 r. To on jest ojcem współczesnego małżeństwa cywilnego.

Raptem 200 lat temu.

Tak jak i pomysł na oddzielenie państwa od religii. Jako ciekawostkę podam, że małżeństwa cywilne zostały też wraz z Kodeksem Napoleona wprowadzone w Księstwie Warszawskim i zostały mocno oprotestowane przez polskich biskupów. W czasach Królestwa Polskiego powrócono do wyznaniowej formy małżeństwa.

Jeszcze chciałbym zapytać o zdolność do małżeństwa w zależności od wieku.

W Rzymie uznawano, że zdolny do małżeństwa jest ten, kto jest dojrzały do płodzenia. Przyjął się pogląd, że u chłopców to lat 14, u dziewczynek 12. Ta granica zresztą do 1917 r. obowiązywała w Kościele katolickim, potem ją podniesiono do 16 i 14.

Jak postrzegasz zmianę, która ma miejsce w naszych czasach – kolejne kraje uznają małżeństwo za instytucjęślepą na płeć.

To jest sygnał od społeczeństwa i od państwa do osób homoseksualnych, który mówi: obejmujemy was tą ważną społecznie instytucją, bo uznajemy, że jesteście częścią naszej wspólnoty. Stanowicie taką samą „tkankę społeczną” jak my.

Wiązałbyś to z regresem chrześcijaństwa w świecie zachodnim?

Znów: nie tylko. Małżeństwa jednopłciowe to pomysł realizowany w XXI w. – pierwsza, przypomnę, była Holandia w 2001 r. – ale zwiastuny zmian widać było już kilkadziesiąt lat wcześniej – rewolucja obyczajowa lat 60., która przyniosła również emancypację osób LGBT. W kodeksie kanonicznym z 1983 r., czyli Jana Pawła II, pojawia się wprost małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny. Wcześniejszy Kodeks Benedykta XV z roku 1917 r., takiej definicji nie zawiera. Już w 1983 r. Watykan wiedział, co się „święci”.

Znów religia. Ale ona nie jest nie do przeskoczenia, trzeba tylko dobrej woli. W Izraelu, który jest krajem z systemem prawnym daleko bardziej związanym z religią, zwłaszcza w prawie rodzinnym, niż Polska, mimo wszystko znaleziono sposób, by tamtejszym gejom i lesbijkom powiedzieć: należycie do naszej wspólnoty.

Izrael nie ma w ogóle ślubów cywilnych, tylko religijne, ale uznaje cywilne śluby swych obywateli zawarte za granicą. Bez rozróżnienia, czy są zawierane przez pary rożnej, czy tej samej płci.

Trochę jest to karkołomne prawniczo, ale działa! Iście „diabelski” wynalazek. Najpierw był wyrok Sądu Najwyższego z lat 60. dekretujący uznawanie zawartych za granicą świeckich małżeństw. A w 2006 r. izraelskie pary gejowskie będące w związkach małżeńskich zawartych za granicą powołały się na ten wyrok – i też wygrały sprawę przed Sądem Najwyższym (Ben Ari i inni). W Izraelu udało się pogodzić ogień z wodą – religia nie doznała „uszczerbku”, a geje i lesbijki zostali włączeni do wspólnoty.

Polscy geje i lesbijki nie należą do wspólnoty.

Nie należymy, ale głośno zgłaszamy do niej akces i on jest już słyszalny. Trzeba drążyć tę skałę. Pukać do tych drzwi. W końcu się otworzą.

Ty i twój facet, Hiszpan, jesteście małżeństwem?

Jeszcze nie, ale planujemy ślub. Niedawno zgłosiłem się do urzędu stanu cywilnego o wydanie tego osławionego zaświadczenia o stanie wolnym – tego, w którym należy wpisać imię przyszłego małżonka/małżonki.

Tego, którego niektóre urzędy nie wydają, jeśli zauważą, że wpisane imię należy do osoby tej samej płci, co osoba wnioskująca.

Tak. Znana jest sprawa Tomka Szypuły, który przegrał przed polskimi sądami.

Tomek wyczerpał już możliwość dochodzenia sprawiedliwości przed polskimi sądami. Planuje złożyć skargę do Strasburga.

Zdaje się, że właśnie podążam jego drogą. Zaświadczenia mi nie wydano, choć życzliwie zasugerowano, że czasem wystarczy metryka urodzenia. Odpowiedziałem uprzejmie, że nie chcę obchodzić polskiego prawa i poprosiłem o uzasadnienie odmowy na piśmie. Dostałem je, kierownik USC powołuje się na sławetny artykuł 18 Konstytucji RP, na artykuł 1 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, prawo o aktach stanu cywilnego. Moi przyjaciele pomogli napisać odwołanie do Sądu Rejonowego. Zobaczymy, co się wydarzy. Jesteśmy z Jose tą kropelką, która drąży skałę – to też nasz obowiązek jako prawników.

Skałę, czyli polski system prawny.

Nie tylko. Również po prostu polskie społeczeństwo. Ono się zmienia i w końcu wymusi zmianę systemu prawnego.

To działa też w drugą stronę. Zmiana systemu prawnego wymusiłaby zmiany w społeczeństwie.

Racja. To jest to wielkie pytanie: czy polski ustawodawca chce edukować społeczeństwo. Póki co – nie bardzo. A jak już te małżeństwa jednopłciowe wchodzą do systemu, to ludzie je szybko akceptują i sprawa spada z politycznej agendy.

Wprowadzasz tematykę małżeństw homoseksualnych na zajęciach ze studentami?

To raczej nie temat moich zajęć (śmiech). Ale czasem przykład ten służy pokazaniu ogólnych zasad prawa. Na przykład konstytucja hiszpańska postanawia, że „mężczyzna i kobieta mają prawo do zawarcia małżeństwa przy poszanowaniu pełnej równości prawnej”. Przez lata rozumiano ten artykuł tak, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny. Ale gdy prawie 10 lat temu Hiszpanie przeczytali go dosłownie, to okazało się, że tam nie napisano, że małżeństwo musi składać się z mężczyzny i kobiety. Dlatego konstytucji wcale nie trzeba było zmieniać, by wprowadzić małżeństwa osób jednej płci. Da się zresztą – o czym mówiła prof. Ewa Łętowska w wywiadzie, który z nią przeprowadziłeś na tych łamach – intepretować artykuł 18 naszej Konstytucji, jako niezakazujący małżeństw jednopłciowych, a tym bardziej związków partnerskich. Pytam też studentów, po co zawierać małżeństwo i obserwuję zmiany w odpowiedziach na przestrzeni lat. Coraz rzadziej słyszę, że z miłości, a coraz częściej, że np. po to, by moc się odwiedzać w szpitalu. To niewątpliwy wpływ debaty o związkach partnerskich.

Jesteś wyoutowany przed studentami?

Nie ogłaszam na zajęciach, że jestem gejem – jeśli już o tym mówię, to po prostu wychodzi naturalnie w rozmowach ze studentami, przypuszczalnie tak samo, jak u wykładowców hetero. Zdaję sobie sprawę, że pewnie wielu wykładowców homoseksualnych ukrywa się przed studentami, ale to nie dla mnie. Z mojego doświadczenia wynika, że sensowniej jest się nie ukrywać. Funkcjonuję trochę, nolens volens, jako normalizator homoseksualności i przyjmuję tę rolę – wciąż spotykam ludzi, dla których jestem pierwszym jawnym gejem, z którym rozmawiają w życiu. Wzięliśmy z Jose udział w kampanii „Miłość nie wyklucza”, bo trzeba pokazywać, że pary takie jak my mają potrzebę bycia w legalnym związku. Mam też szczęście: obracam się w środowisku, w którym nie wypada być jawnym homofobem. Poza tym dostaję od studentów naprawdę pozytywny feedback. To napawa nadzieją: widzę, że oni przyjmują mój homoseksualizm jako coś naturalnego, nie rozwodzimy się nad tym. Za czasów moich studiów to byłoby nie do pomyślenia.

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Sojuszniczka

O tym, dlaczego nie weźmie ślubu ze swym partnerem dopóki kwestia związków partnerskich nie zostanie uregulowana, o szansach polskiej lewicy i groźbie powrotu skrajnie homofobicznej prawicy do władzy, z Barbarą Nowacką, szefową think tanku „Plan Zmian” przy Twoim Ruchu, rozmawia Radek Korzycki

 

foto: Krystian Lipiec

 

Pani mama, Izabela Jaruga-Nowacka, była pierwszą osobą ze sfer rządowych, która oficjalnie wsparłśrodowiska LGBT. Jako Pełnomocniczka Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn dofinansowała akcję „Niech nas zobaczą w 2003 r. W naszym środowisku nadal funkcjonują jej słowa odnoszące się do otwartego mówienia o miłości homoseksualnej: „Żeby z tym szczęściem nie trzeba się było kryć.

Nie wiem, czy była pierwsza, bo przecież już we wczesnej Solidarności można się doszukać osób wspierających postulaty LGBT. Barbara Labuda zawsze broniła praw mniejszości. Ale rzeczywiście, moja mama była de facto pierwszą osobą, która sprawiła, że to państwo polskie – bo mówimy o środkach publicznych, które były w jej gestii jako Pełnomocniczki – wsparło akcję na rzecz równości osób hetero i nieheteroseksualnych.

Jak pani pamięta tamte czasy w kontekście rodzącej się kampanii na rzecz mniejszości seksualnych?

Studiowałam wtedy w Anglii, więc nie mam doświadczeń z samej akcji „Niech nas zobaczą”, ale politycznie angażowałam się już wcześniej: byłam związana m.in. z młodzieżówką lewicowej Unii Pracy. Interesowały nas prawa wszystkich osób bez względu na płeć, wiek, czy orientację. Niepokój i zdziwienie budził brak tych praw.

Co sprawiło, że ostatnio aktywnie zajęła się pani polityką? Kandydowała pani, bez powodzenia, do europarlamentu z listy Europa Plus Twój Ruch.

To, że się zajęłam polityką, to kwestia wychowania. Wyniesionego z domu poczucia, że jeśli mamy możliwości i energię i widzimy potrzebę społecznej zmiany, to trzeba na jej rzecz działać. Mówiąc trywialnie: samo się nie zrobi! Pierwszą moją poważniejszą aktywnością społeczną było działanie w Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, do której dołączyłam w 1993 roku. Pracowałam w telefonie zaufania dla kobiet. To był okres zawłaszczania wolności kobiet, ich prawa do aborcji, antykoncepcji i edukacji seksualnej. Potem przez lata zajmowałam się działalnością prorównościową na niwie organizacji pozarządowych. Niedawno dojrzałam do tego, by wyjść poza nie. Zrozumiałam, że działanie w partiach politycznych daje większy wpływ na zmianę. Tylko w partiach można zmieniać prawo. Byłam w młodzieżówce Unii Pracy oraz w strukturach Europejskiej Partii Socjalistycznej, w której od lat istniała grupa LGBT. Wtedy jeszcze bez Q. Mówię o latach 2002-2005 – w Europie mówiło się już szeroko o prawach osób nieheteroseksualnych i walce z dyskryminacją, a u nas jakby udawano, że tych osób nie ma. To przykre, że po niechlubnej historii PRL-u, zamiast pozbyć się opresji osób nieheteroseksualnych, wolna Polska chętnie sobie tę opresję zostawiła. A opresję kobiet jeszcze praktycznie pogłębiła. Wtedy też moja mama zajmowała się np. tym, że osoby nieheteroseksualne nie mogły honorowo oddawać krwi. To było ledwie 14 lat temu!

I nadal są z tym kłopoty, zresztą nie tylko w Polsce. W tym roku w jednym z wywiadów powiedziała pani, że dopóki kwestia związków partnerskich nie zostanie uregulowana, nie weźmie pani ślubu ze swoim partnerem.

Nie czuję w ogóle potrzeby brania ślubu w takiej sytuacji. Uważam to za głęboko krzywdzące, że jedni mogą, a drudzy nie mogą. Nie rozumiem, dlaczego mój przyjaciel, który jest gejem i od lat ma partnera, nie może mieć w związku z nim praw, jakie mają pary heteroseksualne. To jest dla mnie absolutnie niezrozumiałe. Nie mówimy o czymś wyjątkowym – co nam próbuje wcisnąć przeciwnik polityczny – że to jest „promocja homoseksualizmu”. Jak można promować orientację seksualną?! Mówimy o rzeczy zupełnie podstawowej – o godności ludzkiej. Myślę, że powinniśmy te sprawy załatwić w Polsce jak najszybciej. Teraz szczególnie, gdy Przewodniczącym Rady Europejskiej został polski polityk.

Angelina Jolie i Brad Pitt mówili kilka lat temu, że dopóki pary jednopłciowe nie będą mogły legalnie zawierać małżeństw, oni też nie wezmą ślubu. Ale ugięli się niedawno, jak sami mówią, pod presją dzieci. Pani wyjaśnia swoim dzieciom, że rodzice nie mają ślubu ze względu na brak prawa dla osób nieheteroseksualnych?

Nasze dzieci wiedzą, że ludzie żyją i kochają zarówno w związkach hetero- jak i homoseksualnych. I traktują to jako rzecz zupełnie normalną, tak samo jak to, że można żyć w związku małżeńskim, jak i w związku bez składania formalnych deklaracji. Uczymy ich, że najważniejsze są miłość i wolność w relacjach międzyludzkich. Natomiast są jeszcze zbyt małe, by zrozumieć otaczającą ich politykę i jej skutki.

Ostatnio głośno było w mediach o Marku i Jędrzeju Idziak-Sępkowskich. To para gejów, którzy przyjęli to samo nazwisko, zawarli ze sobą umowę cywilno-prawną poświadczoną notarialnie. Załatwili tyle spraw, ile jednopłciowa para w Polsce może załatwić bez ustawy o związkach partnerskich czy równości małżeńskiej. I zorganizowali w Krakowie „wesele”.

Z jednej strony cieszę się ich szczęściem – w pewien sposób spełnili marzenie – które przecież ma wielu ludzi, żeby z ukochaną osobą być „oficjalnie” i mieć wobec siebie zarówno prawa, jak i obowiązki. Ale też wydaje mi się, że jest w tym pewne niebezpieczeństwo. Powstaje wrażenie, że jak ktoś bardzo chce zawrzeć związek, to właściwie nie ma problemu. A problem jest, bo tych dwóch panów było stać nie tylko na samo „wesele”, ale też choćby na notariusza. Nie każdego stać! Oni poświęcili dużo czasu i energii i spełnili swoje wielkie marzenie, ale wielu ludzi w podobnej sytuacji może nie mieć ani czasu, ani możliwości wydeptania sobie podobnej ścieżki, tymczasem prawo „oficjalnego” bycia razem powinno być dostępne dla wszystkich.

Notowania lewicy, jedynej siły popierającej jasno związki partnerskie, są dziś jeszcze gorsze niż były przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Krzysztof Janik, prominentny działacz SLD, właściwie już skapitulował – w niedawnym wywiadzie proponował, by lewica parlamentarna przesunęła się do centrum, bo jej elektorat ma w gruncie rzeczy w sprawach obyczajowych konserwatywne poglądy. Co pani sądzi o tej propozycji? Czy lewica w Polsce w ogóle może się zjednoczyć? Stoi pani na czele think-tanku Twojego Ruchu „Plan Zmian”.

Myślę, że błędem jest wysnuwanie wniosków z bieżących sondaży, działanie wyłącznie „pod sondaże”. Przede wszystkim musimy pamiętać, że wiele osób w ogóle nie głosuje, bo nie ma na kogo. To jest chyba jeden z większych problemów SLD w tej chwili. Konserwatywne partie wygrywają, choć wydawałoby się, że wolności są bliskie wielu Polakom i Polkom. Tylko one muszą być szerzej reprezentowane w polityce. Mamy odwrót od SLD tego elektoratu, który wierzy w wolności obyczajowe, bo SLD ich nie zrealizowało. Istnieje dużo grup pozaparlamentarnych wrażliwych na te kwestie. W Sejmie jest klub Twojego Ruchu. Są Zieloni, powstają otwarte ruchy miejskie. Musimy tę wizję Polski wspólnie próbować budować. Czy to będzie porozumienie do wyborów samorządowych? Na pewno nie. Czy do wyborów parlamentarnych? Nie wiem. Ale prędzej czy później trzeba będzie odpowiedzieć na to wyzwanie, przed którym stoimy, czyli przed powrotem prawicy do władzy. Jarosław Kaczyński ostatnio oficjalnie zapowiedział, jaki będzie los osób, które się nie wpisują w obraz Polaka-katolika.

Będziemy mieli władzę, która nie będzie zajmowała się tym, żeby w Polsce nastąpiła rewolucja kulturalna i żeby tranwers… Jak to jest? Żeby ci tacy rożni odmienni, bardzo dziwni, mieli w Polsce lepiej i byli eksponowani. Tylko żeby po prostu Polakom było lepiej, żeby były polskie rodziny, żeby były dzieci, żeby było normalnie.” Czy pani zdaniem problem mowy nienawiści ostatnio nie eskaluje?

Ależ oczywiście, że tak! Nie budzi protestu, ani tym bardziej ostracyzmu, były poseł Zawisza, który opowiada, że „poszturchiwał” żonę. A to, co w styczniu 2013 r. słyszeliśmy z mównicy sejmowej podczas debaty o związkach partnerskich…

Jałowe związki itd.

A jednocześnie blokowany jest projekt proponujący penalizację homofobicznej mowy nienawiści. Nie tylko przez PiS, ale i Platformę Obywatelską. Trzeba sobie powiedzieć jasno, że PO szła do wyborów siedem lat temu pod hasłami praw i wolności i ich nie zrealizowała. Związków partnerskich nie ma nie dlatego, że jest PiS, tylko dlatego że jest PO. Sprzeciw PiS był oczywisty, natomiast Platforma oszukała środowiska kobiece i środowiska LGBT.

Jak pani ocenia szanse powodzenia misji ministry Fuszary, która objęła niedawno stanowisko przed laty piastowane przez pani mamę?

Wszystko zależy od woli politycznej PO. Profesor Fuszara jest od lat zaangażowana w działania równościowe i jeśli dostanie wsparcie polityczne, to na pewno dużo osiągnie. Ma zarówno wolę, jak i determinację i wiedzę. Mam nadzieję, że jej się uda. Z drugiej strony widzę, że groźba dojścia PiS do władzy jest coraz większa. Sam Jarosław Kaczyński jest zazwyczaj dość ostrożny, ale wokół niego są ludzie, którzy budują pozycję polityczną na szukaniu wrogów. Innych. Takimi innymi dla nich będzie i pan, ja, i wiele innych osób. I nawet jeżeli sam PiS nie będzie agresorem, to stworzy atmosferę przyzwolenia na agresję wobec nas. Nie ma praw danych raz na zawsze. Najlepszy przykład: kobietom po 1989 r. odebrano prawo do aborcji. A pamięta pan zakazy Parady Równości?

Pamiętam. Za czasów rządów PiS organizacje LGBT były też szczególnie wnikliwie kontrolowane.

Państwo ma rożne narzędzia, których może użyć do opresji. To, co udało się tym dwom panom z Krakowa, może za chwilę nie być możliwe. W Ministerstwie Sprawiedliwości siedzi przecież wiceminister Królikowski, który działa zgodnie z wolą Kościoła katolickiego, a nie państwa polskiego. Klimat zaszczuwania osób nieheteroseksualnych może narastać. Niektóre z nich wychowują dzieci, swe własne biologiczne dzieci, nieadoptowane – a już słyszałam prawicowych polityków mówiących o odbieraniu dzieci parom jednopłciowym.

Wspomniała pani, że gdzieś jest ten wyborca lewicowy, który nie ma na kogo głosować. Jakie priorytety powinien mieć polityczny projekt lewicowy?

To może zabrzmieć trywialnie, ale cały czas operujemy hasłami z Rewolucji Francuskiej, czyli wolność, równość i braterstwo. Dodałabym tylko jeszcze siostrzaństwo. Wspólnotowość.

Mnie niepokoi, że czasami na pierwszy plan w programach partii uchodzących za lewicowe wychodzi źle pojmowana wolność ekonomiczna, obrona świętego prawa własności, obiecywanie ulg i przywilejów pracodawcom z pominięciem praw pracobiorców.

Wyborców lewicowych mamy, moim zdaniem, co najmniej kilkanaście procent, tylko polska lewica polityczna nie mówi współczesnym językiem, wiele pojęć mamy niezdefiniowanych. Choćby właśnie, jakie są granice wolności ekonomicznej. Wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się krzywda drugiego. O tym przy wolności ekonomicznej warto pamiętać. A jednocześnie związki partnerskie – czyli postulat LGBT numer jeden – są z tego wolnościowego punktu widzenia kompletnie bezpieczne. Nikt nikogo do nich nie będzie zmuszał. Ciągle słyszę, że elektorat jest zbyt konserwatywny na tak odważny projekt, jak związki partnerskie. Jaki on tam odważny?! Myślę, że życie w końcu wymusi wprowadzenie związków partnerskich, ale to się odbędzie po strasznych bólach.

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Czasem trzeba warknąć

O konstytucyjności związków partnerskich i małżeństw homoseksualnych, o środowisku prawniczym i o przyjaciołach gejach z profesor Ewą Łętowską, byłą sędzią Trybunału Konstytucyjnego i byłą Rzeczniczką Praw Obywatelskich, rozmawia Dawid Wawryka

 

prof. Ewa Łętowska podczas debaty „Sąd nad homofobią. Dlaczego nie małżeństwa?”, zorganizowanej przez Kampanię Przeciw Homofobii i „Gazetę Wyborczą”, październik 2013; foto: Agata Kubis

 

Czy zdaniem Pani Profesor małżeństwa homoseksualne są na gruncie polskiej Konstytucji wykluczone?

Nie. Nie są dopuszczone, ale to nie oznacza, że są wykluczone. Są jak najbardziej do wyobrażenia. Przynajmniej teoretycznie – bo wątpię, by realnie zaistniały bez zmiany Konstytucji.

Przeprowadźmy analizę artykułu 18. Konstytucji, który mówi, że „Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką RP”. Przepis ten nie zawiera definicji małżeństwa jako takiej, nie ogranicza także małżeństwa podmiotowo. Tam nie napisano, że tylko związek kobiety i mężczyzny jest małżeństwem. Ani że „małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny”. Tam napisano, że jako związek kobiety i mężczyzny małżeństwo cieszy się szczególną ochroną. To jest istota tego przepisu: przyznanie szczególnej ochrony związkom heteroseksualnym. Ale z tego nie wynika zakaz innych związków ani przyznanie innej, skromniejszej ochrony prawnej – związkom innym niż małżeństwo. Ja się zgadzam, że małżeństwo heteroseksualne jest pod szczególną ochroną jako reprodukcyjne – wiem, że pary homoseksualne też de facto wychowują dzieci, ale statystycznie dzieje się to dużo rzadziej. Dlatego artykuł 18. nie wyklucza istnienia innych związków ani nawet innych małżeństw niż heteroseksualne. Nie zawiera też zakazu wspierania prawnego innych związków. Państwo jak najbardziej może ustawowo wesprzeć związki partnerskie, zarówno homo, jak i heteroseksualne, jak i w ogóle związki połączone więzami innymi niż seksualne. Myślę tu np. o rodzinach zastępczych.

Zdaję sobie sprawę, że być może w momencie tworzenia Konstytucji usiłowano stworzyć zaporę przeciwko instytucjonalizacji związków homoseksualnych, ale twierdzę, że było to usiłowanie nieudolne. Mam wrażenie, że poniekąd właśnie z tego mylnego wyobrażenia, jakoby artykuł 18. stanowił zaporę, wzięła się cała kłótnia o związki partnerskie, którą mieliśmy w zeszłym roku.

Nawiasem mówiąc, do wiążącej interpretacji artykułu 18. jeszcze nie doszło – może to zrobić tylko Trybunał Konstytucyjny. Byłabym zresztą bardzo ciekawa, jak miałby wyglądać z punktu widzenia logiki wywód niezgodności związków partnerskich z tym artykułem. Oj, bardzo bym była ciekawa takiej argumentacji! Wraz z profesorem Janem Woleńskim z UJ analizowaliśmy artykuł 18. Konstytucji i uważamy, że na jego gruncie związki partnerskie byłyby jak najbardziej dopuszczalne konstytucyjnie.

Mówi Pani o tekście „Instytucjonalizacja związków partnerskich a Konstytucja RP z 1997 r.”*, w którym odmowę instytucjonalizacji związków partnerskich nazwała Pani działaniem irracjonalnym.

Tak, to jest zamykanie się na rzeczywistość, ale nie tylko. Każdy człowiek, jeśli tylko nie szkodzi innym, ma prawo do realizacji swej tożsamości w stosownych formach. To jedna z podstawowych zasad demokracji liberalnej. Świetnie to ujął Trybunał niemiecki, uznając konstytucyjność tamtejszych związków partnerskich – polecam lekturę. Demokracja w rozumieniu dzisiejszym i europejskim powinna aprobować aspiracje jednostki w takim stopniu, w jakim nie przeszkadzają one społeczeństwu. Inaczej mówiąc: rządzi większość, ale z poszanowaniem praw mniejszości. U nas o tym drugim członie definicji często się zapomina.

Jest Pani aktywną uczestniczką debaty o związkach partnerskich, komentuje Pani wypowiedzi polityków przeciwko nim, choćby słabość argumentacji ministra Gowina, posła Godsona, posłanki Pawłowicz. Skąd to zainteresowanie?

Nie, ja nie komentuję wypowiedzi polityków. Ja zajmuję się wskazywaniem manipulacji prawnych w publicznym dyskursie. Nie jestem bojowniczką o sprawę gejowską ani na przykład o prawa zwierząt czy mniejszości narodowych. Interesuje mnie raczej to, w jaki sposób prawo chroni wszelkie mniejszości – lub raczej, co częstsze – ich nie chroni. Jak to jest w prawie zrobione, jak skonstruowane. Przede wszystkim: czy jest skonstruowane efektywnie – to znaczy, czy ochrona mniejszości jest w praktyce skuteczna. No, więc siłą rzeczy latam po tych marginaliach. Pasjonuje mnie też „błędologia”, prawo jako instrument zarządzania, badanie celowości i udatności przepisów. Czy ich rezultat jest taki, jakiego oczekiwaliśmy, czy też pożądany cel się nie ziścił – i dlaczego – tu znów kłania się artykuł 18. Konstytucji. Tak więc moje zainteresowanie związkami partnerskimi wynika z zainteresowania sytuacją mniejszości jako takich w prawie. Nie kieruję się jakąś szczególną sympatią do gejów, chociaż wśród znajomych mam akurat ich nadreprezentację. (śmiech)

We wspomnianym tekście rozprawiała się Pani między innymi z argumentacją Biura Studiów i Analiz Sądu Najwyższego. Środowisko prawnicze też jest podzielone w kwestii konstytucyjności związków partnerskich.

Środowisko prawnicze jest konserwatywne, ale większym problemem jest jego nieruchawość. Postawa: dobrze mi, siedzę sobie, mam pewien status, dostaję pensję i chcę mieć święty spokój. A jak trzeba jakiś problem rozwiązać, to dylemat: robimy „tak, jak zawsze było”, czy może pochylimy się nad sprawą? A jeśli wymyślimy coś innego niż „tak, jak zawsze było”, to co ryzykujemy? Można zostać ośmieszonym, wykpionym. Publiczna dyskredytacja jest nieprzyjemna – akurat wy, geje, lesbijki, dobrze to wiecie. Ale w kwestii związków partnerskich i tak się sporo zmieniło, jest większy szum. Coraz więcej prawników zabiera głos. Opinie się radykalizują, czasem nawet trzeba warknąć, i ja to robię.

Na przykład wskazuje Pani, że brak instytucjonalizacji związków partnerskich przysporzy Polsce problemów na gruncie prawa międzynarodowego.

To kwestia czasu. Takie sprawy się na pewno pojawią. Przykład pierwszy z brzegu: Polak z Austriakiem zawierają związek partnerski w Austrii i osiedlają się w Polsce, gdzie w obliczu prawa są dla siebie obcymi osobami. W Austrii, która, podobnie jak Polska, należy do UE, oni mają szereg praw, których ten Austriak może dochodzić u nas na gruncie europejskich traktatów. Zgodnie z zasadą asymilacji, powinno się jego status odnieść do prawnej instytucji najbardziej podobnej do tej, w której on jest w Austrii, a której polskie prawo nie zna. Jaka jest u nas instytucja najbardziej podobna do związków partnerskich? Małżeństwa! Słyszę głosy, że takie rozumowanie jest sprzeczne z zasadą porządku publicznego. To jest aberracja. Przypuszczam, że będziemy przegrywać w Trybunale Sprawiedliwości UE w Luksemburgu. Chciałabym usłyszeć, jak przeciwnicy związków partnerskich poradziliby sobie z takimi sprawami.

Ma Pani jakiś pomysł?

Nie, ale to nie jest mój problem, bo ja jestem za instytucjonalizacją związków partnerskich, która ten problem by zlikwidowała. A oni mają kwadraturę koła. Nie rozumiem, jak długo można chować głowę w piach. Nie rozumiem też, skąd u przeciwników związków partnerskich tyle zacietrzewienia, tyle niechęci, wręcz nienawiści. Boże kochany, w czym te związki aż tak niektórym miałyby przeszkadzać?

A co by Pani doradziła zwolennikom związków w ruchu LGBT?

Radziłabym przygotować dobry projekt ustawy. Ten wniesiony pod obrady Sejmu był niedobry, co tu dużo gadać. Trzeba mieć świetnie przygotowane prawne argumenty na wszystkie ewentualności. Radziłabym poczytać niemiecką ustawę i niemiecki wniosek jej przeciwników do Trybunału Konstytucyjnego. W obecnej sytuacji jestem natomiast przeciw wprowadzaniu adopcji dzieci przez pary gejowskie i lesbijskie. Poziom społecznej niechęci jest na razie zbyt duży. To zaś odbiłoby się siłą rzeczy na tych dzieciach i ich funkcjonowaniu w społeczeństwie.

Są pary jednopłciowe, które już wychowują dzieci, pochodzące np. z poprzedniego heteroseksualnego związku jednego z partnerów.

Tak, wiem. Nie mam tu twardego stanowiska, nie znam empirycznych badań. Generalnie jestem za rozwojem przez testowanie rozwiązań i za ewolucją, nie za rewolucją.

W latach 1987-1992 pełniła Pani funkcję Rzeczniczki Praw Obywatelskich. Pamięta Pani jakieś sprawy dotyczące mniejszości seksualnych?

Dobrze pamiętam jedną sprawę osoby transseksualnej, ale już nie pomnę, czy chodziło o proces korekty płci z mężczyzny na kobietę, czy z kobiety na mężczyznę. W każdym razie ta osoba skarżyła się, że klinika urologiczna w Łodzi przerwała jej kurację hormonalną ze względu na panujący kryzys, to był sam początek lat 90. W trakcie leczenia powiedziano: no money! Uznałam decyzję kliniki za niedopuszczalną. Mogę wyobrazić sobie odmowę podjęcia kuracji przez klinikę w obliczu zapaści finansowej, gdy brakuje środków na wszystko. Ale zaprzestać jej w trakcie, w poł drogi? Nie wolno człowieka zostawiać z rozgrzebaną tożsamością, interweniowałam. Odpisano mi, że klinika przychyli się do mojej prośby, ale że powinnam zdawać sobie sprawę, że to oznacza pozbawienie możliwości leczenia ludzi z innymi schorzeniami. Odpowiedziałam, że w kryzysie pewnie podejmują takie decyzje na co dzień, a w tym wypadku dochodzi inny element, czyli to, że kuracja już trwa. Ale generalnie to były inne czasy, inna atmosfera, inna wrażliwość. Spraw związanych z mniejszościami seksualnymi miałam mało. Pamiętam jeszcze geja prześladowanego w wojsku, który pisał do mnie z prośbą o pomoc… I jeszcze geja z małego miasteczka, któremu sąsiedzi nie dawali żyć… Niewiele w takich sprawach mogłam zrobić.

Zapytałbym jeszcze, jeśli można, o tę nadreprezentację gejów wśród Pani znajomych.

Ale po co? Czy to jest takie ważne? Jestem prawniczką, pasjonuję się muzyką – obracam się w kręgach krytyków muzycznych, artystów, prawników, filologów klasycznych – i cóż mogę powiedzieć? Mam wśród moich rówieśników takich przyjaciół gejów, którzy normalnie mi to zakomunikowali i mam też takich bardziej dyskretnych. Jeden przez lata nie mówił mi o swych zainteresowaniach, a potem nagle zaczął mnie traktować tak, jakbym od zawsze wiedziała – zresztą słusznie – i opowiedział mi o problemach, które akurat miał z partnerem.

Potrzebowała Pani czasu, by się „oswoićz homoseksualistami?

Skąd! Nie mam żadnych oporów. Albo ktoś jest sympatyczny, albo nie jest. A czy gej czy inny… Jakie to ma znaczenie? Dla mnie żadnego. Teraz udzielam wywiadu „Replice” i może ktoś sobie pomyśli, że jestem lesbijką, albo może nawet gejem? Albo że ulegam na starość jakimś grzesznym nowinkom. No i co z tego?

Współpraca: Mariusz Kurc *artykuł opublikowany w miesięczniku „Państwo i Prawo” (nr 6/2013) jest dostępny również na stronie internetowej „Repliki”: replika-online.pl

 

Tekst z nr 47/1-2 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jako mąż i niemąż

O ślubie w Nowym Jorku i o równości małżeńskiej w USA z Tomaszem Basiukiem, wykładowcą Ośrodka Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

foto: Agata Kubis

 

Latem tego roku wziąłeś ze swoim wieloletnim partnerem, Marcinem, ślub w Nowym Jorku. Jak do tego doszło?

Pojechaliśmy do Nowego Jorku na miesięczne wakacje. Już parę lat nie byliśmy w Stanach, akurat nadarzyła się okazja – znajomy zostawił nam pod opiekę swoje mieszkanie. Na miejscu spotkaliśmy się z naszym dobrym przyjacielem, on zaś poznał nas z parą gejów, którzy są ze sobą od trzydziestu paru lat i rok temu wzięli ślub. Jak wiesz, od 2011 roku w stanie Nowy Jork małżeństwa są dostępne dla wszystkich.

Wcześniej, w przypadku par jednopłciowych, legalne były tylko związki partnerskie.

Te związki nadal można zawierać, ale obowiązują tylko w mieście Nowy Jork i są dostępne wyłącznie dla mieszkańców albo dla pracowników miejskich i stanowych i ich drugiej połowy. W przypadku ślubu nie ma wymogu obywatelstwa ani stałego pobytu, bo nie ma go też dla osób heteroseksualnych. To wszystko uświadomił mi właśnie jeden z tych nowo poznanych małżonków, prawnik z zawodu. Lecąc do Stanów, mylnie sądziłem, że, by zawrzeć ślub, jeden z nas musiałby mieszkać w stanie Nowy Jork.

Jak wygląda procedura zawierania małżeństwa?

Trzeba przynieść do Urzędu Miasta dokument tożsamości ze zdjęciem. W naszym przypadku był to paszport. Składa się tam wniosek o wydanie licencji ślubnej (Marriage License). Składa się także oświadczenie o uprzednio zawartych małżeństwach.

W Polsce od lat mamy problem z urzędnikami stanu cywilnego, którzy nie chcą wydawać zaświadczeń o byciu kawalerem bądź panną osobom pragnącym zawrzeć małżeństwo jednopłciowe za granicą. Wy takich zaświadczeń nie posiadaliście?

Nawet się nie staraliśmy o nie, bo przecież nie planowaliśmy, że weźmiemy ślub w Nowym Jorku. W krajach anglosaskich oświadczenie ma ogromną wagę i często zastępuje urzędowe zaświadczenie. Ale sankcją za złożenie fałszywego oświadczenia może być więzienie, bo to krzywoprzysięstwo, a więc poważne przestępstwo.

Składa się oświadczenie, wnosi niewielką opłatę urzędową i od ręki dostaje licencję. W stanie Nowy Jork jest ważna przez 60 dni. Po pobraniu licencji trzeba poczekać ze ślubem co najmniej 24 godziny. To czas, by się namyślić i ewentualnie rozmyślić. W niektórych stanach jest odwrotnie – można z marszu zawrzeć małżeństwo, a potem w ciągu 24 godzin je anulować. Wydawanie licencji jest prerogatywą stanu, a nie rządu federalnego, stąd różnice między stanami, także w kwestii dopuszczania małżeństw osób tej samej płci.

Licencja pozwala wziąć ślub na terenie stanu przed upoważnioną do tego osobą. Na przykład można pójść do kościoła. Licencję, którą się odpowiednio wypełnia, przekazuje się osobie udzielającej ślubu, ona wysyła ją do urzędu, ten zaś wystawia świadectwo ślubu. My wybraliśmy prostszą drogę, bo nie mieliśmy czasu, by organizować uroczystość. Pobraliśmy licencję w środę, a w piątek wróciliśmy do tego samego urzędu. Nie da się umówić godziny ślubu, tak jak w Polsce, więc wzięliśmy numerek i siedzieliśmy w poczekalni. Trochę jak na poczcie.

Dużo innych par czekało razem z wami?

Sporo, bo to było piątkowe popołudnie. Mniej więcej połowa to były pary jednopłciowe, dużo osób z zagranicy, imigrantów czy, takich jak my, turystów. Przywołali nas do okienka razem ze świadkami – musisz mieć co najmniej jednego, my mieliśmy dwóch. Wszyscy podpisaliśmy dokumenty, potem znowu musieliśmy trochę poczekać. Wreszcie poproszono nas do kaplicy.

Kaplicy?

Tak to się nazywa – „chapel”. W rzeczywistości to pokój pozbawiony jakichkolwiek symboli religijnych. Pani urzędniczka odczytała formułkę i tekst przysięgi, której się nie powtarza, tylko mówi się „I do”. Wymieniliśmy się obrączkami, co zresztą nie jest obowiązkowe. A na koniec pani powiedziała, że możemy przypieczętować akt ślubu pocałunkiem.

Długo trwała ta ceremonia?

Z półtorej minuty. Razem z czekaniem cała sprawa zajęła nam jakieś dwie godziny. Byliśmy ubrani bardzo zwyczajnie. Wszystko odbyło się bez zadęcia, tak jak chcieliśmy. Przed ślubem zawiadomiliśmy nasze rodziny, które złożyły nam życzenia mejlem.

Krótko mówiąc, każda osoba pełnoletnia i stanu wolnego przebywająca na terenie stanu Nowy Jork choćby przez parę dni może wziąć tam ślub z partnerem tej samej bądź przeciwnej płci?

Tak. Z tego, co wiem, można to zrobić także gdzie indziej. Na przykład w Argentynie nie wymaga się obywatelstwa ani stałego pobytu.

A jak wygląda sprawa z rozwodem?

No, właśnie. Na to też zwrócił nam uwagę znajomy prawnik. Wziąć ślub łatwo, rozwieść się dużo trudniej. Żeby rozwieść się w stanie Nowy Jork, musisz tam mieszkać co najmniej przez sześć miesięcy. Na szczęście nie planujemy rozwodu.

Jakie konsekwencje prawne poza Nowym Jorkiem ma wasz ślub?

Do końca tego nie zbadałem, ale zasadniczo w tych stanach USA, które wprowadziły śluby osób tej samej płci, nasze małżeństwo obowiązują te same reguły, co małżeństwa heteroseksualne. Podobnie w krajach, gdzie są takie śluby.

Pytanie, co z miejscami, w których są tylko związki partnerskie – tak jest np. w Niemczech. Wydaje się, że nasz ślub miałby tam te same konsekwencje prawne, co związek partnerski tam zawarty. Tak byłoby w stanie Colorado, gdzie są związki partnerskie. Czyli nasze prawa byłyby tam ograniczone w stosunku do praw małżonków.

Są też rozwiązania pośrednie – stan Oregon uznaje jednopłciowe małżeństwa zawarte za granicą, chociaż sam ich nie wprowadził.

W Polsce natomiast nasze małżeństwo nie ma w tej chwili żadnego formalnego znaczenia. Ale mieszkają tu ludzie zamężni czy żonaci z osobą tej samej płci, którzy, tak jak my, zawarli związek za granicą. Nie tylko Polacy, także cudzoziemcy. Koniec końców zaczną domagać się, z powodu jakichś życiowych okoliczności, uznania małżeństwa. Urząd odmowi, więc sprawa znajdzie się w sądzie, będzie przechodzić przez kolejne instancje, aż trafi do Strasburga. To nieuniknione, mimo że małżeństwa pozostają w gestii państw członkowskich Unii Europejskiej.

Analogicznie w Stanach Zjednoczonych – ludzie biorą ślub, przeprowadzają się do innego stanu i mają problem. Więc ta sprawa powinna kiedyś znaleźć rozwiązanie na poziomie federalnym. Zresztą umowy, których zasięg wybiega poza granice pojedynczego stanu, podlegają przepisom federalnym co do zasady.

Skoro, w świetle prawa polskiego, jesteście wciąż osobami stanu wolnego, to moglibyście wziąć tutaj śluby heteroseksualne, z kobietami.

Tak, ale łamalibyśmy wtedy prawo gdzie indziej. W Nowym Jorku bylibyśmy bigamistami. Gdybyśmy zrobili coś takiego i pojechali tam, moglibyśmy być ścigani za przestępstwo.

Także latem tego roku Sąd Najwyższy USA zakwestionował tzw. DOMĘ, czyli ustawę definiującą na poziomie federalnym małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny.

Ta ustawa ogranicza uznawanie małżeństw osób tej samej płci przez władze federalne. Samo zawarcie małżeństwa pozostaje w gestii władz stanowych. W czerwcu Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych zakwestionował tylko część tej ustawy, tę, która odnosi się m.in. do ubezpieczenia społecznego i wspólnych rozliczeń podatkowych, a także do podatku spadkowego należnego władzom federalnym (pisaliśmy o tym w „Replice” nr 44/2013 – przyp. BŻ). Jest to krok na drodze do uznania małżeństw osób tej samej płci w całych Stanach, ale o niczym jeszcze nie przesądza. Walka trwa. Wciąż wiele stanów USA ogranicza małżeństwo do związku mężczyzny i kobiety albo na poziomie ustawy stanowej (one też zresztą nazywają się DOMA), albo w poprawce do konstytucji stanowej. Natomiast w konstytucji Stanów Zjednoczonych nie ma żadnego zapisu na ten temat.

Są trzy sposoby zmiany prawa stanowego. Pierwszy to ustawa przegłosowana przez legislaturę danego stanu. Drugi to referendum, zwykle organizowane przy okazji wyborów, w którym można przegłosować poprawkę do konstytucji stanowej. I o ile do niedawna referenda zawsze wygrywali przeciwnicy małżeństw osób tej samej płci, o tyle od kilku lat zaczęli wygrywać je zwolennicy. Zmieniło się nastawienie elektoratu.

Sposób trzeci, najczęstszy, to droga sądowa. Ktoś idzie do sądu ze skargą, że urząd nie chce mu udzielić ślubu i pyta sąd, czy to jest zgodne z konstytucją. Oczywiście, nie trafia od razu do Sądu Najwyższego, tylko musi przejść przez kolejne szczeble. Gdy decyzja o niekonstytucyjności jakiejś regulacji stanowej zapada na poziomie Sądu Najwyższego danego stanu, staje się obowiązująca dla sądów niższego szczebla i urzędów stanowych. To niedawno wydarzyło się w New Jersey i tam też można teraz zawrzeć ślub. Jeśli natomiast federalny Sąd Najwyższy zdecyduje o niekonstytucyjności jakiejś regulacji, to staje się ona niekonstytucyjna w całym kraju.

Pytanie, do jakiego stopnia droga sądowa legitymizuje się w oczach opinii publicznej. Na pewno ustawa i referendum mają większe umocowanie społeczne. Z drugiej strony to, co orzekają sędziowie sądów najwyższych, w jakimś stopniu odzwierciedla stan opinii publicznej.

Jak obecnie wygląda kwestia homofobii w Stanach?

Zależy od wielu czynników. Od stanu, ale przede wszystkim od wieku – akceptacja dla związków i małżeństw homoseksualnych jest o wiele wyższa wśród młodych ludzi. Na pewno też sprawy wyglądają inaczej w dużych, a inaczej w małych miastach. Ale także w Nowym Jorku wzrosła ostatnio liczba ataków na tle homofobicznym. To tzw. backlash. Im więcej jest akceptacji dla jakichś zjawisk i postaw, tym ostrzej reaguje grupa, która się im sprzeciwia i uznaje je za poważne zaburzenie porządku. Homoseksualność, małżeństwa osób tej samej płci są wciąż elementem wojny kulturowej. Ona się jeszcze nie skończyła.

***

Tomasz Basiuk wykłada w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Jest współredaktorem trzech zbiorów esejów poświęconych studiom queer: „Odmiany odmieńca/A Queer Mixture”, „Parametry pożądania” i „Out Here”, a także członkiem redakcji czasopisma naukowego „InterAlia” (www.interalia.org.pl). W 2013 r. wydał książkę poświęconą współczesnej autobiografii gejowskiej w USA „Exposures. American Gay Men’s Life Writing since Stonewall”.

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Q-riozalna

O łzach na pierwszej Paradzie Równości, o związkach partnerskich i o byciu chłopcem z Ewą Siedlecką, dziennikarką „Gazety Wyborczej”, laureatką Nagrody Tolerancji 2013, rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Agata Kubis

 

Pracujesz w „Gazecie Wyborczej” od 1989 r. Jak się pisało o sprawach LGBT, gdy zaczynałaś?

To był temat nieistniejący. Słyszało się, że jest gdzieś z pięć osób, którym odbiło i rozkręcają jakiś ruch gejowski, lesbijski. Ale było to tak egzotyczne, że nikt się tym nie zajmował. Ja pracę w „Gazecie” zaczęłam w dziale „Listy”. I do tego działu na moje nazwisko zaczął przychodzić miesięcznik „Inaczej” (wychodził w latach 1990-2002 – przyp. red.), który łapczywie czytałam. Zawsze byłam po stronie wykluczonych. Stwierdziłam, że rodzącemu się ruchowi LGBT pomogłoby zaangażowanie ludzi z zewnątrz, takich, jak ja. Zgłosiłam się do Marka Szymczyka z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. On, kilka lat później, podsunął pomysł, by w spisie powszechnym w 2002 roku można było w ankiecie zaznaczyć, że jest się w gospodarstwie domowym z osobą tej samej płci. Korzystając z opracowanej przez niego argumentacji prawnej telefonami do rzecznika prasowego GUS-u i tekstami w „Gazecie” wywalczyłam, że rachmistrze spisowi uwzględniali deklaracje także konkubinatów homo.

Teraz dostałaś od Kampanii Przeciw Homofobii i Lambdy Nagrodę Tolerancji m.in. za rzeczowe opisywanie sytuacji osób LGBT i za to, że w swych tekstach oddajesz głos działaczom i działaczkom LGBT.

Jak zaczynałam, to często tego głosu nawet nie było komu oddać. Byli Yga Kostrzewa i Robert Biedroń i długo nikogo więcej, kto chciałby się wypowiedzieć pod nazwiskiem. Dzisiaj ludzie ujawniają twarze, opowiadają o swoim życiu.

Zmiana jest nieprawdopodobna. W 1998 r. poszłam na pierwszą w Polsce manifestację „Gay Pride”, dumy gejowskiej, potem nazwaną Paradą Równości. To było pod Kolumną Zygmunta w Warszawie. Zobaczyłam dosłownie kilka osób, mieli twarze zasłonięte bandankami. Duma? Wyglądali tak smutno, że się popłakałam. Tylko dwie grupy były wtedy napiętnowane tak, że odmawiano im nawet wynajęcia sal na spotkania: tak zwane sekty i LGBT.

A teraz tysiące ludzi idą jawnie w Paradach. To olbrzymia praca organizacji LGBT – Lambdy, KPH i innych oraz ich przyjaciół. Przełomem w mediach był projekt ustawy o związkach partnerskich prof. Marii Szyszkowskiej. Niedługo później – zakazywanie Parad. To wtedy do świadomości wielu – także dziennikarzy – przebiło się, że przecież każdy ma prawo pokojowo demonstrować! Zakaz Parad wyzwolił solidarność ze społecznością LGBT.

Mówisz o latach 2004, 2005 – nie tak dawno temu.

Tak, to jest krótka historia. Teraz mamy kolejny przełom – rodziny. Genialna była akcja KPH „Rodzice, odważcie się mówić”. W ostatniej „Replice” czytam wywiad z Anią, Martą, Leszkiem, którzy mają synka. Oni świetnie pokazują, że tęczowa rodzina to nie jest izolowany twór – tam są przecież babcie, dziadkowie, ciocie – normalne otoczenie społeczne dziecka, w którym może się rozwijać i obserwować wszystkie role. Zwróciłam też uwagę na to, co mówi Leszek: jak w pracy powiedział, że jest gejem, a później, że również tatą, to go potraktowali jak swojaka. Dotarło do nich, że orientacja seksualna nie konstruuje całego człowieka. Wydaje mi się, że dobrze by było, gdyby tym tropem poszły organizacje LGBT i włączały się w akcje nie tylko dotyczące LGBT, ale też np. w prawa zwierząt czy ochronę prywatności. To by pomogło zasypywać podziały.

Zmienił się też język. 20 lat temu słowo „gej” było śmieszne i obce, o wyrażeniu „związek partnerski” praktycznie nikt nie słyszał. Nazwa „Kampania Przeciw Homofobii” to świetny wynalazek, bo uświadamia istnienie takiego zjawiska.

Jak ważny jest język w kształtowaniu świadomości widać na przykładzie wypowiedzi polityków. Podczas sejmowej debaty o związkach partnerskich premier Tusk mówił o osobach LGBT „ci ludzie” – czyli dzieląc na „my” i „oni”. Niedawno, podczas konferencji Rady Europy o mowie nienawiści minister Boni mówił „nasi bracia geje, siostry lesbijki, siostry i bracia bi- i transseksualni”.

Zauważyłem, że od jakiegoś czasu „Gazeta Wyborcza” używa skrótu LGBT – to też nowość.

Mnie tam jeszcze brakuje „Q”, bo ja się z „Q” najbardziej identyfikuję. Zawsze byłam Q-riozalna.

Dlaczego?

Wszędzie czuję się jak kosmitka, zawsze odstaję. Np. w dzieciństwie posyłano mnie do psychiatry, bo mówiłam, że środowisko naturalne jest zatruwane i trzeba coś z tym zrobić. W latach 60-70-tych w Polsce o tym nie słyszano – sama nie wiem, skąd to wymyśliłam. A w sanatorium dyżurowałam przy oknie, wyganiając muchy, bo inaczej koleżanki je zabijały. Jako dziecko czułam się raczej chłopcem i ciągle słyszałam: „dziewczynka tak nie robi”. Chodziłam po drzewach, biłam się z chłopakami, chciałam zostać detektywem albo kowbojem. Kiedy miałam 10-11 lat doszłam do wniosku, że jestem chłopcem, tylko w ciele dziewczynki. Nawet w pamiętniku pisałam o sobie jako o chłopcu. Wymyśliłam, że najlepszym na to dowodem będzie, jak się zakocham w koleżance. Podrywałam ją, fundując lody, ale nie udało mi się zakochać. Podobali mi się jednak chłopcy. W okresie dojrzewania to się przesiliło – poczułam się w pełni dziewczyną.

W społecznym odbiorze LGBT rzeczywiście jest lepiej, ale w prawie – niezbyt. Jak będzie ze związkami partnerskimi?

Związki partnerskie będą w Polsce na pewno. Politycy o tym wiedzą, nawet ci, którzy są przeciwko. Pytanie tylko, kiedy? W następnej kadencji Sejmu czy dopiero za 10 lat? Platforma Obywatelska pokazała, że nie jest partią, która do tego doprowadzi. A następny skład Sejmu może być jeszcze bardziej konserwatywny.

Małżeństwa homoseksualne?

Myślę, że zostaną wprowadzone w wyniku promieniowania systemów prawnych innych krajów. Polskie prawo zacznie uznawać skutki małżeństw jednopłciowych zawartych za granicą – i tak małżeństwa wejdą tylnymi drzwiami.

W 2011 r. byłaś w delegacji do marszałka Schetyny z apelem o debatę w Sejmie nad projektem ustawy o związkach partnerskich.

Wtedy się nie udało – projekt został skierowany do pierwszego czytania w komisji i przepadł wraz z końcem kadencji. Do debaty na forum Sejmu doszło w tym roku, ale ceną było odrzucenie projektu. Jeśli walczymy o związki, to uważam, że nie należy akcentować uregulowania ważnych życiowych kwestii, które teraz przysługują tylko parom hetero. To prowadzi do projektu posła Żalka – robienia jakichś protez w prawie cywilnym. Dziś trzeba się odwoływać do wartości fundamentalnych: godności i równego traktowania. Trzeba podkreślać, że związki partnerskie także na gruncie moralności chrześcijańskiej zasługują na poparcie: dwoje ludzi chce być w trwałym związku, wspierać się. I że to korzystne społecznie, gdy partnerzy zobowiązują się do wzajemnej opieki, zdejmują część ciężarów socjalnych z państwa.

Przedstawiciele hierarchii Kościoła katolickiego i tak mają inne zdanie.

Sposób reakcji Kościoła na skandale pedofilskie sprawił, że utracił on moralne prawo do osądzania. Stracił wiarygodność. Nie jestem natomiast za tym, by wyszydzać czy wyśmiewać takie homofobiczne wypowiedzi, jak posła Tomaszewskiego: że nie zniósłby geja w szatni piłkarskiej. To jest lęk przed niechcianym pożądaniem. Kobiety taki lęk rozumieją pewnie lepiej, niż mężczyźni.

Bo mężczyźni hetero nie wahają się tego pożądania demonstrować. Ale Tomaszewski chyba w tej szatni nie natknął się na gejowskie pożądanie.

Ten lęk jest irracjonalny, ale on go realnie czuje. Trzeba ten lęk oswoić, a nie wyszydzać.

W Sejmie jest projekt nowelizacji kodeksu karnego penalizujący mowę nienawiści i przestępstwa z nienawiści motywowane homofobią.

I projekt ustawy o uzgodnieniu płci, z którym nic się nie dzieje, bo ponoć rząd pracuje nad swoim. Nowelizacja też utknęła. Nie jestem za karaniem za słowa, ale teraz mamy sytuację, w której jedne grupy społeczne są chronione przed mową nienawiści, a inne nie. Na przykład niejaki Bas Tajpan z utworem „Chwasty”: Wśród pięknych kwiatów rosną te chwasty/ Popularnie to pedały i lewe niewiasty /Słowa mojej kasty to palić/Strzał słowem/Zwyrodnialców zabić. Gdyby w podobny sposób śpiewano o Żydach albo o katolikach, to wkroczyłby prokurator, bo pochodzenie etniczne czy wyznanie to cechy chronione. A orientacja seksualna – nie.

Pisałaś niedawno o chłopaku pobitym za to, że jest gejem, któremu powiedziano, że jak nie ma śladów widocznych przez 7 dni, to nie ma wszczęcia sprawy z urzędu.

Takie jest prawo. Gdyby go pobito za bycie Romem, to sprawa by była. To jest demoralizująca sytuacja. Za wyróżnianiem przestępstw z nienawiści do określonych grup stoi koncepcja, że przemoc wobec członka danej grupy uderza nie tylko w niego, ale w całą grupę – ma na celu jej zastraszenie. Wypisz, wymaluj pasuje to do mniejszości seksualnych, ale Prokurator Generalny i Minister Sprawiedliwości sprzeciwiają się ochronie tej mniejszości.

Pamiętasz jakieś zdarzenie czy spotkanie, które uwrażliwiło cię na kwestie LGBT? Jakaś ciocia lesbijka…?

Nie, zawsze – jako q-riozalna – rozumiałam inność.

albo pierwszy kumpel gej?

Pierwszego kumpla geja pamiętam – przyjaciel mojego chłopaka z liceum. Ale nie przeżywałam tego. Mówię ci, jestem „Q”. Ale znajomy opowiadał mi, że w latach 60. miał przyjaciela: dyskutowali, czytali te same książki. Aż tamten się przed nim wyoutował. Mój znajomy przeżył taki szok, że już nigdy się z nim nie spotkał. Dziś sam nie rozumie, dlaczego tak zareagował. To, że ktoś jest gejem, było wtedy po prostu niemożliwe do przyjęcia. A dla pokolenia mojego syna geje i lesbijki są oczywistym elementem rzeczywistości.

 

***

Nagroda Tolerancji jest przyznawana w Niemczech, Francji, Polsce i Hiszpanii od 2006 r. Otrzymują ją osoby lub organizacje za działalność przeciw homofobii i przeciw mowie nienawiści w Europie. Polskimi laureat(k)ami NT zostali: Kazimierz Kutz (2006), Piotr Pacewicz (2007), Marzanna Pogorzelska (2008), prof. Zbigniew Hołda (2009), Izabela Jaruga-Nowacka (2010), Adam Bodnar (2011), Katarzyna Bojarska i Poradnia Zdrowia Psychoseksualnego „Bez Tabu” (2012) oraz Ewa Siedlecka (2013). Polska Nagroda Tolerancji przyznawana jest przez Lambdę Warszawa i Kampanię Przeciw Homofobii.

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nadal działam

Z Tomaszem Szypułą, byłym prezesem Kampanii Przeciw Homofobii, rozmawia Wojciech Kowalik

 

foto: Anna Konieczna-Purchała

 

Jesteś zadowolony z blisko dwóch lat swojej prezesury w KPH?

Tak. Chociaż niestety nie celebruję sukcesów. Koncentruję się na tym, co jest do zrobienia i jestem krytyczny. Mam wrażenie, że jako organizacja i środowisko w ogóle nie umiemy się cieszyć z tego, co się udało.

To co celebrowałbyś w trakcie swojej kadencji prezesa?

Pride House czyli centrum festiwalowe zorganizowane przez KPH w ramach EuroPride 2010. Byłem wtedy wiceprezesem, ale już pełniłem obowiązki prezesa. Dalej, dwa projekty zmian legislacyjnych, w przygotowaniu których KPH brała czynny udział: ustawa o związkach partnerskich i nowelizacja kodeksu karnego dotycząca przeciwdziałania mowie i przestępstw z nienawiści. Oba trafiły do Sejmu poprzedniej kadencji (obecnie również już są w Sejmie – przyp. WK). Mam nadzieję, że w tej kadencji zostaną uchwalone. I nasze nowe biuro, które mamy od stycznia. Fajne miejsce w Śródmieściu.

Twoja kadencja to też początek zmiany strukturalnej w samej organizacji.

Słyszałem żarty, że KPH to jest taki PZPR gejów i lesbijek, organizacja, która zajmuje się wszystkim. Homofobia w sporcie? KPH. HIV i AIDS? KPH. Związki partnerskie? KPH. Tymczasem Polska roku 2001, gdy KPH powstawała i Polska roku 2012 – z Robertem Biedroniem i Anną Grodzką w parlamencie, to niemal dwa rożne kraje, jeśli chodzi o sytuację osób LGBT. Dlatego chcemy skupić się tylko na wybranych kwestiach. A jednocześnie na bazie KPH już powstają odrębne stowarzyszenia LGBT, którym kibicujemy – w Katowicach, Szczecinie, Łodzi, wkrótce w Trójmieście. A w Warszawie Fundacja Replika, czy bez!miar.

Jesteś w KPH prawie od początku. Jak się pokonuje drogę od szeregowego członka do prezesa?

Na początku po prostu rozdawałem ulotki w Krakowie na temat homofobii, którą zresztą złośliwy komputer przerobił na homofonię. Później przyszła organizacja debat, manify, w 2003 r. akcja „Niech nas zobaczą”, w 2004 r. pierwszy Marsz Tolerancji w Krakowie. Wtedy Robert Biedroń zachęcił mnie do kandydowania do zarządu. Przeprowadziłem się do Warszawy. I tak to się potoczyło. I trwało siedem i poł roku.

Teraz się wycofasz?

Oczywiście, że nie! W KPH koordynuję projekt dotyczący przeciwdziałania homofobii i transfobii w edukacji, a także Queer Studies. Chcę nadal zajmować się związkami partnerskimi. A poza tym z grupą przyjaciół chcielibyśmy założyć fundację do spraw LGBT w zatrudnieniu, biznesie i promowaniu talentów. Widzę się nadal w życiu publicznym, docelowo jako polityk. Startowałem w ubiegłorocznych wyborach (z 3. miejsca w Warszawie na liście Ruchu Palikota – przyp. WK), zamierzam to powtórzyć. I zacząłem prowadzić blog (tomekszypula.natemat. pl – przyp. WK).

Jako prezes KPH walczyłeś o związki partnerskie, ale była to też twoja prywatna walka.

Z moim byłym partnerem, Hiszpanem, chcieliśmy zawrzeć małżeństwo w Hiszpanii. Polscy urzędnicy w Urzędzie Stanu Cywilnego odmówili wydania zaświadczenia, że jestem stanu wolnego. Pierwszą bitwę przed polskim sądem niestety po roku przegraliśmy, ale zamierzamy walczyć dalej, choćby przed Trybunałem w Strasburgu. Mimo że nie jesteśmy już razem, pozostaliśmy przyjaciółmi i postanowiliśmy zrobić to dla innych par w tej samej sytuacji.

Chciałbyś zawrzeć związek rejestrowany?

Oczywiście! Tylko obecnie nie mam z kim…

Szukasz chłopaka?

Księcia z bajki!

A może są takie panie, których nie wyrzuciłbyśłózka?

Na pewno nie wyrzuciłbym Madonny. Ani Tori Amos i Julianne Moore – uwielbiam je za to, że są rude i piękne. A ostatnio też Adele. Ale żeby było jasne – szukam faceta (śmiech).

A za którym facetem poszedłbyś na koniec świata?

Jeszcze go nie znam. Koniec świata jest bardzo daleko. Musiałby mieć metr osiemdziesiąt wzwyż wzrostu, brodę, nie za krótkie włosy. Rudzi mile widziani.

 

Tekst z nr 36/3-4 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

W związku z miłością

Kampania społeczna „W związku z miłością” powstała w ramach akcji „Miłość nie wyklucza”.

 

 

Jej cel jest prosty: uświadomienie społeczeństwa o konieczności wprowadzenia w Polsce ustawy o związkach partnerskich. Zarówno dla par tej samej, jak i rożnej płci – dlatego w kampanii wzięły udział również pary hetero. Hubert Sobecki, koordynator akcji: Skoro politycy nie chcą rozmawiać na temat związków partnerskich, to trzeba zmienić nastawienie ludzi, którzy tych polityków wybierają. Najprostszym sposobem uczestnictwa w akcji jest „lajkowanie” strony „W związku z miłością” na Facebooku. Kto chce zaangażować się bardziej niż tylko klikaniem, może przesłać swoje zdjęcie i włączyć się w działania. Zaraz po pierwszym sygnale dostaliśmy ponad 50 zdjęć – par homo, hetero, singli – wszystkich, którzy popierają związki partnerskie – mówi Hubert. Ostatnie wydarzenia (patrz: strona 7) pokazują, że do legalizacji związków partnerskich w Polsce droga jeszcze długa, ale dzięki „W związku z miłością” – z pewnością krótsza.

Jednopłciowe śluby kościelne w Danii

15 czerwca br. Dania jako jedenasty kraj na świecie zalegalizowała małżeństwa jednopłciowe. Mogą one być zawierane również w duńskim Kościele luterańskim. Biskupi opracowali już rytuał ceremonii dla jednopłciowych par. Związki partnerskie są legalne w Danii od 23 lat.

Aga i Margo

Aga i Margo są razem od ponad roku, od kilku miesięcy razem mieszkają. Do udziału w kampanii zachęcił ich kolega – jeden z organizatorów „W związki z miłością”. Takie akcje są ważne. Jeśli społeczność LGBTQ będzie milczeć i nie domagać się głośno swoich praw, na pewno nic się w Polsce nie zmieni – uważają zgodnie. Margo o sobie: Ja uczę się śpiewu klasycznego w szkole muzycznej i pracuję w barze wegetariańskim, a od października zaczynam studia. Jestem też przewodniczącą Queerowego Centrum Społecznego, nowej organizacji na rzecz osób LGBTQ, działającej w Warszawie. Aga: Pracuję w biurze rachunkowym i biorę udział w projekcie antyhomofobicznym Teatru Forum. Czas wolny starają się spędzać wspólnie – oglądają filmy, chodzą na koncerty, gotują, słuchają muzyki, a ostatnio zaczęły razem uprawiać jogging. Aga: Kiedyś zdarzało nam się jeszcze brać udział w open stage’ach, ostatnio już nie wystarcza nam doby.

Krzysiek i Artur

Krzysiek i Artur biorą udział w kampanii, bo denerwuje ich, że nadal nie mogą w Polsce sformalizować swojego związku, mimo że w tak wielu krajach Europy taka możliwość już jest. Mało tego, politycy nie chcą nawet w merytoryczny sposób o tym rozmawiać – przekonuje Krzysiek. Mają nadzieję, że kampania „W związku z miłością” pomoże uświadomić ludziom, że w naszym kraju żyją pary gejów i lesbijek, które chciałyby zawrzeć związek i nie stanowią one wcale marginesu, który można zignorować. Artur jest grafikiem komputerowym, Krzysiek redaktorem. Są razem od 7 lat. Co lubią robić poza pracą? Krzysiek: Zainteresowania mamy dość rożne, na przykład muzyczne: Artur woli punk-rocka, a ja operę i muzykę dawną. Wspólnie żeglujemy i hodujemy aksolotle meksykańskie.

Agata i Janek

Czemu chcieliby zawrzeć związek partnerski, a nie małżeński? Agata: Dla niektórych w ślub, nawet cywilny, wpisana jest nierówność i podporządkowanie. A dla nas partnerskie zasady to nie etykieta, to treść! Chcą pokazać, że są pary hetero, które uważają, że miłość homo nie jest żadnym zagrożeniem. Mają przyjaciół wśród gejów i lesbijek. Janek: Najwyższa pora, by wszystkie kochające się pary mogły w świetle prawa być uznane za związki z wszystkimi prawami i obowiązkami. Żeby mogły jako rodzina funkcjonować dla innych. Dwa zdania o sobie? Agata: Mam słabość do rowerów (3 sztuki). Lubię majsterkować. Gdybym nie prowadziła fundacji i nie pracowała nad doktoratem, miałabym sad. Janek: Jestem sąsiadem z ostatniego piętra. Bywam kompozytorem kanapowym i wolnym strzelcem. Lubię kolory i owoce.

 

Tekst z nr 38/7-8 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Bez wstydu

O filmie „Zostań ze mną”, o kinie queerowym, o gejowskim Nowym Jorku, o mężu i o dzieciach z reżyserem Irą Sachsem rozmawia Mariusz Kurc

mat. pras.                                          „Zostań ze mną”: Erik (Thure Lindhardt) i Paul (Zachary Booth)

 

Film „Zostań ze mną powstał na kanwie twoich własnych doświadczeń. Podoba mi się, że tego nie ukrywasz.

(Ira jest w swoim mieszkaniu, rozmawiamy przez skype. Odwraca ekran laptopa, widzę pokój – sypialnię) Poznajesz? Najpierw tu to się działo, potem tu nakręciliśmy sporo scen do filmu, a teraz siedzę tu i rozmawiam o tej historii. Trochę dziwne uczucie.

Poprzez burzliwy związek Erika i Paula opowiadasz o – jak sam mówisz – wchodzeniu w wiek średni.

Tak, to jest historia dojrzewania, ale nie dojrzewania do dorosłości, tylko do wieku średniego. Erik zaczyna w końcu lubić siebie samego, podobnie Paul. Obaj zdają sobie sprawę z destrukcyjnej natury sekretów, które mają przed innymi i przed sobą. Chciałem opowiedzieć o wstydzie i zrobić to w bezwstydny sposób. Również w sensie seksualnym.

Oryginalny tytuł „Keep the lights on” („Nie gaś światła”) ma erotyczną konotację, ale chodzi ci w ogole o nieukrywanie się przed światem, tak?

Dokładnie. I nie mam na myśli wyłącznie gejowskiego coming outu.

Erik jest od początku wyoutowany, Paul – nie.

Zgadza się. Ale oni mają jeszcze wiele innych coming outow do zrobienia.

A narkotykowy nałóg Paula gdzie jest w tym wszystkim?

Jest „tylko” objawem jego problemów.

Zgodzisz się, że Paul jest uzależniony od narkotyków a Erik – od Paula?

Tak. Bo to nie jest film o nałogu, ani o miłości, tylko o obsesji. Erik ma obsesję na punkcie Paula i to jest poniekąd dla niego wygodne, porządkuje mu życie. Erik nie musi zajmować się resztą świata, cały jego świat to Paul. Tylko, gdy jest z Paulem, czuje, że żyje naprawdę. Wyjście z tego stanu zabiera lata. Scenariusz ma konstrukcję dziennika, w którym zapisane są najważniejsze momenty tego związku.

Opowiedziałeś uniwersalną historię o związku, który, tak się złożyło, akurat jest gejowski? Nazwałbyś „Zostań ze mnąfilmem postemancypacyjnym?

Postemancypacyjny – tak. Ale z tym „tak się złożyło” to przesada. Zależy mi na wiarygodności psychologicznej postaci i dynamiki ich relacji, a także na dokładności, rzekłbym, historycznej. Daisy Miller wciąż na nas „działa”, bo Henry James potrafi ł oddać jej całą złożoną osobowość, a przy tym dokładnie opisał jej otoczenie, epokę, w której żyła. W tym sensie „Zostań ze mną” jest niemal dokumentem o tym, jak wygląda życie gejów w wielkim zachodnim mieście początku XXI wieku.

Może to nieuprawnione uogólnienie, ale mam wrażenie, że u heteryków do przygodnego „skoku w bok” przywiązuje się nadmierną uwagę – w pokazanym przez ciebie gejowskim związku jest inaczej i wydaje mi się, że nie jest to jednostkowy przypadek.

W związkach gejowskich mamy zbieżność „kierunku” pożądania. Dwaj geje pożądają siebie nawzajem i potencjalnie innych facetów. W związkach hetero to jest bardziej skomplikowane. Więc już sytuacja „wyjściowa” jest trochę inna. Ale są plusy i minusy obu podejść – i zamkniętego monogamicznego związku, i związku otwartego na „skoki w bok”.

Gdybyś był reżyserem jakieś 50 lat wcześniej, musiałbyś tą historię przerobić na heteroseksualną?

Gdybym chciał nakręcić duży komercyjny film – na pewno. Jednak queerowe kino ma już swoją historię. Tu w Nowym Jorku prowadzę Queer/Art/Film – projekcje starego kina queerowego. Pokazywaliśmy m.in. „Krew poety” Jeana Cocteau z 1932 r., również filmy Fassbindera, Pasoliniego. Ale rzeczywiście, queerowy reżyser praktycznie nie jest wciąż w stanie budować kariery wyłącznie na queerowej tematyce. Od mojego debiutu, czyli „Delty” z 1997 r., nie zrobiłem żadnego gejowskiego filmu aż do „Zostań ze mną”. Duże komercyjne filmy o gejowskiej tematyce nie powstają właściwie do dziś.

Większość heteryków nie chce oglądać filmów o gejach i lesbijkach z powodu uprzedzeń. My filmy o nich oglądamy chętnie.

LGBT to nadal kultura alternatywna. Jeszcze nie przebiliśmy szklanego sufi tu. Mainstream nas jeszcze nie wchłonął. Geje pojawiają się coraz częściej w kinie czy telewizji…

ale gejowski pocałunek to wciąż wielkie halo. Pocałunek Kurta z Blainem z serialu „Glee” był telewizyjnym wydarzeniem.

Właśnie. Sporo jeszcze mamy do nadrobienia. Dlatego w „Zostań ze mną” erotyka gejowska jest. I jest śmiała.

Użyłeś sformułowania „queerowy reżyser”. Wielu twórców wzdryga się przed nim, uważa za szufladkowanie – ty nie?

Zupełnie nie! Nie jest to wyczerpująca definicja mnie, ale nie jest to też fałszywa „etykietka” na to, kim, przynajmniej po części, jestem. Teraz przymierzam się do nakręcenia filmu o dwóch mężczyznach, którzy są ze sobą od ponad 40 lat. Będzie się nazywał „Love is strange” („Miłość jest dziwna”).

Kręcenie „Zostań ze mną było dla ciebie szczególne ze względu na autobiograficzny charakter?

Było częścią procesu wychodzenia z obsesji, terapią. Już pisanie scenariusza przyniosło mi zdrowy dystans.

To było zamknięcie rozdziału twojego życia?

Raczej początek następnego. No bo jak to się potoczyło? Ano tak, że wyszedłem za mąż za Borisa, czyli filmowego Igora.

Co?!

Tak, tak.

Gdy tylko Igor pojawił się w filmie, pomyślałem: „Erik, to nim się powinieneś zainteresować, a nie Paulem!”

(śmiech)

W Nowym Jorku małżeństwa jednopłciowe zalegalizowano w zeszłym roku.

Wzięliśmy ślub 6 stycznia tego roku. A 13 stycznia urodziły nam się bliźniaki – Felix i Viva. Czyli to jest gejowskie małżeństwo zawarte pod przymusem ciąży! (śmiech) Są w drugim pokoju. Jak skończymy wywiad, zapoznam cię z rodziną, ok?

Chętnie.

Boris jest malarzem, jego prace pojawiają się w czołówce „Zostań ze mną”.

Porozmawiajmy o aktorach. Polska publiczność zna Thure Lindhardta z filmu „Braterstwo” o gejach w grupie neonazistow.

Poszukując odtworcy roli Erika, wysłałem scenariusz do mojej agencji. Nikt nie wyraził zainteresowania. Wtedy polecono mi Thure jako najodważniejszego i jednego z najlepszych aktorów w Danii. Casting odbył się tak, że Thure, który był wtedy w hotelu w Hiszpanii, nagrał komórką dwie sceny ze scenariusza – masturbację i seks telefon. Gdy mi je przysłał, od razu wiedziałem, że jest nieustraszony.

Paul, czyli Zachary Booth chyba zresztą też. Znam go z serialu „Układy”, w którym gra syna Glenn Close.

Zac nie próbował oceniać swojego bohatera, to mnie ujęło. I świetnie rozumiał się z Thure. Pierwszego dnia zdjęć nakręciliśmy scenę pierwszego seksu Erika i Paula. Poszło bezproblemowo. Okazało się, że oni obaj czują się swobodnie nago; na takiej atmosferze mi zależało.

Erik jest reżyserem, dostaje nagrodę Teddy dla najlepszego filmu LGBT na festiwalu w Berlinie. Jak się czułeś, gdy sam odbierałeś Teddy za „Zostań ze mną w tym roku?

Doceniony przez kino europejskie, do którego zawsze „ciążyłem”.

Pochodzisz z Tennessee. Przyjechałeś do Nowego Jorku po studiach pod koniec lat 80. Jak tu wtedy wyglądałżycie gejowskie?

To był świat alternatywny, sexy i jednocześnie w ciągłej żałobie spowodowanej zgonami na AIDS. Pamiętam radykalny aktywizm. Zostałem członkiem ACT UP (AIDS Coalition to Unleash Power – przyp. MK), miałem energię, by zmieniać świat. Zobaczyłem, że z bycia innym można czerpać siłę, że nie trzeba się „wpasowywać” w normy większości. Mieszkałem w dzielnicy stricte gejowskiej. Dziś gejowski świat wymieszał się ze światem hetero, nie ma getta.

Mieszkasz wśród heteryków, ale oni pewnie nie są homofobami.

Nie są. I myślę, że to jest normalna sytuacja w wielkim zachodnim mieście. Nie wiem, jak jest w Warszawie. W październiku przyjeżdżam do was pierwszy raz na Warszawski Festiwal Filmowy.

O, słyszę płacz dziecka.

Pojdę sprawdzić, co się dzieje, a przy okazji się zapoznacie. (Ira bierze laptop, w drugim pokoju poznaję Borisa, który karmi Vivę, właśnie zdążyła się uspokoić. Felix uśmiechnięty siedzi w kojcu)

Mogę zapytać o ojcostwo?

Pewnie. Polecam ojcowstwo.

Dla wielu bycie gejem oznacza nieposiadanie dzieci. Ty też tak myślałeś?

Znam proces akceptowania homoseksualności, miałem wielu niewyoutowanych przyjaciół. Wiem, że doświadczenie ukrywania się ma ogromny wpływ na resztę życia, ale mnie poszło stosunkowo łatwo. Dorastałem kilkanaście lat po Stonewall. Wyoutowałem się w wieku 16 lat. Nie miałem poczucia, że ojcostwo jest dla mnie „zakazane”. Planowaliśmy dziecko z moją przyjaciółką już jakieś 10 lat temu i tak się w końcu stało. Viva i Felix mają dwóch ojców i jedną mamę. I nie jestem wyjątkiem. Jeszcze 5 lat temu nie miałem żadnych przyjaciół gejów z dziećmi, a teraz nagle, w przeciągu tych 5 lat, prawie wszyscy mają dzieci. To jest błyskawiczna zmiana. Film „Zostań ze mną” wchodzi na ekrany polskich kin 26 października br.

 

Ira Sachs, (ur. 1965) zrealizował cztery filmy pełnometrażowe: „Delta” (1997), „Forty Shades of Blue” (2005) „Married Life” (2007) i „Zostań ze mną” (2012). W październiku Ira będzie gościem Warszawskiego Festiwalu Filmowego

 

Tekst z nr 39/9-10 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Ślub w Niemczech

Jakie dokumenty przygotować? Na co zwrócić uwagę? Jaką opcję wybrać przy rozwiązaniach majątkowych? A także, w razie czego, jak się rozwieść? JAKUB CUPRIAK-TROJAN dzieli się informacjami z pierwszej ręki – on i jego mąż MATEUSZ zawarli małżeństwo w Niemczech

 

Mateusz (z lewej) i Jakub tuż po ślubie, Berlin, czerwiec 2018 r. Foto: Eric Mushegyan

 

Od 1 października 2017 r. w Niemczech dwie osoby tej samej płci mogą zawrzeć związek małżeński. Ponieważ wraz z moim obecnym mężem, Mateuszem, skorzystałem z tej możliwości, chciałbym podzielić się z czytelni- (cz)kami „Repliki” kilkoma uwagami natury organizacyjnej i prawnej. Wiele par – zarówno tej samej, jak i różnej płci – skupia się na romantyczno- społecznym wymiarze ślubu, nie poświęcając dostatecznej uwagi małżeństwu jako instytucji prawnej i nie zdając sobie sprawy, że jego zawarcie pociąga za sobą zasadniczą zmianę stosunków osobistych i majątkowych, do której warto się porządnie przygotować. Jestem prawnikiem, mój mąż, Mateusz, zajmuje się wydawaniem publikacji naukowych. Poznaliśmy się 12 lat temu. Od ponad 10 lat jesteśmy razem, od kilku coraz poważniej rozmawialiśmy o małżeństwie za granicą. Że nie jest ono uznawane w Polsce? Jasne, nie jest. Na razie. Zamierzamy złożyć wniosek o transkrypcję aktu małżeństwa, czyli o stworzenie nam polskiego aktu małżeństwa na podstawie aktu zagranicznego. Liczymy się z tym, że czeka nas długie postępowanie przed sądami administracyjnymi, ale mamy nadzieję przyczynić się w ten sposób do przybliżenia równości małżeńskiej w Polsce. Ślub wzięliśmy w czerwcu 2018 r. w Berlinie, w Urzędzie Stanu Cywilnego dla dzielnicy Neukölln. Początkowo rozważaliśmy Danię; zależało nam, by nie był to związek partnerski, tylko małżeński. W Danii zawarcie małżeństwa jest możliwe bez posiadania tam miejsca zamieszkania (zacząłem nawet uczyć się duńskiego, mimo że w wielu duńskich gminach ceremonia ślubu po angielsku nie jest problemem). Zanim udało nam się zrealizować ten zamiar, Bundestag uchwalił ustawę o wprowadzeniu prawa do zawarcia małżeństwa dla osób tej samej płci – zdecydowaliśmy się więc na Niemcy, bo było to łatwiejsze ze względów organizacyjnych i finansowych.

Co ze związkiem partnerskim?

Związki partnerskie (tylko dla par tej samej płci) wprowadzono w Niemczech 18 lat temu – w 2001 r. Wprowadzenie równości małżeńskiej związków partnerskich co prawda nie zlikwidowało, ale nowych zawierać już nie można. „Stare” mogą trwać, albo można je zamienić na małżeństwo.

Potrzebne dokumenty

Zawarcie małżeństwa w Niemczech nie było skomplikowane, ale wymagało kilku wizyt w niemieckim urzędzie stanu cywilnego. Niemcy są federacją i o ile prawo cywilne i rodzinne jest jednolite w całym kraju, o tyle samą procedurę zawarcia małżeństwa regulują przepisy administracyjne poszczególnych landów, więc może ona wyglądać różnie. W Berlinie pierwszym etapem była rozmowa – zostaliśmy poinformowani, jakie dokumenty musimy złożyć. Wystarczy, jeśli na tę rozmowę przyjdzie tylko jeden z przyszłych małżonków, ale musi mieć przy sobie dokument tożsamości drugiej osoby lub jego kopię – inaczej informacja nie zostanie udzielona. Niemieckie urzędy stanu cywilnego w dużych miastach są z reguły dobrze przygotowane do spraw zawierających element międzynarodowy – my w trakcie tej rozmowy dostaliśmy listę dokumentów, które musimy przedstawić, wraz z ich polskimi nazwami, a mianowicie: 1) odpis zupełny aktu urodzenia, 2) zaświadczenie o stanie cywilnym (oba z urzędu stanu cywilnego) i 3) zaświadczenie o adresie zamieszkania (z wydziału ewidencji ludności w urzędzie gminy lub dzielnicy). Trzeba zaznaczyć, że prawo niemieckie nie przewiduje żadnych ograniczeń co do obywatelstwa i miejsca zamieszkania przyszłych małżonków – nie jest wymagane posiadanie przez żadną ze stron obywatelstwa niemieckiego ani miejsca zamieszkania w Niemczech. Co ważne, nie jest też wymagane zaświadczenie o zdolności do zawarcia małżeństwa z daną osobą wydane przez kraj pochodzenia – w przypadku małżeństw tej samej płci niemiecki urząd stanu cywilnego bada zdolność do zawarcia małżeństwa wyłącznie na podstawie prawa niemieckiego. Nie trzeba zatem składać w Polsce wniosku o wydanie zaświadczenia o zdolności do zawarcia małżeństwa (w którym jest pytanie o imię i nazwisko przyszłego małżonka – urzędy nie wydają zaświadczeń, gdy ten przyszły małżonek jest tej samej płci, mimo że przecież małżeństwo ma zostać zawarte poza granicami Polski) – wystarczy zaświadczenie o stanie cywilnym. Drugim etapem było złożenie dokumentów. Dokumenty należy złożyć osobiście i muszą one być przetłumaczone przez niemieckiego tłumacza przysięgłego. Nietrudno go znaleźć – lista tłumaczy przysięgłych z ich danymi kontaktowymi jest dostępna w wyszukiwarce pod adresem www.justiz-dolmetscher.de – należy wybrać tłumacza przysięgłego z landu, w którym zamierzamy zawrzeć małżeństwo. Po sprawdzeniu dokumentów przyszli małżonkowie muszą zgłosić zamiar zawarcia małżeństwa i jest to kolejna czynność, której należy dokonać osobiście. Co do zasady wymagana jest obecność obu stron. Jeśli zgłoszenia dokonuje tylko jedna strona, musi ona posiadać pełnomocnictwo od drugiej, udzielone na formularzu pobranym z urzędu stanu cywilnego i z podpisem poświadczonym przez niemieckiego notariusza lub konsula. Przy okazji zgłoszenia zamiaru zawarcia małżeństwa urząd informuje obie strony o ich przyszłych prawach i obowiązkach i upewnia się, że rozumieją one charakter prawny związku małżeńskiego.

Nazwiska

 Przy zgłoszeniu zamiaru zawarcia małżeństwa strony składają również oświadczenia o swych przyszłych nazwiskach. Prawo niemieckie jest w zakresie wyboru nazwiska bardziej restrykcyjne niż polskie – strony decydują się na jedno wspólne nazwisko (naszym wspólnym nazwiskiem stało się nazwisko Mateusza, czyli Trojan). Osoba, której nazwisko nie stało się wspólnym nazwiskiem, ma jednakże prawo do zachowania swego nazwiska i dodania go do wspólnego nazwiska w charakterze pierwszego członu (skorzystałem z tego prawa i dlatego nazywam się teraz Cupriak-Trojan). Jeśli obie strony chcą nosić nazwisko podwójne, muszą oświadczyć, że nazwiskiem wspólnym staje się nazwisko podwójne. Prawo niemieckie nie pozwala jednak, żeby strony nosiły po ślubie nazwiska w różnej kolejności. Można też nie dokonać wyboru wspólnego nazwiska i oświadczyć, że każda ze stron pozostaje przy swoim nazwisku. Zmiana nazwiska nie jest w Polsce uznawana automatycznie. Można jej dokonać w drodze osobnego postępowania na podstawie ustawy z dnia 17 października 2008 r. o zmianie imienia i nazwiska. Ustawa ta wymienia przesłanki zmiany nazwiska – jedną z nich jest np. faktyczne używanie innego nazwiska (które trzeba odpowiednio udokumentować). Wniosek o zmianę nazwiska składa się w polskim urzędzie stanu cywilnego, co już uczyniłem.

Opłaty

Wysokość opłaty za zawarcie małżeństwa w Niemczech zależy od landu. Z reguły w sprawach z elementem międzynarodowym należy uiścić opłatę dodatkową za zbadanie przez urząd treści prawa obcego. Osobna opłata naliczana jest też za wydanie odpisów aktu małżeństwa. Bezpiecznie jest liczyć się z kwotą ok. 150 euro. Do tego dochodzą koszty tłumaczeń ustnych i pisemnych. Nie jest możliwa ceremonia po angielsku, więc jeśli narzeczeni nie znają niemieckiego wystarczająco, muszą przyjść z tłumaczem przysięgłym. Za dodatkową opłatą można zawrzeć małżeństwo poza budynkiem urzędu. W większych miastach terminy sobotnie w ciepłych miesiącach mogą być pozajmowane już w styczniu. My wzięliśmy ślub w środku tygodnia. Świadkami byli nasi przyjaciele, Magdalena i Aki, mieszkający w Berlinie, a na ślub pojechaliśmy metrem.

Osobliwości

Związek małżeński w Niemczech mogą zawrzeć również dwie osoby, które zawarły już wcześniej ze sobą związek małżeński lub partnerski w innym państwie. Ponowne zawarcie małżeństwa w Niemczech spowoduje, że stosunki prawne wynikające z małżeństwa będą poddane prawu niemieckiemu. W akcie małżeństwa na życzenie jednego lub obu małżonków może znaleźć się informacja o wyznaniu. Wpisuje się jednak tylko wyznanie, które odpowiada któremuś z kościołów i innych związków wyznaniowych zarejestrowanych w Niemczech. Nie wpisuje się bezwyznaniowości (odpowiednia rubryka nie pojawia się wtedy w ogóle w odpisie aktu małżeństwa).

Kwestie majątkowe

Przed zawarciem małżeństwa należy zastanowić się nad możliwymi konsekwencjami tego kroku dla stosunków majątkowych między małżonkami. Małżeńskie prawo majątkowe Niemiec jest skonstruowane podobnie do polskiego, ale o ile w Polsce domyślnym ustrojem majątkowym małżeńskim jest wspólność majątkowa, o tyle w Niemczech – tzw. rozdzielność z wyrównaniem dorobków. Polega ona na tym, że majątki małżonków pozostają odrębnymi przez czas trwania małżeństwa i nie powstaje majątek wspólny. Podczas trwania małżeństwa powstają jednak tzw. dorobki, czyli przyrosty majątków obojga małżonków. Przy zakończeniu małżeństwa (np. w wyniku rozwodu) dochodzi do wyrównania dorobków – małżonek, którego dorobek był większy, musi oddać drugiemu małżonkowi połowę nadwyżki swojego dorobku nad jego dorobkiem – tak, aby dorobki małżonków stały się równe. Jest to system mający na celu ochronę małżonka słabszego ekonomicznie (np. niepracującego), ale nie zawsze najkorzystniejszy dla małżonków, którzy mają zbliżony poziom dochodów. Ponadto trzeba wiedzieć, że w skład dorobku wchodzą nie tylko dochody z pracy, działalności gospodarczej czy innych źródeł, ale także zmiana wartości nieruchomości należących do każdego z małżonków. Może więc okazać się, że zmiany koniunktury na rynku nieruchomości silnie wpłyną na wysokość dorobku któregoś z małżonków. Jeśli chcemy uniknąć wyrównania dorobków, możemy zawrzeć umowę majątkową małżeńską (intercyzę), w której wybierzemy inny małżeński ustrój majątkowy, np. wspólność majątkową lub całkowitą rozdzielność. Sąd jednakże nie zawsze zastosuje do stosunków majątkowych między małżonkami prawo niemieckie. Kwestię zastosowania właściwego prawa reguluje prawo prywatne międzynarodowe (w szczególności rozporządzenie Rady (UE) nr 2016/1103 z dnia 24 czerwca 2016 r.). To, jakie prawo zostanie przez sąd zastosowane, może zależeć od wielu czynników, m.in. od miejsca zamieszkania małżonków w momencie ustania małżeństwa i od ich obywatelstw. Rozporządzenie daje też małżonkom możliwość wyboru prawa po spełnieniu przez nich dodatkowych warunków, np. stałego zamieszkania w danym kraju (art. 22). Wyboru prawa można dokonać w drodze intercyzy. Każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie, w zależności od sytuacji majątkowej, zawodowej i rodzinnej małżonków, warto więc poradzić się niemieckiego notariusza co do możliwych rozwiązań. My zawarliśmy w Niemczech intercyzę, w której zdecydowaliśmy się na pełną rozdzielność majątkową. W ten sposób niezależnie od tego, czy stosunki majątkowe między nami będą w przyszłości oceniane według prawa niemieckiego, polskiego (według którego na razie w ogóle nie jesteśmy małżeństwem), czy jeszcze innego, skutek majątkowy będzie bardzo podobny.

Dziedziczenie

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu i Rady (UE) nr 650/2012, do dziedziczenia ma zastosowanie prawo państwa członkowskiego UE, w którym spadkodawca zamieszkiwał, niezależnie od obywatelstwa. Wspólna przeprowadzka do innego państwa członkowskiego UE może zatem wpłynąć na zakres dziedziczenia po małżonku (a także na wysokość ewentualnego podatku od spadku), niezależnie od tego, w jakim kraju są poszczególne składniki spadku. Mieszkamy obaj w Polsce i gdyby któryś z nas zmarł, to w obecnej sytuacji prawnej do dziedziczenia miałoby zastosowanie prawo polskie. Możemy oczywiście sporządzić testamenty, ale i tak dziedziczylibyśmy po sobie jak po osobach obcych, czyli zapłacilibyśmy wysoki podatek od spadku.

Rozwód

Co do zasady pozew rozwodowy kieruje się do sądu właściwego dla miejsca, w którym małżonkowie mieli ostatnie wspólne miejsce zamieszkania, a jeden z małżonków nadal tam zamieszkuje. Jeśli żaden z małżonków nie zamieszkuje już w tym miejscu, właściwy jest sąd miejsca zamieszkania pozwanego. Jeśli małżonkowie mieszkają w Polsce, powinni zatem rozwodzić się przed sądem polskim. Ponieważ małżeństwo osób tej samej płci zawarte za granicą nie jest w Polsce uznawane za istniejące (na razie), sąd polski nie może go rozwiązać. Prowadziłoby to do paradoksalnej sytuacji, w której małżonkowie tej samej płci nie mogliby się rozwieść, gdyby nie to, że ustawodawca niemiecki tę sytuację przewidział – małżeństwo osób tej samej płci zawarte w Niemczech może być w Niemczech rozwiązane niezależnie od miejsc zamieszkania i obywatelstw małżonków. Sądem, przed który należy wnieść pozew rozwodowy, jest sąd właściwy dla miejsca zawarcia małżeństwa. My zatem, jeśli tylko zechcemy się rozwieść, będziemy mogli zrobić to przed sądem w berlińskiej dzielnicy Neukölln. Redakcja zasugerowała, by nie kończyć tekstu informacją o opcji rozwodu, ponieważ to może nazbyt pesymistyczne. Rozumiem tę uwagę, jednakże z drugiej strony konkluzja w tonie sentymentalnym czy ckliwym też nie leży w mojej naturze. Mogę jednak po ponad 10 latach pożycia i siedmiu miesiącach od ślubu zapewnić, że rozwodu na razie nie planuję. Zapytałem męża – on też nie.

Tekst z nr 77 / 1-2 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.