Tatsiana Zhurauskaya o życiu z HIV i aktywizmie w Białorusi

Z TATSIANĄ ZHURAUSKAYĄ, uczestniczką kampanii „Żyję z HIV” Fundacji Edukacji Społecznej, rozmawia Bartosz Żurawiecki

fot. Krystian Lipiec

Jak się pani znalazła w Polsce?

W Białorusi byłam szefową fundacji Ludzie Plus, działającej na rzecz osób żyjących z HIV. Po protestach antyrządowych w 2020 r. zaczęły się represje, które dotknęły także organizacje pozarządowe. Wzmogły się jeszcze po inwazji Rosji na Ukrainę. Władze zamknęły ponad 1200 tego typu organizacji, gdyż uznały je za siedlisko opozycji. Mnie także nękano. Przeszukania w domu, doba spędzona w areszcie, wreszcie sąd, pod zarzutem zamieszczania w necie postów antywojennych, i nakaz zapłacenia wysokiej grzywny. Wiedziałam, że muszę natychmiast uciekać, bo na grzywnie się nie skończy, będzie kolejny proces i wyrok więzienia. Biuro Organizacji Narodów Zjednoczonych pomogło mi załatwić w ciągu 3 godzin wizę, dzięki której mogłam szybko wyjechać do Warszawy. To było w lutym 2023 r.

Prawie jak w filmie akcji, tylko że to niestety rzeczywistość. Miała pani jakąś „metę” w Warszawie?

Była tu moja starsza córka, który musiała wyjechać pół roku wcześniej. Miała kłopoty, bo zatrzymano ją na mityngu antywojennym. Po przyjeździe głównym moim celem stało się ściągnięcie męża i młodszej córki. Szczęśliwie udało się załatwić wizy i 2 miesiące później przyjechali do Warszawy. Podoba mi się tutaj. Polska przypomina mi zachodnią Białoruś, ludzie mają podobną mentalność.

Nie zapytałem jeszcze, skąd pani pochodzi.

Moi rodzice są Białorusinami, ale w latach 90. mieszkaliśmy w Gruzji, mój ojciec był wojskowym. Po powrocie do Białorusi zamieszkałam w 60-tysięcznym mieście w obwodzie homelskim w południowo- -wschodniej części kraju. Stamtąd zawiadywałam moją organizacją, która miała oddziały w 23 miastach.

Co się z nią stało?

Po moim wyjeździe były problemy, robiono w jej siedzibach przeszukania, ale działa. Władze jej nie zamknęły, bo obecny szef wspiera reżim. Dlatego ja już nie mam z nią nic wspólnego.

Zostańmy jednak w Białorusi. Kiedy się pani dowiedziała, że jest seropozytywna?

W 2008 r. Miałam męża i córkę, było nam bardzo dobrze. On kierował własną firmą, ja pracowałam w liceum jako nauczycielka zajęć technicznych. Niespodziewanie, mieliśmy wtedy po 30 lat, zdrowie męża bardzo się pogorszyło. Trafił do szpitala, gdzie zrobiono mu badania i zdiagnozowano HIV. Niestety, było już za późno, żeby mu pomóc. Opiekowałam się nim przez cztery miesiące, po których zmarł. Zostałam sama z córką.

Oczywiście, także się przetestowałam. Okazało się, że również jestem zakażona, na szczęście miałam dobre wyniki. Jak się pan domyśla, byłam w fatalnym stanie psychicznym, zaczęłam więc szukać organizacji, które pomagają ludziom żyjącym z HIV. Znalazłam, faktycznie bardzo mi pomogli. Dostałam psychoterapeutę, brałam udział w grupach wsparcia, a przede wszystkim dowiedziałam się, że HIV to nie wyrok śmierci, bo dzięki lekom można żyć najzupełniej normalnie. Zaczęłam pracować w tych organizacjach jako wolontariuszka, a po roku stwierdziłam, że to jest właśnie to, co chcę robić w życiu – pomagać ludziom, edukować ich. Nie mogłam bowiem sobie wybaczyć, że nie przetestowaliśmy się z mężem wcześniej. Ale prawie nic nie wiedzieliśmy o HIV/AIDS, jak wielu ludzi. Zostawiłam pracę w liceum i zostałam aktywistką na pełny etat.

A co z życiem prywatnym?

Jakiś czas później poznałam mojego obecnego męża. Też niewiele wiedział o HIV, miał w głowie różne mity i uprzedzenia. Dlatego najpierw go doedukowałem w temacie, a potem powiedziałam prawdę. Nasza córka ma teraz 9 lat, nie jest zakażona. Czekam, aż trochę dorośnie, żeby z nią szczerze porozmawiać o moim dodatnim statusie. Ale już wszystko wie o HIV.

Starsza córka?

Starsza liczy sobie obecnie lat 25, także nie ma HIV. Towarzyszyła mi podczas pracy w organizacjach, wyrosła w nich, edukowała się razem ze mną. Sama jest aktywistką, pracuje z młodzieżą, przekazuje jej wiedzę o HIV. Powiedziałam jej o swojej diagnozie i przyczynie śmierci taty, gdy miała 12 lat. Wyznała mi później, że był to dla niej szok, myślała, że zaraz wszyscy umrzemy na AIDS.

Jak wygląda leczenie w Białorusi? Czy jest dostęp do nowoczesnych leków?

Od 2019 r. leczenie HIV jest dla wszystkich bezpłatne, niezależnie od stanu zdrowia. Zaraz po zdiagnozowaniu ma się dostęp do leków. Moja organizacja współpracowała z Ministerstwem Zdrowia, z Unią Europejską, z WHO i firmami farmaceutycznymi, starała się, by trafiały do nas najlepsze medykamenty. Niestety, od dwóch lat, w związku z polityką rządu i sankcjami międzynarodowymi, nie przychodzą z Zachodu nowe preparaty, więc trzeba kupować rosyjskie odpowiedniki, które są znacznie gorszej jakości. Wywołują bardzo poważne efekty uboczne, w związku z czym ludzie często rezygnują z terapii. Nie wiadomo, co będzie dalej, ale z pewnością nie będzie lepiej.

W Białorusi prawie nie ma dotacji rządowych, są minimalne. Dlatego wszystkie organizacje utrzymywały się z międzynarodowych grantów. Teraz te organizacje, które jeszcze przetrwały, nie mają za co pracować. Dotyczy to nie tylko kwestii HIV/AIDS, ale też np. przemocy domowej. Kobiety, które jej doświadczają, nie mają dokąd się zwrócić o pomoc.

Jaki jest w Białorusi stosunek społeczeństwa do osob z HIV? Czy doświadczyła pani dyskryminacji?

Dyskryminacja i stygmatyzacja osób z HIV są na pewno większe niż w innych krajach europejskich. Bardzo mocno działaliśmy na rzecz tego, by skalę tych zjawisk zmniejszyć. Opowiem panu taki historię. Gdy byłam w ciąży z drugą córką, trafi – łam w 7. miesiącu do szpitala na badania. Położono mnie na oddziale porodowym w części, która się nazywała „dla osób zainfekowanych”. Znajdowały się tam głównie kobiety mające problemy z narkotykami. Co jakiś czas wpadała więc do nas milicja, przesłuchiwała, przeszukiwała, zabierali te kobiety. Personel medyczny odnosił się do nas okropnie, pielęgniarki wyzywały nas od najgorszych. Łóżka były w fatalnym stanie, meble w sali połamane, okna nieszczelne – a był to grudzień.

Poskarżyłam się lekarce, która prowadziła moją ciążę, ona zaś zaproponowała, że wywoła sztucznie poród, żebym mogła szybciej stąd wyjść. Ja jednak przypomniałam sobie, że jestem przecież specjalistką od praw człowieka. Poprosiłam o spotkanie z tą lekarką i dyrektorem szpitala. Wyjaśniłam na tym spotkaniu, że ludzie z HIV mają prawo do godnego traktowania. Zwłaszcza, że każdy może się tym wirusem zakazić, z lekarzami i pielęgniarkami włącznie; zapewne nie chcieliby wtedy być traktowani tak, jak ja jestem traktowana. Również pogarda dla osób zażywających narkotyki jest nie do zaakceptowania.  

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.