Czy Czarnka odwoła Sejm, czy może ulica? Czy Tusk i Trzaskowski odbiorą Lewicy tlen? Jak walczyć z wymierzoną w osoby LGBT+ nagonką TVP i czy powinniśmy outować polityków, jeśli są homofobami? Na te i wiele innych pytań odpowiada MAGDALENA BIEJAT, posłanka Lewicy/Razem. Rozmowa Mateusza Witczaka.
Lewica ruszyła ze zbiórką podpisów pod „obywatelskim wotum nieufności” dla Przemysława Czarnka. Czy o dymisję ministra nie lepiej walczyć w Sejmie?
Działania parlamentarne to jedno, ale chcemy pokazać, że nie tylko politycy mają coś do zarzucenia ministrowi Czarnkowi. Przecież on budzi ogromny sprzeciw zarówno ze strony uczniów i uczennic, jak i rodziców i nauczycieli – czyli właściwie wszystkich. Właśnie dlatego porozumieliśmy się ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego i Akcją Demokracja, która zaczęła zbierać podpisy w internecie.
Posłanki i posłowie Lewicy zbierają je z kolei m.in. we Wrocławiu i w Opolu. Czy sprzeciw wobec MEiN to dobry pretekst, by ruszyć z lewicową agendą w Polskę?
Bardzo nam brakowało wyjazdów w teren, bo to esencja pracy politycznej, zwłaszcza dla ludzi Lewicy. Wsłuchujemy się w głos ludzi, chcemy być na bieżąco z tym, co jest dla nich najważniejsze, gdzie są realne problemy. Koronawirus przez wiele miesięcy uniemożliwiał nam kontakt z wyborczyniami i wyborcami, dlatego, rzeczywiście, rozjechaliśmy się po Polsce. Przede wszystkim chcemy opowiedzieć w tych „rozjazdach” o naszym programie i o naszej wizji przyszłości Polski. Jesteśmy przekonani, że poparcie dla lewicowych postulatów jest dużo większe, niż mogłoby to wynikać z sondaży, ale trudno dotrzeć do nowych wyborców.
Skąd właściwie ten rozdźwięk? Polki i Polacy mają coraz bardziej liberalny stosunek do aborcji i praw osób LGBTQIA+, CBOS donosi, że odsetek ludzi o poglądach lewicowych dynamicznie rośnie – natomiast poparcie dla partii lewicowej oscyluje wokół 10%.
W ostatnich latach wmawia się ludziom, że aby pokonać PiS, konieczny jest jeden sztandar. To bzdura; aby pokonać PiS, ludzie muszą zagłosować na kogoś innego. Różnorodność oferty politycznej jest zaś gwarantem tego, aby interesy wszystkich obywateli zostały zabezpieczone, by silniejsi nie zdominowali polityki i gospodarki. Lewica chce być właśnie takim gwarantem. Wakacyjna ofensywa będzie stanowiła przełom w poziomie poparcia. Już teraz udało nam się dotrzeć do młodych, którzy popierają Lewicę i lewicowe postulaty, ale musimy pokazać, że nie zapominamy o innych grupach: wspieramy protesty pracowników budżetówki i sądownictwa, których płace zamrożono, walczymy o seniorów, osoby z niepełnosprawnościami i osoby nieheteronormatywne.
Pomówmy o słoniu w pokoju. Do ofensywy politycznej przystępuje nie tylko Lewica, ale i Donald Tusk. Czy widzicie w nim zagrożenie? W serii jego wystąpień po powrocie do kraju hasło „LGBT” w ogóle nie padło.
Tusk próbował rzucać aluzje do równościowych postulatów – tych dotyczących praw kobiet i praw mniejszości psychoseksualnych – ale na razie wydaje się, że wciąż brak mu do tego odwagi. Tradycyjnie trzyma się więc niezdecydowanego kursu Platformy Obywatelskiej. Nie widzę i nigdy nie widziałam zagrożenia ze strony PO, bo w przeciwieństwie do niej, Lewica zawsze potrafi ła jasno zadeklarować: tak, jesteśmy za prawami człowieka, tak, prawa osób LGBT+ i prawa reprodukcyjne są prawami człowieka. Niestety na polskiej scenie politycznej taka determinacja i odwaga to rzadkość. Donald Tusk unika tego tematu jak może. Podejrzewam, że dociśnięty do ściany musiałby przyznać, że nie widzi potrzeby zmian w prawie.
Z drugiej strony Rafał Trzaskowski, wiceprezes PO, udzielił Paradzie Równości patronatu i wsparł powstanie hostelu interwencyjnego. To są realne, choć daleko niewystarczające kroki. Może więc Platforma mogłaby być dla Lewicy partnerem w kwestiach równościowych?
Powinna. Tylko doświadczenie uczy nas, że nigdy nie był to dla nich priorytet. Dużo okazji już zmarnowała i kolejne, niestety, też marnuje; w Warszawie wciąż mamy poważne problemy. Miasto nie chce na przykład wystawiać numerów PESEL i dowodów osobistych dzieciom, które urodziły się w rodzinach jednopłciowych za granicą i których rodzice są Polakami. Jeżeli w akcie urodzenia takie dziecko ma wpisane dwie matki lub dwóch ojców – nie da się takiego aktu urodzenia w Polsce przepisać. A jednocześnie mamy uchwałę Naczelnego Sądu Administracyjnego, w myśl której należy w takim wypadku skorzystać z zagranicznego aktu urodzenia i na jej podstawie wystawiać dokumenty. Tymczasem większość takich dzieci wciąż funkcjonuje jako bezpaństwowcy: nie mogą przyjechać do Polski, by odwiedzić rodzinę, nie mają tu dostępu do ochrony zdrowia czy edukacji. Jedynym samorządem, który respektuje wyrok NSA, jest Gdańsk.
Skądinąd tradycyjnie platformerski.
To prawda, ale już warszawski ratusz, choć Rafał Trzaskowski zdawał się kiedyś jednym z ważniejszych sojuszników osób LGBT+ w PO, nadal takiej decyzji nie podjął. Interweniowałam w tej sprawie już kilkakrotnie, nadal czekam na decyzje. Mam nadzieję, że wreszcie zapadną, bo tęczowe rodziny nie mogą czekać. To zresztą kwestia, w której pozytywnie wypowiedział się nawet Rzecznik Praw Dziecka.
Mikołaj Pawlak, który twierdzi, że „LGBT jest sprzeczne z patriotyzmem”?!
Pawlak przystąpił do sprawy przed NSA po stronie dziecka. Również on podnosił, że jego dobro jest najważniejsze i należy mu takie dokumenty wystawić, mało tego: interweniował u konsulów, którzy nie chcieli wydawać dzieciom paszportów. Skoro nawet Pawlak popiera to rozwiązanie, to nie rozumiem, dlaczego Trzaskowski wciąż zwleka.
Poprawa praw tęczowych rodzin w sytuacjach transgranicznych to jeden z elementów unijnej „strategii na rzecz równości osób LGBTQI”. W ciągu pięciu lat UE chce wprowadzić łatwiejsze procedury uzgodnienia płci, prawną ochronę przed przestępstwami z nienawiści, zintensyfikować walkę z dezinformacją i promować różnorodność. Czy Polska się do tej strategii dostosuje?
Pod obecnymi rządami – nie. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości, bo obecny rząd buduje swoją popularność na konfliktach. Nie stwarza przestrzeni do poprawy sytuacji prawnej osób LGBT+. Wręcz doprowadza do sytuacji, w której takie osoby są zagrożone. Coraz częściej dochodzi do ataków na społeczność, nie mówiąc już o samobójstwach dzieci, czy młodych ludzi, którzy muszą się mierzyć z psychiczną i fizyczną przemocą.
Niedawno Lewica złożyła projekt uchwały w sprawie ustanowienia Polski „strefą wolności i równości dla społeczności LGBT”. Właściwie dlaczego posłanki i posłowie prawicy się mu sprzeciwili? Wielokrotnie argumentowali przecież, że nie są przeciwko społeczności, a przeciw „neobolszewickiej ideologii”?
Zgłoszona przez Krzysztofa Śmiszka uchwała to tak naprawdę reakcja na skandaliczne „strefy wolne od LGBT”, które przyjęto w gminach, powiatach i województwach. Dlaczego nie przeszła? Według mnie PiS ulega własnej propagandzie, obserwuję wśród części posłów i posłanek irracjonalny strach przed „ideologią”, którą sami stworzyli, czy raczej wymyślili. Rozmowa na temat tęczowych rodzin, ochrony praw mniejszości, czy nawet uznania ich istnienia jest w związku z tym bardzo, bardzo trudna.
Zgłaszając tę uchwałę, Śmiszek przypomniał z mównicy sejmowej, że Komisja Europejska planuje zareagować na „strefy…”. Tuż przed oddaniem tego numeru „Repliki” do druku KE faktycznie wszczęła procedurę prawną „w związku z naruszeniem praw podstawowych osób LGBTIQ” przez Polskę i Węgry. To nie za późna reakcja?
Unia rzeczywiście działa powoli. Długo w ogóle nie chciała wypowiadać się w tematach prawno-człowieczych, ograniczając się do regulowania ruchu granicznego, czy przepływu towarów i usług. Teraz UE zmienia kierunek i zaczyna żądać od państw członkowskich gwarancji równości.
Gdy Borys Budka i Rafał Trzaskowski prezentowali projekt „Koalicji 276” – sondaże dawały opozycji premię za jedność. A że metoda D’Hondta jest dla mniejszych ugrupowań bezlitosna – może warto pójść we wspólnym bloku, tak, jak planują opozycjoniści węgierscy?
Ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego pokazały nam, że jedna lista od Sasa do Lasa nie daje szans wygranej, bo przyczynia się do dezaktywizacji części wyborców, którzy chcieliby, dajmy na to, zagłosować na Magdę Biejat, a przypadkiem wybiorą Sławomira Nitrasa. Przewagę nad PiS-em mogą nam dać dwa bloki: lewicowy i centroprawicowy, ale pod warunkiem, że będą one miały spójne programy, o których będą mówić jasno i bez wykrętów. To jedyny sposób, by przełamać dominację PiS, ale także, by przełamać niszczący polską politykę trend „głosowania na mniejsze zło”. Musimy stworzyć Polkom i Polakom przestrzeń do tego, by mogły i mogli głosować za czymś, by mogli dokonać wyboru pozytywnego, a nie negatywnego.
Grozi nam scenariusz węgierski? Budapeszt uchwalił niedawno prawo zakazujące „propagandy LGBT”; jedna z tamtejszych fundacji została już ukarana za wydanie książki dla dzieci, w której występują rodzice tej samej płci.
PiS idzie w tym kierunku, widzimy to po wypowiedziach Czarnka, który postawił sobie za cel wyrugowanie ze szkół organizacji równościowych czy wydarzeń, jak choćby Tęczowy Piątek, które mają propagować tolerancję i równość. W Polsce ustanowienie podobnego prawa byłoby jednak trudniejsze.
Dlaczego?
Bo opór społeczny jest za duży, co pokazały protesty kobiet i protesty na Krakowskim Przedmieściu. Polkom i Polakom niełatwo narzucić tak zamordystyczne rozwiązania, mimo epidemii i ogromnego zmęczenia, cały czas potrafi my się zmobilizować, by wyjść na barykady. Nasza niezgoda ma znaczenie.
A czy potrafi my mobilizować się „za” czymś? Zrywy, o których pani mówi, są podyktowane sprzeciwem, natomiast nie przypominam sobie projektu pozytywnego, który sprowadziłby na ulice setki tysięcy ludzi.
Chciałoby się powiedzieć: „Taki mamy klimat”, że ciągle musimy występować przeciwko czemuś… Ludzie chcą, żeby było lepiej, punktują więc władzę w tych obszarach, w których nie mogą na nią liczyć. To zarówno kwestie praw człowieka, ale też klimatu i praw pracowniczych; przecież ostatnio pod Sejmem protestowały także pielęgniarki, walcząc o płace i lepszą ochronę zdrowia dla wszystkich. W jakimś sensie jest to jednak pozytywny program. Wychodzimy na ulice, bo wiemy, czego chcemy. Na protestach padają konkretne postulaty, podczas Strajku Kobiet – postulat liberalizacji prawa aborcyjnego, na Paradzie Równości: postulat równości małżeńskiej. Idziemy ze sprzeciwem, ale i z pozytywną agendą.
Część z „nas” zostaje w efekcie w domach. Gdy Lempart, Suchanow i Czerederecka ogłosiły deklarację ideową, nieufność do Strajku Kobiet wyraźnie wzrosła.
Działaczki próbowały w ten sposób całościowo opisać swój bunt przeciwko władzy, pokazać niszczenie różnych obszarów życia społecznego i zaprezentować nową wizję Polski: równościowej i otwartej. Mają prawo do kształtowania własnego przekazu.
Zapowiadają kolejną falę strajków. TVP, „Gazeta Polska”, „Sieci” i „Do Rzeczy” odgrzebią zapewne narrację o „paleniu kościołów” i „agresywnych feministkach”, a gdy KE pozwie Polskę – będą mówić o “fake newsach Barta Staszewskiego” i „grillowaniu Polski przez brukselskie elity”. Tymczasem lewicowe media i politycy nie mają wspólnego przekazu, prezentując rożne spojrzenia na Polskę. Jak chcecie dać odpór spójnej, prawicowej propagandzie?
Ta propaganda doprowadziła do sytuacji, w której na hasło „LGBT” wielu ludziom włącza się skojarzenie z „ideologią” i obrazkami wyciąganymi z niszowych Parad w Berlinie. Natomiast nie pojawia się skojarzenie zupełnie oczywiste: rodzina. Owszem, nie dysponujemy tak potężną tubą propagandową. Ale potrafi my mówić o osobach LGBTQIA, o tęczowych rodzinach i dzieciach. O prawdziwych ludziach, a nie o wymyślonych problemach.
Powinniśmy w tej walce korzystać z przemocy? W ubiegłym roku mnóstwo kontrowersji wywołał nie tylko Strajk Kobiet, ale i outing Jana Kanthaka. Czy polityków-homofobów, którzy skrycie są LGBT, należy, jak twierdził na naszych łamach Jacek Dehnel, wypychać z szafy?
Niezależnie od tego, czy Kanthak jest gejem: możemy go piętnować za szczucie, ale na siłę nie powinniśmy nikogo wypychać z szafy. W przeciwnym razie sięgniemy po oręż obosieczny, broń, której używają również politycy prawicy. Z pewnością też ciężej będzie nam rozmawiać, a tylko tak możemy tych, którzy boją się innych, jakoś oswoić i przekonać. Skupmy się na opowieści o realnej krzywdzie realnych ludzi. O samobójstwach dzieciaków i o wyrzucaniu ich przez rodziców z domów, o ludziach atakowanych za to, kim są. Zamiast outować polityków-homofobów, musimy uświadomić ich (oraz ich wyborców), jak krzywdząca jest polityka oparta na nienawiści.
Udaje się uświadomić Dobromira Sośnierza z Konfederacji, z którym zasiada pani w zespole parlamentarnym ds. równouprawnienia osób LGBT+?
Dobromir Sośnierz przychodzi na posiedzenia naszego zespołu, ale z jego wypowiedzi wynika, że nie słucha ze zrozumieniem. Może coś mu w pamięć zapadnie, ale na razie nie widzę, żeby ta edukacja miała na niego wielki wpływ. Nie wiem, na ile mamy do czynienia z rzeczywistym impregnowaniem na wiedzę, a na ile z polityczną kalkulacją. Być może bycie walczącym homofobem dobrze sprzedaje się na YouTubie?
Jaki jest bilans pracy zespołu na dwa lata od powołania?
Pracujemy z organizacjami pozarządowymi i aktywistami, spotykamy się z parlamentarzystami, rozmawiamy o „strefach…”, konsultujemy się ws. równości małżeńskiej czy wspomnianego już wyroku NSA. Na tle innych zespołów, z których część nie spotkała się ani razu, działamy prężnie, jesteśmy forum wymiany doświadczeń i planowania wspólnych działań. Część z tych działań daje skutki, choć głównie na poziomie samorządowym. PiS wciąż nie zaszczyca nas swoją obecnością.
Tekst z nr 92/7-8 2021.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.