The Last of Us Part II

(USA, 2020), reż. N. Druckmann. Premiera: 19.06.2020

 

 

Powoli przyzwyczajamy się do stałej dawki reprezentacji LGBTIA w świecie seriali, w kinie – wciąż czekamy na przełom, tymczasem w świecie gier komputerowych przełom właśnie nastąpił: właśnie miał premierę najmocniejszy queerowy tytuł w kulturze popularnej… może EVER? „The Last of Us Part II”, jedna z najbardziej oczekiwanych premier tego roku, gra o budżecie ponoć aż 100 milionów dolarów (więcej niż ostatnia część „Władcy Pierścieni”!) stanowi kontynuację hitu z 2013 r. (choć nie trzeba go znać, by świetnie bawić się sequelem). Wracamy do anarchii i chaosu postapokaliptycznego świata po epidemii zombie. Gramy jako 19-letnia Ellie, lesbijka na prywatnej vendetcie. W podróży przez USA partneruje jej biseksualna Dina. Rodzące się między nimi uczucie jest jednym z ważniejszych wątków gry. Ale to nie wszystko – jedną z ważniejszych postaci jest Lew, transpłciowy nastolatek, wychowany w kulcie religijnym, walczący o swą niezależność (grany przez transpłciowego aktora Iana Alexandra znanego choćby z serialu „Th e OA”). Przechodząc kolejne etapy rozgrywki, byłem pod stale rosnącym wrażeniem, jak grze udaje łączyć się teoretycznie sprzeczne idee. Z jednej strony wybuchowe sekwencje walki, w których można się poczuć jak Jason Bourne, z drugiej cichsze, filmowe sekwencje rodem z najlepszego kina niezależnego. Ponura, pełna bólu i cierpienia historia (Lew spotyka się z transfobią), ale niepozbawiona momentów ciepła (najczęściej między Ellie i Diną). I żeby nie było, gra, jak na opowieść o nieprzerwanym cyklu przemocy przystało, jest niesamowicie brutalna i nieskierowana do osób przesadnie wrażliwych. Jeśli jednak ktoś się czuje na siłach, jest to podróż, którą zdecydowanie warto odbyć. (Daniel Oklesiński)

 

Tekst z nr 86/7-8 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.