Tomasz Markowski: Refluks, na który choruję, bardziej uprzykrza mi życie niż HIV

Z TOMASZEM MARKOWSKIM, aktywistą na rzecz walki z HIV/AIDS, uczestnikiem kampanii społecznej „Żyję z HIV”, rozmawia Mariusz Kurc

fot. Jacek Sikorski

Ludzi, którzy w Polsce publicznie powiedzieli, że żyją z HIV pod nazwiskiem i ze zdjęciem można policzyć na palcach. To najdobitniej pokazuje, z jaką stygmatyzacją nadal wiąże się HIV/AIDS. Ty jesteś jednym z tej garstki publicznie wyoutowanych. Od października zeszłego roku prowadzisz na Instagramie profil Pozytywnie o HIV, a teraz, w czerwcu, wziąłeś udział w kampanii społecznej Żyję z HIV. Jak zostałeś aktywistą?

Miałem kilka etapów akceptacji swojego zakażenia HIV: od chęci nabywania wiedzy, w której miałem spore braki, poprzez terapię, aż po założenie kanału edukacyjnego na IG. A jednym z etapów było nadanie mojemu wirusowi imienia.

Imienia?

Tak. Chciałem go spersonifi kować i jakoś polubić albo przynajmniej przestać uważać go za wroga. Mam z nim żyć do końca życia, więc byłoby kiepsko, gdyby to była relacja antagonistyczna, prawda? Wolałbym się z nim zaprzyjaźnić. I tak się stało, nadanie imienia zadziałało. Wtedy poczułem, że okej, jest dobrze, ale brakuje mi jeszcze kropki nad i – uznałem, że ostatecznym etapem akceptacji powinno być założenie kont w mediach społecznościowych i mówienie głośno o tym, jak to jest żyć z HIV. Po pierwsze: mówienie o swoich osobistych doświadczeniach, czyli jakby mój drugi coming out (po tym gejowskim), a po drugie: edukowanie innych. Moja motywacja była zarówno egoistyczna, bo ja tego potrzebowałem, jak i altruistyczna – stała za nią chęć niesienia pomocy innym.

A możesz powiedzieć, jak nazwałeś swojego wirusa? Czy jest to zbyt intymne pytanie? Tak, tak, mogę. Ebenezer.

Ebenezer? Tak jak w „Opowieści wigilijnej”.

Jak wpadłeś na to imię? Bardzo lubię „Opowieść wigilijną” i pamiętam dobrze, że kiedy czytałem tę książkę po raz pierwszy jako chłopiec, właśnie ta postać mnie strasznie irytowała, była dla mnie jakaś trudna. Ale jak w końcu przetoczyły się przez życie Ebenezera te wszystkie duchy, to jakoś go zrozumiałem i polubiłem, więc skojarzenie było natychmiastowe i oczywiste. Trudniej mi było nazwać moje profi le w mediach społecznościowych niż mojego wirusa.

W jaki sposob to pomogło?

Na początku HIV to było dla mnie to monstrum, które mnie zaatakowało i o którym niewiele wiedziałem. Gdy miało imię, to powoli kolejne warstwy okrucieństwa zaczęły z tego monstrum schodzić. Zorientowałem się, że niektóre z nich sam zresztą na Ebenezera nałożyłem. Teraz Ebenezer stał się jakby moim alter ego, już możemy żyć razem.

Chyba rozumiem. To drugi ja – i dobrze się dogadujemy.

Kiedy nazwałeś swojego wirusa?

Żyję z HIV od 2019 r. Imię wybrałem jakieś 1,5–2 lata po diagnozie. Pomiędzy „narodzinami” Ebenezera a założeniem kont było rozpoczęcie działalności w kilku organizacjach HIV-owych. Najpierw Buddy Polska – początkowo trafi łem tam jako podopieczny, zresztą pierwszy!

Wiem, o co chodzi, ale wyjaśniłbyś czytelnikom_ czkom?

Projekt „Buddy Polska” polega na tym, że jako osoba świeżo zdiagnozowana mogłem skontaktować się z mężczyzną, który miał już kilkuletni staż w życiu z HIV i z pewnością większą wiedzę na ten temat. Mogłem posłuchać o jego doświadczeniach, podzielić się moimi rozterkami i zadać nurtujące mnie pytania. Mój buddy rzeczywiście sporo mi pomógł. A potem ja byłem buddym dla kilku już chłopaków. Zacząłem też działać w TyToTu – internetowej poradni zdrowia seksualnego, w ramach której udzielamy konsultacji. Chodzimy również na party working, czyli w klubach testujemy ludzi w kierunku HIV oraz infekcji przenoszonych drogą płciową. Daje mi to ogrom satysfakcji, bo oprócz samego testowania są rozmowy – czasem bardzo trudne, ale także bardzo wartościowe. No i trzecia organizacja – Fundacja Edukacji Społecznej, gdzie nagrywamy rozmowy pod nazwą HIVcasty z Żenią Aleksandrową, która jest m.in. doradczynią ds. HIV/AIDS i edukatorką w zakresie zdrowia seksualnego. W tych HIVcastach skupiamy się na podejściu bardziej „życiowym” niż medycznym. Właśnie od FES dostałem zaproszenie do udziału w kampanii „Żyję z HIV”, za co dziękuję dr Magdalenie Ankiersztejn-Bartczak i Krystianowi Lipcowi.

Oprócz ciebie uczestniczy w niej jeszcze pięć innych osób żyjących z HIV, a Krystian, o ktorym wspomniałeś, to koordynator kampanii, ale także fotograf współpracujący od lat z Repliką.

Głównym przesłaniem kampanii jest pokazanie przede wszystkim człowieka, a dopiero później – człowieka żyjącego z HIV. Nasze wizerunki znalazły się na muralu w Warszawie, w warszawskim metrze, w mediach. Byliśmy też m.in. gośćmi w „Dzień dobry TVN”.

W jednej z twoich pogadanek na IG usłyszałem, by osoby żyjącej z HIV, której nie zna się dobrze, nie pytać tak od razu o okoliczności zakażenia, bo to mogą być traumatyczne przeżycia.

I nie wiemy, na jakim etapie akceptacji ta osoba jest. Być może jeszcze tych okoliczności nie przepracowała w swojej głowie. Trzeba zdawać sobie sprawę, że takie pytanie może być bolesne. Ale co innego, przynajmniej dla mnie, jest jeszcze istotniejsze – po co zadajesz to pytanie? Bo nie wiesz, jakie są drogi zakażenia HIV i chcesz się dowiedzieć? Z moich doświadczeń wynika, że często to pytanie zadają osoby, które mają pewne przekonania na temat HIV – niekoniecznie słuszne – i tak naprawdę chcą się utwierdzić w swym własnym stereotypowym myśleniu. Przykładowo: „Zakaziłem się od mojego byłego partnera” – „No tak, bo to geje roznoszą HIV”; „Zakaziłem się, bo miałem anal bez zabezpieczenia” – „No właśnie, jak się postępuje tak nierozważnie, to nie ma się co dziwić” itp.

Również z twoich filmików wiem, że ludzie pytają, czy komary przenoszą HIV albo czy można się zakazić u dentysty.

Niestety te pytania wciąż padają, tak. Komary nie przenoszą HIV i nie można się zakazić u dentysty, jeśli wszystkie normy sanitarne są spełnione. Sterylność to podstawa.

Mnie ostatnio ktoś powiedział, że jeśli podczas chemseksu ludzie wciągają jakieś substancje, korzystając ze wspólnej rurki, to w ten sposób może również dojść do zakażenia. Może?

Jeśli podrażniasz błonę śluzową w nosie i dojdzie tam do krwotoku, krew przeniesie się na rurkę, a ta rurka wyląduje w innym nosie – również z podrażnioną błoną śluzową – to oczywiście jest taka szansa. Droga krew–krew jest jedną z dróg zakażenia. Oprócz HIV są również inne infekcje, które przenoszą się poprzez krew, i o tym dobrze jest pamiętać.

No tak. Tylko jaka jest skala tego typu zakażeń? Od razu jeszcze zapytam cię o seks oralny, w tym w okolicach odbytu, czyli rimming. Słyszałem nieraz zalecenia, że robić fellatio powinno się w prezerwatywie oraz że istnieją specjalne chusteczki, które można położyć na odbycie i przez nie wykonać rimming. Tomasz, to jest absurd. Seks analny w prezerwatywie jasne, dilda w prezerwatywie jasne. Ale seks oralny i rimming w ten sposób? Nigdy tak nie robiłem ani nigdy nie widziałem, by ktokolwiek tak robił.   

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.