Viva (Irlandia/Kuba, 2015), reż. P. Breathnach, wyk. H. Medina. J. Perugorria, L.A. Garcia; dystr. Tongariro, premiera w Polsce: 28.08.2016
Wyobraź sobie, że jesteś młodym fryzjerem gejem w rozpadającej się Hawanie. Twoja mama nie żyje, tata jest nie wiadomo gdzie. Czasem kogoś czeszesz, czasem robisz peruki dla drag queens, a czasem dorabiasz sobie, no niestety – dając de. Klubowy światek drag queens – te wszystkie bezpardonowe „zdziry” znające życie od podszewki, od tej gorszej strony – fascynuje cię. Marzysz, by pewnego dnia sam wyjść na scenę, choć nie masz ich tupetu, ich wulgarności i zadziory (dialogi i humor tych wyjadaczek to zresztą jeden z głównych atutów filmu). I gdy w końcu udaje się i gdy występujesz w pięknej sukni, w pięknym makijażu, nagle z publiczności wyłania się jakiś lump i daje ci prosto w twarz. I to okazuje się twój tata, były bokser, którego nie widziałeś od 15 lat. Wyobrażasz sobie?
Film zbudowany jest wokół rodzącej się, niełatwej, delikatnie mówiąc, relacji Jesusa vel Viva oraz jego ojca Angela, który syna widziałby chętniej na ringu, niż na scenie w damskich ciuszkach. Latynoskie temperamenty jeszcze potęgują dramat. Jak awantura, to naprawdę z fajerwerkami, jak piosenka, to słychać głos divy z rozdzierającym serce szlochem (genialny soundtrack!). W tym kontekście pewnym zaskoczeniem jest, że „Viva” to film… irlandzki, choć zrealizowany w całości na Kubie. Irlandzki tegoroczny kandydat do Oscara zresztą, który znalazł się na tzw. krótkiej liście. (Piotr Klimek)
Tekst z nr 62/7-8 2016.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.