W pełnym słońcu

Wakacje we Włoszech. 17-letni Elio zakochuje się w nieco starszym Oliverze. Obsypany nagrodami film „Tamte dni, tamte noce” w kinach, a książka – w księgarniach

 

Elio (Timothée Chalamet; z lewej) i Oliver (Armie Hammer), mat. pras.

 

Nazywaj mnie swoim imieniem, a ja będę nazywał ciebie swoim. Wygląda na to, że w tym sezonie będzie to najczęściej powtarzane zaklęcie miłosne w relacjach gejowskich. A to dzięki filmowi, który zgarnął na przełomie roku mnóstwo nagród od stowarzyszeń krytyków i jest jednym z najpoważniejszych kandydatów do Oscarów (gdy oddajemy „Replikę” do druku, nie są jeszcze znane nominacje). Oryginalny tytuł zarówno filmu Luki Guadagnina, jak i książki André Acimana, która stała się jego podstawą, to właśnie fragment zacytowanego na początku zdania – „Call Me By Your Name”. Niestety, polskiemu dystrybutorowi najwyraźniej wydał się on za mało chwytliwy. Będziemy więc oglądać „Call Me By Your Name” pod niewiele mającym wspólnego z intencjami twórców, cokolwiek sentymentalnym i kiczowatym tytułem – „Tamte dni, tamte noce”. Tak samo zwie się u nas książka, która właśnie się ukazała na polskim rynku z filmową okładką.

TO początek

Nostalgiczne westchnienie zawarte w polskim tytule ma pewien sens w odniesieniu do powieści, w której dorosły Elio wspomina lato, które jako 17-latek spędził w rodzinnym domu gdzieś we włoskiej Ligurii. Guadagnino natomiast całkowicie zrezygnował z retrospekcji, by, jak sam mówi, nie osłabiać napięcia. Film rozgrywa się w czasie teraźniejszym, bez narracji z off -u. Reżyser przeniósł też akcję z roku 1987 do 1983 – data ta bowiem oznacza dla niego definitywny koniec szaleństw lat 70., początek dekady korupcji i konserwatyzmu, których uosobieniem stali się Ronald Reagan i Margaret Thatcher. Zdjęcia kręcone były w okolicach Cremy, miasta w Lombardii, w którym reżyser mieszka na co dzień. Elio jest synem włosko-amerykańskiego małżeństwa. Jego ojciec to ceniony profesor, zajmujący się starożytnością; każdego roku zaprasza na wakacje do swej XVII-wiecznej wilii jednego z doktorantów. Tym razem wybór padł na Olivera. Przystojnego, pewnego siebie, wysportowanego 24-latka żydowskiego pochodzenia (ostentacyjnie nosi na piersi gwiazdę Dawida). Kiedy się TO zaczęło? To coś, co nieodwołalnie i nieubłaganie przyciąga Elia do Olivera. Może to się zaczęło niedługo po jego przybyciu (…). Może to się zaczęło podczas tych niekończących się godzin poobiednich, kiedy wszyscy wylegiwali się w domu i na zewnątrz w kostiumach kąpielowych.

Absencja penisów

W książce różnica wieku między bohaterami wynosi zaledwie siedem lat, w filmie wydaje się większa. Wszystko przez to, że drobny, chłopięco wyglądający Timothée Chalamet został skontrastowany z rosłym blondynem, prezentującym się jak ucieleśnienie amerykańskiego ideału chłopaka z sąsiedztwa. Armie Hammer w momencie kręcenia filmu miał zresztą 30 lat. Nieco inna jest też na ekranie profesja ojca Elia, pana Perlmana (Michael Stuhlbarg). W powieści to po prostu naukowiec grzebiący w książkach. Natomiast w filmie archeolog prowadzący wykopaliska. Twórcy dodali scenę, w której udaje mu się wyłowić z morza fragmenty starożytnego posągu, przedstawiającego nagiego mężczyznę. Epizod ten podkreśla związek między zmysłowym światem antyku a historią inicjacji erotycznej, której jesteśmy świadkami. Co zresztą ciekawe, to jedyna frontalna męska nagość, jaką zobaczymy w filmie. Hammer i Chalamet podpisali bowiem kontrakty, które zabraniają ukazywania na ekranie ich genitaliów. Tak więc, nawet w scenach erotycznych możemy podziwiać wyłącznie ich sempiterny. Z jednej strony, absencja penisów, które widzieć możemy wyłącznie we własnej wyobraźni, podnosi seksualne napięcie. Z drugiej jednak, jest świadectwem – jak z oburzeniem powiedział autor scenariusza, James Ivory – amerykańskiej pruderii. A także obaw o to, że film nie sprzeda się, jeśli odsłoni za dużo pierwszorzędnych męskich sekretów. Ivory zauważył celnie, że nie byłoby tego całego ambarasu, gdyby scenariusz wymagał pokazania gołej baby. Męska nagość natomiast wciąż stanowi w kinie mainstreamowym tabu. Skądinąd, ta wstrzemięźliwość nieco dziwi w przypadku Guadagnina, otwartego geja, który „Tamte dni, tamte noce” uważa za trzecią część swojej „trylogii pożądania”, której poprzednie fragmenty stanowią, pokazywane także w Polsce, „Jestem miłością” (2009) i „Nienasyceni” (2015). Zwłaszcza w tym drugim filmie reżyser i aktorzy nie mieli problemów z eksponowaniem wszystkich, bez wyjątku, części ciała. Proszę się jednak nie zrażać. I bez penisów bowiem „Call Me By Your Name” to wciąż film znakomity. Niezwykle sensualny, głęboko zanurzony w świecie młodzieńczych erotycznych fascynacji, które naznaczają nas na całe życie. Przesiąknięty nastoletnimi hormonami, ale także wszechświatem sztuki. Poezji, muzyki, literatury, rzeźby… Elio i Oliver są erudytami, iskrzy między nimi nie tylko na styku ciał, lecz także intelektów. Elio gra na fortepianie i gitarze, jego ulubionym zajęciem jest przerabianie klasycznych kawałków. Na ścieżce dźwiękowej „Tamtych dni, tamtych nocy” znalazły się m.in. utwory Bacha, Satiego, Ravela, Johna Adamsa, przeboje lat 80., a także piosenki stworzone specjalnie do filmu przez amerykańskiego pieśniarza Sufjana Stevensa – „Mystery of Love” oraz „Visions of Gideon”.

Rekordowy związek

Powieść „Call Me By Your Name” ukazała się po raz pierwszy w 2007 r. Jej autor, André Aciman urodził się w 1951 r. w egipskiej Aleksandrii w rodzinie sefardyjskich Żydów. Wraz z rodziną musiał opuścić kraj w roku 1965, co opisał w autobiograficznej, wydanej także po polsku, książce „Wyjście z Egiptu”. Acimanowie przenieśli się najpierw do Włoch, a potem wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Obecnie André wykłada historię teorii literatury i twórczość Marcela Prousta na Uniwersytecie Miejskim w Nowym Jorku. Pojawia się zresztą na moment w filmie Guadagnina – on i producent, Peter Spears grają Mounira i Isaaca, gejowską parę na przyjęciu rodziców Elia. Prawa do ekranizacji powieści wykupili, jeszcze przed jej publikacją, amerykańscy producenci – właśnie Peter Spears oraz Howard Roseman (nota bene, producent m.in. dokumentu LGBT „Celluloid Closet”). Do współpracy zaprosili wspomnianego wcześniej Jamesa Ivory’ego. Zatrzymajmy się przy tym nazwisku, zwłaszcza że młodszym czytelnikom „Repliki” może ono niewiele mówić. Ivory przez 44 lata tworzył parę – tak w życiu prywatnym, jak i zawodowym – z Ismailem Merchantem. Trafi li nawet do Księgi Rekordów Guinnessa jako najdłużej działająca spółka w historii kina niezależnego. Poznali się w 1959 r. podczas pokazu krótkometrażówki Ivory’ego, „The Sword and The Flute”. W 1961 r. utworzyli firmę Merchant Ivory Productions, zaś dwa lata później premierę miał ich pierwszy wspólny film – nakręcony w Indiach „The Householder”. Wspólne życie przerwała dopiero śmierć Merchanta w roku 2005. Ivory reżyserował, Merchant produkował. Od samego początku towarzyszyła im pisarka, Ruth Prawer Jhabvala, która napisała większość scenariuszy do filmów tandemu. Dwa z nich – wspomniany „The Householder” oraz „Heat and Dust” („Upał i kurz” z roku 1983) powstały na podstawie powieści samej Jhabvali. Za adaptację książek E. M. Forstera – „Pokój z widokiem” (1985) oraz „Powrót do Howards End” („Howards End” – 1992) scenarzystka otrzymała nagrody Oscara. Zmarła w 2013 r. To jest dziwny mariaż – powiedział Merchant pytany o fenomen ich współpracy. Ja jestem indyjskim muzułmaninem, Ruth jest niemiecką Żydówką, a Jim protestanckim Amerykaninem. Ktoś nas kiedyś określił jako trzygłowe bóstwo. A może powinni nas nazywać trzygłowym potworem? Merchant i Ivory kręcili bardzo różne filmy – od alegorycznych „Savages” („Dzikusy” z 1972 r.) po obyczajowy „Rozwód po francusku” („Le divorce” – 2003). Największe jednak uznanie przyniosły im ekranizacje książek wspomnianego Forstera oraz Henry’ego Jamesa. W „Bostończykach” (1984), według powieści tego ostatniego, Vanessa Redgrave zagrała Olive Chancellor, XIX-wieczną sufrażystkę skrycie kochającą młodziutką Verenę Tarrant (Madeleine Potter). Redgrave za swoją rolę otrzymała nominację do Oscara.

Szczęśliwszym czasom

Wielkim sukcesem okazał się „Pokój z widokiem”, który zdobył osiem nominacji do Oscara i trzy statuetki. Był to też pierwszy film duetu, jaki trafił do szerokiej publiczności, a także pierwszy, który pokazano w Polsce. Potem przyszły kolejne triumfy – „Powrót do Howards End” i „Okruchy dnia” (1993) według powieści ubiegłorocznego noblisty Kazuo Ishigury. Do grupy najlepszych filmów Merchant-Ivory zaliczyć trzeba także dzieło uznawane za klasykę kina gejowskiego – „Maurice” (1987). To kolejna adaptacja prozy Edwarda Morgana Forstera, tym razem powieści, której nie odważył się opublikować za życia. Ukończył ją w roku 1914 (potem jeszcze kilkakrotnie poprawiał), wyszła jednak dopiero po jego śmierci, w 1971 r. Autor dedykował ją „Szczęśliwszym Czasom”. Powieść Forstera łamała nie tylko tabu homoseksualizmu, ale także tabu klasowe. Przedstawiała bowiem związek tytułowego bohatera, wywodzącego się z klas wyższych (w filmie zagrał go James Wilby) ze służącym, Alekiem Scudderem (Rupert Graves). To właśnie w ramionach młodego gajowego Maurycy znajdzie ukojenie po tym, jak jego ukochany, Clive (Hugh Grant) postanowił z nim zerwać i wejść na drogę „normalizacji”, żeniąc się z panną ze swojej sfery. Bardziej szokujący niż tematyka mógł być dla dwudziestowiecznych czytelników happy end. Przez długi czas przecież jednopłciowe historie miłosne były akceptowane tylko pod warunkiem, że źle się kończyły. „Maurycy” Ivory’ego zdobył aż trzy nagrody na festiwalu w Wenecji w 1987 r. – Srebrnego Lwa, nagrodę aktorską dla Wilby’ego i Granta oraz nagrodę za muzykę Richarda Robbinsa. Ciekawe jest też to, że scenariusza wyjątkowo nie napisała Ruth Prawer Jhabvala. Podpisał go sam Ivory wraz z angielskim pisarzem, Kitem Hesketh-Harvey’em.

Ciąg dalszy nastąpi?

W kontekście kastracyjnego wymiaru „Call Me By Your Name” warto jeszcze dodać, że twórca „Maurycego” niejednokrotnie bez pruderii ukazywał na ekranie męską nagość. Nie tylko w tym ostatnim filmie, ale także np. w „Pokoju z widokiem”, gdzie mamy pyszną scenę kąpieli w stawie, z udziałem Juliana Sandsa, Ruperta Gravesa i Simona Callowa, których na wodnych igraszkach przyłapują damy. Ivory, który w tym roku skończy 90 lat, napisał scenariusz „Tamtych dni, tamtych nocy”, był jednym z producentów filmu, a także miał go współreżyserować. Początkowo zresztą Luca Guadagnino został zatrudniony wyłącznie jako „lokalny konsultant”, wynajęty po to, by znaleźć na północy Włoch odpowiednie plenery i dekoracje. Produkcja „Call Me By Your Name” ciągnęła się prawie dziesięć lat, od 2007 r., między innymi z tego właśnie powodu, że trudno było znaleźć reżysera, który podjąłby się realizacji. Stanęło wreszcie na Guadagnino. Ivory wycofał się ze współreżyserowania, także ze względu na różnice zdań w kwestii męskiej nagości. Na szczęście nie wypadła z filmu – choć też się na to zanosiło – cudowna scena erotyczna z udziałem… brzoskwini. Idę o zakład, że od tego roku będzie to ulubiony owoc na gejowskich stołach. A może i w gejowskich łóżkach. Film zamyka opowieść w obrębie jednego lata. Tylko epilog rozgrywa się kilka miesięcy później. W książce natomiast Aciman przybliża nam dalsze losy bohaterów. Guadagnino nie wyklucza jednak, że nakręci za jakiś czas kontynuację tej historii – na podobnej zasadzie, jak powstały „Przed wschodem słońca” i „Przed zachodem słońca” Richarda Linklatera. Pierwszy w 1995 r., drugi w 2004. Jeśli chodzi o mnie, spokojnie mogę poczekać kolejne dziesięć lat, by raz jeszcze spotkać się z Elio i Oliverem.

Tekst z nr 71 / 1-2 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.