O pasji pływania, o medalach, o niepełnosprawności, o Robercie Biedroniu, o odkrywaniu kobiecości i biseksualności, o tym, że nie można siedzieć cicho oraz o niezwykłych wakacjach w Meksyku z pływaczką, paraolimpijką KAROLINĄ HAMER rozmawia MARIUSZ KURC
Jestem gotowa. Nadszedł czas, że i ja się czuję na siłach, i sytuacja wymaga tego, by się wypowiedzieć. Bywa, że działam „na szybko”, ale to mam przemyślane i spójne. A na totalnym spontanie wyszły mi niedawno wakacje w Meksyku…
Opowiesz?
Pewnie, ale zaczekaj, Meksyk sam wyjdzie w toku rozmowy.
Ok. To co? Biseksualność?
Tak od razu? Czyli bez takiego klimatu, że najpierw pytasz o coś w stylu: „Które mistrzostwa były dla ciebie najważniejsze?” w ramach rozgrzewki, a potem subtelnie przechodzisz do sedna? (śmiech)
Możemy zacząć od czegoś innego. Tematów mamy co najmniej kilka.
Nie, spoko. Masz pewnie plan na tę rozmowę, to proszę bardzo.
Gdy ludzie robią coming out, to zwykle padają pytania: Jak odkryłaś swoją nieheteroseksualność? Czy miałaś trudności z jej zaakceptowaniem? Z jakimi reakcjami dotąd się spotkałaś? Dlaczego zdecydowałaś się o tym powiedzieć głośno? Co sądzisz o sytuacji osób LGBT w naszym kraju?
Dobra, czaję. To jedziemy. Odkryłam, że jestem biseksualna cztery lata temu. Dostałam taki strzał, że po prostu nie sposób było nie zauważyć.
Zakochanie?
Tak. Chociaż… Może słowo „zakochanie” jest za mocne. Mimo że to trzymało mnie dobry rok. Gdyby szukać trafniejszego sformułowania, to powiedziałabym, że byłam na jakimś chemicznym haju. W sensie endorfin, rozumiesz.
I to była dziewczyna.
To była dziewczyna. Więc poczułam: „Acha!” Czyli coś takiego może mi się przydarzyć nie tylko z facetem.
To było „acha”, czy „łał“? Czy może „O, Boże…”?
Że jestem bi, to było „acha”, natomiast ten haj to było wielkie „łał”.
Wcześniej nie uświadamiałaś sobie, że dziewczyny też mogą ci się podobać?
Miałam 30 lat, czyli to było w 2011 r., gdy na 6 tygodni pojechałam na obóz treningowy do Rio de Janeiro. Dzieliłam pokój z koleżanką z Polski. Dzięki niej, właśnie wtedy, zaczęłam otwierać się na to, że w ogóle jestem kobietą, mam jakąś płeć, seksualność. Objawienie: „O, tak, te sprawy też mnie dotyczą!”. Jestem dobrą pływaczką, mogę być fajną kumpelą – ale ogród z napisem „seksualność” miałam jeszcze do zagospodarowania. To, że jestem kobietą, też stało się bardzo istotne. Pojawili się w moim życiu mężczyźni. Później uświadomiłam sobie, że kobietą biseksualną.
W koleżance też trochę się podkochiwałaś?
Nie, absolutnie nie. Ona była specem od kwestii wyglądowych, dobrze trafiłam. Pokazała mi, jak się malować, pokazała mi, że w długich brązowych włosach jest mi lepiej niż w moich naturalnych, bo ja jestem mysią blondynką. To były takie małe odkrycia kobiecości. Zewnętrzna, fizyczna przemiana zmieniła moje myślenie o sobie. Wiele rozmawiałyśmy i wróciłam z tego Rio odmieniona nie tylko w sensie fryzury czy makijażu. Wiesz, co? Trochę od końca zaczęliśmy tę opowieść. Bo początek jest taki, że ja miałam nie chodzić i nie mówić. Miłość, związki? Proszę cię. Miałam na głowie inne rzeczy. Potem, gdy już mówiłam i chodziłam, sport stał się absolutnym priorytetem – a w sporcie wszelkie komplikacje uczuciowe niekorzystnie wpływają na wyniki, więc…
Jesteś niepełnosprawna od urodzenia.
Tak. Lekarz podobno powiedział mamie, że mu kaktus wyrośnie, jeśli ja będę siedzieć. Takie było rozpoznanie. Z wczesnego dzieciństwa pamiętam tylko rehabilitację. Byłam jak górnik na nieustannej szychcie. Musiałam mocno zawalczyć, żeby wstać i zobaczyć, że świat jest barwny i fajny. I z tej różnorodności czerpię do dziś. Można powiedzieć, że przez pierwsze 30 lat życia byłam zajęta czymś istotniejszym niż miłość. Rozumiesz? Nie to, że blokowałam seksualność czy wypierałam. Nie jest tak, że ja się od lat pociłam, „kurczę, jestem bi”, a teraz w końcu „uff “, zaakceptowałam to. Zresztą nie tylko o seksualność chodzi, również o samą kobiecość – ona gdzieś była, ale na trzecim planie. To nie jest kwestia, czy założyć niebieską bluzkę czy czerwoną – jak walczysz o to, by chodzić, to nie myślisz za bardzo o seksie czy związkach. Mama przed podstawówką zapytała mnie: „Karolina, chcesz iść do normalnej szkoły?”. Odpowiedziałam, że chyba jestem normalna, więc tak, do normalnej (śmiech). Gorzej chodzę, to wszystko. Można przecież chodzić do szkoły wolniej i o kulach, nie? Muszę opowiedzieć jeszcze coś ze szkoły. Najwyżej potem dopiszesz jakieś pytanie do tego, ok? Jesteśmy w piątej klasie, szykuje się wycieczka w góry. Wychowawczyni bierze mnie na bok: „Karolina, niestety, to nie będzie miało sensu, nie chodzisz dobrze, będziemy łazić po górach, sama wiesz – więc nie jedziesz”. Tymczasem klasa stwierdziła: „Albo Karolina jedzie z nami, albo nie jedziemy w ogóle.”(cisza, Karolina nie może mówić ze wzruszenia)
Super. Mieliście po 12 lat… … I co?
No i pojechałam, a co? (śmiech) Podawali mi rękę, pomagali, chodziłam z nimi. Nie będę wszystkich szczegółów opowiadać, bo ci wywiad-rzeka wyjdzie. W każdym razie ja mam ciągle potwierdzenia w życiu, że jak dajesz z siebie światu dobrą energię, to dostajesz zwrotkę. Wielu moich znajomych mówi, że ja nie mogę być niepełnosprawna od urodzenia, bo energia mnie rozsadza – zakładają często pewnie, że wyskoczyłam z trzeciego piętra na jakiejś zajebistej imprezie. To chyba komplement. Na jakimś poziomie zapominasz o tym. Koleżanki mi mówią – jaka niepełnosprawność? Po prostu ze mną się idzie wolniej i tyle. Śmieją się, że jestem robotem jednofunkcyjnym i ostrzegają innych: „Nie zagaduj Karoliny, jak z nią idziesz, bo ona jak nadaje, to przystaje i wtedy idziecie jeszcze wolniej” (śmiech). Ty to dziś zaliczyłeś.
Jak było z pływaniem?
Tata nauczył mnie pływać, gdy miałam 4 lata. Moi rodzice nie umieli pływać, więc to było jedyne miejsce, gdzie miałam przysłowiowy „święty spokój”. Na każdych wakacjach, gdy byliśmy gdzieś nad wodą, to mama przestrzegała: „Karolina, nie odpływaj daleko” – a ja mówiłam tylko: „Dobra, dobra mamo” – i po chwili byłam na drugim brzegu jeziora.
Gdy miałaś 17 lat, zaczęłaś trenować na serio.
Poszłam na pierwszy trening i po półtorej godziny pływania żabką wiedziałam, że w tej wodzie zostanę.
Cały czas jesteśmy w twoich Tychach?
Tak.
Gdzie był ten pierwszy trening?
Przy stowarzyszeniu, które zajmuje się sportem i rehabilitacją osób z niepełnosprawnościami. Dwa miesiące później uczestniczyłam w pierwszych zawodach.
Wtedy już wiedziałaś, że pływanie to jest to?
W wodzie czuję reset. Skupiam się na ruchach i nie ma niczego innego. Jest flow. Wyciszam się. Na zawodach zwykle jest dla mnie za dużo bodźców – hałas, muzyka, oklaski. A ja jestem choleryczką. Z pomocą psychologa nauczyłam się kontrolować wybuchowość, bo proszę państwa, tak, (Karolina ścisza głos) jestem osobą wybuchową. Więc na zawodach zakładam słuchawki, wygłuszacze. Nagle robię się jak mnich. To jest zresztą taki moment, w którym musi być skupienie. Trenujesz miesiącami, albo wręcz latami – a potem wszystko rozegra się w ciągu dwóch minut. Piłkarz ma 90 minut, ja mam dwie, a czasem mniej. Jest stres. Ale tak, pływanie stało się moim sposobem na życie.
Pamiętasz moment, w którym poczułaś dumę, bo okazało się, że jesteś sportsmenką i odnosisz sukcesy?
(cisza) Jakoś mnie zaskoczyłeś tym pytaniem. (cisza) Nie wiem, czy tego nie wytnę przy autoryzacji, zobaczymy, ok? Jest rok 2003 r., mój przyjaciel z kadry paraolimpijskiej popełnia samobójstwo. Wiesza się. W rozpaczy po nim zrozumiałam, że tu wcale nie chodzi o odnoszenie sukcesów, tylko jak sam się z tym czujesz, że pogoń za medalem nie może być wszystkim, całym twoim życiem.
Pomyślałaś wtedy: żeby tylko się nie dać?
Nie. Ja nigdy nie miałam myśli, by „się dać”. Gdy zaczynałam 20 lat temu, paraolimpijski sport w Polsce był w zupełnie innej sytuacji niż dziś. Nie było dietetyków, całej tej otoczki. Do profesjonalizmu człowiek musiał dążyć sam. Próbowałam studiować na AWF-ie, ale zrezygnowałam, bo te studia nie były wtedy przystosowane do osób z niepełnosprawnościami, wiec jak kazano mi zdawać taniec towarzyski teoretycznie, trzasnęłam drzwiami uczelni i powiedziałam: „Dość”.
Pierwszy medal zdobyłaś w 2001 r. Do dziś masz ich ponad 150, w tym wiele srebrnych i brązowych z rożnych zawodów, również Mistrzostw Świata i Europy.
Prawda, ale medale nie są najważniejsze. Najważniejsza jest wolność, którą czuję w wodzie.
Były prognozy, że nie będziesz w stanie stać, tymczasem ty stawałaś na podium – nie miałaś poczucia triumfu?
(Karolina zastanawia się dłuższą chwilę) W latach 2005-2007 musiałam mieć dwie poważne operacje na barki. Byłam wyłączona na dłuższy czas. Słyszałam głosy, że „ta Hamer już się nie pozbiera”. Zebrałam się w sobie, poszłam do trenera i powiedziałam: „Spróbujmy, bardzo chcę. Może to będzie ostatni raz, ale będę trenować tak, by się ziemia zatrzęsła. W ciągu roku zdobyłam jedenaście medali Mistrzostw Świata i Europy. Jeszcze później, w 2012 r. pojechałam na igrzyska do Londynu – na podium nie stanęłam, ale wróciłam do gry.
A jak już się poczułaś pewnie, to odkryłaś kobiecość, seksualność.
Nie wiem, czy można tak powiedzieć, ale na pewno czuję, że moje życie jest podróżą. Bardzo jestem ciekawa, gdzie ono mnie dalej skieruje.
Teraz skierowało cię do publicznego coming outu. Co cię zmotywowało?
„Po co to robisz? Po co ty to robisz, dziewczyno?!” (śmiech) Wielkiej rozkminy tu nie ma. Ciągle opowiadam, że wolność jest dla mnie bardzo ważna oraz różnorodność. Wraz z wolnością idzie autentyczność – być sobą, nie ściemniać to mój priorytet od zawsze. Nie pozować, bo to męczące. Po swojemu, wbrew wszystkiemu. Za tym z kolei idzie odpowiedzialność za własne życie. Gdy minął mi ten „chemiczny haj”, o którym mówiłam, wszystko sobie poukładałam. Stwierdziłam, że jestem pewna mojej biseksualności, akceptuję ją i wtedy puk puk puk – zapukałam do własnej głowy, a tam głos mówi: „I co teraz z tym zrobisz? Możesz przecież być przykładem na tę różnorodność nie tylko jako osoba niepełnosprawna, prawda? O autentyczności prawisz? Tak? Jak jesteś taka mądra, to powiedz też, że jesteś bi, bo dlaczego nie?” To odpowiedziałam: „Dobra, ok!” Trochę sama siebie sterroryzowałam (śmiech). Z premedytacją używam słowa „różnorodność”, a nie „inność”. Ja nie jestem inna – wszyscy są jakoś inni i to jest piękne. Jestem częścią różnorodności świata, która jest wartością samą w sobie. Jak ktoś chce mnie włożyć do jednej szufladki, to ja z niej wypadnę, bo jestem w wielu szufladkach jednocześnie. Trochę, tak jak taki superbohater z filmów, rozumiesz? (śmiech). Jest jeszcze druga przyczyna mojego coming outu. Zewnętrzna. Widziałam, co się działo, gdy Natalia Przybysz powiedziała, że ma za sobą aborcję. Przyjaźnimy się, Natalia jest moją „siostrą z wyboru”, obserwowałam sprawę z bliska – i te negatywne reakcje, i te pozytywne też. Czasy nadeszły takie, że trzeba bronić praw kobiet, bronić praw LGBT. Bronić praw osób z niepełnosprawnościami, które wraz z rodzicami koczują ostatnio w Sejmie. Nie mogę siedzieć cicho. Muszę powiedzieć: ani kroku dalej. Wara od mojej wolności! Na mojej orbicie panowie w czarnych sukienkach są gdzieś daleko – nie mogą decydować o moim życiu, o mojej moralności. Zadecyduję sama. Po prostu. Chcę też dodać otuchy innym osobom LGBT. Autentyczność daje moc. Hej, naprawdę, ludzie, szkoda życia!
Wśród polskich profesjonalnych sportowców – mężczyzn czy kobiet – nie było dotąd coming outów. Jesteś pierwsza.
Panowie i panie, wychodźcie z szafy, dołączajcie do mnie.
Miałaś wcześniej uprzedzenia w stosunku do osób LGBT albo może obawiałaś się reakcji znajomych?
Nie. Jednej koleżance, jak powiedziałam, to odparła: „Słuchaj, ty możesz łowić rybki z obu stawów”. Tyle, pośmiałyśmy się. A rzeczywiście mogę i świetnie! Moja specyficzność wynikająca z niepełnosprawności daje widoczność, ale też perspektywę i dystans. Ja zawsze odstawałam. To, że teraz jeszcze „odstaję” też seksualnie od tego, co najczęstsze, nie robi mi różnicy. I tak nigdy nie lubiłam stać w szeregu. Pójście z prądem by mnie może nawet trochę uwierało? Zobacz, jak to jest: ktoś idzie pod prąd, jest w tym autentyczny i nieugięty, po jakimś czasie dołącza ktoś następny, tworzy się jakaś grupa, potem więcej ludzi i więcej, powstaje cały ruch. A potem masz z tego np. małżeństwa jednopłciowe. Które w Polsce też będą, wierzę to w bardzo. Weź Roberta Biedronia. Ludzie czują jego pozytywną energię. Zaprosił mnie na Kongres Kobiet do Słupska, pojechałam, wzięłam udział w panelu dyskusyjnym, a poza tym zrobiłam na własny użytek sondę uliczną. Bo ja jestem i wielką socjolożką z zamiłowania. Siedem przypadkowo spotkanych w Słupsku osób zapytałam o Biedronia – wszyscy byli za nim. 7 na 7. Jednego starszego pana w Żabce nawet przycisnęłam: „A że jest gejem to luz?”, „Pani, ja mu pod kołdrę nie zaglądam”.
Karolina, ty też zarażasz pozytywną energią, ale nie miewasz nigdy doła, chwil zwątpienia?
Jasne. Nie jestem maszyną – pewnie, że miewam. Wczoraj miałam. Trzeba przetrwać, odpocząć, pozwolić sobie na to. Dziś rozmawiam z tobą, jestem nakręcona, potem mogę mieć zjazd. Będę szczęśliwa, że zrobiliśmy coś fajnego, ale i zmęczona. Normalne. Wielkie wzmocnienie daje sport. Ten mozolny trud, systematyczność, szkoła charakteru. Musisz wstać o szóstej i iść na trening, po południu na drugi. Sport cię bez przerwy sprawdza. Myślisz, że jesteś wytrwała? Że nie robisz nic na pół gwizdka? Sport ciągle mówi ci: „Sprawdzam!” Inaczej nic nie osiągniesz, nie ma co marzyć.
To opowiesz teraz o Meksyku?
W listopadzie pojechałam na mistrzostwa świata w pływaniu do Mexico City, zajęłam czwarte miejsce i ponieważ nie byłam na wakacjach od 10 lat, to pomyślałam, że zostanę tam parę dni. Pierwszy pomysł: odwiedzić muzeum Fridy Kahlo. Frida jest dla mnie symbolem walki o swoje, symbolem kobiecości.
Frida też była biseksualna i też miała problemy z chodzeniem.
35 operacji, polio w dzieciństwie… Wysiadłam z taksówki, stanęłam przed tym muzeum i się rozsypałam. Miałam nie chodzić, a stoję przed muzeum mojej Fridy. Zaczarowanie rzeczywistości! Stwierdziłam, że muszę być na dobrej drodze, bo wszechświat mi sprzyja. Chodziłam po jej niebieskim domu osiem godzin – aż mi dziewczyny, które tam pracowały, zaproponowały wolontariat. Powiedziałam: „Super, ale widzicie, że ja poruszam się o kulach? W hotelu opłaconym do jutra mam jeszcze wózek i walizkę większą od siebie”. „Spoko, coś wymyślimy” – i dały mi klucz do swojego mieszkania. wyobrażasz sobie? Zamieszkałam u nich.
Spędziłaś fantastyczne kilka dni?
Trzy miesiące! Wróciłam 20 lutego.
Serio?
A na tydzień pojechałam sama na wybrzeże do hostelu na skraju dżungli. Było super. Po czymś takim wzrasta ci poziom kreatywności. Trzęsienia ziemi mnie z tego Meksyku wykurzyły. Trzy przeżyłam. Jak siedzisz na trzecim piętrze, włącza się alarm w środku nocy i masz w ciągu 30 sekund zbiec na dół, a nogi ci słabo chodzą, to przeżywasz hardcore. Wychodzisz w końcu, a tam całe miasto w piżamach, niezła jazda. Siadasz potem na krawężniku, płaczesz i przytulasz się do obcych ludzi.
Rodzice się nie martwili?
Halo? Przypomnę ci, że mam 37 lat, jestem osobą dorosłą. Odbierałam komórkę, gdy dzwonili (śmiech) Chciałam się sprawdzić i sprawdziłam. Przyglądam się sobie z tej socjologicznej perspektywy i sama jestem ciekawa, co będzie dalej. Jestem gotowa, by czerpać z życia garściami. Musiałam fizycznie zawalczyć, żeby wstać. Potem przyszedł sport. Kwestia kobiecości, seksualności była mniej ruszona, zostawiona na deser. To nie jest finał, to dopiero się zaczyna! (śmiech)
Tekst z nr 73 / 5-6 2018.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.