WAGINOMIERZ

O happeningu z Królewską Waginą i innych happeningach, o obrażaniu uczuć religijnych oraz o urodzinach ojca Rydzyka z AGNIESZKĄ ŁUKASZEWSKĄ, MAGDALENĄ KOPACZ i JOANNĄ KRYSIAK ze stowarzyszenia TRÓJMIEJSKIE DZIEWUCHY DZIEWUCHOM, rozmawia EWA TOMASZEWICZ

 

Dziewuchy opisują fotkę: od lewej Madonny – Krwawa Mary (Agnieszka Łukaszewska), Mary Prison Break (Joanna Krysiak), Mary Miss Sunshine, Mary Huana
(Magdalena Kopacz), Mary Slut, Mary Pogromca Biskupów, Mary Pinky Pie. Anioł Stróż Lucjan, Anioł Domokrążca. I oczywiście Królewska Wagina! Fot. archiwum prywatne

 

Może na początek powiecie kilka słów o sobie?

Joanna Krysiak: Jesteśmy aktywistkami, Trójmiejskimi Dziewuchami. To, kim jesteśmy poza nasza organizacją, nie jest istotne. Nie jesteśmy nikim „ważnym” i absolutnie nas to zadowala. Wiem, że nie jest z nami łatwo w kwestii informacji osobistych, które być może są medialnie nośne, ale tak już mamy, że niechętnie mówimy o sobie. Ważne są nasze działania, a nie my jako osoby. Chcemy, żeby tak zostało, żebyśmy pozostały w zgodzie ze sobą.

Cała Polska usłyszała o was dopiero niedawno, przy okazji happeningu Królewska Wagina na Trójmiejskim Marszu Równości. Jednak działacie już od jakiegoś czasu. Jak to się zaczęło?

Agnieszka Łukaszewska: Zaczęło się na tej fali w 2016 r., gdy rząd chciał zaostrzyć ustawę antyaborcyjną. Wtedy pojawiła się pierwsza główna grupa Dziewuchy Dziewuchom i jej regionalne odnogi.

Magdalena Kopacz: Naszą pierwszą akcją było wyjście z kościoła podczas czytania listu Episkopatu dotyczącego właśnie tej ustawy.

Od 2017 r. jesteście zarejestrowanym stowarzyszeniem. Jakie wartości wam przyświecają?

JK: Walka o respektowanie pełni praw kobiet. Nie uznajemy autorytetu patriarchalnej władzy, która uzurpuje sobie przywilej zatwierdzania, kto zasługuje na prawa człowieka, a kto nie. Walczymy o prawa każdego człowieka, równość, wolność, poszanowanie różnorodno- i godności ludzkiej, ale też o świadomość, że wszyscy odpowiadamy za świat, w którym żyjemy. Reagowanie na łamanie praw człowieka, na przemoc, krzywdę ludzką – jest obowiązkiem. Złu należy się sprzeciwiać zdecydowanie, a nie z nim kolaborować. I to robimy.

Główną formą waszej działalności są happeningi. Piszecie wręcz, że ulubioną.

JK: Tak. Najbardziej lubimy działania, które przekazują ważne treści przez obraz, akcję, symbol, paradoks. Pozwalają one nie tylko zrozumieć, ale wyraźnie poczuć, wdzierają się w świadomość z inną perspektywą, wywołują dyskusję, dają do myślenia. Pochód Królewskiej Waginy, który niespodziewanie stał się naszą najgłośniejszą akcją, pokazał, że to wręcz idealny sposób, aby zacząć ogólnokrajową debatę.

AŁ: Wcześniej były happeningi, które jakoś nie wywołały skandalu. Ale społecznie, jeżeli chodzi o odczucia widzów czy przechodniów, którzy w nich uczestniczyli, były o wiele mocniejsze.

Mocniejsze?

JK: Na przykład performance „Kręgi” przeciwko przemocy wobec kobiet. Każda z kobiet narysowała wokół siebie krąg. Stałyśmy w tych kręgach z różnymi kartkami, np. „Tylko TAK oznacza zgodę”, „Jeżeli klepnięcie po tyłku to komplement, to kop w jaja jest pieszczotą”. To dawało poczuć kobietom stojącym w kręgach, że same ustalają granicę, jej przekroczenie wymaga ich zgody, a bez niej mają prawo reagować. Miałyśmy gwizdki i za każdym razem, gdy ktoś przekroczył krąg którejś z nas, ta zaczynała gwizdać, a my wszystkie razem z nią. Wszystkie reagujemy, gdy komuś dzieje się krzywda. To naprawdę miało moc i przeżywania, i poszerzenia perspektywy.

MK: Miałyśmy też happening przeciw zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej: stałyśmy z wieszakami, na których były pokrwawione szmaty, miałyśmy duży napis „Twoje czyste sumienie jest splamione moją krwią” oraz tabliczki „Jestem twoją matką”, „Jestem twoją siostrą, córką, sąsiadką, przyjaciółką, nauczycielką” itd. Jedna z nas leżała „martwa” w środku. To był mocny obraz, angażujący przechodniów. Inny protest przeciwko przemocy wobec kobiet, do którego, o dziwo, nikt się nie przyczepił, był inspirowany drogą krzyżową. Przy każdej stacji jakaś kobieta wypowiadała się na temat jednego rodzaju przemocy: ekonomicznej, fi zycznej, seksualnej czy psychicznej.

AŁ: Była nawet stacja „pedofi lia” pod Kościołem Mariackim. I nie było żadnego odzewu ze strony katolików, nikt nie mówił o profanacji.

 JK: W wielu akcjach wyrażamy wprost sprzeciw wobec pedofi lii i innych nadużyć Kościoła katolickiego. Robimy akcje, instalacje na płotach przy kościołach i kuriach. Ostatnio na siedzibie pana Głódzia. Pomnik Jankowskiego aktualizowałyśmy na pomnik hańby KK.

MK: Zrobiłyśmy także przemarsz z trumną przez cały Gdańsk – Requiem dla Praw Kobiet. To była taka symboliczna śmierć praw kobiet. Ale nie na zawsze.

JK: Podczas Marszu dla Życia i Rodziny stałyśmy z kontrą „Łańcuch Życia” przed Kościołem Mariackim. Miałyśmy hasła: „Tolerancja chroni życie”, „Kochajmy kobiety narodzone”, „Molestowanie to nie kochanie”, „Bóg dał nam wolną wolę” itd. To był nasz wyraz sprzeciwu wobec zawłaszczania pojęć związanych z miłością, rodzinami. Ja byłam Maryją z napisem „Duch Święty mnie zapytał, czy chcę”.

AŁ: Były dwie dziewczyny w strojach ślubnych, opasane tęczową flagą, z napisem „My też jesteśmy rodziną”. Co ciekawe, najwięcej złych słów usłyszałyśmy wtedy nie od narodowców, ale od starszych ludzi. Młodzi krzyczeli „Chodźcie z nami!”, za to starsi nas opluwali, wyzywali od czarownic, życzyli śmierci. Wszystkie te hasła, że dzieci są bite, gwałcone przez księży, nie były dla nich tak obraźliwe jak dwie nasze koleżanki opasane tęczową flagą.

Wiele nieheteronormatywnych kobiet tworzy Dziewuchy Dziewuchom?

AŁ: Nie pytamy o orientację. Jeśli same powiedzą, to wiemy, ale zakładamy, że o części z tych osób nie wiemy.

JK: Nie lubię opowiadania o swojej czy czyjejś orientacji seksualnej. To nie ma nic do rzeczy, bo człowiek to człowiek. Nigdy nie odpowiadam na to pytanie i nikogo nie pytam. Nie wtrącam się w cudzą seksualność i nie opowiadam o cudzej orientacji, bo ma to dla mnie znaczenie tylko w sytuacji intymnej, w której uczestniczę. Ludzka seksualność niech się przejawia swobodnie, tak jak ludzie sami decydują. Dla mnie taka czy inna orientacja niczego nie zmienia.

Jak to jest, że wasze wcześniejsze akcje nie cieszyły się takim zainteresowaniem mediów, a na tę ostatnią wszyscy się rzucili?

JK: To nie było nasze pierwsze wystąpienie z Królewską Waginą. Sam pomysł powstał przed Manifą w 2018 r. z hasła „Królestwo jest moje”. Chciałyśmy znaleźć prosty symbol i tak nam się objawiło: to serce, ta wagina i ta korona.

AŁ: Na niektórych happeningach nosiłyśmy korony.

JK: To symbol naszej wolności, świętości kobiecego ciała, celebrowania kobiecości. Uznajemy, że kobiety są istotami boskimi. Co nie oznacza, że odmawiamy boskości mężczyznom czy świętości ich ciałom, po prostu wydobywamy z zapomnienia fakt, że kobiece ciało jest boskie w każdej formie. Wychodząc z tym na ulicę, zajmujemy sobą miejsce, pozwalamy sobie na swobodne przejawianie się we wspólnym świecie. Zależy nam, żeby kobiety zobaczyły swe piękno, swą boskość, nie czekały na pozwolenie, by być sobą, same siebie definiowały. I nie wstydziły się, że mają cipkę. Bo zajebiście jest być kobietą. To jest wielka moc, magia i siła. Z Królewską Waginą byłyśmy na pierwszej „Chryi” pod Radiem Maryja, na urodzinach Rydzyka. Artystyczna procesja na cześć jubilata.. Przebrane w białe sukienki, ale z czarnymi welonami, sypałyśmy symboliczne kwiatki, dzwoniłyśmy dzwonkami. Było kadzidło i obraz ojca dyrektora tonący w kwiatach. O wiele więcej odniesień do rytuałów religijnych niż w Gdańsku. I to nikogo nie obraziło.

AŁ: Myślę, że tym razem ktoś rzucił interpretację, która była wystarczająco skandaliczna, i poszło.

JK: Plus: zainteresowanie mediów zależy też od kontekstu. W tym przypadku były to przegrane wybory dla KE, więc trzeba było znaleźć winnych.

MK: I obwiniono Sekielskiego, Wiosnę, Razem i nas.

AŁ: Po ostatniej akcji przeciw pedofilii w Kościele zauważyłyśmy jeszcze jedną rzecz: mediami rządzi zasada kopiuj-wklej. Udzieliłyśmy wtedy wywiadu i w wersji pisanej znalazł się błąd: na jednym z kartonów, które trzymałyśmy, był fragment o honorze żołnierza, a oni napisali „humor żołnierza”. I potem wszędzie, w każdym medium to się powtórzyło. Żaden redaktor się nie zorientował, chociaż przy artykułach były zdjęcia, na których było to wyraźnie napisane. I tak samo było z waginą. Wszędzie był ten sam tekst, że to imitacja świętego sakramentu. Nikt się nawet nie wysilił, żeby to napisać własnymi słowami. Bodaj jedna osoba napisała, że zostało to odebrane jako świętokradztwo przez uczestników. A cała reszta bezrefleksyjnie powtarzała, to była parodia i że taka była intencja.

Happening Łańcuch Życia – od lewej Agata Kułak i Urszula Kołodziejczyk (Trójmiejskie Dziewuchy), foto: Marek Ryćko

 

O Królewskiej Waginie dyskutuje się też w społeczności LGBTI. Wiele osob was broni, ale zdarzają się też głosy krytyczne: że jednak walcząc o akceptację, trzeba się samoograniczać.

JK: Walka o prawa kobiet też miała czas szukania akceptacji. Okazało się jednak, że tylko zdecydowana postawa, nieproszenie i nieskamlenie, uznanie i wzięcie swoich praw powoduje, że się je ma. Rozumiem strach niektórych ludzi, bo sytuacja staje się bardzo niebezpieczna. Udowadnianie uprzywilejowanej większości, że jesteśmy ludźmi, nie wielbłądami, zabieganie o ich akceptację jest uznaniem nierówności. Przecież jesteśmy takimi samymi ludźmi. A równe prawa to nie przywilej. To jest schemat rodem z prze- i godności ludzkiej, ale też o świadomość, że wszyscy odpowiadamy za świat, w którym żyjemy. Reagowanie na łamanie praw człowieka, na przemoc, krzywdę ludzką – jest obowiązkiem. Złu należy się sprzeciwiać zdecydowanie, a nie z nim kolaborować. I to robimy.

Główną formą waszej działalności są happeningi. Piszecie wręcz, że ulubioną.

JK: Tak. Najbardziej lubimy działania, które przekazują ważne treści przez obraz, akcję, symbol, paradoks. Pozwalają one nie tylko zrozumieć, ale wyraźnie poczuć, wdzierają się w świadomość z inną perspektywą, wywołują dyskusję, dają do myślenia. Pochód Królewskiej Waginy, który niespodziewanie stał się naszą najgłośniejszą akcją, pokazał, że to wręcz idealny sposób, aby zacząć ogólnokrajową debatę. AŁ: Wcześniej były happeningi, które jakoś nie wywołały skandalu. Ale społecznie, jeżeli chodzi o odczucia widzów czy przechodniów, którzy w nich uczestniczyli, były o wiele mocniejsze.

Mocniejsze?

JK: Na przykład performance „Kręgi” przeciwko przemocy wobec kobiet. Każda z kobiet narysowała wokół siebie krąg. Stałyśmy w tych kręgach z różnymi kartkami, np. „Tylko TAK oznacza zgodę”, „Jeżeli klepnięcie po tyłku to komplement, to kop w jaja jest pieszczotą”. To dawało poczuć kobietom stojącym w kręgach, że same ustalają granicę, jej przekroczenie wymaga ich zgody, a bez niej mają prawo reagować. Miałyśmy gwizdki i za każdym razem, gdy ktoś przekroczył krąg którejś z nas, ta zaczynała gwizdać, a my wszystkie razem z nią. Wszystkie reagujemy, gdy komuś dzieje się krzywda. To naprawdę miało moc i przeżywania, i poszerzenia perspektywy.

MK: Miałyśmy też happening przeciw zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej: stałyśmy z wieszakami, na których były pokrwawione szmaty, miałyśmy duży napis „Twoje czyste sumienie jest splamione moją krwią” oraz tabliczki „Jestem twoją matką”, „Jestem twoją siostrą, córką, sąsiadką, przyjaciółką, nauczycielką” itd. Jedna z nas leżała „martwa” w środku. To był mocny obraz, angażujący przechodniów. Inny protest przeciwko przemocy wobec kobiet, do którego, o dziwo, nikt się nie przyczepił, był inspirowany drogą krzyżową. Przy każdej stacji jakaś kobieta wypowiadała się na temat jednego rodzaju przemocy: ekonomicznej, fi zycznej, seksualnej czy psychicznej.

AŁ: Była nawet stacja „pedofi lia” pod Kościołem Mariackim. I nie było żadnego odzewu ze strony katolików, nikt nie mówił o profanacji.

JK: W wielu akcjach wyrażamy wprost sprzeciw wobec pedofi lii i innych nadużyć Kościoła katolickiego. Robimy akcje, instalacje na płotach przy kościołach i kuriach. Ostatnio na siedzibie pana Głódzia. Pomnik Jankowskiego aktualizowałyśmy na pomnik hańby KK.

MK: Zrobiłyśmy także przemarsz z trumną przez cały Gdańsk – Requiem dla Praw Kobiet. To była taka symboliczna śmierć praw kobiet. Ale nie na zawsze.

JK: Podczas Marszu dla Życia i Rodziny stałyśmy z kontrą „Łańcuch Życia” przed Kościołem Mariackim. Miałyśmy hasła: „Tolerancja chroni życie”, „Kochajmy kobiety narodzone”, „Molestowanie to nie kochanie”, „Bóg dał nam wolną wolę” itd. To był nasz wyraz sprzeciwu wobec zawłaszczania pojęć związanych z miłością, rodzinami. Ja byłam Maryją z napisem „Duch Święty mnie zapytał, czy chcę”.

AŁ: Były dwie dziewczyny w strojach ślubnych, opasane tęczową flagą, z napisem „My też jesteśmy rodziną”. Co ciekawe, najwięcej złych słów usłyszałyśmy wtedy nie od narodowców, ale od starszych ludzi. Młodzi krzyczeli „Chodźcie z nami!”, za to starsi nas opluwali, wyzywali od czarownic, życzyli śmierci. Wszystkie te hasła, że dzieci są bite, gwałcone przez księży, nie były dla nich tak obraźliwe jak dwie nasze koleżanki opasane tęczową flagą.

Wiele nieheteronormatywnych kobiet tworzy Dziewuchy Dziewuchom?

AŁ: Nie pytamy o orientację. Jeśli same powiedzą, to wiemy, ale zakładamy, że o części z tych osób nie wiemy.

JK: Nie lubię opowiadania o swojej czy czyjejś orientacji seksualnej. To nie ma nic do rzeczy, bo człowiek to człowiek. Nigdy nie odpowiadam na to pytanie i nikogo nie pytam. Nie wtrącam się w cudzą seksualność i nie opowiadam o cudzej orientacji, bo ma to dla mnie znaczenie tylko w sytuacji intymnej, w której uczestniczę. Ludzka seksualność niech się przejawia swobodnie, tak jak ludzie sami decydują. Dla mnie taka czy inna orientacja niczego nie zmienia.

Jak to jest, że wasze wcześniejsze akcje nie cieszyły się takim zainteresowaniem mediów, a na tę ostatnią wszyscy się rzucili?

JK: To nie było nasze pierwsze wystąpienie z Królewską Waginą. Sam pomysł powstał przed Manifą w 2018 r. z hasła „Królestwo jest moje”. Chciałyśmy znaleźć prosty symbol i tak nam się objawiło: to serce, ta wagina i ta korona.

AŁ: Na niektórych happeningach nosiłyśmy korony.

JK: To symbol naszej wolności, świętości kobiecego ciała, celebrowania kobiecości. Uznajemy, że kobiety są istotami boskimi. Co nie oznacza, że odmawiamy boskości mężczyznom czy świętości ich ciałom, po prostu wydobywamy z zapomnienia fakt, że kobiece ciało jest boskie w każdej formie. Wychodząc z tym na ulicę, zajmujemy sobą miejsce, pozwalamy sobie na swobodne przejawianie się we wspólnym świecie. Zależy nam, żeby kobiety zobaczyły swe piękno, swą boskość, nie czekały na pozwolenie, by być sobą, same siebie definiowały. I nie wstydziły się, że mają cipkę. Bo zajebiście jest być kobietą. To jest wielka moc, magia i siła. Z Królewską Waginą byłyśmy na pierwszej „Chryi” pod Radiem Maryja, na urodzinach Rydzyka. Artystyczna procesja na cześć jubilata.. Przebrane w białe sukienki, ale z czarnymi welonami, sypałyśmy symboliczne kwiatki, dzwoniłyśmy dzwonkami. Było kadzidło i obraz ojca dyrektora tonący w kwiatach. O wiele więcej odniesień do rytuałów religijnych niż w Gdańsku. I to nikogo nie obraziło.

AŁ: Myślę, że tym razem ktoś rzucił interpretację, która była wystarczająco skandaliczna, i poszło.

JK: Plus: zainteresowanie mediów zależy też od kontekstu. W tym przypadku były to przegrane wybory dla KE, więc trzeba było znaleźć winnych.

MK: I obwiniono Sekielskiego, Wiosnę, Razem i nas.

AŁ: Po ostatniej akcji przeciw pedofilii w Kościele zauważyłyśmy jeszcze jedną rzecz: mediami rządzi zasada kopiuj-wklej. Udzieliłyśmy wtedy wywiadu i w wersji pisanej znalazł się błąd: na jednym z kartonów, które trzymałyśmy, był fragment o honorze żołnierza, a oni napisali „humor żołnierza”. I potem wszędzie, w każdym medium to się powtórzyło. Żaden redaktor się nie zorientował, chociaż przy artykułach były zdjęcia, na których było to wyraźnie napisane. I tak samo było z waginą. Wszędzie był ten sam tekst, że to imitacja świętego sakramentu. Nikt się nawet nie wysilił, żeby to napisać własnymi słowami. Bodaj jedna osoba napisała, że zostało to odebrane jako świętokradztwo przez uczestników. A cała reszta bezrefl eksyjnie powtarzała, to była parodia i że taka była intencja.

 O Królewskiej Waginie dyskutuje się też w społeczności LGBTI. Wiele osób was broni, ale zdarzają się też głosy krytyczne: że jednak walcząc o akceptację, trzeba się samoograniczać.

JK: Walka o prawa kobiet też miała czas szukania akceptacji. Okazało się jednak, że tylko zdecydowana postawa, nieproszenie i nieskamlenie, uznanie i wzięcie swoich praw powoduje, że się je ma. Rozumiem strach niektórych ludzi, bo sytuacja staje się bardzo niebezpieczna. Udowadnianie uprzywilejowanej większości, że jesteśmy ludźmi, nie wielbłądami, zabieganie o ich akceptację jest uznaniem nierówności. Przecież jesteśmy takimi samymi ludźmi. A równe prawa to nie przywilej. To jest schemat rodem z przemocowej rodziny: nie ruszajmy oprawcy, nie drażnijmy go, to może nie będzie gorzej, może kiedyś zrozumie. Wychodzenie z przemocy polega na tym, że zaczyna mówić się o niej głośno. Trzeba przeciwstawiać się Kościołowi, jakkolwiek potężny się wydaje, bo szambo nienawiści i dyskryminacji wybija właśnie z tej instytucji. Nie ma co się pieścić z abstrakcyjnymi uczuciami religijnymi.

Zarzucono wam też wykluczanie osób trans.

AŁ: Zawsze można się do czegoś przyczepić. Gdy na Netfliksie pojawił się fi lm o anoreksji, to były pytania: a czemu nie o bulimii, czemu nie o otyłości, przecież to też są zaburzenia odżywiania. No bo to jest fi lm o anoreksji po prostu! A u nas była po prostu wagina. Tam nie było nic transfobicznego. To była wagina, bo my idące w tym pochodzie mamy waginy i chciałyśmy pokazać nasze rozumienie naszej kobiecości. Nie możemy wyrażać wszystkich. Reprezentujemy siebie.

JK: Kobiety nie są traktowane na równi z mężczyznami. Te, co się urodziły z waginą czy bez. Tą jedną rzeczą, cipką, w sercu i koronie, ze wstążkami, zajęłyśmy sobą przestrzeń, bo mamy do tego prawo. Wszyscy jesteśmy równi i równe.

MK: Nie będziemy przepraszać za waginę.

Dużo mówicie o agresji. Nie da się nie zauważyć, że ona od kilku lat narasta, podziały w społeczeństwie są coraz większe. Jak to się waszym zdaniem skończy?

AŁ: Wiesz, że Marsz Równości w Gdańsku został zmuszony do zmiany trasy z powodu garstki nacjonalistów z hasłem nawołującym do zabijania ludzi LGBT? Policja ich nie zniosła za rączki i nóżki z tej trasy, tak jak to robi w przypadku aktywistów chcących zablokować przemarsze narodowców, tylko przekierowała pokojowy marsz przyjaźnie nastawionych ludzi! Wkurzyły mnie słowa pani prezydent Dulkiewicz, że cofnęłyśmy o lata świetlne całą dyskusję o równości. Bo żadne homofobiczne hasła na mieście, żadne przemarsze ONR-u, żadne działania Solidarności w Gdańsku, to, co robi fundacja Pro Prawo do Życia, to przecież nie ma żadnego wpływu na dyskusję o równości. Wagina ma!

MK: Po tym Marszu napisałyśmy list do pani Dulkiewicz i pana Karnowskiego o wszystkich sytuacjach, które działy się w Trójmieście. O homofobusie, o zbieraniu podpisów pod „Stop pedofilii”, o szerzeniu kłamstw, że osoby nieheteronormatywne są pedofilami. Nie było żadnej reakcji.

JK: Bo to niby my szłyśmy z nienawiścią, a tam była czysta miłość. Jeżeli coś ma się zmienić, to trzeba reagować i przestać się bać, że to kogoś urazi. Jeżeli w świadomości społecznej przejawy przemocy będą jasno określone, ofi ary będą chronione a nie oskarżane, ponoszenie odpowiedzialności sprawców za swoje czyny oczywiste, a reagowanie na przemoc powszechne – będzie szansa, że nawet jeśli nie zmieni się władza, to będzie mogła się zmienić sytuacja.

Mimo wszystko Aleksandra Dulkiewicz jest uważana raczej za sojuszniczkę osob LGBTI.

AŁ: Osoby będące u władzy zawsze warto mieć po swojej stronie, natomiast trudno ocenić, czy to są faktyczni sojusznicy. Czyny mówią więcej, niż słowa. To, co robi prezydent Trzaskowski, jest fajne, z drugiej strony musi poruszać się w pewnych granicach.

JK: Mam inne podejście. Politycy i ludzie u władzy zapomnieli, że pracują dla nas. To jest system patriarchalny, hierarchiczny i jako taki jest przestarzały, i ta cywilizacja musi upaść. Albo zdechniemy wszyscy, bo pchamy Ziemię ku zagładzie, albo rzeczywiście będziemy musieli zmienić system. W zeszłym roku na demonstracji pod Senatem, którą wspierałyśmy jako Ogólnopolski Strajk Kobiet, uderzyła nas czołobitność wobec polityków: przychodził któryś, to przerywano wszystko. „Pojawił się pan senator, podziękujmy, że jest z nami…”. On kurde pracuje dla nas! My jesteśmy jego szefami, dlaczego mamy mu się kłaniać w pas? Tylko my, kobiety, miałyśmy odwagę powiedzieć to głośno.

Podsumowując: nie przepraszacie i wagina idzie dalej?

AŁ: Po tej akcji dostałyśmy wiele wyrazów wsparcia i gratulacji w wiadomościach prywatnych. Hejt głównie był w komentarzach. Natomiast zdarzyła się taka jedna informacja, która mnie poruszyła, gdzie pan napisał, że dzięki naszej waginie ojciec go znowu nienawidzi. Znalazł pewnego rodzaju wymówkę, bo nie chciał na swojego ojca złego słowa powiedzieć. Odpisałam, że przykro nam, że rodzina go nie akceptuje i że życzymy mu wszystkiego dobrego. Nie odpowiedział. Ale może to jest pomysł na test, czy ktoś rzeczywiście kogoś akceptuje. Będziemy pojawiać się z waginą….

MK: Właśnie narodził się pomysł na nową akcją.

JK: Waginomierz.  

 

Tekst z nr 80 / 7-8 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.