(UK, 1997), reż. B. Gilbert, 14. LGBT+ Film Festival
„Są tylko dwie tragedie na świecie: jedna to nie mieć tego, czego się chce, a druga mieć to, co się chciało” – napisał kiedyś Oscar Wilde. „Na świecie”, ale chyba należałoby powiedzieć – zresztą w zgodzie z oryginałem – „w życiu”, a przynajmniej pełnym sprzeczności (zresztą podobnie jak chyba wszystkich queerowych ikon XIX w.) życiu Wilde’a: z jednej strony rozchwytywanego, wszechstronnego pisarza, teoretyka sztuki i – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – międzynarodowego celebryty, z drugiej – piewcy greckiego modelu homoseksualnej miłości, bywalca gejowskich orgii, ale też romantyka, zakochanego z wzajemnością w o kilkanaście lat młodszym Alfredzie Douglasie. Ten ostatni, nazywany pieszczotliwie Bosie’em, był zarazem adresatem największych dzieł pisarza i przyczyną jego głośnego procesu o zniesławienie z 1895 r., będącego reakcją na zarzuty o „sodomię” i „czyny przeciwko naturze”. Procesu, jak wiemy, ostatecznie przegranego, który złamał karierę Wilde’a i w ostateczności go zabił, ale też – z drugiej strony – był kamieniem milowym w zwiększaniu widoczności osób nieheteronormatywnych w zachodniej Europie. Przywołany powyżej zarys biografii pisarza jest wersją silnie już zmitologizowaną i utrwaloną w zbiorowej wyobraźni, i taką też wersję otrzymujemy, oglądając po 25 latach „Wilde’a”: zaskakująco progresywną jak na swoje czasy queerową biografię, przedstawiającą postać autora „Portretu Doriana Graya” z perspektywy jego relacji z mężczyznami i dojrzewania do walki z systemową homofobią, wreszcie – poszukiwania własnej tożsamości w XIX-wiecznej Irlandii (podlegającej jeszcze skrajnie homofobicznej Wielkiej Brytanii, gdzie homoseksualność była penalizowana). Mimo upływu lat „Wilde’a” nadal ogląda się ze ściśniętym gardłem. Ogromna w tym zasługa nie tylko świetnych kreacji: Wilde’a (Stephen Fry), Bosiego (Jude Law) czy matki pisarza Speranzy (Vanessa Redgrave), ale też dużej queerowej wrażliwości twórców filmu, którzy pokazują tragedię Wilde’a jako dramat miłości niemożliwej – takiej, która „nie może wypowiedzieć swojego imienia” w wierszu poety, ale która w miarę rozwoju fabuły coraz śmielej wypowiada się na płaszczyźnie seksualnej, by wreszcie wybuchnąć – w genialnie zagranej przemowie pisarza na sali sądowej – w obliczu homofobicznego prawa. (Małgorzata Tarnowska)
Tekst z nr 102/3-4 2023.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.