Z wokalistą MADOXEM o jego powrocie na rynek, o hejcie i przegięciu oraz o rewolucji seksualnej i coming outach rozmawia Patryk Radzimski
Jest rok 2009 – docierasz do połfinału popularnego telewizyjnego show „Mam Talent!”. Wielu odbiorców koncentruje się jednak bardziej na twoim androgenicznym, zjawiskowym wyglądzie aniżeli na muzycznym talencie. Jak się wtedy czułeś?
Niestety, popełniłem ten błąd i czytałem komentarze, które pojawiały się wtedy na forach programu „Mam Talent!”. W moim kierunku wylewała się masa hejtu. Pisano, że jestem beztalenciem, które nie ma nic do zaoferowania poza crossdressingiem, dziwadłem, które na pewno zrobi krzywdę dzieciom. Były nawet wpisy typu „takich chorych ludzi należałoby jedynie potraktować kulką w łeb”. Wydaje mi się, że żaden człowiek, który idzie do tego typu programu, nie jest przygotowany na takie reakcje. Na początku myślałem, że hejt mnie specjalnie nie rusza. Dopiero po pewnym czasie uświadomiłem sobie, że to się we mnie kotłowało. Wiele lat zajęło mi przepracowanie tego, że nie potrzebuję aprobaty ludzi, żeby znać swoją wartość. Myślę, że to jest bardzo ważna lekcja, którą każdy musi odrobić, bez względu na to, jaki zawód wykonuje. Najtrudniej jest się pogodzić z tym, że nigdy nie będziemy jak zupa pomidorowa, nie wszyscy będą nas kochać.
Choć mierzyłeś się z hejtem i homofobią, był to też przełomowy moment w twoim życiu, prawda?
Tak, mimo wszystko wspominam ten czas miło i dość emocjonalnie. To był mój debiut, ten program zrobił dla mnie dużo dobrego. Są to jednak wspomnienia słodko-gorzkie ze względu na to, że właśnie wtedy przekonałem się, że ludzie wciąż oceniają innych i nienawidzą bez powodu. W komentarzach na mój temat do dziś przewijają się frazesy typu „on jest ciepły”, „pedał” itp. Ludzie wolą zostawić taki nienawistny wpis, niż skupić się na tym, że robię to, co kocham, i dzielę się swoją pasją.
Wspomniałeś, że sporo czasu minęło, zanim zaakceptowałeś tę czasem trudną rzeczywistość. Czy te kilkanaście lat temu byłeś gotowy na wkroczenie do show-biznesu?
Myślę, że w moim przypadku wszystko wydarzyłoby się w podobny sposób, nawet jeśli zacząłbym później. Na to nie da się być gotowym. Trafiłem tam w wieku 20 lat. Gdybym poszedł 5 lat później, być może byłoby nawet trudniej pogodzić się z hejtem.
Po „Mam Talent!” podpisałeś kontrakt z dużą wytwornią i w 2011 r. wydałeś debiutancki album „La Revolution Sexuelle”, ktory trochę namieszał na rodzimym rynku muzycznym.
I nie tylko na polskiej scenie. Mało kto wie, że ta era miała swoje sukcesy na arenie międzynarodowej – w Holandii, Danii, Hong Kongu czy na Tajwanie. Teledysk do debiutanckiego singla „High on You” znalazł się w top 80 najchętniej oglądanych klipów na świecie. Dla mnie to był wciąż czas poszukiwania mojego artystycznego „ja”, a zarazem tego, kim jestem jako człowiek. Miałem niespełna 22 lata, gdy pisałem materiał na ten album, więc niewiele wiedziałem o życiu. W głowie miałem głównie imprezowanie, choć nie da się ukryć, że już wtedy bardzo intensywnie odbierałem świat na poziomie emocjonalnym, z czym często nie potrafi łem sobie poradzić i czasami nadal nie potrafi ę. Dla mnie tamta era, mimo że krzykliwie zatytułowana „rewolucją seksualną”, była etapem, gdy mój wewnętrzny buntownik dopiero raczkował. Zrobiłem w niej wszystko, co mogłem, ale dziś wyglądałaby zapewne zupełnie inaczej. Wiem jednak, że życie to proces i szereg lekcji. Jestem więc dumny z tego, co udało mi się wtedy stworzyć, zresztą jako jednemu z pierwszych w Polsce. Wisienką na torcie był fakt, że supportowałem legendarny zespół Roxette w Ergo Arenie.
A wracając do twojego wizerunku, który okazał się szokujący – wokalista Michał Szpak czy model Mateusz Maga debiutowali później – myślisz, że przetarłeś szlaki?
Nie lubię tego pytania. Oczywiście, że chciałbym powiedzieć: „Tak, dokładnie tak było!” (śmiech). A serio – nie wiem. Myślę, że to jest bardziej kwestia tego, że znalazłem się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, bo faktycznie byłem jedną z pierwszych takich osób na rodzimym rynku muzycznym. Jednak to odkrywanie różnorodności i oswajanie się z nią rodziło się latami. Dziś mamy mnóstwo jawnych osób niebinarnych, transpłciowych, które otwarcie mówią o swojej płciowości, tożsamości. Wracając do pytania, myślę, że Michał Szpak nie zbudził się pewnego dnia i nie powiedział: „O, dzisiaj będę jak Madox”. (śmiech)
Czy bycie sobą jest dziś trendy?
Da się zauważyć, że w Polsce jest coraz więcej ludzi, którzy nie boją się eksperymentować z wizerunkiem, i to jest super. Osoba, z którą pracowałem lata temu nad teledyskami, powiedziała mi, że według niej w przyszłości świat będzie tak wyglądać – będziemy balansować na granicy binarności, wizerunkowo będziemy bardzo zunifikowani. Być może rzeczywiście tak będzie – granice będą bardzo delikatne, a nie tak sztucznie rozstawione, że facet musi być w spodniach, a kobieta w kiecy. Choć wiadomo, że to też się zmieniało na przestrzeni lat, wystarczy spojrzeć na XVIII-wieczną Francję i arystokratów z wielkimi perukami czy starożytny Egipt i faraonów w makijażu.
Kiedy te podziały znów się wzmocniły i dlaczego?
Myślę, że spory wpływ miała na to cywilizacja chrześcijańska, która twardo wykreowała pewne podziały. Ten temat często jest u mnie osią zaciętych dyskusji. Zawsze będę podkreślał, że określanie, czy coś jest lub powinno być męskie lub damskie, w większości przypadków nie ma większego sensu i jest to sztuczny podział.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.