Wróżbita Maciej mówi dość

„Coming out jest wręcz obowiązkiem osoby publicznej. Należy uświadamiać ludzi, że my, homoseksualiści, żyjemy wśród nich, że płacimy podatki, że pracujemy z nimi, że po prostu jesteśmy” – mówi MACIEJ SKRZĄTEK, znany w Polsce jako WRÓŻBITA MACIEJ. Rozmowa Jakuba Wojtaszczyka

 

Foto: Adam Weles

 

Minęły 2 miesiące od pana coming outu. Emocje opadły?

Pojawiły się spokój i radość. Ukrywanie się w szafie przez tyle lat powodowało u mnie duży stres, ponieważ wiele kobiet pisało do mnie e-maile z wyznaniem miłości. Firmy telemarketingowe, wykorzystując ich naiwność, podszywały się pode mnie i flirtowały z nimi przez SMS-y. Później na moją skrzynkę spływały e-maile typu: „Kocham Macieja”, „Niech Maciej przyjedzie do mnie”, „W tej chwili chcę rozmawiać z moim misiem”. Było to po prostu męczące i nie fair w stosunku do Tomka, mojego partnera i jednocześnie asystenta, który te wszystkie wyznania miłości od kobiet w moim imieniu odbierał. Jednocześnie dochodziło też do jakiegoś absurdu, bo jestem gejem, więc jak mógłbym flirtować z kobietami?

Czy to był jedyny powód coming outu?

Tak naprawdę mój coming out nie był dla mnie szczególnym przeżyciem, ponieważ jestem w związku z Tomkiem od blisko 20 lat. Nasi przyjaciele, rodzina, osoby, z którymi współpracujemy, wiedzieli o nas. Nigdy się nie ukrywaliśmy. Gdziekolwiek się pojawiałem, mój partner mi towarzyszył, więc ludzie musieliby być głupi, by pomyśleć, że jesteśmy kolegami.

Jednak publiczny coming out to trochę inna sprawa, bo wpływa na zwiększenie reprezentacji i widoczności osób nieheteroseksualnych w społeczeństwie.

Ależ oczywiście! Sytuacja polityczna w naszym kraju spowodowała, że dłużej już nie mogłem siedzieć cicho. Polski rząd robi z nas idiotów, bo chce wpoić Polakom albo, że nie ma homoseksualizmu, albo że homoseksualistów jest bardzo mało. Aby pokazać, że jest inaczej, coming out jest wręcz obowiązkiem osoby publicznej. Należy uświadamiać ludzi, że my, homoseksualiści, żyjemy wśród nich, że płacimy podatki, że pracujemy z nimi, że po prostu jesteśmy. PiS uprawia okropną hipokryzję! Chociażby wystarczy przypomnieć sobie kampanię wyborczą prezydenta Dudy, podczas której dał do zrozumienia, że jedyny normalny związek to ten kobiety i mężczyzny. Pamięta pan?

Pamiętam.

Premier Morawiecki poparł prezydenta i powtarzał po nim te słowa jak papuga! W tym czasie okazało się, że siostrzeniec premiera zrobił coming out, bo się wściekł. O taką reprezentację chodzi! Szarym Polakom wpajane jest, że gej jest zboczeńcem, dziwakiem, że trzeba go piętnować. Rząd narzuca nam stereotypowe myślenie, dlatego nic dziwnego, że masa osób homoseksualnych ukrywa się z lęku przed prześladowaniem lub z braku siły wewnętrznej. Jeśli ludzie zobaczą, że jest nas wielu, że żyjemy obok, to zrozumieją, że jesteśmy tacy sami jak reszta.

W jednym z wywiadów powiedział pan, że w Polsce na forum publicznym kreuje się obraz „pedzia”, a nie geja. Co miał pan na myśli?

Chodzi o różnicę. Gej się nie obnosi ze swoją jakąś taką ekstrawagancją, a pedzio wręcz przeciwnie. Wystarczy spojrzeć, w jaki sposób pokazywane są Marsze Równości.

W jaki?

TVP najczęściej pokazuje pana z dildo w dłoni, agresywnego i „przegiętego”. Pojawiają się też mężczyźni, którzy łapią się za krocze. Propisowskie media przedstawiają homoseksualistów w sposób obsceniczny i przerysowany. Na Marszach dominuje przesyt seksualności. Osoba heteroseksualna od razu powiedziałaby: „Seksualność aż do obrzydzenia”. Takie jest też oczekiwanie homofobów i naszego rządu – osoby heteroseksualne muszą czuć do nas, homoseksualistów, wstręt.

Pojawia się pan z partnerem na Paradach i Marszach Równości?

Nie odczuwamy potrzeby uczestnictwa. To nie jest nasz klimat. Nie lubimy hałasu, głośnej muzyki, jesteśmy spokojniejsi życiowo. Do tego dochodzą ataki policji na osoby homoseksualne i po prostu nie chcielibyśmy problemów. Może gdybyśmy byli młodsi…

Parady i Marsze Równości to na masową skalę forma aktywizacji osób niehetero i osób sympatyzujących. Czy myśli pan, że publiczny coming out też jest formą aktywizmu?

Co pan ma na myśli, używając słowa „aktywizm”?

Osoba publiczna robi krok w przód i otwarcie mówi, że jest nieheteronormatywna, by pokazać innym, że nie są sami. Jednocześnie mimo wszystko coś ryzykuje, np. popularność, kontrakty itp.

Jesteśmy w takim momencie w naszym kraju, że po prostu mam dość propagandy, dość napędzania absurdalnej, pełnej hipokryzji nienawiści. Dlatego nie dziwię się, że ja czy inne osoby publiczne buntujemy się i mówimy głośno: „Co wy za głupoty opowiadacie? My też jesteśmy osobami homoseksualnymi!”. Takie sytuacje są w Polsce bardzo potrzebne, bo inaczej będziemy żyć w zacofaniu, a Polacy będą nas traktować tak, jak tego oczekuje rząd czy osoby, które nie popierają innej miłości. Chciałbym, aby politycy przestali wtrącać się w nasze życie, żeby wyszli z naszych sypialni. Jesteśmy dorośli. Nikt nie może nas zmusić do tego, byśmy żyli wedle chorych stereotypów typu „chłop ma być z babą”. Takie poglądy są głęboko zakorzenione, zwłaszcza w małych miejscowościach i wsiach. Moją misją jest odmienienie takiego myślenia Polaków.

W jaki sposób?

Przez to, że opowiadam o sobie, o swoim doświadczeniu. Jeśli ludzie zobaczą, że ja, Andrzej Piaseczny czy sportsmenka Katarzyna Zillmann są homoseksualni, to może nastąpić rewolucja w ich myśleniu, zobaczą, że do tej pory poddawali się propagandzie PiS-u. Publiczne coming outy są też dobre dla zdrowia psychicznego młodych osób homoseksualnych, które mają problem z akceptacją samych siebie. Początkowo wymaga ona dużo cierpliwości, czasu i trudu, bo próbujemy wyprzeć własną seksualność, uważając ją za złą, bo taką narrację zewsząd słyszymy. Natomiast my nie jesteśmy dziwakami, zboczeńcami ani osobami, które mają coś z głową, jak chce chociażby minister Czarnek. Ważne, by młodzi ludzie wiedzieli, że mają nasze poparcie. Dzięki niemu będą mogli odważniej żyć. Kiedy dojrzewałem w latach 90., nie było publicznych coming outów.

Miał pan trudną młodość?

Bardzo! Czułem się jak odrzutek, jakbym był zezwierzęcony. Na szkolnych korytarzach wielokrotnie słyszałem słowo „pedał” wymierzone w moim kierunku. Jest to ogromnie bolesne słowo, odbierające godność. Bardzo to przeżywałem.

Gdzie szukał pan pomocy?

Odkryłem moją orientację, gdy miałem 13-14 lat, ale bałem się pobicia i szykan, więc ją ukrywałem. Na początku nawet nie wiedziałem, że są inni geje. Dopiero kiedy zacząłem kupować gazetki „Adam” i „Nowy Men”, trochę mi się rozjaśniło, zrozumiałem, kim jestem. Po kryjomu na kanale Pro 7 oglądałem program o seksualności „Liebe Sünde”. Natomiast jako nastolatek, mając 19-20 lat, z Wałbrzycha, skąd pochodzę, jeździłem do Wrocławia do klubu gejowskiego Scena. Tam zaprzyjaźniłem się z wieloma osobami homoseksualnymi i spotykałem się z nimi niemal co tydzień.

Rodzina niczego nie podejrzewała?

Kiedy powiedziałem mojej świętej pamięci mamie, że jestem gejem, mocno mnie przytuliła. Jednak krążące wokół uprzedzenia homofobiczne spowodowane przez brak wiedzy, skutkowały tym, że trudno było jej się do mnie całkowicie przemóc. Dla niej samej było to czymś, czym nie powinniśmy się chwalić. Rodzinna tajemnica. Teraz, kiedy sobie to analizuję jako dorosła osoba, wydaje mi się, że akceptowała mnie jako swoje dziecko, ale moją orientację uważała za coś złego, zabronionego, dziwnego. Przynajmniej w początkowej fazie, bo później, kiedy poznała Tomka – mojego obecnego partnera – pokochała go jak swojego syna. Mama rozwiodła się z tatą, gdy miałem 5 lat. Z nim sytuacja wyglądała trochę inaczej. Natomiast mamy umowę, że nie będę publicznie o naszej relacji opowiadał.

A brat?

Przez niego przeżyłem gehennę. Znęcał się nade mną fizycznie. Kiedy miałem 15 lat, nastąpiła kulminacja. Ze strachu przed bratem zamknąłem się w łazience. A on zaczął rozwalać drzwi, krzycząc, że mnie zabije, bo jestem pedałem. Traktowałem swoją orientację jako największe zło, bo tak mnie nauczono w najbliższym otoczeniu. Homofobiczne ataki brata doprowadziły mnie nawet do próby samobójczej. Prawie się powiesiłem, ale w odpowiednim momencie oprzytomniałem i ściągnąłem pętlę. Pamiątką po tym dniu jest zdjęcie z legitymacji szkolnej, na którym widać odcisk sznura na szyi. Życiowo uratował mnie dopiero Tomek, mój obecny partner. Spowodował, że zacząłem cieszyć się życiem, uwierzyłem w siebie i pozbierałem się.

Kiedy to było?

Miałem 21 lat. Tomek pokazał mi, czym jest akceptacja i miłość. Nazywam go swoim aniołem, który zszedł na Ziemię, by mnie uratować. Nie wiem, co by było ze mną, gdyby nie on.

Zakochanie od pierwszego wejrzenia?

Gdzie tam! Poznaliśmy się na internetowym czacie i najpierw połączyła nas przyjaźń. To był okres, kiedy byłem bardzo niegrzeczny. Potrafiłem mieć nawet czterech chłopaków jednocześnie. Oczywiście żaden o sobie nie wiedział. Byłem przystojny, chciałem korzystać. Nawet nie przyszedłem na pierwsze spotkanie z Tomkiem, bo byłem na randce z innym, ha, ha. Na szczęście umówiliśmy się jeszcze raz. Później pojechaliśmy na wspólne wakacje jeszcze jako koledzy, ale wróciliśmy już jako para.

Wyczytał pan ten związek z gwiazd?

Jesteśmy całkowicie różni. Ja ekstrawertyczny, on bardzo nieśmiały. Ja jako zodiakalny Strzelec jestem wolny, bezpośredni, żyjący po swojemu. Tomek jako Rak jest bardzo rodzinny. Każdy horoskop skazuje nas na niepowodzenie, ale jesteśmy ze sobą na przekór gwiazdom. Totalne przeciwieństwa się przyciągają, a my to udowadniamy, bo potrafi my być razem. Ujął mnie tym, że jest po prostu dobrym człowiekiem.

Pana publiczny coming out to była wasza wspólna decyzja?

Tak, to była nasza wspólna, dojrzała decyzja. Uznaliśmy, że jeżeli nadarzy się możliwość, zrobię coming out. Chociaż musieliśmy do tego dojrzeć. W 2016 r. byłem gościem programu „20m2”. Wtedy prowadzący Łukasz Jakóbiak był bardzo wścibski i zapytał mnie o drugą połówkę. Skłamałem, że jestem sam.

Czy nie było panu przykro, udzielając takiej odpowiedzi?

Było.

A Tomkowi?

Na pewno, ale przecież heterycy też nie zawsze mówią otwarcie o swoich związkach. Uznałem, że to nie jest właściwy czas, by opowiadać o swoim życiu prywatnym. Miałem wrażenie, że mógłbym skrzywdzić Tomka, bo jest bardzo wstydliwy, często powtarza: „Po co ludzie mają wiedzieć?”. Jednak gdy teraz Eliza Michalik w audycji „W głębi duszy” zapytała mnie o miłość, już nie chciałem kłamać. Pozbyłem się tej blokady, którą kiedyś miałem. Nie czułem presji, tylko miałem wrażenie, że gadam z koleżanką. Powiedzenie, że jestem z kobietą albo sam, wydało mi się absurdalne. I w ten właśnie sposób wyjawiłem, że kocham Tomka.

Reakcje były pozytywne?

Jestem dumny z moich odbiorców, bo reakcje były bardzo dobre. Prócz pojedynczych przypadków nie spotkałem się z żadnym hejtem, życzono mi szczęścia, wspaniałych lat w związku. Może to dowód na to, że coś się zmienia w społeczeństwie? Z drugiej strony widziałem bardzo dużo hejtu odnośnie do mojej pracy pod postem o moim coming oucie na fanpage’u „Repliki”. Zarzucano mi, że jestem oszustem, kłamcą, mam zawód hochsztaplera. Osoby homoseksualne oczekują akceptacji, zatem dlaczego ktoś nie akceptuje mojej pracy, nie znając jej i mnie? To hipokryzja ze strony tych osób. Krytykanctwo, wyśmiewanie, wyszydzanie to takie nasze polskie przywary. Zawsze swoim odbiorcom powtarzam: „Szanujcie innych, jeśli chcecie być szanowani”. Uważam, że to ważna rada również dla środowiska homoseksualnego, bo nie odmienimy stosunku innych wobec nas, jeśli sami mamy problem z akceptacją innych.

W takim razie proszę opowiedzieć: jak został pan wróżbitą?

Dzięki mamie, która chodziła do wałbrzyskiej wróżki i któregoś razu namówiła mnie, bym też skorzystał z jej usług. Wróżka postawiła mi karty. Zaciekawiło mnie, że taki rozkład jest w stanie powiedzieć coś o czyimś życiu. Skoro nawet dziś, w XXI w., ludzie myślą, że wróżbiarstwo jest ściemą, to proszę sobie wyobrazić, jak to wyglądało w latach 90. Zero pojęcia o astrologii, numerologii, generalnie ezoteryce. Postanowiłem się w tym podszkolić i zdobyć tę wiedzę. Po wyjściu od wróżki kupiliśmy w kiosku Ruchu klasyczne karty, czyli te do gry, i zaczęliśmy z mamą naukę wróżenia.

Jak to wyglądało?

Na zdjęcie konkretnej osoby kładliśmy karty. Kiedy zna się czyjeś życie i patrzy na karty, można wyczytać bardzo wiele. Zapisywaliśmy wszystkie rozkłady i weryfikowaliśmy ze zdarzeniami, które są obecne w życiu danej osoby. Przykładowo „10” trefl z asem kier oznacza zakochanie, miłość. Gdy kładliśmy karty na brata, był on przedstawiany jako walet pik. Jeżeli obok pojawiła się „10” trefl z asem kier i królową kier, to karty opisywały jego związek. My, wiedząc, że karty powtarzają znaczenia i symbolikę, zapisywaliśmy ją i w ten sposób nauczyliśmy się wróżyć.

Czy miał pan wcześniej przygotowane informacje, że na przykład as kier oznacza to i to?

Nie, jestem samoukiem, jeśli chodzi o karty klasyczne. Można powiedzieć, że sami z mamą wymyślaliśmy ich symbolikę. Dochodziliśmy do niej. Natomiast tarota uczyłem się już z książek. Pocztą pantoflową, bo przecież internet wtedy raczkował, bardzo szybko rozeszła się informacja o młodym wróżbicie z Wałbrzycha.

Wielu_e miał pan klientów_ek? Dwadzieścia osób dziennie! Kolejka ustawiała się na klatce schodowej. Na początku przychodziły miejscowe osoby, z czasem przyjeżdżały z Dolnego Śląska, a nawet z całego kraju. To było niesamowite. Następnie udzielałem porad na portalu internetowym, pojawiło się wróżenie na 0 700, propozycja programu dla niemieckiej telewizji, która wchodziła na rynek polski, aż wreszcie radio i kolejne programy TV. Wszystko zawdzięczam ciężkiej pracy i intuicji, bo zawsze jej ufam przy podejmowaniu decyzji.

Czy teraz, po coming oucie, zgłaszają się do pana osoby nieheteronormatywne z prośbą o radę, czy warto wyjść z szafy?

Nie, o to nie pytają. Najczęściej o związki, czy partner zdradza, albo w drugą stronę – kiedy kogoś poznają. Jeszcze przed moim coming outem wielu facetów do mnie dzwoniło. Wydaje mi się, że działał ich gejradar i wiedzieli, że też jestem „ten tego”, co pewnie wzbudzało ich większe zaufanie. Pamiętam sytuację sprzed kilku lat. Z moich usług skorzystał pewien trzydziestolatek, który później napisał do mnie e-mail z zaproszeniem na spacer. Nie poszedłem oczywiście, ha, ha.

Czy pamięta pan, co wyszło z kart u wróżki, którą pan odwiedził, mając 17 lat?

Pamiętam, ale nie mogę zdradzić, bo jeszcze nie wszystko się spełniło.

Tekst z nr 93 / 9-10 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.