Z EWĄ SZYKULSKĄ, aktorką znaną z tak kultowych filmów jak „Dziewczyny do wzięcia”, „Vabank” czy „Seksmisja”, oraz takich spektakli z wątkami LGBT jak „Miss HIV” czy „Grindr”, rozmawia Rafał Dajbor
Jest pani aktorką z wyjątkowym szczęściem do kultowych filmów. Grała pani w „Dziewczynach do wzięcia” (1972), „Hydrozagadce” (1970), „Vabanku” (1981) i „Seksmisji” (1983), w serialach „Kariera Nikodema Dyzmy” (1979) i „07 zgłoś się” (1978, 1981). O którym z tych tytułów najczęściej mowią rozmawiający z panią widzowie?
Spotykam się na co dzień z olbrzymią sympatią ludzi spotykanych przypadkowo na ulicy, w parku, w różnych miejscach. Im jestem bardziej dorosła, tym ta ludzka życzliwość wobec mnie jest dla mnie bardziej namacalna. Są uśmiechy i są rozmowy, na które chętnie przystaję, bo jestem niestety osobą bardzo gadatliwą, wręcz nadużywającą słów, co czasem mnie samą wkurza, ale tak już mam. Ludzie, których spotykam, często mówią „dziękuję pani”. Pytam więc: za co? I słyszę: za całokształt.
A czy pani ma swoją ulubioną rolę?
Mam. Tę, która najbardziej zaważyła na moim życiu zawodowym, czyli w „Dziewczynach do wzięcia”. Rolę wyżebraną, wypłakaną u mojego własnego ówczesnego mężczyzny, czyli Janusza Kondratiuka.
Domyślam się, że nie chciał pani w niej obsadzić, bo zamierzał mieć w obsadzie wyłącznie aktorki niezawodowe? Do dziś w opisach tego filmu można przeczytać o Ewie Szykulskiej „idealnie wtopionej między amatorki”.
Jasne, chciał wyłącznie nie aktorki. Ta rola nauczyła mnie na planie patrzeć i słuchać. Nie tylko siebie, ale i przede wszystkim ludzi, z którymi gram. I bardzo nie lubię pogardliwego słowa „amatorka” czy „amator”. Czytam czasem słowa moich kolegów wypowiadających się z poczuciem wyższości o aktorach bez studiów aktorskich. Może to zazdrość profesjonalnych profesjonalistów. A ja całe życie jestem amatorką i pasjonatką. Czy pamięta pani moment, w którym pierwszy raz zetknęła się pani ze zjawiskiem homoseksualości? Wychowywałam się w zwyczajnej rodzinie. Bardzo zwyczajnej. Zwyczajnie zwyczajnej. Brat mojego taty był gejem. Mówię o tym, bo chcę. To dla mnie swoistego rodzaju coming out w imieniu innego pokolenia. Zawsze wiedziałam, że w którymś momencie o tym opowiem. Nie mówiłam o tym nie dlatego, że to ukrywałam, tylko dlatego, że nikt po prostu o to nie pytał. Dla mnie Wiesiek, mój stryj, był moim ukochanym wujkiem i moim przyjacielem. To on jako pierwszy prowadził mnie za rękę, bardzo często razem z moją babcią, Leokadią, do teatru, do opery, do muzeów i na wystawy. Być może to on wywołał iskierkę, która sprawiła, że zdawałam do szkoły teatralnej. Wujek Wiesiek uczył się śpiewu u wielkiej Ady Sari, ale przerwała to jego choroba. Był potem urzędnikiem państwowym. I zawsze wielkim nadwrażliwcem, którego bardzo kochałam.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.