Z drag queen HRABINĄ rozmawia Jakub Wojtaszczyk

fot. Aga Bilska

Po raz pierwszy usłyszałem o tobie jako o warszawskiej drag queen, która jest mistrzynią peruk. Pomówienia?

Określenie „mistrzyni peruk” jednocześnie mnie cieszy i bawi, bo przecież w Polsce jest wiele wspaniałych scenicznych person, które same szyją swoje kreacje, również robią peruki i perfekcyjny makijaż. Od samego początku, kiedy postanowiłem wejść na dragową drogę, chciałem być samodzielny. Pierwszą rzeczą, która mnie do tego zbliżyła, były właśnie peruki. Nie umiałem jeszcze robić makijażu czy chodzić na szpilkach, ale już eksperymentowałem z włosami – układałem je, stylizowałem i stopniowo rozwijałem swoje umiejętności.

Być może do wspomnianego określenia przyczyniła się pandemia? Wtedy drag przeniósł się głównie do mediów społecznościowych, a ja właśnie tam pokazywałem swoją pracę, czyli nie tylko stylizacje, ale właśnie kręcenie włosów na wałki, prostowanie czy mycie peruk. Wtedy też zaczęły pisać do mnie drag queens z prośbą o odświeżenie swoich „włosów”. Jako osoba, która dopiero zaczynała i chciała zaistnieć w queerowym środowisku, chętnie podejmowałem się tych zadań.

Zazwyczaj jednak początkujące osoby w dragu uczą się makijażu, chodzenia, wymyślają charakterystyczne powiedzonka. Może we włosach, jak u Samsona, tkwi dragowa siła?

Gdy zaczynałem dragować, zauważyłem, że peruki bywały bardzo prosto ułożone. Mnie zależało na głębi, objętości, bogactwie! Zacząłem szperać w internecie. Tak trafi łem na poradniki polskiej dragsy, wtedy mieszkającej w Stanach, Coco Bechamel, która na YouTube uczyła, jak nadać charakteru perukom kupionym m.in. na AliExpress. Bardzo mnie to zainteresowało. Stylizacja włosów stała się dla mnie pewnego rodzaju ucieczką w czasie pandemii – kiedy stałem przy główce perukowej, całkowicie odcinałem się od rzeczywistości i koncentrowałem tylko na jednej rzeczy. To sprawiało, że czas mijał mi przyjemniej. Możliwe, że miało to także podłoże psychologiczne i pomogło mi przetrwać trudniejsze chwile. Oczywiście wiedziałem też, że dzięki perukom mogę się wyróżnić jako świeża krew na rodzimej scenie.

Drugą łatką, ktorą się tobie przykleja to wygląd Lady Gagi w kostiumach burżujki z dwudziestolecia międzywojennego. Słusznie?

Tak! Sama postać Hrabiny narodziła się po obejrzeniu 5. sezonu „American Horror Story: Hotel”, w którym Lady Gaga wcieliła się w rolę Th e Countess. Ta postać od razu mnie urzekła! Serial częściowo osadzony był na początku ubiegłego wieku. Gaga często występowała tam w eleganckich peniuarach, kostiumach, turbanach i innych zdobnych stylizacjach. W kilku scenach pojawia się nawet w dużych i efektownych perukach. Kiedy szukałem swojej dragowej tożsamości i charakterystycznego elementu, wokół którego mogłabym zbudować swój wizerunek, doszedłem do wniosku, że wspomniana postać idealnie do mnie pasuje. Zawsze fascynowała mnie staromodna elegancja. I tak już zostało.

Czy serial był kropką na i wejścia w drag?

Co prawda „AHS: Hotel” widziałem znacznie wcześniej, ale o dragu zacząłem myśleć dopiero, gdy wraz z koleżanką odpaliliśmy „RuPaul’s Drag Race” w 2019 r. To było dla mnie ogromne odkrycie – zachwyciłem się tym, jak niesamowicie wystylizowane i utalentowane były uczestniczki. Myślę, że właśnie wtedy drag zakorzenił się we mnie na dobre. Stopniowo wkręcałem się coraz bardziej – oglądałem sezon za sezonem, aż w końcu przyszło pytanie: „Czy chcę poświęcić temu część swojego życia?”. Drag to przecież coś więcej niż tylko przebranie – to druga postać, która zaczyna funkcjonować obok mnie, zajmuje przestrzeń, choćby w szafi e. Wtedy wybuchła pandemia i w tej całej niepewności jutra zadałem sobie kolejne pytanie: „Skoro życie nagle stanęło w miejscu, skoro grasuje śmiertelny wirus, to może to jest właśnie moment, by spróbować czegoś artystycznego?”. Odpowiedź była jedna: „Dlaczego nie?”. I tak krok po kroku zacząłem się uczyć dragu.

Poźno trafiłeś na RuPaula

Ach, bo moje pierwsze zetknięcie się z dragiem nie należało do przyjemnych. Było to w 2015 r., tuż po mojej przeprowadzce do Warszawy, poszedłem do klubu gejowskiego, już nawet nie pamiętam którego. Trafi łem tam na występ drag queen – imienia nie zdradzę – z którą chciałem zrobić sobie zdjęcie. Była bardzo opryskliwa, nieprzyjemna, pijana. Zraziłem się na tyle, że zdystansowałem się od drag show.

Program odczarował drag?

Uświadomiłem sobie, że drag może wyglądać zupełnie inaczej od tego, którego wcześniej widziałem. Jednocześnie coraz bardziej interesowałem się tym, jak prezentuje się polska scena dragowa. Na Instagramie trafi łem na profi le Graży Grzech, Shady Lady, Twojej Starej i Loli Eyeonyou Potocki. Zrozumiałem, że ten świat tętni życiem, że organizowane są regularne występy, podczas których można zobaczyć perfekcyjne lipsynki, dopracowane stylizacje, mocne makijaże. Szok!

Nie każdy, kto obejrzy reality show, wbiega na scenę. Miałeś inklinacje artystyczne?

Na pewno czułem potrzebę artystycznego spełnienia, trudnego do sprecyzowania. Chciałem też wyjść do ludzi, tańczyć wśród nich, błyszczeć i widzieć uśmiechnięte twarze publiczności.

Czyli jednak łaknąłeś poklasku!

(śmiech) Na pewno chciałem być w centrum uwagi. Na początku jednak myślałem, że drag będzie zachcianką, hobby, którym będę zajmował się od czasu do czasu. Wiesz – w piątek wystroję się, wymaluję i pójdę na imprezę, żeby dobrze się bawić w gronie innych dragowych osób. I faktycznie tak było na początku, jednak dziś wygląda to zupełnie inaczej. Ciągle moje dragowanie ma wymiar rozrywkowy, ale stało się też pracą – z występami jeżdżę po Polsce, spotykam mnóstwo ludzi i mam poczucie, że to, co robię, ma też pewną misję.

Do tego, jak Hrabina się rozwijała, jeszcze wrocę. Natomiast zatrzymajmy się na początku. Jak tworzyłeś swoją postać?

Eksperymentowałem – kupowałem peruki w różnych kolorach, długościach i je stylizowałem. Dopiero później zacząłem się zastanawiać, co tak naprawdę do mnie pasuje. Czy bardziej abstrakcyjna wersja Hrabiny, czy jednak stonowana, elegancka postać? Dziś stawiam głównie na hollywoodzkie fale. Na początku znajdowałem sukienki- perełki w lumpeksach za kilka złotych. Niektóre z tych rzeczy mam do dziś – na przykład aksamitną w kolorze butelkowej zieleni. Towarzyszyła mi przez lata, a nawet jeszcze w zeszłym roku wystąpiłem w niej raz na scenie. Mam do niej ogromny sentyment. Zresztą aksamit w ogóle stał się moim znakiem rozpoznawczym. Jest niesamowity w dotyku – miękki, przyjemnie otulający ciało. Poza tym pięknie mieni się w scenicznym świetle. No i jest bardzo elegancki, a to dla mnie kluczowe.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.