Z artystą thekayetan o jego nowej płycie „Psychodynamiczne”, o tym, czy potrzebne są nam modele queerowych związków, a także o coming outach oraz żeńskich zaimkach rozmawia Piotr Grabarczyk
Skąd w ogóle pomysł, odważny w moim odczuciu, aby stworzyć materiał oparty na terapii? Artyści często podkreślają, że samo tworzenie jest dla nich jakąś formą terapii, więc tutaj mamy do czynienia z jakąś terapeutyczną incepcją.
Rzeczywiście, tworzenie muzyki może być czymś w rodzaju arteterapii, ale określiłbym to bardziej terapią wtórną niż faktyczną terapią w klasycznym rozumieniu. Ten pomysł z perspektywy czasu rzeczywiście wydaje się odważny, ale wtedy to było dla mnie naturalne – zacząłem chodzić na terapię i pisać o tym, co poruszaliśmy podczas sesji. Jedyne wyjście ze strefy komfortu wiązało się z przyjęciem, że będzie to nurt psychodynamiczny. To już jest opieranie się na konkretnych teoriach i dziedzictwach psychologicznych, które istnieją głównie w kontekście terapeutycznym. Obawiałem się tego, jak zostanie to odebrane – że czystą formę terapii przeniosę w świat muzyczny. Natomiast co do takich osobistych obaw, to ich nie było. Zależało mi, aby pokazać na płycie siebie – takie studium przypadku, całkowite przedstawienie się od wewnątrz, z całą moją dziwacznością i powiedzeniem o tym, co mi w życiu nie idzie.
Mógłbyś powiedzieć coś więcej o terapii psychodynamicznej? Skoro pojawia się już w tytule płyty, to jaką jest wskazówką dla słuchaczy?
Mamy cztery akredytowane szkoły terapeutyczne: psychodynamiczną, poznawczo- -behawioralną, interakcyjną i systemową. Jest to sposób poznawania siebie z perspektywy profesjonalnie przygotowanej do tego osoby z odpowiednim wykształceniem i zapleczem praktycznym. Nurt psychodynamiczny mocno kładzie nacisk na relację pacjenta z terapeutą i to, jak ta relacja na nich oddziałuje. W kontekście płyty oznacza to, że na niej też słyszymy to przeniesienie, czyli podstawowy konstrukt, który się wydarza między pacjentem a terapeutą – pacjent (w przypadku płyty ja) przenosi na terapeutę (osobę słuchającą) swoje dotychczasowe przeżycia, doświadczenia i schematy. Terapeuta to zauważa i określa własne przeciwprzeniesienie, czyli to, jakie wrażenie na terapeucie wywiera pacjent i co z tymi odczuciami terapeuta może zrobić. W tym nurcie kładzie się też nacisk na emocje, które są w nim przed poznaniem. Stąd na albumie jest dużo określeń odczuć i dosłownego wykorzystania zwrotu „ja się czuję”. Zahaczam też o teorię relacji z obiektem, więc zarówno na terapii, jak i na płycie mówię o tym, jaka była specyfika moich relacji, jak na mnie wpływały, jak mi się układało bądź nie układało z facetami, jakie miałem do nich podejście, a jak oni mnie traktowali.
Ciekawi mnie twoje podejście do warstwy tekstowej na tym krążku, bo obok metafor i chodzenia dookoła tematu poprzez bardziej poetycki język nie brakuje tam dosadnych i dosłownych określeń opisujących twoje odczucia czy nawet stosunek do terapii i jej efektów.
Bardzo lubię teksty, które są proste i nie są przesadne w metaforach. Takie staram się tworzyć i takie też trafiają do mnie jako słuchacza. Kiedy idziesz do gabinetu i jesteś w procesie terapii, to gdy pada pytanie „jak się czujesz?”, nie zaczynasz recytować wiersza. (śmiech) Starasz się wyrazić precyzyjnie i konkretnie i chciałem, żeby te realia terapii wybrzmiały. Że czuję się wkurwiony, źle i okropnie. Z perspektywy czasu widzę, ile ciężaru zawarłem w tekstach. Kiedy je pisałem, to tego nie czułem – mój ówczesny stan był tym „domyślnym” i dopiero teraz, po premierze płyty, gdy te wszystkie złe rzeczy, które się wydarzyły, są daleko i jestem z nimi pogodzony, widzę różnicę między tym, jak się czuję teraz, a jak się czułem wtedy, na co dzień.
A jak się wtedy czułeś?
Do dupy. (śmiech) Codziennie było źle, wszystko szło nie tak, dominowały negatywne myśli. Pozwalałem się traktować w sposób, który przekraczał moje granice, a ja nawet nie miałem pojęcia, że to nie powinno mieć miejsca.
Czasami mam wrażenie, że fakt, iż jako geje czy po prostu mężczyźni wiążący się z innymi mężczyznami nie mamy odgórnie narzuconego wzorca, za którym moglibyśmy podążać, to miecz obusieczny. Z jednej strony daje to nam ogromną wolność i umożliwia zrzucenie opresyjnych, heteronormatywnych kajdan. Projektujemy swoje życia według potrzeb i możliwości, bez oglądania się na normę, bo nie jesteśmy jej częścią. Z drugiej jednak, gdy chodzi o związki i relacje, to my często po prostu nie wiemy, co robić, jak się traktować i który model relacji jest jakkolwiek obiektywnie zdrowy i co ten „zdrowy” w ogóle oznacza.
Zastanawiając się nad tym tak na szybko, obie te perspektywy mają sens i opowiadałbym się za tym, że te „pozytywne” wzorce i modele queerowych relacji powinny być powszechniejsze. Mnie tego bardzo brakowało, gdy dorastałem. Okej, był internet, książki, a w zasadzie erotyki – w gimnazjum czytałem np. „Teleny” Oscara Wilde’a – w których była opisana homorelacja, ale nie w perspektywie dłuższego związku. Moim zdaniem obecność takich wzorców jest bardzo ważna, szczególnie dla młodych – nie trzeba z nich koniecznie korzystać, ale sama świadomość, że są osoby, które tak żyją i są szczęśliwe, i że można po taki wzorzec sięgnąć, bardzo utwierdza w poczuciu, że to, kim jestem, jest w porządku.
W materiałach prasowych i w mediach często określa się ciebie jako „artystę queerowego”. Czy czujesz potrzebę sprecyzowania, gdzie na tym spektrum się odnajdujesz? Czy bycie pod obszernym queerowym parasolem ci wystarcza? Trochę w kontrze do potrzeb publiczności, która często tej precyzji oczekuje albo wręcz się domaga – tożsamość, orientacja, zaimki, wszystko powinno być wypunktowane.
Faktycznie, bardzo lubię to określenie „queer” i dobrze się pod tym parasolem czuję. Oczywiście, jeśli ktoś pyta, oczekując konkretnej odpowiedzi, to konkretnie odpowiem: jestem cispłciowym gejem, choć myślę o sobie również jako o osobie niebinarnej. Natomiast na co dzień nie czuję potrzeby konkretnego określania i też tego nie wymagam od innych. Świadomość, że nie potrzebuję na siłę przyklejać do siebie etykiety, przyniosła mi terapia. Wcześniej nie chciałem mówić o sobie jako geju, bo przecież moje relacje z facetami były okropne. Jak mam czuć się komfortowo w swojej seksualności, jeśli jestem notorycznie ghostowany, wystawiany na randkach, traktowany przedmiotowo, oceniany przez pryzmat mojego ciała, a do tego wszystkiego na barkach trzymam kilka toksycznych situationshipów? Teraz, gdy mam to przepracowane i jestem szczęśliwy i w fajnej, kochającej relacji, możliwość dzielenia się swoją nieheteroseksualnością to przywilej. Wciąż nie wymagam etykiet, aczkolwiek rozumiem, że one są potrzebne i ludzie lubią ukonkretnienia. Co do zaimków, to nie mam problemu z tym, żeby ktoś użył wobec mnie żeńskich. Kiedyś tak nie było i strasznie denerwowało mnie, gdy ludzie mówili do mnie, np. przez telefon, per „pani”. Teraz mam z tym kompletny luz.
Do tego stopnia luz, że tytułowy utwór „psychodynamiczne” śpiewany jest w pierwszej osobie właśnie z żeńskimi zaimkami.
Żeńskie zaimki traktuję nie jako obowiązek, a coś, z czego mogę korzystać. W świecie heteronormatywnym wychodzenie ze stereotypowo przypisanych zaimków jest jakąś kontrowersją, a myślę, że powinniśmy korzystać ze swobody w wypowiadaniu się i wyrażaniu, również w muzyce. W tym konkretnym utworze korzystanie z żeńskich zaimków miało wiele znaczeń, bo opowiada on o wiktymizacji, którą w społeczeństwie fetyszyzuje się u kobiet. W tekście jest też dużo Freuda, który skupiał się głównie na pracy nad kobietami. Niekoniecznie było to etyczne, a często wręcz było pozbawione pewnych standardów obowiązujących dzisiaj. Zdecydowałem więc, że „Psychodynamiczne” napiszę z perspektywy jego pacjentki.
Częścią akceptacji siebie są coming outy – przed rodziną, najbliższymi znajomymi, codziennym otoczeniem. Jakie są twoje doświadczenia?
Coming out zaliczyłem, jak miałem 15 lat. Nie był to najlepszy coming out, nie był najgorszy. Z perspektywy czasu wiem, że każdy miał w działaniach dobre intencje. Wyoutowałem się dwa razy w ciągu miesiąca: przed przyjaciółkami, a potem rodzicami i siostrą. Nie zmieniłbym w tej kwestii niczego. Obecnie mam dość wygodnie, ponieważ mam parę jednoznacznych teledysków i tekstów utworów, i ktokolwiek po to sięgnie, prędzej czy później domyśli się, co mi w duszy gra, więc te wszystkie niekomfortowe rozmowy mam raczej z głowy. (śmiech)
Przez Polskę przetaczają się dwie fale. Jedna, konserwatywna, zdaje się taranem, który oddala nas od podstawowych praw i sprawia, że lądujemy na szczycie listy najbardziej homofobicznych państw w Unii Europejskiej. Ale jest też druga, która daje nadzieję, że będzie lepiej: coraz więcej queerowych inicjatyw, odważnych młodych ludzi i coraz bardziej otwarte na zmiany społeczeństwo. Miałeś w tym roku okazję pojeździć po Polsce, wziąć udział w Pride- ’ach i w końcu spotkać się ze swoją publicznością. Jak wrażenia i nastroje?
Przede wszystkim jest to dla mnie bardzo miłe, że w ogóle dostaję taką możliwość. Wiadomo, że queerowa muzyka, którą tworzę, jest dla wszystkich, ale jednak w głębi serca nie marzę przecież o tym, żeby konfederaci objeżdżali mnie w komentarzach. Mi zawsze zależało na tym, aby moja muzyka dochodziła do queerów. Żeby oni zobaczyli, że można! Że można stworzyć taki teledysk, napisać taki tekst i zrobić to wszystko po swojemu, i jeszcze mieć osoby, które to polubią. Występowanie na wydarzeniach takich jak Pride pozwala mi dotrzeć do osób queer i to dla mnie największe wyróżnienie – że one to widzą i to jest dla nich. Mogę stać na scenie, a za mną jest klip, w którym ja i mój model mamy swoje gay wedding. To dla mnie bardzo budujące i cieszę się, że mogę tworzyć tę reprezentację dla innych.
Wracając do terapii, bo nią rozpoczęliśmy i nią może zakończmy: czy jesteś w stanie ocenić, na jakich płaszczyznach dokonała się dzięki niej największa zmiana? Bo na sesję idziesz tylko ty, ale „ty” to zarówno facet, osoba queerowa, jak i artysta… Tych płaszczyzn jest wiele i jestem ciekawy, ktore z nich terapia szczególnie dotknęła.
Powiedziałbym, że największy wpływ miała na moją codzienność. Operując małymi przykładami: dla mnie wyjście do sklepu i przebywanie wśród ludzi było dużym wysiłkiem. Dzięki terapii zrozumiałem, że nikogo nie obchodzi, że ja jestem w tym sklepie. (śmiech) Kiedyś potrafiłem wyjść z domu i bardzo dosłownie nie czuć się bezpiecznie, bo ktoś przechodził obok mnie i bałem się, że coś mi zrobi. Tak po prostu, bez żadnej uzasadnionej przyczyny. Zmiana w tym zakresie była jednym z pierwszych efektów terapii, które zauważyłem. Kolejny – zacząłem się szanować. Miałem wgląd w to, jak byłem traktowany, i powoli zacząłem budować swoją asertywność i granice. Miałem punkt kulminacyjny w zeszłym roku, gdy powiedziałem basta i zdecydowałem o zakończeniu relacji z facetem, który korzystał ze mnie jak z wachlarza i któremu na wszystko pozwalałem. Terapia uzmysłowiła mi, że tak być nie może, i nawet jestem dumny ze sposobu, w jaki zakończyłem ten situasionship, bardzo komunikatywnie. Z punktu widzenia związanego z moją pracą – przykładowo mniej stresuję się wywiadami i mówieniem o sobie. Na przykład nasz pierwszy wywiad odbył się w zeszłym roku i wtedy przeżywałem to cały dzień. Potem weryfikacja tego była dla mnie wręcz przeżyciem tygodnia generującym bezsensowny stres. To jedna z większych zmian, które zaobserwowałem – jestem bardziej wyluzowany, pewny siebie, asertywny. Największa – kiedyś się nienawidziłem, teraz się lubię.
***
Dwudziestodwuletni Kajetan Kopala, który tworzy pod pseudonimem thekayetan, to kompozytor, wokalista, producent muzyki elektronicznej i autor tekstów z Poznania. W 2020 r. jego utwór „Skóra” nawiązujący do pełnych przemocy wydarzeń z I Marszu Równości w Białymstoku znalazł się na składance „Music 4 Queers & Queens” stworzonej na Pride Month przez Kayax. W 2021 r. ukazał się jego debiutancki album „Dla nas dom”. „Psychodynamiczne”, która właśnie się ukazała, to jego druga płyta.
Tekst z nr 100/11-12 2022.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.