Żółty beret z antenką

Z A. MARKIEM DRĄŻEWSKIM, reżyserem pierwszego polskiego filmu o osobach transpłciowych, krótkometrażowego dokumentu „Transsex” z 1987 r., rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

Kadry z filmu “Transsex”. Foto: Michał Bukojemski/ Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych

 

Rok 1987. Schyłek PRL-u. Jak to się stało, że mógł wtedy powstać krótkometrażowy dokument „Transsex” – pierwszy polski film o osobach transpłciowych, czy też, bo tak wtedy mówiono, transseksualnych?

Wcześniej zrobiłem film popularnonaukowy „Katastrofa”. O teorii katastrof René Thoma. To był francuski matematyk, który wraz z Henrim Poincarém i kilkoma innymi naukowcami doszedł do wniosku, że nawet niewielka, drobniutka zmiana w układzie może spowodować drastyczną zmianę całego systemu. Robiąc „Katastrofę”, zrozumiałem, że życie jest właśnie takim przykładem katastrofy w naturze. Zanim urodzi się człowiek, działa tak wiele czynników, nad którymi zupełnie nie panujemy. Postanowiłem znowu zrobić film o naturze, której się nie da zmienić. Jest, jaka jest. Zapytałem w Wytwórni Filmów Dokumentalnych, czy wyprodukują dokument o transseksualizmie. Oni na to: „A co to jest? A kogo to obchodzi?”. Odpowiedziałem: „Tych ludzi to obchodzi! To jest ileś tysięcy ludzi, którym to jest potrzebne”. „No dobra, ale po taniości trzeba pójść. Mało pieniędzy będzie”. „Niech będą jakiekolwiek, zobaczymy”. Tak więc, korzystając z niewiedzy decydentów, zrobiłem film za pół darmo.

Transseksualizm nie był tematem, o którym mówiłoby się wtedy w środkach masowego przekazu, w szkole, na uczelniach.

Przeczytałem przed filmem tysiące stron literatury naukowej, dokumentacji medycznej. Głównie po angielsku, oczywiście. Przeprowadziłem setki rozmów z lekarzami, psychologami. I wyszedł mi z tego tragiczny obraz. O ile w badaniach klinicznych i laboratoryjnych coś się budowało, o tyle w sferze społecznej trwały totalna niewiedza i ignorancja. W rozmowie z prof. Tarkowskim, słynnym genetykiem z Uniwersytetu Warszawskiego, pytam: „Panie profesorze, proszę mi powiedzieć, najprościej, jak się da, co powoduje, że te geny wiedzą, jak się właściwie rozdzielić między jedną a drugą przyszłą komórkę”. Tarkowski się zaśmiał: „Panie, gdybym ja to wiedział! Nobel! Nobel od ręki! Nic jeszcze nie wiemy. I tak naprawdę nie ma stuprocentowych mężczyzn i stuprocentowych kobiet. Każdy z nas ma to yin i yang wymieszane. Między dwiema płciami istnieje całe spektrum. Tymczasem świat działa w ten sposób, że zanim określimy siebie jako komunistę albo faszystę, to musimy się zdefiniować – jesteśmy mężczyzną czy kobietą”.

Jak znalazłeś bohaterów, bohaterki swojego filmu?

Pomógł mi doktor Stanisław Dulko, pierwszy lekarz w Polsce, który nie traktował osób trans jak dziwadeł. Dał mi namiary do trzech, czterech osób, a potem to już poszło na zasadzie szeptanki. Jeden drugiemu przekazywał, że powstaje taki film. Nie musiałem się za bardzo napocić. Rozmawiałem z wieloma ludźmi. Na przykład spotykam człowieka młodszego ode mnie o dwadzieścia parę lat, 1,90 m wzrostu, ręka jak dwa bochny chleba. Górnik przodowy z kopalni. Podaje mi rękę i grubym barytonem przedstawia się: „Joanna”. Mimo tej ogromnej postury wielka delikatność, wrażliwość. Opowiada, jaką miała gehennę. Ojciec ciął jej sukienki, bił. Nieprawdopodobne, nieludzkie.

Bohaterowie_ki bez problemu pokazują twarze do kamery, szczerze opowiadają o swoim życiu. Na ekranie widzimy prawdziwe osoby transpłciowe czy może jednak grali je podstawieni aktorzy?

Wszyscy byli prawdziwi. Ba! Kilka osób miało do mnie żal, że się nie zmieściły w filmie. Była w tym środowisku solidarność ludzi, których społeczeństwo odrzuca. Chcieli więc w moim filmie wystąpić, żeby pomóc innym. Z drugiej strony miałem świadomość, że wystawiając ich twarze do tłumu, narażam ich na poważne niebezpieczeństwo. I uświadamiałem im to za każdym razem. Sam się zresztą mitygowałem. Chciałem np. wziąć tę Joannę wysoką jak wieża, ale powiedziałem sobie: „Nie, nie, Drążewski! Chwyt jest fajny, ale to pójdzie w niedobrą stronę, bo wywoła śmichy chichy na sali”. Musiałem różne rzeczy brać pod uwagę.

Trans kobieta, która na początku filmu wykonuje striptiz, też nie miała obiekcji?

Skądże! Wręcz mnie namawiała, że może by tak coś bardziej seksualnie podkręcić. Aż musiałem ją upominać, że kręcę poważne kino, a nie pornola. Ona żyła z tego, że robiła striptiz w nocnych klubach. Sceny kręcone na ulicy też są jak najbardziej prawdziwe. Zarejestrowałem autentyczne reakcje na moich bohaterów.

Jest też sonda uliczna. Padają zdania jeżące włos na głowie, choć czasami zabawne. Zabawna jest np. wypowiedź jednej z kobiet, która mówi, że jest przeciwna „zmianie płci”, bo „każdy powinien być sobą”. Pada również w filmie pytanie: „Czy jesteśmy dzisiaj łaskawsi dla odmieńców?”.

To jest odwieczny problem tego kraju – problem tolerancji, której po prostu nie ma. W 1974 czy 1975 r. chciałem przygotować dokument o tolerancji właśnie, w związku z czym zrobiłem eksperyment społeczny. Nosiłem włosy do pasa, brodę jak Mojżesz. I założyłem żółty beret z antenką. Kochany, najtrudniejsze doświadczenie w moim życiu. Miałem zamiar tak chodzić po Łodzi, gdzie studiowałem, przez 2 tygodnie, ale po czwartym wypchnięciu z tramwaju doszedłem do wniosku, że to jest niebezpieczne dla zdrowia i życia. Zrezygnowałem po tygodniu. Żółty beret z antenką i to wystarczyło, żeby mnie nazwać: „żydem”, „pedałem”, „zboczeńcem”… Padały wszystkie inwektywy, jakie możesz wymyślić. Dzisiaj żółty beret z antenką chyba już tak nie denerwuje, ale może dotyczy to tylko wielkich miast.

„Transsex” dostał w 1988 r. Brązowego Lajkonika na Ogólnopolskim Festiwalów Filmów Krótkometrażowych w Krakowie. Ale czy był gdzieś rozpowszechniany?

Telewizja Polska powiedziała, że takiego filmu nie puści. Mówiłem, że powinni, bo to edukacja, ale gdzie tam. My jako autorzy nie mieliśmy wtedy nic do gadania, gdzie, jak i czy w ogóle nasz film będzie rozpowszechniany. Do dzisiaj tak zresztą jest. Natomiast któregoś dnia dzwoni do mnie kumpel i mówi: „Chodź ze mną na czeski film, to coś zobaczysz”. „Jaki znowu czeski film?”. „A taka zła komedia czeska”. „Będę chodził na złą komedię czeską? Mam inne rzeczy do roboty”. „Chodź, nie pożałujesz”. Zaciągnął mnie na tę złą komedię czeską. Kino pełne. Wtedy przed głównym seansem dawali Polską Kronikę Filmową i czasami jakiś dodatek krótkometrażowy. Poszła Kronika. I nagle – tadam! tadam! – idzie „Transsex”. Skończył się „Transsex” – łubudu! łubudu! – w kinie zostało sześć osób.

Skąd ludzie wiedzieli, że będzie „Transsex”? Tytułów dodatków nie podawano na plakatach.

Fama poszła. Więcej, dowiedziałem się, że w kościele był odczytywany list biskupów, żeby broń Boże nie oglądać tego filmu, bo to same świństwa. No któż mógł zrobić lepszą reklamę!

Co ludzi przyciągnęło? Temat czy raczej „sex” w tytule i nagość, której jest bardzo dużo w filmie?

Pewnie nagość. Ale taki też był mój cel. Wykorzystać ciekawość, żeby wyedukować. Po to jestem reżyserem, żeby wiedzieć, jak zadziałać na publiczność.

Jak odbierała film widownia? Nie było gwizdów, śmiechów, wyzwisk, okrzyków oburzenia?

Nie, publiczność oglądała go na przydechu. Choć jak pokazywałem operację na członku, to sala zrobiła: „Sssss!”. Oj, boli!

Miałeś potem kontakt z bohaterami filmu? Jak potoczyły się ich losy?

Tak, odzywali się. Zaprzyjaźnili się bardzo z moją żoną. Bo jest empatyczną osobą, wzbudzającą zaufanie. Łagodną i cierpliwą. Tak więc czasami, dzwoniąc do mnie, dzwonili do niej, bo to z nią tak naprawdę chcieli rozmawiać, żeby opowiedzieć o swoich problemach. Ich losy ułożyły się dobrze. Oczywiście, nie przypisuję sobie tutaj żadnych zasług, to wszystko dzięki działalności dr. Dulki. Bardzo im pomógł. Do mnie natomiast jeszcze kilka lat po filmie ludzie się odzywali z pytaniem, do którego doktora pójść, do jakiej kliniki pojechać.

Potem nie zajmowałeś się już tego typu tematyką. Zwróciłeś się ku sprawom historycznym.

Uważałem, że warto o sprawie transseksualizmu opowiedzieć. Ale nie jestem od zbawiania świata, jestem od wskazywania problemów. Szlag mnie jednak trafi a, gdy widzę np., jak dzisiaj wygląda prawodawstwo w tej kwestii. Za minionego, zresztą słusznie, reżimu wystarczyło pójść do sądu, mieć trzy opinie psychiatry, seksuologa i chirurga i można było uzyskać zmianę oznaczenia płci i zmianę nazwiska. W tej chwili, żeby to zrobić, trzeba pozwać rodziców. Jakiś absurd katolicki, którego nie mogę zaakceptować! Mnie zawsze najbardziej interesowała problematyka władzy. Jak jest zbudowana, jak to się dzieje, że ktoś rządzi, i co z tego wynika.

Ta dzisiejsza władza nie tylko twojego filmu nie chce pokazywać w reżimowej telewizji. Przez 6 lat wstrzymywała telewizyjną premierę innego filmu o transpłciowej bohaterce – współprodukowanego przez TVP „Mów mi Marianna”. Wreszcie wyemitowała go po cichu w niszowej stacji TVP Dokument.

No i wychodzi na to, że znowu jestem reżyserem antysystemowym.

Film „Transsex” można obejrzeć na platformie ninateka.pl.

Tekst z nr 97 / 5-6 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.