Z wioślarką KATARZYNĄ ZILLMANN, zdobywczynią srebrnego medalu na tegorocznych igrzyskach w Tokio, o życiu w szafie i o coming oucie na antenie TVP, o pierwszej nastoletniej miłości i o jej obecnej dziewczynie Julii Walczak, a także o piłce nożnej i o religii, rozmawia Mariusz Kurc
Kasia miała dla nas kilka godzin. Najpierw sesja foto. Z fotografką Emilią Oksentowicz i makijażystką Aleksandrą Tomczyk zaprzyjaźniła się po 2 minutach. Pozowała jak urodzona modelka, tryskając energią. Szkoda, że nie mamy miejsca w „Replice”, by pokazać wszystkie miny Kasi! Potem poszliśmy do pobliskiej knajpy na wywiad, który zamiast planowanej niecałej godziny, trwał dwie. Była pierwsza połowa września, ciepło, siedzieliśmy w ogródku, dwa razy przechodnie rozpoznali Kasię – podeszli, gratulowali. A rozmawiało się z Kasią, jak ze starą, dobrą znajomą. Zero ważenia słów, zero kokieterii – błyskawiczne reakcje, szczerość, bezpośredniość i uśmiech. Mimo że wcale nie rozmawialiśmy tylko o wesołych sprawach.
Do nas w redakcji dwie wiadomości przyszły niemal równocześnie – ta o srebrnym medalu dla waszej drużyny, pierwszym dla Polski w Tokio, i ta druga o tym, że w telewizji na żywo pozdrowiłaś swoją dziewczynę, co równało się z coming outem. Był szał.
To były niesamowite dni. Chodziłam na jakimś potrójnym haju. Liczba wiadomości, które zaraz potem zaczęłam dostawać… Siedziałam tam w Tokio i nie spałam w nocy z wrażenia. Nagle pojawiły się artykuły o tym, że prezydent mi jeszcze nie pogratulował – kosmos. Przez ostatnie 5 lat ciężko pracowałam na ten srebrny medal. Na taki rozgłos zwyczajnie nie byłam przygotowana. Gwoli ścisłości o mojej dziewczynie powiedziałam publicznie już kilka dni wcześniej w innym reportażu, ale rozumiem, dlaczego te pozdrowienia miały większą siłę rażenia i poniosły się po całej Polsce – medal to sprawił. Ludzie pisali, że żyją od 40 lat w szafie i że dziękują mi, bo dodałam im otuchy. Z jednej strony dało mi to silnego kopa do działania, a z drugiej przytłoczyło.
Wiem z twoich wywiadów, że masz za sobą, podobnie zresztą jak właściwie wszyscy z nas, ludzi LGBT+, doświadczenie siedzenia w szafie.
Oj, mam.
Opowieść o tym może bardzo pomoc dzisiejszym nastolatkom LGBT+.
Nie miałam żadnych wątpliwości odnośnie do mojej orientacji – to były od zawsze dziewczyny. Jako dziecko oczywiście nie rozkminiałam tego, ale jak tylko zaczęłam dojrzewać, gdzieś w gimnazjum, to stało się jasne.
I przeżyłaś pierwszą miłość.
Trwała kilka lat. Zaczęła się, gdy miałam 15 lat. Kurczę, trudno mi o tym mówić, teraz orientuję się, że sama przed sobą tego okresu i tego uczucia tak dokładnie nie analizowałam. Pamiętam strach, że ktoś się o nas dowie – bałam się nie tylko o siebie, ale też o nią. Gdy mówię do szerokiej publiczności, jak przy wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”, jestem nastawiona bardziej na pokazanie, że jestem silna, że jest OK, bo chcę normalizować osoby LGBT+ w naszym społeczeństwie – a nie tylko narzekać, jaka to masakra, że panuje straszna homofobia itd. Mam wrażenie, że wtedy, tych 11 lat temu, nieheteronormatywność nie istniała w przestrzeni publicznej tak mocno, jak dziś. To było ciężkie, naprawdę ciężkie. Ta miłość przyszła stopniowo, nie było tak, że sobie nagle powiedziałyśmy: jesteśmy razem. Bez żadnych deklaracji zaczęłyśmy funkcjonować na zasadzie czegoś więcej niż przyjaźni, ale dla całego świata zewnętrznego byłyśmy przyjaciółkami, nie parą. Niesamowite, przepraszam cię, ta historia jakby jest we mnie, a jednocześnie jakbym ją wyparła, nikomu też jej dokładnie nie opowiadałam i myśli mam niepoukładane.
W pewnym momencie dowiedzieli się jej rodzice, tak?
Tak. I była straszna afera. Ja się z jej rodzicami mocno zżyłam, a potem oni dali mi do zrozumienia, że mam się „odstosunkować”, odcięli się. Poczułam wtedy z ich strony…
Homofobię?
Tak to trzeba nazwać, ostrą homofobię, i to bolało.
Przeczytałem, że bardzo wcześnie byłaś samodzielna, mieszkałaś sama.
O tym, co się zadziało w mojej rodzinie, wolałabym szczegółowo nie mówić. Mieliśmy trudne warunki.
Twoi rodzice się rozwiedli?
W szufladkę „dziecko cierpiące przez rozwód rodziców” nie można mnie włożyć. Nie chcę więcej o tym mówić. To wczesne usamodzielnienie się bardzo silnie mnie ukształtowało. Mam głęboko zakodowane, że trzeba sobie samej dawać radę i brać odpowiedzialność, a pieniądze nie spadają z nieba, tylko mogą się pewnego dnia skończyć i można zostać ze strasznym długiem. Przez pewien czas mieszkałam ze starszym bratem, Markiem. Samo przebywanie z nim też wywarło na mnie wielki wpływ. Był trochę romantykiem i bardzo inteligentnym gościem, nie powiodło mu się w życiu. Z historii miał taką wiedzę, że jak go o cokolwiek pytałam, to po prostu zaczynał opowiadać z głowy.
Mówisz o nim „był”.
Marek zmarł 4 lata temu.
Wioślarstwo zaczęło się dzięki jego synowi.
Tak, on trenował i mnie do tego namówił, zaprowadził pierwszy raz na toruńską przystań. To mnie ukształtowało na kolejne lata. Sport dał mi poczucie celu i stabilności. Kiedy zaczynałam, miałam 14 lat. Ta dziewczyna, moja pierwsza miłość, zdarzyła się niedługo potem. Pytałeś o szafę… Doszło do tego że robiłyśmy wiele rzeczy niezgodnych ze sobą tylko po to, by się wpasować.
Homofobia wpędza nas w takie zachowania.
Ja w pewnym momencie chciałam już z tej szafy wychodzić, a ona nie. Dla mnie było jasne, że jestem i będę lesbijką.
Jak dziś, z perspektywy czasu, patrzysz na tamten okres?
Ukrywanie się skrzywiło mnie, nie ma co przebierać w słowach – skrzywiło mnie mocno i wcale dziś nie twierdzę, że zupełnie z tego wyszłam. Już nie tkwię w szafie, ale tamto doświadczenie siedzi z tyłu głowy. Przyłapuję się np. na tym, że gdy mam powiedzieć słowa „homo”, „gej”, „lesbijka” gdzieś w miejscu publicznym, wśród ludzi, jak teraz, gdy siedzimy w knajpie, to nieraz jakby bezwiednie ściszam głos i samą mnie to denerwuje. Moje otwieranie się to duża zasługa Julii (Walczak – przyp. red.), mojej dziewczyny, też sportowczyni, kanadyjkarki na światowym poziomie. Dla niej oczywiste było, że o żadnym ukrywaniu się nie ma mowy. Zaraz przedstawiała mnie wszystkim jako swoją dziewczynę, zero barier. Szybko zaprosiła mnie też do swoich rodziców i jak do nich weszłyśmy, to za rękę. Ja miałam 25 lat i wciąż dziwnie się z tym czułam.
Jak człowiek jest zakochany, to miłość go rozpiera i chce ją wykrzyczeć całemu światu, to normalne. Heterycy tak robią naturalnie, a my jesteśmy tresowani, by „się nie obnosić”.
Ja właśnie zaczęłam to tresowanie czuć, jeszcze zanim poznałam Julię, a ona mnie, że tak powiem, „popchnęła” dalej. W 2019 r. wzięłam udział w akcji „Sport przeciw homofobii”, wstawiłam post o tym. Miałam już wielkie poczucie niesprawiedliwości, milczenie mnie coraz bardziej uwierało.
Niektóre osoby LGBT+ mówią: „Ale przecież nie napiszę sobie na czole, że jestem gejem czy lesbijką”. Jasne, nie o to chodzi, by to sobie pisać na czole, ale o to, by funkcjonować na podobnych zasadach, co ludzie hetero.
Dokładnie. Nic więcej. Moje koleżanki z drużyny pozdrawiały swoich mężów czy chłopaków, więc ja pozdrowiłam moją dziewczynę. I nawet nie zwróciłam uwagi, że to było dla TVP, ani tego nie planowałam.
Ale gdybyś siedziała w szafie, to blokada by ci się włączyła.
Dokładnie. Gdybym siedziała w szafie, to w tamtym momencie, mimo tej całej adrenaliny, bym z niej nie wyszła. Mój proces wychodzenia z niej zaczął się kilka lat temu i był stopniowy – przez jakiś czas już o sobie mówiłam, ale jeszcze nie tak otwarcie jak dziś. Dziś już ciężko mnie wbić w ramy heteronormy. Kilka miesięcy temu ktoś mnie zapytał, czy mam chłopaka. Uśmiechnęłam się i zrobiłam zdziwioną minę: „Chłopaka? Serio?”. Jak czujesz się z czymś niepewnie, ludzie to wyczuwają i tym chętniej cię zgnoją, jeśli dasz im okazję. Za to jak jesteś pewna i wiesz, pierś do przodu – to tym chętniej ci przyklasną. Natomiast trochę zazgrzytało mi, gdy przeczytałam gdzieś nagłówek: „Osoba LGBT+ zdobyła medal dla Polski”. Jasne, jestem LGBT+, ale to ja, Kasia Zillmann i moja osada, zdobyłyśmy ten medal, a nie jakiś awatar LGBT+.
Wiem, skąd się to bierze. Z tego, że wyoutowanych sportowców LGBT jest w Polsce tak niewielu. A właściwie sportowców – to jest zero. Natomiast jeśli chodzi o sportowczynie, to chronologicznie: Karolina Hamer, Jola Ogar-Hill, Katarzyna Skorupa, Agnieszka Jarmolińska i ty piąta. Pięć osób na cały polski świat sportu.
Tak, rozumiem. Bardzo bym sobie i wszystkim życzyła, by coming outów sportowych i niesportowych było jak najwięcej. Słynna nowozelandzka wioślarka Emma Twigg, która wyoutowała się w 2012 r., mówiła, że nie spotkała się z takim „wow” jak ja.
W Nowej Zelandii związki partnerskie są legalne od 2004 r., a równość małżeńska – od 2013.
A no właśnie.
Gdyby usiadła przed tobą teraz 16-letnia Kasia Zillmann…
…byłaby mną kompletnie zszokowana. (śmiech) Nie tylko w podejściu do bycia lesbijką. Sześć lat temu zdobyłam pierwsze, młodzieżowe mistrzostwo świata. To był też pierwszy pieniądz – taki, że dawał przestrzeń do myślenia, że będę mogła trenować i z tego żyć. Strasznie płakałam wtedy ze szczęścia. A teraz jestem dumna z tego srebrnego medalu, zwłaszcza że w ostatnim sezonie nie najlepiej nam szło – ale jednak polepszyłyśmy wynik z Rio, gdzie był brąz. Dodatkowo jestem szczęśliwa, bo mogę też, używając tego zamieszania wokół mnie, zrobić coś dla naszej społeczności. Wiem, jak potrzebne są osoby LGBT+, które są widoczne w mediach. W najśmielszych scenariuszach nie wyobraziłabym sobie tego, co się wydarzyło. Ten cały publiczny coming out jest dla mnie bardzo wyzwalającym doświadczeniem. Mniej się muszę się tłumaczyć z tego, kim jestem. Albo z tego, że mam takie krótkie włosy, atletyczną budowę i nie noszę sukienek. Wiesz, ile razy byłam wypraszana z damskich toalet?
Co?
Mówię ci. Serio, myślą, że jestem facetem. „Przepraszam, ale proszę stąd wyjść” – słyszałam wiele razy i czasem reagowałam tak: „Przepraszam, jestem kobietą, mam cycki pokazać?”. To nie było robione specjalnie, wiem – po prostu odbiegam od utartego obrazu kobiety.
Kto sprawił albo co sprawiło, że zaczęłaś z szafy wychodzić?
Na obozie młodzieżowym w Wałczu, gdzie jest Centralny Ośrodek Sportu dla wioślarzy i gdzie spędzam mnóstwo czasu, byłam z drugą wioślarką w pokoju, Olgą. Ona robiła do mnie podchody – ale nie chciała mnie poderwać, chciała, byśmy się przed sobą wyoutowały. Był jeden wieczór, którego nie zapomnę do końca życia. Siedzimy sobie i Olga nagle mnie pyta, czy oglądałam taki film, bo akurat na którymś kanale leci …Oj, uciekł mi tytuł teraz – o dwóch dziewczynach, francuski, jedna z niebieskimi włosami, i sporo ostrych scen. „
Życie Adeli”!
Tak! Obie ten film widziałyśmy wcześniej – i od razu tak się zgadałyśmy, że już nawet drugi raz go wtedy nie obejrzałyśmy. Olga mi powiedziała, że gdy tak siedzi w komórce cały czas, to pisze ze swoją dziewczyną Claudią, koszykarką. Okazało się, że Claudia, widząc samo moje zdjęcie – które Olga jej pokazała – powiedziała o mnie: „Ta Kasia na bank jest nasza, weź ją pociągnij za język”. (śmiech) No i pociągnęła! To była moja pierwsza interakcja z osobą niehetero poza tamtą miłością. Byłam w szoku. W szoku, że się przed nią wyoutowałam, w szoku, że – jak się dowiedziałam – ona mieszka ze swoją dziewczyną. Wtedy takie rzeczy nie mieściły mi się w głowie.
Miałaś też szczęście do trenera.
O tak. Z trenerem Urbanem trenuję od 2015 r. Kilka lat temu zaprosił mnie na rozmowę, powiedział, że wie, że jestem lesbijką i że wobec niego mogę być sobą, nie ma problemu. To mi bardzo, bardzo pomogło. Zajebiste to było. A mogłam trafić na homofoba, który mógłby mi powiedzieć coś dokładnie odwrotnego.
Dziewczyny z drużyny?
Pływam z nimi od 4 lat. Podoba mi się, że moja orientacja nie jest dla nich tabu, dziewczyny potrafi ą żartować w fajny sposób. Na przykład kiedy jesteśmy na jakichś zakupach, któraś przymierza bluzkę i rzuca do mnie: „Jak wyglądam? Bo jeśli ci się w niej podobam, to biorę”, i takie tam, wiesz. Nieszkodliwe przepychanki, dogryzamy sobie bez złych intencji. Któraś w jednym z wywiadów powiedziała, że „każdy dzień to dla nas nowa przygoda” – ryłyśmy z tego miesiącami.
Kasiu, a twoja mama?
Przeszczęśliwa jest – płacze za każdym razem, jak mnie widzi. (śmiech) Też trochę ma poczucie, że jest w jakimś matriksie, jak ja. (śmiech) Jestem jej w sumie wdzięczna za swobodę, którą mi dała.
A tata?
To skomplikowane – tata w pewnym momencie nie wziął na klatę pewnych rzeczy, które powinien był wziąć. Miałam mu to za złe. Przez pewien czas mojego dojrzewania go nie było. Teraz wrócił.
Coming out przed rodzicami?
Nie konsultowałam. Gazety zaczęły do nich wydzwaniać z pytaniami, co sądzą o orientacji córki, podczas gdy ja sama z nimi o tym nie gadałam. To znaczy żyłam wobec nich otwarcie i niespecjalnie mnie obchodziło, co sądzą o mojej orientacji. Mogłam sobie na to pozwolić, jestem niezależna. Jak pojawiły się problemy, mogłam pójść w złą stronę – na szczęście pojawił się sport: wiosła, bieganie, grałam też w piłkę.
W piłkę nożną?
Tak, kocham Arsenal. Premier League śledzę dokładnie, uwielbiam i ekscytuję się każdym transferem.
Przyszło mi do głowy, że nie rozmawialiśmy w ogóle o religii. Dla wielu osób LGBT+ to jest główna przeszkoda w zaakceptowaniu siebie.
Nic ciekawego nie mam na temat religii do powiedzenia. Kwestionowałam te sprawy niemal od początku. Dziś widzę, że to jest zarządzanie ludzkim strachem. Ślubu w kościele wcale nie chcę zawierać. Chcę ślub cywilny, bo chcę mieć w naszym państwie takie same prawa jak ludzie hetero. Nie mogę słuchać tego pieprzenia, że my chcemy cokolwiek komukolwiek narzucać. Co za absurd! Chcę tylko równych praw.
Tekst z nr 93 / 9-10 2021.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.