Betty Q – królowa polskiej burleski

Z BETTY Q, królową polskiej burleski, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

fot. Emilia Lyon

Jesteś pionierką polskiej burleski, którą zapoczątkowałaś w 2010 r. Jakimi drogami do niej docierałaś?

Wszystko zaczęło się od teatru amatorskiego „Nic pewnego” w Piasecznie, skąd pochodzę. Zajęcia prowadziła weteranka pracy z młodzieżą Anna Kolanowska. Tak naprawdę wychowywałam się w tym teatrze. Trafi łam do niego w wieku 13 lat. Moja przygoda z nim skończyła się, kiedy miałam lat 20 i na stałe wyjechałam do Warszawy. W „Nic pewnego” nauczyłam się dyscypliny, tworzenia czegoś z niczego, myślenia o tym, żeby występ miał sens, by postać, którą tworzę, spinała się z całością spektaklu. Wreszcie – dostałam narzędzia, by wyrażać siebie w bardzo niekonwencjonalny sposób. Był to teatr głównie plastyczny, w którym pracowałyśmy bez słowa.

Gdy miałam 16 lat, zaczęłam równolegle tańczyć taniec brzucha. Byłam tą solistką, która może zapomnieć kolejne kroki, ale tak zaczaruje, że nikt tego nie zauważy. Miałam świetny kontakt z publicznością.

Skąd u ciebie ta potrzeba tanecznej ekspresji?

Z niechęci do wuefu. Zraziłam się do niego przez złe traktowanie. Nasza nauczycielka sprowadzała aktywność fizyczną do grania w kosza. Jeżeli dziewczyna zgłaszała niedyspozycję, od razu była podejrzana. A ja od urodzenia nie widzę na lewe oko. Inaczej postrzegam przestrzeń i ją oceniam. Nikt w szkole nie brał tego pod uwagę. Tymczasem bałam się piłki od koszykówki, która wielokrotnie uderzała mnie w lewą stronę głowy. Po prostu jej nie widziałam. Nauczycielka nie rozumiała też, albo nie chciała zrozumieć, że nasze ciała dojrzewają, że chcemy z nimi nawiązać kontakt. Kiedy rosły mi cycki i zmieniała się figura, mogłam nie mieć ochoty latać za piłką. Podobnie gdy miałam okres i do końca nie wiedziałam, jak go obsługiwać. Bałam się, że podpaska przecieknie lub wypadnie spod krótkich spodenek. Nauczycielka powinna wspierać i rozumieć potrzeby dorastających dziewczynek. Nauczyć je, jak dbać o ciało. Moja tego nie robiła. Wiem, że to doświadczenie wielu osób. Bardzo mnie to odstraszało. Wreszcie się zbuntowałam. Pomyślałam: „Sama sobie zrobię wuef”.

Zaczęłam szukać czegoś innego, ciekawego, czegoś, co mnie do siebie przyciągnie. Tak trafi łam na wspomniane zajęcia z tańca brzucha. Wydały mi się niespotykane i jednocześnie ultrakobiece. Przy tych doświadczeniach, które miałam w liceum, to właśnie tego potrzebowałam. Co prawda zajęcia odbywały się w Warszawie, ale z Piaseczna to tylko 40 minut pociągiem. Na opłacenie kursu wydawałam całe moje oszczędności. Opłaciło się. Zajęcia prowadziła Jasmin Mazloum. Nauczyła nas nawiązywać kontakt z własnym ciałem, a nawet rozumieć własną seksualność. Miałam 18 lat, gdy od prowadzącej usłyszałam: „Masz do tego dryg!”. Zaproponowała mi prowadzenie własnej grupy. Zgodziłam się!

Jakie opowieści o kobiecości słyszałaś w domu?

Najwięcej opowieści o kobiecości słyszałam w salonie fryzjerskim mojej mamy. Wielokrotnie pomagałam jej, odbierając telefony i umawiając klientki. Myłam głowy i zamiatałam. Obserwowałam rytuały przejścia, którymi dla kobiet są ścinanie i farbowanie włosów. Słuchałam historii tych babeczek. Przychodziły nie tylko „zrobić włosy”, ale też wyżalić się, popłakać. Poszukać siebie na nowo. Zobaczyłam, że dbanie o siebie jest okej; że nie ma nic złego w byciu próżną przed lustrem.  

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.