Paulina i Ania z „Love Never Lies” o życiu po programie i nie tylko! [WIDEO]

Oglądaxście już drugi sezon „Love Never Lies” na Netflix? W tym sezonie uczestniczkami są m.in. Ania (która była jedną z bohaterek naszego wywiadu w 63. Numerze „Repliki”) i Paulina, które walczyły z pięcioma innymi parami o zwycięstwo w programie. Co więcej – dziewczyny wygrały! W wywiadzie LIVE dla „Repliki” opowiedziały o swoim życiu przed i po programie.

O co chodzi w „Love Never Lies”?

W programie bierze udział sześć par (pięć heteronormatywnych i jedna nieheteronormatywna), które na kilka tygodni wyjeżdżają „na wakacje”. Ich głównym zadaniem jest mówienie prawdy, która jest sprawdzana przez nowoczesny wykrywacz kłamstw. Niby proste, ale mroczne sekrety przeszłości wychodzą na jaw już od pierwszego odcinka, a na dodatek – na pewnym etapie pary są rozdzielane, a osamotnieni partnerzy i partnerki kuszeni przez samotnych singli. W pierwszym sezonie tego reality show jedną z par byli geje – Jędrzej Urbański i Bruno Damian Wolny, którzy gościli z wywiadem na łamach 101. numeru „Repliki”. Tym razem, w dotychczas udostępnionych 6 odcinkach, możemy poznać bliżej związek Ani i Pauliny.

Mat. pras. FOT. Marcin Oliva Soto

Kim są?

W opisach dziewczyn na stronach Netflix można przeczytać:
„Paulinę (28) i Anię (35) miłość połączyła w dość nieoczekiwany sposób. Dla Pauliny to pierwszy poważny związek i pierwsza relacja z kobietą. Ania jest wrażliwą didżejką, która oczekuje od Pauliny otwartości i poważnego związku. Liczą na to, że udział w programie pomoże zbudować im odpowiednie fundamenty pod trwałą relację, która trwa już od kilkunastu miesięcy.”

 

 

 

 

 
 
 
 
 
Dit bericht op Instagram bekijken
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Een bericht gedeeld door Ania | Hienka Love Never Lies 2 (@hienka_official)


Wywiad dla „Repliki”

13. lutego br. dziewczyny wzięły udział w specjalnej rozmowie LIVE na Instagramie „Repliki” i zdradziły kilka szczegółów na temat udziału w programie, życia po nim, ale także i o swoich coming outach.

 

 

 
 
 
 
 
Dit bericht op Instagram bekijken
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Een bericht gedeeld door Magazyn LGBTQIA Replika (@magazynreplika)

 


Jak dziewczyny trafiły do programu „Love Never Lies”?

 W trakcie rozmowy dla „Repliki” dziewczyny zdradziły m.in. jak znalazły się w programie:

„Pewna osoba, której bardzo dziękujemy, znalazła nas na TikToku i napisała nam, że chce nas zaprosić na casting do nowego programu Netflix. Długo się nie zastanawiałyśmy. Wzięłyśmy udział w castingu, no i tak się cudownie potoczyło, że trafiłyśmy do programu. Nie wiedziałyśmy do końca, do jakiego formatu się zgłaszamy, ale domyślałyśmy się, że może to być drugi sezon Love Never Lies.”

Przystępując do programu dziewczyny były parą dopiero od około pół roku. Przyznały, że poczyniły specjalne przygotowania:

„Nie było jakiejś specjalnej rozmowy, ale włączyłyśmy sobie pierwszy sezon i odpowiadałyśmy na wszystkie pytania, które tam zostały zadane. Żadnej wojny z tego nie było. Tak bardziej na śmiechowo do tego podeszłyśmy.”

 

Skąd znają się Ania i Paulina z „Love Never Lies”?

Podczas rozmowy z Tomaszem Piotrowskim, dziennikarzem „Repliki”, dziewczyny przyznały, że chociaż program zaczynają z niedługim stażem związkowym, to jednak znały się one wtedy już ponad rok.

 

Jak powiedziała Ania:

„Poznałyśmy się na imprezie, którą organizowałam. Paulina przyszła na nią z koleżanką, która nie miała z kim iść. Ta historia jest jednak o tyle śmieszna, że z tą koleżanką Pauliny ja miałam kiedyś spięcie. Teraz jest już OK, ale wtedy nie miałam ochoty przebywać w jej towarzystwie, no i nasze spotkanie w klubie nie należało do najprzyjemniejszych. Paulina wtedy zaczęła zwracać mi uwagę, że jestem niemiła. Ja jej na to powiedziałam, że jak nie zna sytuacji, to niech się nie wtrąca. No i taki był to dość dynamiczny początek naszej znajomości (śmiech). Impreza skończyła się już nad ranem, ale potem napisałam do Pauliny z pytaniem, jak się czuje. Tak czysto koleżeńsko. Tydzień później spotkałyśmy się już sam na sam. Obie uwielbiałyśmy podróżować i obie nie miałyśmy z kim realizować tej pasji, więc to nas połączyło. Na początku, jeszcze jako koleżanki, poleciałyśmy do Barcelony, a później do Meksyku. Spotykałyśmy się też wieczorami na oglądanie filmów. No i któregoś razu, oglądając coś na Netflixie… coś między nami zaskoczyło. Tak się zaczął nasz związek”

 

Paulina zdradziła, że mimo, że wyjazdy były koleżeńskie, to czuła, że Ania ją podrywa:

„Na pierwszych wyjazdach myślałam, że jesteśmy tylko koleżankami, ale im dłużej się znałyśmy, tym bardziej widziałam, że Ania daje mi jakieś znaki, że jej się podobam. W głowie zrodziła mi się wtedy myśl, jakby to było „być z kobietą”. Na początku na pewno było w tym sporo strachu, ale stwierdziłam, że trzeba spróbować! Miałam wcześniej koleżanki lesbijki, więc nie było to dla mnie coś zupełnie nowego w życiu, ale Ania była rzeczywiście pierwszą kobietą, do której coś takiego poczułam. Określam się więc jako osoba biseksualna.”

 

 

 

 
 
 
 
 
Dit bericht op Instagram bekijken
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Een bericht gedeeld door Love Never Lies. Polska (@loveneverlies.pl)

 

Ania i Paulina o atmosferze na planie „Love Never Lies”

 

Dziewczyny powiedziały też, jak czuły się jako para romantyczna dwóch kobiet na planie Love Never Lies:

„Nie tylko uczestnicy, ale i cała produkcja była cudowna. Każdy był dla nas bardzo miły. Cieszymy się, że się zdecydowałyśmy, bo w kulturze ogólnie jest jednak więcej mężczyzn, a nawet i w naszej kulturze queer więcej mówi się o gejach, niż lesbijkach czy osobach biseksualnych. Cieszymy się, że mogłyśmy dołożyć do tego coś od siebie.”

Powiedziały też o konflikcie, jaki mają z Dominikiem, którego zadaniem w programie było poderwanie Pauliny:

„Nie chcemy już nawet za bardzo o nim rozmawiać. Wszędzie w internecie pojawiają się teraz pytania, kim jest Dominik, więc nikt go chyba nawet dobrze nie pamięta. Może i dobrze. Na jednym z fragmentów, które zostały pokazane Ani w Willi Obaw pojawiła się jego wypowiedź. Seksistowska, a przy tym homofobiczna. Nie będziemy cytować. Paulina nie miała o tym pojęcia, dowiedziała się dopiero po programie. Produkcja wycięła również ten fragment z ostatecznej wersji. Nie chcemy mieć z tym chłopakiem nic wspólnego”

 

Ania na planie programu zaprzyjaźniła się m.in. z Billem. Nie ukrywa, że dziś spotyka się z negatywnymi komentarzami za tę znajomość.

„Dzieliłam z Billem pokój, więc naturalnie też najbardziej się zakumplowaliśmy. Był dla mnie trochę jak młodszy brat. Za to, czego ludzie dowiedzieli się o Billu, rzeczywiście negatywne komentarze spływają też do mnie. Staram się ich nie czytać. I z Sandrą i z Bilem mam super kontakt. To, co się wydarzyło między nimi to ich sprawa, ja mam moje żyćko z Pauliną i to jest najważniejsze. Ja się nie wtrącam, niech każdy robi co chce, jak chce i odpowiada osobiście za swoje błędy i potknięcia w życiu. To jest ich sprawa jak oni to między sobą załatwią, a nie nasza.”

 

 

 

 
 
 
 
 
Dit bericht op Instagram bekijken
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Een bericht gedeeld door Dwie Takie 🏳️‍🌈 (@dwietakiee)


 

 

Ania i Paulina – historie z ich podróży

 

Pasją dziewczyn są podróże, co widać na ich Instagramie @dwietakiee. Dziewczyny opowiedziały o nich również podczas rozmowy:
„Po programie co miesiąc byłyśmy w innym kraju. Największa przygoda z naszych podróży to chyba nurkowanie z rekinami. Ania dodatkowo ma też lęk wysokości, więc wyjątkowym wydarzeniem był lot helikopterem bez drzwi nad Nowym Jorkiem. Co gorsze – okazało się, że Ania nie miała zapięty tylko jeden pas z dwóch! Pilot potem ogromnie ją przepraszał za to niedopatrzenie. Nagrywamy też vlogi z naszych wyjazdów, które można zobaczyć na YouTube. Poza tym opublikowałyśmy też jeden e-book o Tajlandii.”

 

Powiedziały też o wyjątkowej historii, którą przeżyły – pościg policji w Meksyku.
„Zjeżdżałyśmy z ronda i Ania zapomniała włączyć kierunkowskaz. Chwilę później usłyszałyśmy, że włączyły się za nami syreny policyjne. Meksyk słynie jednak z tego, że stróże prawa oczekują za wszystko łapówek, więc za nic w świecie nie miałyśmy zamiaru się zatrzymywać! Policjant zaczął mówić do nas przez megafon. Ania w lusterku zobaczyła jednak, że skręca w boczną ulicę, prawdopodobnie po to, żeby zajechać jej drogę od przodu. Wcisnęła gaz do dechy i udało się nam szybko opuścić miasto i teren, który należał do patrolu tego policjanta. Zgubiłyśmy go na szczęście i obyło się bez łapówki, a i bez mandatu, które zazwyczaj dostajemy w każdym kraju, który odwiedzamy. (śmiech)”

 

Dziewczyny zdradziły, że znają się dobrze z Agnieszką Skrzeczkowską (@maschines) Karoliną Brzuszczyńską (@way.of.blonde), parą dziewczyn, które również gościły z wywiadem na łamach „Repliki”. Planują nawet wspólny wyjazd:

„Planów na wyjazdy to mamy dużo, pozostaje tylko decyzja, kiedy to zrobić. Może uda się nam też wreszcie pojechać z naszymi przyjaciółkami – Agnieszką Skrzeczkowską i Karoliną Brzuszczyńską, z którymi właściwie już od dwóch lat rozmawiamy o takiej możliwości.”

 

 

 

 
 
 
 
 
Dit bericht op Instagram bekijken
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Een bericht gedeeld door Wozownia (@wozowniabar)

 

Jak Ania i Paulina z „Love Never Lies” zrobiły coming out?

Dziewczyny opowiedziały również o tym, w jakich okolicznościach doszło do ich coming outów i z jakimi reakcjami po nim się spotkały.
Ania:

„Już w piątej klasie szkoły podstawowej wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Nie do końca sobie z tym radziłam i nie było to łatwe w tamtych czasach. Jestem z rocznika 1987, więc to były trudne czasy. Dodatkowo pochodzę z Białegostoku, który, szczególnie po Marszu Równości w 2019 r., zasłynął w Polsce, jako jedno z bardziej homofobicznych miast. Ale radziliśmy sobie! Mieliśmy jakieś queerowe imprezy zamknięte w tajnej lokalizacji. I muszę przyznać, że nigdy w tym mieście nie doświadczyłam też agresji fizycznej. Dość szybko zrobiłam coming out przed koleżankami, kolegami, bratem i siostrą. Najdłużej zwlekałam z rodzicami. Pewnego razu miałam złamane serce, leżałam i ryczałam… no i pech chciał, że pocieszyć chciała mnie akurat mama. Pękłam i powiedziałam jej, że to dlatego, że odrzuciła mnie jedna dziewczyna. Nie było zbyt przyjemnie, mama sugerowała jakieś wizyty u psychologa, przedstawiała swoje racje, mówiła, że to choroba. Szybko ją uświadomiłam, że nie tędy droga. A „dodatkowo” kupiłam niedługo potem bilet do Londynu i wyjechałam. Chciałam uciec przede wszystkim przed tą niespełnioną miłością, ale to, że w domu nie zrobiło się zbyt przyjemnie było też argumentem za wyjazdem. Przez 3 miesiące miałyśmy sporadyczny kontakt. Wreszcie któregoś dnia zadzwoniła i do mnie przyjechała. Kontakt z dzieckiem okazał się dla niej ważniejszy niż dotychczasowe poglądy. Tak zaczęła mnie akceptować i dziś mamy już naprawdę bardzo dobry kontakt. Jestem bardzo rodzinna.”

 

O swoim coming oucie opowiedziała również Paulina:

„Pochodzę z małego miasta – Płońska. Coming out właściwie zrobiła za mnie Ania, wrzucając po trzech miesiącach naszej relacji wspólne zdjęcie na Instagram. Tak chyba dowiedziała się większość znajomych, ale do dziś słyszę czasem, że jacyś dalsi znajomi ciągle dopytują, czy ta Paulina to serio jest teraz z dziewczyną. (śmiech) No, ale teraz po „Love Never Lies” to chyba już cała Polska wie. (śmiech) Po programie dzwoniło do mnie wielu dalszych i bliższych znajomych z Płońska, nawet koleżanki mamy. Wszyscy jednak składają gratulacje i życzą powodzenia. Z kolei mama była zaskoczona, ale dziś jest już na etapie akceptacji.”

 

Dziewczyny o planach na przyszłość.

 

Dziewczyny zdradziły także swoje plany ślubne:

„Jeśli chodzi o ślub, to na spokojnie – w swoim czasie. Na razie musimy sobie wszystko poukładać, dopiero co zamieszkałyśmy razem i już myślimy, że może jednak przydałoby się większe mieszkanie. Więc ślub tak, ale jeszcze nie teraz. Planujemy, żeby ceremonia odbyła się na plaży, a potem impreza w jakimś fajnym klubie tuż przy niej. Wiemy, że Maja Bohosiewicz już ma sukienkę przygotowaną na ten ślub, więc ona będzie na pewno!”

 

Dziewczyny zdradziły też jakie mają plany na Walentynki.

Niestety od rana mamy kolejne wywiady, ale potem idziemy zrobić sobie dedykowane bransoletki. Wieczorem miałyśmy zaplanowaną kolację walentynkową, ale okazało się, że m.in. Amanda i Kornel przyjeżdżają do Warszawy, więc może jednak będzie posiadówa całą ekipą!”

Dziewczyny opowiedziały też o swoim nowym projekcie. W maju organizują obóz dla całej społeczności LGBT+ z licznymi atrakcjami.

„Ten camp będzie miał wydźwięk festiwalowy. Impreza będzie trwała od czwartku do niedzieli i będzie mnóstwo atrakcji. Będą m.in. warsztaty z Jędrkiem i Bruno z 1. edycji „Love Never Lies”, ale także zajęcia sportowe, tatuażowe, możliwość skorzystania ze sprzętów wodnych… To tylko niektóre atrakcje! Do tego dwie sceny muzyczne – jedna na plaży, druga w lesie, z dwoma rodzajami muzyki. Cały ośrodek na 85. osób jest wynajęty dla nas, więc pełno prywatności i szaleństwa do białego rana! Do tego organizujemy też wkrótce podobny camp tylko dla kobiet. Wszystkie szczegóły można znaleźć na https://l-vibes.pl/wyjazdy/

 

 

 

 
 
 
 
 
Dit bericht op Instagram bekijken
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Een bericht gedeeld door wyjazdy L CAMP • obóz dla osób LGBTQIA+ (@l_campgirls)

 

Koniec uników – trener mentalny i złoty medalista z Mistrzostw Świata (siatkówka), biznesmen i podróżnik Jakub B. Bączek robi coming out

W 2014 r. jako trener mentalny wraz z polską kadrą narodową siatkówki zdobył złoty medal na Mistrzostwach Świata. Jest autorem książek, podróżnikiem, mówcą inspiracyjnym, biznesmenem. Wygłaszał prelekcje na uniwersytetach na całym świecie. Pracował z Robertem Lewandowskim, Tomaszem Kammelem czy Jolantą Kwaśniewską. Teraz – na łamach „Repliki” – JAKUB B. BĄCZEK robi coming out. Rozmowa Tomasza Piotrowskiego

IG: @jakub.b.baczek

fot. Tomasz Możdzeń

Nie muszę chyba ukrywać, że to ty wyszedłeś z propozycją tej rozmowy. A my na nią ochoczo przystaliśmy. Przypuszczam, co chcesz powiedzieć, więc proszę bardzo.

W kryzysie środka życia, kiedy wychodziłem z klubu „trójka z przodu” i dołączyłem do grona czterdziestolatków, pomyślałem, jakie ciężary chciałbym zdjąć z siebie na kolejną dekadę. Może będę miał już ciut mniej energii, być może będę potrzebował więcej snu w życiu, może zacznę tęsknić za młodością… ale jednocześnie chciałbym, żeby to była fajna dekada. Chciałbym być szczęśliwy. Chciałbym czuć się wolny w każdym aspekcie życia, nie tylko tym finansowym. Więc tak, chcę powiedzieć to, czego pewnie się domyślasz: jestem gejem! „Replikę” czytam od lat i sądzę, że zrobienie coming outu u was jest najbardziej uczciwe.

Dziękujemy za zaufanie i gratulujemy odwagi! Oficjalnie witamy wśród jawnych osób LGBTQIA w Polsce.

Dziękuję. Nawet nie wiesz, jak się tym wszystkim stresuję. Moi przyjaciele wiedzą o mojej orientacji od czasu liceum, rodzina od studiów, ale tuż przed tą rozmową zrobiłem pierwsze podejście do publicznych coming outów i wyoutowałem się przed moimi pracownikami. W ramach podsumowania roku 2023 zabrałem ich na Majorkę. Tematy typowo biznesowe i plan działań na rok 2024. Ale skoro mówię im o dalszych planach, to nie chciałbym też, żeby dowiedzieli się o mnie dopiero z „Repliki”. Trwa więc prezentacja, zmieniam slajd, a na nim duży napis „Coming out Jakuba”, i wyjaśniam: „Słuchajcie, teraz wam powiem, jaki będzie proces mojego ujawniania się jako gej”. Po raz pierwszy to słowo zostało głośno wypowiedziane, bo na pewno były domysły, a niektóre osoby nawet znały mojego poprzedniego partnera, ale dotychczas oficjalnie tego ode mnie nie usłyszeli.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Katarzyna Kotula, ministra równości: Związki partnerskie to minimum

„Musimy dać społeczeństwu trochę czasu, by zobaczyło, że związki partnerskie to nie koniec świata, a ich wprowadzenie nie zaowocuje plamami na słońcu i zniszczeniem polskich rodzin” – mówi KATARZYNA KOTULA, ministra ds. równości. Rozmowa Mateusza Witczaka

mat. pras.

 

Kiedy Katarzyna Kotula zaczęła myśleć o równości? W szkole podstawowej w Berlinie?

Tata wyjechał do Niemiec na początku lat 80., ale ze względu na sytuację polityczną nie miałyśmy z nim wtedy kontaktu, pojawiłam się u niego dopiero jako siedmiolatka. Stworzył w Berlinie otwarty dom, w którym zawsze było mnóstwo akceptacji; również samo miasto – do którego często później wracałam – wpłynęło na mój stosunek do społeczności LGBT+. Nie jestem jednak w stanie wskazać konkretnego momentu, chyba od zawsze było dla mnie oczywiste, że dwie osoby tej samej płci mogą się kochać i tworzyć rodzinę. Nigdy nie uważałam ich związków za odstępstwo od jakiejś „normy”.

40 lat później obejmuje pani tekę ministry ds. równości. Jak wyglądały pierwsze tygodnie po zaprzysiężeniu?

Jesteśmy na bardzo podstawowym etapie organizacji. Gdziekolwiek zajrzę, tam odkrywam pożar, który natychmiast trzeba ugasić. Nadal też tkwimy w pewnym szpagacie, ministra ds. równości jest umocowana w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, a biuro pełnomocniczki ds. równości mieściło się w Ministerstwie Rodziny i Polityki Społecznej. Trwają przenosiny – niełatwe, ale mam nadzieję, że wkrótce zamkniemy ten etap.

Kiedy rozmawialiśmy na łamach internetowej Polityki, diagnozowała pani, że w temacie równości PiS pozostawił po sobie spaloną ziemię. Rzeczywiście musicie budować urząd na zgliszczach?

Jeśli poprzednia pełnomocniczka rządu PiS ds. równego traktowania (Anna Schmidt – przyp. red.) zrobiła cokolwiek dobrego, to w temacie przeciwdziałania przemocy wobec kobiet – przypomnę, zresztą, że do prac nad tzw. antyprzemocówką 2.0 zaprosiła ona Monikę Horny- Cieślak, dzisiejszą rzeczniczkę praw dziecka. Natomiast na równość nie było w budżecie żadnych środków, no chyba, że policzymy ok. 38 tys. zł na działania równościowe w zakresie działań bieżących biura. „Żyjemy w dziwnych czasach, w których mniejszość próbuje narzucić swoje prawa większości” – ogłosiła swego czasu pełnomocniczka rządu PiS ds. równego traktowania. Ten cytat to najlepszy dowód, że równość nie była dla niej priorytetem. Zjednoczona Prawica myślała o osobach LGBT+ głównie wtedy, gdy na nie szczuła i odczłowieczała je – na czele z Przemysławem Czarnkiem, według którego „to nie ludzie, tylko po prostu ideologia”, i Andrzejem Dudą, cynicznie wykorzystującym resztki uprzedzeń podczas kampanii prezydenckiej w 2020 r. Jeśli chcemy się od niej odróżnić, jeśli drogie są nam praworządność i demokracja, których latami broniliśmy na ulicach, Polska musi dostrzec osoby nieheteronormatywne. Nie możemy wkładać koszulek z napisem „Konstytucja”, nie rozumiejąc jej zapisów, to kluczowa sprawa.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Daniel Dobosz, aktor Teatru Studio w Warszawie: Gejowską tożsamość zakopałem na lata. Byłem zadowalaczem – taka strategia przetrwania

Z DANIELEM DOBOSZEM, aktorem warszawskiego Teatru Studio, rozmawia Krzysztof Tomasik

fot. Sisi Cecylia

Od ponad trzech lat w warszawskim Teatrze Studio grasz tytułowego bohatera w Końcu z Eddym w reżyserii Anny Smolar na podstawie książki Edouarda Louisa. To historia geja z francuskiej prowincji, który odrzuca przeszłość i stwarza siebie na nowo.

Dla mnie przełomowy spektakl. Mogłem wreszcie publicznie powiedzieć ze sceny: jestem gejem.

Utożsamiasz się z Eddym?

Urodziłem się w Częstochowie, wychowywałem na robotniczym osiedlu. Na podwórku dostałem niezłą musztrę. „Uzbroiłem się”, dosyć szybko wyrzuciłem z siebie to, co było mało męskie. Jak się dwa-trzy razy dostało w łeb, to się już wiedziało, żeby nie zakładać nogi na nogę albo nie płakać z byle powodu.

A co z byciem gejem?

Być może cię zastrzelę tym, co powiem, ale swoją gejowską tożsamość zakopałem głęboko i na długie lata. Nawet gdy ktoś mi coś sugerował, twardo stałem na stanowisku, że jestem hetero i fuck offffff! Bardzo w tę swoją heteryckość wierzyłem. W styczniu skończyłem 38 lat, a pierwszy raz wylądowałem w łóżku z facetem po trzydziestce. Wcześniej przez wiele lat byłem w relacji z kobietą, byłem nawet narzeczonym. Byłem kochany, szczęśliwy i spełniony. Tak wówczas myślałem, że się czuję. Bo moja głowa, moje ciało i moje emocje to były trzy osobne, nieskalibrowane byty. Trochę czasu minęło, zanim się zestroiłem, zanim dotarło do mnie, że cały czas spełniałem czyjeś oczekiwania i wyobrażenia na temat mojej osoby, że byłem zadowalaczem, że to była moja strategia przetrwania, że to szczęście i ten rodzaj spełnienia nie są moje, że kłamstwo powtarzane sto razy staje się prawdą, że jestem hetero, że chcę założyć rodzinę, że chcę mieć dzieci, najlepiej troje, i że dom z ogrodem na kredyt. Chciałem być tylko akceptowany i lubiany, więc robiłem to, co ktoś chciał zobaczyć, bo bycie homo w tym kraju, w robotniczej rodzinie, gdzie słowa „pedał”, „pedarasta”, „pedofil” i „zboczeniec” traktowane są jako wyrazy bliskoznaczne, nie jest szczęśliwym losem na loterii, no sorry, ale taki mamy klimat. Ale żeglując do kropki, starałem się spełnić przede wszystkim wyobrażenie mojej mamy na temat jej syna i tego, jak ma wyglądać jego życie. Mój brat zginął w wypadku samochodowym, więc ciężar oczekiwań był spory. Tak żyłem i nawet się w tym jakoś realizowałem.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Aleksandra Kluczyk była pracowniczką seksualną przez cztery lata: Tylko raz miałam klientkę kobietę – zdaje się, że to rynkowa nisza, do której niestety nie miałam dostępu

Z ALEKSANDRĄ KLUCZYK, autorką książki „Niech żyją ku*wy”, byłą pracowniczką seksualną, rozmawia Anna Maria Łozińska

fot. Karolina Jackowska

Przez cztery lata pracowałaś seksualnie w kontakcie bezpośrednim z klientem. W pewnym momencie wyoutowałaś się publicznie jako pracownica seksualna i zaczęłaś działać na rzecz normalizacji pracy seksualnej. Od 2021 r. prowadzisz razem z Julią Tramp znany podcast Dwie dupy o dupie, a jesienią zeszłego roku wydałaś książkę Niech żyją ku*wy. To 300-stronicowy, napisany z pasją esej m.in. o tym, jak postrzegana jest praca seksualna i czym ona rzeczywiście jest. Esej ten przeplatasz wątkami biograficznymi bez owijania w bawełnę opisujesz własne, niejednokrotnie trudne, doświadczenia. Zacznijmy od książki.

Dziękuję! W 2020 r. wydałam zina „Save Us from Saviours” składającego się z 12 wywiadów z osobami z różnych sektorów branży i ze zdjęciami będącymi próbą wytworzenia narracji wizualnych nas o sobie samych. Marzyła mi się druga część – z większą liczbą wywiadów, w formie książki. Przeprowadziłam nawet kilka wywiadów, ale podpisując umowę na książkę, wraz z redaktorem Makselonem z wydawnictwa W.A.B. podjęłyśmy decyzję, że aby książka „zadziałała”, powinnam połączyć własną historię z wątkami edukacyjnymi na temat pracy seksualnej. Nie mogło zabraknąć krytyki polityk karceralnych, przemocy policyjnej czy systemowej. Starałam się zawrzeć również tematy szczególnie ważne, tj. sojusznictwo z osobami transpłciowymi, polityki HIV-owe i kwestie związane z infekcjami przenoszonymi drogą płciową, problematyczne zażywanie substancji psychoaktywnych, klasizm i kwestie związane z pochodzeniem oraz wiele więcej. Nie zabrakło również głosu osób z doświadczeniem pracy seksualnej, które zaufały mi, godząc się na rozmowę bądź odpowiadając na pojedyncze pytania, które zadawałam wewnątrz naszej społeczności. Prosiłam je o wypowiedzi, by wielogłosowo wybrzmiały takie doświadczenia jak pierwsze spotkanie z klientem, pierwsze zarobione pieniądze, kwestia tego, jak zachowanie klientów wpływa na naszą samoocenę, czy outing i strach z nim związany. Zależało mi, żeby książka była polityczna, to manifest, pełen złości i niezgody na zastaną rzeczywistość.

Strach przed outingiem załatwiłaś, sama się outując w 2019 r. na Instagramie. Przy okazji dyskusji właśnie o pracy seksualnej po prostu napisałaś, że właśnie taką pracą się zajmujesz. Piszesz o tym coming oucie szerzej w książce. Od tamtego czasu jesteś aktywistką na rzecz społeczności osób pracujących seksualnie. Jak się wtedy czułaś, z jakimi reakcjami się spotkałaś?

Niezmiennie od tamtego czasu – zła i sfrustrowana, bo w kolejnych dyskusjach o pracy seksualnej odzywają się ci, którzy mają najmniej wartościowych rzeczy do powiedzenia. Słychać, że nawet nie rozumieją, o czym mówią i przeciwko czemu walczą, ale nie przeszkadza im to na nas szczuć i działać na naszą niekorzyść. A moje słowa są wyjmowane z kontekstu, przekręcane, a ja zagłuszana, wyśmiewana i deprecjonowana.

Jak poznałaś Julię Tramp, z którą prowadzisz Dwie dupy o dupie?

Julia była jedną z bohaterek zina „Save Us from Saviours”. Pod koniec 2020 r. obie – wraz z innymi pracownicami – brałyśmy udział w rozmowie zorganizowanej przez Sex Work Polska z okazji Dnia Przeciwko Przemocy wobec Osób Pracujących Seksualnie (17 grudnia). Po rozmowie okazało się, że obie myślałyśmy o robieniu podcastu, więc postanowiłyśmy połączyć siły. Przygotowania trwały od stycznia, a 3 marca 2021 r. z okazji Dnia Praw Osób Pracujących Seksualnie wypuściłyśmy pierwszy odcinek. Niedługo pykną nam 3 lata – do tej pory opublikowałyśmy 65 odcinków, również z gościniami edukującymi w obszarze pracy seksualnej i szeroko rozumianej seksualności, dbając o reprezentację zarówno osób, jak i tematów, które do tej pory nieczęsto przebijały się (a jeśli już, to głównie dzięki ogromnej pracy kolektywu Sex Work Polska) do mainstreamowych mediów.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Biseksualny przedwojenny aktor Witold Conti

O biseksualnym aktorze WITOLDZIE CONTIM (1908-1944) z Markiem Telerem, autorem biografii „Witold Conti. Każdemu wolno kochać”, rozmawia Rafał Dajbor

Po lekturze twojej książki mam wrażenie, że życie Witolda Contiego jest z jednej strony zbyt interesujące i bogate, byśmy je całe zmieścili w jednej rozmowie, ale z drugiej, że to postać nieco zapomniana. Powiedz zatem, kim był.

Przede wszystkim przedwojennym gwiazdorem filmowym, ale też śpiewakiem, malarzem i poetą amatorem piszącym wiersze miłosne dla jednej z kobiet, w której był zakochany – Halszki Radzymińskiej, późniejszej żony pisarza Romana Bratnego. Był także biseksualistą i jednym z kochanków Karola Szymanowskiego.

O tym oczywiście porozmawiamy bardziej szczegółowo, ale najpierw zdradź: skąd pomysł na książkę?

Moje zainteresowanie Contim zaczęło się na początku 2019 r. Chciałem dowiedzieć się więcej na jego temat, więc szukałem jego rodziny. Pisząc o ludziach przedwojennego kina, staram się docierać do ich krewnych, ponieważ często mają oni fascynujące i niepublikowane wcześniej materiały. Udało mi się skontaktować z wnukiem Witolda, Antonem Kozikowskim (Witold Conti to pseudonim, aktor naprawdę nazywał się Witold Konrad Kozikowski), producentem filmowym i muzykiem mieszkającym w stanie Nowy Meksyk w USA. Gdy nawiązałem kontakt z Antonem, nie wiedział nawet, gdzie pochowany jest jego dziadek.

A czego ty dowiedziałeś się od wnuka?

Przede wszystkim, że Zofia „Susie” Margulesówna, czyli wdowa po Contim, spisała nieopublikowane wspomnienia, które otrzymałem do wglądu. Poprzez Antona skontaktowałem się z jego matką, czyli synową Witolda, Nancy Kozikowski, od której dowiedziałem się z kolei, jaka była „Susie” i jak wspominała męża. Zacząłem zbierać te informacje i dzielić się nimi na Facebooku, a wtedy odezwały się dwie poznańskie rodziny – Wielebskich i Kobusów, zaprzyjaźnione z Haliną, siostrą Witolda, i dzięki temu mające w swoich zbiorach obrazy namalowane przez aktora. Państwo Wielebscy przybliżyli mi losy rodziców Contiego, którzy przeżyli syna i zmarli w wielkopolskim Czerwonaku na przełomie lat 50. i 60. XX w. Mając ten pakiet informacji i odkrywając coraz to nowsze fakty, podjąłem decyzję, by poświęcić Witoldowi książkę. Wiedziałem, że ważnym elementem jego biografii będą też wątki homoerotyczne, ponieważ miały znaczący wpływ na karierę Contiego.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Drag queen Himera – spod Lwowa przez Paryż i Stany do Warszawy

Z drag queen HIMERĄ rozmawia Mariusz Kurc

fot. Anken Berge

Wyobraź sobie, że jestem RuPaulem i trzymam w ręku twoje zdjęcie z czasu, gdy miałeś 10 lat. Co byś…

O, nie, to jest najbardziej żenująca część tego programu.

Ale też wzruszająca.

No, dobrze, dobrze.

Więc co byś powiedział sobie 10-letniemu?

A ile mamy czasu?

Jakieś 1,5 godziny.

Powiedziałbym: „Nie wahaj się, twoje życiowe decyzje są słuszne”, „Bądź nadal taki odważny, jak jesteś”, „Tak, już powoli do tego dochodzisz – rzeczywiście nie powinno cię obchodzić, co myślą o tobie obcy ci ludzie”, „Nie przestawaj być pozytywnie nastawiony do życia”, „Zaufaj swoim instynktom i pasjom – a nie poddaj się nigdy realiom życia”.

Dostrzegasz w tym 10-latku przyszłą wspaniałą drag queen?

Tak, zdecydowanie. Drag jest dla mnie idealnym spoiwem łączącym różne moje zainteresowania artystyczne w jeden projekt – malowanie, muzykę, taniec, modę, aktorstwo.

Od dziecka fascynowałem się silnymi postaciami kobiecymi – czy była to Lara Coft, czy Kitano z Mortal Kombat, czy solistki Destiny’s Child. Podziwiałem je za pewność siebie i seksapil. Gdy ze starszym bratem bawiłem się w Mortal Kombat, zawsze byłem Kitano. Zakładałem rajstopy na głowę i machałem tą peruką, tymi włosami do stóp. Czekałem też, by dorosnąć do rozmiaru 37 i już na poważnie nosić szpilki mamy, bo ciągle z nich wypadałem. Tworzyłem kostiumy dla moich lalek ze skrawków materiałów od mamy – mama sobie zamawiała sukienki u krawcowej i zostawały jej skrawki. Chciałem oczywiście być projektantem mody i mama się śmiała, że będę dla niej projektował, to akurat się nie spełniło. 

Malowałam, rysowałem, robiłem zdjęcia, próbowałem nawet komponować muzykę, obsługiwałem wszelkie szkolne akademie. Byłem tym jedynym chłopcem, który recytował wiersze na szkolnych akademiach, bo inni chłopcy (heterycy) uznawali to za obciach. A o tym, że istnieją drag queens, dowiedziałem się, jak miałem 18 lat.

Zaraz pociągnę ten temat, ale wcześniej: czy wtedy już zdawałeś sobie sprawę, że niemal wszystkie twoje pasje są, wiesz, „niemęskie”?

O, tak, uświadomiłem to sobie wcześnie. Na mojej małej wsi pod Lwowem… Skole to małe miasteczko, 6 tysięcy mieszkańców, ale ja mówię „wioska”. No więc w Skolem – i zresztą nie tylko tam – typy takie jak ja są uznawane za słabe. W sporcie też byłem dobry, jednak uwaga rówieśników skupiała się na mojej artystycznej odmienności. Ale moja miłość do tego i radość, jaką z tego czerpałem. były mocniejsze. Tak jak już powiedziałem: uświadomiłem sobie, że nie mogę przejmować się opinią innych kosztem własnego szczęścia. Uświadomiłem sobie też, że nie będzie dla mnie miejsca w tej wiosce, ani w ogóle w Ukrainie.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Reżyser Benjamin Cantu i jego znakomity dokument „Eldorado. Wszystko, czego nienawidzą naziści”

Z reżyserem BENJAMINEM CANTU, autorem głośnego dokumentu „Eldorado, Wszystko, czego nienawidzą naziści” (Netflix) o niemieckiej społeczności queer lat 20. XX w., rozmawia Frąc (Paweł Frąckiewicz)

fot. Alona Nahmias

„Eldorado. Wszystko, czego nienawidzą naziści” to dokument o niesamowitym queerowym świecie niemieckiej społeczności LGBT+ lat 20. ubiegłego wieku – a więc sprzed stu lat. W twoim obrazie przewijają się zdjęcia i filmy archiwalne, jest nowocześnie nakręcona część fabularyzowana, jest kilka osób bohaterskich, do tego wypowiedzi wielu znawców tematu, queerowych historyków_czek LGBT+. Co było dla ciebie najtrudniejsze w tak skomplikowanym projekcie?

Najtrudniej było powiedzieć 100-letniemu Walterowi Arlenowi, że Lumpi, chłopak, który był jego nastoletnią miłością i z którym rozłączyła go wichura wojenna, zmarł z głodu w niewoli jeszcze w czasie wojny.

Jak dotarłeś do Waltera?

W 2020 r., gdy już pracowałem nad „Eldorado”, przeczytałem w „Die Zeit” wywiad z Walterem Arlenem, który był znanym kompozytorem, zrobiony z okazji jego setnych urodzin. Walter od czasów wojny mieszkał w USA, miał męża. Zdobyłem do niego kontakt i zadzwoniłem zapytać, czy zechciałby wypowiedzieć się do mojego filmu. Przy okazji powiedziałem, że pochodzę z Budapesztu – natychmiast opowiedział mi historię swojej miłości do Lumpiego i zapytał, czy może mógłbym jakoś pomóc mu dowiedzieć się, co się z nim stało. Walter bez skutku szukał jakichkolwiek informacji o Lumpim od 80. lat. Zgodziłem się z chęcią, znam społeczność żydowską na Węgrzech i przy pomocy wuja, który jest historykiem, szybko wpadliśmy na ślad Lumpiego, czyli Fülöpa Lóránta. Niestety trafił on do niewoli w austriackim obozie pracy Harka i tam zmarł z głodu w 1943 r.

 Jak to powiedzieć Walterowi? I czy po takiej informacji on będzie miał jeszcze siłę i ochotę, by brać udział w moim filmie? Wzbudziło w nim to wielki smutek, ale połączony też z wielką ulgą, bo niepewność, jaką odczuwał z powodu losu ukochanego, była przytłaczająca. Niedługo potem kręciliśmy zdjęcia z Walterem, ładunek emocjonalny tej rozmowy był niesamowity.

Świetny jest pomysł, by osią łączącą wszystkie wątki filmu był słynny berliński klub Eldorado, który przez lata był mekką wszelkich queerow, a po dojściu Hitlera do władzy przestał istnieć niemal z dnia na dzień.

To akurat był mój pomysł. (uśmiech) Ideę dokumentu o kulturze queer lat 20. w Niemczech mieliśmy – razem z moim producentem Nielsem Bokampem – już od około 2015 r. Prezentowaliśmy ją wielokrotnie różnym stacjom telewizyjnym, w tym Arte. Niestety nikt nie miał wówczas ochoty na tę epokę, tym bardziej na perspektywę queer, to było „zbyt niszowe”. Do Netfliksa zgłosiliśmy się już z koncepcją Eldorado jako centrum. Udało się! Zaczęliśmy weryfikować, ilu z bohaterów, o których myśleliśmy, rzeczywiście bywało w tym klubie, w ilu przypadkach jesteśmy tego pewni, a w ilu możemy tak z dużym prawdopodobieństwem założyć. Na przykład Ernst Röhm, jeden z czołowych nazistów, przyjaciel i prawa ręka Hitlera, w pewnym okresie na pewno bywał w Eldorado – zresztą homoseksualność Röhma była tajemnicą. Magnus Hirschfeld, jeden z ojców chrzestnych seksuologii jako nauki, a także prekursor światowego ruchu LGBT+ – też na pewno ją znał. Charlotte Charlaque i Toni Ebel pewnie nie było stać na Eldorado. To jednak było bardzo drogie miejsce. Najprawdopodobniej poznały się w innym klubie queerowym, było ich wtedy ponad 150 rozmieszczonych po całym mieście, w tym również w dzielnicach robotniczych. Ważne jest, by nadmienić, że nasz film nie chce wyróżniać Eldorado, raczej staramy się użyć go jako symbolu tego całego świata.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

„W mężczyznach się kocha, aż strach o tym myśleć” – sylwetka Jakuba Ludwika Sobieskiego, królewskiego syna, z perspektywy LGBT

Z perspektywy LGBT sylwetkę JAKUBA LUDWIKA SOBIESKIEGO, syna króla Jana Sobieskiego, przedstawia Paweł Fijałkowski Jego pozycja była pochodną kariery ojca Jana Sobieskiego, wybranego wiosną 1674 r. na króla Polski. Stał się sławny dzięki ojcowskim dokonaniom, które rozbudziły w nim wielkie ambicje. Pomimo sprzeciwu części szlachty nosił tytuł królewicza, ale nie sprawował żadnej oficjalnej funkcji, ponieważ nie pozwalało na to polskie prawo. Toteż przez dużą część życia poszukiwał roli, jaką mógłby odegrać.

Kiła wrodzona

Urodził się jesienią 1667 r., gdy jego ojciec był jeszcze marszałkiem wielkim koronnym i hetmanem polnym. Ciężarna Maria Kazimiera postanowiła powić go w Paryżu, pod opieką dobrych lekarzy, u których leczyła doskwierającą jej chorobę weneryczną. Spodziewano się, że noworodek może być zarażony kiłą, toteż przygotowano dla niego specjalny preparat bazujący na rtęci, który niebawem okazał się potrzebny. Dziecko cierpiało na ciężki i długotrwały katar, który najprawdopodobniej był objawem kiły wrodzonej. Zgodnie z rodzinnym zwyczajem chłopiec otrzymał nie tylko imiona Jakub Ludwik, ale także przezwisko, używane w kręgu najbliższych. Nazywano go Fanfanem lub zdrobniale Fanfanikiem, a określenie to pochodziło od francuskiego słowa fanfan – dziecinka, dzidziuś, berbeć. Rodzice pokładali w nim wielkie nadzieje, pragnęli, by wyrósł na mężczyznę mądrego i silnego jak jego ojciec. Według dworzanina Marii Kazimiery, Françoisa-Paulina Daleraca, 13-letni Jakub miał „twarz pociągłą, pełną słodyczy, pięknie rozmarzone oczy, cały był pełen wdzięku i dobrze zbudowany, wielce żywy”. Dobrze tańczył i sprawnie jeździł konno, choć doskwierała mu poważna wada kręgosłupa, którą korygowano za pomocą specjalnych kamizelek zamówionych przez matkę.

Król Jan Sobieski pragnął, by jego najstarszy potomek uczył się przy nim sztuki dowodzenia. Gdy wiosną 1683 r. Austria i Polska podpisały traktat o wzajemnej pomocy, Sobieski rozpoczął przygotowania do wyprawy przeciwko Turkom i postanowił zabrać na nią 16-letnego Jakuba. Ojciec liczył na to, że udział w zwycięskiej wojnie zapewni synowi popularność wśród szlachty i jednocześnie umożliwi wprowadzenie go w towarzystwo europejskich książąt. Natomiast pozostający pod silnym wpływem ojca, pełen młodzieńczego zapału Jakub pragnął zdobyć doświadczenie wojskowe i żołnierską sławę.

Cały tekst do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

„Duperella pokazała dupę!” czyli jak audiodeskryptor Marcin Matuszewski rozpoczął pracę na eventach queerowych

Z MARCINEM MATUSZEWSKIM, audiodeskryptorem, który pracuje również na drag shows, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

fot. Weronika Kuryło

Jesteś audiodeskryptorem – opisujesz osobom niewidomym to, co sam widzisz – na różnych wydarzeniach, w tym na występach dragowych.

To w gruncie rzeczy nieskomplikowana robota. Osoby z niepełnosprawnością wzroku przy wejściu do klubu dostają zestawy słuchawkowe, ja przez cały czas mam ze sobą mikrofon. Ważne, żeby nie przygotować strefy dla osób korzystających z audiodeskrypcji tuż przy głośnikach. Słuchawka zazwyczaj jest na jedno ucho, drugie jest cały czas nastawione na odbiór dźwięku występu. Gadam bez przerwy do tego pierwszego, zaopatrzonego w słuchawkę. Nadaję z możliwie najcichszego miejsca w klubie, z którego widać scenę.

Trzeba dokładnie trzymać się tego, co widać, korzystać z precyzyjnego i najlepiej nienacechowanego emocjami języka. Ale przy występie drag należy te zasady schować do kieszeni i dać się ponieść. Tylko w taki sposób osobom, które odbierają audiodeskrypcję, daję poczuć atmosferę. Po drag show zazwyczaj nie pamiętamy konkretnych ruchów performerów_ ek albo czy osoba ruszyła prawą, czy lewą ręką itd. Pamiętamy samo doświadczenie: cekiny, brokaty, lasery, kolory, klimat. Audiodeskrypcja queeru polega na wrażeniowości.

A więc to twoja interpretacja.

Od niej nie da się uciec. Zawsze coś będzie podobać mi się bardziej, a coś mniej. Jednak staram się zachować przestrzeń na obiektywizm albo chociaż jego pozór.

Kiedy zacząłeś swoją przygodę z audiodeskrypcją?

Siedem lat temu – od audiodeskrypcji sztuki współczesnej w Zachęcie. To był czas, kiedy w tej galerii organizowano świetne, problemowe, często „niewygodne” wystawy. Nie pamiętam, jaka była pierwsza praca, którą opisywałem, ale dyskusja wokół niej była gorąca. Podczas opisywania w galerii czy muzeum trzeba być poważniejszym. Na spotkania przychodzą osoby, które chcą się czegoś dowiedzieć o artystach i artystkach, historii, pracach, porozmawiać na trochę bardziej salonowym poziomie. Muszę uważać na język. Przy opisie występów dragowych mogę pozwolić sobie na więcej. Pamiętam, jaką radość poczułem, gdy mogłem powiedzieć: „Duperella pokazała dupę!”. W galerii sztuki podobne wydarzenie musiałbym ubrać w eufemizm, np.: „Duperella lekko podniosła sukienkę, ukazując pośladki”. Podczas show nie ma na to miejsca. Tu liczą się emocje!

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.