Ostatnia prosta do 22. MDAG!

Ostatnia prosta do 22. MDAG! Polecenia dyrektora festiwalu, pełny harmonogram projekcji i start sprzedaży biletów

 
 

Jeszcze tylko kilka dni dzieli nas od startu 22. edycji Millennium Docs Against Gravity – drugiego największego festiwalu filmów dokumentalnych w Europie! Od dziś na stronie  mdag.pl  dostępny jest pełny harmonogram projekcji dla wszystkich siedmiu festiwalowych miast. Rozpoczęła się także przedsprzedaż biletów online na mdag.pl , na stronach kin oraz stacjonarnie w ich kasach. 

To idealny moment, żeby dokładnie zaplanować filmową ucztę dokumentalną. Część kinowa festiwalu odbędzie się w dniach 9 – 19 maja w siedmiu miastach: Warszawie, Wrocławiu, Gdyni, Katowicach, Poznaniu, Bydgoszczy i  Łodzi. W tym roku nowym łódzkim domem MDAG jest Kino NCKF w EC1 Łódź.

Część online potrwa na  mdag.pl  od 20 maja do 2 czerwca. Dokładny program drugiej części festiwalu poznamy pod koniec edycji kinowej.

To ostatnia chwila, żeby zakupić festiwalowy karnet (akredytacje nie są już dostępne). Sprzedaż ostatnich sztuk trwa tylko do końca kwietnia lub do wyczerpania puli na stronie book.mdag.pl ! Bilety na wydarzenia specjalne, jak stand-up, kolacje tematyczne w hotelu Puro, warsztaty fotograficzne czy pokaz z muzyką na żywo, także można kupować na stronie book.mdag.pl.

 

TOP 12 dyrektora festiwalu, Artura Liebharta

W tegorocznym programie MDAG znalazło się w sumie niemal 180 filmów krótko- i pełnometrażowych, co nie ułatwia przygotowania listy najbardziej interesujących tytułów. Jak odnaleźć się w tym filmowym gąszczu? Z pomocą przychodzi założyciel i dyrektor festiwalu Artur Liebhart, który przygotował autorski wybór tytułów:

Oto moja dwunastka. Więcej nie mogę podać, bo bym nigdy nie skończył!

 

„Nagłe przebłyski głębi istnienia” (A Sudden Glimpse to Deeper Things), reż. Mark Cousins

Skąd i kiedy przychodzi Wena? Dlaczego warto wierzyć w swój talent? Czym naprawdę jest sztuka abstrakcyjna?

Trailer: https://youtu.be/xHav5Aw4nMA

„A w niej pragnienie” (A Want in Her), reż. Myrid Carten
Gdy są problemy w rodzinie, to ważne, aby mieć przy sobie kamerę i… odwagę. Wujek też się przyda, a najlepiej dwóch!

Trailer: https://youtu.be/rFK8kxR2vyo

„Tylko na Ziemi” (Only on Earth), reż. Robin Petré
Tylko w Galicji dzikie konie ratują ludzi i naturę przed pożarami. Tyle, że jest ich coraz mniej.

Trailer: https://youtu.be/UDSCzSGX4G8

„One to One: John i Yoko” (One to One: John & Yoko), reż. Kevin Macdonald
Chyba w końcu polubiłem Johna Lennona.  Czy to dzięki nagraniom jego rozmów telefonicznych autorstwa FBI? 🙂 

Trailer: https://youtu.be/r8o_xETfcz8

„Kwiat ośmiu gór” (A Flower of Mine), reż. Paolo Cognetti
Jak góry mogą nas uratować? Gdzie jest najwyżej położona w Alpach restauracja wegańska? Jak znaleźć swój kwiat?

Trailer: https://youtu.be/_3BpJ4PdlqI

„Pociągi” (Trains), reż. Maciej Drygas
Trainspotting level filozoficzny. Samo złoto – dla zuchwałych i kochających kino.

Trailer: https://youtu.be/ozjqtdXVFW8

„Viktor”, reż. Olivier Sarbil

Dowiadujemy się, co słyszy niesłyszący samuraj z Charkowa, jakie robi zdjęcia i jak jego historia pomaga innym.

Więcej o filmie: https://mdag.pl/22/pl/warszawa/movie/Viktor

„Riefenstahl”, reż. Andres Veiel 
Myślicie, że coś wiecie o Leni? Ona dopiero po wojnie pokazała, co potrafi…. 

Trailer: https://youtu.be/qwpiURjbrnI

„Pod szczęśliwą gwiazdą” (Wishing On a Star), reż. Peter Kerekes
O wróżce z Neapolu, co w świat za szczęściem wysyłała. Peter Kerekes w najlepszej formie, w swoim austro-węgierskim stylu.

Trailer: https://youtu.be/E8nfUK3SsQY

„Kuba, na zachód od Zapaty” (To the West, in Zapata), reż. David Bim
Kubański spleen z aligatorem na bagażniku. Najwyższy poziom zdjęciowy. 

Trailer: https://youtu.be/5QCe_zMWKmk

Seriale na MDAG:

„Czarny łabędź” (The Black Swan), reż. Mads Brügger
Mads Brügger przechodzi samego siebie i zabija mit „czystej" Danii i Skandynawii.

Trailer: https://youtu.be/MLwgJshi2f8

„Social Studies”, reż. Lauren Greenfield
Kalifornijska odpowiedź na „Dojrzewanie", dająca jednak dużo więcej nadziei. 

Trailer: https://youtu.be/MN7Uf13An24

 

Dostępność na MDAG

Podczas festiwalu dokładamy wszelkich starań, żeby wydarzenie było w jak największym stopniu dostępne! 

W tym roku siedem filmów z programu udostępniana jest z audiodeskrypcją za pomocą aplikacji Kino Dostępne: Viktor, Pociągi, Ernest Cole: odnaleziona legenda, One to One: John i Yoko,
Apokalipsa w tropikach, Nagłe przebłyski istnienia, Pan Nikt kontra Putin.  Audiodeskrypcja kierowana jest do osób ze specjalnymi potrzebami w obszarze wzroku, które mają trudność w czytaniu napisów i mogą potrzebować pomocy lektora. Zapraszamy również na pokazy specjalne, podczas których zapewniamy odbiorniki do audiodeskrypcji i słuchawki oraz pętle indukcyjne i napisy rozszerzone dla osób  ze specjalnymi potrzebami w obrębie słuchu.  Ponadto zorganizowałyśmy szkolenie z zakresu potrzeb osób z niepełnosprawnościami dla naszych wspaniałych wolontariuszy_ek oraz koordynatorów_ek kin. W każdym warszawskim kinie dostępne są słuchawki wyciszające, a osoby towarzyszące osobom z niepełnosprawnościami mają bezpłatny wstęp na wszystkie wydarzenia.

Wszystkie niezbędne informacje znajdziesz na naszej stronie w zakładce Dostępność:
https://mdag.pl/22/pl/warszawa/page/Dostepnosc-1

Jeśli masz jakiekolwiek pytania, potrzebujesz pomocy w zakupie biletów na seanse czy asysty w poruszaniu się po kinie, zapraszamy do kontaktu z koordynatorką dostępności festiwalu Julią Kosińską mailowo: julia@againstgravity.pl lub telefonicznie: +48 579 754 101. 

Millennium Docs Against Gravity odbędzie się od 9 do 18 maja w siedmiu miastach (Warszawa, Wrocław, Gdynia, Poznań, Katowice, Łódź i Bydgoszcz), a następnie online – od 20 maja do 2 czerwca na mdag.pl. Mecenasem tytularnym wydarzenia jest Bank Millennium (https://www.bankmillennium.pl/).

Dzielnice LGBTQ+ w Polsce i na świecie

 

Materiał partnera – NNV sp. z o.o.
 

Dzielnice LGBTQ+ w Polsce i na świecie

Społeczności LGBTQ+ na całym świecie od lat tworzą swoje enklawy, które stają się centrami ich kultury i aktywizmu. Te dzielnice, często nazywane “gay villages”, pełnią rolę bezpiecznych przestrzeni, gdzie osoby o różnych orientacjach seksualnych mogą swobodnie wyrażać siebie i integrować się z ludźmi podobnymi sobie. W miejscach takich panuje równość i tolerancja, które pozwalają na pełną swobodę w wyborze stylu życia i towarzystwa. “Gay villages” to też knajpki, kina teatry i inne miejsca kultury, w których członkowie społeczności LGBTQ+ mogą spędzać czas wolny. Przyjrzyjmy się wybranym dzielnicom tego typu w Polsce i na świecie.

 

Dzielnice LGBTQ+ na świecie

 

Reguliersdwarsstraat w Amsterdamie

Amsterdam od dawna uchodzi za miasto przyjazne społeczności LGBTQ+. Ulica Reguliersdwarsstraat jest sercem gejowskiego życia nocnego w stolicy Holandii. Znajdziemy się tam bary i kluby, takie jak Bar Blend, który jest otwarty na wszystkich, niezależnie od wieku, płci czy orientacji. W każdy piątek organizowane są tam pokazy drag queen. Innym popularnym miejscem jest Reality Bar, znany z muzyki latino. Warto również wspomnieć o Lunchroom Downtown, powstałym w 1970 roku, który był pierwszym otwarcie gejowskim miejscem w okolicy. ​

 

Shinjuku Ni-chōme w Tokio

Shinjuku Ni-chōme to tętniąca życiem dzielnica gejowska w Tokio, rozświetlona neonami i pełna wysokich budynków z klubami nocnymi oraz kameralnymi barami. W lokalu Campy! Bar obsługują drag queens, a w New Sazae, wystylizowanym na lata 70., gospodarzem jest mama Shion. Mimo że w wielu miejscach nie mówi się po angielsku, większość lokali charakteryzuje się zachodnim wystrojem i menu bliskiemu każdemu Europejczykowi. Za dnia można tam zjeść ramen w ekstrawaganckich kawiarniach. Warto też odwiedzić tamtejsze księgarnie, takie jak Print Charming. Znajdziemy w nich książki autorstwa osób LGBTQ+. ​

 

Schöneberg w Berlinie

Schöneberg to pierwsza i najbardziej znana dzielnica LGBTQ+ w Berlinie. Już w latach 20. XX wieku otwierano tam kluby i restauracje przyjazne społeczności. Jeden z najstarszych barów gejowskich, Tom’s Bar, funkcjonuje do dziś. Inne miejsca warte uwagi to Prinzknecht, Heile Welt i Hafen. Dla turystów dostępne są hotele przyjazne gościom LGBTQ+, takie jak Tom’s Hotel, Axel Hotel Berlin czy Gay Hostel. W tej dzielnicy niełatwo się zgubić, nawet jeśli odwiedza się ją pierwszy raz. Życie nocne koncentruje się wokół placów Wittenbergplatz i Nollendorfplatz. ​

 

Dzielnice LGBTQ+ w Polsce

W Polsce nie wykształciły się jeszcze dzielnice o tak wyraźnym charakterze LGBTQ+ jak na Zachodzie. Być może wynika to z upowszechnienia mediów i aplikacji społecznościowych, które umożliwiają bardziej mobilny charakter społeczności. Niemniej jednak, w większych miastach istnieją miejsca, które przyciągają osoby różnej orientacji i koncentrują w sobie życie towarzyskie tej społeczności.

 

Osiedle Za Żelazną Bramą w Warszawie


Miejsca otwarcie przyjazne społeczności nieheteroseksualnej w Warszawie zaczęły tworzyć się w latach 90. XX wieku wraz z transformacją ustrojową. Nie oznacza to, że przestrzenie takie nie istniały wcześniej. W czasach PRL za jedną z bardziej gejowskich dzielnic uchodziło osiedle Za Żelazną Bramą.

Nie do końca wiadomo, dlaczego społeczność LGBTQ+ tej epoki zaczęła koncentrować się właśnie tam. Możliwe, że przyciągała ją anonimowość nowych, wielkich blokowisk. Osiedle jest położone na obszarze 33 hektarów pomiędzy Ogrodem Saskim a ulicami: Królewską, Twardą, Prostą, Żelazną i Elektoralną. W obrębie tej dzielnicy kręcono wiele filmów takich jak komedia “Dzięcioł”, która powstała w 1970 w nowym bloku mieszkalnym. Za Żelazną Bramą powstały też wybrane sceny z kultowego “Misia” czy serialu “W labiryncie”. Obecnie w Warszawie społeczność LGBTQ+ jest rozproszona, a jej obiekty kulturowe takie kluby i bary koncentrują się w okolicy Śródmieścia.

 

 

Osiedle Teatralne w Krakowie

Tworzenie bezpiecznych i przyjaznych przestrzeni dla osób LGBTQ+ jest procesem, który wciąż ewoluuje, odzwierciedlając zmieniające się realia społeczne i kulturowe. W okresie realnego socjalizmu taką dzielnicą w stolicy Małopolski miało być Osiedle Teatralne. Ta zabytkowa część dzielnicy Nowa Huta została zbudowana w latach 1950–1953 zgodnie z zasadami realizmu socjalistycznego. W jej obrębie znajdują się ważne obiekty kulturalne, takie jak Teatr Ludowy oraz kino “Świt”. To właśnie ze względu na bliskość teatrów dzielnica miała być zasiedlona przez gejów, gdyż mieszkania w okolicy otrzymywali pracujący w nich artyści. W miarę postępującej akceptacji i otwartości społeczeństwa powstaje coraz więcej przestrzeni przyjaznych ludziom nieheteroseksualnym. Obecnie w Krakowie za najbardziej przyjazną im dzielnicę uchodzi Kazimierz, gdzie znajduje się wiele miejsc przyjaznych takim osobom. W sąsiedztwie Kazimierza mieści się Dom Równości (DOM EQ), centrum kulturalno-informacyjne dla społeczności LGBT+ i ich sympatyków.

 

Poznań

Podczas gdy w wielu miastach na świecie istnieją wyraźnie zdefiniowane dzielnice LGBTQ+, w Polsce społeczność ta nie posiada jeszcze takich enklaw. Miejscami, które skupiają tę społeczność, są często centra miast i starówki z barami i kawiarniami przyjaznymi wszystkim bez względu na orientację seksualną.

Według opinii wielu Polaków najbardziej gejowskim miastem w Polsce jest Poznań. Poznańska społeczność LGBTQ+ jest rozproszona. Na Starym Rynku znajdziemy wiele kawiarni i knajpek, w których takie osoby mogą czuć się swobodnie. Tego rodzaju miejsca funkcjonują też między innymi w dzielnicach Jeżyce, Wilda i Łazarz. W tym dużym mieście powstaje też coraz bogatsza infrastruktura turystyczna przyjazna społeczności LGBTQ+. Należą do niej m.in. wszystkim hotele i hostele otwarte właśnie na takich klientów.

 

Vannesa Vanjie Mateo: Przyprowadźcie fajnych, polskich chłopców!

Jedna z najpopularniejszych na świecie drag queens – VANESSA VANJIE MATEO – uczestniczka 10. i 11. sezonu RuPaul’s Drag Race oraz All Stars 9 w specjalnym wywiadzie dla Repliki”! O swojej karierze i pierwszej wizycie w Polsce w ramach trasy Werq The World (9 kwietnia 2025 r w COS Torwar). Rozmawiał Bartłomiej Podsiad.
Shot by Marco Ovando

 

 

Hej, cieszę się, że udało nam się złapać!

Nareszcie! Jestem teraz ciągle w podróży, bo przygotowania do Werq the World idą pełną parą. Jadę właśnie z jednych przymiarek na kolejną, a tuż po niej mam jeszcze następną więc cały czas w trasie.

 
Wspomniana przez Ciebie trasa zaczyna się już za kilka dni. 22 marca zaczynacie w Swansea w Wielkiej Brytanii, a 9. kwietnia zobaczymy cię w Warszawie! To chyba twoja pierwsza wizyta w Polsce?

Zgadza się. Mieliśmy przyjechać w zeszłym roku, ale niestety z powodu problemów poprzedniego promotora trasy musieliśmy odwołać wszystkie występy. Tym razem będzie inaczej! Alter Art to świetny partner, więc tym razem na pewno się zobaczymy! Mam nadzieję, że ty też będziesz Bartku? 

 

 

Tak się złożyło, że w dniu koncertu w Polsce są moje urodziny, więc…

Więc musisz być! Już załatwiam Ci bilet! Będziemy razem świętować Twoje urodziny. Jesteś zodiakalną rybą czy rakiem?

 
Początek kwietnia to czas baranów (śmiech). Ślicznie dziękuję za bilet! Jak się czujesz przed tą trasą?

Prawie trafiłam z tym znakiem! (śmiech) A co do trasy to jestem meeeega podekscytowana! Nie tylko samą podróżą po Europie, ale też całym show, które dla was przygotowałyśmy! Z tego, co wiem, mnóstwo osób kupiło już bilety, więc bardzo się cieszę, że chcecie zobaczyć mnie i pozostałe królowe w tej wyjątkowej aranżacji. To trasa, podczas której wcielamy się w najsłynniejsze gwiazdy estrady i naprawdę… będzie wyjątkowo! 

 
Show ma poprowadzić Sasha Velour w roli Madonny, a na scenie m.in. Roxxxy Andrews jako Mariah Carey, z którą byłaś razem w 9. All Stars. Z kolei ty wystąpisz jako Rihanna. Sama wybrałaś swoje wcielenie? 


Tak! Kocham Rihannę! Zawsze była moją ulubioną artystką! Po pierwsze – pochodzi z małej karaibskiej wyspy, tak samo, jak ja! Ja jestem z Portoryko, a Rihanna z Barbadosu. Cudownie widzieć, jak ktoś z tak małej wyspy jest w stanie robić tak wielkie rzeczy. Po drugie – ona robi wszystko: kosmetyki do makijażu, do włosów, produkty do skóry, ubrania, perfumy… Cokolwiek byś chciał, ona to ma! W moich oczach to prawdziwa gwiazda.

 

 
Wszyscy, którzy mieli okazję spotkać się z nią osobiście, mówią, że cudownie pachnie. Opracowałaś już ten unikalny zapach, by rzeczywiście być Rihanną na 100%? 
 

(śmiech) Wiele bym dała, żeby tak pachnieć. Może nawet skręcę jointa na backstage’u, żeby poczuć się dokładnie jak ona? Mówią, że często wygląda, jakby paliła tuż przed. (śmiech) Żartuję, ja nie palę. 

 
Zdradzisz jakie piosenki wybrałaś na trasę Werq the World

Rihanna ma tak wiele, tak dobrych piosenek, że trudno mi było wybrać tylko jedną czy dwie! (śmiech) Mogę więc chyba zdradzić, że będzie to miks jej najlepszych utworów, tak żeby w pełni oddać jej osobowość na scenie. To będzie naprawdę świetne show!


Czego innego można się spodziewać po Miss Vanjie! Świat oszalał na punkcie twojego imienia i tego, w jaki sposób je powiedziałaś, opuszczając 10 sezon RPDR.

To moje imię i to jak udało mi się je przedstawić to jakieś błogosławieństwo. Miałam tak ogromnego fuksa! To szaleństwo, w dalszym ciągu próbuję to jakoś ogarnąć rozumem i nie potrafię. Szczęściara ze mnie, szczególnie teraz, kiedy nie jest łatwo być drag queen w Ameryce. Wielu królowym trudno znaleźć pracę, więc tym bardziej doceniam, że wciąż są na świecie ludzie, którzy chcą mnie oglądać i chcą ze mną pracować. 


W zeszłym roku osoby fanowskie na całym świecie wreszcie doczekały się twojego powrotu w RuPaul’s Drag Race. Byłaś finalistką 9. edycji All Stars. Jak było? 
 

Spotkać się w programie z tymi wszystkimi szalonymi dziewczynami, które ogromnie podziwiam? Być razem na scenie, robić świetny drag? To była ogromna frajda! All Stars jest wyjątkowym przeżyciem i cieszę się, że dano mi szansę to przeżyć. Ciągle wracam do nagrań z mojego sezonu i wspominam jak było super! (śmiech) To był wspaniały czas, ale najbardziej cieszę się z tego, jak wiele pieniędzy udało mi się zebrać na cele charytatywne, w tym szczególnie na rzecz ASPCA (Amerykańskie Towarzystwo Zapobiegania Okrucieństwu wobec Zwierząt – przyp. red.).

 

Shot by Marco Ovando
 
Znasz jakieś polskie drag queens? Nasza scena nie jest tak duża, jak w Ameryce, ale może coś obiło ci się o uszy. 
 

Jestem tragiczna, jeśli chodzi o zapamiętywanie imion, więc nawet jeśli kogoś widziałam, to i tak bym niestety nie zapamiętała. To chyba moja największa wada! Możemy już jednak zdradzić jednego newsa… polskie drag queens, będą otwierać nasze show! Mam więc wielką nadzieję, że będę mogła spędzić z nimi trochę czasu i przeżyć „full Poland experience”. (śmiech)

 

Jakieś szczególne oczekiwania wobec tego „full Poland experience”?

(śmiech) Tylko jedno – zabawa! Nie mogę się doczekać, żeby was poznać, spędzić z wami ten czas i wspólnie celebrować drag. Chcę, żebyśmy przeżyli wszyscy coś wyjątkowego, zwłaszcza w tak trudnym czasie. To naprawdę będzie wielka impreza, więc bawmy się na niej dobrze! Nie ma drugiej takiej produkcji jak “Werq The World”. Ekipa naprawdę stara się, żebyśmy wyglądały i czuły się jak gwiazdy. Wiem, że będzie perfekcyjnie do granic możliwości honey!


O czymś jeszcze powinniśmy wiedzieć?

Daj wszystkim znać, że jestem singielką! (śmiech) Więc koniecznie przyprowadźcie na ten wieczór fajnych, polskich chłopców! (śmiech) O polskim jedzeniu słyszałam wiele, więc koniecznie chcę spróbować waszej kuchni. 

****

WERQ THE WORLD  

09 kwietnia 2025 / Warszawa / COS Torwar 


KUP BLETY NA SHOW>

Olly Alexander: Radzono mi, abym nie mówił głośno, że jestem gejem

Olly Alexander zadebiutował w 2015 roku, wydając z zespołem Years&Years świetny krążek Communion”. Dziś stawia na solową karierę i niebawem wystąpi z najnowszym materiałem w Warszawie (27.03.2025 r. / Klub Palladium>). O nowym albumie, Eurowizji, odkrywaniu orientacji i wyzwaniach związanych z byciem muzykiem-gejem Olly opowiedział w rozmowie z Patrykiem Radzimskim.
fot. materiały organizatora koncertu

 

 

Polari” to pierwszy album wydany pod twoim nazwiskiem. Czy czujesz, że to nowy początek?

 

Tak, cały proces polegał na tym, aby stworzyć album, który będzie jak najbardziej mój”. Nagrywając go, czułem, jakbym skondensował całego siebie w muzyce. Mam spore doświadczenie, działałem z Years&Years, wydałem z nimi już trzy krążki. Tym razem wiedziałem, że chcę zrobić to inaczej.

 

Tytuł albumu, Polari, to także określenie slangu używanego przez społeczność LGBTQ+ w XX wieku. Jeśli mam być szczery, nie wiedziałem o jego istnieniu aż do premiery Twojego krążka. 

 

Tak naprawdę w Wielkiej Brytanii również wiele osób nie wie o polari. Często ludzie nie zdają sobie sprawy, że niektóre słowa wywodzą się właśnie z tego slangu, np. drag”. Ten język ma naprawdę fascynującą historię, głównie ze względu na to, kto go używał, dlaczego i w jakich okolicznościach. Mam na myśli osoby queer, które używały tego szyfru”, aby uniknąć konsekwencji – często po prostu aresztowania. W tamtych czasach byli przecież traktowani jak kryminaliści. Zwroty i słowa wywodzące się z polari mają często zabawny, dość przewrotny wydźwięk. Jednym z moich ulubionych określeń jest camp”. Tworząc najnowszy album, czerpałem inspirację właśnie ze slangu polari. Choć nie we wszystkich piosenkach używałem tych charakterystycznych słów, to i tak czuć w nich ducha polari. 

 

Poza slangiem polari, jakie były największe inspiracje przy tworzeniu albumu?

 

Myślałem o twórczości innych artystów, których słuchałem jako dojrzewający nastolatek. Inspirowałem się też muzyką, która towarzyszyła mi, kiedy dopiero wkraczałem do queerowego świata, będąc gejem tuż po dwudziestce. To był dość szalony czas, w którym dużo imprezowałem, a w klubach królowały odświeżone wersje kawałków z lat 80. i 90. Od zawsze kochałem muzykę taneczną, a praca na planie queerowego serialu It’s a sin”, którego akcja rozgrywa się właśnie w latach 80., jeszcze bardziej rozpaliła moją miłość do tej ery w muzyce i bardzo głęboko wpłynęła na mnie jako artystę. Dlatego chciałem oddać esencję tej magii na nowym krążku, jednocześnie wprowadzając nutkę nowoczesności. 

 

Współpracowałeś nad tym albumem ze znanym brytyjskim producentem, który współpracował z Duą Lipą, czy Charli XCX – Dannym L Harle.

 

Jestem fanem Danny’ego od wielu lat. Co ciekawe, był on częścią mojego pierwszego albumu Communion” – Danny w świetny sposób zremiksował w 2015 roku piosenkę Shine”. Od dawna chcieliśmy stworzyć coś razem od podstaw, ale dopiero teraz to się udało. Wiedziałem, że nad najnowszym krążkiem chcę pracować z kimś nowym i zależało mi na tym, aby w stworzenie albumu zaangażować tylko jednego producenta, szczególnie, że wcześniej komponowałem w zespole. Gdy spotkaliśmy się z Dannym, podzieliliśmy się swoimi pomysłami i od razu wiedzieliśmy, w jakim kierunku podążać. Kocham jego spojrzenie na pop i muzykę elektroniczną, które świetnie ze sobą współgrają i pozwalają przekazać masę emocji. Jestem wdzięczny za to, że stworzyliśmy ten album tylko we dwóch. Danny świetnie zrozumiał paletę dźwięków, pomysłów i inspiracji, z których chciałem korzystać. 

 

fot. materiał organizatora koncertu
Mam wrażenie, że Polari” to twój najbardziej odważny i zmysłowy album. Co chciałeś przekazać swoim słuchaczom?

 

Właściwie każdy z moich albumów oscyluje wokół miłości, jednak nie zawsze jej obiektem jest druga osoba. Bardziej chodzi o samą ideę kochania i pożądania czegoś – nie tylko w innych, ale również w sobie. Jako osoba nieheteronormatywna odkryłem, jaki aspekt mojego świata chcę eksplorować – piszę o chłopakach, których poznałem, o moich doświadczeniach z nimi i historiach, które z nich wyniknęły. Myślę, że za motyw przewodni „Polari” można uznać pragnienie, choć tak naprawdę trudno to sprowadzić do jednej konkretnej rzeczy. 

 

Wiem, że to nie jest proste zadanie, ale czy mógłbyś wybrać swoją ulubioną piosenkę z albumu? Albo taką, która jest ci szczególnie bliska?

 

Kocham „Archangel”. To słodko-gorzki utwór, opowiadający o bolesnym momencie i osobie, która podnosi cię z kolan, sprawia, że znów jesteś pełen życia i przywraca twój optymizm. Refren może mieć nawet nieco dziecinny wydźwięk – „możesz robić cokolwiek chcesz i kiedy chcesz, bo dzisiejszej nocy wszystko należy do ciebie”. Ta piosenka za każdym razem mnie porusza. Poza tym daje niezłego kopa energetycznego i świetnie sprawdza się podczas joggingu. 

 

 

Brałeś udział w Eurowizji 2024, często nazywanej „gejowską olimpiadą”. Wykonałeś główny singiel z Polari”Dizzy”. Twój występ i cała oprawa sceniczna były spektakularne. Czy ostateczny wynik (18. miejsce na 25 krajów, zero punktów od widzów – przyp. red.) był dla ciebie rozczarowujący?

 

Muszę powiedzieć, że poniekąd byłem na to przygotowany. Oczywiście zawsze masz nadzieję na sukces. Byliśmy i jesteśmy naprawdę dumni z tego występu, ale wiedzieliśmy, że nie każdy go pokocha, a przecież tu liczy się największa liczba głosów. Nie potoczyło się to w sposób, na jaki liczyliśmy, byliśmy nieco rozgoryczeni, ale mimo wszystko celebrowaliśmy tę przygodę z dumą. Właściwie to pierwszy raz brałem udział w konkursie, a jak wiemy, rywalizacja bywa bezlitosna. 

 

Pierwszy, ale czy ostatni? Jest szansa na Twój powrót na eurowizyjną scenę?

 

Nie wiem, czy bym to powtórzył. Na pewno starczy mi takiej rywalizacji na jakiś czas. (śmiech)

 

Właściwie, słynne zero points” jest ikoniczne, warto spojrzeć na to w ten sposób. 

 

Dokładnie! Jestem dumny z mojego zera, nie każdy może się pochwalić takim wynikiem. (śmiech)

 

 

 

Śmiało można powiedzieć, że jesteś nie tylko wyoutowaną osobą LGBT+, ale też aktywistą. Czy był w twoim życiu moment, który szczególnie wpłynął na to, że zaangażowałeś się w działalność aktywistyczną? 

 

Na pewno nie mogę powiedzieć, że sobie to zaplanowałem. Nigdy nie myślałem, że będę kiedykolwiek głośno mówił o problemach społecznych osób LGBT+ i kwestiach politycznych. Powodem, dla którego od zawsze chciałem zostać artystą, była chęć wyrażania siebie. Wszyscy moi idole tak robili, byli autentyczni i nie ukrywali tego, kim naprawdę są. Pamiętam, że to było dla mnie bardzo istotne, abym debiutując z Years&Years, nie musiał ukrywać tego, że jestem gejem. W końcu to, jaki jestem, miało i ma ogromny wpływ na to, jaką muzykę tworzę i co chcę przekazać. Oczywiście mówiąc głośno na temat mojej orientacji i kwestiach dotyczących społeczności LGBT+, byłem na początku nieco przerażony. Bałem się, że ludzie nie będą chcieli słuchać mojego gadania. Nic podobnego! Dzięki mojej szczerości udało mi się zbudować niesamowitą więź z publiką. Zawsze starałem się podążać śladami osób kultury, które inspirowały mnie na różnych płaszczyznach. Mam na myśli takie legendy jak Ian McKellen, Elton John, Neil Tennant (połowa duetu Pet Shop Boys – przyp. red.) i George Michael. 

 

Kiedyś powiedziałeś, że zajęło ci 19 lat, aby w pełni zaakceptować swoją orientację. Czy pamiętasz ten moment w swoim życiu?

 

Miałem 19 lat, gdy dokonałem coming outu przed sobą i moim otoczeniem, rodziną, przyjaciółmi. Ale minęło jeszcze więcej czasu, nim poczułem się naprawdę komfortowo. Nie był to jednak jakiś konkretny moment. Kluczowe było z pewnością poznanie queerowej społeczności i historii jej przedstawicieli – ludzi, którzy mnie otaczali, autorów, twórców filmowych. Wśród nich poczułem się pewnie i wiedziałem, w jaką stronę chcę iść jako artysta i człowiek.

 

Czy to prawda, że na początku kariery radzono ci, abyś nie mówił o swojej orientacji?

 

Tak, to prawda, to było ponad dekadę temu. Od tego czasu zdecydowanie wiele się zmieniło. Aż trudno w to uwierzyć, ale wtedy, gdy ktoś powiedział publicznie, że jest gejem, to wciąż było to postrzegane jako skandal, a tabloidy strasznie to podkręcały. To była niewątpliwie beznadziejna rada, ale chyba rozumiem, dlaczego doradcy od wizerunku próbowali przekonać mnie, abym nie mówił o swojej orientacji. Natomiast ja w ogóle nie brałem pod uwagę takiego scenariusza i twardo stałem przy swoim. Gdy zrobię coś, co może być postrzegane choć w niewielkim stopniu jako seksualne, niektórzy ludzie wariują, automatycznie pojawiają się głosy w stylu osoby nieheteronormatywne są perwersyjne”, o mój boże, to nie jest family-friendly”. Halo, ludzie! Nie ma nic złego w tym, że złapię chłopaka za rękę albo go pocałuję, to nie powinno być dla nikogo problemem! Niektórzy nawet nie są tego świadomi, zaznaczają, że nie są homofobami, ale odczuwają dyskomfort, gdy widzą takie obrazki w mediach… serio? To bywa bardzo krzywdzące. 

 

Czy z biegiem czasu brytyjska i amerykańska branża muzyczna stały się bardziej inkluzywne? W Polsce to wciąż dość trudny temat, a wielu artystów nie decyduje się na coming out w obawie przed hejtem i brakiem wsparcia.  

 

Z moich doświadczeń mogę powiedzieć, że jest zdecydowanie lepiej! Przemysł muzyczny staje się bezpieczną przestrzenią dla osób nieheteronormatywnych i to dzięki artystom, którzy walczyli o to na przestrzeni ostatnich dekad. Obecnie duże znaczenie mają także fani, którzy mogą wspierać i bronić swoich idoli w Internecie. Jednocześnie wytwórnie zdają się mieć mniejszą moc niż kiedyś. Mogę śmiało powiedzieć, że dziś orientacja seksualna nie stanowi żadnej przeszkody na drodze do osiągnięcia sukcesu. Udowadniają to chociażby Lil Nas X, Kim Petras, Chappell Roan, Sam Smith czy Billie Eilish. Publika ich kocha, biją rekordy popularności. Choć wiadomo – to jest z natury wybiórczy biznes – możesz być na topie, a za chwilę upaść na dno, więc pod tym względem branża jest na pewno bezlitosna.

 

Grałeś w Polsce kilka razy, a już 27 marca powrócisz do nas w ramach trasy promującej Polari”. Czego fani mogą spodziewać się po koncercie? 

 

Jestem niesamowicie podekscytowany, że znów wyruszam w trasę! Show będzie skupiało się na muzyce, na więzi z fanami, będzie wyjątkowe, intymne. Zaśpiewam wiele piosenek z Polari”, będą też oczywiście piosenki wcześniejszych albumów, również w odświeżonych wersjach. Nie mogę się doczekać powrotu do Polski!

****

Olly Alexander / POLARI 

27 marca / Warszawa / Palladium 


KUP BLETY NA KONCERT>

Sąd Najwyższy: osoba niebinarna może być dyskryminowana ze względu na płeć!

25 lutego 2025 roku Sąd Najwyższy wydał przełomowy wyrok w sprawie niebinarnej Marty Radczyc, byłej krupierki we wrocławskim kasynie, która została zwolniona po tym, jak odmówiła stosowania się do restrykcyjnych zasad dotyczących wyglądu pracownic. Sąd uznał, że osoby niebinarne mogą podlegać dyskryminacji ze względu na płeć, co stanowi pierwszy tego typu wyrok w polskim systemie prawnym.

 

 

Historia sprawy: dyskryminacja w miejscu pracy

Historia Marty Radczyc – identyfikującej się jako osoba niebinarna – sięga 2021 roku, kiedy to została zwolniona z kasyna we Wrocławiu za odmowę noszenia makijażu, spódnicy i butów na obcasie.

Marta przez półtora roku pracowała jako krupierka w jednym z wrocławskich kasyn. Któregoś dnia zdecydowała się na zmianę wysokich szpilek na wygodne, płaskie obuwie. W rozmowie z WP Kobieta w 2021 roku Marta tak opisywała tę sytuację:

– Którejś nocy włożyłam na ostatnią godzinę zmiany płaskie obuwie. To jest normalne, często postępują tak kobiety krupierki, oczywiście nie afiszując się z tym. Sytuację zauważył mój kierownik i podszedł do mnie w trakcie gry z pretensjami. Nie mogłam wówczas odpowiedzieć, byłam skupiona na pracy. Kiedy poszłam się pożegnać, ponieważ właśnie skończyłam zmianę, zapytałam, dlaczego nie mogę nosić płaskich butów, skoro są dokładnie takie jak te, które ma na sobie on. Odpowiedział: jestem mężczyzną i do mojego stroju nie pasują buty na obcasie. Zasugerowałam mu, że mogę pracować w uniformie przeznaczonym dla krupierów, skoro uprawnia on do wygodnych butów, a na dodatek w kobiecym skafandrze czuje się bardzo niekomfortowo. To go rozwścieczyło i sprawę skierował do dyrektora.

Dwa tygodnie później dostała wypowiedzenie. Dzień przed w rozmowie z kierownikiem zmiany przyznała też, że ma partnerkę.

Wypowiedzenie argumentowano pandemią i ograniczenie etatów, ale chwilę wcześniej zatrudniono trzy osoby do zespołu.
Osoba postanowiła pozwać Casino Poland za dyskryminację ze względu na płeć i nierówności w miejscu pracy.
 

“Kobiety wyglądają lepiej w makijażu”

Podczas rozprawy przed Sądem Okręgowym we Wrocławiu Marta Radczyc miała okazję zadać pytania swojemu byłemu przełożonemu, dyrektorowi kasyna, co opisała m.in. Gazeta Wyborcza. Zapytała go, czy jest świadomy, że długotrwałe stanie w butach na wysokim obcasie powoduje ból oraz czy uważa za sprawiedliwe, że od kobiet wymaga się więcej pod względem wyglądu niż od mężczyzn.

Dyrektor odpowiedział, że mężczyźni nie mają obowiązku noszenia makijażu, ale muszą dbać o swój wygląd, co oznacza golenie się lub utrzymywanie zadbanego zarostu. Na to Marta Radczyc dopytała:
– Czyli kobieta z uczesanymi włosami i wypielęgnowaną twarzą to za mało, bo dodatkowo musi jeszcze nosić makijaż?

Dyrektor odparł:
– Tak, utarło się, że kobiety wyglądają lepiej w makijażu, zwłaszcza w sztucznym świetle.

Przyznał także, że firma nie rekompensuje kobietom kosztów kosmetyków do makijażu, dodając, że “mężczyźni też nie dostają zwrotu za maszynki do golenia.”

Sąd pierwszej instancji częściowo przyznał rację Radczyc, uznając, że dress code kasyna był dyskryminujący wobec kobiet i wymagał nieuzasadnionych nakładów finansowych oraz miał negatywny wpływ na zdrowie pracownic. 

 

Sąd Okręgowy: Osoba niebinarna nie może być dyskryminowana ze względu na płeć

Apelację od tego wyroku złożyły dwie strony sporu. Sąd Okręgowy w wyroku z 29 czerwca 2023 r. odrzucił argumentację powódki, uznając, że skoro identyfikuje się ona jako osoba niebinarna, to nie może być dyskryminowana ze względu na płeć. 

Obrońca powódki – adwokat Konrad Pawiński – zaskarżył ten wyrok do Sądu Nawyższego, wskazując na liczne naruszenia prawa. W apelacji zarzucono sądowi naruszenie przepisów prawa procesowego, w szczególności art. 233 § 1 k.p.c., poprzez dokonanie dowolnej, a nie swobodnej oceny zebranego w sprawie materiału dowodowego. Ponadto podkreślono, że sąd błędnie rozłożył ciężar dowodu, uznając, że to powódka powinna wykazać, że padła ofiarą dyskryminacji. Tymczasem zgodnie z art. 18 3b § 1 k.p., to strona pozwana powinna udowodnić, że zróżnicowanie sytuacji powódki względem innych pracowników miało obiektywne uzasadnienie.

Adwokat argumentował również, że Sąd Okręgowy nieprawidłowo zastosował przepisy dotyczące wypowiedzenia umowy o pracę na czas określony, ignorując fakt, że powódka została zwolniona właśnie z powodu odmowy podporządkowania się dyskryminacyjnym zasadom dotyczącym wyglądu. 

 

Przełomowy wyrok Sądu Najwyższego

25 lutego 2025 roku Sąd Najwyższy częściowo uwzględnił skargę, uznając, że wyrok Sądu Okręgowego wymaga ponownego rozpatrzenia. Jak wskazał sędzia przewodniczący Bohdan Bieniek, decyzja sądu II instancji opierała się na błędnym założeniu, że osoba niebinarna nie może być dyskryminowana ze względu na płeć. Odwołując się do orzecznictwa Unii Europejskiej, przypomniał, że dyskryminacja może dotyczyć również osób, które same nie są bezpośrednimi adresatami dyskryminujących przepisów, ale które są tak traktowane w środowisku pracy.

Sąd Najwyższy podkreślił, że Marta Radczyc była traktowana zgodnie z zasadami narzuconymi kobietom i podlegała innym wymaganiom niż mężczyźni zatrudnieni w kasynie. W związku z tym sąd uznał, że mogło dojść do naruszenia zasady równego traktowania w miejscu pracy. Zwrócono również uwagę, że całość postępowania dotyczącego dyskryminacji było prowadzone w sposób wadliwy, a sąd II instancji powinien jeszcze raz przeanalizować materiał dowodowy. 

Tym samym Sąd Najwyższy jednoznacznie orzekł, że osoby niebinarne mogą być dyskryminowane ze względu na płeć. Oznacza to, że nie można ich wykluczać z ochrony przed dyskryminacją tylko dlatego, że nie identyfikują się jednoznacznie z żadną z normatywnych kategorii płciowych.

Adwokat Marty Radczyc, Konrad Pawiński, skomentował dla nas sprawę:

– Takiego wyroku jeszcze w Polsce nie było i będzie on ogromnie ważny dla przyszłych spraw dotyczących dyskryminacji ze względu na płeć w miejscu pracy. To ważny wyrok dla osób niebinarnych, ale też po prostu dla osób identyfikujących się jako kobiety. Wprowadzenie dress code w firmie jest możliwe, ale powinno nakładać porównywalne obowiązki dla wszystkich pracowników i pracownic. Postępowanie będziemy musieli przejść raz jeszcze, ale mamy nadzieję na określenie jasnych zasad względem tego, czy kobiety mogą być zmuszane chociażby do noszenia szpilek, kiedy mężczyźni mogą ubierać wygodne buty na płaskim obcasie. Przecież kobieca elegancja nie wymaga koniecznie wysokiego obcasa, mocnego makijażu czy malowania paznokci.”

 

 

 

Ks. Kazimierz Orzechowski molestował seksualnie

 

 

Ks. Kazimierz Orzechowski znany ze “Złotopolskich” molestował seksualnie młodego aktora – Rafała Dajbora

„Przyjeżdżaj, przyszła wiosna, złapię cię za ptaszka”

fot. Tricolour EastNews

 

 

W najnowszym numerze magazynu Replika publikujemy przełomowy i wstrząsający materiał, w którym nasz dziennikarz i aktor Teatru Żydowskiego w Warszawie Rafał Dajbor ujawnia, że jako młody aktor był molestowany przez nieżyjącego już Kazimierza Orzechowskiego (1929–2019) – księdza i aktora, znanego m.in. z roli proboszcza w serialu „Złotopolscy”.

W artykule Dajbor szczegółowo opisuje sytuacje, do których dochodziło w Domu Aktora Weterana w Skolimowie, gdzie Orzechowski przez lata pełnił funkcję kapelana. Jego zachowanie było tajemnicą poliszynela – środowisko aktorskie wiedziało, ale milczało.

 

Szokujące wyznanie Rafała Dajbora

„Przyjeżdżaj, przyszła wiosna, złapię cię za ptaszka” – tak brzmi jedno z wielu zdań, które Orzechowski kierował do młodego dziennikarza.

„Notorycznie witał mnie w drzwiach swojego pokoju odziany w T-shirt, rozpięty szlafrok i nic poza tym, a gdy podawałem mu rękę, oprócz uściśnięcia jej pocierał moją dłonią o swojego członka. Czasami działał w „przeciwnym kierunku” – tzn. łapał mnie za krocze, patrząc mi zalotnie w oczy i mówiąc „amen, amen”.”

Dajbor opisuje, że sytuacje te zdarzały się wielokrotnie i były częścią jego kontaktów z Orzechowskim. Duchowny i aktor regularnie próbował seksualizować ich rozmowy, narzucając się fizycznie i werbalnie.

„Miałem 23 lata, widziałem, jak nikt, zupełnie nikt z mojego otoczenia nie reaguje na tę sytuację oburzeniem. Pracowałem w teatrze, grałem w filmach i serialach, pisałem w prasie – byłem szalenie zajęty. Do tego właśnie w tym czasie (26 września 2004 r.) zmarła moja mama. Nie wyobrażałem sobie robić afery i musieć zmieniać temat pracy magisterskiej. Bo kiedy? I skąd wziąć na to siły? Jeszcze mniej uśmiechało mi się narazić na opinię smarkacza, który próbuje robić karierę na wywołaniu skandalu i oczernianiu zasłużonego kapelana Skolimowa. A byłem pewien, że tak zostanę oceniony.”

 

Zakłamana dobrotliwość – systemowa zmowa milczenia wobec ks. Kazimierza Orzechowskiego

Ks. Kazimierz Orzechowski przez lata był postrzegany jako życzliwy i ciepły ksiądz-aktor, który prowadził msze dla środowiska artystycznego i pomagał starszym aktorom w Skolimowie. Tymczasem – jak wynika z relacji Dajbora – jego relacje z młodymi mężczyznami miały zupełnie inny, niepokojący charakter.

„Witold Sadowy żegnał go pięknym artykułem. W prywatnej rozmowie, gdy mu opowiedziałem o wydarzeniach sprzed lat, stwierdził, że doskonale wie, iż Kazio na starość zupełnie stracił kontrolę nad swoją seksualnością, i powiedział, że uważa jego zachowania za oburzające. Uogólniając: wszyscy wiedzieliśmy, wszyscy milczeliśmy, wszyscy udawaliśmy, że nie widzimy… ”

W tamtych czasach nikt nie mówił o przemocy seksualnej duchownych, a molestowanie przez księdza było tematem tabu.

„Całe te jego umizgi po prostu mnie… bawiły […] To był inny czas. Wszyscy albo dziwili mi się, że po prostu nie daję Orzechowskiemu po mordzie, albo… śmiali się wraz ze mną […] Nikt nigdy nie zasugerował, by to ujawnić i „zrobić aferę.”

Dajbor podkreśla, że to mogła nie była sytuacja odosobniona.

„Sam nie czułem się przez Orzechowskiego krzywdzony – widziałem w nim wtedy przede wszystkim kogoś godnego pożałowania, człowieka, który – na własne życzenie, bo przecież do bycia księdzem, do ślubowania celibatu nikt go nie zmuszał – tłamsił swoją seksualność, a ona i tak wybuchła mu w rękach jak źle rozbrajana mina. Być może raniąc przy tym innych.”

 

„Złotopolscy” i mit dobrego księdza

Kazimierz Orzechowski był postacią znaną i szanowaną. Przez lata grał role księży w polskich produkcjach filmowych (np. „Panny z Wilka”, A.Wajdy) i telewizyjnych, m.in. w kultowym serialu „Złotopolscy”.

„Ksiądz Kazimierz Orzechowski był nie tylko kochanym przez widzów proboszczem ze Złotopolic. Był też kimś, kto zachowywał się w sposób, w jaki nikt (a już zwłaszcza ksiądz) zachowywać się nie powinien.”

„Gdy tego rodzaju historie wychodzą na światło dzienne, pojawia się często tekst: „Po co wyciągać brudy na temat zmarłego?”. Odpowiadam: w imię prawdziwego przekazu historycznego, a także mając cały czas w głowie myśl, że mogłem nie być jedyny i że inni, potraktowani podobnie, jeśli istnieli, mogli molestowanie Orzechowskiego przeżyć znacznie gorzej niż ja. To o nich myślę dziś, pisząc ten tekst.”

 

***

Telefon Zaufania dla Ofiar i Sprawców Przemocy Seksualnej: 22 828 11 12 czynny we wtorki i środy od godz. 15:00 do 18:00. Opłaty za połączenia z numerem zgodnie z cennikiem operatora. Telefon zaufania oferuje pomoc dorosłym, którzy doświadczyli przemocy seksualnej, oraz służy radą i wsparciem osobom, które pragną wyeliminować własne niepożądane myśli i zachowania.

***

Rafał Dajbor (ur. 1980) – aktor i dziennikarz. Od 2002 r. występuje w Teatrze Żydowskim w  Warszawie. Zagrał kilkadziesiąt niewielkich ról w polskich filmach i  serialach, z czego największą popularność przyniosła mu postać ekologa Tomasza „Małego” Tusiewicza w „Klanie”. Kieruje Fundacją Drugi Plan, która za cel stawia sobie ocalenie od zapomnienia mistrzów epizodu polskiego kina i telewizji. Autor książek o kultowych polskich produkcjach filmowych: „Jak u Barei, czyli kto to powiedział” (2019), „Mój mąż jest z zawodu dyrektorem, czyli Jak u Barei 2” (2022) i „40-latek. Kulisy kultowego serialu” (2024). Od 2019 r. stały współpracownik „Repliki”. 

 

Dr Marlena Stala robi transpłciowy coming out i przechodzi tranzycję, będąc na emeryturze

Z MARLENĄ STALĄ, doktorką nauk humanistycznych, która właśnie w tym wywiadzie robi transpłciowy coming out i opowiada, jak to jest przechodzić tranzycję, będąc na emeryturze, rozmawia Monika „Pacyfka” Tichy

fot. Marek Zimakiewicz

Marlena Stala – badaczka literatury, doktorka nauk humanistycznych. Tranzycję rozpoczęła w 2022 r., będąc już na emeryturze. W dzieciństwie mieszkała w małym miasteczku na Mazowszu, do liceum chodziła w Toruniu. Studiowała bohemistykę i teatrologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po studiach przeprowadziła się do Olsztyna, gdzie pracowała w szkołach podstawowych i średnich, ucząc języka polskiego. W latach 1988–2014 wykładała literaturoznawstwo na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Badaczka polsko-czeskich stosunków literackich oraz współczesnej literatury metafi zycznej i religijnej. Mieszka nadal w Olsztynie.

Bardzo ci dziękuję. Po poł roku wahania zgodziłaś, się na tę rozmowę, tym samym robisz…

Tym samym robię publiczny coming out.

Jako transpłciowa kobieta.

Tak jest.

W imieniu całej „Repliki” dziękuję, że nam zaufałaś, i gratuluję tego kroku. Jakie argumenty cię do niego przekonały?

Moje wychodzenie z szafy było wielostopniowym procesem. 2 lata temu miałam coming out na FB przed znajomymi. Potem Gosia Sieniewicz, organizatorka Olsztyńskich Dni Widoczności Osób Transpłciowych, zaprosiła mnie do panelu podczas tego wydarzenia. Początkowo czułam opór, ale Gosia budzi takie zaufanie, że dałam się namówić i w maju zeszłego roku pierwszy raz pojawiłam się przed niewielką, ale jednak publicznością, mówiąc na głos, że jestem osobą transpłciową.

Co do tego wywiadu, to miałam nadzieję, że się rozmyślisz, ale w końcu stwierdziłam, że się odważę. Skoro to nie jest to medium mainstreamowe, nie jakiś Pudelek, a do tego pismo papierowe… Hejt internetowy to coś, czego ogromnie nie lubię. A główny argument za, który do mnie trafi ł, to fakt, że taki coming out jest ważny dla tych, którzy go jeszcze mają przed sobą. Że moje wyznanie może się komuś przydać.

Z pewnością. Dobrze, Marlena, zacznijmy więc od początku…

Czyli co, kiedy się urodziłam? Kobiety się nie pyta o wiek. (śmiech) Jestem takim typem osoby, że wolę zostać w przestrzeni niedookreślenia w tej sprawie. Moje dzieciństwo upłynęło pod portretem Gomułki wiszącym w klasie – o, tyle powiem.

A tranzycję rozpoczęłaś dopiero dobrych kilka dekad poźniej, już będąc na emeryturze, w 2022 r. Co ci zajęło tyle czasu?

Miłość. Byłam w związku i to mi zajęło kilka dekad. Próba uzgodnienia czegoś, co się nie dało się uzgodnić, ponieważ moja żona nie do końca rozumiała problem, ja nie do końca potrafi łam jej to wyjaśnić, a jednocześnie bardzo żeśmy się kochały – na tyle, na ile można w tak trudnej sytuacji. Ona nie chciała mnie porzucić; czasami sobie myślałam, że dobrze by było, gdyby mnie porzuciła, ale ona nie chciała za nic w świecie, no i to tym bardziej mnie obligowało, by przy niej trwać. Najprościej to wyraziła moja psycholożka: „No to pani tak dla żony się poświęciła”.

Masz poczucie, że się poświęciłaś?

Nie mam, po prostu tak wyszło. Nasz związek trwał ponad 30 lat. Poznałyśmy się na egzaminach wstępnych na teatrologię. Pożyczyła mi długopis. Idąc na egzamin, zapomniałam wziąć tak podstawowego narzędzia i poprosiłam o pomoc siedzącą za mną dziewczynę. Poratowała mnie. Potem razem studiowałyśmy. Zerwanie tego związku było dla mnie psychicznie niemożliwe. Kiedy na początku lat 90. wyznałam żonie, że chciałabym tranzycjonować, spotkało się to z tak złym przyjęciem, że zrezygnowałam. Kilka lat później dałam jej do poczytania „Apokalipsę płci” (wydany w 1989 r. zbiór opowieści osób transpłciowych pod red. Kazimierza Imielińskiego i Stanisława Dulki, jedna z pierwszych książek poruszających temat transpłciowości w Polsce – przyp. red.) – bez efektu. Do tematu wróciłam więc dopiero kilkanaście lat później, we wczesnych latach dwutysięcznych. Byłam około pięćdziesiątki, to taki wiek, kiedy pojawia się kryzys wieku średniego; doszłam do wniosku pod tytułem „wszystko się kończy, za chwilę będziesz stara, znajdziesz się na śmietniku historii i jak w tym momencie czegoś nie zrobisz, no to już nigdy nie zrobisz”. To jest nieprawda, jak teraz widać, ale tak wtedy myślałam. Poczułam się tak okropnie źle, że zrobiło mi się wszystko jedno. Myślę sobie: „Dobra, to trudno, to ja to wszystko rozpieprzę, rozwiodę się bez względu na wszystko i tyle. Bo nie wytrzymam. Wytrzymywałam 50 lat i czuję, że więcej nie dam rady”. Wtedy miałyśmy bardzo poważną rozmowę o tym, dlaczego ja właściwie tego chcę. Mówię: „Dlatego, że jestem kobietą – i nic nie mogę na to poradzić. Bardzo mnie to męczy i tego nie przeżyję, i już”.

Zareagowała inaczej niż za pierwszym razem?

Ustaliłyśmy takie modus vivendi, żeby pogodzić interesy obu stron: że będę „weekendową” kobietą, „domową” kobietą, że będziemy funkcjonowały pół na pół, i jakoś to było. Oczywiście, ta moja kobieta zajmowała coraz więcej miejsca, żona jakoś się z tym pogodziła, nawet się trochę zaangażowała. Anna Grodzka, która jeszcze nie używała tego nazwiska, wydała w tamtym czasie – to był 2007 r. – antologię prozy „transwestytów i transseksualistów” (tak się wtedy mówiło) pod tytułem „Namaluj mi wiatr”. Moja żona napisała do tego zbioru jedno opowiadanie, więc jest współautorką jednej z pierwszych w Polsce publikacji napisanej przez osoby transpłciowe. Zracjonalizowała to sobie, defi niując mnie jako „transwestytę” i godząc się na życie z „transwestytą”. Nigdy do końca nie przyjęła do wiadomości mojej płci. Spotykałyśmy się wtedy z taką Zosią, bardzo kobieco wyglądającą znajomą poznaną na stronie Crossdressing.pl. Żona powiedziała któregoś razu: „Ty i Zośka bardzo dobrze imitujecie kobiety”. To pokazuje, w jaki sposób to postrzegała. W żargonie strony Crossdressing.pl partnerki były nazywane „perełkami”. Miały na tej stronie swoją przestrzeń, gdzie się dzieliły tym, jak sobie radzą z życiem z „transwestytami”.

To był początek mojej tranzycji społecznej, w niepełnym wymiarze, bo w poniedziałek trzeba było pójść do roboty i wysłuchiwać: „Panie doktorze to, panie doktorze tamto”

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Projektant mody Robert Czerwik świeżo po coming oucie w „Dzień Dobry TVN”

ROBERT CZERWIK, projektant mody świeżo po głośnym coming oucie w programie „Dzień dobry TVN”. Rozmowa Tomasza Piotrowskiego

fot. Sergiusz Gipski

We wrześniu zeszłego roku zrobiłeś coming out w „Dzień dobry TVN”. Co cię do tego skłoniło?

Byłem zmęczony ciągłą kontrolą. Na Instagramie, gdzie dzielę się przemyśleniami, czułem, że nie jestem w pełni szczery, musiałem się autocenzurować. To zaczęło mnie coraz bardziej uwierać. A dlaczego akurat teraz? Nie chciałem robić wokół siebie szumu medialnego – dopóki nie będę miał jakichś sukcesów i odpowiedniej pozycji w zawodzie. Mniej więcej 2 lata temu, gdy miałem 36 lat, byłem już gotowy. Zaczęły się więc pierwsze rozmyślania, gdzie to zrobić, w jaki sposób. Nie będę oszukiwał – zależało mi, by było to medium, które dociera do jak najszerszego kręgu odbiorców. Chciałem, żeby ten coming out był głośny, żeby dotarł do wielu młodych ludzi. Gdy sam dorastałem, nie widziałem w życiu publicznym nikogo, z kim mógłbym się utożsamić. Jedynymi znanymi mi gejami wtedy, na przełomie XX i XXI w., byli George Michael i Elton John. To wszystko.

W wywiadzie dla „DDTVN” powiedziałeś m.in.: „Nacisk społeczeństwa jest taki, że nie masz odwagi [na coming out], a to nie jest nic złego”. Jak się poczułeś, że gdy już było po wszystkim?

Po wyjściu ze studia po prostu się poryczałem. Spadł ze mnie ogromny ciężar. Trudno to opisać słowami, ale w końcu czuję, że mogę robić, co chcę. Niesamowita wolność.

Pewien niewyoutowany fotograf, którego prosiłem o comingoutowy wywiad, powiedział mi, że coming outy to przeżytek lat 90.

To kompletna ściema. Widziałem komentarze ludzi, którzy twierdzą, że nikogo to już nie obchodzi. Ale gdyby to była prawda, nie mielibyśmy tylu problemów w Polsce. Polska to nie tylko Warszawa, Poznań czy Wrocław. To także Racibórz, Małkinia czy Truskolasy, gdzie młodzi ludzie LGBT nadal mają przewalone. Mam znajomego geja – górala w okolicach pięćdziesiątki. Powiedział mi, że jest pewny, że gdyby zaczął żyć jawnie, to sąsiedzi by go po prostu spalili. Wiesz, ja bardzo głośno będę mówił i uczulał na to, jak straszne jest dorastanie z poczuciem, że człowiek jest niepełny albo wybrakowany – bo właśnie takie uczucie często narzuca społeczeństwo młodemu gejowi. To, jak ludzie cię postrzegają, jak komentują, jak próbują cię wpisać w ramy, które nie są twoje, potrafi być miażdżące. Dorastanie z takim ciężarem jest koszmarem, bo zamiast odkrywać siebie i cieszyć się tym, kim jesteś, skupiasz się na ukrywaniu, dostosowywaniu, na ciągłej walce z wewnętrznym poczuciem winy czy wstydu, które wcale nie powinny tam być. To uczucie „bycia mniej” to coś, z czym nikt nie powinien się zmagać, ale niestety zbyt wielu z nas ma to głęboko zakorzenione. I dlatego będę o tym mówił, bo świadomość, że jesteśmy pełnowartościowi tacy, jacy jesteśmy, to podstawa, żeby żyć i oddychać pełnią życia.

Na świecie większość znanych projektantow to wyoutowani geje – Christian Dior, Pierre Cardin, Yves Saint Laurent, John Galiano, Alexander McQueen, Jean Paul Gaultier, Tom Ford, Calvin Klein, Giorgio Armani, Halston, Karl Lagerfeld, Hubert de Givenchy, Gianni Versace, Marc Jacobs, Thierry Mugler, Valentino, Dolce & Gabbana – można wymieniać i wymieniać. Natomiast w Polsce coming outy zrobili Maciej Zień, Tomasz Jacyków, a w zeszłym roku na łamach „Repliki” – Arkadius. I teraz ty.

To jest śmieszne, bo wszyscy cały czas bebłają się w tym samym „błotku”. Każdy wie, kto jest gejem, kto czyim jest partnerem, a i tak próbują robić jakąś ściemę, że to nieprawda. Nasz zawód jest przecież tak specyficzny… Nie jesteśmy ślusarzami, tylko projektantami mody! W tym miejscu pozdrawiam wszystkich ślusarzy gejów. (śmiech) A moim kolegom po fachu życzę odwagi. Myślę, że ten lęk wynika z takich prozaicznych, „polskich” problemów: co powie babcia, co sąsiedzi. To wstyd i obawa przed opinią innych.

Z jakimi reakcjami ty się spotkałeś? Pojawiły się gratulacje od kolegów z branży? Od klientek?

Nie, ale to dlatego, że nie trzymam się szczególnie środowiska mody. Uważam, że jest zepsute, i bywam w nim tylko, gdy muszę. Natomiast paru znajomych siedzących w szafach z branży aktorskiej czy muzycznej rzeczywiście się odezwało. Pisali: „Robert, super, dzięki tobie zmienia się Polska”. I choć to było miłe, miałem na końcu języka: „OK, a kiedy ty?”. Ale oczywiście nie będę nikogo wyciągał na siłę z szafy. A klientki? Oczywiście, że się ode mnie nie odwróciły. Zresztą przecież wiedziały, że jestem gejem, od dawna. Chociaż nie mówiłem o tym publicznie, to od kiedy mieszkam w Warszawie, a przeprowadziłem się do stolicy prawie 20 lat temu, tuż po maturze, to żyję całkiem jawnie.

Natomiast tuż po rozmowie w „DDTVN” otrzymałem mnóstwo wstrząsających wiadomości – np. od matek o próbach samobójczych ich homoseksualnych dzieci. To mnie totalnie rozwaliło. Kiedy te sytuacje mają twarze, nazwiska, przestają być abstrakcją. Te dzieciaki często są na terapii i mają wsparcie, ale ilu rodzin nie stać na pomoc psychologa?

Opowiesz trochę o swoim dojrzewaniu i odkrywaniu swojej orientacji?

Urodziłem się w Częstochowie i od zawsze miałem dryg do zajęć plastycznych. Dlatego już od gimnazjum zacząłem chodzić do częstochowskiego plastyka, czyli wtedy Państwowego Gimnazjum i Liceum Plastycznego. Miałem 13 lat, byłem w artystycznej szkole… więc pozwalałem sobie już na jakieś ekstrawagancje: spędzałem godziny w lumpeksach, kupowałem różne dziwne ubrania, wygalałem pół głowy i nosiłem długą grzywkę. Przy tym byłem totalnym prymusem, zawsze miałem średnią około 5.0. Pierwsze myśli o mojej homoseksualnej orientacji przyszły dopiero, gdy miałem 14–15 lat.

Taki wygląd pewnie nie zawsze spotykał się z pozytywnym odbiorem otoczenia?

Brat nie był zbyt wyrozumiały. Często negatywnie komentował, co na siebie zakładam. Na szczęście mama zawsze stawała w mojej obronie. Od razu mówiła mu, że ma się odczepić, że to moja sprawa. Dość szybko jednak nabrałem poczucia, że muszę wyjechać z Częstochowy, która była dla mnie klaustrofobiczna, zarówno mentalnie, jak i rozwojowo.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Byłem molestowany seksualnie przez księdza-aktora Kazimierza Orzechowskiego – pisze dziennikarz i aktor Rafał Dajbor

Aktor i dziennikarz Rafał Dajbor ujawnia, że był molestowany seksualnie przez słynnego księdza aktora KAZIMIERZA ORZECHOWSKIEGO (1929–2019)

fot. Tricolour EastNews

W sierpniu ub.r. minęło 5 lat od śmierci Kazimierza Orzechowskiego. Chcę przypomnieć jego postać, a przy okazji ujawnić nieznane (choć wielu doskonale i od lat znane, o czym w dalszej części tekstu) elementy jego osobowości i zachowań.

W 2004 r. miałem 23 lata. Studiowałem równolegle w Studiu Aktorskim przy Teatrze Żydowskim oraz na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego – dziennikarstwo. Wydział ów nosił miano Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa, choć gdy zaczynałem, nosił jeszcze miano Teologii Środków Społecznego Przekazu. Choć stopniowo wyzwalał się z bycia teologią, uczelnia wymagała, by tematy prac magisterskich w jakikolwiek, choćby dość luźny, sposób zahaczały jednak o tematykę katolicką. Dla mnie nie stanowiło to problemu – już od drugiego roku studiów wiedziałem, że tematem mojej pracy magisterskiej będzie Kazimierz Orzechowski – aktor i ksiądz. Nie wiedziałem, że także gej. Moja znajomość środowiska aktorskiego nie sięgała jeszcze wtedy tak głęboko, a książki Jerzego Nasierowskiego z początku lat 90., w których wyoutował on Orzechowskiego (co prawda bez nazwiska, ale tak, że nie mogło być wątpliwości, o kogo chodzi), przeczytałem dużo później.

U WAJDY I W „ZŁOTOPOLSKICH”

Kazimierz Orzechowski herbu Korbut urodził się 3 marca 1929 r. w Gdańsku. Początkowo uczył się aktorstwa w Studiu Aktorskim Iwo Galla (jego kolegami byli tam m.in. Barbara Krafftówna, Zofia Perczyńska i Bronisław Pawlik), a w 1952 r. ukończył Wydział Aktorski PWST w Łodzi, na który przeniósł się ze szkoły aktorskiej w Krakowie. Na scenie pracował jeszcze przed dyplomem – występował w teatrach: Wybrzeże w Gdańsku (1948–1949), Młodego Widza w Krakowie (1951–1956), Starym w Krakowie (1956), Polskim w Warszawie (1956–1961). W Teatrze Polskim dał się zapamiętać jako Paź w „Marii Stuart” (reż. Roman Zawistowski, premiera: 25 stycznia 1958 r.) u boku Niny Andrycz. Grał także w spektaklach reżyserowanych m.in. przez Bohdana Korzeniewskiego, Jerzego Kaliszewskiego, Janinę Romanównę, Marię Wiercińską, Władysława Hańczę. Na ekranie zadebiutował rolą organisty w „Zimowym zmierzchu” (1956, reż. Stanisław Lenartowicz), znaczącą rolę poety Janka zagrał w trzeciej noweli fi lmu „Spotkania” (1961), także w reżyserii Lenartowicza, i na tym zamknęła się jego „cywilna” fi lmografi a. W 1961 r. zniknął z teatru, a w 1962 r. rozpoczął naukę w seminarium duchownym w Gnieźnie, skąd po roku przeniósł się do seminarium w Warszawie. Swoją prymicyjną mszę odprawił w Legionowie 9 czerwca 1968 r. W 1979 r. został zaproszony przez Andrzeja Wajdę na plan fi lmu „Panny z Wilka”, rzekomo jako konsultant. Skończyło się zagraniem przez Orzechowskiego roli księdza i jego trwałym powrotem – za zgodą władz kościelnych – do aktorstwa, oczywiście tylko fi lmowego. W 1981 r. wystąpił w „Człowieku z żelaza” Wajdy w roli księdza odprawiającego mszę w stoczni – choć nie pada tam nazwisko bohatera, nie ulega wątpliwości, iż Orzechowski grał księdza Henryka Jankowskiego. Występował w fi lmach – przeważnie w epizodach księży – m.in. Leszka Wosiewicza, Jerzego Sztwiertni, Jacka Bromskiego, Piotra Szulkina, Barbary Sass, Radosława Piwowarskiego. W roli księdza pojawił się także w 40. odcinku pierwszej polskiej telenoweli – „W labiryncie” (1989). Od 1988 r., gdy przyjechał na urlop do Domu Aktora Weterana w Skolimowie, stał się stałym bywalcem tej placówki, z czasem jej mieszkańcem, a następnie kapelanem. W latach 90. XX w., dzięki roli proboszcza Złotopolic, księdza Leskiego, w telenoweli „Złotopolscy”, przypomniał się widowni w roli większej niż epizodyczna, zaczął udzielać licznych wywiadów, stał się po prostu znanym aktorem.

AMEN, AMEN

Z takim bagażem wiedzy wiosną 2004 r. zatelefonowałem do księdza Orzechowskiego, poinformowałem go, że jego osoba jest tematem mojej pracy magisterskiej pisanej pod promotorską pieczą ówczesnego duszpasterza środowisk twórczych księdza Wiesława Niewęgłowskiego (przyznaję, że wiedziałem, iż Niewęgłowski i Orzechowski niejako konkurują o „rząd dusz” w środowisku aktorskim, i wybór tego tematu u tego promotora był z mojej strony rodzajem prowokacji) i zapytałem, czy mogę liczyć na jego współpracę, czy też nie chce mi pomóc i muszę pisać wyłącznie w oparciu o piśmiennictwo. Kazimierz Orzechowski przyjął propozycję współpracy z entuzjazmem i niemal natychmiast zaprosił mnie do Skolimowa. Pojechałem.

Ksiądz Orzechowski rzeczywiście współpracował idealnie. Udzielał wywiadów, które nagrywałem na dyktafon, podczas następnego spotkania zawsze autoryzował poprzednio nagrane wywiady, dzielił się kontaktami. Tyle, że oprócz tego rozpoczął regularne „podrywanie” mnie, czy też raczej próby „podrywania”, polegające na epatowaniu seksualnością. Notorycznie witał mnie w drzwiach swojego pokoju odziany w T-shirt, rozpięty szlafrok i nic poza tym, a gdy podawałem mu rękę, oprócz uściśnięcia jej pocierał moją dłonią o swojego członka. Czasami działał w „przeciwnym kierunku” – tzn. łapał mnie za krocze, patrząc mi zalotnie w oczy i mówiąc „amen, amen” (opowiedziałem o tym mojemu przyjacielowi gejowi – do dziś sformułowanie „robić komuś amen, amen” jest w naszym przyjacielskim języku synonimem molestowania). Nie były to pojedyncze ekscesy – Orzechowski zachowywał się tak podczas każdego naszego spotkania. W zimie 2004/2005 ksiądz czuł się źle i nie spotykaliśmy się. Zadzwoniłem wiosną – i usłyszałem przez telefon: „Przyjeżdżaj, przyjeżdżaj, przyszła wiosna, złapię cię za ptaszka, przyjeżdżaj”.

Jeszcze ciekawszą wymianę zdań z Kazimierzem Orzechowskim odbyłem, gdy któregoś dnia zaprosił mnie oraz swojego skolimowskiego ministranta, dawnego aktora Teatru Ziemi Mazowieckiej, Fabiana Kiebicza (1920–2008) do położonej po sąsiedzku z Domem Aktora Weterana restauracji. Szliśmy powoli błotnistym poboczem i nagle Orzechowski wypalił: „Słuchaj, powinieneś spróbować seksu z Fabianem”. Zszokowany i zawstydzony Kiebicz wyjąkał: „No co ty, Kaziu, jestem za stary”. Ja zaś spokojnie odpowiedziałem księdzu, że nic z tego nie wyjdzie, bo jestem heteroseksualistą. Niezrażony Orzechowski odrzekł: „Nic nie szkodzi, prawdziwy mężczyzna powinien wszystkiego w życiu spróbować”. W tym momencie wkroczyliśmy w progi restauracji, co przerwało tę pogawędkę.  

Cały tekst do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Agnieszka Ryk, mistrzyni świata w kulturystyce, i jej partnerka Monika Musiał, również kulturystka

Z trenerkami: AGNIESZKĄ RYK – mistrzynią świata w kulturystyce – i jej partnerką MONIKĄ MUSIAŁ rozmawia Małgorzata Büthner-Zawadzka

fot. arch. pryw.

Która z was jest silniejsza? Siłowałyście się kiedyś na rękę?

Agnieszka: Każdy wyobraża sobie, że kobieta, która trenuje kulturystykę, będzie się siłować. Stereotypy! Nie mierzymy tak siły. To, co robimy, to kształtowanie ciała, a może nawet bardziej kształtowanie siebie, swojej duchowości, poprzez treningi. Byłam kiedyś w programie telewizyjnym o silnych kobietach i poproszono mnie, żebym się siłowała z mężczyzną na rękę. Ale ja nie jestem siłaczką! My jesteśmy estetkami, chcemy czegoś więcej.

Trochę was chciałam podpuścić…

Monika: Ha, ha, udało ci się! Wielokrotnie mężczyźni podchodzili do mnie i prosili: „Chodź, posiłujemy się na rękę”. Odpowiadam: „Nie, zróbmy wspólnie trening”.

A już serio: co najbardziej lubicie razem robić?

A i M (chórem): Wszystko!

A: Po prostu znalazły się dwie osoby, które mają podobną pasję, podobne cele, podobnie myślą…

M: Żyją tym samym.

A: Teraz to jest skumulowane, takie bum!

Wyglądacie z jednej strony na parę, która się dobrze zna, a z drugiej na świeżą, która ma miesiąc miodowy.

A: Cały czas za rękę, cały czas się dotykamy.

M: Naszym językiem miłości jest na pewno dotyk. I właśnie ten wspólnie spędzany czas. Kochamy robić wszystko razem. Nie nudzimy się ze sobą.

A: Robimy razem trening aerobowy i czytamy razem książki, jedna czyta na głos. Bardzo często słyszę: ojej, nie można tak ze sobą cały czas.

M: Można. Jak ludzi łączy tyle rzeczy co nas, to można. Ktoś by powiedział: jesteście ze sobą krótko, dziewczyny, 11 miesięcy to naprawdę niewiele. Ale my mamy bardzo fajne fundamenty z naszej poprzedniej relacji, bo przyjaźń to przecież też jest relacja. Mam wrażenie, że nie jestem z Agunią 11 miesięcy, tylko już lata.

Jak długo się właściwie znacie?

M: 6 lat. Poznałyśmy się jako dwie pary, obie miałyśmy wtedy inne partnerki. Od razu fajnie się skumplowałyśmy, poczułyśmy duchową więź, Agunia stała się moim sportowym autorytetem. Nasze związki się rozpadły, a my dalej regularnie się spotykałyśmy.

A: Ale nigdy nie było w tym podtekstu seksualnego. Nawet nie wyobrażałyśmy sobie, że mogłybyśmy być razem. Świetnie spędzałyśmy czas, godzinami gadałyśmy o wszystkim, ale byłyśmy tylko przyjaciółkami. Ja się cieszyłam samotnością, Monia się cieszyła samotnością, nie byłyśmy jeszcze gotowe na nowy związek.

M: No i zdarzył się ten ostatni sylwester. Kolejny, na który zaprosiłam Agunię, ale tym razem pojechała. To było w Borach Tucholskich u mojej przyjaciółki, która ma dom w lesie. Obtańcowałam już wszystkie dziewczyny, została jeszcze Agunia, ale myślałam: odmówi mi…

A: A tu proszę!

M: I w tym tańcu, kiedy ją mocno przytuliłam… nagle jakby Amor w jedną strzelił strzałą i w drugą strzelił: a macie! Naprawdę, to było niesamowite.

A: Jechałam na tego sylwestra z nastawieniem, że po prostu będę się świetnie bawić. Ale jeszcze przed tym tańcem, o 12 złożyłyśmy sobie bardzo podobne życzenia: znajdź kogoś i bądź szczęśliwa.Tak jakbyśmy wysłały gdzieś intencje.

M: Każda z nas wróciła do domu. I ze mną coś się zaczęło dziać, ale powtarzałam sobie: nie, nie, wydaje ci się, Monika. Okazuje się, że Agunia miała podobnie.

A: Dzwoniłam do przyjaciółki: nie wiem, co się ze mną dzieje, przecież to jest coś dziwnego, to niemożliwe.

M:Monika? Nie! (chichoczą obie) Też mówiłam przyjaciółce: muszę się pozbyć tej myśli, my się tylko przyjaźnimy. Ale Agunia zaczęła do mnie coraz częściej pisać, więc postanowiłam: dobra, zbadam teren. Wysłałam SMS-a: znajomi mówią, że byłybyśmy fajną parą, co o tym myślisz? A ona: a co ty o tym myślisz? I tak się zaczęło.

Planujecie wspólną przyszłość? A: Oświadczyłyśmy się sobie nawzajem już chyba ze trzy razy. M: Czekamy właśnie na odbiór zaręczynowej biżuterii, bo nie nazywamy tego obrączkami czy pierścionkami.

A: To będzie konkret: niech wszyscy widzą!

Mieszkacie już razem?

M: Można powiedzieć, że tak. Na dwa domy. A: Jeden dzień u mnie, jeden u Moni.

A czy macie kota, jak każda porządna para lesbijek? (Agnieszka i Monika prawie duszą się ze śmiechu)

A: To znowu jakieś stereotypy! Ale no… trafiłaś. Razem mamy… osiem kotów.

M: Jesteśmy lesbijkami do ósmej potęgi. Ja właściwie uważam się za psiarę, ale jedna z moich poprzednich partnerek chciała kota, potem dawałam dom zastępczy kociakom i tak wyszło, że mam pięć.

A: Czeka nas połączenie stada.

M: I remont mojego mieszkania, pod nas obie.

A: Najważniejsze, że mamy już piękny obraz z naszym zdjęciem do sypialni. (pokazują mi wspaniałe zdjęcie, na którym są nagie i splecione w uścisku)

Co myślicie o ustawie o związkach partnerskich, której projekt został niedawno upubliczniony?

M: Czujemy ogromny żal, że Polska jest jednym z niewielu krajów Unii Europejskiej, w którym nie ma żadnej legalizacji relacji par jednopłciowych. Wiemy, że to tylko związki, nie małżeństwa, ale i tak czekamy na ustawę. Jakakolwiek by nie była, zamierzamy skorzystać.

A o ślubie zagranicą też myślicie?

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych