Arkadius – słynny projektant mody po raz pierwszy o swej gejowskiej tożsamości

ARKADIUS, słynny projektant mody, po raz pierwszy publicznie mówi o swej gejowskiej tożsamości. Rozmowa Karoliny Sulej

fot. Nikita Sitnikov

Jego droga projektanta zaczęła się w 1995 r., na wydziale mody w londyńskim Saint Martins i prowadziła przez światowe stolice mody i kolejne głośne pokazy haute couture. Marka „Arkadius” na początku millenium pojawiała się w wyszukiwarce Yahoo! równie często co nazwisko Alexandra McQueena. Jego kreacje nosiły m.in. Christina Aguilera, Pink, Kora i brytyjska arystokracja. Wymieniano go jednym tchem jako najsłynniejszego Polaka obok Jana Pawła II i Romana Polańskiego. Pisali o nim w „Vogue” i „iD”, ale także w niemal każdej polskiej gazecie, od „Vivy!” i „Wprost” po „Poradnik Domowy”.

Dopiero dekadę później kariera Arkadiusza Weremczuka wyhamowała w Warszawie, kiedy po bankructwie polskiego oddziału marki zamknął swój osławiony butik przy Mokotowskiej.

W 2006 r. odszedł ze świata mody i dosłownie zniknął z życia publicznego. „Odnalazł się” po kolejnej dekadzie jako szczęśliwy obywatel Brazylii, w nieodłącznym T-shircie i japonkach. Zdarzają mu się momenty powrotów do branży mody – ale swoją artystyczną energię od lat woli wkładać w działalność społeczną i proekologiczną. Jak mówi – znów żyje na prowincji, choć zamienił rodzinne Podlasie na brazylijską Bahię.

Choć nie raz opowiadał o swoich prowokacyjnych wobec kultury głównego nurtu kolekcjach – nierzadko podejmujących temat płci, seksualności i normatywności – to dla „Repliki” po raz pierwszy opowiada o swojej gejowskiej tożsamości.

Dorastałeś w Parczewie, niewielkim miasteczku na Podlasiu, w latach 80. Jak to było, dorastać jako młody gej w takim miejscu i czasie?

Gej? Nikt tak wtedy nie mówił. W telewizji czasem padło słowo „homoseksualista”, ale zawsze w kontekście obcości, zachodniości. Z kolei słowo „pedał” znałem tylko jako przezwisko – nawet nie miałem pojęcia, że ma jakiś związek z seksualnością. Wiedziałem tylko, że służy do wyrażenia negatywnej emocji wobec jakiejś osoby. Mówiło się: „O, zobacz, jaki pedał idzie!”, i wszyscy się śmiali. Nie znałem żadnego geja, nie wiedziałem o kimkolwiek ze sfery publicznej, że jest gejem. Może taka wiedza była powszechniejsza w większych miastach, ale w tym siermiężnym PRL-u, na prowincji? „Pedał” to był trochę taki diabeł, jakaś abstrakcyjna figura retoryczna, nie człowiek, którego możesz realnie dotknąć.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

 

Silver Daddy: od zakonu po scenę drag

Z SILVER DADDYM, czyli PAWŁEM MĘŻYŃSKIM, performerem sztuki drag, o jego zawiłej, 30-letniej drodze na scenę, a także o miłości do partnera, Macieja „Gąsia” Gośniowskiego, czołowego dragowego performera, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

fot. Marek Zimakiewicz

Byłeś zakonnikiem, później – i właściwie do dziś – zwyczajnym bankowcem, by w końcu zabłysnąć na scenie jako dragowy performer. Co myślisz o swojej drodze?

To droga do wolności. W jej trakcie odkryłem i zaakceptowałem siebie. Zaczynałem od bycia ukrytym i zamkniętym. Dziś, wychodząc na scenę, ale też w życiu prywatnym, otwarcie mówię o sobie i swojej tożsamości.

Zatem zacznijmy do początku. Jak wyglądało twoje dorastanie?

Pochodzę z niewielkiej Sterdyni nieopodal Sokołowa Podlaskiego. Jestem jedynakiem. Wychowywała mnie mama. Ojciec przez całe moje życie był nieobecny, zostawił nas, a ja nie szukałem z nim kontaktu. Moje dzieciństwo i dojrzewanie przypadło na lata 80. i 90. Nie pamiętam dokładnie, kiedy zorientowałem się, że jestem gejem. Na pewno w wieku kilkunastu lat miałem świadomość, że nie jestem taki jak reszta, że podobają mi się koledzy. Jedynym reprezentantem nieheteroseksualnego faceta w telewizji był wtedy Steven Carrington z „Dynastii”. Jeżeli w książkach pojawiła się wzmianka o homoseksualności, to w pejoratywnym kontekście. Sam z nikim nie rozmawiałem o mojej orientacji. Ukrywałem ją. Wychowałem się w mocno katolickim środowisku. Jednocześnie wiedziałem, że nie będę w stanie prowadzić życia wedle obowiązującego heteronormatywnego wzorca.

Zakon wydawał ci się jedyną drogą wyjścia? Tak. Kiedy miałem 18-19 lat, byłem…

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

 

 

Gąsiu: wierzę w siłę przegięcia

Jesteśmy najbardziej homo- i transfobicznym krajem Unii Europejskiej. Co może być bardziej irytującego dla osób nam
nieżyczliwych niż pokazanie, że mimo to umiemy się świetnie bawić? – pisze MACIEJ „GĄSIU” GOŚNIOWSKI, partner życiowy Silver Daddy’ego

fot. Marek Zimakiewicz

Debiut sceniczny mojego Pawła, czyli Silver Daddy’ego, miał miejsce 29 kwietnia 2021 r. – czyli w czasie, gdy ja z tej sceny wziąłem sobie wolne – na własne życzenie. Powodów było kilka – finansowy, ale również i psychologiczny, miałem poczucie braku balansu w głowie i wypalenia. Gdy odsuwasz się na bok, robi się przestrzeń na nabranie dystansu, a z odległości widać pełniej. Dostrzec można, że energię kierowało się nie tam, gdzie należało.

Gdy zaczęliśmy być razem, otworzyłem Pawłowi okno na świat, którego nie znał. Zajrzał przez nie – byłem zresztą na scenie, gdy zobaczył mnie pierwszy raz. Potem, gdy nasz związek już trwał, Paweł sam otworzył sobie do tego świata drzwi. Ja mu tylko pomagałem przez nie przejść. Widziałem, z jaką pasją i radością kupuje pierwsze buty na obcasach, jak pilnie uczy się czesać peruki, jak drobiazgowo rozmyśla nad kostiumami i występami. Moją energię i wiedzę, którą nabywałem przez lata, on zaczął przekierowywać w coś, o czym ja przez moje frustracje zapomniałem – Paweł od początku po prostu świetnie się bawi. Nie podchodził do siebie zbyt serio. Ogromną radość przysparzał mu każdy element tworzenia postaci Silver Daddy’iego. Ten pierwszy numer – „Come along with me” – w jego ustach opowiada dla mnie o tym, że…

Cały tekst do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE oraz jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Feliks Falk – wybitny reżyser o gejowskich wątkach w swoich filmach

Ze znakomitym reżyserem FELIKSEM FALKIEM, autorem takich filmów jak „Wodzirej”, „Samowolka”, „Komornik” czy „Joanna”, rozmawia Rafał Dajbor

fot. Maciej Zienkiewicz

Czy pamięta pan moment, gdy pierwszy raz zetknął się pan z męską homoseksualnością? Czy było to w szkole, na studiach, czy już w środowisku filmowym?

Trudno mi sobie teraz przypomnieć. W tamtych czasach, to znaczy w latach mojej młodości, funkcjonowało to w ten sposób, że o kimś się mówiło, „że jest”. Tak było i na Akademii Sztuk Pięknych, i w gronie studentów szkoły filmowej, ale… To nie był temat, który byłby w sposób wyjątkowy omawiany i nikt też nie był chętny się „przyznawać”, bo powszechnie uznawano to za temat wstydliwy. Nie istniał jeszcze skrót „LGBT”, a o homoseksualistach często mówiło się w sposób wręcz wulgarny, używając słowa „pedał”. Dziś się to zmieniło i coraz częściej używamy słów, które są nie tylko wyrazem tolerancji, a wręcz akceptacji. Ale pierwszego mojego zetknięcia się… Nie, zdecydowanie nie pamiętam.

Pytałem o gejów – a czy na początku swojej drogi spotkał pan lesbijki?

Jeśli tak – to jeszcze bardziej nic o tym nie wiedziałem. Wydaje mi się, że kobiecy homoseksualizm był ukrywany jeszcze mocniej, niż męski. Nawet dziś, gdy tak przeglądam zestaw moich znajomych, to jestem prawie pewien, że znam osobiście tylko dwie lesbijki – reżyserki Kasię Adamik i Olgę Chajdas.

A czy był pan obiektem podrywu ze strony mężczyzny?

Była kiedyś w Warszawie taka słynna postać…

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Dellfina Dellert i Agnieszka Mazanek – reżyserki serialu „Nago. Głośno. Dumnie”

Z DELLFINĄ DELLERT i AGNIESZKĄ MAZANEK, reżyserkami serialu dokumentalnego „Nago. Głośno. Dumnie” o polskiej sztuce drag i o polskiej burlesce, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

fot. HBO

Wasz dokumentalny serial „Nago. Głośno. Dumnie” portretuje drag i burleskę we współczesnej Polsce. Kiedy spotkałyście się z tymi scenami?

Dellfina Dellert: 100 lat temu! (śmiech) Pierwszą drag queen, którą zobaczyłam na żywo, była Lola Lou, choć oczywiście znałam temat z filmów. To było jakoś w połowie lat 90. Natomiast z burleską, a w zasadzie neo-burleską spotkałam się w 1999 r., kiedy mieszkałam w Londynie. Był to występ Dity von Teese z czerwonymi wachlarzami w słynnym Torture Garden. W 2006 r. skończyłam nawet jej kurs w Paryżu i dla funu raz wyszłam na scenę. Zafascynował mnie wtedy ten świat, w którym można zdjąć z siebie poczucie winy i wstydu, pokochać swoje ciało i poczuć się wystarczająco dobrą taka, jaka jestem. To bardzo terapeutyczne doświadczenie. Burleska zainteresowała mnie też, bo wtedy już od kilku lat pracowałam nad projektem Self-Portraits of Others. Najdłużej działam jako artystka wizualna, często używam własnego ciała jako medium, wcielam się w różne postaci. Burleska stała się przez chwilę elementem tej eksploracji. Po powrocie do Polski w 2009 r. byłam na pierwszym występie Betty Q & Crew, gdzie występowała również Pin Up Candy. Bardzo ucieszyłam się, że scena burleski dotarła również do nas.

Agnieszka Mazanek: Wiedziałam, że burleska istnieje, ale po raz pierwszy zabrała mnie na nią Dellfi w ramach dokumentacji do serialu. W Worku Kości (warszawskim barze – przyp. red.) występowały Kim Lee, Red Juliette i Bunny de Lish, które później również zaprosiłyśmy do serialu. To było dla mnie niezwykłe i poruszające doświadczenie. Zachwyciła mnie wolność, dowolność i frywolność, odwaga i różnorodność cielesna. Pamiętam…

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Dorian Zięba i Tomasz Pilawka kochają się i… prowadzą winnicę na Dolnym Śląsku

DORIAN ZIĘBA i TOMASZ PILAWKA są parą od 12 lat, w 2015 r. założyli nietypowy dla polskich warunków atmosferycznych biznes – Winnicę 55-100. Dlaczego właśnie wino? Jak homofobia niektórych środowisk doprowadziła do tego, że Tomek pożegnał się z polityką? Dlaczego przez 2 lata walczyli w sądzie o opiekę nad psem? Rozmowa Tomasza Piotrowskiego

arch. pryw.

Produkcja wina w Polsce to niezbyt popularny pomysł. Czemu wybraliście taką branżę?

Dorian: Pomysł na założenie winnicy dojrzewał przez wiele lat, a główną inspiracją były podróże, zwłaszcza na zachód i południe Europy, gdzie kultura picia wina jest dużo bardziej rozwinięta. Złapaliśmy bakcyla, zaczęliśmy odwiedzać najbardziej popularne regiony winiarskie. Pewnego razu, w 2012 r., Tomek otrzymał od swoich dziadków winogrona z ich ogródka. Postanowił wykorzystać je do produkcji wina. Niestety, pierwsza próba nie powiodła się. (śmiech) Wlał zbyt dużo moszczu, przez co rurka fermentacyjna się zatkała, co doprowadziło do ogromnego wybuchu w środku nocy oraz konieczności malowania ścian na drugi dzień. (śmiech)

Co robiliście wcześniej, zanim odkryliście wino?

Tomek: Gdy poznałem Doriana w 2011 r., on prowadził sklep ze zdrową żywnością w centrum Wrocławia odziedziczony po rodzicach. Ja wtedy skończyłem pracę jako asystent europosła w Brukseli, robiłem doktorat z ekonomii, pracowałem w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Dolnośląskiego we Wrocławiu i byłem mocno zaangażowany politycznie. Rok później, przeprowadziliśmy się do Warszawy, gdzie zostałem doradcą Ministra Rolnictwa. Tak, Tomku, widzę, że zaintrygował cię mój tytuł doktora ekonomii. Specjalizuję się w rozwoju regionalnym ze szczególnym uwzględnieniem obszarów wiejskich, dlatego też Ministerstwo Rolnictwa to dla mnie naturalny obszar. Z kolei Dorian znalazł pracę w Ministerstwie Obrony Narodowej, gdzie zajmował się rozliczaniem inwestycji związanych z NATO. Zabawnie to zabrzmi, ale to był wtedy mój żołnierz! (śmiech) Ale żarty na bok, Dorian wykonywał tam odpowiedzialne zadania. Jednak Warszawa…

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Angela Getler – jedyna jawnie transpłciowa dziennikarka w polskiej telewizji

Z ANGELĄ GETLER, jedyną jawnie transpłciową dziennikarką w polskiej telewizji, gospodynią programu „Ecce homo. Oto człowiek” na kanale News24, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

fot. Anken Berge

Jesteś obecnie jedyną jawną osobą transpłciową w polskiej telewizji. W News24 prowadzisz program „Ecce homo. Oto człowiek”. Mówisz w nim, że wierzysz w ludzi. To trudne zadanie?

„Ecce homo” to pierwszy program w Polsce samodzielnie prowadzony przez osobę trans. Wraz z zaproszonymi gośćmi proponuję widowni, jak może stać się częścią szerszego rozwiązania danego problemu społecznego, który omawiamy w danym odcinku. Rozmawiamy między innymi o bezdomności, nienawiści, wierze czy patriotyzmie. Premierowy odcinek dotyczył samobójstw tęczowych dzieci i nastolatków. Moją misją dziennikarską jest poszerzanie widoczności osób transpłciowych. Wierzę, że mi się uda. Ja potrzebuję ludzi do życia. Kwitnę wśród nich. Między innymi właśnie praca w telewizji, gdzie również nagrywam reportaże, pozwala mi na to.

Jak trafiłaś do News24?

Z ogłoszenia o pracę! Z wykształcenia jestem graficzką. Natomiast w okresie pandemii zdecydowałam, że chcę robić coś, co ma społecznie głębszy sens. Wcześniej hobbistycznie prowadziłam fanpage Transnews Polska, na którym regularnie pisałam posty dotyczące osób transpłciowych. Wiosną 2022 r. trafiłam jako realizatorka do internetowej telewizji Reset Obywatelski. Ten czas to również medialny atak Kaczyńskiego na osoby trans – tym łatwiejszy, że od czasu Anny Grodzkiej Polacy nie mieli okazji szerzej poznać kolejnej osoby transpłciowej. Dlatego w Resecie zaproponowałam…

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Jak zostałem Duperellą – Paweł Wątroba o polskiej szkole dragu

O pierwszej w Polsce szkole dragu, której sam był uczniem, pisze PAWEŁ WĄTROBA

fot. Natalia Kaniak

O nowym, pilotażowym projekcie Kolektywu Śląsk Przegięty dowiaduję się błyskawicznie – Akademia Piosenki Przegiętej to pierwsza w Polsce szkoła dragu dofinansowana z programu Muzykogranty instytucji Katowice Miasto Ogrodów. Inicjatywa brzmi przełomowo i ekscytująco. Przeczuwam, że będzie to wielki krok w rozwoju queerowej kultury na Śląsku i nie tylko. Może dobrze byłoby wziąć udział? Dopijając wieczorne białe wytrawne, postanawiam zaryzykować i w przypływie odwagi wypełniam formularz zgłoszeniowy. Niepokoi mnie jedynie zapowiedziany fi nał, czyli publiczny debiut. Zaznaczam opcję niezdecydowania w sprawie występu. Ku mojemu zdziwieniu po dwóch tygodniach dzwoni telefon z zaproszeniem do projektu. Nie mam zielonego pojęcia, co mnie czeka, więc postanawiam podejść do tego eksperymentalnie. Początkowo plan wygląda tak: stworzyć sceniczne alter ego jako przeciwieństwo siebie – dumną, nieustraszoną, autoironiczną, beztroską i niefrasobliwą postać, która mnie uzupełni. Nie wiem, czy scena jest dla mnie, więc zakładam, że będzie to jednorazowa przygoda.

„W dragu dobrze jest się od siebie od….ć”

Akademia zorganizowana jest w formule weekendowych zjazdów. W projekcie razem ze mną uczestniczy osiem osób wybranych na podstawie otwartego naboru. Od sierpnia do grudnia (2022 r. – przyp. red.) przygotowują nas doświadczone osoby performerskie: Twoja Stara, Max Reagan Thatcher, Princ Wunglo, Gąsiu, Cosmia Absurd oraz osoby członkowskie Śląska Przegiętego – Paweł Świerczek, Natalia Kaniak i Paweł Ziegler. Każda z nich dzieli się…

Cały tekst do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Fotograf Lukáš Houdek i jego indyjskie hidźry

Z czeskim fotografem LUKÁŠEM HOUDKIEM o jego krakowskiej wystawie zdjęć indyjskich hidźr, o fascynacji tą transpłciową społecznością i o tym, czego Zachód może nauczyć się od tej starej kultury, rozmawia Małgorzata Tarnowska

fot. Donald Chipumha

Mieszkasz w Czechach, jesteś romologiem, ale jeden z największych twoich projektów artystycznych dotyczy indyjskiej społeczności hidźr, którą dokumentujesz od ponad 10 lat. Jak wyglądała twoja droga do odkrycia tego tematu?

Wszystko zaczęło się w 2008 r., na wyjeździe badawczym w Radżastanie w Indiach, gdzie jako student badałem społeczność Romów. Szedłem przez pustynię – co uwielbiam – i natrafiłem na samotną farmę. Zacząłem jej się przyglądać i zobaczyłem kobietę o dziwnym, jak mi się zdało, wyglądzie, stojącą w otoczeniu innych kobiet. Dostrzegła mnie i nakazała mi gestem, żebym podszedł. Przeprowadzała jakiś rytuał: towarzyszył jej bębniarz, a ona odgrywała węża.

W jakim sensie wydała ci się dziwna?

Była o wiele wyższa od pozostałych stojących tam indyjskich kobiet, miała niski głos i odmienną mowę ciała. Nie miałem jeszcze wtedy żadnych doświadczeń ze społecznością trans, więc wszystko to było dla mnie zupełnie nowe. Zapytałem o nią pozostałe zgromadzone tam osoby i wyjaśniono mi, że ta kobieta to hidźra odprawiająca rytuał z okazji narodzin cieląt. Kilka dni później znalazłem w księgarni książkę na temat hidźr i zafascynowałem się tym tematem. Postanowiłem wniknąć w ich społeczność i wykorzystać fotografię do dokumentacji jej życia. Zrobiłem to kilka lat później, kiedy wróciłem do Indii w 2012 r.

Jaka jest twoja definicja hidźry?

Używając kategorii zachodnich, można by je nazwać trans kobietami, ale to nie są „tylko” trans kobiety, lecz osoby, które…

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Paula Szewczyk – autorka zbioru reportaży o osobach trans w Polsce

Z PAULĄ SZEWCZYK, autorką zbioru reportaży o osobach transpłciowych „Ciała obce. Opowieści o transpłciowości”, rozmawia Kinga Sabak

fot. Dawid Żuchowicz

Niewiedza bliskich, nauczycieli, a nierzadko nawet też lekarzy. To mur, od którego odbijali się twoi bohaterowie, motyw, który co rusz pojawia się w twojej książce. Byłam wręcz wkurwiona.

Z jednej strony to dobrze, z drugiej nie chciałabym, żeby wkurwienie było tym dominującym uczuciem.

Rodzicom tak trudno zaakceptować, że myśleli, że mieli syna, a jednak mają córkę. A przecież brak akceptacji i pomocy z ich strony może przyczynić się do depresji czy wręcz samobójstwa ich dziecka.

Wydaje mi się, że rodzice nie są świadomi, że dziecko może wybrać śmierć, ale wiesz co? 46-letnia Kinga, mama transpłciowej Patrycji z mojej książki, powiedziała: „Dzisiaj wstydzę się tego, co robiłam, popełniałam błędy, bo nie miałam wiedzy”. Byłoby inaczej, gdyby w szkole uczono o transpłciowości. Kinga w końcu zaczęła się edukować na własną rękę. Teraz działa w organizacjach LGBT, jest aktywistką.

Tak, opowieść Kingi jest o przemianie.

Ona najpierw mówiła rzeczy w stylu: „W ogóle mi nie była potrzebna córka”, „Byliśmy normalną rodziną…”. Sądziłam, że później poprosi, żeby nie uwzględniać w tekście tych słów, ale nazwała je swoją „księgą wstydu”. Wierzyła, że jeśli te fragmenty zostaną, to może inni rodzice jakoś się w tym odnajdą. Wie, że przeszła przemianę, odrobiła lekcję i z nową wiedzą idzie dalej.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.