W 2014 r. jako trener mentalny wraz z polską kadrą narodową siatkówki zdobył złoty medal na Mistrzostwach Świata. Jest autorem książek, podróżnikiem, mówcą inspiracyjnym, biznesmenem. Wygłaszał prelekcje na uniwersytetach na całym świecie. Pracował z Robertem Lewandowskim, Tomaszem Kammelem czy Jolantą Kwaśniewską. Teraz – na łamach „Repliki” – JAKUB B. BĄCZEK robi coming out. Rozmowa Tomasza Piotrowskiego
Nie muszę chyba ukrywać, że to ty wyszedłeś z propozycją tej rozmowy. A my na nią ochoczo przystaliśmy. Przypuszczam, co chcesz powiedzieć, więc proszę bardzo.
W kryzysie środka życia, kiedy wychodziłem z klubu „trójka z przodu” i dołączyłem do grona czterdziestolatków, pomyślałem, jakie ciężary chciałbym zdjąć z siebie na kolejną dekadę. Może będę miał już ciut mniej energii, być może będę potrzebował więcej snu w życiu, może zacznę tęsknić za młodością… ale jednocześnie chciałbym, żeby to była fajna dekada. Chciałbym być szczęśliwy. Chciałbym czuć się wolny w każdym aspekcie życia, nie tylko tym finansowym. Więc tak, chcę powiedzieć to, czego pewnie się domyślasz: jestem gejem! „Replikę” czytam od lat i sądzę, że zrobienie coming outu u was jest najbardziej uczciwe.
Dziękujemy za zaufanie i gratulujemy odwagi! Oficjalnie witamy wśród jawnych osób LGBTQIA w Polsce.
Dziękuję. Nawet nie wiesz, jak się tym wszystkim stresuję. Moi przyjaciele wiedzą o mojej orientacji od czasu liceum, rodzina od studiów, ale tuż przed tą rozmową zrobiłem pierwsze podejście do publicznych coming outów i wyoutowałem się przed moimi pracownikami. W ramach podsumowania roku 2023 zabrałem ich na Majorkę. Tematy typowo biznesowe i plan działań na rok 2024. Ale skoro mówię im o dalszych planach, to nie chciałbym też, żeby dowiedzieli się o mnie dopiero z „Repliki”. Trwa więc prezentacja, zmieniam slajd, a na nim duży napis „Coming out Jakuba”, i wyjaśniam: „Słuchajcie, teraz wam powiem, jaki będzie proces mojego ujawniania się jako gej”. Po raz pierwszy to słowo zostało głośno wypowiedziane, bo na pewno były domysły, a niektóre osoby nawet znały mojego poprzedniego partnera, ale dotychczas oficjalnie tego ode mnie nie usłyszeli.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.
„Musimy dać społeczeństwu trochę czasu, by zobaczyło, że związki partnerskie to nie koniec świata, a ich wprowadzenie nie zaowocuje plamami na słońcu i zniszczeniem polskich rodzin” – mówi KATARZYNA KOTULA, ministra ds. równości. Rozmowa Mateusza Witczaka
Kiedy Katarzyna Kotula zaczęła myśleć o równości? W szkole podstawowej w Berlinie?
Tata wyjechał do Niemiec na początku lat 80., ale ze względu na sytuację polityczną nie miałyśmy z nim wtedy kontaktu, pojawiłam się u niego dopiero jako siedmiolatka. Stworzył w Berlinie otwarty dom, w którym zawsze było mnóstwo akceptacji; również samo miasto – do którego często później wracałam – wpłynęło na mój stosunek do społeczności LGBT+. Nie jestem jednak w stanie wskazać konkretnego momentu, chyba od zawsze było dla mnie oczywiste, że dwie osoby tej samej płci mogą się kochać i tworzyć rodzinę. Nigdy nie uważałam ich związków za odstępstwo od jakiejś „normy”.
40 lat później obejmuje pani tekę ministry ds. równości. Jak wyglądały pierwsze tygodnie po zaprzysiężeniu?
Jesteśmy na bardzo podstawowym etapie organizacji. Gdziekolwiek zajrzę, tam odkrywam pożar, który natychmiast trzeba ugasić. Nadal też tkwimy w pewnym szpagacie, ministra ds. równości jest umocowana w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, a biuro pełnomocniczki ds. równości mieściło się w Ministerstwie Rodziny i Polityki Społecznej. Trwają przenosiny – niełatwe, ale mam nadzieję, że wkrótce zamkniemy ten etap.
Kiedy rozmawialiśmy na łamach internetowej „Polityki”, diagnozowała pani, że w temacie równości „PiS pozostawił po sobie spaloną ziemię”. Rzeczywiście musicie budować urząd na zgliszczach?
Jeśli poprzednia pełnomocniczka rządu PiS ds. równego traktowania (Anna Schmidt – przyp. red.) zrobiła cokolwiek dobrego, to w temacie przeciwdziałania przemocy wobec kobiet – przypomnę, zresztą, że do prac nad tzw. antyprzemocówką 2.0 zaprosiła ona Monikę Horny- Cieślak, dzisiejszą rzeczniczkę praw dziecka. Natomiast na równość nie było w budżecie żadnych środków, no chyba, że policzymy ok. 38 tys. zł na działania równościowe w zakresie działań bieżących biura. „Żyjemy w dziwnych czasach, w których mniejszość próbuje narzucić swoje prawa większości” – ogłosiła swego czasu pełnomocniczka rządu PiS ds. równego traktowania. Ten cytat to najlepszy dowód, że równość nie była dla niej priorytetem. Zjednoczona Prawica myślała o osobach LGBT+ głównie wtedy, gdy na nie szczuła i odczłowieczała je – na czele z Przemysławem Czarnkiem, według którego „to nie ludzie, tylko po prostu ideologia”, i Andrzejem Dudą, cynicznie wykorzystującym resztki uprzedzeń podczas kampanii prezydenckiej w 2020 r. Jeśli chcemy się od niej odróżnić, jeśli drogie są nam praworządność i demokracja, których latami broniliśmy na ulicach, Polska musi dostrzec osoby nieheteronormatywne. Nie możemy wkładać koszulek z napisem „Konstytucja”, nie rozumiejąc jej zapisów, to kluczowa sprawa.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.
Z DANIELEM DOBOSZEM, aktorem warszawskiego Teatru Studio, rozmawia Krzysztof Tomasik
Od ponad trzech lat w warszawskim Teatrze Studio grasz tytułowego bohatera w „Końcu z Eddym” w reżyserii Anny Smolar na podstawie książki Edouarda Louisa. To historia geja z francuskiej prowincji, który odrzuca przeszłość i stwarza siebie na nowo.
Dla mnie przełomowy spektakl. Mogłem wreszcie publicznie powiedzieć ze sceny: jestem gejem.
Utożsamiasz się z Eddym?
Urodziłem się w Częstochowie, wychowywałem na robotniczym osiedlu. Na podwórku dostałem niezłą musztrę. „Uzbroiłem się”, dosyć szybko wyrzuciłem z siebie to, co było mało męskie. Jak się dwa-trzy razy dostało w łeb, to się już wiedziało, żeby nie zakładać nogi na nogę albo nie płakać z byle powodu.
A co z byciem gejem?
Być może cię zastrzelę tym, co powiem, ale swoją gejowską tożsamość zakopałem głęboko i na długie lata. Nawet gdy ktoś mi coś sugerował, twardo stałem na stanowisku, że jestem hetero i fuck offffff! Bardzo w tę swoją heteryckość wierzyłem. W styczniu skończyłem 38 lat, a pierwszy raz wylądowałem w łóżku z facetem po trzydziestce. Wcześniej przez wiele lat byłem w relacji z kobietą, byłem nawet narzeczonym. Byłem kochany, szczęśliwy i spełniony. Tak wówczas myślałem, że się czuję. Bo moja głowa, moje ciało i moje emocje to były trzy osobne, nieskalibrowane byty. Trochę czasu minęło, zanim się zestroiłem, zanim dotarło do mnie, że cały czas spełniałem czyjeś oczekiwania i wyobrażenia na temat mojej osoby, że byłem zadowalaczem, że to była moja strategia przetrwania, że to szczęście i ten rodzaj spełnienia nie są moje, że kłamstwo powtarzane sto razy staje się prawdą, że jestem hetero, że chcę założyć rodzinę, że chcę mieć dzieci, najlepiej troje, i że dom z ogrodem na kredyt. Chciałem być tylko akceptowany i lubiany, więc robiłem to, co ktoś chciał zobaczyć, bo bycie homo w tym kraju, w robotniczej rodzinie, gdzie słowa „pedał”, „pedarasta”, „pedofil” i „zboczeniec” traktowane są jako wyrazy bliskoznaczne, nie jest szczęśliwym losem na loterii, no sorry, ale taki mamy klimat. Ale żeglując do kropki, starałem się spełnić przede wszystkim wyobrażenie mojej mamy na temat jej syna i tego, jak ma wyglądać jego życie. Mój brat zginął w wypadku samochodowym, więc ciężar oczekiwań był spory. Tak żyłem i nawet się w tym jakoś realizowałem.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.
Z ALEKSANDRĄ KLUCZYK, autorką książki „Niech żyją ku*wy”, byłą pracowniczką seksualną, rozmawia Anna Maria Łozińska
Przez cztery lata pracowałaś seksualnie w kontakcie bezpośrednim z klientem. W pewnym momencie wyoutowałaś się publicznie jako pracownica seksualna i zaczęłaś działać na rzecz normalizacji pracy seksualnej. Od 2021 r. prowadzisz razem z Julią Tramp znany podcast „Dwie dupy o dupie”, a jesienią zeszłego roku wydałaś książkę„Niech żyją ku*wy”. To 300-stronicowy, napisany z pasją esej m.in. o tym, jak postrzegana jest praca seksualna i czym ona rzeczywiście jest. Esej ten przeplatasz wątkami biograficznymi – bez owijania w bawełnę opisujesz własne, niejednokrotnie trudne, doświadczenia. Zacznijmy od książki.
Dziękuję! W 2020 r. wydałam zina „Save Us from Saviours” składającego się z 12 wywiadów z osobami z różnych sektorów branży i ze zdjęciami będącymi próbą wytworzenia narracji wizualnych nas o sobie samych. Marzyła mi się druga część – z większą liczbą wywiadów, w formie książki. Przeprowadziłam nawet kilka wywiadów, ale podpisując umowę na książkę, wraz z redaktorem Makselonem z wydawnictwa W.A.B. podjęłyśmy decyzję, że aby książka „zadziałała”, powinnam połączyć własną historię z wątkami edukacyjnymi na temat pracy seksualnej. Nie mogło zabraknąć krytyki polityk karceralnych, przemocy policyjnej czy systemowej. Starałam się zawrzeć również tematy szczególnie ważne, tj. sojusznictwo z osobami transpłciowymi, polityki HIV-owe i kwestie związane z infekcjami przenoszonymi drogą płciową, problematyczne zażywanie substancji psychoaktywnych, klasizm i kwestie związane z pochodzeniem oraz wiele więcej. Nie zabrakło również głosu osób z doświadczeniem pracy seksualnej, które zaufały mi, godząc się na rozmowę bądź odpowiadając na pojedyncze pytania, które zadawałam wewnątrz naszej społeczności. Prosiłam je o wypowiedzi, by wielogłosowo wybrzmiały takie doświadczenia jak pierwsze spotkanie z klientem, pierwsze zarobione pieniądze, kwestia tego, jak zachowanie klientów wpływa na naszą samoocenę, czy outing i strach z nim związany. Zależało mi, żeby książka była polityczna, to manifest, pełen złości i niezgody na zastaną rzeczywistość.
Strach przed outingiem załatwiłaś, sama się outując w 2019 r. na Instagramie. Przy okazji dyskusji właśnie o pracy seksualnej po prostu napisałaś, że właśnie taką pracą się zajmujesz. Piszesz o tym coming oucie szerzej w książce. Od tamtego czasu jesteś aktywistką na rzecz społeczności osób pracujących seksualnie. Jak się wtedy czułaś, z jakimi reakcjami się spotkałaś?
Niezmiennie od tamtego czasu – zła i sfrustrowana, bo w kolejnych dyskusjach o pracy seksualnej odzywają się ci, którzy mają najmniej wartościowych rzeczy do powiedzenia. Słychać, że nawet nie rozumieją, o czym mówią i przeciwko czemu walczą, ale nie przeszkadza im to na nas szczuć i działać na naszą niekorzyść. A moje słowa są wyjmowane z kontekstu, przekręcane, a ja zagłuszana, wyśmiewana i deprecjonowana.
Jak poznałaś Julię Tramp, z którą prowadzisz „Dwie dupy o dupie”?
Julia była jedną z bohaterek zina „Save Us from Saviours”. Pod koniec 2020 r. obie – wraz z innymi pracownicami – brałyśmy udział w rozmowie zorganizowanej przez Sex Work Polska z okazji Dnia Przeciwko Przemocy wobec Osób Pracujących Seksualnie (17 grudnia). Po rozmowie okazało się, że obie myślałyśmy o robieniu podcastu, więc postanowiłyśmy połączyć siły. Przygotowania trwały od stycznia, a 3 marca 2021 r. z okazji Dnia Praw Osób Pracujących Seksualnie wypuściłyśmy pierwszy odcinek. Niedługo pykną nam 3 lata – do tej pory opublikowałyśmy 65 odcinków, również z gościniami edukującymi w obszarze pracy seksualnej i szeroko rozumianej seksualności, dbając o reprezentację zarówno osób, jak i tematów, które do tej pory nieczęsto przebijały się (a jeśli już, to głównie dzięki ogromnej pracy kolektywu Sex Work Polska) do mainstreamowych mediów.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.
O biseksualnym aktorze WITOLDZIE CONTIM (1908-1944) z Markiem Telerem, autorem biografii „Witold Conti. Każdemu wolno kochać”, rozmawia Rafał Dajbor
Po lekturze twojej książki mam wrażenie, że życie Witolda Contiego jest z jednej strony zbyt interesujące i bogate, byśmy je całe zmieścili w jednej rozmowie, ale z drugiej, że to postać nieco zapomniana. Powiedz zatem, kim był.
Przede wszystkim przedwojennym gwiazdorem filmowym, ale też śpiewakiem, malarzem i poetą amatorem piszącym wiersze miłosne dla jednej z kobiet, w której był zakochany – Halszki Radzymińskiej, późniejszej żony pisarza Romana Bratnego. Był także biseksualistą i jednym z kochanków Karola Szymanowskiego.
O tym oczywiście porozmawiamy bardziej szczegółowo, ale najpierw zdradź: skąd pomysł na książkę?
Moje zainteresowanie Contim zaczęło się na początku 2019 r. Chciałem dowiedzieć się więcej na jego temat, więc szukałem jego rodziny. Pisząc o ludziach przedwojennego kina, staram się docierać do ich krewnych, ponieważ często mają oni fascynujące i niepublikowane wcześniej materiały. Udało mi się skontaktować z wnukiem Witolda, Antonem Kozikowskim (Witold Conti to pseudonim, aktor naprawdę nazywał się Witold Konrad Kozikowski), producentem filmowym i muzykiem mieszkającym w stanie Nowy Meksyk w USA. Gdy nawiązałem kontakt z Antonem, nie wiedział nawet, gdzie pochowany jest jego dziadek.
A czego ty dowiedziałeś się od wnuka?
Przede wszystkim, że Zofia „Susie” Margulesówna, czyli wdowa po Contim, spisała nieopublikowane wspomnienia, które otrzymałem do wglądu. Poprzez Antona skontaktowałem się z jego matką, czyli synową Witolda, Nancy Kozikowski, od której dowiedziałem się z kolei, jaka była „Susie” i jak wspominała męża. Zacząłem zbierać te informacje i dzielić się nimi na Facebooku, a wtedy odezwały się dwie poznańskie rodziny – Wielebskich i Kobusów, zaprzyjaźnione z Haliną, siostrą Witolda, i dzięki temu mające w swoich zbiorach obrazy namalowane przez aktora. Państwo Wielebscy przybliżyli mi losy rodziców Contiego, którzy przeżyli syna i zmarli w wielkopolskim Czerwonaku na przełomie lat 50. i 60. XX w. Mając ten pakiet informacji i odkrywając coraz to nowsze fakty, podjąłem decyzję, by poświęcić Witoldowi książkę. Wiedziałem, że ważnym elementem jego biografii będą też wątki homoerotyczne, ponieważ miały znaczący wpływ na karierę Contiego.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.
Wyobraź sobie, że jestem RuPaulem i trzymam w ręku twoje zdjęcie z czasu, gdy miałeś 10 lat. Co byś…
O, nie, to jest najbardziej żenująca część tego programu.
Ale też wzruszająca.
No, dobrze, dobrze.
Więc co byś powiedział sobie 10-letniemu?
A ile mamy czasu?
Jakieś 1,5 godziny.
Powiedziałbym: „Nie wahaj się, twoje życiowe decyzje są słuszne”, „Bądź nadal taki odważny, jak jesteś”, „Tak, już powoli do tego dochodzisz – rzeczywiście nie powinno cię obchodzić, co myślą o tobie obcy ci ludzie”, „Nie przestawaj być pozytywnie nastawiony do życia”, „Zaufaj swoim instynktom i pasjom – a nie poddaj się nigdy realiom życia”.
Dostrzegasz w tym 10-latku przyszłą wspaniałą drag queen?
Tak, zdecydowanie. Drag jest dla mnie idealnym spoiwem łączącym różne moje zainteresowania artystyczne w jeden projekt – malowanie, muzykę, taniec, modę, aktorstwo.
Od dziecka fascynowałem się silnymi postaciami kobiecymi – czy była to Lara Coft, czy Kitano z Mortal Kombat, czy solistki Destiny’s Child. Podziwiałem je za pewność siebie i seksapil. Gdy ze starszym bratem bawiłem się w Mortal Kombat, zawsze byłem Kitano. Zakładałem rajstopy na głowę i machałem tą peruką, tymi włosami do stóp. Czekałem też, by dorosnąć do rozmiaru 37 i już na poważnie nosić szpilki mamy, bo ciągle z nich wypadałem. Tworzyłem kostiumy dla moich lalek ze skrawków materiałów od mamy – mama sobie zamawiała sukienki u krawcowej i zostawały jej skrawki. Chciałem oczywiście być projektantem mody i mama się śmiała, że będę dla niej projektował, to akurat się nie spełniło.
Malowałam, rysowałem, robiłem zdjęcia, próbowałem nawet komponować muzykę, obsługiwałem wszelkie szkolne akademie. Byłem tym jedynym chłopcem, który recytował wiersze na szkolnych akademiach, bo inni chłopcy (heterycy) uznawali to za obciach. A o tym, że istnieją drag queens, dowiedziałem się, jak miałem 18 lat.
Zaraz pociągnę ten temat, ale wcześniej: czy wtedy już zdawałeś sobie sprawę, że niemal wszystkie twoje pasje są, wiesz, „niemęskie”?
O, tak, uświadomiłem to sobie wcześnie. Na mojej małej wsi pod Lwowem… Skole to małe miasteczko, 6 tysięcy mieszkańców, ale ja mówię „wioska”. No więc w Skolem – i zresztą nie tylko tam – typy takie jak ja są uznawane za słabe. W sporcie też byłem dobry, jednak uwaga rówieśników skupiała się na mojej artystycznej odmienności. Ale moja miłość do tego i radość, jaką z tego czerpałem. były mocniejsze. Tak jak już powiedziałem: uświadomiłem sobie, że nie mogę przejmować się opinią innych kosztem własnego szczęścia. Uświadomiłem sobie też, że nie będzie dla mnie miejsca w tej wiosce, ani w ogóle w Ukrainie.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.
Z reżyserem BENJAMINEM CANTU, autorem głośnego dokumentu „Eldorado, Wszystko, czego nienawidzą naziści” (Netflix) o niemieckiej społeczności queer lat 20. XX w., rozmawia Frąc (Paweł Frąckiewicz)
„Eldorado. Wszystko, czego nienawidzą naziści” to dokument o niesamowitym queerowym świecie niemieckiej społeczności LGBT+ lat 20. ubiegłego wieku – a więc sprzed stu lat. W twoim obrazie przewijają się zdjęcia i filmy archiwalne, jest nowocześnie nakręcona część fabularyzowana, jest kilka osób bohaterskich, do tego wypowiedzi wielu znawców tematu, queerowych historyków_czek LGBT+. Co było dla ciebie najtrudniejsze w tak skomplikowanym projekcie?
Najtrudniej było powiedzieć 100-letniemu Walterowi Arlenowi, że Lumpi, chłopak, który był jego nastoletnią miłością i z którym rozłączyła go wichura wojenna, zmarł z głodu w niewoli jeszcze w czasie wojny.
Jak dotarłeś do Waltera?
W 2020 r., gdy już pracowałem nad „Eldorado”, przeczytałem w „Die Zeit” wywiad z Walterem Arlenem, który był znanym kompozytorem, zrobiony z okazji jego setnych urodzin. Walter od czasów wojny mieszkał w USA, miał męża. Zdobyłem do niego kontakt i zadzwoniłem zapytać, czy zechciałby wypowiedzieć się do mojego filmu. Przy okazji powiedziałem, że pochodzę z Budapesztu – natychmiast opowiedział mi historię swojej miłości do Lumpiego i zapytał, czy może mógłbym jakoś pomóc mu dowiedzieć się, co się z nim stało. Walter bez skutku szukał jakichkolwiek informacji o Lumpim od 80. lat. Zgodziłem się z chęcią, znam społeczność żydowską na Węgrzech i przy pomocy wuja, który jest historykiem, szybko wpadliśmy na ślad Lumpiego, czyli Fülöpa Lóránta. Niestety trafił on do niewoli w austriackim obozie pracy Harka i tam zmarł z głodu w 1943 r.
Jak to powiedzieć Walterowi? I czy po takiej informacji on będzie miał jeszcze siłę i ochotę, by brać udział w moim filmie? Wzbudziło w nim to wielki smutek, ale połączony też z wielką ulgą, bo niepewność, jaką odczuwał z powodu losu ukochanego, była przytłaczająca. Niedługo potem kręciliśmy zdjęcia z Walterem, ładunek emocjonalny tej rozmowy był niesamowity.
Świetny jest pomysł, by osią łączącą wszystkie wątki filmu był słynny berliński klub Eldorado, który przez lata był mekką wszelkich queerow, a po dojściu Hitlera do władzy przestał istnieć niemal z dnia na dzień.
To akurat był mój pomysł. (uśmiech) Ideę dokumentu o kulturze queer lat 20. w Niemczech mieliśmy – razem z moim producentem Nielsem Bokampem – już od około 2015 r. Prezentowaliśmy ją wielokrotnie różnym stacjom telewizyjnym, w tym Arte. Niestety nikt nie miał wówczas ochoty na tę epokę, tym bardziej na perspektywę queer, to było „zbyt niszowe”. Do Netfliksa zgłosiliśmy się już z koncepcją Eldorado jako centrum. Udało się! Zaczęliśmy weryfikować, ilu z bohaterów, o których myśleliśmy, rzeczywiście bywało w tym klubie, w ilu przypadkach jesteśmy tego pewni, a w ilu możemy tak z dużym prawdopodobieństwem założyć. Na przykład Ernst Röhm, jeden z czołowych nazistów, przyjaciel i prawa ręka Hitlera, w pewnym okresie na pewno bywał w Eldorado – zresztą homoseksualność Röhma była tajemnicą. Magnus Hirschfeld, jeden z ojców chrzestnych seksuologii jako nauki, a także prekursor światowego ruchu LGBT+ – też na pewno ją znał. Charlotte Charlaque i Toni Ebel pewnie nie było stać na Eldorado. To jednak było bardzo drogie miejsce. Najprawdopodobniej poznały się w innym klubie queerowym, było ich wtedy ponad 150 rozmieszczonych po całym mieście, w tym również w dzielnicach robotniczych. Ważne jest, by nadmienić, że nasz film nie chce wyróżniać Eldorado, raczej staramy się użyć go jako symbolu tego całego świata.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.
Z perspektywy LGBT sylwetkę JAKUBA LUDWIKA SOBIESKIEGO, syna króla Jana Sobieskiego, przedstawia Paweł Fijałkowski Jego pozycja była pochodną kariery ojca Jana Sobieskiego, wybranego wiosną 1674 r. na króla Polski. Stał się sławny dzięki ojcowskim dokonaniom, które rozbudziły w nim wielkie ambicje. Pomimo sprzeciwu części szlachty nosił tytuł królewicza, ale nie sprawował żadnej oficjalnej funkcji, ponieważ nie pozwalało na to polskie prawo. Toteż przez dużą część życia poszukiwał roli, jaką mógłby odegrać.
Kiła wrodzona
Urodził się jesienią 1667 r., gdy jego ojciec był jeszcze marszałkiem wielkim koronnym i hetmanem polnym. Ciężarna Maria Kazimiera postanowiła powić go w Paryżu, pod opieką dobrych lekarzy, u których leczyła doskwierającą jej chorobę weneryczną. Spodziewano się, że noworodek może być zarażony kiłą, toteż przygotowano dla niego specjalny preparat bazujący na rtęci, który niebawem okazał się potrzebny. Dziecko cierpiało na ciężki i długotrwały katar, który najprawdopodobniej był objawem kiły wrodzonej. Zgodnie z rodzinnym zwyczajem chłopiec otrzymał nie tylko imiona Jakub Ludwik, ale także przezwisko, używane w kręgu najbliższych. Nazywano go Fanfanem lub zdrobniale Fanfanikiem, a określenie to pochodziło od francuskiego słowa fanfan – dziecinka, dzidziuś, berbeć. Rodzice pokładali w nim wielkie nadzieje, pragnęli, by wyrósł na mężczyznę mądrego i silnego jak jego ojciec. Według dworzanina Marii Kazimiery, Françoisa-Paulina Daleraca, 13-letni Jakub miał „twarz pociągłą, pełną słodyczy, pięknie rozmarzone oczy, cały był pełen wdzięku i dobrze zbudowany, wielce żywy”. Dobrze tańczył i sprawnie jeździł konno, choć doskwierała mu poważna wada kręgosłupa, którą korygowano za pomocą specjalnych kamizelek zamówionych przez matkę.
Król Jan Sobieski pragnął, by jego najstarszy potomek uczył się przy nim sztuki dowodzenia. Gdy wiosną 1683 r. Austria i Polska podpisały traktat o wzajemnej pomocy, Sobieski rozpoczął przygotowania do wyprawy przeciwko Turkom i postanowił zabrać na nią 16-letnego Jakuba. Ojciec liczył na to, że udział w zwycięskiej wojnie zapewni synowi popularność wśród szlachty i jednocześnie umożliwi wprowadzenie go w towarzystwo europejskich książąt. Natomiast pozostający pod silnym wpływem ojca, pełen młodzieńczego zapału Jakub pragnął zdobyć doświadczenie wojskowe i żołnierską sławę.
Cały tekst do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.
Z MARCINEM MATUSZEWSKIM, audiodeskryptorem, który pracuje również na drag shows, rozmawia Jakub Wojtaszczyk
Jesteś audiodeskryptorem – opisujesz osobom niewidomym to, co sam widzisz – na różnych wydarzeniach, w tym na występach dragowych.
To w gruncie rzeczy nieskomplikowana robota. Osoby z niepełnosprawnością wzroku przy wejściu do klubu dostają zestawy słuchawkowe, ja przez cały czas mam ze sobą mikrofon. Ważne, żeby nie przygotować strefy dla osób korzystających z audiodeskrypcji tuż przy głośnikach. Słuchawka zazwyczaj jest na jedno ucho, drugie jest cały czas nastawione na odbiór dźwięku występu. Gadam bez przerwy do tego pierwszego, zaopatrzonego w słuchawkę. Nadaję z możliwie najcichszego miejsca w klubie, z którego widać scenę.
Trzeba dokładnie trzymać się tego, co widać, korzystać z precyzyjnego i najlepiej nienacechowanego emocjami języka. Ale przy występie drag należy te zasady schować do kieszeni i dać się ponieść. Tylko w taki sposób osobom, które odbierają audiodeskrypcję, daję poczuć atmosferę. Po drag show zazwyczaj nie pamiętamy konkretnych ruchów performerów_ ek albo czy osoba ruszyła prawą, czy lewą ręką itd. Pamiętamy samo doświadczenie: cekiny, brokaty, lasery, kolory, klimat. Audiodeskrypcja queeru polega na wrażeniowości.
A więc to twoja interpretacja.
Od niej nie da się uciec. Zawsze coś będzie podobać mi się bardziej, a coś mniej. Jednak staram się zachować przestrzeń na obiektywizm albo chociaż jego pozór.
Kiedy zacząłeś swoją przygodę z audiodeskrypcją?
Siedem lat temu – od audiodeskrypcji sztuki współczesnej w Zachęcie. To był czas, kiedy w tej galerii organizowano świetne, problemowe, często „niewygodne” wystawy. Nie pamiętam, jaka była pierwsza praca, którą opisywałem, ale dyskusja wokół niej była gorąca. Podczas opisywania w galerii czy muzeum trzeba być poważniejszym. Na spotkania przychodzą osoby, które chcą się czegoś dowiedzieć o artystach i artystkach, historii, pracach, porozmawiać na trochę bardziej salonowym poziomie. Muszę uważać na język. Przy opisie występów dragowych mogę pozwolić sobie na więcej. Pamiętam, jaką radość poczułem, gdy mogłem powiedzieć: „Duperella pokazała dupę!”. W galerii sztuki podobne wydarzenie musiałbym ubrać w eufemizm, np.: „Duperella lekko podniosła sukienkę, ukazując pośladki”. Podczas show nie ma na to miejsca. Tu liczą się emocje!
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.
Od redakcji: Rozpoczynamy nową rubrykę – o zdrowiu seksualnym osób LGBT+. Do współpracy zaprosiliśmy specjalistę w tej dziedzinie – doktora Jakuba Wyszyńskiego (@presidentofpoland), który zgodził się odpowiadać na Wasze pytania. Nie wahajcie się, piszcie wprost – w dziedzinie zdrowia nie może być tematów tabu. Piszcie na adres: [email protected]l.
Na początek doktor Wyszyński przygotował kilka zagadnień, o które w ostatnich miesiącach był pytany przez swoich pacjentów.
Czy stosunek przerywany zmniejsza ryzyko przeniesienia HIV z aktywa na pasywa?
Zmniejsza – tak, ale nie niweluje ryzyka. Prawdopodobieństwo przeniesienia wirusa zależy od ilości materiału zakaźnego, z którym mamy kontakt, a także np. od ewentualnych uszkodzeń błony śluzowej. Pamiętajmy, że nie tylko podczas orgazmu wymieniamy płyny ustrojowe z partnerem. Oprócz spermy, jest też preejakulat (wydzielina produkowana podczas podniecenia seksualnego przed wytryskiem) czy wydzielina pochwowa, a przez mikrootarcia błony śluzowej mamy także kontakt z krwią.
Nie mogę się doczyścić przed analem i mnie to bardzo stresuje, Słyszałem że są jakieś tabletki, które pomagają, Jak się bezpiecznie i skutecznie przygotować?
Seks analny najlepiej planować z pewnym wyprzedzeniem. Postępowanie według zaleceń dietetycznych (tzw. bottom diet – dieta pasywa) też znacznie ułatwia przygotowanie się i daje nam komfort psychiczny. Unikajmy posiłków ciężkostrawnych (mięsa, ostre czy smażone potrawy). Istnieją również środki spowalniające trawienie, np. loperamid, które można zażyć w wyjątkowych sytuacjach albo gdy nie mamy jeszcze doświadczenia w seksie analnym i chcemy zniwelować stres. Takie leki nie powinny jednak być zażywane zbyt często, bo mogą powodować zaburzenia perystaltyki przewodu pokarmowego. A w awaryjnych sytuacjach, np. gdy po 6 godzinach w klubie idziemy na seks, zawsze można sobie zrobić prowizoryczną lewatywę w łazience (na przykład gruszką do lewatywy, czy nawet zwykłą butelką wody mineralnej).
Czy są jakieś szczepionki zapobiegające chorobom przenoszonym drogą płciową?
Do uprawiania seksu, tak jak i do sportu, warto się kompleksowo przygotować. Edukacja i profilaktyka to dobre pomysły. Warto przy okazji kontrolnych badań krwi oznaczyć poziom przeciwciał wobec wirusowego zapaleniu wątroby typu B (WZW B) i w razie niskiego wyniku przyjąć przypominającą dawkę szczepienia. istnieją też szczepienia chroniące przed WZW A, HPV (wirus brodawczaka ludzkiego, który zwiększa ryzyko nowotworów) czy częściowo przed rzeżączką. W Polsce te szczepienia nie są refundowane dla osób dorosłych, należą do szczepień zalecanych (od czerwca 2023 r. szczepienia przeciw HPV są refundowane dla osób poniżej 18 lat). Obecnie w Polsce nie ma powszechnie dostępnych szczepionek przeciwko innym chorobom przenoszonym drogą płciową. W krajach zachodnich można zaszczepić się przeciw małpiej ospie, a prace nad szczepionką przeciw chlamydii są na etapie badań klinicznych.
Co jest złego w mefedronie?
Mefedron jest powszechnie uznawany za niegroźny narkotyk, a jego używanie jest bagatelizowane. To substancja, którą trudno przedawkować, nie ma też wyraźnego wpływu na funkcjonowanie nerek czy wątroby. Nawet długotrwałe używanie przeważnie nie skutkuje wyraźnymi zmianami wyglądu czy zachowania (jak ma to miejsce w przypadku np. alkoholu). Mefedron powoduje euforię, wzrost empatii, przypływ energii i znacznie zwiększa libido, przez co jest podstawową substancją używaną w Polsce podczas chemseksu W czasie pandemii, kiedy kluby były zamknięte, popularność chemsexu w Polsce bardzo wzrosła, ale edukacja w dziedzinie chemseksu pozostała na tym samym poziomie. Mefedron zwiększa wydzielanie dopaminy i przy częstym jego używaniu zaczyna działać mechanizm tzw. down regulation – mózg przyzwyczajony do skoków poziomów dopaminy, zaczyna wytwarzać jej mniej, gdy nie jest zażywana substancja, co może dawać objawy depresji i chęć częstszego zażywania mefedronu. Prowadzi to do szybkiego uzależnienia psychicznego. Ponadto, zanieczyszczenia metalami ciężkimi, takich jak mangan, zawarte w mefedronie na przestrzeni lat mogą kumulować się w organizmie i powodować uszkodzenia układu nerwowego.
Dlaczego lesbijki statystycznie mają większe niż kobiety hetero prawdopodobieństwo zachorowania na raka piersi czy szyjki macicy?
Kobiety homo- i biseksualne statystycznie rzadziej chodzą do ginekologa niż kobiety hetero. Przez to mają mniejszą szansę na wczesne wykrycie patologii w obrębie narządów rodnych czy piersi. Często zwlekają z wizytą u ginekologa do ostatniej chwili. W społeczeństwie panuje też błędne przekonanie, że lesbijki mają znacznie mniejsze ryzyko zakażenia wirusem HPV. Nieposiadanie biologicznych dzieci, późne macierzyństwo, palenie tytoniu, używanie alkoholu czy innych substancji stanowią udowodnione naukowo czynniki predysponujące do rozwoju nowotworów i jednocześnie statystycznie częściej występujące wśród kobiet nieheteronormatywnych.
Jak groźna jest chlamydia?
Bardzo. Chlamydioza (powodowana przez bakterię Chlamydia trachomatis) do niedawna wydawała się łatwą w leczeniu infekcją. Jej objawy są subtelne i łatwo je zignorować (lekkie pieczenie cewki moczowej, ból gardła, ból podbrzusza, biegunki). A w większości przypadków objawy nie występują w ogóle, przez co do wykrycia infekcji często dochodzi przypadkowo. Pacjenci bezobjawowi niechętnie i nieregularnie przyjmują antybiotyki co w połączeniu ze wzrostem popularności niezabezpieczonego seksu wśród MSM (mężczyzn mających seks z mężczyznami), doprowadziło do znacznego wzrostu lekooporności chlamydii w ostatnich latach (przyjmowanie antybiotyków „w kratkę” powoduje, że najsilniejsze bakterie przeżywają i tworzą nową silniejszą kolonię). Nieleczona infekcja może powodować zapalenie stawów i jest szczególnie groźna dla kobiet – prowadzi do zapalenia narządów miednicy mniejszej i bezpłodności. Generalnie swoim pacjentom zalecam badanie się na wszystkie choroby przenoszone drogą płciową co 3-4 miesiące lub co 6 partnerów_ek.
***
Jakub Wyszyński – lekarz; zajmuje się m.in. PrEP, profilaktyką STI i medycyną estetyczną. Pracuje w warszawskiej klinice zdrowia seksualnego Smart Life Clinic dr Joanny Kubickiej. Problematykę zdrowia seksualnego osób LGBT+ zna nie tylko od strony zawodowej – sam też należy do społeczności LGBT+.
Aby zapewnić sprawne funkcjonowanie tego portalu oraz marketing, umieszczamy na komputerze użytkownika (bądź innym urządzeniu) małe pliki – tzw. cookies („ciasteczka”).