Ustawa o związkach partnerskich. Kontrowersyjne opinie ministerstw

 

 

🌈 Ustawa o związkach partnerskich. Kontrowersyjne opinie ministerstw

 

 

Rządowy projekt ustawy o związkach partnerskich, przygotowany przez ministrę ds. równości Katarzynę Kotulę, budzi szerokie zainteresowanie i wywołuje liczne reakcje w przestrzeni publicznej. Proponowane zmiany mają na celu uregulowanie praw osób żyjących w związkach nieformalnych, zarówno hetero-, jak i jednopłciowych. Jednak proces legislacyjny nie obywa się bez wyzwań i krytyki ze strony różnych ministerstw oraz ekspertów.

Główne założenia projektu

Projekt ustawy zakłada wprowadzenie regulacji umożliwiających parom zawieranie związków partnerskich. Wśród korzyści wynikających z tej instytucji są m.in.:

  • prawo do informacji o stanie zdrowia partnera,
  • możliwość dziedziczenia,
  • wspólne rozliczenia podatkowe,
  • ułatwienia w podejmowaniu decyzji medycznych w imieniu partnera.

To rozwiązanie, choć nie zastępuje małżeństwa, ma zapewnić parom nieformalnym większe bezpieczeństwo i ochronę prawną.

Opinie ministerstw i ekspertów

Projekt ustawy spotkał się z różnymi opiniami w trakcie konsultacji międzyresortowych:

  1. Rzecznik Praw Obywatelskich, Marcin Wiącek:
    • Wyraził obawy, że łatwość rozwiązania związku partnerskiego może prowadzić do jego instrumentalnego wykorzystania, np. w celach optymalizacji podatkowej.
  2. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji:
    • Zwróciło uwagę, że związki partnerskie mogą być wykorzystywane przez cudzoziemców do uzyskania ochrony międzynarodowej lub przywilejów związanych z repatriacją. Ministerstwo wskazało również, że rozszerzenie przepisów mogłoby obciążyć budżet państwa.
  3.  Ministerstwo Sprawiedliwości:

    Wskazuje, że instytucja związku partnerskiego w takim kształcie może skutkować sytuacjami, w których partnerzy wykorzystują preferencje w sposób krótkoterminowy”. A to z kolei “może podważać założenia leżące u podstaw przyznawania preferencji prawnych zarezerwowanych dla instytucji małżeństwa”.

  4. Ministerstwo Obrony Narodowej:
    • Obawia się, że wprowadzenie związków partnerskich mogłoby prowadzić do wyłudzeń świadczeń wśród żołnierzy, takich jak zapomogi, ryczałty, odprawy pośmiertne czy gratyfikacje urlopowe.
  5. Ministerstwo Rolnictwa:
    • Ostrzegło przed ryzykiem zawierania pozornych związków partnerskich w celu nabycia nieruchomości rolnych, które następnie mogłyby być przejmowane po rozwiązaniu związku.

Reakcja ministry Katarzyny Kotuli

Ministra Katarzyna Kotula stanowczo odniosła się do zarzutów, uspokajając, że wątpliwości zgłaszane przez różne resorty to naturalny element procesu legislacyjnego:

„Nagłówki mediów są clickbaitowe. Te uwagi to naturalny proces legislacyjny. Gdybyśmy pracowali nad rządowym projektem ustawy o równości małżeńskiej, zmienialibyśmy jedną ustawę, tymczasem my zmieniamy prawie 250 ustaw. Takie uwagi – jedne bardziej merytoryczne, inne mniej – są naturalne. Jest zapewnienie ministra Siemoniaka i Bodnara o poparciu dla tego rządowego projektu, za co bardzo dziękuję. To jest projekt o godności, to jest projekt o miłości, o szczęściu, a przede wszystkim o bezpieczeństwie.”

Ministra dodała również: „Zarzut, że zawieranie związku partnerskiego mogłoby prowadzić do jakichkolwiek nadużyć? ABSURDALNE. Taki sam zarzut moglibyśmy wysunąć w kierunku małżeństw, spółek cywilnych czy fundacji rodzinnych. Jedziemy dalej z tą ustawą!”

Kuba Gawron: „Brak danych o zagrożeniach”

Kuba Gawron, współtwórca Atlasu Nienawiści, skierował oficjalne pismo do Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, pytając, czy mają jakiekolwiek dane potwierdzające, że związki partnerskie w innych krajach prowadzą do zawierania ich wyłącznie w celach przejęcia nieruchomości rolnych. W odpowiedzi Dyrektorka Departamentu Nieruchomości i Infrastruktury Wsi przyznała, że podstawą stanowiska ministerstwa jest uproszczony sposób rozwiązywania związków partnerskich, ale… żadnych danych potwierdzających to zagrożenie nie mają.

Co dalej?

Projekt ustawy o związkach partnerskich wciąż jest na etapie konsultacji. Dalsze prace mają na celu wypracowanie kompromisu, który uwzględni zarówno obawy krytyków, jak i potrzeby osób żyjących w związkach nieformalnych.

To projekt o godności i bezpieczeństwie – trzymamy kciuki za jego powodzenie!

Dowiedz się co zawiera ustawa o związkach partnerskich! W 112. numerze “Repliki” znajdziesz pełną analizę prawniczego rodzeństwa –  Jakuba Cupriaka-Trojana i Zuzanny Cupriak.
KUP TERAZ >

 

 

Wydarzenia LGBTQIA+ 2024 / ŚWIAT

 

🌈 Wydarzenia LGBT roku 2024: ŚWIAT

 

🇺🇸 „Skończę z tym transpłciowym szaleństwem. Oficjalna polityka USA będzie taka, że obowiązują wyłącznie dwie płcie” – powiedział prezydent-elekt Donald Trump. Podczas kampanii też często powtarzał transfobiczne slogany. Na poziomie stanowym dyskutowanych jest kilkaset antytransowych przepisów, a Sąd Najwyższy USA niebawem rozstrzygnie, czy można – jak to się stało w stanie Tennessee – zakazać tranzycji medycznej osób poniżej 18 roku życia. USA to najpotężniejsze państwo na świecie; to, co dzieje się w USA, „promieniuje” na resztę świata.

🏳️‍🌈 Równość małżeńska w maleńkim europejskim Liechtensteinie i w dużej azjatyckiej Tajlandii (66 mln mieszkańców) – kraju, który graniczy m.in. z dwoma krajami uznającymi homoseksualność za przestępstwo (Malezja i Myanmar). Tajlandia jest trzecim – po Tajwanie i Nepalu – krajem Azji z równością małżeńską.

🚫 Norwegia, Portugalia i Meksyk wprowadziły całkowity zakaz terapii konwersyjnych (mających na celu zmianę orientacji seksualnej/tożsamości płciowej). Łącznie już 14 krajów ma takie zakazy.

🇮🇶 Irak wprowadził karalność za homoseksualność (15 lat więzienia), karalność za „promowanie” homoseksualności, karalność za tranzycję medyczną (osób trans) oraz karalność dla „mężczyzn zachowujących się jak kobiety” (!).

🇧🇬🇬🇪 Bułgaria i Gruzja wprowadziły przepisy zakazujące – na wzór obowiązujący w Rosji – „promocji homoseksualności”, co oznacza, że publicznie o homoseksualności można mówić jedynie negatywnie (a więc np. pismo takie jak „Replika” byłoby nielegalne).

🇬🇭 Parlament Ghany (34 mln mieszkańców) przegłosował karalność za coming out i identyfikowanie się jako LGBT (3 lata więzienia), karalność za tworzenie i sponsorowanie organizacji LGBT (5 lat więzienia). Ustawa czeka na podpis prezydenta kraju. Sama homoseksualność już wcześniej była w Ghanie karalna (3 lata więzienia).

🇲🇱 Narodowa Rada Przejściowa w Mali (24 mln mieszkańców) niemal jednogłośnie przegłosowała karalność za homoseksualność i za „promowanie” homoseksualności. Przepisy czekają na zatwierdzenie przez wojskowe władze kraju

🇫🇷 Między styczniem a wrześniem premierem Francji był Gabriel Attal, najmłodszy (34 lata) i pierwszy jawnie homoseksualny premier tego kraju.

🎭 Coming outy: aktorki Chloe Grace Moretz i Jessica Gunning („Reniferek”), Brenda Biya, córka prezydenta Kamerunu (w którym homoseksualność jest przestępstwem), 81-letni Bruce Joel Rubin, scenarzysta, laureat Oscara za scenariusz filmu „Uwierz w ducha”. lesbijek o pochodzeniu polsko-żydowskim.

🎤 Jest wiele wokalistek – wyoutowanych lesbijek, ale gwiazda Chappel Roan w 2024 r. po prostu eksplodowała do pierwszej ligi popu. Good luck, babe!

🎥 Genialny film dokumentalny o tym, jak hollywoodzki gwiazdor Will Ferrell i jego transpłciowa przyjaciółka Harper Steele – świeżo po tranzycji i coming oucie – wyruszają w 16-dniową podróż przez całe Stany.

 

 

 

Wydarzenia LGBTQIA+ 2024 / POLSKA

 

🌈 Wydarzenia LGBT roku 2024: POLSKA

 

🏛️ Trwająca niemal cały rok duża publiczna i polityczna debata o związkach partnerskich, która w październiku zaowocowała gotowym projektem ustawy (gratulacje dla ministra Katarzyny Kotuli). Niebawem ma on zostać przyjęty przez rząd i jako projekt rządowy – trafić pod obrady parlamentu. W mającej większość koalicji najsłabszym ogniwem jest PSL, którego 30+ posłów i posłanek zagłosuje… nie wiadomo jak. O uchwaleniu ustawy mogą zadecydować pojedyncze głosy – dlatego parlamentarzystów PSL warto przekonywać do upadłego (może za wyjątkiem najbardziej twardogłowego Marka Sawickiego, który odmawiając dialogu z nami, powtarzając wytarte slogany – np. o tym, że dziecko powinno mieć matkę i ojca i pozostając głuchym na merytoryczne argumenty – zasłużył chyba na tytuł Homofoba Roku). Jeśli w maju wybory prezydenckie wygra kandydat LGBT-friendly, rok 2025 mamy szansę skończyć ze związkami partnerskimi w polskim prawie. Oby!

 

🏳️‍🌈 6 grudnia – otwarcie QueerMuzeum Warszawa. To dopiero trzecie takie muzeum w Europie i piąte na świecie! Jest nieduże, ale za to w samym centrum (ul. Marszałkowska 83). Gratulacje dla dyrektora Krzysztofa Kliszczyńskiego i całej Rady Programowej!

🚶‍♀️ Spór wokół warszawskiej Parady Równości, o którym najchętniej byśmy w ogóle nie pamiętali. Oby w 2025 r. był tylko wspomnieniem – a Parada niech rośnie w siłę (2024 r. był znów rekordowy, gdy chodzi o ilość Parad/Marszów Równości – było ich aż 44).

⚖️ 19 grudnia – pierwsze czytanie projektu nowelizacji kodeksu karnego, w myśl której orientacja seksualna staje się cechą chronioną, a dyskryminacja ze względu na orientację ma być ścigana z urzędu. To jeden z głównych postulatów LGBT – w 2025 r. ma szansę wejść w życie.

🗳️ W kwietniowych wyborach samorządowych aż sześć jawnych osób LGBT zdobyło mandaty radnych – rekord! Są to: Zuzanna Bartel – Radna Miasta Poznania [wywiad w 109. numerze „Repliki”], Kacper Błaszczyk (Aleksandrów), Jakub Janas (Wrocław) [wywiad w 110. numerze „Repliki”], Julia Klimkiewicz (Warszawa), Marta Magott (Gdańsk) [wywiad w 111. numerze „Repliki”]Aleksandra Owca (Kraków) .

🇪🇺 Do Parlamentu Europejskiego wysłaliśmy m.in. parę wyoutowanych gejów: Robert BiedrońKrzysztof Śmiszek.

📜 Pierwsze – niewczesne, ale ważne – zmiany na lepsze dla osób transpłciowych w polskim prawie. 3 października minister sprawiedliwości Adam Bodnar podpisał rozporządzenie, które nakazuje sądom załatwiać sprawy o uzgodnienie płci w trybie pilnym. Oznacza to skrócenie o wiele miesięcy oczekiwania przez osoby transpłciowe na nowe dokumenty już z właściwymi danymi.

🌟 Publiczne coming outy – m.in. Marcin Józefaciuk  (KO) [wywiad w 111. numerze „Repliki”], sędzia piłkarska Ewa Żyła [wywiad w 108. numerze „Repliki”], trener mentalny Jakub B. Bączek [wywiad w 107. numerze „Repliki”], aktorka Klaudia Janas [wywiad w 111. numerze „Repliki”], performer burleski Pony Boy (Piotr Gilbert Zwolski) [wywiad w 112. numerze „Repliki”], szef łódzkiego portu lotniczego Artur Fraj [wywiad w 110. numerze „Repliki”], para tancerzy Michał Kassin i Jakub Pursa [wywiad w 109. numerze „Repliki”].

📚 Sypnęło książkami napisanymi przez polskie queerowe kobiety: zadebiutowały Julia Durzyńska [wywiad w 110. numerze „Repliki”], Jay Szpilka [wywiad w 111. numerze „Repliki”], Beata Pytko [wywiad w 112. numerze „Repliki”], Aleksandra Kasprzak [wywiad w 112. numerze „Repliki”] i Kinga Sabak. Zaś królowa kobiecego queeru w literaturze – Izabela Morska – dała nam świetną „Trojkę”. Na rynku ukazała się również antologia „Pomiędzy światami”. To pierwszy tak duży zbiór tekstów i wierszy autorstwa Ireny Klepfisz [wywiad w 109. numerze „Repliki”] – jednej z najstarzych wyoutowanych lesbijek o pochodzeniu polsko-żydowskim.

📚 Wrocławska Nagroda Poetycka Silesius za najlepszy debiut 2023 roku jury Silesiusa uznało tom „UFOPORNO” biseksualnej Opal Ćwikły.

❤️ Kampania społeczna „Żyję z HIV” Fundacja Edukacji Społecznej dała nam m.in. znakomitego aktywistę Tomasza Markowskiego na okładce 110. numeru „Repliki”, z obszernym wywiadem a także z… pięknym nagim zdjęciem w naszym kalendarzu „Po prostu patrz” na 2025.

📖 Gdybyśmy mieli przyznać tytuł Książki Roku, powędrowałby on do „Primadonny”, biografii Bogusława Kaczyńskiego autorstwa Bartosz Żurawiecki oraz Aleksandry Kasprzak za „Wydrąż mi rodzinę w serze”. Tak, wiemy – nie jesteśmy obiektywni, bo to nasze redakcyjne osoby koleżeńskie! Ale obie książki warto przeczytać! Przekonajcie się samx! Natomiast specjalne wyróżnienie należy się książce „Odważne życie Eve Adams w niebezpiecznych czasach” Jonathana Katza, dzięki której odkryliśmy tytułową bohaterkę – niesamowitą ikonę lesbijską z Mławy.

✨ Kultura drag weszła do mainstreamu w postaci show TVN „Drag me out”, w którym błyszczały Adelon [wywiad w 95. numerze „Repliki”], Ciotka Offka [wywiad w 98. numerze „Repliki”], Gąsiu [wywiad w 104. numerze „Repliki”], Himera [wywiad w 107. numerze „Repliki”], Shady Lady [wywiad w 83. numerze „Repliki”] oraz zwyciężczyni – Twoja Stara [wywiad w 109. numerze „Repliki”]. Najstarsza polska drag queen Lulla La Polaca [wywiad w 108. numerze „Repliki”] opublikowała wywiad-rzekę „Żyć to ja potrafię”. Kiki Surprise i Valerie jako dwie pierwsze dragsy w polskiej historii stały się właścicielkami klubu (warszawska Galeria) [wywiad w 112. numerze „Repliki”]. A my, oprócz nagiego, zrobiliśmy drugi, dragowy kalendarz na 2025 r. – „Drag inwazja”.

📺 Błażej Stencel, aktor i wyoutowany gej, prowadzi w TVP „Koło fortuny” – normalna sprawa, ale jeszcze niedawno i przez całe lata – kompletnie nie do pomyślenia. Błażej zresztą idzie jak burza – jutro poprowadzi Sylwestra w Dwójce [wywiad w 111. numerze „Repliki”].

🎭 W Poznaniu odbył się pierwszy queerowy festiwal teatralny „Bliscy nieznajomi” zbierający spektakle LGBT z ostatniego sezonu. Kłaniamy się i trzymamy kciuki za dalszy ciąg!

👩 W Katowicach na przełomie kwietnia i maja odbył się „Lesbikon. Kongres Kobiet* Queer”, czyli dwudniowe święto queerowych kobiet* i osób kobiecych*, którego organizatorkami są: nasza zastępczyni redaktora naczelnego Małgorzata Sikora-Tarnowska oraz Anna Matras (bohaterka 105. numeru „Repliki”). Podczas tegorocznego kongresu odbyła się premiera magazynu „LesBiLans”.

 

Świąteczne filmy LGBT!

Niezależnie od tego czy obchodzimy święta czy nie, i tak atakują one nas z każdej strony. Nie dość że to okres wzmożonej aktywności katolików, czasem wymuszonych spotkań z dalszą rodziną, a nawet ponownych wejść do szafy, to jeszcze heteronorma intensywniej wyłazi z każdej szpary. Jeden z jej objawów? Z każdym rokiem, coraz liczniejsze świąteczne filmy romantyczne, praktycznie wszystkie będące ucieleśnieniem fantazji o bajkowej, obowiązkowo różnopłciowej, idyllicznej miłości. Na odtrutkę proponujemy zatem listę filmów okołoświątecznych przełamujących ten schemat. Znajdzie się coś i dla świętosceptyków i tych szukających naszych własnych, jak najbardziej ckliwych, fantazji.

Carol (2015)

Przegląd zaczynamy od filmu, który już zdobył status klasyka świątecznego. W tym lesbijskim romansie z 2015 roku (książka autorstwa Patricii Highsmith będąca pierwowzorem powstała już w 1952, ale została wydana wówczas pod pseudonimem), tytułowa Carol, grana zjawiskowo przez Cate Blanchett, to dystyngowana, bogata pani domu, ma dziecko i męża, ale właśnie jest w trakcie rozwodu. Podczas świątecznych zakupów spotyka Theresę, sprzedawczynię w domu towarowym (w tej roli Rooney Mara). Theresa doradza w zakupie prezentu dla córki. Carol w roztargnieniu (specjalnie?) zostawia swoje rękawiczki. Tak oto rodzi się okazja do rozpalenia się miłosnego ognia. Film to nie tylko mistrzowsko odegrany romans, ale także wizualny hołd dla lat 50.

Do obejrzenia: obecnie bez dystrybucji w Polsce [stan na grudzień 2024]

Olivia (1951)

Z filmu o latach 50. przenosimy się bezpośrednio do produkcji z 1951 roku. Choć „Olivia” nie jest filmem typowo świątecznym, to jedna z bardziej pamiętnych scen filmu, to właśnie bal bożonarodzeniowy. Wystrojone dziewczęta wykorzystują okazję, by popisać się swoimi talentami i kreatywnością. Część z nich zakłada konwencjonalne sukienki, część stroje typowo męskie, są paziowie, surduty, a nawet szkocki kilt! Dziewczyny stroją się nie dla panów, na balu nie ma ani jednego przedstawiciela płci męskiej, ale nikomu ich nie brakuje. Dziewczęta walczą o siebie nawzajem. Potencjalna nagroda? Niekoniecznie platoniczny walc.

Oglądaj „Olivię” już teraz na Nowe Horyzonty VOD: bit.ly/ReplikaOlivia [stan na grudzień 2021]

Do obejrzenia: obecnie bez dystrybucji w Polsce, dostępna z angielskimi napisami w YouTube’ie [stan na grudzień 2024]

 

 

Świąteczny szok (2020)

Osobom chętnym na lekkie historie miłosne o mniej dramatycznych emocjonalnych amplitudach przypominam o zeszłorocznym hicie, „Świątecznym szoku”. Abby (grana przez Kristen Stewart) zostaje zaproszona przez swoją dziewczyną Harper do jej rodziny na święta. To idealna okazja żeby w końcu się zaręczyć! Jedyny szkopuł? W połowie drogi Harper zdradza że w sumie, to nigdy nie wyoutowała się swojej rodziny, a żeby tego było mało, to Abby również z powrotem ma wejść do szafy. Uroczo, nie? Bonusowo, dorzucam również „Spencer”, kolejny film w którym Kristen Stewart musi jechać na Boże Narodzenie rodem z piekła rodem do konserwatywnej rodziny swojego partnera. Czyżby nowa tradycja? (Plus, oczywista boskość księżnej Diany nie jest jedynym queerowym wątkiem w filmie!)

Do obejrzenia: Netflix, Prime Video, iTunes [stan na grudzień 2024]


świąteczne filmy kanałów Hallmark i Lifetime (2020-21)

Jeśli jednak chcecie najbardziej ograne schematy i jak najmniej wiarygodne romanse, z pomocą przychodzą amerykańskie kanały Hallmark i Lifetime. Oba mające głównie konserwatywną widownią, co roku produkują przytłaczającą liczbę bożonarodzeniowych szmir (tylko w tym roku Lifetime wypuścił 30 nowych świątecznych filmów, a Hallmark aż 39)! Do 2019 wszystkie były bez wyjątku heteroseksualne, w 2020 oba kanały odważyły się wypuścić po jednym queerowym filmie, gejowskie „The Christmas House” (Hallmark) i „The Christmas Setup” (Lifetime). Eksperyment został kontynuowany i w tym grudniu premierę miały „The Christmas House 2: Deck Those Halls” (Hallmark) i lesbijskie „Under the Christmas Tree” (Lifetime).

Do obejrzenia: „The Christmas Setup” – Viaplay [stan na grudzień 2024]

[UPDATE 2024: Queerowe wątki na stałe zagościły w corocznych świątecznych produkcjach Hallmarka, m. in. w tytułach takich jak: „The Holiday Sitter” (2022), „Friends & Family Christmas” (2023), „Christmas on Cherry Lane” (2023). Lifetime w 2022 wyprodukował „A Christmas to Treasure”. Niestety żaden z tych filmów nie jest dostępny na polskich serwisach streamingowych]

Wieczny singiel (2021)

Z kronikarskiej powinności odnotowujemy premierę Netflixowej próby gejowskiej komedii romantycznej, czyli „Wiecznego singla”. Peter ma dosyć, że jego rodzina w każde święta wypomina mu status singla. Tym razem zabiera więc do rodzinnego miasteczka najlepszego przyjaciela, by razem udawać zakochaną parę. Niestety, jedynymi jasnymi punktami nowości są Jennifer Coolidge (jak sama mówi w filmie, cokolwiek nie zrobi, geje ją kochają – i ma rację!) i fakt że dzięki temu powstał materiał, w którym Trixie i Katya kąśliwie wyszydzają kolejne głupoty fabularne – nie dość że 5 razy krótsze, to jeszcze zabawniejsze.

Do obejrzenia: Netflix [stan na grudzień 2024]

The Bitch Who Stole Christmas (2021)

Będąc już przy drag queens, wspomnijmy o drugim graczu, który w tym roku postanowił dołączyć do zwycięskiej Hallmarkowej formuły – RuPaulu. „The Bitch Who Stole Christmas” to jego drugie foray w świat świątecznych speciali (choć o „RuPaul’s Drag Race Holi-slay Spectacular” pewnie wszyscy wolelibyśmy zapomnieć). Młoda dziennikarka modowa i pracoholiczka z Nowego Jorku zostaje wysłana przez Hannę Contour (RuPaul w dragowej wersji Anny Wintour) do małego miasteczka z obsesją na punkcie świąt. W obsadzie praktycznie tylko postacie z coraz rozleglejszego RuPaul Cinematic Universe. Czy warto? Jeśli przebolałeś wszystkie Drag Race’owe wyzwania z fabularnymi scenkami i nadal masz ochotę na ten film, to możesz tylko siebie winić za swoje decyzje życiowe, które cię sprowadziły do tego momentu (join me, it’s glorious here 😉).

Do obejrzenia: Wow Presents Plus (z angielskimi napisami) [stan na grudzień 2024]

Tangerine (2015)

Na koniec, dla odmiany coś dla osób, które mają przesyt słodkością świąt. Transpłciowa prostytutka, Sin-Dee Rella, właśnie zakończyła miesięczną odsiadkę. Jej przyjaciółka, Alexandra, też trans sex-workerka, zdradza jej, że Sin-Dee została zdradzona przez swojego chłopaka i alfonsa. Zaczynają się jego poszukiwania. „Tangerine” to film wręcz antyświąteczny, oglądając dziejące się w skąpanych światłem przedmieściach Hollywoodu wydarzenia, ciągle musimy sobie przypominać, że akcja filmu dzieje się w całości 24 grudnia. Nakręcony w całości na iPhonie, w estetyce surowego realizmu, nie stroni od humoru i przypomina że, tak jak jego bohaterki, świąteczne tradycje i zwyczaje możemy najzwyczajniej w świecie olać.

Do obejrzenia: niedługo ponownie w kinach (np. w Kinotece w Warszawie 29 grudnia) i na OUTfilmie, pytajcie się swoich lokalnych kin czy planują pokazy [stan na grudzień 2024]

UPDATE 2024

Smiley (2022)

W tym hiszpańskim serialu, zgodnie z klasycznym przepisem komedii romantycznych obserwujemy zderzenie dwóch światów. Alex, barman w queerowym barze w Barcelonie, spędzający praktycznie każdy dzień na siłowni, jest zmęczony pustką w relacjach opartych tylko na mięśniach. Nie mogąc pogodzić się z zakończeniem ostatniego związku, zostawia na poczcie głosowej długą romantyczną wiadomość, tyle że wskutek pomyłki numeru trafia ona nie do jego ukochanego exa, a do kompletnie obcego gościa – Bruna, architekta, inteligentnego, wykształconego i gardzącego kampową gejowską kulturą singla. Nuta romantyzmu w wiadomości skłania Bruna do oddzwonienia do nieznajomego i umówienia się na randkę. Choć przeradza się ona w kłótnię i panowie stwierdzają, że się nienawidzą, to i tak noc kończy się upojnym seksem. A to dopiero początek wspólnego love-hate zafascynowania. Czy „Smiley” jest przełomowe czy odkrywcze? W gatunku rom-comów niezbyt, ale to sprawnie napisana opowieść. W dodatku nie jest to tylko podmiana płci jednej z postaci w wielokrotnie powtarzanym schemacie, ale mocne osadzenie historii w realiach queerowego randkowania. Tło głównego wątku tworzą m.in. najlepsza przyjaciółka Alexa Vero, lesbijka w długoletnim związku, menadżer baru Javier (będący też drag queen Keeną), nieprzerwane notyfikacje Grindra oraz oczywiście magia świąt Bożego Narodzenia. Idealna rzecz do odpalenia na kojący wieczór. (recenzja z z nr 101/1-2 2023).

Do obejrzenia: Netflix [stan na grudzień 2024]

Rent (2005) + Rent: Filmed Live on Broadway (2008)

„Rent” był jednym z największych sukcesów Broadwayowskiego musicalu w latach ’90. To rock opera przenosząca klasyczną operę „Cyganeria” w świat nowojorskiej biedoty – „bezdomnych, elgiebetów, drag queens i punków” w czasach AIDS. To jedyne dzieło Jonathana Larsona, które udało mu się za życia doprowadzić na deski teatru, choć sam już nie zobaczył gotowego spektaklu razem z widownią. Zmarł dosłownie w dniu pierwszego preview musicalu z powodu błędnie zdiagnozowanego tętniaka rozwarstwiającego. Jego dziedzictwo żyje jednak nadal – „Rent” wystawiany był w Nowym Jorku bez przerwy przez 14 lat. Musical doczekał się adaptacji filmowej w 2005 roku oraz profesjonalnego nagrania wystawienia prosto z desek broadwayowskiego teatru w 2008. Sztuka wystawiana jest do dziś (także w Polsce), choć doczekała się także słusznej krytyki – w końcu w centrum sztuki teoretycznie o kryzysie AIDS jest dwóch białych hetero mężczyzn, a rewolucja głoszona przez bohaterów skupia się bardziej na niepłaceniu tytułowego rentu (z ang. czynsz) niż na walce z rządem ignorującym pandemię.

Do obejrzenia (film z 2005): Prime Video, iTunes, Rakuten.tv [stan na grudzień 2024]

Do obejrzenia (nagranie z Broadwayu z 2008): iTunes [stan na grudzień 2024]

Kuba Krzyżyński: Zapominam, że żyję z HIV

 

Z okazji Światowego Dnia Walki z AIDS rozmawiamy z KUBĄ KRZYŻYŃSKIM – aktywistą z Londynu, który od 8 lat żyje z HIV. Pracuje w METRO Charity – organizacji charytatywnej działającej na rzecz równości i różnorodności w Anglii. Jak dziś wygląda życie osób z HIV? Gdzie szukać wsparcia po diagnozie i czy nowoczesne terapie pozwalają żyć z HIV równie wygodnie jak przed zakażeniem? Rozmowa Tomasza Piotrowskiego.  

Jak trafiłeś do Wielkiej Brytanii?

Jestem tu od 17 lat, wyjechałem, mając 22 lata. Najpierw przez 9 lat mieszkałem w Walii, a potem trafiłem do Londynu. Pochodzę z małej wsi między Toruniem a Włocławkiem. Za granicą stałem się większym patriotą, a szczególnie patriotą lokalnym – uwielbiam Kujawy, bardzo dużo czytam na ten temat. Za mną na ścianie (rozmawiamy on-line. Jakub jest w swoim mieszkaniu – przyp. red.) widzisz pewnie talerze z fajansu włocławskiego. Uwielbiam folklor kujawski. W Polsce bywam trzy, czasem dwa razy w roku.

Czemu wyjechałeś?

Był rok 2007. Bezrobocie w Polsce było na wysokim poziomie, a ja wchodziłem w dorosłość. Druga sprawa to oczywiście homofobia – moja rodzinna wieś ma około 500 mieszkańców. Czułem się więc tym “jedynym gejem we wsi”, z której szybko chciałem się wydostać. Wyoutowany byłem tylko w stosunku do najbliższych przyjaciół i to raczej tych ze szkoły średniej, do której chodziłem w Toruniu (18 km od wsi). A trzeci powód wyjazdu to wojsko. Wtedy jeszcze służba wojskowa była obowiązkowa, a ja bardzo nie chciałem tam iść. Moja siostra mieszkała już wtedy w Anglii, więc wybór był prosty. Wyjechałem do siostry, ale już po miesiącu się rozstaliśmy. 

Pokłóciliście się?  

Wyjeżdżając, nie znałem ani słowa po angielsku. Siostra pomogła mi na samym starcie, ale powiedziała, że na tym koniec, dalej mam radzić sobie sam. Wszystkie sprawy urzędowe, bankowe, szukanie pracy… Bez znajomości języka było to niemożliwe. Po miesiącu wyjechałem do Walii, gdzie mieszkał mój przyjaciel Tomek, też gej, którego poznałem jeszcze w Polsce. Zaprosił mnie do siebie, załatwił pracę, dokumenty. Bez niego moja historia potoczyłaby się zupełnie inaczej.  

Twoja rodzina wiedziała, że jesteś gejem? 

Wtedy? Mam dwie siostry i im powiedziałem o sobie kilka lat przed wyjazdem do Wielkiej Brytanii. Mój ojciec nie żyje od wielu lat, a mamie powiedziałem późno, dopiero 2 lata temu, gdy miałem 37 lat. To kobieta starej daty, mieszkająca na wsi, zagorzała katoliczka… wiedziałem więc, że nie otrzymam od niej wsparcia. Powiedziałem jej, dopiero gdy zdecydowałem się pokazać Polskę mojemu obecnemu partnerowi, z którym jestem 3,5 roku. Powiedziałem, że przyjeżdżam z przyjacielem, mama na to, że musi nam posłać łóżka… więc wtedy nie było już wyjścia. Powiedziałem, że jesteśmy razem, mam 37 lat i nie zamierzam spać osobno. Nie rozmawialiśmy o tym wiele, ale jakoś to zaakceptowała. A teraz odnoszę czasem wrażenie, że uwielbia mojego partnera bardziej niż mnie! To w dużej mierze jego zasługa, tego, jak serdeczny jest wobec ludzi. Jest Czechem, więc jest w stanie jakoś porozumieć się z mamą.  

W Londynie jesteś aktywistą na rzecz walki z HIV. Przed naszym spotkaniem wspomniałeś mi jednak, że nigdy jeszcze nie mówiłeś w Polsce publicznie o tym, że żyjesz z HIV. Chociaż przybywa osób, które nie boją się o tym mówić – to wciąż w Polsce jest to nieliczna grupa. 

Tu, w Wielkiej Brytanii, wywiady w gazetach i telewizji, mówienie o tym publicznie nie jest dla mnie problemem. Powód jest prosty – moja rodzina już tu nie mieszka. Siostra wróciła do Polski kilka lat temu. Czuję się więc właściwie anonimowo i przed naszą rozmową myślałem o tym, że pewnie gdybym mieszkał dziś w Polsce… Nie wiem, czy byłbym tak “odważnym” aktywistą jak jestem tutaj. Rok temu byłem na konferencji w Warszawie dotyczącej HIV i tam ktoś nagle zapytał, czy udzielę wywiadu, chcą przygotować materiał wideo. Zgodziłem się bez wahania, ale potem długo się zastanawiałem, gdzie to puścili, bo… moja matka wie, że jestem gejem, ale nie wie, że mam HIV.

To na pewno chcesz udzielić tego wywiadu? On może do niej dotrzeć.  

Wiesz, jestem już na tyle zmęczony ukrywaniem tego, że nawet mam nadzieję, że ta rozmowa jakoś do niej dotrze. Będąc gejem, przeżywasz zazwyczaj ogromne męki – siedząc wiele lat w szafie, bojąc się o tym komukolwiek powiedzieć. Potem outujesz się, zaczynasz żyć otwarcie i gdy dowiadujesz się, że masz HIV, trochę znowu do tej szafy trafiasz. Wtedy – gdy już wiesz, jak to jest być wyoutowanym – ta szafa uwiera zdecydowanie bardziej niż wcześniej. Czas więc wyjść zupełnie z szafy nie tylko w UK, ale i w Polsce.

To opowiedz swoją historię. Kiedy zostałeś zdiagnozowany?   

W 2016 r. przeprowadziłem się z Walii do Londynu i w tym samym roku, kilka miesięcy później, zostałem zdiagnozowany. Podobno wielu gejów zakaża się kilka miesięcy po przeprowadzce do stolicy. Ze względu na większe skupisko ludzkie, transmisja wirusa jest zdecydowanie wyższa niż na tak zwanej prowincji. 

W czerwcu 2016 r. przeszedłem badania w kierunku kiły, rzeżączki i HIV. Wszystko wyszło negatywnie. W sierpniu dostałem bardzo wysoką gorączkę i zacząłem odczuwać ogromne osłabienie. Zwalczałem gorączkę lekami, ale wracała. Do tego potliwość. Budziłem się w środku nocy i naprawdę myślałem, że się po prostu posikałem. Wszystko było mokre, prześcieradło można było wyżymać. Zmieniałem pościel, kąpałem się, szedłem spać i… po 45 minutach  budziłem się w tym samym stanie, co wcześniej. Kilka lat później byłem chory na COVID, objawy miałem podobne, ale jednak nieporównywalne z tym, co działo się ze mną po zakażeniu HIV. Wtedy o tym jeszcze nie wiedziałem, ale to był standardowy przykład walki organizmu z wirusem.  

 

Sprawdź gdzie w Polsce bezpłatnie, anonimowo i bez skierowania można wykonać testy na HIV:

https://aids.gov.pl/pkd/

 

Wiedziałeś już wtedy, że to może wskazywać na HIV?   

Wiedziałem, bo rok wcześniej jeden z moich znajomych miał te same objawy. U niego to skończyło się jeszcze gorzej, bo z powodu gorączki i potliwości totalnie się odwodnił i trafił do szpitala. Dopiero tam przebadali go w kierunku HIV i wszystko stało się jasne. 

Poszedłeś od razu do lekarza? 

Tak. Do kliniki, w której wykonywano badania w kierunku HIV, nie do lekarza rodzinnego. Skierowano mnie zarówno na test natychmiastowy z palca, jak i test z krwi żylnej. I tu uwaga: test natychmiastowy z palca wskazał wynik negatywny – przez to, że do transmisji doszło stosunkowo niewiele wcześniej, test zakażenia nie wykrył. To powtarzam wszędzie – wielu ludzi dzisiaj robi tylko szybkie testy “z palca” i zapomina, że one wykrywają tylko zakażenia, do których doszło ponad 3 miesiące temu. Natomiast badanie na podstawie krwi pobranej z żyły umożliwia wykrycie wirusa już po 2 tygodniach od zakażenia. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem, więc po tym szybkim teście z palca wróciłem zadowolony do domu, wykluczyłem sobie najczarniejszy scenariusz i stwierdziłem, że może to jednak zwykła grypa. Po 3 dniach zadzwonił telefon z kliniki z prośbą, żebym przyszedł. Gdyby wszystko było OK, po prostu wysłaliby SMS-a. Ten telefon – już wiedziałem, co oznacza. Prosisz, by powiedzieli ci więcej, żeby nie owijali w bawełnę, ale i tak nic nie powiedzą. Musisz tam iść. Do zakażenia doszło najprawdopodobniej miesiąc lub dwa miesiące wcześniej i dlatego wykazał to dopiero test zrobiony na podstawie krwi pobranej z żyły. Wiedziałem już, że to nie jest koniec życia, że wcale nie muszę pisać testamentu. Chciałem jak najszybciej dostać leki, ale na początku musisz zrobić naprawdę wiele badań. Na HIV jest dziś wiele leków do wyboru, każdy może na nie zareagować inaczej. W moim przypadku dodatkowe badania trwały jeszcze chyba miesiąc, a leki zacząłem brać w październiku. 

Jak na nie zareagowałeś?  

Musiałem je brać dwa razy dziennie – 3 tabletki rano i jedną wieczorem. To i tak było mało, bo w latach 90. ludzie brali dziennie 20 tabletek, ale też już wówczas, gdy zaczynałem terapię w 2016 r., to znałem kolegów, którzy brali tylko jedną tabletkę dziennie. U mnie nie było wtedy takiej możliwości, bo wiremia (ilość wirusów we krwi, które mogą się namnażać – przyp. red.) była zbyt wysoka. Dopiero gdy wiremię miałem na niewykrywalnym poziomie, lekarz zmienił mi terapię na jedną tabletkę dziennie. Niestety po miesiącu okazało się, że stan moich nerek znacznie się pogorszył. Ten lek zmieniliśmy więc na inny – również jedna tabletka dziennie – ale przyjąłem go całkiem dobrze. Jedyny minus – ogromne skoki wagi, przez miesiąc przytyłem 10 kg.

Do dziś bierzesz jedną tabletkę dziennie? 

2,5 roku temu na rynku pojawiły się zastrzyki. To totalnie zmienia życie! Zastrzyki przyjmujesz dużo rzadziej. Wiesz, jak to wiele zmienia, gdy nie musisz codziennie rano otwierać pudełka, które o wszystkim ci przypomina? Nie musisz brać leków na wyjazdy wakacyjne i tłumaczyć się kontroli granicznej co to za leki. Żyjąc z HIV, nie możesz polecieć na przykład do Dubaju – szereg krajów ma takie przepisy i koniec. Jeszcze niedawno dotyczyło to też USA. Mając ze sobą leki – nie ukryjesz tego, ale już przyjmując leki w formie zastrzyków – nikt nie sprawdzi tego, czy żyjesz z wirusem, czy nie. To też znacznie zwiększa też twój komfort życia społecznego. W przypadku tabletek nosisz to opakowanie ze sobą niemal nieustannie. Znajomi widzą, jak łykasz tabletki, albo zauważają je na kuchennym blacie, pytają o nie. Wtedy stajesz pod ścianą i albo kłamiesz, albo jesteś zmuszony powiedzieć im o zakażeniu. Jak to przyjmą? Może jak im powiesz to będą bali się podać ci rękę? Przyjmowanie leków w formie zastrzyków naprawdę o połowę zmniejszyło moje codzienne lęki. 

Zastrzyki można przyjmować od początku terapii?   

Obecnie jest tak, że wiremia musi być na niewykrywalnym poziomie, żeby można było przejść na terapię iniekcyjną, ale powoli są plany w UK, żeby to zmienić. Na początku nie dawali zastrzyków np. osobom w kryzysie bezdomności. Dzisiaj to się zmieniło, bo zauważono, że jednak szczególnie dla takich osób, które nie mają gdzie bezpiecznie przechowywać tabletek, takie zastrzyki to prawdziwy skarb. 

Dużo osób jest dzisiaj na takiej terapii? 

Wciąż mało, bo ludzie boją się, że to nie będzie tak dobrze działało jak tabletki. A ja biorę zastrzyki od ponad 2 lat i wiremia cały czas jest na niewykrywalnym poziomie. Zastrzyki dostaje się w górną część pośladków, po prawej i po lewej stronie. Mnie to boli, ale szczerze? Wolę przeżyć raz na dwa miesiące ból fizyczny, który szybko minie, niż codziennie pamiętać o tabletkach, wozić je wszędzie ze sobą i być zmuszanym do HIV-owego coming outu przez nie. Obecnie czasem zapominam o tym, że żyję z HIV. 

 

Wiem, że to mało istotne, od kogo się zakaziłeś. Jednak dla wielu osób takie świadectwa pozwalają zrozumieć, że badać należy się zawsze i regularnie, jeśli prowadzisz życie seksualne i masz ryzykowne zachowania. Powiesz, jak do tego doszło u ciebie?   

Oczywiście, nie mam problemu z opowiadaniem tej historii. Po roku związku na odległość przeprowadziłem się do mojego ówczesnego chłopaka do Londynu. Niestety wspólne życie zweryfikowało naszą relację i po 4 miesiącach postanowiliśmy się rozstać. Znowu zostałem sam, bez mieszkania. W Londynie mieszkał już wtedy też Tomek, ten, który pomógł mi, gdy zostawiła mnie siostra. Ponownie skorzystałem z jego pomocy. Gdy przyjechałem do niego, to na smutki zaczęliśmy pić alkohol. Od słowa do słowa, Tomek mówi, że nie ma co płakać, tylko od razu iść na seks z innym gościem. Byłem już nieco pijany. Umówił mnie z jednym typkiem. Zgodziłem się. Na 99% to od niego się zakaziłem. 

Powiedziałeś mu? Winisz go?  

Po mojej diagnozie wysłałem mu SMS-a, z sugestią, że powinien się przebadać. Oczywiście zareagował złością i wulgaryzmami. Miesiąc później napisał, że był w klinice i jego wynik też jest pozytywny. Czy go winię? Miałem 31 lat, wiedziałem, że uprawiam seks bez prezerwatywy. Wierzę, że on rzeczywiście nie wiedział, że żyje z HIV, że nie zataił tego przede mną świadomie. Nie ma co szukać winnych. Warto przyjmować PrEP (farmakologiczna profilaktyka przedekspozycyjna – leki antyretrowirusowe, mogące zmniejszyć ryzyko zakażenia HIV nawet o 99% – przyp. Red.) lub zakładać prezerwatywę, ale jeżeli dojdzie jednak do zakażenia – to nie koniec świata. 

Rozumiem, że mieszkałeś wtedy z Tomkiem, więc jemu pierwszemu powiedziałeś o zakażeniu. A inni?  

W październiku tamtego roku leciałem do Polski. Byłem przekonany, że nigdy nie powiem o HIV nikomu w mojej ojczyźnie. Bałem się ogromnie tego stygmatu. Wiedziałem, że szczególnie w mojej małej wsi wiedza o HIV jest znikoma, że mogą się mnie po prostu bać. Przyleciałem, poszedłem wieczorem do siostry. Szwagier postawił na stole wódkę… no i bardzo szybko pękłem. Powiedziałem im o wszystkim. 

Ich reakcje? 

Najbardziej bałem się reakcji szwagra, bo jednak wiesz… to jest taki typowy polski szwagier. (śmiech) Zareagowali jednak OK. Oczywiście nie wiedzieli o HIV prawie nic, pytali, czy umrę.

Często pojawia się stereotypowe, wynikające z niewiedzy przekonanie, że nawet jedzenie tymi samymi sztućcami może spowodować transmisję wirusa. 

Byłem świeżo po diagnozie, więc wciąż miałem bardzo wysoką wiremię, a oni mają dwójkę dzieci, bałem się więc, że będą chcieli mnie od nich odseparować, że nie będą chcieli, żebym korzystał z ich łazienki, czy dadzą mi specjalny kubek i talerz. Nie zrobili tego. Oczywiście podkreślmy – wirusem HIV nie można się zakazić, korzystając z tej samej zastawy stołowej! 

Czemu nie powiedziałeś mamie?  

Ma 69 lat, nie chcę jej stresować. Nie mieszkam na miejscu, codziennie by dzwoniła i pytała, jak się czuję. Chyba wolę zostawić to już dla siebie. Dawniej było inaczej – osoby żyjące z HIV mówiły o tym rodzicom, bo to był wyrok. Żeby się pożegnać przed śmiercią, musieli powiedzieć. Dziś jest inaczej. 

 

Wracając do dnia diagnozy – ty miałeś z kim o tym porozmawiać. Co z osobami, które nie mają nikogo bliskiego wokół?  

Wiem, że w Polsce świetnie działa organizacja Buddy Polska. Jeżeli twój wynik jest pozytywny, możesz zgłosić się do nich z prośbą o darmową i w pełni dyskretną pomoc psychologiczną od osób, który również żyją z HIV. A nie ma nic bardziej wspierającego niż rozmowy właśnie z takimi osobami. Lekarz powie ci o leczeniu, uspokoi, ale… on nie żyje z HIV, nie wie, jak to życie w praktyce wygląda. Tuż po diagnozie, jeszcze w klinice podeszła do mnie osoba pracująca dla organizacji Metro Charity. Zapytała, czy chcę porozmawiać. Nie chciałem. Gdy dowiedziała się, że jestem z Polski, to od razu zareklamowała mi polskojęzyczną grupę mężczyzn, mających seks z mężczyznami, którzy żyją z HIV. Mówiła, że to idealna grupa dla mnie, ale wiesz, co ja pomyślałem? Że jeżeli miałbym z kimś o tym porozmawiać to jak już to z kimś, przy kim czułbym się anonimowo. A Polacy? Są szanse, że znają twoich bliskich i ta informacja trafi do osób, którym nie chcesz o tym mówić. Dostałem od niej ulotkę, wrzuciłem do szuflady i dopiero kilka tygodni później, gdy wpadła mi w rękę – zadzwoniłem i dołączyłem do grupy.   

Jak wyglądają takie spotkania? 

Rozmawiamy o tym, jak wygląda nasze życie. Często mówimy o lekach, o traumach, które przeżywamy. Czasem zapraszamy lekarzy, którzy odpowiadają na nasze pytania, albo sami mówią nam o planowanym wprowadzeniu na rynek nowego leku. Innym razem wychodzimy razem do teatru czy opery. To daje niesamowite poczucie wsparcia i ogranicza nasze codzienne osamotnienie i poczucie wykluczenia.

Jak to się stało, że zacząłeś pracę w Metro Charity?  

Kilka miesięcy po tym, jak dołączyłem do grupy, nasz prowadzący zrezygnował z tej pracy. Przełożeni ni stąd, ni zowąd od razu podbili do mnie – Kuba, ty się świetnie nadajesz, może ty ją dalej poprowadzisz? Byłem totalnie w szoku, bo przecież dopiero co sam przyszedłem tam po pomoc, jak miałem teraz wziąć na barki opiekę nad całą grupą? Zgodziłem się jednak. Zacząłem jako wolontariusz, a niedługo potem zaproponowano mi pracę. Przez 2 lata raz w tygodniu prowadziłem tę grupę. Potem musiałem zrezygnować ze względu na inne obowiązki, a 3 lata temu znalazłem ogłoszenie o pracę właśnie w Metro Charity i wróciłem. Dzisiaj prowadzę grupę dla mężczyzn mających seks z mężczyznami, którzy są imigrantami i uchodźcami. Dodatkowo zajmuję się wnioskami o dotacje i wszelkimi raportami. 

Wydaje się, że geje wiedzą o HIV znacznie więcej niż osoby hetero. Mimo to dalej nawet w naszym środowisku występuje dyskryminacja osób żyjących z HIV. Doświadczasz tego?   

Oczywiście. Stygmatyzacja osób żyjących z HIV jest ogromna. I chyba nie ma żadnego kraju, w którym by jej nie było. Ludzie dalej nie mają wiedzy o tym wirusie. Jako aktywista chodzę więc często na spotkania, chociażby z policją, gdzie uświadamiamy funkcjonariuszy na temat HIV, czy do domów pomocy społecznej, by wytłumaczyć, że pielęgniarki wcale nie muszą zakładać rękawiczek, żeby zajmować się takim podopiecznym. Na takich spotkaniach słyszymy mnóstwo porażających pytań, świadczących o tym, że wiedza jest niewielka, jedna Pani pracująca w szpitalu była na przykład przekonana, że pościel po pacjencie żyjącym z HIV, nawet jeżeli jest tam z zupełnie innych powodów, nie może już zostać wysłana do pralni, ale musi zostać zutylizowana.    

A jak ty osobiście przeżyłeś czy przeżywasz to wykluczenie? 

Najgorzej jest tuż po diagnozie. Chociaż wiesz, że nie umrzesz, to i tak myślisz, że zostaniesz singlem do końca życia, że z nikim nie będziesz uprawiał seksu i zostaje ci tylko położyć się w łóżku i umrzeć. W UK powstał serwis randkowy “Positive Singles” skierowany do osób, które żyją z HIV i szukają drugiej połówki. To pomaga na tym pierwszym etapie odnalezienia się w randkowaniu po diagnozie. Ja przez pierwszy rok od diagnozy nie spotykałem się z nikim. Problemem było to, że moja wiremia długo utrzymywała się na wysokim poziomie. Czekałem ponad 10 miesięcy, zanim stałem się niewykrywalny. To bardzo długo, bo dziś średni czas to około 2-3 miesiące. A przypominam – całkowite zahamowanie namnażania się HIV i obniżenie do niewykrywalnego poziomu wiremii oznacza zerowe ryzyko przeniesienia wirusa. Jest to tak zwana zasada N=N – niewykrywalny równa się niezakaźny.  

Pamiętasz swój pierwszy seks po zakażeniu? 

To była tragedia. Stresowałem się przed tą randką, a w trakcie seksu jeszcze bardziej. Ciągle myślałem o wirusie i chciałem stamtąd uciec. Nie wspominam tego dobrze. 

Powiedziałeś tej osobie przed spotkaniem, że jesteś pozytywny, ale niewykrywalny?  

Nie powiedziałem, bo już nie musiałem. W Anglii i Walii prawo wygląda tak, że rzeczywiście, jeżeli masz wirusa i wiremia jest na wykrywalnym poziomie, to twoim obowiązkiem jest powiadomić o tym osobę, z którą zamierzasz uprawiać seks. W przeciwnym razie możesz trafić nawet do więzienia. Jednak jeśli jesteś niewykrywalny, nikogo nie musisz informować i możesz uprawiać seks bez prezerwatywy. W Szkocji, a także w Polsce prawo wprost nie zauważa zasady N=N. To dodatkowa stygmatyzacja osób żyjących z HIV. Czy jednak mimo tego, że nie musisz mówić o wirusie osobie, z którą masz seks, to czujesz się z tym ok? No nie, i tak mentalnie czujesz taki obowiązek. W moim przypadku, jeżeli chodzi o przygodne, jednorazowe spotkania na seks to nigdy nie mówiłem partnerom seksualnym o zakażaniu. Jeżeli jednak relacja stawała się coraz bardziej romantyczna, to mówiłem tym chłopakom po około 3 miesiącach. To oczywiście nie było dobre rozwiązanie, ale nie miałem tyle odwagi, żeby robić to szybciej. W trakcie tych 3 miesięcy i tak przecież uprawialiśmy seks, więc Ci partnerzy czuli się w jakiś sposób oszukani, szczególnie gdy nie wiedzieli o wirusie zbyt wiele. 

Domyślam się, że nie reagowali zbyt dobrze? 

Jedna sytuacja była wyjątkowa niemiła. Spotkałem się z chłopakiem w pubie i powiedziałem mu, że jestem zakażony, ale nie ma się o co martwić, bo jestem niewykrywalny. Zareagował bardzo źle, bardzo. Uznał, że postawiłem go w bardzo niebezpiecznej sytuacji, powiedział, że nie chce mnie znać. Nie działały żadne tłumaczenia naukowe. Wyszedł bez słowa, już nigdy więcej się nie spotkaliśmy. Inni reagowali raczej OK, ale zawsze mieli mnóstwo pytań. Tłumaczyłem, proponowałem, że możemy iść razem do kliniki, żeby usłyszeli to od specjalisty. I tu ciekawostka – z jednym z takich chłopaków rzeczywiście poszedłem do lekarza i on w związku z tym, że ze mną sypiał, poprosił o refundowany PrEP (w UK PrEP jest refundowany przez państwo od 2017 roku – przyp. Red.). Lekarz mu odmówił. Powiedział, że jeżeli sypia tylko ze mną, z osobą o niewykrywalnej wiremii, to nie ma przesłanek, by brał PrEP. Mówię o tym, bo to chyba w praktyce obrazuje, jak bardzo potwierdzone jest to medycznie, że niewykrywalna wiremia oznacza, że nie możesz się od takiego partnera zakazić HIV.   

Gdy dziś spotykasz się pierwszy raz z osobą, która jest tuż po diagnozie, co jej mówisz? 

Mówię; chyba wiem, co czujesz. Myślisz, że twoje życie się skończyło. Ale spójrz na mnie – siedzę tu, uśmiecham się, jestem zadowolony ze swojego życia, mam partnera, dzięki nowoczesnej terapii prawie zapominam o tym, że mam HIV… Twoje życie też zaraz będzie tak samo piękne, jak wcześniej.  

/////


Już 4 grudnia o godzinie 20:00 na naszym Instagramie odbędzie się rozmowa LIVE z Kubą Krzyżyńskim, a także Tomkiem Markowskim (okładkowym bohaterem 110. numeru magazynu “Replika”) już dziś serdecznie zapraszamy! 

Marta Magott – tęczowa radna z Gdańska

W ramach cyklu wywiadów z jawnymi osobami LGBT, które w tegorocznych wyborach samorządowych uzyskały mandat radnej/radnego, z MARTĄ MAGOTT – prezeską organizacji LGBT Tolerado, współkoordynatorką trójmiejskich Marszów Równości oraz radną miasta Gdańska – rozmawi Tomasz Piotrowski

fot. Łukasz Waszczyk

 

Przede wszystkim gratuluję wygranej w wyborach. W długiej historii Rady Miasta Gdańska jesteś pierwszą jawną lesbijką, pierwszą jawną osobą LGBT.

Dziękuję! Chyba rzeczywiście masz rację i jestem z tego bardzo dumna.

Oprócz bycia radną kim jest Marta Magott?

Partnerką, córką, wnuczką, siostrą, przyjaciółką, matką chrzestną… To jest chyba dla mnie najważniejsze – te role jako człowiek. Gdybym rozmawiała z tobą 10 lat temu, to pewnie w pierwszej kolejności powiedziałabym, że lesbijką, ale teraz to trochę straciło na ważności. A zawodowo? Mam obecnie pięć prac, jestem radną, ale przede wszystkim seksuolożką i psychoterapeutką. Pracuję z osobami z niepełnosprawnością, z mniejszościami etnicznymi, ale przede wszystkim z dzieciakami i młodzieżą. Aktywistką jestem od 2013 r.

Jesteś prezeską trójmiejskiej organizacji LGBTQIA+ Tolerado. Jak zaczął się twój aktywizm?

Akurat wczoraj rozmawiałam właśnie o tym z moją partnerką. U mnie troska o jakieś dobro społeczne pojawiła się, gdy byłam w harcerstwie. Wstąpiłam w 1999 r. i byłam tam przez 5 lat. Nigdy nie mogłam przejść obojętnie obok osoby bezdomnej. Gdy miałam 7 lat, wracając ze szkoły, oddałam nawet komuś swoje buty, bo zobaczyłam, że ta osoba ich nie ma. W 2013 r., gdy miałam 23 lata i wiedziałam już doskonale, że jestem lesbijką, zupełnie przypadkiem dostałam ulotkę Tolerado, które miało wtedy kilkanaście miesięcy. Wyczytałam, że startują spotkania grupy kobiecej. Poszłam. Było tam 40 kobiet w różnym wieku, o różnych poglądach, na różnych etapach drogi zawodowej. Poczułam, że to jest absolutnie moje miejsce, że ja tam muszę być. Więcej – od razu chciałam dowiedzieć się, czym jest Tolerado, co robi, jak mogę się bardziej zaangażować. Byłam młoda, kończyłam studia, miałam dużo siły i odwagi, żeby coś zmieniać. Już pół roku później zostałam p.o. członkini zarządu.

A jakbyś miała porównać swój aktywizm sprzed 11 lat i ten dzisiaj? Dużo się zmieniło?

Pewnie! Wtedy byłam taka bardzo „na barykady”. Pamiętam pierwsze akcje, które robiliśmy nieoficjalnie, bo były nielegalne. Minęło tyle czasu, chyba mogę powiedzieć. Razem z przyjaciółmi z Tolerado wieszaliśmy np. w środku nocy tęczowe fl agi z okazji Dnia Coming Outu na różnych budynkach w Gdańsku. Rano udawaliśmy oczywiście, że to nie my, ale wszyscy i tak się domyślali. Wtedy byłam przekonana, że musimy działać szybko, radykalnie i głośno – i że zaraz wszystko się zmieni. Nie rozumiałam, że szybko się nie uda. To był wtedy mój aktywizm – krnąbrny, bez pokory. Miał dużo zalet, ale wady również. Spaliłam za sobą wiele mostów.

Co sprawiło, że dziś jest inny??

Przyszły trudne momenty w życiu. Nie chcę już do tego wracać, ale wraz z tym przyszła też praca nad sobą. Zaczęłam lepiej się rozumieć, zyskałam pokorę, doświadczenie i zrozumiałam, że praca u podstaw jest ważna i dochodzenie do zmiany małymi krokami też jest ważne. Doskonale rozumiem osoby, które potrzebują radykalizmu, ale ja już taka nie jestem. Teraz działam powoli i to nie tak, że mi się to podoba, tylko widzę, że to ma sens. Tolerado też się w pewnym stopniu zmieniło. Gdy zaczynałam, byliśmy małą organizacją, a łapaliśmy się wszystkiego. Dziś możemy wybierać co, z kim i jak chcemy robić. Ale przyznaję, że po sześciu latach aktywizmu, w 2019 r. na kilka miesięcy odsunęłam się od Tolerado i skupiłam na sobie.

Wypalenie aktywistyczne?

Myślę, że tak. Jako organizacja mieliśmy dwa kryzysowe momenty. Pierwszy był już w 2016 r. i wtedy Tolerado wisiało właściwie na włosku. Zastanawialiśmy się, czy mamy zasoby kadrowe, by pociągnąć stowarzyszenie dalej. Drugi był właśnie w 2019 r., kiedy odszedł cały zarząd, w tym ja. Zrezygnowałam wtedy z ponownego ubiegania się o to miejsce, a z dniem przekazania wszystkich dokumentów całkowicie wyłączyłam się z działań organizacji. Myślałam, że już nie wrócę. Skończyłam seksuologię, a po kilku miesiącach zobaczyłam ogłoszenie o kolejnym Marszu Równości w Trójmieście. No i to był strzał. Byłam współkoordynatorką wszystkich dotychczasowych pięciu Marszów Równości w Trójmieście, a ten miałby odbyć się beze mnie? No nie! Wróciłam więc i jestem obecnie jedyną osobą z ówczesnego zarządu.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych

Klaudia Janas – aktorski coming out

Z aktorką Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach KLAUDIĄ JANAS, która po raz pierwszy publicznie właśnie w tym wywiadzie mówi, że jest lesbijką, rozmawia Olga Górska

fot. Klaudia Janas

Podobno o byciu aktorką marzyłaś, odkąd pamiętasz.

Moja pamięć sięga czasów przedszkolnych. Rodzice organizowali przyjęcia na podwórku, grille i kiedy włączali muzykę, ja brałam latarkę i udawałam, że śpiewam. Słuchali wtedy Ich Troje. Widać było mój zapał artystyczny, ale nie byłam zachęcana do śpiewania, (śmiech) bo może po prostu fałszowałam. Ale podobało mi się występowanie. Momentem przełomowym dla 6-letniej mnie był konkurs recytatorski, na którym mówiłam „Samochwałę” Jana Brzechwy. Wygrałam ten konkurs. Od tego momentu poczułam, że chcę to robić częściej i że w przyszłości chcę być aktorką. W ogóle nie miałam takich abstrakcyjnych marzeń jak kosmonautka czy księżniczka, tylko ciągle mówiłam o aktorstwie. W domu mam pewnie z 70 dyplomów z podstawówki i gimnazjum z konkursów recytatorskich.

A co było potem? Taki zapał u dzieci często się wyczerpuje.

Do amatorskiego Teatru Maska zaczęłam chodzić jeszcze w gimnazjum. Tam brałam udział w każdym możliwym spektaklu. A jeśli chodzi o liceum, to już jako 15-latka powiedziałam rodzicom, że chcę jechać do Krakowa do liceum aktorskiego. A ja pochodzę z centrum Polski, z malutkiej mazowieckiej wsi Suskowola. Dla wszystkich to był szok. Śmiem twierdzić, że większość nie wierzyła, że to zrobię. Wyjechałam sama do Krakowa, i zamieszkałam sama w bursie i poszłam do liceum z profi lem teatralnym, w którym oprócz podstawowych przedmiotów miałam też dużo zajęć aktorskich, m.in. z aktorkami Teatru Ludowego w Krakowie. Pobyt tam utwierdził mnie w moim marzeniu. Zaczęłam oglądać dyplomy z akademii sztuk teatralnych i jeszcze mocniej marzyć o tym, żeby dostać się do którejś z państwowych szkół i w takim dyplomie zagrać.

Z tego, co mowisz, wynika, że byłaś bardzo zdeterminowana. Zawsze chciałaś tylko grać?

Aktorstwo zawsze było na pierwszym miejscu. Małym planem B był sport. Grałam w piłkę nożną na pozycji napastniczki po prawej stronie. W gimnazjum na Stadionie Legii grałyśmy z drużyną o Puchar Tymbarka i zajęłyśmy drugie miejsce. Mam piłkę z podpisem Jerzego Dudka! Ale mama zawsze mówiła, że będę miała koślawe nogi od grania w piłkę. Interesowałam się też piłką nożną, byłam wychowywana w gronie kuzynów, miałam kolegów, z którymi grałam po szkole, a na konsoli grałam w „Fifę”.

Może kiedyś zagramy razem?

Teraz, kiedy mieszkam w Kielcach, myślę o kupnie konsoli, ale boję się, że bym przepadła. Że dzwoniliby do mnie z teatru: „Ej, Klaudia, czemu nie byłaś na próbie?”, a ja zarywałabym noce z „Fifą”. Korci mnie to. (śmiech) Kiedy mój tata pracował za granicą, to nie prosiłam – jak inne dziewczynki – „Tato, przywieź mi dom dla lalek”. Prosiłam o piłki np. z logiem Chelsea i samochody na pilota.

A gdyby ktoś dziś powiedział: Chodź, pogramy sobie w piłkę, to poszłabyś?

Na maksa. Kiedy zaczęłam próby do mojej pierwszej premiery w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach „Nie wszyscy pójdziemy do raju” (spektakl w reżyserii Karoliny Szczypek na podstawie książki „Nie wszyscy pójdziemy do raju” autorki niniejszego wywiadu, Olgi Górskiej – przyp. red.), to miałam trochę wolnego czasu, bo wtedy, nad główną rolą Narratorki, pracowała głównie Dagna Dywicka. Betty, postać najlepszej przyjaciółki Narratorki, w którą się wcieliłam, miała trochę więcej czasu. Po porannej próbie poszłam na osiedlowe boisko, na którym trenowała grupa dziewczyn w wieku od 16 do 20 lat. Pomyślałam: „Będę miała czas, to spróbuję”. Zapytałam trenera, czy mogę się zapisać, a on zapytał, ile mam lat. Powiedziałam, że 26, a on powiedział, że grup dla seniorów nie prowadzą. (śmiech) Potem okazało się, że prób jest coraz więcej, ale wciąż myślę o tym, żeby znaleźć w Kielcach amatorską grupę dziewczyn i pograć, żeby trochę dać upust różnym emocjom.   

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych

Drag queer Princ Wōnglo ma tę śląską moc

Z VALYEN SONGBIRD, znaną także jako DRAG QUEER PRINC WŌNGLO, o śląskich przegięciach w wiele różnych stron rozmawia Jakub Wojtaszczyk

fot. Oskar Lewczuk

Princ Wōnglo, czyli książę węgla. Samozwańczy?

Nie, z przypadku! Był rok 2022. Zebrałam się w sobie i postanowiłam, jeszcze jako ja, Valyen Songbird, wystąpić na Przeglądzie Piosenki Przegiętej w Drzwiach Zwanych Koniem w Katowicach. Wybrałam „Mam tę moc” z „Krainy lodu” Disneya. Uznałam jednak, że skoro impreza organizowana jest przez Śląsk Przegięty, piosenka powinna być właśnie po śląsku. Stąd „Mom tyn szwōng”. W tamtym czasie drag i queer myliłam z prostym odwróceniem ról płciowych. Dlatego zamiast o księżniczce, śpiewałam o górniku i przebrałam się za chłopa. Cała filozofia. (śmiech) Okazało się, że byłam jedyną osobą śpiewającą po śląsku! Brawa długo nie ustawały. Po występie pocztą pantoflową rozeszło się, że jest taki Princ ze Śląska, co śpiewa o węglu. Nazwa do mnie sama przylgnęła. Polubiłam ją.

Rozszyfrujesz Valyen Songbird?

Imię pochodzi jeszcze z zamierzchłych czasów. Miałam 13 lat, kiedy wymyśliłam je sobie, gdy pisałam powieść fantasy. „Songbird”? powstało na użytek kapeli metalowej, którą współzałożyłam w 2014 r. Wprowadziłam to imię i nazwisko do realu, tak się przedstawiam poza sceną.

Czyli zanim weszłaś w drag, spełniałaś się muzycznie?

Mam love-hate relationship z muzyką. Dlatego, że jestem tym biednym dzieckiem skrzywdzonym przez edukację muzyczną. Bardzo źle wspominam początki. Najgorszy był fortepian, na którym się kształciłam. Była to dla mnie męka, bo czułam się wokalistką. Od małego cały czas śpiewałam. W mojej szkole muzycznej nie było kierunku wokalistyka. Zresztą w latach 90. dziecko nie miało prawa głosu. Fortepian wybrali za mnie rodzice. Od 7. roku życia aż do końca liceum ciągnęłam dwie szkoły – powszechną i muzyczną wieczorową. Pisałam dwie matury. Nie miałam życia, tylko zapierdol i stres. W muzycznej co pół roku były egzaminy. Tak mocno je przeżywałam, że dostawałam dysocjacji z amnezją. Nie pamiętam tych momentów. Dopiero w liceum spotkałam dobrych nauczycieli, co wreszcie przełożyło się na to, że zdawałam na studia, na wokalistykę na Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach.

Czyli jednak śpiewanie!

Tak, ale absolutnie nie wiedziałam, z czym to się wiąże. Pierwszego dnia studiów podekscytowana weszłam do budynku, uważanego za prestiżowy i reprezentacyjny dla miasta, wzrokiem szukałam ludzi z mojego roku, których zdążyłam poznać na inauguracji. Byłam pewna, że zaraz będziemy zażarcie dyskutować. Powiedziałam „cześć” i usiadłam. Usłyszałam koleżankę: „Wczoraj cały dzień się zastanawiałam…”. W głowie miałam: „Pewnie który lepszy: Mendelssohn czy Bach?!”. A ona: „Czy ten kolor paznokci pasuje mi do bluzki”. Prawie wykrzyknęłam: „What the hell just happened?”. To było zupełnie inne środowisko.

Miałaś większe ambicje?

Wydaje mi się, że mniejsze. (śmiech) Nie miałam parcia na szkło, nie chciałam być zajebistą solistką w operze. Nie przychodziłam codziennie do szkoły ubrana, jakby miał mnie zaraz wyhaczyć łowca talentów. Tak naprawdę do momentu, kiedy trafi łam na Konkurs Piosenki Przegiętej, nigdzie nie czułam się u siebie. Po drodze śpiewałam w zespołach, co mi z różnych powodów nie podpasowywało. Próbowałam przygotować się do egzaminów wstępnych na ASP, ale już moje jednorożce i smoki nie przypadły do gustu profesorce. Usłyszałam: „Teraz o tym zapominamy i zajmujemy się prawdziwą sztuką”. A ja nie chciałam zapomnieć! Po 2 latach zrezygnowałam z kursu rysunku.  

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych

Maciej Grędziński walczy o widoczność takich jak on – osób LGBT+ z niepełnosprawnościami

MACIEJEM GRĘDZIŃSKIM, który w Poznaniu postanowił walczyć o widoczność takich jak on, czyli osób LGBT z niepełnosprawnościami, oraz z KRYSTIANEM LEDNICKIM, jego przyjacielem i opiekunem, rozmawia Bartosz Żurawiecki

fot. Justyna Śmidowicz

Macieju, poznaliśmy się na spotkaniu poświęconym poznańskim Marszom Równości. Zabrałeś na nim głos i powiedziałeś o wykluczeniu osob z niepełnosprawnościami w społeczności LGBTQ. Było to mocne wystąpienie, które uświadomiło mi, jak poważny i wstydliwy jest to problem.

Na Marszach Równości krzyczy się o wielu różnych sprawach. O wszystkim jest mowa, tylko nie o osobach niepełnosprawnych. A przecież także wśród nich są geje, lesbijki. I także chcą kochać, mają prawo kochać. Moje wystąpienie było rozpaczliwym krzykiem w stronę środowiska LGBT, społeczeństwa w ogóle, żeby nas dostrzeżono i zaakceptowano.

Opowiedzmy więc twoją historię. Całe twoje życie jest związane z Poznaniem?

Tak, tutaj się urodziłem w 1987 r. Przyszedłem na świat z porażeniem mózgowym. Jestem niepełnosprawny od pasa w dół, poruszam się za pomocą kul.

Kiedy uświadomiłeś sobie własną inność?

Gdy miałem siedem lat, dotarło do mnie, że koledzy i koleżanki na podwórku inaczej się poruszają, trochę inaczej wyglądają. Dostrzegłem wtedy swoje ograniczenia. Wcześniej żyłem pod kloszem, rodzice zamknęli mnie w złotej klatce i nie zdawałem sobie sprawy ze swojej sytuacji. Łazarz, gdzie mieszkałem, to specyficzna dzielnica, mało przyjazna dla inności, choć powoli się to zmienia. Ale miejscowi swoim krzywdy raczej nie robili, nawet starali się pomóc. Pamiętam kilka dość oryginalnych postaci. Był pan w prochowcu i kapeluszu, który kierował ruchem drogowym, wydawało mu się, że jest szefem ulicy. Albo starsza pani, która chodziła z bokserem tak upasionym, że zastanawialiśmy się, jak on jest w stanie się poruszać. Do mnie na mojej ulicy każdy był przyzwyczajony. Trzeba jednak było zachować czujność. Moi rodzice prowadzili sklep spożywczo-monopolowy, który pewnej nocy został obrabowany. Rodzice splajtowali, narobili potem długów. Długo by mówić.

Chodziłeś do zwykłej podstawówki?

Od pierwszej do szóstej klasy miałem nauczanie indywidualne. Potem rodzice stwierdzili, że trzeba spróbować w szkole. Trafiłem do zespołu szkół z oddziałami integracyjnymi na Żonkilowej w Poznaniu. Połowa uczniów była niepełnosprawna, połowa sprawna, byliśmy uczeni integracji. Na początku miałem ciężko. Chodził ze mną do klasy chłopak z ostrymi zaburzeniami psychicznymi, kompletnie pozbawiony empatii. Wyzywał mnie od kalek, bił, znęcał się nade mną psychicznie. Dwóch innych chłopaków zachowywało się podobnie pod jego wpływem. Nauczyciele ciągle musieli pilnować, żeby coś mi się nie stało. Ale w końcu mój prześladowca trafi ł na leczenie psychiatryczne, a ja przeniosłem się do innej klasy, gdzie był już spokój. Bardzo mi się w szkole spodobało, nawet sobie specjalnie zajęcia przedłużałem, często siedziałem od 8 rano do 18. W szkole było lepiej niż w domu.

Z czego to wynikało?

Rodzice mieli skłonność do alkoholu, moje dwie starsze siostry także. Kilka miesięcy pili, potem przerwa 2–3 miesiące i od nowa. Sylwester kończył się dla nich w okolicach lipca. Ojciec robił awantury, a ja przecież musiałem przygotowywać się codziennie do szkoły. Niektórzy nauczyciele nie rozumieli, że nie odrobiłem lekcji, bo nam odcięli prąd, ponieważ rodzice nie zapłacili rachunku. W szkole natomiast miałem spokój, ciszę, kolegów, koleżanki. Nauczycieli też byli raczej w porządku, fajniejsi niż rodzice. Nie chciałem kończyć tej szkoły, tak mi tam było dobrze. Zgadałem się więc z panią od matematyki, że mnie na drugi rok zostawi w ósmej klasie. Miała dobre serce, a ja rzeczywiście byłem kiepski z matematyki, więc plan się udał.

To kto się tobą zajmował po szkole?

Rodzice byli, jacy byli, ale dbali o mnie, może ze strachu przed służbami i nauczycielami. Dbali, żebym miał kanapki do szkoły, był czysto ubrany i tym podobne. Raz szkolna pani pedagog wniosła sprawę o odebranie im praw rodzicielskich. Rodziców wezwano na rozprawę i to ich na jakiś czas otrzeźwiło. Zostawiono im te prawa, ale dostali warunek, że muszę coś zrobić ze swoim życiem. Ogólnie mieli pecha. Tata był malarzem pokojowym, pracował dorywczo. Wspólnie z mamą ciągle próbowali otwierać jakieś interesy, ale kończyło się, jak z tym sklepem monopolowym. Za dużo pili, za bardzo ufali ludziom.   

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych

J. Szpilka o transkobiecości w teorii i w praktyce

Z J. SZPILKĄ o transkobiecości – zarówno w rozmyślaniach, jak i w działaniach – na podstawie jej debiutanckiej książki „Gorset, wstyd i kocie uszka” rozmawia Małgorzata Sikora-Tarnowska

fot. Marek Zimakiewicz

 

Kiedy ostatnio się widziałyśmy, mówiłaś mi o trudnych emocjach towarzyszących nadchodzącej premierze twojej książki. Powodem były wymierzone w ciebie, personalne transfobiczne ataki w Internecie po ukazaniu się w sieci twoich artykułów (naukowych!), dotyczących m.in. kultury BDSM. Udało ci się odzyskać spokój?

To, z czym się spotykam, to naturalna, albo w każdym razie trudna do uniknięcia, konsekwencja bycia trans kobietą w przestrzeni publicznej, osobliwie – trans kobietą, która od lat zajmuje się tematami seksualności oraz tematami BDSM w tym kraju. Tematy te wywołują zadziwiające emocje z rozmaitych stron – np. Młodzież Wszechpolska miała kiedyś ogromne problemy z tym, że w Muzeum Etnograficznym w Warszawie opowiadałam – będąc jeszcze zaszafowaną, żeby nie było, bo coming out zrobiłam dopiero w obecnym miejscu pracy, na SWPS-ie w Warszawie – na temat pracy etnograficznej z osobami praktykującymi BDSM, co wywołało u nich skojarzenie ze stalinizmem. (śmiech) Nie chciałabym, żeby rozmowa na temat tej książki i tego, co robię, stała się kolejnym rozdziałem opowieści o transfobii, hejcie itd., tym bardziej że spora część tego hejtu jest dosyć komiczna. Trochę się stresuję premierą, czując w sposób oczywisty debiutanckie napięcie, ale nadal jestem ciekawa, do jakiego stopnia wybuchnie przy tym tzw. kontrowersja.

Twoja książka do pewnego stopnia zahacza o tematy BDSM-owe taką zapowiedź możemy zresztą wyczytać z tytułu ale wiem, że powstała jako zupełnie nowy, samoistny tekst. Z czego wyrasta?

Książka jest produktem tkwienia na jakimś progu. Przed rozpoczęciem tranzycji kilka lat spędziłam – jako akademiczka – na myśleniu i pisaniu o płci, transpłciowości i seksualności. Będąc w szafie, teoretyzowałam, ale właściwie nie wiedziałam, jak te pojęcia funkcjonują w życiu. Po doktoracie – obroniłam pracę dotyczącą sadomasochizmu/BDSM w historii i kulturze, co zresztą było podstawą wspomnianych artykułów – dalej badam te tematy, wykładając na SWPS-ie na kulturoznawstwie. Jako że jestem osobą nieznośnie uniwersytecką, jedynym sposobem radzenia sobie z trudnymi rzeczami, który znam, jest wziąć i napisać esej. (śmiech) Książka jest więc podsumowaniem pracy intelektualnej, którą – trochę niepotrzebnie – wykonywałam przez wiele lat, próbując się zabrać do własnego życia.

Życie, o którym mowisz życie trans to motyw przewodni książki. Tytuł wprowadzenia to: Książka, która nie jest o śmierci. Na wstępie przywołujesz wiele przykładów językowych nawyków mówienia o transpłciowości. Zazwyczaj skupiają się na strukturalnych trudnościach, przeżywaniu dysforii, krzywdzącym deadnamingu, statystykach samobójstw. To oczywiście ważne tematy, ale jak zauważasz, można odnieść wrażenie, że sprowadzają osoby trans wyłącznie do roli ofiary. Czy nasza kultura ma problem z mówieniem o transpłciowości w kontekście życia?

Zdecydowanie tak. Narracje na temat osób trans, z którymi się spotykamy w mediach – te, które są popularne i się sprzedają – bardzo często są skupione na kwestiach cierpienia, transfobii, wykluczenia, dysforii itd., itd. Nasze życie w pewnym sensie jest definiowane w związku z tym przez jego styczność z przestrzeniami różnego rodzaju przemocy, niespełnienia. Jest to o tyle problematyczne, że przeważająca większość osób trans… żyje. Funkcjonujemy, mniej lub bardziej szczęśliwie, ale mamy dzięki temu jakąś swoją poetykę codzienności. Jej opisanie wydaje mi się dużo ciekawsze i dużo bardziej wartościowe niż powtarzanie po raz kolejny już bardzo przepracowanych argumentów na rzecz tego, dlaczego w ogóle powinnyśmy mieć prawo do funkcjonowania. Bardzo mi zależy na tym, żeby mówić o transpłciowości, a szczególnie o transkobiecości, swobodniej – nie ważyć każdego słowa i nie wsłuchiwać się ciągle, jak zareagują na nie nasi przeciwnicy, ludzie uprzedzeni, transfoby. Chciałabym, żeby moja książka – i życzyłabym sobie, żeby takich prac było więcej – potrafiła powiedzieć coś na temat tego, dlaczego życie trans jest życiem wartym życia, a nie tylko pasmem cierpień, katastrof i przemocy, na które decydują się tylko ci, którzy nie mają innego wyboru. Zależy mi na artykulacji pozytywnej wizji transkobiecego życia.  

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.