Jen Beagin, autorka powieści „Szwajcara” – „Pisząc, chcę przede wszystkim dobrze się bawić”

Jen Beagin (ur. 1971) – amerykańska pisarka. Absolwentka Uniwersytetu Stanu Massachusetts w Bostonie oraz Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine. Przez lata pracowała jako sprzątaczka, co zainspirowało ją do stworzenia postaci Mony, bohaterki jej pierwszych dwóch powieści „Pretend I’m Dead oraz „Vacuum in the Dark. Jej najnowsza książka „Szwajcara właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne. Rozmowa Małgorzaty Tarnowskiej

fot. Franco Vogt

Osią fabuły twojej najnowszej powieści „Szwajcara” jest romans Grety, biseksualnej amerykańskiej prekariuszki, z Flavią zamężną ginekolożką ze Szwajcarii, przez to nazywaną przez nią Szwajcarą. Obie poznają się  w nietypowych okolicznościach: małomiasteczkowy terapeuta zatrudnia Gretę, by spisywała treść jego sesji, i w ten sposób rodzi się fascynacja Grety Flavią, która jest jedną z klientek. Skąd pomysł na tę fabułę?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy się cofnąć 15 lat wstecz: dawno temu sama pracowałam jako transkrybentka w Nowym Jorku. Jedną z moich klientek była terapeutka zatrudniona w klinice onkologicznej, która sama pisała książkę. Wszyscy jej pacjenci chorowali na konkretny rodzaj nowotoworu. Spisując treść wizyt, zauważyłam, że potrafi im przerwać tylko po to, żeby wtrącić coś o swojej książce. To się zdarzało co pięć minut. Zadawała im też abstrakcyjne pytania, na które nie mieli jak odpowiedzieć, typu: „Powiedz w jednym zdaniu, czym jest miłość”. Była – moim zdaniem – fatalną terapeutką. Podczas pracy często ją wyklinałam.

15 lat później zaczynałam pisać „Szwajcarę” i zastanawiałam się, jaki zawód dać Grecie, żeby mogła pracować zdalnie. Wtedy przypomniałam sobie tę fuchę. Spodobała mi się wizja bohaterki ze słuchawkami na uszach, w bieliźnie, słuchającej, stukającej w klawiaturę i rzucającej głośne wyzwiska. Terapeuta z kolei musiał mieć w sobie coś z klauna. Pomyślałam, że zabawna byłaby sytuacja, w której terapeuta przerywałby osobie mówiącej o swojej traumie, żeby zmienić temat na własne problemy. I co, gdyby ubierał się, jakby szedł na orgię czy praktykował kundalini – które, jeśli tego nie wiesz, nie jest rodzajem makaronu, tylko boską kobiecą energią zwiniętą jak wąż w twojej czakrze korzenia? Co, gdyby Greta dostała obsesji na punkcie jednej z jego pacjentek? A gdyby ta pacjentka była ginekolożką i w dodatku mężatką, która nigdy nie przeżyła orgazmu? I tak dalej.

Czy w twoich wcześniejszych książkach, które nie zostały jeszcze przetłumaczone na język polski, też pojawiają się queerowe wątki?

Żadna z moich dotychczasowych bohaterek nie była do końca hetero, ale relacja romantyczna i seksualna dwóch kobiet została pierwszoplanowym wątkiem dopiero w „Szwajcarze”.

Jednym z głównych tematów książki jest przemoc seksualna i trauma. Flavia pada ofiarą agresji i próby gwałtu ze strony stalkera, Greta jako nastolatka przeżyła śmierć matki, która odebrała sobie życie w ich domu rodzinnym. Co cię skłoniło do podjęcia tego tematu kontekście romansu dwóch kobiet?

Szczerze mówiąc, już w punkcie wyjścia wiedziałam, że obie te bohaterki muszą być ciężko doświadczone przez życie, ale nie myślałam o ich traumach w kontekście ich romansu, a przynajmniej nie świadomie. Trauma i przemoc seksualna to tematy, ku którym skłaniam się w całej swojej twórczości, bez względu na orientację seksualną postaci.

Poruszasz te trudne tematy specyficznym językiem. Pełno w nim bezpośredniości, czarnego humoru i często niewybrednych skojarzeń. Nie tyle doprowadzasz dialogi do granic absurdu, ile raczej wydaje się, że te dialogi nie znają żadnych granic. Zawsze podchodzisz do trudnych spraw z humorem?

Odpowiem, podając przykład: w pierwszej kolejności napisałam scenę napaści na Flavię, jeszcze zanim ucieleśniłam literacko postać terapeuty – Oma. Przemoc jest w tej scenie brutalna, a cała sytuacja zatrważająca – przynajmniej dla mnie – musiałam więc dodać do książki nieco lekkości, żeby ten ciężar nie przeważył i jej nie pogrążył. Tej lekkości dostarczyła mi postać Om albo to, co określam jako „bąbelki” – czyli momenty, w których Om przerywa monolog Flavii, żeby zadać jej jakieś absurdalne pyanie albo palnąć głupi komentarz.

Były też fragmenty – często bywały to dialogi – które pisałam najpierw jako humorystyczne, a potem jako przeciwwagę dodawałam coś poważnego. Tym właśnie jest dla mnie pisanie: utrzymywaniem równowagi między radością i smutkiem.

Greta i Flavia nawiązują romans mimo ogromu dzielących ich różnic: psychologicznych, ekonomicznych, materialnych, stylu życia, wieku: starsza Greta żyje w niemal całkowitej izolacji, nie ma kariery, rodziny ani planów na przyszłość, podczas gdy młodsza Flavia jest mężatką, lekarką, wykształconą, bywałą i zamożną. Co twoim zdaniem sprawia, że pojawia się między nimi taka chemia?

Myślę, że na głębokim poziomie obydwie pragną mieć to, co ma tylko ta druga – ale nie zniosłyby, gdyby miały się do tego przyznać, bo są przeczulone na punkcie własnych osobowości. Osobowość Szwajcary nie daje przestrzeni na luksus użalania się nad sobą – być może dlatego jest taka ambitna. Wie, jak żyć dobrze, jak się ustawić, jak wyznaczać sobie cele, jak planować przyszłość to wszystko są umiejętności, które Greta podziwia, chociaż sama nie umie ich w sobie rozwinąć. I tak samo na odwrót – Szwajcarę pociągają wolność i samotność Grety, jej dystans do życia, umiejętność bycia w tu i teraz, niezależność od cudzej opinii. Greta jest w pewnym sensie dzika i przez to jest sama dla siebie zagrożeniem – i to też pociąga Szwajcarę. Chemia, o której mówisz, rodzi się między nimi na płaszczyźnie seksualnej, ale tego nie da się racjonalnie wyjaśnić, bo to nie jest racjonalne. Greta nigdy nie czuła silnego pożądania, zanim poznała Flavię, dlatego kiedy wchodzi z nią w romans, naturalnie cały czas chce się z nią kochać. Z kolei Flavia nie ma uporządkowanego stosunku do własnego ciała – po części dlatego trafia na terapię – i dopiero zaczyna przeżywać orgazmy. To dlatego ich relacja jest tak silnie seksualna. Na poziomie osobowości, ze względu na różnice, o których rozmawiałyśmy, łączy je przyciąganie i odpychanie. Wymiennie okazują sobie zainteresowanie i go odmawiają. Stąd cały dramat.

Seksualność bohaterek i bohaterów często jest pokazywana przez pryzmat społecznego odbioru. Przyjaciółka Grety bierze ją za lesbijkę, sama Greta zastanawia się, czy Om przypadkiem nie ma w sobie „homoseksualnej cząstki”… Same bohaterki raczej unikają jednak sztywnych definicji. Uważasz, że seksualność da się uchwycić?

Być może tak, ale gdyby moi bohaterowie i bohaterki byli jasno zdefiniowani, pisanie o nich mniej by mnie zajmowało. Książkę da się przeczytać w około 3 dni, ale ja pisałam ją całe 3 lata. A jeśli mam spędzić z tą samą grupą ludzi 3 lata, to chcę, żeby byli trochę… szaleni i nieuporządkowani. To bardziej mnie bawi, a pisząc, chcę przede wszystkim dobrze się bawić.

To prawda, że komplikujesz sprawę. Czytając, miałam silne wrażenie, że szeroko rozumiana seksualność jest dla twoich bohaterek głęboko ambiwalentna. Z jednej strony jest źródłem przyjemności – Greta i Flavia świetnie się dogadują w łóżku – z drugiej przemocy fizycznej i symbolicznej. Stalker i agresor Keith napadł na Flavię po tym, jak żona zotawiła go dla innej kobiety, na którą również napadł. W przypadku Grety wielokrotnie podkreślasz bifobię, która w pewnym sensie określiła jej życie. Te diagnozy brzmią bardzo aktualnie – i osobiście.

Najbliższe mojemu życiu jest doświadczenie bifobii, która spotyka Gretę, bo przypomina bifobię, której sama doświadczyłam. Obie dorastałyśmy, będąc wyśmiewane lub unieważniane przez heteryków, gejów i lesbijki, którzy uważali nas za niepoważnych, niezdecydowanych i fałszywych, którzy wydawali się sądzić, że wymyśliliśmy albo wynaleźliśmy sobie własną seksualność, że oszukujemy siebie samych albo innych co do naszych pragnień. I dlaczego nie możemy po prostu się zdecydować? Nic dziwnego, że Grecie przychodzi z trudem wziąć siebie albo kogokolwiek innego na poważnie. W ostatecznym rozrachunku myślę jednak, że o wiele głębiej niż wykluczenie zraniło ją odebranie sobie życia przez matkę. To dlatego jest jej obojętnie, czy przeżyje, czy umrze.

Czy te bardziej uniwersalne doświadczenia też są ci bliskie?

Tak, niektóre wątki fabuły rezonują z moim doświadczeniem jako kobiety miałam wiele osobistych doświadczeń z agresją, uzależnieniem, rozwodem, niewiernością i odbieraniem sobie życia, i podejmowałam wiele głupich prac. Włączenie tych tematów do pisarstwa pozwala mi nadać sens wielu różnym idiotycznym wyborom życiowym.

Niedawno ogłoszono plany stworzenia serialowej adaptacji „Szwajcary”. W roli tytułowej bohaterki zobaczymy Jodie Comer, czyli odtwórczynię roli biseksualnej asasynki Villanelle z serialu „Killing Eve”. Możesz zdradzić coś więcej na ten temat?

Niestety nie. Mogę powiedzieć tylko tyle, że uwielbiam Jodie!

Na koniec chcę cię zapytać o pojawiające się w „Szwajcarze” nawiązanie do Polski. W jednej z retrospekcji dowiadujemy się, że w czasach licealnych Greta pojechała z przyjaciółką do Krakowa, gdzie jeździły po wsiach wynajętym samochodem, mijając wozy zaprzężone w konie i pracownice seksualne. Odnoszę wrażenie, że to taka anty-Szwajcaria, Polsza (śmiech)

Piękne określenie(śmiech)

A ty sama byłaś kiedyś w Polsce?

Dawno temu, bo w 2001 roku, byłam w Krakowie, który bardzo ciepło wspominam. Pamiętam, że ludzie wydawali się albo głęboko zasmuceni, albo zakochani bez pamięci. Pary całowały się w parku na ławkach, a na rynku widziałam chyba z pięć ślubów, wszystko to w ciągu kilku dni. Chętnie bym tam wróciła.

Powieść Jen Beagin „Szwajcara” ukazała się w przekładzie Kai Gucio nakładem Wydawnictwa Czarne.

Wakacyjna walizka TK Maxx

ARTYKUŁ SPONSOROWANY

Szukasz butów na wycieczkę po górach, szortów na basen albo okularów na plażę? TK Maxx kilka razy w tygodniu uzupełnia swój asortyment, dzięki czemu spokojnie przygotujesz się na każdą wakacyjną przygodę! W dodatku za markowe skarby w sklepach sieci zapłacimy do 60% taniej(*).

Latem troska o ochronę przed słońcem staje się koniecznością, bynajmniej jednak nie musi być ona nudnym obowiązkiem! Dobrze dobrane nakrycie głowy sprawdzi się jako dodatek do każdej stylizacji: zarówno w zestawie z przewiewną sukienką, jak również jeansami i bluzką czy casualowymi szortami i topem. W wyjątkowej ofercie TK Maxx znajdziemy m.in. kapelusz ze sztucznego jasnoróżowego futra (idealny na imprezę!), wyplatany must have tegorocznych Parad Równości oraz kwiecisty model o szerokim rondzie, który zrobi furorę nie tylko na krajowej plaży.

 

14,99 PLN
Kapelusz w kwiaty

29,99 PLN
Kapelusz

27,99 PLN
Tęczowy kapelusz
 

Czy moda może być wygodna? Owszem, co udowadniają sukienki dostępne w TK Maxx! Biała odbija światło, zaś jej intrygujący design przyciąga oko kwiatowymi haftami, czarna kusi cekinami, które gwarantują widoczność nawet w najmodniejszym klubie, z kolei różowa krata nada się i na grilla, i do prac w ogrodzie. A choć to z pozoru skrajnie różne kreacje, łączą je przewiewny materiał i luźny krój. Dzięki każdej z nich zamiast gotować się na wakacjach, będziecie gotowe na wakacje.

99,99 PLN
Sukienka z motywem kwiatów

299,99 PLN
Sukienka w cekiny
 

169,99 PLN
Sukienka w różową kratkę

 

Atomówka Bójka, kaczka Daisy, królewna Śnieżka, Catherine Deneuve, Audrey Hepburn i Brigitte Bardot. Wiele kobiet – i fikcyjnych, i tych rzeczywistych – uległo dyskretnemu urokowi kokardek do włosów. Eleganckie czerwone wstążki idealnie nadadzą się jako modowa kropka nad i.

Elegancja może iść jednak w parze z wakacyjną beztroską, na co przykładem błękitne kolczyki z subtelnymi kryształkami i złotym wykończeniem. Ich lekka konstrukcja zapewnia uchu wygodę, dzięki zaś przystępnej cenie nadamy twarzy blasku, nie nadwyrężając przy tym domowego budżetu. Do kompletu polecamy złoty naszyjnik, który doda lookowi pazura. 

29,99 PLN
Kolczyki

149,99 PLN
Naszyjnik

94,99 PLN
Zestaw kokardek do włosów

Pomarańczowe snekearsy to nie tylko wyrazisty akcent, ale przede wszystkim wygodne obuwie. Stopy poczują się w nich świetnie podczas weekendu all-inclusive w tureckim kurorcie, pieszych wycieczek po Bałkanach czy tańców w greckim klubie. Beżowo-czarne buty wspinaczkowe kuszą z kolei praktyczną konstrukcją. Wykonane z syntetycznych materiałów cholewy, wyściełana podszewka i ulokowane na bokach wzmocnienia sprawią, że odciski nie będą wam straszne ani podczas wyprawy na Giewont, ani wspinaczki po zboczach Wezuwiusza! Na clubbing warto z kolei założyć różowe czółenka na wysokiej platformie, których nie powstydziłaby się nawet grana przez Margot Robbie „Barbie”!

299,99 PLN
Sneakersy męskie

299,99 PLN
Męskie buty wspinaczkowe

134,99 PLN
Różowe buty na platformie

Choć trudno w to uwierzyć, historia ogrodniczek sięga połowy XIX wieku. Właśnie wtedy francuska rodzina Lafont uszyła pierwsze sztuki tej – wówczas – odzieży ochronnej. W ciągu ponad 200 lat fason nabrał na uniwersalności i śmiało wkroczył do świata high fashion: w jeansowych ogrodniczkach dały się przyłapać modelki Naomi Watts i Kylie Jenner, aktorki Maya Rudolph i Dakota Johnson, a nawet królowa popu Beyonce! Nic dziwnego, bo rzadko które spodnie tak udanie łączą styl z funkcjonalnością.

84,99 PLN
Ogrodniczki

74,99 PLN
Ogrodniczki z bluzą

74,99 PLN
Ogrodniczki w kratkę

Portfel, telefon i klucze to trio, o którym w kontekście letnich wypadów zapomnieć po prostu nie wolno. Można je jednak spakować w niezapomnianą torebkę! W 53 sklepach TK Maxx czekają na was kopertówki z motywem pereł, muszelkami albo model wysadzany ozdobnymi kamykami. Unikalny design i moc detali nadają każdej z nich luksusowego charakteru, który równie dobrze komponuje się ze zwiewnymi sukienkami, jak i bardziej formalnymi stylizacjami. Metalowe zapięcie zapewnia natomiast bezpieczeństwo przechowywanych rzeczy (oraz odrobinę retropowabu).

149,99 PLN
Torebka muszla

134,99 PLN
Torebka okrągła z pereł

129,99 PLN
Torebka

Szorty jako pierwsze założyły dziewczyny z Moulin Rouge. A choć wówczas miały one raczej nieciekawą prasę, popkultura szybko zauważyła ich potencjał. Krótkie spodenki bez nogawek jako pierwsza przywdziała na wielkim ekranie Marlena Dietrich (w filmie „Błękitny anioł”), dziś są one standardem również w modzie męskiej. Uda i łydki odsłaniali w nich Jacob Elordi („Euforia”), Pedro Pascal („Mandalorianin”) czy raper A$AP Rocky (co ciekawe: podczas randki z Rihanną).

189,99 PLN
Szorty męskie

74,99 PLN
Szorty męskie czerwono-niebieskie

169,99 PLN
Szorty damskie

79,99 PLN
Szorty damskie

Zróżnicowane modele szortów znanych marek – również tych na co dzień niedostępnych w Polsce oraz wyrobów lokalnego rzemiosła – stanowią ozdobę bogatej oferty TK Maxx. Zachęcamy, by stały się również ozdobą waszej garderoby.

Okulary przeciwsłoneczne chronią oczy przed szkodliwym promieniowaniem ultrafioletowym, a także kurzem i piaskiem. Ponadto poprawiają kontrast i jasność widzenia, zmniejszają ryzyko pojawienia się zmarszczek, a także wystąpienia zaćmy. Ich zalety bynajmniej nie kończą się jednak na walorach funkcjonalnych, zwłaszcza, jeśli wybierzecie oprawki i szkła od TK Maxx. 

79,99 PLN
Okulary przeciwsłoneczne

74,99 PLN
Brązowozłote okulary przeciwsłoneczne

84,99 PLN
Okulary przeciwsłoneczne

Te i inne unikatowe perełki znanych marek znajdziemy pod jednym dachem. Kupcy TK Maxx dbają ponadto, by oferować je taniej niż gdziekolwiek na świecie. W każdym ze sklepów sieci znajdziemy unikatową modę męską, damską i dziecięcą, obuwie i akcesoria oraz produkty dla domu.

 

(*) od regularnych cen sprzedaży w Polsce i na świecie.

Jakub Janas – pierwsza jawna osoba LGBT w Radzie Miejskiej Wrocławia

Z 20-letnim JAKUBEM JANASEM, pierwszym jawnym gejem – i pierwszą jawną osobą LGBT – w Radzie Miejskiej Wrocławia, rozmawia Mateusz Witczak

fot. Piotr Uhle

Kim jest najmłodszy radny Wrocławia?

Aktywistą Akcji Miasto i przyszłym studentem gospodarki przestrzennej, akurat dzisiaj złożyłem papiery. W zeszłym roku skończyłem wrocławską „Dziewiątkę”, ale uznałem, że potrzebuję zrobić sobie gap year. Do podstawówki chodziłem natomiast w Żaganiu, skąd pochodzę. Jestem też synem, wnukiem, bratem, przyjacielem i partnerem.

Coming out zrobiłeś przed czy po wyprowadzce?

Dzięki internetowi i podróżom zawsze miałem dużo kontaktów spoza Żagania, stąd łatwiej było mi się wyoutować w mniejszym mieście. Faktycznie jednak przeprowadzka do Wrocławia wiele mi dała, bo w dużych miastach dużo łatwiej być sobą. A choć nigdy nie miałem z moimi rodzicami „wielkiej rozmowy” na „ten temat”, to nigdy nie odczuwałem z ich strony jakiejkolwiek wrogości, od zawsze byli pozytywnie nastawieni do mojej orientacji.

Rozmawiamy chwilę po wrocławskim Marszu Równości, który przeszedł pod hasłem: Równość na horyzoncie. Horyzont zdaje się jednak oddalać, wskutek nacisków PSL-u ustawa o związkach partnerskich będzie na jesieni głosowana chyba w bardzo okrojonej formie.

Równość jest bliżej, niż nam się wydaje, co pokazują wyniki wyborów parlamentarnych, samorządowych i europejskich. Rozkład głosów dowodzi, że Polki i Polacy postrzegają politykę inaczej niż jeszcze kilka lat temu, szkoda tylko, że nie wszyscy politycy i polityczki za nimi nadążają. Na pewno jednak społeczeństwo jest gotowe na tę i inne zmiany.

Ustawa bez przysposobienia będzie sukcesem czy porażką naszej społeczności?

Każdy krok w kierunku postępu trzeba uznać za sukces, choć oczekiwania – również moje – były dużo większe. Przysposobienie uważam za absolutne minimum, natomiast parlament mamy taki, jaki sobie wybraliśmy, i przez najbliższe lata go nie zmienimy. Musimy więc podejmować próby, by w tej niełatwej sytuacji wywalczyć jak najwięcej. Nie możemy odpuszczać: my, społeczność oraz my, politycy i polityczki, którym równość leży na sercach. Tym bardziej, że związki partnerskie nie wyczerpują przecież katalogu tematów, którymi rządzący powinni się zaopiekować, to dopiero kropla w morzu potrzeb.

Które zmiany twoje pokolenie uznaje za najpilniejsze?

Chyba nie różnimy się od osób od nas starszych: chcemy ślubów, adopcji i zmian w kodeksie karnym. Równego dostępu do tego wszystkiego, co oferuje państwo, i równej ochrony przed tym, przed czym państwo powinno chronić. Kiedy dziś myślimy z moim partnerem o przyszłości, planowanie wesela nie mieści się w jej ramach. No bo skoro nie ma w Polsce takiej możliwości? Tymczasem koleżanki i koledzy hetero takich rozterek nie mają.

Nie chcecie wejść w związek partnerski?

Na pewno związki partnerskie mocno ułatwiłyby życie nam i innym parom jednopłciowym – choćby w tak podstawowych aspektach jak dostęp do informacji o stanie zdrowia czy możliwości wspólnego rozliczania podatków. My jeszcze nie podjęliśmy takiej decyzji, z moim Kubą jesteśmy razem dopiero od 7 miesięcy. To pielęgniarz zupełnie spoza aktywistycznej bańki, poznaliśmy się przez aplikację randkową, gdy akurat zatrzymał się na chwilę we Wrocławiu. Zresztą wybory samorządowe były dla naszego związku ważnym krokiem. Mieliśmy „umowę”, że jeśli dostanę się do rady miejskiej, on przeprowadzi się do mnie do Wrocławia, a jeśli nie – to ja przeniosę się do niego do Poznania.

Kandydowałeś do rady miejskiej z listy Koalicji Obywatelskiej, która jest w dyskusji o kształcie ustawy o związkach partnerskich niemal nieobecna, choć w kampanii wpisała związki do swoich 100 konkretów na 100 dni. Czujesz rozczarowanie?

Startowałem jako członek stowarzyszenia Akcja Miasto, które dołączyło do budowanej przez Michała Jarosa Koalicji dla Wrocławia. Owszem, jestem w klubie radnych KO, ale nie chcę wypowiadać się za KO – a w szczególności za jej władze na szczeblu krajowym. Samorząd nie ma zresztą wiele wspólnego z „dużą” polityką, bo tak naprawdę skupia się na codziennych sprawach gmin, powiatów i województw.

Co w takim razie rada miejska może zrobić dla tęczowej społeczności?

Mówi się o tym niewiele, tymczasem całkiem sporo! Weźmy Poznań, który ogłosił właśnie program wsparcia dla osób w procesie tranzycji. Albo Warszawę i Wrocław, które finansują hostel dla osób LGBTQ+ w przejściowym kryzysie bezdomności. Trzeba uczulić na sytuację tęczowej młodzieży ośrodki pomocy społecznej oraz zapewnić jej wsparcie w sferze zawodowej i prawnej.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Julia Durzyńska – profesorka, pisarka, transpłciowa kobieta

Z JULIĄ DURZYŃSKĄ, biolożką molekularną, profesorką Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, autorką powieści „Gdy słońce wypieka sny”, transpłciową kobietą, rozmawia Bartosz Żurawiecki

fot. Oskar Perek

Podczas lektury twojej debiutanckiej powieści uderzyła mnie jedna rzecz. Świadectwa polskich osób transpłciowych przeważnie są utrzymane w tonie martyrologicznym. Opowiadają o cierpieniach, zmaganiach, odrzuceniu, o niekończącej się walce, żeby być sobą. Tymczasem twoja książka jest opowieścią o sukcesie. I to o sukcesie na rożnych polach. Twoja bohaterka Noemi z powodzeniem przeszła tranzycję, robi imponującą karierę zawodową i naukową, a i w sferze erotycznej nie może narzekać. Z jednej strony dawny kochanek, teraz przyjaciel homoseksualny Stephane, z drugiej romans z heteroseksualnym i żonatym Nicolasem. Od początku zamierzyłaś, że będzie to książka pozbawiona cierpiętnictwa?

Tak. To się udało dlatego, że pisałam tę książkę z perspektywy osoby dojrzałej, która ma życie już poukładane. Najwcześniej powstała część środkowa, najbardziej dramatyczna, ta opisująca przeżycia nastoletniej Noemi w czasie wakacji na Pojezierzu Drawskim w latach 90. Napisałam ją autoterapeutycznie, gdy miałam 20+, żeby wydobyć na powierzchnię to, kim jestem i czego potrzebuję. Potem odłożyłam tę prozę do szufl ady, bo też zdawałam sobie sprawę, że nie jest dobrze napisana. I tak sobie leżała i leżała, przez prawie 20 lat. Aż przyszła pandemia, miałam wreszcie więcej czasu, więc wróciłam do pisania. Przeredagowałam opowieść drawską i postanowiłam dodać do niej rozdziały z dorosłą bohaterką, która, tak jak ja, jest już po drugiej stronie lustra. Przeszła tranzycję dawno temu, dobrze funkcjonuje w świecie, ma pracę, przyjaciół, czasem kochanków. Owszem, mogłam dołożyć kolejne sto stron, skoncentrować się na przebiegu tranzycji. Było jednak odwrotnie – na początku postanowiłam, że ten temat w ogóle się nie pojawi. Ale potem pomyślałam, że to ludzi jednak interesuje, więc dopisałam to i owo w dialogach, żeby i o znojach tranzycji było; gdzieś tylko na dalekim planie, to nie mogło stanowić rdzenia opowieści. Ona miała być afirmatywna, z naciskiem na pozytywne aspekty, a nie na traumę. Dość martyrologii!

Przez ponad sto pierwszych stron nawet nie wiemy, że Noemi jest transpłciowa. Wydaje się, że to opowieść o życiu i romansach najzupełniej normatywnej, heteroseksualnej kobiety.

Dzięki temu czytelnik skupia się nie na „problemie”, a na bohaterce.

I tym ciekawszy jest kontrast z tą częścią retrospektywną, w której Noemi dopiero szuka swojej tożsamości, zaczyna ją kształtować. Wielu osobom ten fragment przypomina modne dzisiaj książki spod znaku young adult, u mnie natomiast przywołał wspomnienie polskich książek młodzieżowych popularnych w czasach PRL-u. Chociażby Krystyny Siesickiej. Czytałem je, małolatem będąc. Oczywiście, nie było w nich żadnych postaci queerowych, z braku laku więc utożsamiałem się z bohaterkami, a nie bohaterami. W tej części twojej książki najbardziej zafrapował mnie wątek kamuflażu, który uskutecznia Noemi. Nikt z jej nowych znajomych przez długi czas nie domyśla się, że jest transpłciowa. Określasz swoją powieść mianem autofikcji, nie ukrywasz, że wiele rzeczy jest tam zaczerpniętych z twojego życia. Czy więc i ten wątek w jakiś sposób odzwierciedla twoje osobiste doświadczenia?

W wieku 15–16 lat miałam bardzo dziewczyńską prezencję i mogłam, w środowisku, które mnie nie znało, uchodzić za „zwykłą dziewczynę”. Brakowało mi jednak tej determinacji, którą przejawia moja bohaterka. Mnie się np. zdarzyło nie pójść na wakacyjną randkę jako dziewczyna, bo bałam się, że zostanę „zdemaskowana”. Ten fragment jest więc fantazją, próbą wyobrażenia sobie, co by było, gdybym poszła na całość, nie zastanawiając się nad konsekwencjami.

A co z Paryżem, w którym rozgrywa się współczesny wątek erotyczny? Celowo wybrałaś to miasto, tak stereotypowo kojarzące się z miłością i seksem?

Mieszkałam przez rok w Paryżu na Erasmusie, więc łatwo mi się o tym mieście pisało. Użyłam go jako tła mojej opowieści z pełną premedytacją, świadoma wszystkich mitów, którymi obrósł. Ja sama byłam w Paryżu skupiona głównie na studiowaniu, miałam jakiś jeden romansik. Zresztą nie polubiłam tego miasta, męczyło mnie. Wracałam z poczuciem ulgi do Poznania, który ma ludzką skalę, nie jest przytłaczający. Tym niemniej w powieści znaczenia i skojarzenia związane z Paryżem budują dodatkowy kontekst. Dostajesz kliszę, którą dobrze znasz, tyle że w mojej książce bohaterka romansu jest inna niż zazwyczaj.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Wokalista Madox wraca na rynek

Z wokalistą MADOXEM o jego powrocie na rynek, o hejcie i przegięciu oraz o rewolucji seksualnej i coming outach rozmawia Patryk Radzimski

fot. Tomek Kolaczek

Jest rok 2009 docierasz do połfinału popularnego telewizyjnego show Mam Talent!. Wielu odbiorców koncentruje się jednak bardziej na twoim androgenicznym, zjawiskowym wyglądzie aniżeli na muzycznym talencie. Jak się wtedy czułeś?

Niestety, popełniłem ten błąd i czytałem komentarze, które pojawiały się wtedy na forach programu „Mam Talent!”. W moim kierunku wylewała się masa hejtu. Pisano, że jestem beztalenciem, które nie ma nic do zaoferowania poza crossdressingiem, dziwadłem, które na pewno zrobi krzywdę dzieciom. Były nawet wpisy typu „takich chorych ludzi należałoby jedynie potraktować kulką w łeb”. Wydaje mi się, że żaden człowiek, który idzie do tego typu programu, nie jest przygotowany na takie reakcje. Na początku myślałem, że hejt mnie specjalnie nie rusza. Dopiero po pewnym czasie uświadomiłem sobie, że to się we mnie kotłowało. Wiele lat zajęło mi przepracowanie tego, że nie potrzebuję aprobaty ludzi, żeby znać swoją wartość. Myślę, że to jest bardzo ważna lekcja, którą każdy musi odrobić, bez względu na to, jaki zawód wykonuje. Najtrudniej jest się pogodzić z tym, że nigdy nie będziemy jak zupa pomidorowa, nie wszyscy będą nas kochać.

Choć mierzyłeś się z hejtem i homofobią, był to też przełomowy moment w twoim życiu, prawda?

Tak, mimo wszystko wspominam ten czas miło i dość emocjonalnie. To był mój debiut, ten program zrobił dla mnie dużo dobrego. Są to jednak wspomnienia słodko-gorzkie ze względu na to, że właśnie wtedy przekonałem się, że ludzie wciąż oceniają innych i nienawidzą bez powodu. W komentarzach na mój temat do dziś przewijają się frazesy typu „on jest ciepły”, „pedał” itp. Ludzie wolą zostawić taki nienawistny wpis, niż skupić się na tym, że robię to, co kocham, i dzielę się swoją pasją.

Wspomniałeś, że sporo czasu minęło, zanim zaakceptowałeś tę czasem trudną rzeczywistość. Czy te kilkanaście lat temu byłeś gotowy na wkroczenie do show-biznesu?

Myślę, że w moim przypadku wszystko wydarzyłoby się w podobny sposób, nawet jeśli zacząłbym później. Na to nie da się być gotowym. Trafiłem tam w wieku 20 lat. Gdybym poszedł 5 lat później, być może byłoby nawet trudniej pogodzić się z hejtem.

Po Mam Talent! podpisałeś kontrakt z dużą wytwornią i w 2011 r. wydałeś debiutancki album La Revolution Sexuelle, ktory trochę namieszał na rodzimym rynku muzycznym.

I nie tylko na polskiej scenie. Mało kto wie, że ta era miała swoje sukcesy na arenie międzynarodowej – w Holandii, Danii, Hong Kongu czy na Tajwanie. Teledysk do debiutanckiego singla „High on You” znalazł się w top 80 najchętniej oglądanych klipów na świecie. Dla mnie to był wciąż czas poszukiwania mojego artystycznego „ja”, a zarazem tego, kim jestem jako człowiek. Miałem niespełna 22 lata, gdy pisałem materiał na ten album, więc niewiele wiedziałem o życiu. W głowie miałem głównie imprezowanie, choć nie da się ukryć, że już wtedy bardzo intensywnie odbierałem świat na poziomie emocjonalnym, z czym często nie potrafi łem sobie poradzić i czasami nadal nie potrafi ę. Dla mnie tamta era, mimo że krzykliwie zatytułowana „rewolucją seksualną”, była etapem, gdy mój wewnętrzny buntownik dopiero raczkował. Zrobiłem w niej wszystko, co mogłem, ale dziś wyglądałaby zapewne zupełnie inaczej. Wiem jednak, że życie to proces i szereg lekcji. Jestem więc dumny z tego, co udało mi się wtedy stworzyć, zresztą jako jednemu z pierwszych w Polsce. Wisienką na torcie był fakt, że supportowałem legendarny zespół Roxette w Ergo Arenie.

A wracając do twojego wizerunku, który okazał się szokujący wokalista Michał Szpak czy model Mateusz Maga debiutowali później myślisz, że przetarłeś szlaki?

Nie lubię tego pytania. Oczywiście, że chciałbym powiedzieć: „Tak, dokładnie tak było!” (śmiech). A serio – nie wiem. Myślę, że to jest bardziej kwestia tego, że znalazłem się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, bo faktycznie byłem jedną z pierwszych takich osób na rodzimym rynku muzycznym. Jednak to odkrywanie różnorodności i oswajanie się z nią rodziło się latami. Dziś mamy mnóstwo jawnych osób niebinarnych, transpłciowych, które otwarcie mówią o swojej płciowości, tożsamości. Wracając do pytania, myślę, że Michał Szpak nie zbudził się pewnego dnia i nie powiedział: „O, dzisiaj będę jak Madox”. (śmiech)

Czy bycie sobą jest dziś trendy?

Da się zauważyć, że w Polsce jest coraz więcej ludzi, którzy nie boją się eksperymentować z wizerunkiem, i to jest super. Osoba, z którą pracowałem lata temu nad teledyskami, powiedziała mi, że według niej w przyszłości świat będzie tak wyglądać – będziemy balansować na granicy binarności, wizerunkowo będziemy bardzo zunifikowani. Być może rzeczywiście tak będzie – granice będą bardzo delikatne, a nie tak sztucznie rozstawione, że facet musi być w spodniach, a kobieta w kiecy. Choć wiadomo, że to też się zmieniało na przestrzeni lat, wystarczy spojrzeć na XVIII-wieczną Francję i arystokratów z wielkimi perukami czy starożytny Egipt i faraonów w makijażu.

Kiedy te podziały znów się wzmocniły i dlaczego?

Myślę, że spory wpływ miała na to cywilizacja chrześcijańska, która twardo wykreowała pewne podziały. Ten temat często jest u mnie osią zaciętych dyskusji. Zawsze będę podkreślał, że określanie, czy coś jest lub powinno być męskie lub damskie, w większości przypadków nie ma większego sensu i jest to sztuczny podział.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Drag queen Martwa/Drag king Martwy: Umarłam i robię, co chcę

Z DRAG QUEEN MARTWĄ/ DRAG KINGIEM MARTWYM rozmawia Jakub Wojtaszczyk

Anna Krasowska Fottoo.pl

Twój instagramowy opis Umarła i robi, co chce sugeruje, że po śmierci panuje pełna wolność. Od czego?

Wolność od patriarchatu, kapitalizmu, konwenansów i barier, zarówno tych nałożonych społecznie, jak i przeze mnie samą. Wiesz, jestem Martwa już od dłuższego czasu. (śmiech) Imię powstało, zanim zaczęłam robić drag. Leży fonetycznie blisko mojego nadanego przez rodziców – Marta. Wystarczy dodać tylko jedną literę. Kiedy przedstawiłam się tak moim znajomym, wszyscy uznali, że to świetna ksywa. Odkąd pamiętam, pragnęłam mieć pseudonim, bo nie przepadam za swoim imieniem.

Zanim przejdziemy do dragowania, powiedz jeszcze o barierach, które performowanie niweluje.

Zmagam się z tym, co dotyczy wielu kobiet performerek, czyli self-gaslightingiem. Z automatu, przez wychowanie w patriarchacie, podważałam swoje sukcesy i osiągnięcia, myślałam, że nie mam talentu. Zresztą wciąż zdarza mi się to kwestionować. Do tego jestem perfekcjonistką, więc jeśli nie robię czegoś na sto procent, wolę tego w ogóle nie robić. Z perfekcjonizmu wzięła się moja depresja. Studiowałam grafikę na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. W pewnym momencie jednak poczułam, że moje umiejętności były niewystarczające. Przestałam tworzyć, kreatywność ze mnie uleciała. Drag dał mi możliwość powrotu do działań artystycznych, bo zaczęłam robić elementy kostiumów, makijaż, ćwiczyć kroki sceniczne. Proces powstawania performansu jest zbliżony do tego, co robiłam w szkole. Wraz z Martwą/Martwym zaczęłam wracać do siebie. Obroniłam nawet magistra.

Kiedy zrozumiałaś, że drag jest dla ciebie?

Moja historia jest podobna do wielu innych drag, czyli…

RuPauls Drag Race?

Tak. (śmiech) Program zaczęłam oglądać parę lat temu, kiedy byłam w głębokiej depresji, potrzebowałam pozytywnych bodźców. Wtedy wpadłam w kolorowy, brokatowy świat, pełen kontentu budującego pewność siebie. Zauważyłam, że zbudowanie persony może być elementem, który wespół z pracą terapeutyczną może być mi pomocny. Im więcej oglądałam, tym mocniej czułam, że spływa na mnie tęczowa fala światła. (śmiech) Zaczęłam chodzić na dragowe występy po klubach Warszawy. Mimo że mieszkam tu od urodzenia, nigdy wcześniej w tych klubach nie byłam! Nie wiedząc czemu, ominęłam ten świat, choć nie celowo. Tak też poznałam burleskę, która na dobre połączyła się u mnie z dragiem, ale też stała się jednym z głównych tematów moich performansów.

Dlaczego?

Stała się moim sposobem na radzenie sobie z kompleksami dotyczącymi mojego ciała. Moja skóra pokryta jest bardzo dużą liczbą blizn przez atopowe zapalenie skóry, skórne alergie i dermatillomanię. Przez lata bałam się odkrywać ciało. Nawet w upalne dni chodziłam w długim rękawie. Chowałam się w mentalnym cieniu.

Na różnych etapach edukacji byłam częścią grupy tanecznej, więc wyjście na scenę nie było trudne, a wręcz okazało się naturalne. Przełomowym momentem było pokazanie ciała. Pomogły terapia, obserwowanie występów dragowych i burleskowych. Uczęszczałam też do Akademii Burleski Betty Q i do założonego przez nią teatru burleski Madame Q. Uczyłam się dragowego makijażu na warsztatach online Himery i Adelona. Im bardziej poznawałam te światy, tym bardziej czułam, jak rośnie we mnie napięcie. Chciałam zedrzeć z siebie ubranie i pokazać się ludziom nago. Chciałam pokochać każdy skrawek mojego ciała. To była część procesu wychodzenia z depresji. Jestem również osobą z niepełnosprawnością. Mam obustronny niedosłuch, na tyle poważny, że bez aparatów słuchowych nie jestem w stanie funkcjonować normalnie. Nie potrafi ę wskazać konkretnego momentu, w którym zaakceptowałam siebie taką, jaką jestem. To był wieloletni proces. Natomiast drag, burleska i występy go przyspieszyły.

Czy niepełnosprawność wpływa na twoje występy?

Tak, są to małe rzeczy, ale potrafi ą wpłynąć na przebieg show. Czasem zwyczajnie za uszami nie mieszczą mi się i aparat, i peruka. W klubach ze słabszym nagłośnieniem mogę gorzej słyszeć muzykę i słowa piosenki, szczególnie w akompaniamencie krzyków publiczności. Jak prowadzę show, to mogę niedosłyszeć, co mówią ludzie, kiedy prowadzę z nimi interakcje, ale za każdym razem mówię otwarcie o problemie i obracam sytuację w żart.

Oddzielasz personę od codzienności?

Nie, podobnie jak nie rozdzielam dragu i burleski. Jestem Martwa na co dzień, to nie maska, którą zakładam na scenie. Po prostu, gdy nałożę make-up, założę perukę i kostium, wtedy moje cechy naturalnie się wyolbrzymiają. Staję się wyraźniejszą, bardziej ekspresyjną wersją siebie, która niczego się nie obawia.

Kiedy się pojawił Martwy?

Zaraz po Martwej, narodził się z mojej miłości do heavy, thrash i black metalu. Tu wokaliści często mają mroczne ksywy, typu Necromancer lub Dead. Mój dragkingowy imidż jest heavymetalowy, rock’n’rollowy. Bardzo chciałam występować do piosenek z męskim wokalem, poczuć się, jak moje ulubione gwiazdy, choć nie potrafi ę grać na żadnych instrumentach. Drag spełnia moje fantazje bycia tym, kim chcę.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Lew Galaksy – dyrygent świętującego 10-lecie chóru LGBTQ+ Krakofonia

Z LWEM GALAKSYM, dyrygentem świętującego 10-lecie krakowskiego chóru LGBTQIA+ Krakofonia, transpłciowym mężczyzną, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

Chór LGBTQ+ Krakofonia, którego jesteś dyrygentem, właśnie świętuje 10 lat! Gratulacje! Pamiętasz początki?

Mam wrażenie, że w Krakowie nie działało wtedy aż tyle organizacji LGBT albo ja o nich nie słyszałem. Sytuacja polityczna również była zupełnie inna, osoby nieheteronormatywne nie były w centrum zainteresowania rządzących. Chór powstał trochę z chęci działania na rzecz naszej społeczności, a trochę na zasadzie YOLO, bez żadnego planu i konkretów. To nie ja byłem pomysłodawcą Krakofonii. Na pomysł wpadli moja siostra Marta i jej kolega. Obejrzeli występ LGBT-owego chóru na YouTubie i postanowili stworzyć coś podobnego u nas. Łączyły ich miłość do muzyki i śpiewanie w innym chórze. Natomiast żadne z nich nie ukończyło szkoły muzycznej, nie miało też doświadczenia dyrygenckiego. Początkowo zaproponowali prowadzenie Krakofonii komuś innemu, ale ta osoba fi nalnie nie była zainteresowana. Tak oferta trafi ła do mnie. 10 lat temu moja wiedza na temat prowadzenia zespołu również nie była zbyt duża, dotychczas byłem tylko chórzystą, ale zgodziłem się. Powiedziałem sobie: „Będzie, co będzie”. Zabawne, bo mniej więcej w tym samym czasie na podobny pomysł wpadł Misza Czerniak, tworząc warszawski Voces Gaudii, o czym nie mieliśmy pojęcia (wywiad z Miszą Czerniakiem z okazji 10-lecia jego chóru ukazał się w poprzednim numerze „Repliki” – przyp. red.).

Dziś postąpiłbyś inaczej?

Wtedy motywowała mnie ciekawość. Dziś jednak dwa razy zastanowiłbym się, czy na pewno jestem odpowiednią osobą do podjęcia się zadania dyrygowania, czy na pewno poprowadzę chór odpowiednio. Przecież mógłbym wyrządzić komuś krzywdę, nieprawidłowo sterując jego głosem. Tymczasem nie marnowałem czasu na rozkminianie, tylko poszedłem na żywioł.

Chwytasz batutę, idziesz na próbę i co? Spotykam kilkanaście osób, które dowiedziały się o chórze z Facebooka albo pocztą pantoflową. Wcześniej wybrałem kilka utworów, m.in. „Can’t Buy Me Love” Beatlesów, ale w nieoczywistej, bo renesansowej aranżacji, romską pieśń „Rumelaj”, był też barokowy utwór po starowłosku…

Wysoko zawieszona poprzeczka.

(śmiech) Akurat te utwory wykonywaliśmy w chórze V Liceum Ogólnokształcącego w Krakowie, w którym wtedy śpiewałem, więc poszedłem za ciosem. Pewnie najpierw powinienem porozmawiać z grupą o repertuarze, ale na szczęście nikt utworów się nie wystraszył. Przez kolejne 2 lata, małymi krokami nasz skład się krystalizował. Początkowo występowaliśmy w kilkanaście osób. Dziś chór bardzo się rozrósł, bo jest nas 60, dlatego mamy limity w poszczególnych głosach (w sopranie, alcie, tenorze i basie – przyp. red.), a rekrutacja otwierana jest raz, dwa razy do roku.

Gdy zaczynamy śpiewać, bardzo często słyszymy: Nie umiesz!, Nie rób tego!, co może nas skutecznie odstraszyć. Czy ten negatywny przekaz nie jest podobny do tego kierowanego w stronę społeczności LGBTQ+, np. Nie wychylaj się!?

Tak, jak najbardziej. Krakofonia ma dwa motta. Pierwszy: „Śpiewamy z dumą”. Natomiast drugie to „Każdx ma głos”. Odnosi się to zarówno do śpiewania, jak i do mówienia i prezentowania się. To są elementy połączone. Zauważyłem, że gdy występujesz, zmniejsza się strach przed byciem sobą. Nawet jeżeli spojrzymy poza tożsamość i orientację, śpiewanie nas otwiera, daje pole do poznania siebie i wzrostu poczucia własnej wartości.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Jak na wakacje, to tylko z TK Maxx!

PRZYGOTOWAŁ: MATEUSZ WITCZAK
ARTYKUŁ SPONSOROWANY

Greckie Mykonos, włoska Rawenna, a może plaża w Sopocie? W TK Maxx znajdziesz look na plażing, tripa, paradę i festiwal muzyczny. Ponieważ zaś skarby od znanych marek kupisz nawet o 60% taniej(*), szalone będą twoje wakacje, nie wydatki.

 

Pacyfka pojawiła się w latach 50. XX wieku, jako symbol ruchu na rzecz rozbrojenia nuklearnego, szybko stając się jednak znakiem rozpoznawczym hipisowskiej rewolucji. Chętnie pokazywali się z nią Jim Morrison, Janis Joplin, Jimi Hendrix czy John Lennon, czemu więc do nich nie dołączyć? Damskie jeansy z charakterystycznym wzorem doskonale sprawdzą się i na wycieczce w górach, i podczas imprezy na mieście.

149,99 PLN
Jeansy damskie

 

Biblijny symbol pokoju i harmonii, skandynawski most łączący światy bogów i ludzi, flaga ruchu spółdzielczego oraz społeczności LGBTQIA+. Tęcza zrobiła karierę w kinie („Czarnoksiężnik z Oz”), muzyce (hard rockowy zespół Rainbow), i modzie. Dzięki TK Maxx rozszczepienie światła zaobserwujemy także na własnych klapkach.

 

189,99 PLN
Klapki męskie

 

Ubiegłoroczne lato – twierdzą meteorolodzy – było najgorętsze od dwóch tysięcy lat, również w 2024 temperatura będzie nas skłaniać do odsłaniania ciała. „Vogue” nazwał lamparcie cętki „jednym z najważniejszych trendów wiosny”, dzięki zaś bikini w panterkę także latem będzie to (nomen omen) gorący trend.

84,99 PLN
Bikini w zwierzęce wzory

 

Zmniejszają ryzyko oparzenia rogówki i zapalenia spojówek, chronią przed nowotworami skóry powiek, zapobiegają uszkodzeniom siatkówki… Jest wiele powodów, by (zwłaszcza w sezonie wakacyjnym!) mieć przy sobie parę okularów przeciwsłonecznych. W ofercie TK Maxx znajdziecie setki modeli, które sprawią, że to ważne akcesorium stanie się także istotnym elementem wakacyjnego looku. Miłośniczkom stylu vintage polecamy zwłaszcza oprawki typu cat-eye, popularne niezmiennie od lat 50. i 60., gdy na nos zakładały je Marilyn Monroe, Audrey Hepburn czy Elizabeth Taylor.

 

74,99 PLN
Czerwone okulary przeciwsłoneczne

 

Szukasz sukienki, która pozwoli ci wyglądać stylowo, a jednocześnie zapewni komfort? Wystarczy wybrać się do TK Maxx! Energetyczny, różowy odcień przyciąga wzrok i podkreśla letnią opaleniznę, niecodzienny dekolt (z otworami w kształcie łezek) nadaje odważnego charakteru, a długość mini podkreśla zmysłowość kreacji. To świetny wybór i na plażowe spacery, i imprezy w klubach.

 

84,99 PLN
Różowa sukienka

 

Czas na urlop? Nie wolno zatem zapomnieć o akcesorium, które pozwoli nam nad wspomnianym czasem zapanować. Minimalistyczny design tarczy i subtelne indeksy łączą się z przyciągającym uwagę kolorem oraz gustowną bransoletą.

19,99 PLN
Pomarańczowy zegarek na bransolecie

 

Lekkie sukienki (ale również np. stylizacje na bazie szortów i t-shirtów) będą się doskonale komponować z tradycyjnym must havem wakacji: słomkowym kapeluszem. Ten model nie tylko zapewnia ochronę przed słońcem, ale również zaciekawia oko wplecionymi we wstążki ozdobami w kształcie kolorowych motyli.

 

39,99 PLN
Słomiany kapelusz w motyle

 

Praktyczny dodatek do wakacyjnej walizki? Wyraz elegancji? Codzienna odrobina blasku i luksusu? Wszystkie odpowiedzi są poprawne! Przed Wami torebka z misternie wplecionymi, układającymi się w geometryczne wzory perłami, która idealnie dopełni letni outfit! Równie dobrze sprawdzi się ona podczas romantycznej kolacji na plaży, jak i imprezy z przyjaciółmi.

 

169,99 PLN
Perłowa torebka

 

Kolczyki w kształcie kieliszków zapewnią szampańską radość, w dodatku będą się nieźle komponować z drinkami w klubowym menu. Jedno jest jednak pewne: w tym przypadku zakup nie skończy się kacem.

 

79,99 PLN
Kolczyki

Jak wyróżnić się z tłumu na basenie lub plaży? Wystarczy wybrać szorty kąpielowe, które łączą elementy florystyczne z geometrycznymi motywami! Intensywne kolory i nietuzinkowe wzory przykuwają oko, i wyrażają radość życia, której wam podczas wakacji serdecznie życzymy.

69,99 PLN
Szorty kąpielowe męskie

 

Meksykańska ikona prymitywizmu i surrealizmu, stale obecna w popkulturze (m.in. w twórczości Florence and the Machine czy Coldplay oraz w filmie z Salmą Hayek) artystka, która do dziś jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci ze świata sztuki. Dlaczego nie zabrać Fridy Kahlo na urlop? Wizerunek malarki zdobi przestronną torbę lunchową, w której zmieści się i wałówka na wycieczkę w górach, i wiktuały na piknik nad jeziorem.

54,99 PLN
Torba lunchowa

 

Gustowne białe czółenka z kontrastowymi czarnymi noskami łączą klasyczną elegancję z nowoczesnym wykończeniem. To doskonały wybór na spacery po promenadzie, letnie garden party, i zwiedzanie miasta. Wygodny design i minimalistyczny projekt sprawiają, że gdziekolwiek nie ruszycie – będzie to krok w dobrą stronę.

54,99 PLN
Czółenka damskie

 

Te i inne unikatowe perełki znanych marek znajdziemy pod jednym dachem. Kupcy TK Maxx dbają ponadto, by oferować je taniej niż gdziekolwiek na świecie. W każdym ze sklepów sieci znajdziemy unikatową modę męską, damską i dziecięcą, obuwie i akcesoria oraz produkty dla domu.

 

(*) od regularnych cen sprzedaży w Polsce i na świecie.

 

Marcin Łopucki i drag queen Twoja Stara – zwycięzcy „Czas na show. Drag me out”

Pierwszy sezon „Czas na show. Drag Me Out” zwyciężyli drag queen TWOJA STARA (Piotr Buśko) oraz kulturysta MARCIN ŁOPUCKI, który przy wsparciu mentorki przeistaczał się w Lady Fitmess. Rozmowa Mateusza Witczaka

fot. Bartosz Krupa

Kto właściwie wygrał: Marcin Łopucki, Twoja Stara, TVN czy społeczność LGBT+?

Marcin Łopucki: Ja wygrałem niesamowitą przygodę, Stara odebrała bilety do ogólnopolskiej rozpoznawalności, a społeczność LGBT zyskała reprezentację w prime timie. Natomiast widownia TVN-u zdobyła sporo rozrywki oraz wiedzy, bo przecież większa jej część nie miała pojęcia o istnieniu drag queens, a już na pewno nie wiedziała o jakości ich sztuki.

Twoja Stara: Największym wygranym są widzowie i widzki. Poza Warszawą i innymi dużymi miastami nie ma u nas zbyt wielu możliwości, by zetknąć się z dragiem. Mieliśmy oczywiście seriale na HBO, także niedawny dokument „Nago. Głośno. Dumnie”, nadal jednak drag to temat niszowy, o którym jeśli w ogóle się mówi – to często w negatywnym kontekście. Tymczasem dzięki TVN-owi Polska poznała superosobowości, które pokazały, co oferuje polski drag.

Co na emisji ugrała Twoja Stara? Jak po programie wzrosły twoje stawki za występ?

MŁ: Od razu pędzisz do dania głównego!

To dopiero suróweczka.

TS: Ja mam nadzieję, że rozlejemy jakąś herbatę do tego wszystkiego! Rozmowy na temat występów pewnie będą teraz wyglądać trochę inaczej, przynajmniej te prowadzone z komercyjnymi podmiotami. Jak natomiast zwróci się do mnie Marsz Równości z małego miasta – wciąż jestem osobą aktywistyczną. Znam realia.

Trudno mi uwierzyć, że twój domowy budżet na programie nie zyskał. Przecież co tydzień docieraliście do 534 tysięcy ludzi.

TS: Jasne, ale oglądalności nie da się łatwo przełożyć na stawki. Udało nam się przejść przez ten program z sukcesem, a świadomość, kim jest Twoja Stara, nieco wzrosła. Pojawił się szereg nowych propozycji; umawiam wywiady, podcasty i eventy, a ludzie widzą we mnie osobę, która potrafi dobrze o dragu opowiedzieć.

To ostatnie zdanie proszę mi wpisać jako dedykację do Cudownego przegięcia, książkowego reportażu Jakuba Wojtaszczyka, ktorego okładkę zdobi twoje zdjęcie. Tymczasem, Marcinie, opowiedz: jak 50-letni kulturysta z ostrymi rysami twarzy przygotowywał się do performowania kobiecości?

MŁ: Podchodząc do takich wyzwań, trzeba mieć otwartą duszę. Pozbyć się wewnętrznych barier, bo póki one stoją – nie uda się stworzyć nowej postaci. Jeśli publiczność wyczuje w nas podskórną niechęć do tego, co robimy – występ po prostu nie „zażre”. Na jakimś etapie całkowicie otworzyłem się na to doświadczenie i poddałem Starej. Przestałem mieć myśli, „że to nie dla mnie”, „że przecież jestem facetem”, „że to głupie”.

Wszyscy uczestnicy mieli takie podejście?

MŁ: Nie no, tylko my byliśmy tacy zajebiści.

TS:W programie, mam nadzieję, było widać naszą dynamikę pracy. Z odcinka na odcinek Marcin stawał się coraz pewniejszy siebie, pamiętam zresztą nagrywki ostatnich prób, na które wyszedłeś w dragu naprawdę pewnym krokiem. Łatwo nie było, musiałeś włożyć w tę przemianę masę energii, a ja potrzebowałam zdobyć twoje zaufanie. W tamtym momencie poczułam jednak, że zaczynasz rozumieć, czym jest drag. Trochę się wtedy zaśmiałam w duchu, że ocho, stworzyłam potwora. Ale z wielką satysfakcją obserwowałam, że przestajesz się dragiem męczyć, a zaczynasz – bawić.

Co było dla was punktem zwrotnym?

TS: Miałam pomysł, by Marcin wystąpił z wąsem. Było dla mnie oczywiste, że tak musi być, choć może niekoniecznie na  oczątku programu. Kombinowałam, że jeżeli poczekamy i przyzwyczaimy do czegoś widzów i widzki, w przyszłości pomysł zaprocentuje. Tymczasem w pewnym momencie Marcin oświadczył, że występów z wąsem sobie nie wyobraża. Po prostu tego nie czuje. Odpuściłam, zresztą co by wynikło z moich nacisków?

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Irena Klepfisz – amerykańska poetka i lesbijka z Warszawy

IRENA KLEPFISZ – urodzona w 1941 r. w Warszawie. Amerykańska poetka, wydawczyni, akademiczka, feministka i lesbijka. Autorka antologii „Pomiędzy światami”, która właśnie ukazała się w języku polskim nakładem wydawnictwa słowo/obraz terytoria. Rozmowa Małgorzaty Tarnowskiej

fot. Wydawnictwo słwow/obraz terytoria

Urodziłaś się w 1941 r. w getcie warszawskim i zostałaś przemycona na aryjską stronę, gdzie ukrywałaś się a właściwie byłaś ukrywana, bo byłaś małym dzieckiem do końca wojny. Twoj ojciec, żydowski aktywista, zginął w powstaniu w getcie. Tuż po wojnie wyemigrowałaś z matką przez Szwecję do USA, gdzie od 1949 r. mieszkasz, piszesz, publikujesz i wykładasz. W 1973 r. wyoutowałaś się jako lesbijka. Co ten coming out zmienił w twoim życiu, które samo w sobie jest naznaczone tyloma, często dramatycznymi, zwrotami?

Coming out jako lesbijka wywołał w moim życiu rewolucję. Przestałam milczeć na temat mojej homoseksualnej orientacji – wobec rodziny, przyjaciół, generalnie wszystkich. Miałam 32 lata, byłam po studiach i dopiero co zaczęłam uczyć, kiedy straciłam pracę z przyczyn ekonomicznych – w USA były to czasy swego rodzaju depresji gospodarczej. Często nazywam je, za Dickensem i jego „Opowieścią o dwóch miastach”, najlepszą i najgorszą z epok. Najlepszą, bo coming out był porywający i wyzwalający. Miałam ogromne szczęście, ponieważ żyłam w Nowym Jorku – mieście tętniącym od ruchu gejowsko-lesbijskiego. Wokół mnie działo się tyle, że od razu znalazłam dla siebie społeczność, częściowo przez to, że przypadkiem natrafi ałam na kolejne osoby. Ta społeczność była bardzo zróżnicowana – byli tam Latynosi, Afroamerykanki, chrześcijanie, Żydówki. To był ten porywający i wyzwalający aspekt coming outu. Trudniejsze było to, że w momencie gdy sobie uświadomiłam, że jestem lesbijką, poczułam strach.

Zaczęła się ta najgorsza z epok? Dlaczego?

Mimo że nigdy wcześniej nie słyszałam homofobicznych wypowiedzi ani wśród mojej społeczności – społeczności ocalałych z Zagłady – ani wśród amerykańskich znajomych hetero, wiedziałam, że coming out wpłynie na moje relacje i pozycję. Skala homofobii, zarówno wewnątrz mojej społeczności, jak i w środowisku amerykańskim, była dla mnie szokiem. Wcześniej miałam wielu amerykańskich znajomych – po 1,5 roku od coming outu nie miałam kontaktu z nikim. Wszyscy jakby zniknęli. Nasze światy były rozłączne, mimo że wszystko to działo się 4 lata po tym, jak ruch gejowsko- -lesbijski nabrał rozpędu pod wpływem wydarzeń w Stonewall (w 1969 r. – przyp. red.). W roku 1973 coming out nie był łatwy, nawet w Nowym Jorku. Powtórzę: miałam ogromne szczęście. Nie byłam „jedyną lesbijką w małym mieście”. (śmiech)

Czy twoja społeczność, której częścią była również twoja matka, wraz z upływem czasu cię zaakceptowała?

Dorastałam wśród ocalałych z Zagłady, którzy przed wojną działali w Bundzie (robotniczej partii żydowskiej działającej do lat 40. XX w. w kilku krajach europejskich, w tym w Polsce – przyp. red.). Bund był ruchem świeckim, socjalistycznym i antysyjonistycznym, silnie zaangażowanym w zachowanie kultury jidysz. Moja tożsamość wywodziła się od nich i od tego ruchu. Byłam bardzo świadoma własnej żydowskości. Kiedy dorastałam, przyjmowałam kulturę jidysz bezrefleksyjnie, ale w miarę dorastania uświadomiłam sobie, jak bardzo jest krucha, i mój stosunek do niej się zmienił. W społeczności ocalałych, wśród której dorastałam i której częścią byłyśmy razem z moją matką, było bardzo niewiele dzieci. Byłam najstarszym z nich, więc wszystko robiłam pierwsza: pierwsza skończyłam szkołę, pierwsza obroniłam doktorat – to napawało wszystkich dumą. I pierwsza zrobiłam coming out. Moja matka była wściekła. Kiedy w latach 70. razem z trzema innymi lesbijkami założyłyśmy czasopismo „Conditions” („Warunki” – przyp. red.), feministyczny magazyn m.in. dla lesbijek, i pokazałam pierwszy numer matce, była tak przerażona, że powiedziała: „Irka, świat nie jest na to gotowy”. Minęło naprawdę dużo czasu, nim się z tym pogodziła, co było dla mnie bardzo bolesne. Nie mogła tego zaakceptować, była rozczarowana – chciała, żebym wyszła za mąż i jak wielu ocalałych, żebym miała dzieci. Toczyłyśmy o to spór przez wiele lat. Brzmi to absurdalnie, ale byłam z moją partnerką Judith Waterman przez prawie 40 lat i przez pierwszych 20 jej stosunki z moją matką były bardzo napięte. Dopiero później to się zmieniło i matka była w stanie odpuścić, a nawet czerpać radość z mojego związku.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.