Z SHANDY & EVĄ, parą na scenie muzycznej i w życiu, o homofobii, rasizmie i reakcjach fanów „Ojca Mateusza”, w której główną rolę gra ojciec Ewy Artur Żmijewski, rozmawia Małgorzata Tarnowska

Duet Shandy & Eva tworzą wokalistka i gitarzystka Ewa Żmijewska (najstarsza córka aktora Artura Żmijewskiego) oraz wokalistka i perkusistka Shandrelica Casper, pochodząca z wyspy Curaçao na Karaibach. Na koncie mają album „Give It a Try” i single, m.in. piosenkę „Tacy sami”, w której sprzeciwiają się nienawiści i dyskryminacji we współczesnym świecie. Ich muzyka oscyluje wokół akustycznego popu, country i jazzu.
Pochodzicie z dwóch rożnych części świata: z Polski i z Karaibów, a do Polski wróciłyście na początku pandemii już jako para. Jak się poznałyście?
Ewa Żmijewska: Rozpoczęłyśmy studia muzyczne w tym samym miejscu i czasie – w koledżu muzycznym w Los Angeles w 2014 r. Miałyśmy bardzo małą grupę wokalną na tym samym roku – same dziewczyny – więc szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Po paru miesiącach zaczęłyśmy tworzyć muzykę i stwierdziłyśmy, że to jest to – że fajnie jest razem śpiewać i że nasze dwa głosy, mimo że są bardzo różne, to brzmią jak jeden głos. Najpierw pojawiła się przyjaźń, potem współpraca zawodowa, a już od 7 lat trwa uczucie.
Shandrelica Casper: Przeprowadziłam się na studia muzyczne do Los Angeles z Curaçao, chociaż początkowo zamierzałam aplikować do Bostonu. Cieszę się, że tak wyszło, bo dzięki temu poznałam Ewę. Zresztą jako osoba pochodząca z gorącego klimatu pewnie i tak nie przetrwałabym zimy w Bostonie. (śmiech)
Jak – jako kobiety nieheteronormatywne – odebrałyście Los Angeles?
EŻ: To jedno z największych skupisk osób LGBT+ na świecie. Ale też nie jest do końca takie, jak je sobie wyobrażamy. Po obejrzeniu „Th e L Word” spodziewamy się tam zastać te same kawiarnie, tylko przyjaznych ludzi i idyllę. A tak nie jest. Zaskoczyła mnie choćby nietolerancja na tle rasowym. Miałam utopijną wizję Los Angeles jako miejsca, gdzie każdy, bez względu na kolor skóry, może być sobą. Nie jest tak zawsze i nie wszędzie. Oczywiście nie sposób porównywać Los Angeles i polskich miast, ale mimo wszystko – nie jest tam idealnie. My miałyśmy szczęście żyć w bańce. Kiedy zaczęłam się spotykać z Shandy, wszyscy w szkole wiedzieli. Jestem osobą biseksualną, która długo była w związku z chłopakiem. Z dziewczynami zaczęłam się spotykać przed wyjazdem do Los Angeles. SC: Wszyscy wiedzieli, że do siebie pasujemy pod każdym względem, jeszcze zanim same sobie to uświadomiłyśmy. Ludzie powtarzali: „Powinnyście być parą!”, a ja odpowiadałam: „Co? Ja bym z nią nie wytrzymała!”. (śmiech) Powiedzmy, że identyfi kuję się jako osoba queerowa skłaniająca się ku kobietom, chociaż nie wierzę w etykietowanie seksualności, która, jak wiemy, jest płynna.
Wspomniałyście o zetknięciu z amerykańskim rasizmem.
[restrict]SC: W USA rasizm to ogromny problem. Pamiętam, jak kiedyś obejrzałam fi lmik nagrany przez przechodnia przedstawiający czarną kobietę przy wyjściu ze sklepu, na którą nagle – zupełnie bez powodu – obca biała kobieta zaczęła wrzeszczeć: „Wracaj do siebie!” i słowo na „n”. To był sklep w mojej ówczesnej okolicy, do którego chodziłam na zakupy. Pomyślałam wtedy: „O Boże. To mogłam być ja”. Nie chciałabym tego dla swoich dzieci. To było straszne.
A jak jest w Polsce?
SC: W Polsce ludzie przede wszystkim się na mnie gapią. Moje włosy, afro, zwracają powszechną uwagę. (śmiech) Jeśli chodzi o objawy niechęci, to mam wrażenie, że stoi za nimi bariera językowa. Nauczyłam się wchodzić do sklepu i od razu szybko mówić „dzień dobry”, żeby obsługa przede mną nie uciekała. (śmiech) Ale choć się tego nie spodziewałam, to w Polsce czuję się bezpieczniej niż w Stanach Zjednoczonych.
Shandy, jak wygląda sytuacja osob LGBT+ na Curacao?
SC: Curaçao jest terytorium zależnym od Holandii, więc przysługują mi holenderskie obywatelstwo i holenderski paszport. Mamy Pride, ale do tej pory nie ma równości małżeńskiej. Na wyspie jest dużo wpływów holenderskich i mieszkańców Holandii, w tym osób queerowych – pracują tam, mieszkają, chodzą do międzynarodowych szkół. A Holandia jest pod większością względów jednym z najbardziej otwartych krajów na świecie. Z drugiej strony mamy lokalną społeczność, która ma duży problem z osobami LGBTQI+, podobnie jak w Polsce. Chociaż powoli się to zmienia. Działa tam mała queerowa społeczność, która walczy o legalizację związków jednopłciowych. Jednocześnie np. na siostrzanej wyspie Curaçao, Bonaire, małżeństwa jednopłciowe i adopcja dzieci przez takie pary są legalne (od 2012 r. – przyp. red.) dzięki temu, że Bonaire ma inny status międzynarodowy – jest tzw. zamorską gminą Holandii.
Czy w przestrzeni publicznej na Curacao można się spotkać z homofobią?
SC: To zależy. Para białych chłopaków turystów raczej nie wpadnie w kłopoty – ale już dwóch niebiałych mieszkańców wyspy trzymających się za ręce może spotkać coś nieprzyjemnego ze strony innych miejscowych. Podobnie jak w Polsce, na Curaçao działa wiele miejsc gay friendly. Sama pracowałam w hotelu z taką polityką. Bez względu na osobiste poglądy należało tam traktować każdego, kto przestępował próg hotelu, z jednakowym szacunkiem.
EŻ: Byłam zachwycona Curaçao, kiedy w wakacje pojechałam tam w odwiedziny do rodziny Shandy. Czuję się tam swobodnie, może dlatego, że jestem białą Europejką i wiele osób bierze mnie za Holenderkę. (śmiech) Nie spotkały nas żadne kłopoty, mimo że trzymałyśmy się za ręce i byłyśmy razem na plaży. Aczkolwiek były to w większości miejsca turystyczne.
SC: Turystyka jest dla wyspy głównym źródłem dochodów, więc nawet jeśli miejscowym coś się nie spodoba w zachowaniu turystów, uczą się odwracać wzrok.
Shandy, twoja rodzina mieszka w Curacao. Pojechałyście tam jako para?
SC: Pewna część rodziny, przy której czuję się bezpiecznie, wie o nas i jest bardzo wspierająca. Jednak myślę, że nie wszyscy w rodzinie by mnie zaakceptowali, i tych po prostu pominęłam przy coming oucie. Jako dla osoby bardziej dbającej o swój emocjonalny dobrostan ważne było dla mnie zapewnienie sobie jakiegoś bezpiecznego miejsca przed taką rozmową – ponieważ wiedziałam, że ewentualne ograniczenie kontaktów z rodziną w przypadku ich negatywnej reakcji sprawi, że wyląduję na bruku. Czekałam na możliwość wyjazdu z Curaçao kilka lat, aż zdecydowałam się na wyjazd do Los Angeles na studia muzyczne. Przed wyjazdem odbyłam szczerą rozmowę z moją mamą, która na szczęście przyjęła wszystko z wielkim zrozumieniem. Później, kiedy już miałam mieszkanie i wsparcie przyjaciół w Stanach, będąc tutaj przejazdem, outowałam się przed częścią bliskich, którym mogłam zaufać. Z ojcem o tym nie rozmawiałam. Po prostu się domyślił, po tym jak przez 7 lat mieszkałam za granicą z jedną osobą – Ewą – która każdorazowo przyjeżdżała ze mną na wakacje. (śmiech)
EŻ: Zorientowałam się, że tata Shandy o nas wie, kiedy pewnego razu zatrzymałyśmy się u niego po drodze na lotnisko i powiedział mi na pożegnanie: „Miej do niej cierpliwość”. (śmiech)
Ewo, jak wyglądał twój coming out?
EŻ: To było tuż przed moim wyjazdem do Los Angeles. Mówiąc w skrócie: rodzice wszystkiego się domyślali. Spotykałam się wtedy z dziewczyną i moja mama kiedyś wprost zapytała, czy jestem w niej zakochana, a ja odpowiedziałam, że tak. Nie byłam pewna, co się stanie, ale uznałam, że i tak wyjeżdżam i nie ma co się kryć. Mam ogromne szczęście i jestem wdzięczna swojej rodzinie, bo w przeciwieństwie do mnie, którą wymęczyły rozterki związane z coming outem, oni przyjęli go ze spokojem. Tata dowiedział się od mamy i obydwoje zapewnili mnie, że mnie kochają i nic tego nie może zmienić.
SC: Potem wyjechałaś do Los Angeles, poznałaś mnie i wszystko się rozkręciło. (śmiech)
EŻ: W trakcie studiów wróciłyśmy do Polski na wakacje i przedstawiłam Shandy rodzinie, w tym dziadkom, którzy byli bardzo wspierający.
Ewo, czy kwestia twojej nieheteronormatywności i coming outu wpłynęła na ciebie i tatę – Artura Żmijewskiego, który jest osobą publiczną?
EŻ: Z pewnością wpłynęła na mnie wcześniej. Szczerze mówiąc, obawiałam się, że mój coming out odbije się na jego karierze. Bardziej bałam się reakcji społeczeństwa niż rodziców. Ale porozmawiałam o tych obawach z tatą i zapewnił mnie, że nie mam się o co martwić, bo on kocha swoje dzieci bezwarunkowo. Wiem, że mam jego pełne wsparcie. Negatywne komentarze niestety się pojawiły, online. „Ciekawe, czy ojciec Mateusz jest dumny ze swojej córki żyjącej z kobietą?”. Powiedziałam ojcu o tych reakcjach, a on widząc, jak bardzo mnie ranią, powiedział: „Nie czytaj tego. Zawsze będą ludzie, którzy będą cię kochali, i tacy, którzy będą nienawidzili”. SC: Ja należę do tych pierwszych. Kariera aktorska taty Ewy jest imponująca i cieszę się, że mogę go mieć w swoim życiu.
Zarówno rasa, płeć, jak i relacje między kobietami są w naszej kulturze silnie uprzedmiotawiane. Spotkałyście się z tym?
EŻ: Nikt nie miał odwagi powiedzieć nam niczego w twarz, ale…
SC: …jeśli spojrzy się na komentarze w Internecie…
EŻ: …widać, jak łatwo jest nienawidzić. Zdarzają się też dziwne sytuacje, np. dziwne zainteresowanie, jakie spotyka Shandy ze strony mężczyzn. Podczas koncertów gapią się na nią, zdarzało nam się słyszeć niewłaściwe komentarze. Shandy, mogę podać ten przykład? Shandy, która jest perkusistką, usłyszała kiedyś: „Och, wyglądasz tak pięknie z rozłożonymi nogami”.
SC: Przypadkowi obcy mężczyźni całowali moje włosy, próbowali wywołać jakieś pocałunki – pod pozorem chęci zrobienia sobie z nami zdjęcia.
EŻ: Po koncertach wychodzimy do fanów i sprzedajemy płyty i wiadomo: wchodzimy w tłum ludzi. Czasami nie mamy nawet szansy zareagować na pewne komentarze. Niestety zazwyczaj pochodzą one od białych mężczyzn i dotyczą Shandy, której piękna uroda jest dla nich „egzotyczna”.
SC: Przy tej okazji sprostuję błędy, które powtarzają się w artykułach na nasz temat: nie pochodzę z Kuby, nie pochodzę z Kolumbii, nie jestem Latynoską, nie pochodzę z Meksyku, nie pochodzę z Afryki… Mój tata jest czarny, a moja mama biała, dumnie reprezentuję te dwie pomieszane rasy i jestem Afrokaraibką z wyspy Curaçao. (śmiech)
EŻ: Widziałyśmy nagłówki: „Ewa Żmijewska pokazała latynoską dziewczynę”. (śmiech) Z kolei niektóre komentarze po prostu są przykre, np. wymiotujące emotikony pod naszymi teledyskami.
Czy od początku kariery muzycznej zamierzałyście otwarcie mówić o swojej relacji?
SC: Na początku ani nie potwierdzałyśmy, ani nie zaprzeczałyśmy, że jesteśmy razem. Byłyśmy w szarej strefi e. Chciałyśmy skupić się na muzyce i oddzielić ją od życia prywatnego. EŻ: Kiedy zaczęłyśmy karierę w USA jako duet, nie zastanawiałyśmy się nad tym – zakładałyśmy, że każdy to wie. Tak samo było w Polsce. Ludzie lubią etykiety. A my chciałyśmy być przede wszystkim muzyczkami.
Co się zmieniło?
EŻ: Tak jak wspomniałam, w Los Angeles żyłyśmy w dość bezpiecznej bańce. Po powrocie do Polski na początku pandemii dotarło do nas, że nasilająca się nietolerancja wobec różnych wykluczonych grup wymaga komentarza.
W 2020 r. w USA rozgorzała dyskusja o rasizmie po śmierci George’a Floyda, a w Polsce wybuchła homofobiczna nagonka w ramach kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy.
EŻ: Pod ich wpływem nagrałyśmy piosenkę „Tacy sami”, która była przełomem. Nie dotyczy ona wyłącznie praw osób LGBT+, ale też wszelkich przejawów nietolerancji. Uznałyśmy, że skoro mamy możliwość wyrażenia sprzeciwu poprzez swoją muzykę, to powinnyśmy zabrać głos. SC: Wcześniej bałyśmy się zaangażowania ideowego, ale ówczesna sytuacja wzbudziła nasz sprzeciw. Na tym etapie kariery już miałyśmy ku temu możliwości.
Zaangażowanie ideowe raczej nie szkodzi karierom mężczyzn artystow. Weźmy np. Eltona Johna, ktory kiedyś miał pod gorkę, ale teraz i już od lat otwarcie mowi o swojej orientacji. Kobiety mają trudniej?
SC: Jestem osobą dość skrytą i rzadko eksponuję swoją wrażliwą stronę, tym bardziej że jestem perkusistką i muszę uchodzić za pewną siebie, bo inaczej nie będę traktowana poważnie. Seksizm w branży muzycznej to kolejny problem, być może dla mnie nawet większy niż rasizm czy reakcje na nasz związek. Mężczyźni, technicy dźwięku lub pomocnicy, widząc mnie wchodzącą na scenę ze swoim sprzętem, często wpadają w popłoch albo podbiegają przerażeni i pytają, czy mogą mi pomóc. Uspokajają się, dopiero gdy zagram kilka taktów. (śmiech)
Perkusja jest postrzegana jako męski instrument, tak jak kiedyś np. wiolonczela. Kojarzy się z władzą, która nie jest postrzegana jako kobieca.
SC: Ile to razy nie słyszałam: „Może się trochę uśmiechniesz?”. Myślę wtedy: „Przepraszam, ale mój mózg dosłownie próbuje osiągnąć stan maksymalnej koordynacji, a do tego jeszcze muszę występować i śpiewać – i to nie chórki, ale główny wokal. Więc nie, nie mam czasu na uśmiech. Dziękuję za komentarz i do zobaczenia w innym życiu”. (śmiech
Tworzycie muzykę z pogranicza country i popu. Jakimi queerowymi artystkami się inspirujecie?
EŻ: Przede wszystkim Brandi Carlile (wyoutowaną lesbijką – przyp. red.), która dużo mówi o wzmacnianiu roli kobiet w ogóle, a w muzyce country w szczególności.
SC: Moją najświeższą inspiracją jest Ariana DeBose (piosenkarka i pierwsza otwarcie queerowa niebiała aktorka, która zdobyła Oscara – przyp. red.), która grała w „West Side Story”, filmie „The Prom” i występowała na Broadwayu. W dosłownym sensie reprezentuje wszystko, z czym się utożsamiam: jest queerową niebiałą kobietą.
Większość waszych piosenek dotyczy trudności z nazwaniem uczuć i samoakceptacji. Mam na myśli przede wszystkim płytę „Give It a Try”. Dobrze wyczuwam w nich lesbijski vibe?
EŻ: „Give It a Try”, nasza pierwsza płyta, była zbiorem piosenek, z których część napisałyśmy, jeszcze zanim się poznałyśmy. Nie są skierowane do konkretnej osoby – nie pisałyśmy ich dla siebie, a przynajmniej nie wszystkie. Płyta jest nagrana po angielsku, co pozwoliło nam pozostać na uniwersalnym poziomie, neutralnym płciowo, co bardzo mnie cieszy. Mam nadzieję, że ktokolwiek nas będzie słuchał, weźmie z naszych historii dla siebie coś, co go wzmocni.
SC: Ten vibe może wynikać stąd, że pisząc niektóre z tych piosenek, same przechodziłyśmy przez trudne doświadczenia. Na przykład piosenkę „I Don’t Know Why” napisałam w Curaçao, gdzie spotykałam się z dużą niechęcią ze względu na swoją orientację, a do tego byłam zaangażowaną katoliczką i śpiewałam w chórze. Łatwo sobie wyobrazić, co czułam, kiedy zdałam sobie sprawę, że jestem queer. Napisałam więc tekst piosenki: „Nie wiem, dlaczego uciekam od tego, co jest słuszne”. To był jeden z punktów zwrotnych w moim życiu. Ale nie piszemy tylko dla społeczności LGBT+. Naszym celem zarówno jako muzyczek, jak i pary jest dotrzeć do każdego: usiąść wspólnie przy jednym stole i porozmawiać o tym, co ludzkie.
Przecież to utopia.
EŻ: A jednak czasem się udaje. Przykładem są Stany, gdzie grałyśmy koncerty również dla tamtejszej Polonii. W niektórych miejscach dla bardzo konserwatywnych społeczności. Nasi słuchacze nie wiedzieli, że jesteśmy parą, ale nasza muzyka im się podobała. Kiedy odkrywali, że jesteśmy razem, ich podejście do nas się nie zmieniało – a tego się obawiałyśmy. Przeciwnie, zapraszali nas do siebie ponownie. Wierzę, że to były momenty, w których zmieniałyśmy sposób myślenia części osób. Muzyka jest potężnym narzędziem.
Podobne podejście do tematu queerowej miłości miała Natasza Parzymies – twórczyni lesbijskiego serialu „Kontrola”. Serial komunikuje uniwersalność tego uczucia, pokazując jego queerową wersję.
EŻ: Oglądamy „Kontrolę”. Sądzę, że ważne jest, by pokazać miłość w taki sposób… Mugolom. (śmiech) Każda miłość jest równa. A żeby ludzie to zrozumieli, muszą wiedzieć, że osoby queer czują te same emocje co wszyscy inni i że te emocje są równie ważne.
Nad czym teraz pracujecie?
EŻ: Nagrywamy płytę, która ukaże się w przyszłym roku. W miarę rozwoju lepiej rozumiemy potrzebę reprezentowania naszej społeczności, więc pojawi się na niej więcej queerowych wątków. Jeśli ktoś chce nas zaprosić na koncert, z chęcią przyjedziemy.[/restrict]
Utwór Window Of Hope (ostatnia, najnowsza produkcja):
Utwór Tacy Sami:
IG: @shandy_and_eva