Zdjęcia z kalendarza „Drag inwazja” na rok 2025

Aby zakupić kalendarz „Drag inwazja” na rok 2025, KLIKNIJ TUTAJ.

W kalendarzu „Drag inwazja” pozuje 14 polskich dragowych osób performerskich (drag queen, drag king, drag queer). Autorem pięknych zdjęć jest Marek Zimakiewicz.

Polska scena drag rozwija się bardzo dynamicznie, a ostatnio – m.in. dzięki takim programom jak „Czas na show. Drag me out” (TVN) – kultura drag coraz częściej wchodzi do mainstreamu. Dlatego wszystkie zdjęcia powstały w przestrzeni publicznej – na ulicach miast, w parkach, na plaży itp.

styczeń
Ciotka Offka

 

luty
Lulla la Polaca

 

marzec
Princ Wōnglo

 

kwiecień
Acna

 

maj
Martwa/Martwy

 

czerwiec
Kiki Surprise & Valerie

 

lipiec
Graża Grzech

 

sierpień
Vujo

 

wrzesień
Papina McQueen

 

październik
Adelon

 

listopad
Twoja Stara

 

grudzień
Gąsiu & Silver Daddy

 

Aby zakupić kalendarz „Drag inwazja” na rok 2025, KLIKNIJ TUTAJ.

Zdjęcia z kalendarza „Po prostu patrz” na rok 2025

Aby zakupić kalendarz „Po prostu patrz” na rok 2025, KLIKNIJ TUTAJ.

W kalendarzu „Po prostu patrz” nago pozuje 14 mężczyzn homo-, bi- i panseksualnych. Autorami pięknych, bezpruderyjnych zdjęć są Michał Ignar, Krystian LipiecJacek Sikorski.

W kalendarzu wzięło udział więcej mężczyzn niż jest miesięcy w roku – stąd dwa kalendarzowe miesiące są „podwójne”, a oprócz tego na specjalnej karcie bonusowej znajduje się jeszcze pięć dodatkowych zdjęć.

 

styczeń
Jakub Wyszyński
lekarz specjalizujący się w leczeniu chorób przenoszonych drogą płciową oraz w medycynie estetycznej. Od roku prowadzi w „Replice” rubrykę „Zdrowie seksualne LGBT”
foto: Krystian Lipiec

 

luty
Pony Boy (Piotr Gilbert Zwolski)
performer burleski, tancerz i aktor
foto: Michał Ignar

 

marzec
Maciej Czapliński
kucharz, członek tęczowego klubu sportowego Volup
foto: Michał Ignar

 

kwiecień
Bartek „Arobal” Kociemba
artysta wizualny, rysownik (do 16 listopada można oglądać wystawę jego prac w warszawskiej Galerii Lisowski)
foto: Krystian Lipiec

 

maj
Łukasz Sabat
Mister Gay Poland 2018, propagator terapii PrEP. Gościł na okładce „Repliki” (nr 75, wrz/paźdz 2018), to właśnie od niego rozpoczął się 6 lat temu projekt nagich kalendarzy „Repliki”
foto: Jacek Sikorski

 

czerwiec
Paweł Lach
student śpiewu solowego, gra również na fortepianie, skrzypcach i trąbce
foto: Jacek Sikorski

 

lipiec
Tomasz Markowski
aktywista w obszarze HIV/AIDS, twórca kanału na IG: @pozytywnie_o_hiv. Gościł na okładce „Repliki” (nr 110, lip/sier 2024)
foto: Jacek Sikorski

 

sierpień
Adrian Luzar
twórca niezależnego Teatru Inaczej i kanału @inaczejaletaksamo
foto: Krystian Lipiec

 

sierpień
Marek Tkaczyk
tancerz występujący w spektaklach teatralnych Warszawy, Krakowa i Łodzi, także instruktor tańca
foto: Michał Ignar

 

wrzesień
Rafał Hańce
księgowy, prezes tęczowego klubu sportowego Unicorns
foto: Jacek Sikorski

 

październik
Marcel Olczyński
muzyk i ilustrator, stały współpracownik „Repliki”
foto: Krystian Lipiec

 

październik
Bartek „Suxje”
menadżer w gastronomii oraz twórca treści erotycznych na portalu OnlyFans
foto: Krystian Lipiec

 

listopad
Denys Polyakov
prywatny przedsiębiorca, korepetytor j. angielskiego, obecnie również pracownik polskich kolei, ukraiński uchodźca wojenny
foto: Michał Ignar

 

grudzień
Mateusz Sobiecki
emerytowany obecnie oficer Wojska Polskiego, który dwa lata temu jako pierwszy żołnierz w Polsce zrobił publiczny coming out – w wywiadzie na łamach „Repliki” (nr 99, wrz/paźdz 2022). Gościł także na naszej okładce, pracuje jako architekt wnętrz
foto: Michał Ignar

 

Aby zakupić kalendarz „Po prostu patrz” na rok 2025, KLIKNIJ TUTAJ.

Wakacyjna walizka TK Maxx

ARTYKUŁ SPONSOROWANY

Szukasz butów na wycieczkę po górach, szortów na basen albo okularów na plażę? TK Maxx kilka razy w tygodniu uzupełnia swój asortyment, dzięki czemu spokojnie przygotujesz się na każdą wakacyjną przygodę! W dodatku za markowe skarby w sklepach sieci zapłacimy do 60% taniej(*).

Latem troska o ochronę przed słońcem staje się koniecznością, bynajmniej jednak nie musi być ona nudnym obowiązkiem! Dobrze dobrane nakrycie głowy sprawdzi się jako dodatek do każdej stylizacji: zarówno w zestawie z przewiewną sukienką, jak również jeansami i bluzką czy casualowymi szortami i topem. W wyjątkowej ofercie TK Maxx znajdziemy m.in. kapelusz ze sztucznego jasnoróżowego futra (idealny na imprezę!), wyplatany must have tegorocznych Parad Równości oraz kwiecisty model o szerokim rondzie, który zrobi furorę nie tylko na krajowej plaży.

 

14,99 PLN
Kapelusz w kwiaty

29,99 PLN
Kapelusz

27,99 PLN
Tęczowy kapelusz
 

Czy moda może być wygodna? Owszem, co udowadniają sukienki dostępne w TK Maxx! Biała odbija światło, zaś jej intrygujący design przyciąga oko kwiatowymi haftami, czarna kusi cekinami, które gwarantują widoczność nawet w najmodniejszym klubie, z kolei różowa krata nada się i na grilla, i do prac w ogrodzie. A choć to z pozoru skrajnie różne kreacje, łączą je przewiewny materiał i luźny krój. Dzięki każdej z nich zamiast gotować się na wakacjach, będziecie gotowe na wakacje.

99,99 PLN
Sukienka z motywem kwiatów

299,99 PLN
Sukienka w cekiny
 

169,99 PLN
Sukienka w różową kratkę

 

Atomówka Bójka, kaczka Daisy, królewna Śnieżka, Catherine Deneuve, Audrey Hepburn i Brigitte Bardot. Wiele kobiet – i fikcyjnych, i tych rzeczywistych – uległo dyskretnemu urokowi kokardek do włosów. Eleganckie czerwone wstążki idealnie nadadzą się jako modowa kropka nad i.

Elegancja może iść jednak w parze z wakacyjną beztroską, na co przykładem błękitne kolczyki z subtelnymi kryształkami i złotym wykończeniem. Ich lekka konstrukcja zapewnia uchu wygodę, dzięki zaś przystępnej cenie nadamy twarzy blasku, nie nadwyrężając przy tym domowego budżetu. Do kompletu polecamy złoty naszyjnik, który doda lookowi pazura. 

29,99 PLN
Kolczyki

149,99 PLN
Naszyjnik

94,99 PLN
Zestaw kokardek do włosów

Pomarańczowe snekearsy to nie tylko wyrazisty akcent, ale przede wszystkim wygodne obuwie. Stopy poczują się w nich świetnie podczas weekendu all-inclusive w tureckim kurorcie, pieszych wycieczek po Bałkanach czy tańców w greckim klubie. Beżowo-czarne buty wspinaczkowe kuszą z kolei praktyczną konstrukcją. Wykonane z syntetycznych materiałów cholewy, wyściełana podszewka i ulokowane na bokach wzmocnienia sprawią, że odciski nie będą wam straszne ani podczas wyprawy na Giewont, ani wspinaczki po zboczach Wezuwiusza! Na clubbing warto z kolei założyć różowe czółenka na wysokiej platformie, których nie powstydziłaby się nawet grana przez Margot Robbie „Barbie”!

299,99 PLN
Sneakersy męskie

299,99 PLN
Męskie buty wspinaczkowe

134,99 PLN
Różowe buty na platformie

Choć trudno w to uwierzyć, historia ogrodniczek sięga połowy XIX wieku. Właśnie wtedy francuska rodzina Lafont uszyła pierwsze sztuki tej – wówczas – odzieży ochronnej. W ciągu ponad 200 lat fason nabrał na uniwersalności i śmiało wkroczył do świata high fashion: w jeansowych ogrodniczkach dały się przyłapać modelki Naomi Watts i Kylie Jenner, aktorki Maya Rudolph i Dakota Johnson, a nawet królowa popu Beyonce! Nic dziwnego, bo rzadko które spodnie tak udanie łączą styl z funkcjonalnością.

84,99 PLN
Ogrodniczki

74,99 PLN
Ogrodniczki z bluzą

74,99 PLN
Ogrodniczki w kratkę

Portfel, telefon i klucze to trio, o którym w kontekście letnich wypadów zapomnieć po prostu nie wolno. Można je jednak spakować w niezapomnianą torebkę! W 53 sklepach TK Maxx czekają na was kopertówki z motywem pereł, muszelkami albo model wysadzany ozdobnymi kamykami. Unikalny design i moc detali nadają każdej z nich luksusowego charakteru, który równie dobrze komponuje się ze zwiewnymi sukienkami, jak i bardziej formalnymi stylizacjami. Metalowe zapięcie zapewnia natomiast bezpieczeństwo przechowywanych rzeczy (oraz odrobinę retropowabu).

149,99 PLN
Torebka muszla

134,99 PLN
Torebka okrągła z pereł

129,99 PLN
Torebka

Szorty jako pierwsze założyły dziewczyny z Moulin Rouge. A choć wówczas miały one raczej nieciekawą prasę, popkultura szybko zauważyła ich potencjał. Krótkie spodenki bez nogawek jako pierwsza przywdziała na wielkim ekranie Marlena Dietrich (w filmie „Błękitny anioł”), dziś są one standardem również w modzie męskiej. Uda i łydki odsłaniali w nich Jacob Elordi („Euforia”), Pedro Pascal („Mandalorianin”) czy raper A$AP Rocky (co ciekawe: podczas randki z Rihanną).

189,99 PLN
Szorty męskie

74,99 PLN
Szorty męskie czerwono-niebieskie

169,99 PLN
Szorty damskie

79,99 PLN
Szorty damskie

Zróżnicowane modele szortów znanych marek – również tych na co dzień niedostępnych w Polsce oraz wyrobów lokalnego rzemiosła – stanowią ozdobę bogatej oferty TK Maxx. Zachęcamy, by stały się również ozdobą waszej garderoby.

Okulary przeciwsłoneczne chronią oczy przed szkodliwym promieniowaniem ultrafioletowym, a także kurzem i piaskiem. Ponadto poprawiają kontrast i jasność widzenia, zmniejszają ryzyko pojawienia się zmarszczek, a także wystąpienia zaćmy. Ich zalety bynajmniej nie kończą się jednak na walorach funkcjonalnych, zwłaszcza, jeśli wybierzecie oprawki i szkła od TK Maxx. 

79,99 PLN
Okulary przeciwsłoneczne

74,99 PLN
Brązowozłote okulary przeciwsłoneczne

84,99 PLN
Okulary przeciwsłoneczne

Te i inne unikatowe perełki znanych marek znajdziemy pod jednym dachem. Kupcy TK Maxx dbają ponadto, by oferować je taniej niż gdziekolwiek na świecie. W każdym ze sklepów sieci znajdziemy unikatową modę męską, damską i dziecięcą, obuwie i akcesoria oraz produkty dla domu.

 

(*) od regularnych cen sprzedaży w Polsce i na świecie.

Michał Kassin & Jakub Pursa – Bo do tańca trzeba dwóch

Są wielokrotnymi mistrzami świata, Europy i Polski w różnych stylach tańca. W maju Jakub był też finalistą konkursu Mister Polski, a Michał, tańczący z Roksaną Węgiel, zajął II miejsce w XXVII edycji „Tańca z gwiazdami”. Kilka dni później na Instagramie napisali, że są parą. Z JAKUBEM PURSĄ i MICHAŁEM KASSINEM rozmawia Tomasz Piotrowski

fot. Anken Berge

W maju, kilka dni po zakończeniu XXVII edycji Tańca z gwiazdami, napisaliście na Instagramie, że jesteście parą. Poznaliście się właśnie na planie właśnie tego programu?

Jakub Pursa: To była pierwsza próba do „TzG”, która odbyła się na miesiąc przed emisją programu (marzec – przyp. red.) w studio, w którym na co dzień pracuję. Kilka lat temu pracowałem z Roksaną Węgiel przed jej występem na Eurowizji Junior, a potem przy jednym z jej teledysków, więc gdy zobaczyłem ją na korytarzu, od razu zapytałem, z kim tańczy. I wtedy pojawił się on. Stanął w drzwiach, cały na biało. (śmiech)

Michał Kassin: Wyszedłem zza rogu i powiedziałem, że ze mną. To był wczesny ranek, byłem totalnie niewyspany, wstałem lewą nogą, a do tego byłem dość zestresowany. Kojarzyłem Kubę z Instagrama, chociażby z tego, że wrzucał tam treści LGBT+, ale… chyba nawet się nie przedstawiłem.

JP: Tak, nie przedstawiłeś się. Tego samego dnia miałem jeszcze dodatkową pracę w jednym z hoteli, gdzie spotkałem mojego szefa, który jest głównym choreografem „TzG”, i jego zapytałem, jak się nazywa ten gość, z którym Roksana tańczy. A on na to, że mi nie powie! (śmiech) Chyba już wiedział, co się święci. (śmiech) W końcu jednak powiedział i znalazłem Michała na Instagramie. Na początku klasyczne zaczepki – lajkowanie zdjęć, komentowanie. Zazwyczaj to ja czekałem, aż ktoś napisze pierwszy, teraz stwierdziłem, że ch…, zaryzykuję! Napisałem.

Od razu zaiskrzyło?

JP: W sumie poznałem Michała chwilę po tym, jak obiecałem sobie, że teraz stawiam na siebie i nie wchodzę w nowe relacje, więc co prawda to ja napisałem do niego, ale na początku byłem dość ostrożny. Co więcej, zawsze chciałem, żeby mój chłopak był starszy, wyższy, nie był blondynem i nie był tancerzem. No i spójrz na Michała. Tylko to, że nie jest blondynem, się zgadza! (śmiech) Oczywiście, nie skreśliłem tej relacji, ale dopiero po miesiącu uwierzyłem, że może się udać.

MK: Jestem z Trójmiasta, do Warszawy przyjechałem tylko ze względu na program. Dość długo byłem singlem i jadąc do Warszawy, założyłem, że nie będę tam się zakochiwał, tylko że zrobię program i wrócę. Słyszałem dużo negatywnych opinii o chłopakach z Warszawy. U nas w Gdańsku sporo się o tym mówi.

Też mieszkam w Gdańsku, potwierdzam! (śmiech)

MK: Właśnie! Dużo mówi się, że w Warszawie to chłopaki szukają bardziej przelotnych romansów niż długotrwałych relacji. No i co? Ledwo przyjechałem, poznałem Jakuba. Trochę zwątpiłem w moje założenia, ale na początku też trzymałem dystans.

Czemu powiedzieliście o związku dopiero po programie?

JP: Rozważaliśmy, czy zrobić to wcześniej, jednak nie chcieliśmy, żeby to miało jakikolwiek wpływ na wyniki głosowania widzów. Trzeba jednak przyznać, że ze dwa razy pojawiła się myśl, że może nasz coming out pomógłby wygrać Michałowi i Roksanie. Mimo wszystko nie zdecydowaliśmy się.

MK: Oprócz najbliższej rodziny niewiele osób wiedziało dotychczas o mojej orientacji. Teraz jednak jestem w związku. Nie chciałem przedstawiać Kuby jako „kolegi”. Chciałem wreszcie żyć otwarcie.

Jak się jednak domyślam, byłeś pewnie też we wcześniejszych relacjach, więc czemu akurat przy Jakubie chciałeś to zmienić?

MK: Ładny jest, to chociaż wstydu nie ma. (śmiech) Nie no, żartuję. Dopiero teraz poczułem się gotowy, a inna sprawa – po „TzG” na moim IG znacznie przybyło obserwujących. Zaczęli się odzywać starzy znajomi, pojawili się nowi. Chyba chciałem też zrobić od razu selekcję. Cieszę się, że jestem dla was ciekawą osobą do obserwowania, ale poznajcie mnie od razu w całości.

Kto pierwszy zaprosił na randkę?

JP: Ja, ale na zasadzie, że…

MK: …że powiedział mi potem, że ją wymusiłem! (śmiech)

JP: Bo tak było! Zacząłeś coś tam jęczeć, że nie znasz Warszawy, że z chęcią byś poznał. No więc co mogłem zrobić? To zresztą okazało się prawdą, bo na krótkim spacerze Michał co chwilę pytał, czy z danego miejsca będzie widać Pałac Kultury.

MK: To było jedyny punkt Warszawy, który pozwalał mi się jakoś w niej odnaleźć. Po tym spotkaniu nasze drogi często się już krzyżowały, bo nawet jak nie byliśmy umówieni, to widywaliśmy się gdzieś na próbach czy mijaliśmy na korytarzu.

Produkcja i uczestnicy TzG wiedzieli o waszym związku?

JP: Dopóki na plan programu nie byli wpuszczani reporterzy, to raczej nie ukrywaliśmy naszej relacji. Z każdym tygodniem coraz śmielej się zachowywaliśmy. Pod koniec chodziliśmy już po studio za rękę. Po finale wszyscy nam gratulowali, mówili, że kibicują. Pełne wsparcie!

Plotkarskie portale często pisały, że ty, Michale, zbliżyłeś się z Roxi, szukano w tym jakiejś relacji romantycznej. Roxi nie była zazdrosna o Jakuba?

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Scotty Bowers „Full service”

Agencja Jeremy RAM 2012

 

 

Sławny kompozytor Cole Porter uwielbiał grupowy oral i zawsze połykał, Katharine Hepburn była lesbijką i po „cywilnemu” nosiła się w stylu butch, a jej rzekomemu facetowi Spencerowi Tracy zdarzał się męsko-męski sex. Książę Edward i jego żona Wallis Simpson oboje byli bi. Nieziemsko przystojny aktor Tyrone Power gustował w „sportach wodnych” z facetami, a Charles Laughton… Nie, to już musicie sami przeczytać. Podtytuł tej rozbrajającej książki brzmi „moje przygody w Hollywood i szalony seks z gwiazdami”. 89-letni Scotty Bowers opowiada bez ogródek o tym, jak podrywał dziesiątki mężczyzn i kobiet Hollywood lat 40., 50. i 60., jak stał się ich przyjacielem i jak… załatwiał im innych kochanków/ kochanki. Owszem, to jest tzw. śmieciowa literatura, ale za to bezpruderyjnie odświeżająca. Scotty nie insynuuje, tylko daje świadectwo. Nie zapisuje zasłyszanych plotek. Nie twierdzi, że słyszał o „grupowym oralu” z Cole’m Porterem, twierdzi, że w nim uczestniczył, i to nie raz. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Inny rezonans

Wojtkiem Blecharzem – kompozytorem nominowanym do Paszportu „Polityki”, autorem opery „Transcryptum” – rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

foto: Agata Kubis

 

Wojtku, czy muzyka może mieć płeć albo orientację seksualną?

Nie, nie sądzę, chociaż prawdą jest, że w polskiej muzyce współczesnej najciekawsze rzeczy robią teraz kobiety, takie jak Jagoda Szmytka czy Agata Zubel. Mają silne osobowości, wyrazisty język. Tylko trudno powiedzieć, czy to kwestia płci, czy raczej tego, że kobietom łatwiej jest w końcu dojść do głosu, bo szowinistyczna, męska dominacja powoli się ulatnia.

W swoim dorobku mam jeden utwór, który bezpośrednio nawiązuje do odmienności, „Phenotype” – na skrzypce i papierowy smyczek. Odmienność zawsze mi towarzyszyła. Bardzo wcześnie byłem świadomy swojej orientacji seksualnej, właściwie już jako dziecko, tylko totalnie tę świadomość tłumiłem, bo nie umiałem sobie poradzić z emocjami. Miałem inne zainteresowania niż chłopcy. Nie chciałem kopać piłki, wolałem się bawić z dziewczynami, grać w gumę, siedzieć na łące i obserwować ptaki. W pewnym momencie, już jako dorosły człowiek, stwierdziłem, że muszę coś z tym zrobić, bo to cały czas we mnie jest. Muszę poświęcić temu utwór. Ciało skrzypiec jest swego rodzaju środowiskiem, jeśli więc weźmiesz tradycyjny smyczek i na nich zagrasz, to środowisko odzywa się prawidłowym rezonansem. Normą, konwencją, do której jesteśmy przyzwyczajeni. U mnie natomiast skrzypaczka gra smyczkiem papierowym, rulonem. Stara się wykonywać utwór tak, jakby miała zwykły smyczek, ale rezonans jest kompletnie inny. Docelowo „Phenotype” miał być instalacją wideo prezentowaną w ruchliwym punkcie Warszawy. Widz – zwabiony odmiennością wizualną kobiety grającej na skrzypcach – miał podejść, założyć słuchawki na uszy. I najprawdopodobniej dla jakichś 80 procent słuchaczy te dźwięki byłyby nie do przyjęcia. Schemat negacji, nietolerancji był wpisany w ów performance.

Ale nie doszło do powstania tej instalacji na ulicach stolicy?

Nie doszło przez Euro.

Czyli norma zwyciężyła.

Tak, musieliśmy zrobić festiwal Instalacji Muzycznych w Królikarni, bo w zeszłym roku całe centrum Warszawy było zajęte przez UEFĘ.

Urodziłeś się w Gdyni. Czy czułeś tam powiew świeżości idący od morza? Jak wspominasz swoje dzieciństwo?

Wspominam i dobrze, i źle. Wychowałem się na obrzydliwym blokowisku, pełnym strasznych dresiarzy, którzy wyzywali mnie od pedałów. Chodziłem do olbrzymiej szkoły podstawowej, potwornego molocha. Natomiast później trafiłem do muzycznego liceum w Gdańsku i to była szkoła z marzeń. Nagle znalazłem się wśród swoich. Mieliśmy te same pasje, razem graliśmy. To była szkoła, do której chodziło się na wagary. Przebywaliśmy w niej całymi dniami, siedzieliśmy do wieczora. Przyjaciele stamtąd zostali mi do dzisiaj.

Wiedzieli, że jesteś gejem? Był to dla nich jakiś problem?

Gdy otworzyłem się na tyle, by im to wyznać, mieli mi za złe, że im nie powiedziałem tego wcześniej. Dostałem od nich mnóstwo wsparcia, a większość z nich nie chciała już potem chodzić nigdzie indziej, jak tylko do gejowskich knajp. Końcówkę liceum przesiedzieliśmy w sopockim Enzymie. To były najpiękniejsze i niezapomniane imprezy.

A rodzina?

No, z rodziną było gorzej, jak to zazwyczaj bywa z rodziną. Część właściwie do dzisiaj nie potrafi tego zaakceptować, choć jest wszystkiego świadoma, bo ja żyję bardzo otwarcie. Najbardziej zaskoczył mnie partner mojej matki. To był człowiek, który, widząc w telewizji Paradę Równości, potrafi ł krzyknąć: „Pedały pierdolone!”. Matka nie chciała więc, bym mu cokolwiek o swoim homoseksualizmie mówił. Ale stwierdziłem, że nie chcę żyć w hipokryzji i kłamstwie, więc pewnego razu najzwyczajniej w świecie podałem mu do wiadomości, kim jestem. I on wtedy powiedział mi rzecz niesamowitą: „Wojtek, zawsze chciałem mieć takiego syna jak ty. I to się w ogóle nie zmieniło”. Dzisiaj jesteśmy w świetnych relacjach, bywamy u niego z moim partnerem, rozmawiamy otwarcie.

Aspekt autobiograficzny jest bardzo ważny w twojej twórczości, sam to podkreślasz w wypowiedziach. Ale czy wiedza o życiu kompozytora jest nam potrzebna podczas słuchania jego muzyki?

Nie, nie jest potrzebna. Natomiast wątki z autobiografii mogą znacząco wpływać na to, co się tworzy i jak się tworzy. Poświęciłem temu zagadnieniu drugą część swego doktoratu, który piszę na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego. Interesowało mnie, gdzie się to wszystko we mnie zaczyna, skąd się bierze moja wrażliwość, potrzeba komponowania. Zmarł mi ojciec, kiedy miałem 4 lata, to wydarzenie kładło się cieniem na życiu mojej rodziny przez następne dziesięciolecia. Trzeba się z tym było uporać i rozliczyć. Mam 31 lat i własna tożsamość jest dla mnie teraz głównym tematem, bo znam ją najlepiej. Nie chcę pisać utworów o prawdach absolutnych czy konceptach znalezionych poza mną.

Obecnie, dzięki mediom elektronicznym, kompozytor nie jest już także odległą postacią z kart encyklopedii i leksykonów.

Internet sprawił, że odbiorcy jest dużo łatwiej zidentyfikować się z twórcą i z tym, co robi. Piszą do mnie, choćby na Facebooku, ludzie, których osobiście nie znam, dzielą się swoimi emocjami i opiniami po wysłuchaniu moich utworów. Nie ma nic piękniejszego. Dla mnie zresztą utwór muzyczny nie ogranicza się tylko do dźwięków. Jest taki nowy termin „muzyka koncepcyjna”, zgodnie z którym utwór zaczyna się od momentu napisania pierwszego szkicu. Liczy się też to, co przeżywasz, tworząc. Informujesz o tym swojego słuchacza, to jest wartość naddana. Poza tym, ja w swoich utworach wykorzystuję rożnego rodzaju gesty, czynności. Wszystko jest u mnie bardzo organiczne. Tytuły zaś mają symboliczne znaczenie, są poparte konkretnym tekstem cudzym albo napisanym przeze mnie. Bliski jest mi koncept Hessego z „Gry szklanych paciorków”, że utwór to nie tylko obiekt do słuchania i przeżywania, ale też gra, w której spotyka się wiele dziedzin nauki, filozofii, sztuki itd. I to tworzy wielowątkowy koncept.

Jaki jest dzisiaj sens bycia kompozytorem tzw. muzyki poważnej? Panuje przekonanie, że ona trafi a do elitarnego grona koneserów, snobów.

Inaczej na to patrzę. Dla mnie snoby i elity siedzą w operze, w filharmonii. Tam mamy muzykę poważną, kulturę z najwyższej półki i monstrualne ceny biletów. Cała zaś uwaga słuchaczy koncentruje się na wysokim, tenorowym „C”. Nienawidzę tego i uważam, że muzyka współczesna w ogóle do tego nie przystaje. Na festiwal Warszawska Jesień przychodzi coraz więcej młodych ludzi, hesterów, którzy nie poszliby na Czajkowskiego do filharmonii, natomiast przychodzą na te dźwięki, bo są im one bliższe. Gdyż na co dzień słuchają elektroniki, mają świadomość nowych mediów, chodzą do muzeów sztuki współczesnej. To jest mój docelowy odbiorca – ktoś, kto raczej wywodzi się z popu, elektroniki, heavy metalu niż z melomańskiej klasyki.

A popkultura? Nie myślałeś o pisaniu piosenek? Lutosławski robił to dla pieniędzy.

Aranżowałem kiedyś piosenki Kayah na jej płytę z Royal String Quartet. To było bardzo trudne zadanie, bo ja nie za bardzo znam się na tej muzyce. Nie mówię „nie”. Pop jest czymś tak ekspansywnym, że sztuczne byłoby odcinanie się od niego i udawanie, że nie istnieje. Zresztą teraz, jak pisałem operę, to nie słuchałem ani Wagnera, ani Mozarta. Zastanawiałem się, co zrobić z głosem w mojej operze, słuchałem więc Chaki Khan i Nicki Minaj, która ma ten niesamowity słowotok. Brzmieniowo mnie to bardzo interesuje, mimo że jej stylistka to jest totalny odlot.

Opowiedz więc o swojej operze, „Transcryptum”, którą od 23 maja można oglądać w warszawskim Teatrze Wielkim. Napisałeś też jej libretto, wyreżyserowałeś ją…

Postanowiłem wykorzystać psychodeliczne, niekończące się, kafkowsko-lynchowskie korytarze Teatru Wielkiego. Opera zaczyna się normalnie na widowni, potem widzowie zostają podzieleni na pięć grup i przechodzą na drugą stronę sceny, gdzie spotykają na swojej drodze pięć głównych przestrzeni, w których dzieją się rożne akcje. Każda grupa zobaczy te pięć przestrzeni w innej kolejności. Korytarze teatralne stają się wielkim, rezonującym ciałem. Bo ta opera na siedmiu muzyków i jedną śpiewaczkę opowiada o traumie i o pamięci. Tytuł, „Transcryptum” to termin ukuty przez izraelską psycholożkę, Brachę Ettinger, a oznaczający właśnie artystyczny zapis traumy.

Trauma jest doświadczeniem ekstremalnym. Gdy się dzieje, wykracza poza granice ludzkiego zrozumienia. Powraca do pamięci pod postacią wypartych wspomnień, koszmarów, flashbacków. Niektórzy ludzie żyją po dwadzieścia kilka lat nieświadomi tego, że przeżyli traumę i nagle widzą jakiś obiekt, który coś im przypomina. U mnie to jest dźwięk. Widzowie chodzą po budynku, słyszą jakieś dźwięki, ale długo nie mogą ich zlokalizować, skojarzyć. Przygotowując się do pisania opery, przeczytałem wiele opisów terapii, metod, historii sądowych. Rozmawiałem też z psychologami, psychiatrami. Stworzyłem sobie traumę idealną, laboratoryjną, ale zawarłem w tej historii kobiety wątki, które są dla mnie bardzo emocjonalne.

Nie sądzisz jednak, że opera to gatunek, który wyczerpał swoją żywotność w okolicy I wojny światowej? Sam wcześniej powiedziałeś, że do opery chodzą snoby.

Zależy, co rozumiemy pod słowem „opera”. Opera od początku była hybrydą, dziwolągiem, mieściła w sobie wiele rzeczy. Moim zdaniem, jest gatunkiem, który cały czas ewoluuje. U mnie np. pojawiają się elementy teatru muzycznego – muzycy są również aktorami, wykonują rozmaite gesty, tworzą mikrochoreografie.

W operze odmienności znajdowały swoje schronienie. Była ona dozwolonym, choć zamaskowanym, ubranym w kostium egzaltacji i przesady sposobem wyrażania ich uczuć. Czy i ten campowy aspekt brałeś pod uwagę?

Nie, moja opera jest prosta, minimalistyczna. Camp, przynajmniej najbardziej stereotypowy, mnie znudził. Podobnie jak cała kultura drag queens. Bo one są zawsze takie same. Powinny się zrewolucjonizować i zredefiniować. Ileż można słuchać w kółko tych samych żartów o dużych fiutach! W dodatku, polskie drag queens w porównaniu z amerykańskimi naprawdę wyglądają jak ubogie krewne. Natomiast fascynuje mnie kult diwy popowej. Gloryfikacja śpiewającej kobiety. Uwielbiam np. Amy Winehouse, porusza mnie jej talent. Kto wie, może kiedyś napiszę o niej operę?

Chciałbym cię jeszcze zapytać o politykę. Interesujesz się nią?

Jak jestem w San Diego, to mam non stop włączony TVN24 i oglądam wszystkie możliwe polskie programy publicystyczne w Internecie. Jak jestem w Polsce, nie oglądam nic. Polityka jest dla mnie czymś obrzydliwym, a najbardziej wytrąca mnie z równowagi poziom języka debaty publicznej. To, co ostatnio się działo przy okazji dyskusji o związkach partnerskich, to, jak zostaliśmy obrażeni w polskim parlamencie, ten poziom pogardy i nienawiści to jest dla mnie coś niewyobrażalnego.

Uważam, że musimy mieć pełnię praw z adopcją dzieci włącznie. Bez dwóch zdań. Czasami myślę, że powinniśmy wymyślić sobie nowe słowo na małżeństwo, może wtedy daliby nam spokój. W Kalifornii próbuje się teraz obalić zakaz małżeństw homoseksualnych, który wszedł w życie w 2008 roku. Moi przyjaciele z San Diego, środowisko uniwersyteckie, w tym także małżeństwa z dziećmi maksymalnie wspierają równość małżeńską. Walkę o nią uważają wręcz za swój obowiązek.

W Stanach jest mnóstwo fanatyzmu, skrajnych postaw, zwłaszcza że każdy stan to właściwie osobny kraj. Ale w języku debacie publicznej nie ma tego obrzydliwego zacietrzewienia, tego jadu nienawiści. Nie ma tej polskiej, konserwatywno- katolickiej piany na ustach.

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tęczowych świąt!

Make a Yuletide Gay, 2009, USA, reż. R. Williams, outfilm.pl, DVD, grudzień 2012

 

foto. mat. pras.

 

Homoseksualna „propaganda” zagląda pod choinkę! Oto bożonarodzeniowa gejowska komedia romantyczna. Jak znalazł dla tych, co chcą rodzicom zrobić świąteczny prezent w postaci coming outu. Olaf (ksywka „Gunn”), chciałby w końcu powiedzieć „to” niczego niepodejrzewającej mamie i tacie, który też nic nie czai. Ale wszystkie „oczywiste” oznaki gejostwa Gunna przechodzą niezauważone. Dopiero, gdy wkracza jego wyoutowany chłopak – Nathan… Ten film jest jak piosenka „Have Yourself a Merry Little Christmas” – problemy albo łatwo rozwiązać, albo same odejdą w niepamięć. Wszyscy się kochają, gdy w rodzinnej atmosferze zasiadają do świątecznego stołu, a w piekarniku pachną słodkie ciasteczka. Dla amatorów/ek słodkości. (Michał Kośka)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Bogowie i potwory

Gods and Monsters (USA, 1998), reż. B. Condon; wyk. I. McKellen, B. Fraser, L. Redgrave, premiera na outfilm.pl: marzec 2016

 

fot. mat. pras.

 

Reżyser James Whale był pionierem horroru, autorem klasyków z lat 30.: „Frankensteina”, „Narzeczonej Frankensteina” czy „Niewidzialnego człowieka”. Był też jawnym gejem, co w Hollywood nawet dziś nie jest zbyt częste, a co dopiero w tamtych czasach. „Bogowie i potwory” to fikcyjna opowieść o tym, jak mogły wyglądać ostatnie miesiące życia 67-letniego, pochodzącego z Wielkiej Brytanii, filmowca. Gra go wyśmienicie Ian McKellen (nominacja do Oscara).

Mimo że Whale nie nakręcił filmu od 16 lat, nadal mieszka w Los Angeles. Wygodnie – w pięknej willi, ale dość nudno. Trochę maluje, za codzienną towarzyszkę mając kostyczną gosposię (też nominowana Lynn Redgrave). Artysta wyraźnie ożywia się, gdy na ogrodnika zatrudnia bardzo przystojnego Claytona Boone’a (Brendan Fraser). Najpierw są zdawkowe rozmowy, Clayton nie okazuje się zbyt lotny, potem np. propozycja skorzystania z basenu („strój kąpielowy niepotrzebny” – rzuca reżyser niby od niechcenia). Whale snuje wspomnienia – opowiada o swej pierwszej miłości, ukochanym, który zginął na froncie I wojny światowej. Ogrodnik słucha z zainteresowaniem i powoli orientuje się, że ma do czynienia z gejem. W końcu pada oferta – Whale chciałby namalować Claytona nago.

„Bogowie i potwory” toną w atmosferze tęsknoty za wiecznym pięknem męskiego ciała, a jednocześnie – pogodzenia się z przemijaniem. Precyzyjnie skonstruowany, nagrodzony Oscarem scenariusz, subtelnie analizuje podskórne, homoseksualne wątki w twórczości Whale’a oraz daje wgląd w to, jak funkcjonowała homoseksualna szafa złotej ery Fabryki Snów, która prawdopodobnie spowodowała załamanie się kariery Whale’a.

Kilka dekad wysiłków ruchu LGBT – i historię Whale’a opowiadają nam trzej wyoutowani geje: Christopher Bram, autor książki „Ojciec Frankensteina” o reżyserze, Bill Condon, reżyser/ scenarzysta, który ją zaadoptował na ekran oraz wspomniany Ian McKellen w głównej roli. „Bogowie i potwory” trafiają do nas oficjalnie niemal 18 lat (!) po premierze – kto jeszcze nie widział, ma szansę nadrobić zaległość na outfilm.pl. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 60/1-2 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jonas Gardell „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek. Tom 3: Śmierć”

wyd. W.A.B. 2015

 

Trylogia Jonasa Gardella, w znakomitym przekładzie Katarzyny Tubylewicz, przedstawia losy grupki zaprzyjaźnionych homoseksualistów w Szwecji lat 80., w strasznym cieniu AIDS. Pierwsze dwa tomy („Miłość” i „Choroba”) ukazały się w zeszłym roku, teraz otrzymujemy część najbardziej przytłaczającą – „Śmierć”. Benjamin i Rasmus oraz Bengt, Paul, Seppo i Lars-Ake wkraczają w czas rozpaczliwej walki z chorobą. Swojej własnej albo przyjaciół. Roztrząsają problemy typu: kiedy najlepiej popełnić samobójstwo? Czy zaraz po otrzymaniu wiadomości, że choruje się na AIDS, czy może po pierwszej wizycie w szpitalu, czy jeszcze później? Jeden załatwił sprawę szybko, nawet nie zdążył schudnąć – i teraz kumple narzekają, bo trzeba się namęczyć, by nieść jego trumnę. Z innymi było łatwiej.

Osobna sprawa to rodzice. Nawet jeśli jakoś przeboleli ten „potworny” fakt, że mają syna homo, to po śmierci bez mrugnięcia okiem zrobią z niego hetero. A jego partnerowi nie pozwolą się nawet podpisać pod nekrologiem. „Pedała” nawet z żałoby się wyklucza.

Gardell, jak w poprzednich tomach, i tym razem na marginesie historii bohaterów snuje opowieść o szwedzkim ruchu LGBT, o tym, jak traktowano chorych na AIDS w początkach epidemii i w jak przewrotny sposób koszmar choroby przyczynił się do wprowadzenia związków partnerskich w Szwecji.

Mocne, a jednocześnie przystępne, napisane z myślą o tym, by ten nieznany świat „odmieńców” w obliczu katastrofy poznały również osoby, które nie miały z nim nic wspólnego. Zabieg się udał. Trylogia odniosła w Szwecji wielki sukces, na jej podstawie nakręcono serial. (MPU)

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Oscar czarny i gejowski

Po raz pierwszy Filmem Roku okrzyknięto obraz z gejem w roli głównej. Oscara dla dla „Moonlight” otrzymał też Tarell Alvin McCraney za scenariusz, który oparł na własnej historii

 

Tarell McCraney (z lewej) napisał nagrodzony Oscarem scenariusz do „Moonlight” wraz z reżyserem filmu Barrym Jenkinsem (z prawej), na podstawie własnej sztuk mat. pras.

 

Ten Oscar jest dla wszystkich czarnych i brązowych chłopaków i dziewczyn, którzy nie przystają do normy płciowej czy seksualnej. Wiem, że nie jesteśmy widoczni w kulturze. Próbowałem nas pokazać. Dzięki – powiedział 36-letni dramaturg Tarell Alvin McCraney, odbierając Oscara za scenariusz do „Moonlight”.

„Moonlight” to pierwsze w niemal 90-letniej historii Akademii Filmowej dzieło z homoseksualnym bohaterem w roli głównej nagrodzone w głównej kategorii. Nominowany do ośmiu Oscarów, z ceremonii wyszedł „Moonlight” z trzema; poza dwoma wymienionymi statuetkę otrzymał jeszcze Mahershala Ali za najlepszą męską rolę drugoplanową.

McCraney dołączył zaś do wąskiego grona wyoutowanych zdobywców Oscarów (patrz: ramka). Dokonał on wraz z reżyserem Barrym Jenkinsem adaptacji własnej sztuki pt. „In Moonlight Black Boys Look Blue” („W świetle księżyca czarni chłopcy wyglądają niebiesko”). Dramaturg nie kryje, że treść sztuki i filmu jest autobiograficzna. Opowiada o Chironie, czarnym homoseksualnym chłopaku wychowywanym przez uzależnioną od narkotyków matkę, bez ojca. Rzecz dzieje się w Liberty City, biednej dzielnicy Miami na Florydzie. Dorastanie Chirona śledzimy w trzech aktach. W pierwszym chłopak ma 10 lat. Słyszy rzucane w swą stronę wyzwiska „pedał” jeszcze zanim odkryje własną orientację. W drugim, jako 16-latek, przeżywa pierwsze doświadczenie erotyczne z rówieśnikiem a także boryka się z ostrą, szkolną homofobią. W ostatniej części jest 20-letnim młodym facetem, uosobieniem siły z mięśniami twardymi jak stal i… sercem trzęsącym się jak galareta. Homoseksualność spycha do nieświadomości, ale jednak jedzie na spotkanie z dawną, nastoletnią miłością.

McCraney: Kwestie poruszone w „Moonlight” są dla mnie nadal aktualne. Traumy homofobii i wychowania przez mamę-narkomankę nadal we mnie są. Chciałbym, by odeszły. (…) Do sztuki zabrałem się, będąc w żałobie po śmierci mamy na AIDS. Miałem 22 lata.

Fakt, że jestem gejem, nie zwalnia mnie z tego, co łączy się w USA z byciem czarnym mężczyzną. Biali policjanci wyciągali mnie z samochodu, przykładali pistolet do skroni, zmuszali do położenia się na ziemi twarzą w dół. Bez przyczyny. Byłem lepiej traktowany dopiero, gdy w plecaku znależli legitymację uniwersytecką – to był mój „biały przywilej”. A coś takiego jak „gejowski przywilej” nie istnieje.

Homofobia to inna twarz mizoginii. Wciąż żywy jest antyfeminizm, przekonanie, że męskość z góry oznacza władzę. A jeśli pokazujemy gejów, to raczej tych heteronormatywnych. Marginalizujemy „kobiecych” gejów”, „męskie” dziewczyny hetero i „kobiecych” heteryków też, a przecież są i tacy.

Tak, jest homofobia w czarnej społeczności – ale trzeba uważać, by nie popaść w myślenie: „No tak, ci czarni…” Bo homofobia wśród białych też jest. Wielki czarny handlarz narkotyków, grany przez Mahershala Ali, nie jest homofobem – i nie jest to postać fikcyjna. Nie miałem jednego momentu coming outu. Podobnie jak Chironowi, ludzie mówili mi, że jestem gejem na długo zanim sam to odkryłem. Bratu przedstawiłem chłopaka słowami: „To jest mój chłopak”. „OK, w porzo” – odparł i to było tyle. Bywałem intymnie z kobietami i mężczyznami, ale gdy szukałem miłości, to do mężczyzny. Dopiero zakochując się zdałem sobie sprawę, że jestem gejem. (wypowiedzi Tarella pochodzą m.in. z wywiadów dla „The Guardian”, „Here & Now”)

 

***

Wyoutowani zdobywcy Oscara

Sir John Gielgud (drugoplanowa rola w filmie „Artur”, 1981), Rob Epstein & Jeffrey Friedmann (dokument „Czasy Harveya Milka”, 1982), Howard Ashman (utwór „Under the Sea” z „Małej syrenki”, 1990, oraz utwór „Piękna i bestia” z „Pięknej i bestii”, 1992) Stephen Sondheim (utwór „Sooner Or Later” z filmu „Dick Tracy” w wykonaniu Madonny, 1991), Elton John (utwór „Can You Feel the Love Tonight?” z filmu „Król Lew”, 1995), Pedro Almodovar („Wszystko o mojej matce”, 1999, oraz za scenariusz do „Porozmawiaj z nią”, 2003), Bill Condon (scenariusz „Bogowie i potwory”, 1998), John Corigliano (muzyka do „Purpurowych skrzypiec”, 1998), Alan Ball (scenariusz „American Beauty”, 2000), Melissa Etheridge (utwór „I Need To Wake Up” z filmu „Inconvenient Truth”, 2006), Dustin Lance Black (scenariusz „Obywatel Milk”, 2008), Sam Smith (utwór „Writing’s on the Wall” z filmu „Spectre”, 2015). Lista wydłuża się nieznacznie, jeśli ująć te osoby LGBT, które zrobiły coming outy już po oscarowych zwycięstwach (np. Jodie Foster, Joel Grey, John Schlesinger)

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.