Scotty Bowers „Full service”

Agencja Jeremy RAM 2012

 

 

Sławny kompozytor Cole Porter uwielbiał grupowy oral i zawsze połykał, Katharine Hepburn była lesbijką i po „cywilnemu” nosiła się w stylu butch, a jej rzekomemu facetowi Spencerowi Tracy zdarzał się męsko-męski sex. Książę Edward i jego żona Wallis Simpson oboje byli bi. Nieziemsko przystojny aktor Tyrone Power gustował w „sportach wodnych” z facetami, a Charles Laughton… Nie, to już musicie sami przeczytać. Podtytuł tej rozbrajającej książki brzmi „moje przygody w Hollywood i szalony seks z gwiazdami”. 89-letni Scotty Bowers opowiada bez ogródek o tym, jak podrywał dziesiątki mężczyzn i kobiet Hollywood lat 40., 50. i 60., jak stał się ich przyjacielem i jak… załatwiał im innych kochanków/ kochanki. Owszem, to jest tzw. śmieciowa literatura, ale za to bezpruderyjnie odświeżająca. Scotty nie insynuuje, tylko daje świadectwo. Nie zapisuje zasłyszanych plotek. Nie twierdzi, że słyszał o „grupowym oralu” z Cole’m Porterem, twierdzi, że w nim uczestniczył, i to nie raz. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Inny rezonans

Wojtkiem Blecharzem – kompozytorem nominowanym do Paszportu „Polityki”, autorem opery „Transcryptum” – rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

foto: Agata Kubis

 

Wojtku, czy muzyka może mieć płeć albo orientację seksualną?

Nie, nie sądzę, chociaż prawdą jest, że w polskiej muzyce współczesnej najciekawsze rzeczy robią teraz kobiety, takie jak Jagoda Szmytka czy Agata Zubel. Mają silne osobowości, wyrazisty język. Tylko trudno powiedzieć, czy to kwestia płci, czy raczej tego, że kobietom łatwiej jest w końcu dojść do głosu, bo szowinistyczna, męska dominacja powoli się ulatnia.

W swoim dorobku mam jeden utwór, który bezpośrednio nawiązuje do odmienności, „Phenotype” – na skrzypce i papierowy smyczek. Odmienność zawsze mi towarzyszyła. Bardzo wcześnie byłem świadomy swojej orientacji seksualnej, właściwie już jako dziecko, tylko totalnie tę świadomość tłumiłem, bo nie umiałem sobie poradzić z emocjami. Miałem inne zainteresowania niż chłopcy. Nie chciałem kopać piłki, wolałem się bawić z dziewczynami, grać w gumę, siedzieć na łące i obserwować ptaki. W pewnym momencie, już jako dorosły człowiek, stwierdziłem, że muszę coś z tym zrobić, bo to cały czas we mnie jest. Muszę poświęcić temu utwór. Ciało skrzypiec jest swego rodzaju środowiskiem, jeśli więc weźmiesz tradycyjny smyczek i na nich zagrasz, to środowisko odzywa się prawidłowym rezonansem. Normą, konwencją, do której jesteśmy przyzwyczajeni. U mnie natomiast skrzypaczka gra smyczkiem papierowym, rulonem. Stara się wykonywać utwór tak, jakby miała zwykły smyczek, ale rezonans jest kompletnie inny. Docelowo „Phenotype” miał być instalacją wideo prezentowaną w ruchliwym punkcie Warszawy. Widz – zwabiony odmiennością wizualną kobiety grającej na skrzypcach – miał podejść, założyć słuchawki na uszy. I najprawdopodobniej dla jakichś 80 procent słuchaczy te dźwięki byłyby nie do przyjęcia. Schemat negacji, nietolerancji był wpisany w ów performance.

Ale nie doszło do powstania tej instalacji na ulicach stolicy?

Nie doszło przez Euro.

Czyli norma zwyciężyła.

Tak, musieliśmy zrobić festiwal Instalacji Muzycznych w Królikarni, bo w zeszłym roku całe centrum Warszawy było zajęte przez UEFĘ.

Urodziłeś się w Gdyni. Czy czułeś tam powiew świeżości idący od morza? Jak wspominasz swoje dzieciństwo?

Wspominam i dobrze, i źle. Wychowałem się na obrzydliwym blokowisku, pełnym strasznych dresiarzy, którzy wyzywali mnie od pedałów. Chodziłem do olbrzymiej szkoły podstawowej, potwornego molocha. Natomiast później trafiłem do muzycznego liceum w Gdańsku i to była szkoła z marzeń. Nagle znalazłem się wśród swoich. Mieliśmy te same pasje, razem graliśmy. To była szkoła, do której chodziło się na wagary. Przebywaliśmy w niej całymi dniami, siedzieliśmy do wieczora. Przyjaciele stamtąd zostali mi do dzisiaj.

Wiedzieli, że jesteś gejem? Był to dla nich jakiś problem?

Gdy otworzyłem się na tyle, by im to wyznać, mieli mi za złe, że im nie powiedziałem tego wcześniej. Dostałem od nich mnóstwo wsparcia, a większość z nich nie chciała już potem chodzić nigdzie indziej, jak tylko do gejowskich knajp. Końcówkę liceum przesiedzieliśmy w sopockim Enzymie. To były najpiękniejsze i niezapomniane imprezy.

A rodzina?

No, z rodziną było gorzej, jak to zazwyczaj bywa z rodziną. Część właściwie do dzisiaj nie potrafi tego zaakceptować, choć jest wszystkiego świadoma, bo ja żyję bardzo otwarcie. Najbardziej zaskoczył mnie partner mojej matki. To był człowiek, który, widząc w telewizji Paradę Równości, potrafi ł krzyknąć: „Pedały pierdolone!”. Matka nie chciała więc, bym mu cokolwiek o swoim homoseksualizmie mówił. Ale stwierdziłem, że nie chcę żyć w hipokryzji i kłamstwie, więc pewnego razu najzwyczajniej w świecie podałem mu do wiadomości, kim jestem. I on wtedy powiedział mi rzecz niesamowitą: „Wojtek, zawsze chciałem mieć takiego syna jak ty. I to się w ogóle nie zmieniło”. Dzisiaj jesteśmy w świetnych relacjach, bywamy u niego z moim partnerem, rozmawiamy otwarcie.

Aspekt autobiograficzny jest bardzo ważny w twojej twórczości, sam to podkreślasz w wypowiedziach. Ale czy wiedza o życiu kompozytora jest nam potrzebna podczas słuchania jego muzyki?

Nie, nie jest potrzebna. Natomiast wątki z autobiografii mogą znacząco wpływać na to, co się tworzy i jak się tworzy. Poświęciłem temu zagadnieniu drugą część swego doktoratu, który piszę na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego. Interesowało mnie, gdzie się to wszystko we mnie zaczyna, skąd się bierze moja wrażliwość, potrzeba komponowania. Zmarł mi ojciec, kiedy miałem 4 lata, to wydarzenie kładło się cieniem na życiu mojej rodziny przez następne dziesięciolecia. Trzeba się z tym było uporać i rozliczyć. Mam 31 lat i własna tożsamość jest dla mnie teraz głównym tematem, bo znam ją najlepiej. Nie chcę pisać utworów o prawdach absolutnych czy konceptach znalezionych poza mną.

Obecnie, dzięki mediom elektronicznym, kompozytor nie jest już także odległą postacią z kart encyklopedii i leksykonów.

Internet sprawił, że odbiorcy jest dużo łatwiej zidentyfikować się z twórcą i z tym, co robi. Piszą do mnie, choćby na Facebooku, ludzie, których osobiście nie znam, dzielą się swoimi emocjami i opiniami po wysłuchaniu moich utworów. Nie ma nic piękniejszego. Dla mnie zresztą utwór muzyczny nie ogranicza się tylko do dźwięków. Jest taki nowy termin „muzyka koncepcyjna”, zgodnie z którym utwór zaczyna się od momentu napisania pierwszego szkicu. Liczy się też to, co przeżywasz, tworząc. Informujesz o tym swojego słuchacza, to jest wartość naddana. Poza tym, ja w swoich utworach wykorzystuję rożnego rodzaju gesty, czynności. Wszystko jest u mnie bardzo organiczne. Tytuły zaś mają symboliczne znaczenie, są poparte konkretnym tekstem cudzym albo napisanym przeze mnie. Bliski jest mi koncept Hessego z „Gry szklanych paciorków”, że utwór to nie tylko obiekt do słuchania i przeżywania, ale też gra, w której spotyka się wiele dziedzin nauki, filozofii, sztuki itd. I to tworzy wielowątkowy koncept.

Jaki jest dzisiaj sens bycia kompozytorem tzw. muzyki poważnej? Panuje przekonanie, że ona trafi a do elitarnego grona koneserów, snobów.

Inaczej na to patrzę. Dla mnie snoby i elity siedzą w operze, w filharmonii. Tam mamy muzykę poważną, kulturę z najwyższej półki i monstrualne ceny biletów. Cała zaś uwaga słuchaczy koncentruje się na wysokim, tenorowym „C”. Nienawidzę tego i uważam, że muzyka współczesna w ogóle do tego nie przystaje. Na festiwal Warszawska Jesień przychodzi coraz więcej młodych ludzi, hesterów, którzy nie poszliby na Czajkowskiego do filharmonii, natomiast przychodzą na te dźwięki, bo są im one bliższe. Gdyż na co dzień słuchają elektroniki, mają świadomość nowych mediów, chodzą do muzeów sztuki współczesnej. To jest mój docelowy odbiorca – ktoś, kto raczej wywodzi się z popu, elektroniki, heavy metalu niż z melomańskiej klasyki.

A popkultura? Nie myślałeś o pisaniu piosenek? Lutosławski robił to dla pieniędzy.

Aranżowałem kiedyś piosenki Kayah na jej płytę z Royal String Quartet. To było bardzo trudne zadanie, bo ja nie za bardzo znam się na tej muzyce. Nie mówię „nie”. Pop jest czymś tak ekspansywnym, że sztuczne byłoby odcinanie się od niego i udawanie, że nie istnieje. Zresztą teraz, jak pisałem operę, to nie słuchałem ani Wagnera, ani Mozarta. Zastanawiałem się, co zrobić z głosem w mojej operze, słuchałem więc Chaki Khan i Nicki Minaj, która ma ten niesamowity słowotok. Brzmieniowo mnie to bardzo interesuje, mimo że jej stylistka to jest totalny odlot.

Opowiedz więc o swojej operze, „Transcryptum”, którą od 23 maja można oglądać w warszawskim Teatrze Wielkim. Napisałeś też jej libretto, wyreżyserowałeś ją…

Postanowiłem wykorzystać psychodeliczne, niekończące się, kafkowsko-lynchowskie korytarze Teatru Wielkiego. Opera zaczyna się normalnie na widowni, potem widzowie zostają podzieleni na pięć grup i przechodzą na drugą stronę sceny, gdzie spotykają na swojej drodze pięć głównych przestrzeni, w których dzieją się rożne akcje. Każda grupa zobaczy te pięć przestrzeni w innej kolejności. Korytarze teatralne stają się wielkim, rezonującym ciałem. Bo ta opera na siedmiu muzyków i jedną śpiewaczkę opowiada o traumie i o pamięci. Tytuł, „Transcryptum” to termin ukuty przez izraelską psycholożkę, Brachę Ettinger, a oznaczający właśnie artystyczny zapis traumy.

Trauma jest doświadczeniem ekstremalnym. Gdy się dzieje, wykracza poza granice ludzkiego zrozumienia. Powraca do pamięci pod postacią wypartych wspomnień, koszmarów, flashbacków. Niektórzy ludzie żyją po dwadzieścia kilka lat nieświadomi tego, że przeżyli traumę i nagle widzą jakiś obiekt, który coś im przypomina. U mnie to jest dźwięk. Widzowie chodzą po budynku, słyszą jakieś dźwięki, ale długo nie mogą ich zlokalizować, skojarzyć. Przygotowując się do pisania opery, przeczytałem wiele opisów terapii, metod, historii sądowych. Rozmawiałem też z psychologami, psychiatrami. Stworzyłem sobie traumę idealną, laboratoryjną, ale zawarłem w tej historii kobiety wątki, które są dla mnie bardzo emocjonalne.

Nie sądzisz jednak, że opera to gatunek, który wyczerpał swoją żywotność w okolicy I wojny światowej? Sam wcześniej powiedziałeś, że do opery chodzą snoby.

Zależy, co rozumiemy pod słowem „opera”. Opera od początku była hybrydą, dziwolągiem, mieściła w sobie wiele rzeczy. Moim zdaniem, jest gatunkiem, który cały czas ewoluuje. U mnie np. pojawiają się elementy teatru muzycznego – muzycy są również aktorami, wykonują rozmaite gesty, tworzą mikrochoreografie.

W operze odmienności znajdowały swoje schronienie. Była ona dozwolonym, choć zamaskowanym, ubranym w kostium egzaltacji i przesady sposobem wyrażania ich uczuć. Czy i ten campowy aspekt brałeś pod uwagę?

Nie, moja opera jest prosta, minimalistyczna. Camp, przynajmniej najbardziej stereotypowy, mnie znudził. Podobnie jak cała kultura drag queens. Bo one są zawsze takie same. Powinny się zrewolucjonizować i zredefiniować. Ileż można słuchać w kółko tych samych żartów o dużych fiutach! W dodatku, polskie drag queens w porównaniu z amerykańskimi naprawdę wyglądają jak ubogie krewne. Natomiast fascynuje mnie kult diwy popowej. Gloryfikacja śpiewającej kobiety. Uwielbiam np. Amy Winehouse, porusza mnie jej talent. Kto wie, może kiedyś napiszę o niej operę?

Chciałbym cię jeszcze zapytać o politykę. Interesujesz się nią?

Jak jestem w San Diego, to mam non stop włączony TVN24 i oglądam wszystkie możliwe polskie programy publicystyczne w Internecie. Jak jestem w Polsce, nie oglądam nic. Polityka jest dla mnie czymś obrzydliwym, a najbardziej wytrąca mnie z równowagi poziom języka debaty publicznej. To, co ostatnio się działo przy okazji dyskusji o związkach partnerskich, to, jak zostaliśmy obrażeni w polskim parlamencie, ten poziom pogardy i nienawiści to jest dla mnie coś niewyobrażalnego.

Uważam, że musimy mieć pełnię praw z adopcją dzieci włącznie. Bez dwóch zdań. Czasami myślę, że powinniśmy wymyślić sobie nowe słowo na małżeństwo, może wtedy daliby nam spokój. W Kalifornii próbuje się teraz obalić zakaz małżeństw homoseksualnych, który wszedł w życie w 2008 roku. Moi przyjaciele z San Diego, środowisko uniwersyteckie, w tym także małżeństwa z dziećmi maksymalnie wspierają równość małżeńską. Walkę o nią uważają wręcz za swój obowiązek.

W Stanach jest mnóstwo fanatyzmu, skrajnych postaw, zwłaszcza że każdy stan to właściwie osobny kraj. Ale w języku debacie publicznej nie ma tego obrzydliwego zacietrzewienia, tego jadu nienawiści. Nie ma tej polskiej, konserwatywno- katolickiej piany na ustach.

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tęczowych świąt!

Make a Yuletide Gay, 2009, USA, reż. R. Williams, outfilm.pl, DVD, grudzień 2012

 

foto. mat. pras.

 

Homoseksualna „propaganda” zagląda pod choinkę! Oto bożonarodzeniowa gejowska komedia romantyczna. Jak znalazł dla tych, co chcą rodzicom zrobić świąteczny prezent w postaci coming outu. Olaf (ksywka „Gunn”), chciałby w końcu powiedzieć „to” niczego niepodejrzewającej mamie i tacie, który też nic nie czai. Ale wszystkie „oczywiste” oznaki gejostwa Gunna przechodzą niezauważone. Dopiero, gdy wkracza jego wyoutowany chłopak – Nathan… Ten film jest jak piosenka „Have Yourself a Merry Little Christmas” – problemy albo łatwo rozwiązać, albo same odejdą w niepamięć. Wszyscy się kochają, gdy w rodzinnej atmosferze zasiadają do świątecznego stołu, a w piekarniku pachną słodkie ciasteczka. Dla amatorów/ek słodkości. (Michał Kośka)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Bogowie i potwory

Gods and Monsters (USA, 1998), reż. B. Condon; wyk. I. McKellen, B. Fraser, L. Redgrave, premiera na outfilm.pl: marzec 2016

 

fot. mat. pras.

 

Reżyser James Whale był pionierem horroru, autorem klasyków z lat 30.: „Frankensteina”, „Narzeczonej Frankensteina” czy „Niewidzialnego człowieka”. Był też jawnym gejem, co w Hollywood nawet dziś nie jest zbyt częste, a co dopiero w tamtych czasach. „Bogowie i potwory” to fikcyjna opowieść o tym, jak mogły wyglądać ostatnie miesiące życia 67-letniego, pochodzącego z Wielkiej Brytanii, filmowca. Gra go wyśmienicie Ian McKellen (nominacja do Oscara).

Mimo że Whale nie nakręcił filmu od 16 lat, nadal mieszka w Los Angeles. Wygodnie – w pięknej willi, ale dość nudno. Trochę maluje, za codzienną towarzyszkę mając kostyczną gosposię (też nominowana Lynn Redgrave). Artysta wyraźnie ożywia się, gdy na ogrodnika zatrudnia bardzo przystojnego Claytona Boone’a (Brendan Fraser). Najpierw są zdawkowe rozmowy, Clayton nie okazuje się zbyt lotny, potem np. propozycja skorzystania z basenu („strój kąpielowy niepotrzebny” – rzuca reżyser niby od niechcenia). Whale snuje wspomnienia – opowiada o swej pierwszej miłości, ukochanym, który zginął na froncie I wojny światowej. Ogrodnik słucha z zainteresowaniem i powoli orientuje się, że ma do czynienia z gejem. W końcu pada oferta – Whale chciałby namalować Claytona nago.

„Bogowie i potwory” toną w atmosferze tęsknoty za wiecznym pięknem męskiego ciała, a jednocześnie – pogodzenia się z przemijaniem. Precyzyjnie skonstruowany, nagrodzony Oscarem scenariusz, subtelnie analizuje podskórne, homoseksualne wątki w twórczości Whale’a oraz daje wgląd w to, jak funkcjonowała homoseksualna szafa złotej ery Fabryki Snów, która prawdopodobnie spowodowała załamanie się kariery Whale’a.

Kilka dekad wysiłków ruchu LGBT – i historię Whale’a opowiadają nam trzej wyoutowani geje: Christopher Bram, autor książki „Ojciec Frankensteina” o reżyserze, Bill Condon, reżyser/ scenarzysta, który ją zaadoptował na ekran oraz wspomniany Ian McKellen w głównej roli. „Bogowie i potwory” trafiają do nas oficjalnie niemal 18 lat (!) po premierze – kto jeszcze nie widział, ma szansę nadrobić zaległość na outfilm.pl. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 60/1-2 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jonas Gardell „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek. Tom 3: Śmierć”

wyd. W.A.B. 2015

 

Trylogia Jonasa Gardella, w znakomitym przekładzie Katarzyny Tubylewicz, przedstawia losy grupki zaprzyjaźnionych homoseksualistów w Szwecji lat 80., w strasznym cieniu AIDS. Pierwsze dwa tomy („Miłość” i „Choroba”) ukazały się w zeszłym roku, teraz otrzymujemy część najbardziej przytłaczającą – „Śmierć”. Benjamin i Rasmus oraz Bengt, Paul, Seppo i Lars-Ake wkraczają w czas rozpaczliwej walki z chorobą. Swojej własnej albo przyjaciół. Roztrząsają problemy typu: kiedy najlepiej popełnić samobójstwo? Czy zaraz po otrzymaniu wiadomości, że choruje się na AIDS, czy może po pierwszej wizycie w szpitalu, czy jeszcze później? Jeden załatwił sprawę szybko, nawet nie zdążył schudnąć – i teraz kumple narzekają, bo trzeba się namęczyć, by nieść jego trumnę. Z innymi było łatwiej.

Osobna sprawa to rodzice. Nawet jeśli jakoś przeboleli ten „potworny” fakt, że mają syna homo, to po śmierci bez mrugnięcia okiem zrobią z niego hetero. A jego partnerowi nie pozwolą się nawet podpisać pod nekrologiem. „Pedała” nawet z żałoby się wyklucza.

Gardell, jak w poprzednich tomach, i tym razem na marginesie historii bohaterów snuje opowieść o szwedzkim ruchu LGBT, o tym, jak traktowano chorych na AIDS w początkach epidemii i w jak przewrotny sposób koszmar choroby przyczynił się do wprowadzenia związków partnerskich w Szwecji.

Mocne, a jednocześnie przystępne, napisane z myślą o tym, by ten nieznany świat „odmieńców” w obliczu katastrofy poznały również osoby, które nie miały z nim nic wspólnego. Zabieg się udał. Trylogia odniosła w Szwecji wielki sukces, na jej podstawie nakręcono serial. (MPU)

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Oscar czarny i gejowski

Po raz pierwszy Filmem Roku okrzyknięto obraz z gejem w roli głównej. Oscara dla dla „Moonlight” otrzymał też Tarell Alvin McCraney za scenariusz, który oparł na własnej historii

 

Tarell McCraney (z lewej) napisał nagrodzony Oscarem scenariusz do „Moonlight” wraz z reżyserem filmu Barrym Jenkinsem (z prawej), na podstawie własnej sztuk mat. pras.

 

Ten Oscar jest dla wszystkich czarnych i brązowych chłopaków i dziewczyn, którzy nie przystają do normy płciowej czy seksualnej. Wiem, że nie jesteśmy widoczni w kulturze. Próbowałem nas pokazać. Dzięki – powiedział 36-letni dramaturg Tarell Alvin McCraney, odbierając Oscara za scenariusz do „Moonlight”.

„Moonlight” to pierwsze w niemal 90-letniej historii Akademii Filmowej dzieło z homoseksualnym bohaterem w roli głównej nagrodzone w głównej kategorii. Nominowany do ośmiu Oscarów, z ceremonii wyszedł „Moonlight” z trzema; poza dwoma wymienionymi statuetkę otrzymał jeszcze Mahershala Ali za najlepszą męską rolę drugoplanową.

McCraney dołączył zaś do wąskiego grona wyoutowanych zdobywców Oscarów (patrz: ramka). Dokonał on wraz z reżyserem Barrym Jenkinsem adaptacji własnej sztuki pt. „In Moonlight Black Boys Look Blue” („W świetle księżyca czarni chłopcy wyglądają niebiesko”). Dramaturg nie kryje, że treść sztuki i filmu jest autobiograficzna. Opowiada o Chironie, czarnym homoseksualnym chłopaku wychowywanym przez uzależnioną od narkotyków matkę, bez ojca. Rzecz dzieje się w Liberty City, biednej dzielnicy Miami na Florydzie. Dorastanie Chirona śledzimy w trzech aktach. W pierwszym chłopak ma 10 lat. Słyszy rzucane w swą stronę wyzwiska „pedał” jeszcze zanim odkryje własną orientację. W drugim, jako 16-latek, przeżywa pierwsze doświadczenie erotyczne z rówieśnikiem a także boryka się z ostrą, szkolną homofobią. W ostatniej części jest 20-letnim młodym facetem, uosobieniem siły z mięśniami twardymi jak stal i… sercem trzęsącym się jak galareta. Homoseksualność spycha do nieświadomości, ale jednak jedzie na spotkanie z dawną, nastoletnią miłością.

McCraney: Kwestie poruszone w „Moonlight” są dla mnie nadal aktualne. Traumy homofobii i wychowania przez mamę-narkomankę nadal we mnie są. Chciałbym, by odeszły. (…) Do sztuki zabrałem się, będąc w żałobie po śmierci mamy na AIDS. Miałem 22 lata.

Fakt, że jestem gejem, nie zwalnia mnie z tego, co łączy się w USA z byciem czarnym mężczyzną. Biali policjanci wyciągali mnie z samochodu, przykładali pistolet do skroni, zmuszali do położenia się na ziemi twarzą w dół. Bez przyczyny. Byłem lepiej traktowany dopiero, gdy w plecaku znależli legitymację uniwersytecką – to był mój „biały przywilej”. A coś takiego jak „gejowski przywilej” nie istnieje.

Homofobia to inna twarz mizoginii. Wciąż żywy jest antyfeminizm, przekonanie, że męskość z góry oznacza władzę. A jeśli pokazujemy gejów, to raczej tych heteronormatywnych. Marginalizujemy „kobiecych” gejów”, „męskie” dziewczyny hetero i „kobiecych” heteryków też, a przecież są i tacy.

Tak, jest homofobia w czarnej społeczności – ale trzeba uważać, by nie popaść w myślenie: „No tak, ci czarni…” Bo homofobia wśród białych też jest. Wielki czarny handlarz narkotyków, grany przez Mahershala Ali, nie jest homofobem – i nie jest to postać fikcyjna. Nie miałem jednego momentu coming outu. Podobnie jak Chironowi, ludzie mówili mi, że jestem gejem na długo zanim sam to odkryłem. Bratu przedstawiłem chłopaka słowami: „To jest mój chłopak”. „OK, w porzo” – odparł i to było tyle. Bywałem intymnie z kobietami i mężczyznami, ale gdy szukałem miłości, to do mężczyzny. Dopiero zakochując się zdałem sobie sprawę, że jestem gejem. (wypowiedzi Tarella pochodzą m.in. z wywiadów dla „The Guardian”, „Here & Now”)

 

***

Wyoutowani zdobywcy Oscara

Sir John Gielgud (drugoplanowa rola w filmie „Artur”, 1981), Rob Epstein & Jeffrey Friedmann (dokument „Czasy Harveya Milka”, 1982), Howard Ashman (utwór „Under the Sea” z „Małej syrenki”, 1990, oraz utwór „Piękna i bestia” z „Pięknej i bestii”, 1992) Stephen Sondheim (utwór „Sooner Or Later” z filmu „Dick Tracy” w wykonaniu Madonny, 1991), Elton John (utwór „Can You Feel the Love Tonight?” z filmu „Król Lew”, 1995), Pedro Almodovar („Wszystko o mojej matce”, 1999, oraz za scenariusz do „Porozmawiaj z nią”, 2003), Bill Condon (scenariusz „Bogowie i potwory”, 1998), John Corigliano (muzyka do „Purpurowych skrzypiec”, 1998), Alan Ball (scenariusz „American Beauty”, 2000), Melissa Etheridge (utwór „I Need To Wake Up” z filmu „Inconvenient Truth”, 2006), Dustin Lance Black (scenariusz „Obywatel Milk”, 2008), Sam Smith (utwór „Writing’s on the Wall” z filmu „Spectre”, 2015). Lista wydłuża się nieznacznie, jeśli ująć te osoby LGBT, które zrobiły coming outy już po oscarowych zwycięstwach (np. Jodie Foster, Joel Grey, John Schlesinger)

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Katarzyna Ryrych – „Hodowla”

Wyd. Adamada 2020

Tymon, narrator „Hodowli”, decyduje się powrócić do rodzinnego miasteczka. Nie wspomina go dobrze, to miejsce smutne, niedające perspektyw, nietolerujące łamania zasad i schematów. Szczególną niechęcią Tymon darzy swoją dawną szkołę zwaną Zakładem. Jego wychowawczyni, Królowa Matka, potrafiła psychicznie łamać niepokornych uczniów. Poniekąd jedną z jej ofiar stał się Maciek, wrażliwy, inteligentny i zbuntowany chłopak, gej, który nie wpisywał się w schematy, płynął pod prąd, miał opinię ptaka-albinosa. To właśnie ze względu na niego Tymon wraca. Znał sekret Maćka, jeszcze zanim poznali go inni uczniowie. Widział, jak Maciek doznaje wykluczenia, a potem spotyka się z nienawiścią, która doprowadziła do tragedii. Po latach Tymon trafi a do chłopaka, nazwanego „antagonistą” – tego, który dręczył Maćka. „Hodowla” to przejmująca powieść o homofobii, o konfrontacji z Innym. Katarzyna Ryrych wiarygodnie ukazała problemy dojrzewania, gdy bardzo nie chce się odstawać od rówieśników, a potrzeba akceptacji otoczenia jest tak silna, że można zaprzeć się samego siebie. Jeśli zostaje się „albinosem”, jak Maciek, płaci się wysoką cenę. Bohaterowie „Hodowli” są samotni, zagubieni i uwięzieni we własnych lękach. Bardzo aktualna powieść. Choć przeznaczona dla młodzieży, poruszy też niejednego dorosłego. (Michał Paweł Urbaniak)

Tekst z nr 89 / 1-2 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Danuta Gwizdalanka – „Uwodziciel. Rzecz o Karolu Szymanowskim”

Polskie Wydawnictwo Muzyczne 2021

Monumentalna (ponad 800 stron), bardzo szczegółowa biografia polskiego kompozytora, „największego po Chopinie”. Gwizdalanka odchodzi w niej od hagiograficznego tonu poprzednich książek, poświęconych Szymanowskiemu. Stara się „odbrązowić” jego postać. Widać, że ma do swojego bohatera stosunek co najmniej ambiwalentny. Przedstawia go jako narcyza, egoistę, hipochondryka i megalomana z wiecznymi pretensjami do świata, który go rzekomo nie doceniał. W pięciu częściach przedstawione zostały różne aspekty życiorysu Szymanowskiego. Mamy więc rozdziały poświęcone jego relacjom z innymi ludźmi, życiu prywatnemu, twórczości, osobowości, wreszcie odbiorowi muzyki i osoby kompozytora. Jest też o homoseksualności Szymanowskiego, a więc kwestii, która dotychczas była raczej pomijana w pracach mu poświęconych (choć, jak lojalnie zauważa Gwizdalanka, pierwszy otwarcie napisał o tym w 1998 roku Jerzy Waldorff ). W rozdziale „Z orszakiem »cudnych młodzieńców«” poznajemy kilkunastu kochanków bohatera, z którymi łączyły go mniej lub bardziej trwałe więzi. Szymanowski był efebofilem, wybierał młodych ludzi z rozmaitych grup i warstw społecznych, choć, jak przypomina autorka, najbardziej jednak kochał siebie. Gwizdalanka wspomina również o homoerotycznym wymiarze „Króla Rogera”, uznawanym obecnie za czołową operę gejowską w historii tego gatunku. Przywołuje także przypisywane kompozytorowi zdanie: „Już mi się chłopczyki znudziły, a tej trzeciej płci jak nie ma, tak nie ma”. To by się Szymanowski dzisiaj zdziwił! (Bartosz Żurawiecki)

Tekst z nr 91 / 5-6 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Oliver Sacks – „Stale w ruchu“

Wyd. Zysk i S-ka 2017

Oliver Sacks był genialnym neurologiem z talentem literackim. Jego książki, w których opisywał swych pacjentów z nietypowymi przypadłościami, stawały się bestsellerami – najsłynniejsze to „Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem”, „Antropolog na Marsie” czy „Przebudzenia”, na podstawie których powstał znakomity film z Robertem DeNiro i Robinem Williamsem. Sacks zmarł w 2015 r. w wieku 82 lat. Ostatnią książką, którą napisał kilka miesięcy przed śmiercią, okazała się jego własna autobiografia. Właśnie wyszła u nas. To w prostolinijny, bezpośredni sposób napisana opowieść o skomplikowanym życiu. Sacks po raz pierwszy wyjawia, że jest gejem. „Żałuję, że cię w ogóle urodziłam” – usłyszał od matki, ginekolożki, po coming oucie. Był 1951 r. Oliver miał 18 lat, a homoseksualizm w Wielkiej Brytanii był przestępstwem. Doktor nie stroni od opisów swych krótszych i dłuższych związków. Gdy skończył 40 lat, przeżył płomienny, tygodniowy romans z pewnym „przystojnym studentem”, po czym… przestał uprawiać seks na następnych 35 lat. W wieku lat 75 poznał miłość swego życia, młodszego o dwie dekady pisarza Billy’ego Hayesa. Byli razem do śmierci naukowca. Ale „Stale w ruchu” to nie tylko życie miłosne – jest o wiele bogatsza. Są tu samotne podróże przez USA, przerażający wypadek w norweskich górach, pasja do motocykli i podnoszenia ciężarów (tak!), a także fascynujące, jak zawsze u Sacksa, i bardzo empatyczne omówienia terapii jego niecodziennych pacjentów. (Mariusz Kurc)

Tekst z nr 69 / 9-10 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Zdjęcia z kalendarza „Dumne z natury” na rok 2024

Aby zakupić kalendarz „Dumne z natury” na rok 2024, KLIKNIJ TUTAJ.

Queerowo-lesbijski kalendarz „Dumne z natury” jest odpowiedzią na brak reprezentacji nieheteronormatywnych kobiet* (gwiazdka oznacza osoby identyfikujące się z doświadczeniem kobiecości bez względu na płeć przypisaną przy urodzeniu) w polskiej przestrzeni publicznej. Na 12 kartach kalendarza nago pozują – same lub z partnerkami – lesbijki, osoby biseksualne, queerowe i transpłciowe, w tym redaktorki „Repliki”. Autorkami zdjęć są Anna KamińskaEmilia Oksentowicz.

Zdjęcia w kalendarzu oczywiście bez znaku wodnego.

styczeń
Ada Hyzopska
transpłciowa modelka, uczestniczka 11. edycji „Top Model” (2022)

Foto: Anna Kamińska
luty
Izabela Zabielska
wokalistka, autorka tekstów i tiktokerka
Foto: Anna Kamińska
marzec
Ania Matras
prawniczka i aktywistka, założycielka Lesbikonu. Kongresu Kobiet* Queer
Foto: Emilia Oksentowicz
kwiecień
Patrycja Sikora (z lewej), pisarka i poetka, oraz Małgorzata Tarnowska, redaktorka „Repliki” i badaczka literatury
Foto: Emilia Oksentowicz
maj
Ania Radosińska
redaktorka „Repliki”
Foto: Anna Kamińska
czerwiec
Sylvia Baudelaire
transpłciowa raperka i autorka tekstów
Foto: Emilia Oksentowicz
lipiec
Michalina Chudzińska
redaktorka „Repliki” i historyczka sztuki
Foto: Anna Kamińska
sierpień
Anna Maria Łozińska (z lewej), redaktorka „Repliki”, i Natalia Winiarska – inżynierka biomedyczna
Foto: Anna Kamińska
wrzesień
Greta Burzyńska
aktorka znana m.in. z „Na Wspólnej”
Foto: Anna Kamińska
październik
Aleksandra „Kola” Kluczyk
sexworkerka, edukatorka i aktywistka, autorka książki „Niech żyją ku*wy” (2023)
Foto: Emilia Oksentowicz
listopad
Agnieszka Małgowska (na dole) i Monika Rak (Damski Tandem Twórczy) – duet artaktywistyczny działający na rzecz widoczności lesbijek*
Foto: Emilia Oksentowicz
grudzień
Lulu Zubczyńska (z lewej) i Aga Ozon – artystki, twórczynie kanału Tęczowy Lifestyle
Foto: Emilia Oksentowicz
 

 

Aby zakupić kalendarz „Dumne z natury” na rok 2024, KLIKNIJ TUTAJ.