Edyta Janicka – lesbijska bookstagramerka

Z queerową, a w szczególności lesbijską bookstagramerką EDYTĄ JANICKĄ rozmawia Małgorzata Tarnowska

fot. Emilia Oksentowicz

Lesbioteka to twoj jednoosobowy projekt skupiony na popularyzacji literatury queerowej, a w szczegolności safi ckiej, w social mediach, głownie na Instagramie, a ostatnio też na TikToku. W jakich okolicznościach powstała?

Założyłam Lesbiotekę 1,5 roku temu, w październiku 2022 r. Czytałam wtedy książki nałogowo. Przygotowywałam ich recenzje na swój profi l w domowych warunkach: na stoliczku z Ikei ustawiałam parę kwiatków i cykałam fotkę. Najlepiej jeszcze, jak świeciło słońce, to mogłam uchwycić cienie w naturalnym blasku refl ektorów. (śmiech) Zero wkładu fi nansowego, zero przemyślenia. Napisana recenzja – opublikowane. Zorientowałam się, że bardzo podoba mi się rola recenzentki. Że to, że osoby piszą mi, że przeczytały książkę z mojego polecenia, sprawia mi ogromną frajdę i daje motywację. Natrafi łam na niszę – nikt się nią nie zainteresował i po prostu ją wypełniłam. Przypuszczam, że 90% moich obserwujących, a jest ich ponad 5,5 tysiąca, to queerowe kobiety. Brakowało informacji o lesbijskiej reprezentacji, brakowało miejsca z informacjami, kogo można obserwować – bo lesbijki celebrytki postują głównie o sobie samych i niesławnych dramach,(śmiech) brakuje podejścia bardziej kulturowego czy popkulturowego, czegoś bardziej na luzie i zahaczającego o sferę fantastyki i science fi ction, gdzie wiele osób znajduje reprezentację po raz pierwszy w swoim życiu. Tak było ze mną.

Kiedy pierwszy raz poczułaś, że brakuje ci reprezentacji?

Kiedy byłam młodsza, w podstawówce – jestem z rocznika ’00, więc to było ok. 2011 r. – i jeszcze nie wiedziałam, że jestem lesbijką, czytałam „Wiedźmina”, gdzie Ciri była w związku z Mistle. Miałam poczucie, że chciałabym przeczytać więcej takiej literatury, ale nie wiedziałam, jak o to zapytać bibliotekarkę w moim Poznaniu. Nie wiedziałam, gdzie szukać takich informacji. Dosłownie nic. Portal „Kobiety kobietom” wtedy w ogóle nie był mi znany – poznałam go dopiero później. Później, w technikum, kiedy zaczęłam odkrywać swoją tożsamość seksualną i zorientowałam się, że jestem lesbijką, od razu zaczęłam szukać reprezentacji, walidacji, potwierdzenia, że wszystko ze mną w porządku. Najpierw padło na seriale. Na pierwszy ogień poszło „Orange is the New Black”, potem było „Orphan Black”, „Wynnona Earp”… wszystko, co było z tym związane i na czasie. Czytałam książki, ale nadal czegoś mi w nich brakowało.

Aż do czasu, kiedy?

Aż do czasu, kiedy 3 lata temu wpadłam na powieść Isabel Sterling „Te wiedźmy nie płoną”. To była taka młodzieżówka, ja byłam już na nią trochę za stara, (śmiech) bo widziałam tam sporo przeróżowień, ale to dopiero przy niej zorientowałam się, że można pisać o lesbijkach i że lesbijki są w książkach. Miałam hard realisation time. Chciałam przeczytać więcej. Na początku znalazłam może pięć podobnych książek – nadal nie dało się znaleźć o nich konkretnych informacji i nie wiedziałam, gdzie ich szukać. Na forum „Kobiety-kobietom”, które już wtedy znałam, znalazłam sporo propozycji, ale one pochodziły z początku XXI w. –były to np. wydane jakiś czas temu książki Sarah Waters. Ale ja chciałam czytać coś stargetowanego na mnie, wydanego np. w zeszłym roku. W końcu stwierdziłam, że będę szukać informacji wszędzie – w opisach wydawców, w anglojęzycznym internecie, po recenzjach. Zaczęłam tworzyć, na własne potrzeby, w Excelu, bazę książek WLW (z ang. women loving women, czyli poruszającej wątki miłości między kobietami – przyp. red.), którą rozwijam do dzisiaj.

Cała rozmowa do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.