Z drag queen HIMERĄ rozmawia Mariusz Kurc
Wyobraź sobie, że jestem RuPaulem i trzymam w ręku twoje zdjęcie z czasu, gdy miałeś 10 lat. Co byś…
O, nie, to jest najbardziej żenująca część tego programu.
Ale też wzruszająca.
No, dobrze, dobrze.
Więc co byś powiedział sobie 10-letniemu?
A ile mamy czasu?
Jakieś 1,5 godziny.
Powiedziałbym: „Nie wahaj się, twoje życiowe decyzje są słuszne”, „Bądź nadal taki odważny, jak jesteś”, „Tak, już powoli do tego dochodzisz – rzeczywiście nie powinno cię obchodzić, co myślą o tobie obcy ci ludzie”, „Nie przestawaj być pozytywnie nastawiony do życia”, „Zaufaj swoim instynktom i pasjom – a nie poddaj się nigdy realiom życia”.
Dostrzegasz w tym 10-latku przyszłą wspaniałą drag queen?
Tak, zdecydowanie. Drag jest dla mnie idealnym spoiwem łączącym różne moje zainteresowania artystyczne w jeden projekt – malowanie, muzykę, taniec, modę, aktorstwo.
Od dziecka fascynowałem się silnymi postaciami kobiecymi – czy była to Lara Coft, czy Kitano z Mortal Kombat, czy solistki Destiny’s Child. Podziwiałem je za pewność siebie i seksapil. Gdy ze starszym bratem bawiłem się w Mortal Kombat, zawsze byłem Kitano. Zakładałem rajstopy na głowę i machałem tą peruką, tymi włosami do stóp. Czekałem też, by dorosnąć do rozmiaru 37 i już na poważnie nosić szpilki mamy, bo ciągle z nich wypadałem. Tworzyłem kostiumy dla moich lalek ze skrawków materiałów od mamy – mama sobie zamawiała sukienki u krawcowej i zostawały jej skrawki. Chciałem oczywiście być projektantem mody i mama się śmiała, że będę dla niej projektował, to akurat się nie spełniło.
Malowałam, rysowałem, robiłem zdjęcia, próbowałem nawet komponować muzykę, obsługiwałem wszelkie szkolne akademie. Byłem tym jedynym chłopcem, który recytował wiersze na szkolnych akademiach, bo inni chłopcy (heterycy) uznawali to za obciach. A o tym, że istnieją drag queens, dowiedziałem się, jak miałem 18 lat.
Zaraz pociągnę ten temat, ale wcześniej: czy wtedy już zdawałeś sobie sprawę, że niemal wszystkie twoje pasje są, wiesz, „niemęskie”?
O, tak, uświadomiłem to sobie wcześnie. Na mojej małej wsi pod Lwowem… Skole to małe miasteczko, 6 tysięcy mieszkańców, ale ja mówię „wioska”. No więc w Skolem – i zresztą nie tylko tam – typy takie jak ja są uznawane za słabe. W sporcie też byłem dobry, jednak uwaga rówieśników skupiała się na mojej artystycznej odmienności. Ale moja miłość do tego i radość, jaką z tego czerpałem. były mocniejsze. Tak jak już powiedziałem: uświadomiłem sobie, że nie mogę przejmować się opinią innych kosztem własnego szczęścia. Uświadomiłem sobie też, że nie będzie dla mnie miejsca w tej wiosce, ani w ogóle w Ukrainie.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.