Kamil Krawczycki, reżyser gejowskiego filmu „Słoń”

Z KAMILEM KRAWCZYCKIM, reżyserem filmu „Słoń”, rozmawia Adam Kruk

fot. Krystian Lipiec

Pamiętam, że gdy poznaliśmy się na festiwalu w Karlovych Varach, Słoń był prawie gotowy, a ty byłeś pełen nadziei, ale i obaw. Potem nastąpiła premiera na Nowych Horyzontach i posypały się nagrody na światowych festiwalach.

To dla mnie bardzo intensywny, ale też bardzo pozytywny czas. Wcześniej rzeczywiście byłem przejęty, bo przecież to mój pierwszy pełny metraż – projekt, nad którym pracowałem kilka lat. I weź go tu teraz nagle pokaż publiczności… Stresu nie unikniesz, nie wiesz, czego się spodziewać – bo i wiedzieć nie możesz. Obawy jednak zaczęły się rozmywać podczas Nowych Horyzontów, kiedy wszedłem na premierowy pokaz, zobaczyłem ekipę, z którą razem pracowaliśmy nad filmem, oraz widzów wchodzących specjalnie na mój fi lm. Pomyślałem: wow, sala jest pełna i pełno na niej queerowej publiczności. Wtedy odetchnąłem – od tamtej pory wszystko idzie już z górki.

Po Nowych Horyzontach, gdzie publiczność jest wyrobiona, otwarta na kino queerowe i generalnie na produkcje spoza mainstreamu, następuje festiwal w Gdyni: ultrapolski, bo pokazujący właściwie tylko polskie filmy, dość konserwatywny. I tam sukces nagroda w sekcji mikrobudżetów. Spodziewałeś się jej?

Kompletnie nie myślałem w kategoriach konkursu, rywalizacji, nagród. Chciałem po prostu pokazać „Słonia” kolejnej publiczności – tak jak mówisz, trochę innej niż tej nowohoryzontowej. To jest specyfi czny festiwal, bo przyjeżdża na niego cała branża fi lmowa i dla debiutanta, który przez całe życie ją obserwował – znanych reżyserów, aktorów, aktorki – i marzył, by tak jak oni robić fi lmy, to było duże przeżycie. A nagroda oczywiście bardzo mnie cieszy, bo nie jestem naiwny – wiem, jak wiele sukcesy na festiwalach dają promocyjnie, a najbardziej zależy mi na tym, by „Słonia” nieść dalej do przodu, ku następnym widzom.

Odbierając statuetkę, powiedziałeś ze sceny: Ten fi lm ma być przytulasem. Chciałem przytulić queerową społeczność, do której sam też należę. Ale nie tylko. Chciałem przytulić wszystkich, którzy tego potrzebują. Pomimo wszystkiego, co się teraz dzieje damy radę i przetrwamy.

Wiedziałem, że mamy transmisję w TVP, że reakcje mogą być różne, ale dla mnie to najbardziej naturalne sprawy pod słońcem. Powiedziałem tylko to, co jest prawdą: dla kogo zrobiłem ten fi lm, podziękowałem mojemu chłopakowi. Nie ukrywam się w życiu, nie cenzurowałem się, kręcąc film, dlaczego więc miałbym to robić po jego premierze? A że leciało to w TVP na żywo, to tym bardziej czułem się zobowiązany, by uczcić naszą społeczność. Nie myślałem o tym, jak moje słowa zostaną odebrane, nie spodziewałem się, że otrzymam gromkie brawa i że popłyną tak daleko – a potem faktycznie pojawiło się sporo newsów i artykułów na ten temat. Bardzo zresztą życzliwych. [restrict]

Czyżby okazywało się, że Polska jest mniej homofobicznym krajem, niż próbuje nam się wmawiać?

Chciałbym, żeby tak było, jakiś hejt jednak zawsze się znajdzie. Udzieliłem w ostatnim czasie sporo wywiadów i komentarze pod nimi bywały bardzo homofobiczne. Trochę ich poczytałem, po czym postanowiłem, że już nie będę tego robił. Więcej spotkało mnie jednak ciepłych reakcji – nawet na Podhalu, skąd pochodzę. Po Gdyni napisał do mnie nawet najbardziej znany i „klikany” w regionie portal Podhale24.pl z prośbą o materiały z fi lmu, bo chcieli napisać newsa o wygranej krajana. Zastanawiałem się, jaki to będzie miało skutek, bo jest on czytany i komentowany przez bardzo szeroki target. Myślałem, że taki wpis nie może przynieść nic pozytywnego. Zajrzałem tam godzinę po opublikowaniu: 10 tysięcy wyświetleń, kilkanaście komentarzy. Walczyłem, by ich nie czytać, ale w końcu zjechałem w dół i… o dziwo, zdecydowana większość była pozytywna, poza jakimś marginesem hejtu odklejonym nawet od treści artykułu.

Czyli Podhale jest z ciebie dumne! Portretując je w Słoniu, sięgałeś do własnych wspomnień?

Tak, choć na początku opierałem się, by osadzić tam akcję, miałem z tym problem. Może dlatego, że gdzieś tam z tyłu głowy tkwił posępny obraz polskiej wsi z innych polskich filmów i bałem się, że u mnie wyjdzie podobnie. Bo nie chciałem zakłamywać rzeczywistości i pokazywać, że wszystko jest tu cacy, ale też zależało mi, by uniknąć demonizowania prowincji. Na początku więc chciałem, by część akcji działa się w mieście – to jeszcze nie była ta historia, choć od początku była queerowa. Tylko że pisanie mi nie szło. Dopiero kiedy pewne rzeczy w sobie przepracowałem, odważyłem się osadzić Bartka – mojego bohatera – tam, gdzie sam się wychowałem, opowieść ruszyła. Dużo łatwiej mi się pisało, czerpiąc z życia mojego i moich znajomych – Podhale jest bardzo inspirującym miejscem z dużym potencjałem fi mowym. Nie wykluczam, że przy kolejnych projektach będę chciał tu wracać.

Historie z prowincji zawsze opowiadają ludzie, którzy już stamtąd wyjechali. Nie tylko zresztą w Polsce osoby nieheteronormatywne, by wieść w miarę szczęśliwe życie, muszą opuścić swoje małe ojczyzny. To także jeden z motywóSłonia.

Interesował mnie konfl ikt wewnętrzny kogoś takiego jak Bartek, kto pasuje do Podhala i się tu odnajduje – bo lubi konie, lubi naturę, lubi mieszkańców. Tyle że oni nie pozwalają mu tu funkcjonować w pełni. Chciałbym, żeby wyoutowani geje mogli mieszkać na polskiej wsi i w małych miastach, żeby nie kosztowało to tyle energii, wiem jednak, że póki co nie zawsze jest to możliwe. Małe społeczności lubią ingerować w życie jednostki, która jest ich częścią, zawłaszczają je, kontrolują. Można starać się je zmieniać od wewnątrz, przejść tę drogę, ale jest to ogromnie kosztowne.

Jak było w twoim przypadku?

Opuściłem Podhale, mając 19 lat. To miał być standardowy wyjazd z domu rodzinnego na studia, jako że wtedy nie dało się studiować w Nowym Targu. Miałem plan, by wyjechać jak najdalej i nigdy nie mówić rodzicom o sobie – dziś sam się temu dziwię, ale te 14 lat temu inaczej odbierałem rzeczywistość. No ale zdarzyło się tak, że tuż przed wyjazdem zakochałem się po uszy i wylądowałem w pierwszym związku z chłopakiem. Kompletnie nieracjonalne było się wiązać, kiedy za kilka miesięcy masz wyjechać z domu i zacząć nowe życie, ale my wtedy zupełnie straciliśmy dla siebie głowy. Powiedzieliśmy o sobie wszystkim znajomym naokoło i odbiór okazał się zaskakująco pozytywny. Były oczywiście jakieś dziwne pytania i rozmowy, ale nie spotkaliśmy się z agresją czy odrzuceniem. Po kilku tygodniach okazało się jednak, że nie tylko znajomi, ale i całe miasto o nas mówi. Wtedy zaczął się hardcore, bo staliśmy się w mieście tematem numer jeden. Pewnego razu przychodzę do domu, jest późny wieczór, a rodzice czekają w moim pokoju i pytają, dlaczego wszyscy mówią, że jestem gejem. Nie mogłem skłamać. I to był trudny czas, bo wyjeżdżałem, trochę jak Dawid ze „Słonia”, w atmosferze skandalu. Zostawiałem za sobą rodziców, którzy sami musieli sobie te sprawy przepracować, i zostawiałem chłopaka. Ze względu na niego, zamiast na koniec świata, pojechałem na studia do Krakowa i co weekend przyjeżdżałem do Nowego Targu, ale szczerze nienawidziłem tam wracać. Potem jakoś się z tym miejscem pogodziłem – na co dowodem jest pewnie mój film.

Czy myślisz, że dzisiejsza młodzież ma łatwiej? Z jednej strony jest większa świadomość, z drugiej strefy wolne od LGBT.

Myślę, że młodzi mają dziś większą wiedzę i akceptację, widzę to nawet w Nowym Targu. Homoseksualność przestała być tabu – nieustannie pojawia się w mediach, serialach na Netfliksie, w necie znajdziesz cokolwiek chcesz, także grupy wsparcia. Ale to, że od paru lat staliśmy się obiektem nagonki, jakimś politycznym mięsem armatnim, ma swoją cenę, przynosi wielu osobom cierpienie. Bo nagle każdy musi się wypowiedzieć, a jak jesteś niewyoutowany i musisz wysłuchiwać, co wszystkie ciotki, babcie i wujkowie mają na ten temat do powiedzenia, to nie zazdroszczę. Wyobrażam sobie, że dla młodych ludzi musi być to straszne. W dłuższej perspektywie jednak sądzę, że nagonka ta – wbrew intencjom – przyniesie więcej dobrego. Bo także dzięki niej faktycznie wyszliśmy ze sfery tabu i nie da nas się już tam oddelegować z powrotem. I większość społeczeństwa się na tę nagonkę nie godzi – widzimy to w sondażach, z roku na rok coraz bardziej nam przychylnym.

To też zasługa pracy organicznej, którą każdy w naszej społeczności  chcąc nie chcą trochę musi wykonywać. Zamiast żyć własnym życiem, stajemy się edukatorami seksualnymi czy obyczajowymi.

Pamiętam, że przechodziłem przez to, gdy wyprowadziłem się z domu i zacząłem studiować. Miałem wtedy takie podejście, że już nigdy więcej nie dam się zamknąć w szafie, mówiłem o sobie wszystkim. Ludzie reagowali pozytywnie, ale jednak byli zaciekawieni – bo te naście lat temu wciąż byliśmy traktowani jako coś egzotycznego. To prowokowało mnóstwo rozmów, na każdym spotkaniu towarzyskim ktoś nowy podchodził i dostawałem ten sam zestaw pytań: jak wyglądał twój coming out, co na to rodzice, od kiedy wiedziałeś – z tych mniej niedyskretnych. Nie obrażam się na nie, poczuwam się do tej „misji edukacyjnej”, ale to kosztuje sporo energii i rozumiem, że nie każdy ma ochotę to robić.

Twój głos wybrzmi teraz jeszcze głośniej, bo Słoń ma szansę trafi ć do dużej publiczności.

Fajnie, gdyby tak się stało, bo przecież sprawy, o których opowiadam: miłość, dojrzewanie, relacje z rodzicami, wybór własnej drogi – są w miarę uniwersalne. Ale ja, tak jak powiedziałem w Gdyni, robiłem „Słonia” głównie z myślą o queerowej publiczności, to do niej chciałem trafi ć. Nie kalkulowałem, co może się spodobać statystycznemu widzowi. Nie zastanawiałem się, czy sceny seksu nie są zbyt długie lub zbyt dosłowne dla widza hetero. Albo czy w kadrze może pojawić się lubrykant, czy to będzie już za dużo. Kompletnie mnie to nie interesowało. Stawiałem w centrum queerowego widza, czyli siebie. Siebie jako widza.

Coraz więcej queerowych produkcji przynosi jednak niezły zysk. W Stanach takie tytuły jak Love, Simon czy Bros na równych prawach konkurują z produkcjami mainstreamowymi. Czy myślisz, że twój film może być znakiem, że i my jesteśmy na to gotowi?

Emancypacji nikt z polityków już nie zatrzyma – proces ten jest trudny, ale przejść go musiał każdy kraj. Te zmiany postępują od lat, idą do nas z Zachodu, który już dawno przepracował martyrologiczne wątki geja jako ofi ary i gdzie kino queerowe robi się coraz weselsze. My jeszcze je przerabiamy i myślę, że musimy to robić, dopóki nie zajdzie u nas realna zmiana społeczna. Ale wydaje mi się również, że choć zaczęliśmy dużo później, to i tak, starając się nadganiać cywilizacyjny dystans do Zachodu, przerabiamy je dużo szybciej. I to, że historie takie jak „Bros” czy „Call Me By Your Name” trafi ają do szerokiej publiczności, powinno dać do myślenia także polskim producentom i dystrybutorom, którzy wciąż są dość zachowawczy. „Słoń” oczywiście z tymi dużymi tytułami nie może się mierzyć – porównałbym go raczej do amerykańskich filmów niezależnych – ale przecież nie wszystkie fi lmy muszą mieć kilkaset tysięcy widzów, wielkie nazwiska w obsadzie i zdobywać Oscary jak „Tajemnica Brokeback Mountain”. Skromne, osobiste produkcje też są potrzebne, bo kropla drąży skałę.

Pozytywne reprezentacje pomagają w oswajaniu się z homoseksualnością. Mnie amerykańska popkultura bardzo w tym pomogła.

Ja pamiętam, że kiedy w „Magdzie M.” pojawił się bohater gej, to przeszył mnie dreszczyk emocji – sam jeszcze nie wiedziałem o sobie wszystkiego, dopiero siebie poznawałem, a tu na ekranie zostaje to nazwane. Paraliżuje cię to, bo teraz masz kilka minut, żeby się czegoś dowiedzieć. U mnie w domu słowa „gej” czy „lesbijka” nigdy nie padły – ani w pozytywnym, ani w negatywnym kontekście. Po prostu nie było ich w słowniku. Dlatego w dzieciństwie wszystkiego dowiadywałem się z filmów, głów nie amerykańskich, bo one były najbardziej dostępne. W Nowym Targu było jedno małe kino (Internet dopiero raczkował) i jednym z pierwszych filmów, które tam zobaczyłem, były „Godziny” Stephena Daldry’ego. Meryl Streep grała tam postać będącą w związku z kobietą i dla mnie to był totalny szok. Dlaczego one ze sobą mieszkają? Dlaczego śpią w jednym łóżku? A przede wszystkim: dlaczego nikt dookoła nie reaguje? Nie powiem ci dokładnie, ile miałem lat, ale już wtedy wiedziałem, że jakoś mnie to dotyczy. Stopniowo sięgałem po kolejne tytuły, aż natrafi łem na amerykańskie „Queer as Folk”, które dało mi solidną queerową edukację. (śmiech) Polskich produkcji wówczas nie było. Przypominam sobie jedynie, że spore wrażenie zrobiła na mnie „Senność” Magdaleny Piekorz – jednym z przeplatających się w fi lmie wątków była historia lekarza (Rafał Maćkowiak), który zakochuje się w dresiarzu (Bartosz Obuchowicz). Po latach widzę, jak odważne było to w tym 2008 r.

Zawsze jednak dostępna była pornografia

Ja w tamtych czasach miałem raczej styczność z pornografią hetero i orientowałem się, że bardziej niż na dziewczyny, patrzyłem na kolesi. Dziś dostęp do pornografii jest jeszcze łatwiejszy, na szczęście jest też znacznie więcej reprezentacji gejowskich relacji w wersji niepornograficznej.

U ciebie sceny intymne wyszły fajnie nie pornograficznie, ale i nie pruderyjnie. Jak nad nimi pracowałeś? Mieliśmy na planie koordynatorki do spraw intymności: Kasię Szustow i Martę Łachacz – to na szczęście staje się dziś w produkcji filmowej standardem. Taka osoba ma przede wszystkim zapewnić bezpieczeństwo aktorom, którzy są bardzo narażeni na nadużycia. Dużo się słyszy skandalicznych historii z planu, więc starałem się o to szczególnie zadbać. Bo jeśli aktorzy czują się komfortowo, to nie narażamy nikogo na niepotrzebne traumy i to przekłada się na sposób, w jaki sceny intymne ostatecznie wypadną. Gdy czują się bezpiecznie, mogą skupić się na graniu, nie musząc przejmować się tym, że zaraz zostaną przekroczone jakieś granice. Wiedzą, że w każdym momencie mogą powiedzieć „nie” i mogą to powiedzieć koordynatorce – osobie, która jest tam specjalnie dla nich – a nie reżyserowi, co może być dla aktora stresujące. To bardzo ważne, by jeszcze przed włączeniem kamery przeczytać z koordynatorką scenariusz i skupić się na scenach intymnych, określić, co będzie widoczne, i razem z aktorami stworzyć choreografię tych scen.

Jak dobrałeś ze sobą aktorów, by na ekranie czuć było chemię

 Zorganizowałem spotkanie u siebie w mieszkaniu, nie było pieniędzy na większy casting. Zaprosiłem więc trzech aktorów, co do których czułem, że to może być to. I już wtedy, poznając Janka Hrynkiewicza, poczułem, że znalazłem Bartka, bo szukałem kogoś, kto w spojrzeniu miałby wrażliwość, ale i siłę – a Janek właśnie coś takiego ma. Wtedy na casting zaprosiłem też Pawła Tomaszewskiego, chciałem zobaczyć ich razem w tej konfi guracji. Dostali zadanie, by zaimprowizować pierwsze spotkanie swoich postaci, a jako że się nie znali wcześniej, to także dla nich było to pierwsze spotkanie. Wtedy Paweł zapytał, czy może Janka powąchać, i stwierdziłem, że tak bardzo pasuje to do jego postaci, do początku tej relacji, że weszło to do scenariusza. Potem jeszcze wielokrotnie się widywaliśmy, robiliśmy sporo prób, bo wiedzieliśmy, że na planie nie będzie już na nie czasu ani przestrzeni. Bardzo wiele to dało. Dzięki temu już pierwszego wspólnego dnia zdjęciowego chłopaków zobaczyłem, że faktycznie mamy tę chemię, że będzie ją czuć na ekranie.

Z Pawłem Tomaszewskim, wyoutowanym aktorem, mieliśmy wywiad w Replice (nr 82); producentem jest Jakub Mroz z Tongariro, które jest dystrybutorem tęczowych filmów. Słoń jest więc queerowy nie tylko tematycznie, ale i produkcyjnie. Jak wpłynęło to na pracę na planie, który wiadomo bywa dość brutalnym miejscem?

Wiesz, ja całe życie chciałem robić fi lmy, ale w pewnym momencie z tego zrezygnowałem właśnie z powodu tego, czego nasłuchałem się o planach fi lmowych: jaki to maczystowski świat, jak toksyczne panują tam relacje. Później, kiedy dostałem pracę jako asystent kierowniczki produkcji, zobaczyłem, że nie musi tak być, że jest przestrzeń na inną wrażliwość. I zależało mi, by u nas też była. Ale to musi wyjść z góry: od reżysera, od producenta, od operatora – i od tego, jak my się do siebie odnosimy zależy, jak kształtują się kolejne relacje na planie. Ważne jest też, by dobierać ludzi nie tylko z uwagi na doświadczenie, ale i charakter. By się zastanowić, czy będą do siebie pasować vibe’em, czy będą chcieli grać do tej samej bramki, czy czują temat i potrzebę, by wspólnie opowiedzieć tę historię. Stąd rzeczywiście pojawiło się w ekipie sporo queerowych osób i pewnie to również wpłynęło na bardzo rodzinną atmosferę, która wytworzyła się na planie. Podczas zdjęć wszyscy się przytulaliśmy, przychodziliśmy na plan szczęśliwi – film miał być więc nie tylko „przytulasem” dla widza, ale też okazał się nim i dla nas.[/restrict]

Aktorka Joanna Balasz: To nie jest moja „siostra” ani „kuzynka” – to jest moja kobieta!

Z aktorką JOANNĄ BALASZ rozmawia Małgorzata Tarnowska

fot. Filip Boczek

Jaka wyglądała twoja droga do publicznego coming outu?

Po pierwsze, zaczęło mnie irytować, że obcy ludzie nazywają moją partnerkę siostrą, kuzynką, koleżanką. Nawet na lotnisku słyszałam: „Dobra, pani siostra wzięła walizki”. Po drugie, wszyscy w moim otoczeniu wiedzieli, że jesteśmy razem od 5 lat – czy to na planach zdjęciowych, czy w teatrze. Nigdy nie byłam osobą skrytą. Ale kiedy obcy ludzie widzą dwie dziewczyny, pierwsza ich myśl jest taka: „Gdzie są ich faceci?”, i musisz się tłumaczyć. W pewnym momencie zaczęły mnie denerwować te codzienne coming outy. Stwierdziłam, że wolę zrobić jeden porządny i mieć go już z głowy. (śmiech) Bo jak już dokonasz jednego dużego, małe przestają być tak stresujące.

I rzeczywiście tak było? Publiczny coming out zniwelował stres związany z tymi małymi, codziennymi?

Publiczny coming out dał mi power, żeby powiedzieć: „O, nie. To jest moja kobieta, a nie moja koleżanka!”. Doszłam do wniosku, że a właśnie nie! A właśnie będę wszystkich poprawiać i sprawiać im dyskomfort, bo to ja czuję dyskomfort, kiedy ktoś zakłada, że to jest moja kuzynka! To też sprawiło, że mnie zaczęło się łatwiej żyć. Jest mi dużo lepiej i dużo osób zaskoczyło mnie pozytywną reakcją. To właśnie spowodowało, że mam ochotę powiedzieć: „To jest moja kobieta”. A kiedyś odpuszczałam.

Co cię wcześniej powstrzymywało przed coming outem?

[restrict]Kiedyś kompletnie nie chciałam się outować publicznie. Uważałam, że moje życie jest moją prywatną sprawą i że jeśli o tym powiem, wpuszczę do niego innych ludzi. Dam im zaproszenie do rozmów, patrzenia, dogadywania. Zawsze wolałam, żeby nikt nie wiedział, z kim jestem. Było to było dla mnie bezpieczniejsze.

Co się zmieniło?

Dużo ludzi – też z naszego środowiska LGBT+ – miało do mnie pretensje. Wręcz usłyszałam kiedyś zarzut o homofobię, bo się nie udzielałam. Moja reakcja była wtedy taka: „Ale co ja mam robić? Ja nie jestem stwórcą tego świata. Też mam uczucia. Nie wyoutowałam się nie dlatego, że jestem homofobką, tylko dlatego, że nie jestem na to gotowa”. Jest duży nacisk na outowanie się, ale nikt nie myśli o tym, czy dana osoba ma do tego przestrzeń.

Najbardziej aktualny przykład: Kit Connor, aktor z serialu Heartstopper. Osiemnastolatek, który wyoutował się jako biseksualny pod presją społeczną i odważnie wytknął tę hipokryzję. (patrz również s. 92 i 95 – przyp. red.)

Kiedy człowiek ma przestrzeń do coming outu – w swoim czasie – może pozbyć się stresu, np. rozmawiając z najbliższymi. Ten chłopak nie był gotowy na coming out. Nie powinno tak być. Ja jestem po trzydziestce i stwierdziłam, że nie chcę już być osobą, która żyje w bezpiecznej bańce.

A jak wyglądało twoje dorastanie?

Wychowałam się w Opolu – mieście mniejszym niż Warszawa, ale nadal wojewódzkim. (śmiech) W liceum były wokół mnie osoby LGBT+. Przyjaźniłam się z ludźmi z sąsiedniej szkoły – plastycznej. To było bardzo otwarte środowisko, więc nigdy nie miałam w nim problemów. Po szkole wyjechałam do Krakowa, gdzie mieszkała moja siostra. Chciałam tam poszukać pomysłu na siebie. Nie wiedziałam jeszcze, co chcę robić. Pracowałam tam, a aktorstwo wynikło przypadkiem. Dostałam się na studia, jak miałam 21 lat.

Spotykałaś się wtedy z dziewczynami?

W tym okresie byłam w sumie w sześcioletnim związku z kobietą. Zaczęłyśmy być razem, kiedy miałam 19 lat, ale w końcu się rozstałyśmy, bo już nie pasowałyśmy do siebie. Człowiek bardzo się zmienia między 19. a 25. rokiem życia.

To był twój pierwszy poważny związek? Ja wszystkie związki traktowałam poważnie. (śmiech)

Zrobiłaś coming out przed rodziną jeszcze przed wyjazdem z Opola?

Mam bardzo fajny kontakt z mamą i siostrą i bardzo szybko im o sobie powiedziałam, żeby uciąć niepotrzebne rozmowy na temat ślubu czy szukania chłopaka. Rozmawiałyśmy o wszystkim i wiedziały.

Zaakceptowały cię od razu?

Na początku to było dla nich ciężkie – nie bały się o to, że będę miała dziewczynę, tylko o to, co powiedzą sąsiedzi, co pomyśli babcia. Mówię: „Ludzie, to ja mam »problem«, a nie wy!”. Każdy woli urodzić się taki, żeby nie mieć problemu. Gdyby teraz ktoś mnie zapytał, czy wolałabym się urodzić hetero, czy lesbijką, to oczywiście powiedziałabym, że lesbijką, bo jestem szczęśliwa. Ale wtedy zastanawiałam się, po co w ogóle mnie to spotkało. Bycie hetero było łatwiejsze, przystępne. Przyjeżdża babcia i pyta: „Masz chłopaka?”, a ty rozwijasz swoją historię. U nas rozmowa zamierała. W takich momentach dziecko zaczyna się czuć gorsze, jakieś dziwne, bo pewnych tematów nie ma.

Jak sobie z tym poradziłaś?

Siłę dała mi gigantyczna kłótnia z mamą, w której wytłumaczyłam jej, że jeśli się nie ogarnie, to sobie z tym nie poradzę. Że albo mi doda otuchy i mi pomoże, i przestanie myśleć o durnych sąsiadach, albo w pewnym momencie mogę być kolejnym punktem statystycznym. Mówię „punktem statystycznym”, bo dla wielu ludzi to jest nieważne, że osoby LGBT+ umierają z powodu homofobii. Nie raz spotkałam się ze słowami: „O, gej się zabił? Selekcja naturalna”. Ludzie zapominają, że to są dzieci, które nie mają z kim pogadać, które często mają uśmiech na twarzy, ale w środku cierpią na depresję.

Mama zrozumiała?

To ją otrzeźwiło. Stwierdziła, że mam rację – że ona nie może się przejmować tym, co powie sąsiadka, jak się dowie. Tylko tym, co ja przeżywam. I że musi się skupić na swoim dziecku, bo jestem jej dzieckiem. Oczywiście nadal boi się hejterów. Dla mojej mamy, jak chyba dla każdej mamy, najgorsze jest to, że obcy ludzie mogą obrażać jej córkę i ona niczego nie może z tym zrobić. To bezradność, którą rozumiem – też chciałabym chronić swoje dziecko.

Wspomniałaś, że wcześniej byłaś wyoutowana na planach seriali i w warszawskim Teatrze Capitol, w którym pracujesz na co dzień. W TVP też?

Nie współpracuję z TVP i nie wiem, skąd to się wzięło! (śmiech) W momencie, kiedy PiS doszedł do władzy, pracowałam w TVP, ale kontrakt na „Wojenne dziewczyny”, które były emitowane za rządów PiS, podpisałam jeszcze za poprzedniej władzy. Jednak poszła informacja, że jestem „aktorką TVP”. I chyba dobrze, bo każdy chciał to podchwycić. Gdyby napisali tylko „aktorka z TVN-u” – kogo to obchodzi? TVN jest otwartą stacją, która emituje „Kontrolę” o lesbijkach, podobnie jak Polsat, w którym w „Tańcu z gwiazdami” wystąpiła para męsko-męska. W Teatrze Capitol mam szczęście współpracować ze wspaniałą, otwartą ekipą. Ale „aktorka z TVP jest lesbijką” – to już jest nagłówek.

Opisujesz swoje środowisko jako otwarte, ale statystyki są nieubłagane. Wyoutowane aktorki możemy policzyć na palcach jednej ręki: ty, Helena Urbańska, Greta Burzyńska, Marcjanna Lelek, Justyna Wasilewska. Wśród aktorów wyoutowani są głownie ci z porządnym stażem i ugruntowaną pozycją. Wiemy o kilkunastu aktorach teatralnych, ale o stricte serialowym żadnym. Skąd ten dysonans?

Kobiety boją się powiedzieć, że są lesbijkami, bo boją się stereotypów, boją się braku pracy.

Mamy w kodeksie pracy zapis chroniący osoby LGBT+ przed dyskryminacją na tle homofobicznym jedyny taki w polskim prawie.

Zawsze mogliby powiedzieć, że wywalili cię nie dlatego, że jesteś lesbijką, tylko słabą aktorką. Wierzę w moją branżę, ale nie zdziwiłoby mnie, gdyby mnie odrzuciła, bo wiem, w jakim żyjemy państwie. Nawet teatry, które nie są publiczne, mogą liczyć na jakąś dotację od państwa. Wszystko jest powiązane z pieniędzmi. Nigdy nie wiadomo, nawet w TVN-ie, kto jest czyim kuzynem albo z kim współpracuje. Ja też przez długi czas nie chciałam się outować właśnie z obawy przed utratą pracy. W końcu zaczęłam rozumieć, że nie mogę mieć w życiu tylko teatru czy filmu. Muszę też coś wymyślić, stworzyć. Wynajęłyśmy z moją partnerką Iwonką studio – w pandemii, więc wiązało się to z ryzykiem finansowym: trzeba było kupić sprzęt, zbudować cykloramę. Ale stwierdziłyśmy, że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, rzućmy to wszystko, co mamy, i zobaczmy. Teraz jest to rentowne, bo klientów mamy nawet z zagranicy. Możemy produkować różne sesje, ponieważ mamy połączenia z klientami. To, że mamy z Iwonką inną pracę, dało nam siłę. Już nie muszę się stresować. Jeśli środowisko filmowe mnie odtrąci, to będzie przykre, ale to jest ich wybór. Jeśli nie – będę miała dwie prace.

Co z aktorkami lesbijkami, które siedzą w szafie? Były jakieś reakcje?

Takich aktorek jest bardzo dużo! Znam wiele z nich i dostawałam wiadomości, że mój coming out zachęcił je do wyoutowania się przed rodziną i przebiegło to ciężko. A to konieczny etap, żeby pójść o krok dalej. Bardzo dużo ludzi LGBT+ się nie outuje, bo nie ma życiowego partnera. Jaki jest sens się outować, jeśli się jest samym? „Jestem singlem, zapraszam”?

Jak to jaki? Żeby kogoś poznać! (śmiech)

Łatwiej jest się outować, kiedy się jest szczęśliwym w związku, żeby właśnie pokazać, że ludzie LGBT+ też mogą być szczęśliwi. Oczywiście w życiu osób LGBT+ jest też bardzo dużo smutku, ale trzeba też mówić o szczęściu i je pokazywać. Mamy duży problem w edukacji, w komunikacji z Kościołem, mamy duży odsetek samobójstw, wiemy, co się dzieje w Polsce – rozmawiamy akurat tuż przed 11 listopada… Ale mam nadzieję, że to się będzie zmieniać, jeśli pokażemy więcej szczęśliwych historii.

W takim razie opowiedz, jak się poznałyście z Iwoną.

Poznałyśmy się na Tinderze, co jest bardzo śmieszne, bo miałam go wtedy od 3 dni. To była moja pierwsza randka z Tindera w życiu. No i pykło od razu. Spotkałyśmy się i tak już zostało. Jak ją poznałam, zachowywałam się jak kompletna kretynka, bo w ogóle nie wiedziałam, co mam mówić, chociaż zazwyczaj jestem osobą w miarę elokwentną. Chyba trochę się jej bałam. (śmiech) Moja Iwonka jest trochę… posągowa. Jest bardzo śmiesznym człowiekiem, ale sprawia groźne wrażenie, co oczywiście przydaje jej się w pracy. Ale na tym spotkaniu była tak pewna siebie, że ja, sama człowiek pewny siebie, poczułam się nią zmiażdżona! Ale potem się uspokoiłam. (śmiech) To było szalone, ale tak chyba wygląda miłość.

Potrzebujemy więcej takich historii.

Mam wrażenie, że wiele osób LGBT+ nauczyło się pokory słuchania, ale nie mówienia o swoich odczuciach. W kraju, w którym żyjemy, one powodują stres, dyskomfort, i taka reakcja jest zrozumiała – kiedy zwierzę czuje dyskomfort, to kuli się i zasypia. Ludzie, czując stres i dyskomfort, zamykają się w sobie. Tym, co dało mi siłę, było powiedzenie: „Mam was wszystkich w dupie. Tylko ja mam ponosić odpowiedzialność? Nie, nie, nie! Ja sama się nie stworzyłam. Ja jeszcze mam mamę, ja jeszcze mam babcię, ja jeszcze mam siostrę, ja jeszcze mam szwagra”. Ja wszystkim powiedziałam, co mają zrobić. Powiedziałam: „Sami sobie rozmawiajcie z ludźmi. Ty zadzwoń do swojego taty, ty do swojej mamy. To mnie w ogóle nie obchodzi. Ty jesteś moją bliską osobą i dlatego powiedziałam tobie”. Powiedziałam mamie: „Do momentu, kiedy ty nie będziesz dumna ze mnie, to ty zawsze będziesz się wstydzić, że masz córkę lesbijkę. Zmień myślenie: pomyśl, że jesteś cholernie dumna, bo wychowałaś wykształconą kobietę, która jest po studiach, która jest dobrym człowiekiem, która nie ma przeszłości kryminalnej, i nigdy nie myśl o tym, że ty możesz się mnie wstydzić ze względu na moją orientację. Bo ja pomyślę, że ty jesteś niepomna! Nie możesz się wstydzić, a jeżeli kiedykolwiek ktoś coś ci powie, to pokonaj go właśnie tą bronią. Powiedz: »Nie pozwalam ci tak mówić o mojej córce. Odejdź. Jestem dumna ze swojej córki. A co robi twoja?«”. Mówię: „Odbij to, mamo”. A te wszystkie homofoby powiedzą sobie: „Aha… No tak… Ona jest dumna”.

Dobrym przykładem jest Piotr Jacoń, który z własnej inicjatywy został rzecznikiem swojej transpłciowej córki Wiktorii.

Jeżeli ludzie widzą bardzo dumnego rodzica, który ma homoseksualne lub transpłciowe dziecko, zaczynają się zastanawiać, czy to z nimi nie jest coś nie tak. Jeżeli rodzic mówi zatroskany: „No wiesz, moja córka jest lesbijką…”, to każdy odpowie: „No to chyba coś z tym zrobisz!”. „Ale co ja mogę…”. Wtedy możesz manipulować tą osobą. Jeśli rodzic nic nie mówi na nasz temat, myśląc, że robi dobrze, to jest bullshit. Milczenie nie jest dobre. Wiele rodziców tłumaczy się przed dziećmi: „Wydawało mi się, że ty się wstydzisz, że nie chcesz o tym mówić”, albo: „Ja się bałam, że jak ci zadam to pytanie, to usłyszę: »Mamo, przestań, nie jestem!«”. Boją się, że „obrażą” swoje dziecko, a przecież powinno być normalne powiedzenie do dziecka: „Nieważne, z kim się spotykasz, ja cię kocham”. Takie zdanie od mojej mamy w młodości bardzo by mi pomogło.

Wróćmy do twojej babci. Chyba nie dowiedziała się o was z Instagrama?

Nie, mama przygotowała ją wcześniej. Powiedziała: „Za chwilę dziewczyny dadzą zdjęcie do Internetu”. A ja powiedziałam mamie: „Wiesz co, mamo, to jest twoja mama. Ja już miałam przesrane, teraz ty się wykaż. Babcia może zareagować jak chce, bo jest inteligentną kobietą”. (śmiech) Mama powiedziała babci, jak jest naprawdę, że jesteśmy szczęśliwe razem, a babcia zareagowała bardzo akceptująco. Wspaniale było pojechać do rodziny po raz pierwszy w swoim życiu – a mam 31 lat – i poczuć to, co tak naprawdę nigdy dla mnie nie istniało. Zawsze było tak: siostra z mężem, ciotka z wujkiem, wszyscy w parach, a ty siedzisz i masz tyle do opowiedzenia, że się zakochałaś, że wyjechałyście na wakacje… A ty nie możesz o tym powiedzieć. A teraz w końcu mam z nimi tematy do przegadania. Żałuję tylko jednej rzeczy – że nie zrobiłam tego wcześniej.[/restrict]

 

Joanna Balasz (ur. 1991) – aktorka telewizyjna, filmowa i teatralna, absolwentka Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Znana z seriali takich jak „Wojenne dziewczyny” czy „Odwróceni. Ojcowie i córki”. W czerwcu 2022 r. dokonała publicznego coming outu, publikując wpis na Instagramie, w którym zamieściła zdjęcie ze swoją partnerką, menadżerką gwiazd Iwoną „Ivy” Piotrowską, z podpisem: „Jestem dumna z tego, kim jestem i z kim jestem. Nie tylko w czerwcu, a każdego dnia”. Zdjęcie zostało wykonane w profesjonalnym studiu fotograficznym w Warszawie, które Joanna z Iwoną otworzyły w czasie pandemii.

Mateusz Sobiecki: „Jestem gejem i oficerem Wojska Polskiego”

MATEUSZ SOBIECKI, oficer Wojska Polskiego, pilot w 8. Bazie Lotnictwa Transportowego na krakowskich Balicach, prawdopodobnie jako pierwszy żołnierz w Polsce robi publiczny coming out. Dwa lata temu ujawnił się przed swoimi współpracownikami_czkami. W lipcu br. w Wiedniu wziął ślub ze swoim narzeczonym Pawłem Gwiaździńskim. Rozmowa Tomasza Piotrowskiego

fot. Anken Berge

Pomysł rozmowy z wyoutowanym mundurowym gejem – żołnierzem, policjantem czy strażakiem – przyszedł mi do głowy ponad rok temu. Reakcja redakcji? „Byłoby super, tylko czy kogoś takiego znajdziemy? Kto się na to zdecyduje? Chyba to jeszcze nie ten moment”. Odpuściliśmy. Mijały miesiące. W tym czasie coming out zrobił Andrzej Piaseczny, pojawił się pierwszy polski gejowski randkowy reality show „Prince Charming”, ujawniło się aż pięć polskich aktorek, społeczność trans miała i nadal ma swój aktywistyczny gigantyczny boom. A przede wszystkim – Rosja napadła na Ukrainę, co całkowicie zmieniło nasze wspólne poczucie bezpieczeństwa, a jednocześnie spowodowało, że temat osób LGBT+ w wojsku pojawił się w dyskursie publicznym (m.in. za sprawą ukraińskiego stowarzyszenia „Wojskowi LGBT na rzecz równych praw” zrzeszającego żołnierki i żołnierzy, mówiąc otwarcie o swojej orientacji – przyp. red.). Tym bardziej zależało mi, by pokazać, że w polskim wojsku służą nie tylko mężczyźni heteroseksualni.

Jakieś pół roku temu wróciłem z pomysłem na zebranie redakcji. Kolega polecił mi kogoś z Instagrama. Sprawdziłem – co prawda fotki w wojskowym mundurze ma, ale to tylko takie upodobanie, żołnierzem nie jest. Dołączyłem do grupy na FB „GEJE MUNDURY (policjanci, żołnierze, strażacy, piloci) – [18+]”. Śledziłem każdy post. Wszyscy faceci chętni, by poznać mundurowego, ale czy ktokolwiek z nich nim jest? Napisałem post-ogłoszenie, że szukam do wywiadu. Pod nim dziewięć reakcji i trzy komentarze. Jeden to życzenie powodzenia, drugi propozycja seksu oralnego, trzeci obwieszczał to, co już sam wiedziałem: „Pewnie będzie z tym problem”. Dostałem też jednak trzy wiadomości prywatne. Pierwsza była kolejną propozycją spotkania na seks. Druga – pomyłką (mężczyzna okazał się nie żołnierzem, a grabarzem). Trzecia – trafiona: mężczyzna żołnierzem nie jest, ale zna kogoś, kto może i by zgodził się na wywiad. Pyta jednak, na jaką gratyfikację może liczyć. Zgodnie z prawdą odpisuję, że nikomu za wywiad nigdy nie płaciliśmy i to się nie zmieni. Próbuję jednak przekonać tajemniczego (nie)znajomego, mówiąc, że na pewno zapisałby się na kartach historii polskiej społeczności LGBT+. „Sława za utratę pracy to słaba oferta, pozdrawiam” – przeczytałem w odpowiedzi. Minęły kolejne miesiące. Udało mi się dotrzeć do trzech osób – żołnierza, policjanta i strażaka. Jednak wszyscy odmówili – albo mówili, że nie są gotowi, albo że boją się stracić pracę. Poradzili, by szukać kogoś już na emeryturze. Proszę ich o pomoc, ale więcej się nie odzywają. Nagle w sierpniu dzwoni do mnie Mariusz Kurc, nasz naczelny: „Tomku, ucieszysz się. Mam wojskowego!”. Za kontakt do Mateusza Sobieckiego dziękujemy Maciejowi Sosze i Mateuszowi Wartędze, małżeństwu lekarzy (Maciej udzielił nam wywiadu w „Replice” nr 87, a obaj pozowali do naszego nagiego kalendarza na 2021 r.). Rozmawiam z Mateuszem online.

Udało mi się dotrzeć do trzech mundurowych gejów. Wszyscy bali się publicznego coming outu. Ty nie czujesz tego strachu?

[restrict]Dzisiaj wypowiadam się dla „Repliki” nie jako reprezentant Wojska Polskiego, tylko osoba prywatna, mówiąca o swoim subiektywnym doświadczeniu coming outu. Odpowiem pytaniem na pytanie: dlaczego miałbym stracić pracę? Nie ma nigdzie przepisu, że gej nie może pracować w Wojsku Polskim. I jak widać – może. Dwa lata temu zrobiłem coming out w pracy – jak dotąd nic się dla mnie nie zmieniło.

Nie miałeś obaw?

Miałem wielkiego stresa, oczywiście! Ale co miałem zrobić? Do końca życia udawać kogoś, kim nie jestem? Mówić o jakiejś wyimaginowanej dziewczynie? Kłamać w odpowiedzi na każde pytanie, co robię w weekend? Co mogę ci powiedzieć? Tak, w wojsku są homofobiczne żarty i żarciki – bałem się, że osoby je opowiadające rzeczywiście tak myślą. Bywały też sytuacje, gdy ktoś wprost sugerował: „Ty chyba jesteś pedałem”. Wtedy dopiero zastanawiałem się, jak zareagować. Bo czujesz się „przyłapany”, nie wiesz, czy ta osoba „tylko tak żartuje”, czy rzeczywiście coś wie. Na siłę więc udajesz głupiego: „Jak to? Gdzie ja niby gejem mam być? O czym ty mówisz?!”.

A teraz, gdy jesteś wyoutowany? Atmosfera się zmieniła?

Niekoniecznie, ale teraz ja mogę się już z tego śmiać i to jest wolność. Nie czuję się personalnie szykanowany, nikt mi nie docina w pracy. Dwa lata temu poznałem mojego obecnego męża i stwierdziłem, że nie zamierzam się ukrywać, bo życie nie polega na tym, żeby udawać kogoś, kim się nie jest. Wcześniej też byłem w długim, pięcioletnim związku z facetem, ale on też siedział głęboko w szafie, więc nie przeszkadzało nam to, że nikt nic o nas nie wie. W naszym biurze – tak, w wojsku też są zwykłe biura z komputerami itd., nie biegamy cały czas po poligonie – są dziewczyny, a jak chyba wszyscy wiemy – przed dziewczynami chyba trochę łatwiej jest się wyoutować, (śmiech) więc to im powiedziałem najpierw. Pogadałem, pogadałem, a one od razu, że spoko, że wiedziały od dawna. Były złe, że tak długo z tym czekałem! Potem założyłem konto na Instagramie, wrzucam tam zdjęcia z Pawłem. Wiesz, o dziwo zasięgi nabiły mi się tam bardzo szybko, poniosło się w środowisku wojskowym! (śmiech) Muszą dziś o mnie wiedzieć chyba wszyscy z jednostki, tym bardziej że Paweł wrzuca nasze wspólne zdjęcia też na Facebooka. Czy coś się zmieniło? Nie, w pracy czuję się zupełnie normalnie. Ani nikt mi nie gratuluje, ani nie wyzywa – jest OK. Wszyscy zachowują się tak, jakby nic się nie stało, i chyba przecież właśnie o to chodzi. Powiem szczerze, że tego się nie spodziewałem.

A czego się spodziewałeś?

(chwila ciszy) Wiesz, że nawet nie wiem? Jakiejś afery? Totalnie wszystkiego najgorszego? Że mnie wyśmieją, że nie będą chcieli podać mi ręki, że nie będą chcieli ze mną pracować? Że ktoś z przełożonych zrobi mi pod górkę, żeby tylko znaleźć jakiś sposób na zwolnienie mnie? Nie umiałem tego nawet nazwać, po prostu wcześniej miałem przekonanie, że nie mogę tego zrobić, że nic z tego dobrego nie będzie. Same czarne scenariusze, które się nie sprawdziły. Teraz z okazji naszego wesela zawnioskowałem do kadr o urlop okolicznościowy. We wniosku napisałem, że chodzi o mój ślub z moim mężem. Dostałem. Tak samo jak inni dostają przy okazji ślubu heteroseksualnego. Sam byłem miło zaskoczony.

Zastanawiam się, czy gdybyś był na niższym stanowisku w wojsku, byłoby tak samo. Pilot to dość elitarna pozycja. Jako szeregowy nie byłoby trudniej?

Myślałem o tym. Jestem oficerem. Będąc wojskowym niższego stopnia, na pewno masz nad sobą po prostu więcej przełożonych, więcej osób, które mogłyby być ci nieprzychylne. Ale to teoria. Pamiętajmy, że dziś głównym filarem wojska są żołnierze zawodowi, a nie jak dawniej – zbiór mężczyzn z różnych środowisk, którzy muszą odbyć obowiązkową służbę. W wojsku pracują dziś naprawdę poważni ludzie, profesjonaliści, którzy wiedzą, co robią i co chcą robić w życiu. Nie szukają dramatów tam, gdzie ich nie ma.

Duże jest środowisko osób nieheteronormatywnych w wojsku?

Znam kilkanaście osób – gejów i lesbijki. Są wyoutowane jednak tylko w bezpiecznym środowisku, nie mówią o tym swoim kolegom i koleżankom w pracy.

Przed swoim coming outem rozmawiałeś z nimi o tym? Pytałeś o radę?

Rozmawiałem z jednym kolegą, ale… szczerze, nie pamiętam dokładnie, co powiedział. Nie chciałem innych rozpytywać, by nie czuli presji. Każdy wie, kiedy jest jego moment. Ja zrobiłem to w wieku 30 lat. Na każdego przyjdzie czas – mam nadzieję, że szybciej niż na mnie, bo naprawdę – nie ma się czego obawiać. Gdybym miał to zrobić jeszcze raz, zrobiłbym to – może nawet wcześniej.

A po coming oucie interesowali się reakcjami?

Żadna z tych osób nawet o nie nie zapytała. Temat jakby nie istniał. Jak ktoś będzie chciał, na pewno zapyta, nie chcę ich namawiać, bo to za duża odpowiedzialność. Jeden z moich kolegów, wojskowy, miał próbę samobójczą. Nie chcę powiedzieć, że ukrywanie orientacji miało na to główny wpływ, bo wiem, że było wiele czynników. Jednak dla osoby, której życie polega wyłącznie na pracy, osoby, która nie pracuje osiem, a 16 godzin dziennie i wiąże z pracą ogromne nadzieje, myśl, że coming out mógłby zrujnować całe to życie, sprawia, że taka opcja nie wchodzi w grę. A życie w szafie też jest bardzo ciężkie.

W amerykańskim wojsku w latach 1993-2011 obowiązywała zasada don’t ask don’t tell, która zabraniałżołnierzom demonstrowania homoseksualności, a ich przełożonym pytania o nią. Heteroseksualność tej zasadzie nie podlegała, była to więc jawna dyskryminacja. Szacuje się, że z armii wydalono z tego powodu 17 tysięcy osób. W Polsce na szczęście taka zasada nie obowiązuje, ale chyba istnieje w świadomości osób pracujących w Wojsku Polskim.

Zdecydowanie istnieje ona w naszych głowach. Ten strach po prostu jest, był też w mojej głowie. Wychodząc na randki, cały czas się rozglądałem, czy ktoś z wojska mnie nie widzi, czy mnie nie przyłapie, czy nie pozna mojej tajemnicy. Może to filmy utrwaliły ten stereotyp, że wojsko pełne jest napakowanych, twardych, okrutnych mężczyzn, którzy marzą tylko o tym, by udupić młodych rekrutów? Może jest to jakiś mit żołnierza patrioty i koniecznie katolika, za którym we wszystkich piosenkach szaleją dziewczyny?

Za mundurem panny sznurem.

No właśnie nie tylko panny, niektórzy kawalerowie też. (śmiech) A może to inny mit – geja jako „zniewieściałego” mężczyzny, który nie ma wiele siły i boi się ubrudzić, też zresztą przez lata utrwalany w filmowych produkcjach? Naprawdę nie wiem. Wiem tylko, że sam jestem żywym przykładem: to wszystko mity. Ostatnio w restauracji spotkaliśmy z Pawłem mojego dowódcę. Już po moim coming oucie. Dzień dobry, dzień dobry i tyle. Kolega z wojska zaprosił mnie na swoje wesele. Z góry przepraszał mnie, że napisał „z osobą towarzyszącą”, ale po prostu nie wiedział, jak mój narzeczony ma na imię i nazwisko. Żołnierze i żołnierki to naprawdę nie jest banda homofobów.

Od dziecka chciałeś być żołnierzem?

Miałem talent do rysowania, więc bardziej chciałem pójść na akademię sztuk pięknych, ale jak to w życiu bywa – wyszło inaczej. Mój dziadek i babcia, a nawet prababcia, byli wojskowymi, ale nigdy mnie nie namawiali do wojska. To mama zaproponowała, że może poszedłbym do liceum lotniczego w Dęblinie. Stwierdziłem, że czemu nie. Gdy skończyłem to liceum, poszedłem na studia do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. I tak zostałem pilotem.

Wybierając takie liceum, wiedziałeś już, że jesteś gejem?

Miałem już przeczucie, że jestem „inny”. Potem coraz bardziej sobie to uświadamiałem. Będąc w liceum, już byłem prawie przekonany, ale starałem się jeszcze tego do siebie nie dopuszczać. Czy to odwiodłoby mnie od decyzji o byciu zawodowym wojskowym? Wtedy byłem głęboko w szafie, więc nie myślałem o tym w tych kategoriach. Szkoła była dla mnie przede wszystkim sposobem na zdobycie wykształcenia i zawodu.

Jak przebiegała dalej twoja droga zawodowa?

Studia trwają 5 lat i po nich zostaje się zawodowym żołnierzem w stopniu młodszego oficera. Generalnie większość to nauka jak na innych studiach, ale nie ma 3 miesięcy wakacji, tylko 30 dni urlopu, jak w pracy, no i masz praktyki, jak np. w moim przypadku – latanie różnego rodzaju samolotami transportowymi. Po studiach, w 2014 r., otrzymałem promocję na podporucznika i dostałem przydział na jednostkę w Krakowie. Dokładnie na Balicach w 8. Bazie Lotnictwa Transportowego. Cała moja kariera przebiega właściwie tam. W jej trakcie byłem m.in. ponad rok na misji Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku. Szczegółów nie mogę ci opowiedzieć, bo to tajemnica wojskowa.

Wspomniałeś, że rodzina ma wojskowe tradycje. Wiele mówi się o szczególnym rygorze w takich rodzinach. Jak zareagowali na twój coming out?

Dziadek zmarł parę lat wcześniej, ale akurat to była taka kochana osoba – zupełnie nie typ „wojskowego po przejściach”. Babcia powiedziała, że najważniejsze jest dla niej moje szczęście. A moi rodzice? Specjalnie do nich pojechałem, by się wyoutować. Tata akurat był na nocnej zmianie w pracy, usiedliśmy z mamą do stołu, nalaliśmy sobie winko, gadaliśmy, gadaliśmy. W pewnym momencie mama zajrzała mi głęboko w oczy: „Dziecko, czemu ty mnie ciągle okłamujesz?”. Ja pytam: „Ale o co ci chodzi?”. Ona: „Ty już dobrze wiesz”. Ja: „No, jakbym wiedział, tobym nie pytał”. (śmiech) Ale ona jest uparta: „Dobrze wiesz!”. No i zmiękłem w końcu i powiedziałem wprost: „Chcesz, bym ci powiedział, że jestem gejem?”. A ona: „No tak! Nie mogłeś od razu?!”. (śmiech) No i wtedy dodała już tylko, że OK, tylko żebym nie mówił jeszcze ojcu, bo go musi do tego przygotować. To mnie akurat zaskoczyło, bo plan był inny, ale dobra. Dwa tygodnie później kuzynka, która mieszka w mojej rodzinnej miejscowości, chrzciła swoje dziecko. Ona już o mnie wiedziała, więc jej tylko zapowiedziałem, że będę z Pawłem. Pojechaliśmy tam, ale dzień wcześniej trzeba było przenocować, więc wylądowaliśmy u rodziców. Nie lubię owijać w bawełnę, więc od razu z grubej rury przedstawiłem ojcu Pawła, mówiąc, że to mój chłopak. W ten sposób tata się dowiedział. (śmiech) Teraz to on ma chyba więcej tematów do rozmowy z Pawłem niż ze mną. (śmiech) A wtedy na tych chrzcinach wszyscy się dowiedzieli za jednym zamachem – dziadkowie, kuzyni, kuzynki, wujkowie, wszyscy.

Wciąż mowisz o Pawle jak się poznaliście?

Akurat wróciłem z misji w Iraku. Mój kumpel gej zaproponował, żebyśmy poszli na imprezę do jego kolegi – właśnie Pawła. Byłem wtedy w innym związku, chociaż od lat już nam się średnio układało, generalnie nie chciało mi się imprezować. Odmówiłem. Kolega jednak nie odpuszczał i jakiś czas później znowu zaczął mnie namawiać na imprezę u Pawła. Poszedłem. Coś tam między nami kliknęło. Następnego dnia mój ówczesny facet zrobił mi aferę, zażądał, żebym dał mu przeczytać wiadomości na moim telefonie. Stwierdziłem, że dość mam takiej kontroli. Rozstaliśmy się. Spotkałem się wtedy z tym samym kumplem, opowiedziałem, co się stało. No i tak, napisałem do Pawła. Gwoli ścisłości, ja napisałem, a kumpel kliknął „Send”. Poszedłem z Pawłem na randkę, potem na drugą i było jak w tym dowcipie o lesbijkach, bo ja naprawdę po drugiej randce się do Pawła wprowadziłem. (śmiech)

Paweł od początku wiedział, że jesteś zawodowym wojskowym?

Pewnie. I w ogóle go to nie kręciło. (Mateusz wybucha śmiechem, ale słyszę też jakiś inny głos, Mateusz odwraca w jego stronę głowę) Mówi, że militariami fascynował się od dawna, ale nie wiedział, że żołnierzami także. (śmiech) Paweł pracuje w zupełnie innej branży. Jest pracownikiem badawczym i dydaktycznym na Uniwersytecie Jagiellońskim, w Instytucie Psychologii Wydziału Filozoficznego. Prowadzi też badania nad dezinformacją w mediach społecznościowych na Collegium Medicum UJ. Ostatnio obronił doktorat z filozofii, w przyszłym roku będzie bronił drugi doktorat z neuronauk poznawczych.

Bycie pilotem w wojsku to chyba zawód wysokiego ryzyka. Nie boi się o ciebie?

Obiecałem, że nie będę wyjeżdżał na misje. Paweł tego nie chce i ja też niezbyt. Wyjeżdża się na parę miesięcy, siedzisz gdzieś na końcu świata, a twoja druga połówka czeka na ciebie w domu. Nic fajnego. Teraz też czasem wylatuję na kilka dni i Paweł dalej mówi, że się o mnie martwi. Taki misiek z niego… (Mateusz zerka gdzieś za obiektyw kamery)

Kiedy wzięliście ślub?

Trzynastego lipca w Wiedniu. Myśleliśmy o Berlinie, bo blisko i tanio, ale okazało się, że cały czas obowiązują tam restrykcje covidowe i nie udzielają jeszcze ślubów osobom z zagranicy. Szukaliśmy, szukaliśmy… aż w końcu nasi znajomi, których ty i czytelnicy „Repliki” pewnie znają – ginekolog Maciej Socha z mężem Mateuszem Wartęgą, też lekarzem – zasugerowali nam Wiedeń. Napisaliśmy, złożyliśmy dokumenty, znalazłem tanie bilety i zrobiliśmy sobie ślubny wypad z naszymi świadkami. Ojcami i matkami naszego związku, czyli m.in. kolegą, który te 2 lata temu wyciągnął mnie na imprezę do Pawła.

Zależało wam na ślubie, mimo że on w Polsce nie ma prawnego znaczenia?

Na razie ten papierek nic nie daje, ale kiedyś w końcu da, wierzę w to mocno. Jest jeszcze inna sprawa – przecież nikt nas siłą w Polsce nie będzie trzymał. Na Zachodzie ten dokument jest respektowany. Ja po prostu wiem już, czego chcę od życia i kogo chcę do życia. Po poznaniu Pawła wiedziałem już, że to odpowiednia partia – on chyba też.

Żadnych tam głosów w tle tym razem nie słyszę. (śmiech)

Mateusz: (śmiech) Siedzi i się śmieje.

Paweł z offu: To on kazał mi się oświadczyć!

Mateusz: Tak, kazałem! Bo to ja zapytałem, czy będzie ze mną chodził, więc to była jego kolej, żeby zapytać mnie o rękę. (śmiech)

Ślub już był, co dalej? Dzieci?

Mateusz: Chciałbym mieć dzieci. Jestem na to gotowy i uważam, że mógłbym dać dziecku to, czego potrzebuje od rodzica. Jestem też na to przygotowany finansowo…

Paweł z offu: …no i masz partnera.

Mateusz: No i mam partnera, który też tego chce, więc… my z chęcią! Nawet z potencjalnymi babciami rozmawialiśmy o tym i były zadowolone, chociaż trochę nie wiedziały, jak to ugryźć. (śmiech) Ale mieszkamy w Polsce, więc… jeszcze trochę wody może upłynąć, zanim tymi ojcami zostaniemy. Najbliższym planem jest więc dom. Dziś dostaliśmy projekt od architekta, wiec ja już siedzę tylko nad tym, by wszystko ładnie zaprojektować. Wspominałem, że kiedyś chciałem być na ASP – więc właśnie to we mnie przerodziło się w pasję do projektowania mieszkań, co robię od kilku lat. Teraz projektuję nasz dom. Żołnierzem nie jest się całe życie, kiedyś się idzie na emeryturę. Wkrótce zaczynam studia właśnie z architektury wnętrz.

Mam jeszcze jedno pytanie, ale nie wiem, czy mogę je zadać, bo mąż chyba ciągle nas słucha.

Dawaj.

Miałeś kiedyś romans z kolegą z wojska?

(śmiech) Odpowiem tak: z polskiego wojska – nie. (śmiech)

Czyli to pewnie jeden z powodów, dla których mąż nie chce, żebyś jeździł już na misje!

(śmiech) Odmawiam odpowiedzi! (śmiech)

Myślisz, że po twoim coming oucie inne osoby ze służb mundurowych odważą się na podobny krok?

Mam taką nadzieję. Nie mogę być jakimś wyjątkowym przypadkiem. W wojsku pracują naprawdę dobrzy ludzie, którzy robią dobrą robotę. Trzeba pokazać, że osoby nieheteronormatywne są ważnym elementem tej całej układanki.[/restrict]

IG Mateusza: @szatanski_lifter

IG Pawła: @neuro_lifter

Majka Jeżowska – sojuszniczką osób LGBT

„Rodzice nie są przygotowani na dziecko LGBT+? To niech się, kurczę, przygotują! Są rodzicami, ich obowiązkiem jest zrozumieć swoje dziecko i kochać je, niezależnie od tego, kim jest!” – napomina MAJKA JEŻOWSKA. Rozmowa Mateusza Witczaka

fot. Kasia Paskuda

Andrzej Piaseczny długo nie potrafił o swojej miłości mówić, a co dopiero śpiewać. Wasza współpraca przy singlu Miłość go ośmieliła?

Andrzej obchodził jubileusz – 50. urodziny, chwila, w której podsumowujemy życie, ale i patrzymy w przyszłość. On już nie musi udawać kogoś, kim nie jest. Owszem, długo dojrzewał do coming outu, ale każdy ma swoje tempo, a to był dobry moment.

środowisku podniosły się głosy, że spóźniony.

Nikomu nic do tego! Sama wiele lat słyszałam pytania: „Kiedy coś nagrasz dla dorosłych?”, „Czy nie jest ci ciężko śpiewać tylko dla dzieci?”. A ja, żeby iść w nową stronę, potrzebowałam dużej zmiany w życiu.

Kiedy Andrzej napisał tekst do tej piosenki, wysłał mi wiadomość: „Majka, będziesz ze mnie dumna, jedna zwrotka jest gejowska, a druga lesbijska”… Ale sama piosenka nie jest kontrowersyjna. Andrzej śpiewa w niej po prostu o miłości, o prawie do niej, o możliwości wyboru, kogo kochamy. Miłość dla każdego człowieka jest jak powietrze, nie powinno się jej bać i kryć przed światem.

Mimo to wiele stacji zdecydowało się nie grać waszego singla.

[restrict]Byłam trochę rozczarowana, że „Miłość” nie stała się radiowym hitem. Ma przecież niebanalną melodię, która wpada w ucho, dobry tekst, jest zgrabnie zaśpiewana; wielu fanów Andrzeja twierdzi, że to jeden z jego najlepszych utworów w ostatnich latach… Ale co zrobić, takie życie. Moich piosenek też nie słychać w głównych radiostacjach, a przecież istnieję, tworzę i gram mnóstwo koncertów. Na szczęście dzisiaj to nie radio decyduje o tym, czy piosenka staje się przebojem. Słuchacze Andrzeja pokochali .ten utwór, wyjątkowy teledysk do „Miłości” również zdobył uznanie.

Czy jednak Piaseczny jak wcześniej Maria Peszek i Natalia Przybysz nie zamknął sobie drogi na festiwale TVP?

A kto tam w ogóle jeszcze chce występować oprócz wykonawców nurtu disco polo?

Maryla Rodowicz.

Wolny człowiek nie tęskni za takimi imprezami, bo nie chce mieć zakneblowanych ust. Artysta spokojnie da sobie zresztą radę bez nich, jest wiele innych scen, festiwali „bez spinki”, np. Kazimiernikejszyn. Poza tym Andrzej po premierze płyty „50/50” zaliczył fantastyczny sezon koncertowo-medialny i nie może narzekać.

Mimo to w szafach wciąż siedzi sporo artystów z muzycznego świecznika, również tych otwarcie flirtujących z queerową estetyką.

Ich muzyka, ubiór i sposób bycia mogą być pewnego rodzaju deklaracją… Ale z Andrzejem było inaczej. To klasycznie przystojny facet w garniturze, w którym kocha się pół Polski. I ta miłość nie znikła, fanom i fankom zupełnie jego orientacja nie przeszkadza; widzą w nim przede wszystkim artystę.

Dziś Majka Jeżowska otwarcie zabiera głos na temat mniejszości Ale twój aktywizm zaczął się chyba na PolandRocku, na którym wystąpiłaś w tęczowej spódnicy i wsparłaś ze sceny osoby LGBT+?

Nie, ja się nijak nie zmieniłam, po prostu nikt mnie o moje poglądy wcześniej nie pytał. Śpiewałam głównie dla dzieci, więc niektórzy nie traktowali moich poglądów z powagą, nie widzieli we mnie kompetentnej artystki i kobiety. Tymczasem w moich piosenkach zawsze promowałam tolerancję.

W latach 90. mieszkałam w Stanach, dokąd wyjechałam jako dwudziestoparoletnia dziewczyna. Chłonęłam tamten świat, a wraz ze mną chłonął go mój syn, który chodził do szkoły z kolorowymi kolegami. Wpadłam więc na pomysł, żeby napisać o tym piosenkę. Zamówiłam tekst „Kolorowych dzieci” u Jurka Bielunasa. Gdy przyjeżdżałam do Polski na trasę koncertową (w tamtych latach grałam około dwustu koncertów rocznie!), kupowałam w sklepie, obok mojego domu w Chicago, kolorowe farbki do twarzy, których u nas wtedy nie było. Wybierałam z publiczności parę dzieciaków, którym na zapleczu malowano twarze na czerwono, żółto i brązowo, a potem tłumaczyłam ze sceny, że różnorodność jest piękna, że wszyscy mieszkamy na tej samej planecie i powinniśmy się nawzajem szanować.

Do dziś pamiętam występ w domu kultury w Rawie Mazowieckiej, gdzie wśród białej publiczności siedział jeden czarnoskóry chłopiec. Po występie przyszedł do mojej garderoby z bukietem kwiatów i karteczką: „Dziękuję ci za »Kolorowe dzieci«, dzięki nim nie cierpię z powodu mojego koloru skóry”. Poczułam wielkie wzruszenie… i dostałam potwierdzenie, jak ważne jest, żeby nawet – a może zwłaszcza – w piosenkach dla dzieci uczyć akceptacji.

Osoby LGBT też wspieram nie od wczoraj. Mam w waszym środowisku masę przyjaciół, jakiś czas temu zostałam ambasadorką Tęczowego Piątku.

Trochę ci się dostało. Pokorny wobec władzy serwis wPolityce.pl grzmiał: Koniec świata: Majka Jeżowska ambasadorem tęczowych piątków w szkołach!.

A do mojego menadżera zaczęły dzwonić siostry z katolickich szkół i przedszkoli, odwołując bilety na koncerty, bo podobno jestem zwichrowana i „promuję LGBT”… Natomiast jadąc do Kostrzyna nad Odrą, wiedziałam, że Jurek Owsiak zbudował tam piękną krainę – wyspę dla wszystkich odmieńców, miasteczko pełne miłości i tolerancji, w którym możemy się wszyscy zjednoczyć.

Zjednoczyliśmy się pod Małą Sceną. Mimo deszczu i grającego nieopodal Decapitated na twój występ przyszło sto, a może nawet 150 tysięcy ludzi!

Sporo z nich ostatni raz było na moim koncercie w przedszkolu… Przyszli z ciekawości, z sentymentu albo dla beki… I nagle usłyszeli piosenki swojego dzieciństwa, które odczytali na nowo, już w dojrzały sposób. Koncert był wielkim muzycznym zaskoczeniem, wręcz szokiem, media zaczęły o nim pisać, cytowały, co mówiłam ze sceny… A ja zawsze taka byłam. Przez całą karierę starałam się pisać nie tyle piosenki dla dzieci, ile międzypokoleniowe instrukcje, jak fajnie żyć. Zawsze też byłam otwarta na potrzeby słabszych i nigdy nie było we mnie zgody na krzywdę. Jeśli w Polsce umierają dziewczyny w ciąży, z martwym płodem i w imię „zasad” i „przepisów” osierocają inne dzieci, to wychodzę na ulicę z parasolką i błyskawicą na czole. Ale to nie „aktywizm” czy żadne „bohaterstwo”, a naturalna reakcja na niesprawiedliwość.

W Kostrzynie stwierdziłaś, że twoje piosenki już w przedszkolu uczą tolerancji. Ale czy dzieciaki rodzą się nietolerancyjne?

Właśnie nie! Przeciwnie: nie ma w nich zgody na nietolerancję! Co zrobiła młodzież ze szkół na Podkarpaciu czy w Małopolsce, gdzie dyrekcja zakazała Tęczowego Piątku? Sama go sobie urządziła!

Dzieciaki są dzisiaj znacznie bardziej tolerancyjne, niż my byliśmy w czasach młodości. Duża w tym zasługa Internetu oraz twórców filmów fabularnych i seriali, którzy pokazują, że osoby LGBT+ istnieją i są ważną częścią naszego społeczeństwa czy naszych rodzin. Ukrywanie ich pod dywanem jest chore. Zwłaszcza przez rodziców, bo to oni powinni okazywać dzieciakom największe wsparcie. Przecież młody człowiek często nie wie, kim jest, dopiero rodzi się u niego świadomość siebie, szuka odpowiedzi. Potrzebuje wsparcia, zwłaszcza od najbliższych. Jeśli go nie znajdzie, jeśli czuje się nieszczęśliwy w domu, miejscu najbliższym jego sercu, ucieknie lub targnie się na własne życie.

Ale jeśli rodzice nie mają przygotowania

To niech się, kurczę, przygotują! Są rodzicami, ich obowiązkiem jest zrozumieć swoje dziecko i kochać je, niezależnie od tego, kim jest! Mam wielu znajomych z mojego pokolenia, którzy nie rozmawiają o swojej orientacji z rodziną, po prostu omijają temat… Ale nie tak to powinno wyglądać. Bo po co w ogóle decydujemy się na dzieci? Żeby się nimi chwalić? Żeby spełniały nasze oczekiwania? Nie! Po to, by je kochać! Nie rozumiem, jak można odtrącić własnego syna, bo planowaliśmy dla niego ślub z kobietą.

Może w takich sytuacjach powinno wkroczyć państwo? Na niedawnym Campusie Polska postulowałaś, by jeździć po przedszkolach czy żłobkach i uczyć tam o inności.

Już na tym etapie powinno się oswajać z różnorodnością. I uczyć, by się jej nie bać, bo jak czegoś nie rozumiemy, zawsze najpierw pojawia się strach. W szkołach dramatycznie brakuje edukacji społecznej, podczas której nauczyciele uczyliby, jak być dobrym obywatelem i dobrym człowiekiem.

Nie wystarczy religia?

Ostatnio przypięto mi łatkę przeciwniczki tradycji, w mediach czytam, że gardzę wartościami religijnymi… A to jest absolutna nieprawda. Wychowano mnie w duchu katolickim, mój wujek był księdzem, a tata – bardzo pobożnym człowiekiem. To on nauczył mnie zaangażowania społecznego. Pomaganie słabszym, wspieranie odtrąconych i okazywanie miłosierdzia wpoiły mi z kolei właśnie lekcje religii…

na których mówiłaś w rozmowie z Gazetą Wyborczą” – deprawuje się dzieci.

I seksualność, i religia to sfery intymne. Bardzo podobał mi się model, który funkcjonował w moim dzieciństwie: szłam do szkoły podstawowej, a potem na plebanię, gdzie odbywały się lekcje religii. Ktoś nie chciał – to nie szedł. Przecież nie wszyscy są katolikami, więc co takie dziecko ma zrobić? Być na siłę indoktrynowane? Wiara bardzo pomaga w czynieniu dobra, ale jestem przeciwna ślepemu podążaniu za tym, co księża mówią z ambony. Przecież to tylko ludzie ze swoimi słabościami i grzechami, tak jak wszyscy. Jestem też przeciwna wykorzystywaniu religii i pobożności ludzi do manipulowania nimi do celów politycznych.

A jak, gdy ty chodziłaś do szkoły, rozmawiało się o orientacji psychoseksualnej i tożsamości płciowej?

Nie rozmawiało się. Uczyłam się o inności, gdy wyjechałam w świat; przeprowadzka do Stanów uświadomiła mi także, że trzeba golić włosy na łydkach. (śmiech) Tego też nikt mi wcześniej nie powiedział. Jeśli całe życie tkwimy w jednym miejscu, w jednej relacji i jednym światopoglądzie, to skazujemy się na brak perspektyw, rozwoju osobistego, brak zrozumienia drugiego człowieka. Na niewiedzę.

Nie lubię schematów, bo one nie pozwalają się rozwijać ani w sztuce, ani w szkole. Jeśli wszystkich oceniasz według jednej miary, możesz nie rozpoznać geniusza. Dlatego tak ważne jest indywidualne podejście do człowieka. Żal mi tych, którzy sami pozbawiają się szerszego pojmowania świata.

Politykami, którzy weaponizują ostatnio homo- i transfobię, kieruje niewiedza czy cynizm?

Cynizm. I hipokryzja. Myślę, że w ich otoczeniu jest bardzo dużo osób LGBT+ i że oni o tym dobrze wiedzą, a mimo to wykorzystują nienawiść jako działo w politycznej wojnie. Nie interesuje mnie polityka, brzydzę się nią, co nie znaczy, że nie wiem, co się w kraju dzieje. Nie chcę jednak faszerować się dołującymi newsami, katastroficzną wizją świata, hejtem… Wolę pograć w kulki (gry mobilne, które Jeżowska odkryła podczas pandemii – przyp. red.).

Problem w tym, że te działa uderzają również w najmłodszych.

Całkiem niedawno grałam koncert charytatywny dla chorego chłopca w pewnej małopolskiej szkole. Po występie rozmawiałam z dyrektorem, który – ni z tego, ni z owego – zaczął mi mówić o „chorobie”, jaką jest LGBT. Odpowiedziałam mu: „panie dyrektorze, ja mam dużo przyjaciół w tym środowisku i to nie jest żadna choroba, oni się tacy urodzili!”.

Wielu rodzicom wydaje się, że tęczowa flaga zmieni ich syna czy córkę w homo. Że homoseksualnością można się „zarazić” jak jakimś wirusem! Jest to straszne. I bardzo przykre.

Ale  chyba kontrskuteczne. Sama przecież mówiłaś, że młodzież nie boi się inności, a mnóstwo dzieciaków hetero to nasi sojusznicy i sojuszniczki.

Młodzież jest odważna i – gdy trzeba – potrafi zawalczyć o prawa swoich koleżanek i kolegów. Rozumie, że wszyscy tworzą społeczność szkolną, dostrzega w Innym człowieka, któremu należy się szacunek… Co innego dorośli. Bywa, że w małych miejscowościach ludzie widzą spreparowane filmiki, słyszą hejt z telewizji, a później się boją, że wpadnie im do miasteczka zaraza, spali biznesy, porwie synów i zgwałci córki.

No i ostatecznie zniszczy instytucję rodziny!

Jednym z moich idoli – obserwuję go na Insta – jest Shane McAnally, genialny producent muzyczny i juror w programie rozrywkowym „Songland”. Początkowo zupełnie nie wiedziałam, kim jest… I nagle patrzę, a on ma męża i dwójkę dzieci: córkę i syna! Teraz spędzali wakacje w Europie, wrzucali fajnie zmontowane filmiki z Rzymu i Amsterdamu, na których dzieciaki bawią się, poznają świat, spędzają czas z rówieśnikami… I, kurczę, życzyłabym większości rodzin takiej relacji z dziećmi, takiej dumy z nich i takiej miłości. Instytucję rodziny mogą zniszczyć alkoholizm rodziców i przemoc domowa, nie homoseksualność.

Skoro dorosła Majka Jeżowska chwycił ostatnio grałaś nawet na Lech Polish Hip-Hop Festivalu, wykonując duet z PRO8L3M-em to kiedy spodziewać się nowego materiału?

Jestem zaszczycona, że PRO8L3M nagrał ze mną „Piekło jest w nas”, czyli mój ejtisowy „Spisek owadów” ze zremasterowanej ostatnio płyty „Wibracje”.

Nowy materiał spływa powoli na mój kanał na YouTubie. Wrzucam tam co chwilę vlogi (zostałam jutuberką!). Koniecznie zobaczcie mój teledysk do pierwszego singla „Nie wciągaj mnie”. W swoją szarość, złość i w swoje manipulacje. To manifest kobiecości, ale i humanizmu. Występują tam wspaniałe, różnorodne kobiety, choćby Sylwia Chutnik czy Ola Petrus. Przez cały sezon koncertowy testowałam inną nową piosenkę, „Skazana”, którą do streamingu wpuszczę jesienią. Dedykuję ją osobom, które – jak ja – niedawno się z kimś rozstały. Kolejny utwór, „Bawimy się w życie”, napisał Jacek Cygan. Cytuje w nim masę moich starszych piosenek, ale to przede wszystkim pochwała życia. Nawet widząc to, co dzieje się wokół nas, wojnę, inflację, rosnącą nienawiść – kochajmy życie, nie zapominajmy o radości.

Dostałam nowe muzyczne życie i nowego odbiorcę. Wcześniej pisałam z myślą o najmłodszych, którym chciałam wytłumaczyć świat. Dziś mogę tworzyć piosenki, które pomogą dorosłym odnaleźć swoje światełko w tunelu. Dobrze wiem, że to niełatwe, bo sama taki tunel długo drążyłam… ale naprawdę da się z niego wyjść.  [/restrict]

Shandy & Eva – duet na scenie i w życiu

Z SHANDY & EVĄ, parą na scenie muzycznej i w życiu, o homofobii, rasizmie i reakcjach fanów „Ojca Mateusza”, w której główną rolę gra ojciec Ewy Artur Żmijewski, rozmawia Małgorzata Tarnowska

fot. Zuzanna Szamocka

Duet Shandy & Eva tworzą wokalistka i gitarzystka Ewa Żmijewska (najstarsza córka aktora Artura Żmijewskiego) oraz wokalistka i perkusistka Shandrelica Casper, pochodząca z wyspy Curaçao na Karaibach. Na koncie mają album „Give It a Try” i single, m.in. piosenkę „Tacy sami”, w której sprzeciwiają się nienawiści i dyskryminacji we współczesnym świecie. Ich muzyka oscyluje wokół akustycznego popu, country i jazzu.

Pochodzicie z dwóch rożnych części świata: z Polski i z Karaibów, a do Polski wróciłyście na początku pandemii już jako para. Jak się poznałyście?

Ewa Żmijewska: Rozpoczęłyśmy studia muzyczne w tym samym miejscu i czasie – w koledżu muzycznym w Los Angeles w 2014 r. Miałyśmy bardzo małą grupę wokalną na tym samym roku – same dziewczyny – więc szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Po paru miesiącach zaczęłyśmy tworzyć muzykę i stwierdziłyśmy, że to jest to – że fajnie jest razem śpiewać i że nasze dwa głosy, mimo że są bardzo różne, to brzmią jak jeden głos. Najpierw pojawiła się przyjaźń, potem współpraca zawodowa, a już od 7 lat trwa uczucie.

Shandrelica Casper: Przeprowadziłam się na studia muzyczne do Los Angeles z Curaçao, chociaż początkowo zamierzałam aplikować do Bostonu. Cieszę się, że tak wyszło, bo dzięki temu poznałam Ewę. Zresztą jako osoba pochodząca z gorącego klimatu pewnie i tak nie przetrwałabym zimy w Bostonie. (śmiech)

Jak jako kobiety nieheteronormatywne odebrałyście Los Angeles?

EŻ: To jedno z największych skupisk osób LGBT+ na świecie. Ale też nie jest do końca takie, jak je sobie wyobrażamy. Po obejrzeniu „Th e L Word” spodziewamy się tam zastać te same kawiarnie, tylko przyjaznych ludzi i idyllę. A tak nie jest. Zaskoczyła mnie choćby nietolerancja na tle rasowym. Miałam utopijną wizję Los Angeles jako miejsca, gdzie każdy, bez względu na kolor skóry, może być sobą. Nie jest tak zawsze i nie wszędzie. Oczywiście nie sposób porównywać Los Angeles i polskich miast, ale mimo wszystko – nie jest tam idealnie. My miałyśmy szczęście żyć w bańce. Kiedy zaczęłam się spotykać z Shandy, wszyscy w szkole wiedzieli. Jestem osobą biseksualną, która długo była w związku z chłopakiem. Z dziewczynami zaczęłam się spotykać przed wyjazdem do Los Angeles. SC: Wszyscy wiedzieli, że do siebie pasujemy pod każdym względem, jeszcze zanim same sobie to uświadomiłyśmy. Ludzie powtarzali: „Powinnyście być parą!”, a ja odpowiadałam: „Co? Ja bym z nią nie wytrzymała!”. (śmiech) Powiedzmy, że identyfi kuję się jako osoba queerowa skłaniająca się ku kobietom, chociaż nie wierzę w etykietowanie seksualności, która, jak wiemy, jest płynna.

Wspomniałyście o zetknięciu z amerykańskim rasizmem.

[restrict]SC: W USA rasizm to ogromny problem. Pamiętam, jak kiedyś obejrzałam fi lmik nagrany przez przechodnia przedstawiający czarną kobietę przy wyjściu ze sklepu, na którą nagle – zupełnie bez powodu – obca biała kobieta zaczęła wrzeszczeć: „Wracaj do siebie!” i słowo na „n”. To był sklep w mojej ówczesnej okolicy, do którego chodziłam na zakupy. Pomyślałam wtedy: „O Boże. To mogłam być ja”. Nie chciałabym tego dla swoich dzieci. To było straszne.

A jak jest w Polsce?

SC: W Polsce ludzie przede wszystkim się na mnie gapią. Moje włosy, afro, zwracają powszechną uwagę. (śmiech) Jeśli chodzi o objawy niechęci, to mam wrażenie, że stoi za nimi bariera językowa. Nauczyłam się wchodzić do sklepu i od razu szybko mówić „dzień dobry”, żeby obsługa przede mną nie uciekała. (śmiech) Ale choć się tego nie spodziewałam, to w Polsce czuję się bezpieczniej niż w Stanach Zjednoczonych.

Shandy, jak wygląda sytuacja osob LGBT+ na Curacao?

SC: Curaçao jest terytorium zależnym od Holandii, więc przysługują mi holenderskie obywatelstwo i holenderski paszport. Mamy Pride, ale do tej pory nie ma równości małżeńskiej. Na wyspie jest dużo wpływów holenderskich i mieszkańców Holandii, w tym osób queerowych – pracują tam, mieszkają, chodzą do międzynarodowych szkół. A Holandia jest pod większością względów jednym z najbardziej otwartych krajów na świecie. Z drugiej strony mamy lokalną społeczność, która ma duży problem z osobami LGBTQI+, podobnie jak w Polsce. Chociaż powoli się to zmienia. Działa tam mała queerowa społeczność, która walczy o legalizację związków jednopłciowych. Jednocześnie np. na siostrzanej wyspie Curaçao, Bonaire, małżeństwa jednopłciowe i adopcja dzieci przez takie pary są legalne (od 2012 r. – przyp. red.) dzięki temu, że Bonaire ma inny status międzynarodowy – jest tzw. zamorską gminą Holandii.

Czy w przestrzeni publicznej na Curacao można się spotkać z homofobią?

SC: To zależy. Para białych chłopaków turystów raczej nie wpadnie w kłopoty – ale już dwóch niebiałych mieszkańców wyspy trzymających się za ręce może spotkać coś nieprzyjemnego ze strony innych miejscowych. Podobnie jak w Polsce, na Curaçao działa wiele miejsc gay friendly. Sama pracowałam w hotelu z taką polityką. Bez względu na osobiste poglądy należało tam traktować każdego, kto przestępował próg hotelu, z jednakowym szacunkiem.

EŻ: Byłam zachwycona Curaçao, kiedy w wakacje pojechałam tam w odwiedziny do rodziny Shandy. Czuję się tam swobodnie, może dlatego, że jestem białą Europejką i wiele osób bierze mnie za Holenderkę. (śmiech) Nie spotkały nas żadne kłopoty, mimo że trzymałyśmy się za ręce i byłyśmy razem na plaży. Aczkolwiek były to w większości miejsca turystyczne.

SC: Turystyka jest dla wyspy głównym źródłem dochodów, więc nawet jeśli miejscowym coś się nie spodoba w zachowaniu turystów, uczą się odwracać wzrok.

Shandy, twoja rodzina mieszka w Curacao. Pojechałyście tam jako para?

SC: Pewna część rodziny, przy której czuję się bezpiecznie, wie o nas i jest bardzo wspierająca. Jednak myślę, że nie wszyscy w rodzinie by mnie zaakceptowali, i tych po prostu pominęłam przy coming oucie. Jako dla osoby bardziej dbającej o swój emocjonalny dobrostan ważne było dla mnie zapewnienie sobie jakiegoś bezpiecznego miejsca przed taką rozmową – ponieważ wiedziałam, że ewentualne ograniczenie kontaktów z rodziną w przypadku ich negatywnej reakcji sprawi, że wyląduję na bruku. Czekałam na możliwość wyjazdu z Curaçao kilka lat, aż zdecydowałam się na wyjazd do Los Angeles na studia muzyczne. Przed wyjazdem odbyłam szczerą rozmowę z moją mamą, która na szczęście przyjęła wszystko z wielkim zrozumieniem. Później, kiedy już miałam mieszkanie i wsparcie przyjaciół w Stanach, będąc tutaj przejazdem, outowałam się przed częścią bliskich, którym mogłam zaufać. Z ojcem o tym nie rozmawiałam. Po prostu się domyślił, po tym jak przez 7 lat mieszkałam za granicą z jedną osobą – Ewą – która każdorazowo przyjeżdżała ze mną na wakacje. (śmiech)

EŻ: Zorientowałam się, że tata Shandy o nas wie, kiedy pewnego razu zatrzymałyśmy się u niego po drodze na lotnisko i powiedział mi na pożegnanie: „Miej do niej cierpliwość”. (śmiech)

Ewo, jak wyglądał twój coming out?

EŻ: To było tuż przed moim wyjazdem do Los Angeles. Mówiąc w skrócie: rodzice wszystkiego się domyślali. Spotykałam się wtedy z dziewczyną i moja mama kiedyś wprost zapytała, czy jestem w niej zakochana, a ja odpowiedziałam, że tak. Nie byłam pewna, co się stanie, ale uznałam, że i tak wyjeżdżam i nie ma co się kryć. Mam ogromne szczęście i jestem wdzięczna swojej rodzinie, bo w przeciwieństwie do mnie, którą wymęczyły rozterki związane z coming outem, oni przyjęli go ze spokojem. Tata dowiedział się od mamy i obydwoje zapewnili mnie, że mnie kochają i nic tego nie może zmienić.

SC: Potem wyjechałaś do Los Angeles, poznałaś mnie i wszystko się rozkręciło. (śmiech)

EŻ: W trakcie studiów wróciłyśmy do Polski na wakacje i przedstawiłam Shandy rodzinie, w tym dziadkom, którzy byli bardzo wspierający.

Ewo, czy kwestia twojej nieheteronormatywności i coming outu wpłynęła na ciebie i tatę Artura Żmijewskiego, który jest osobą publiczną?

EŻ: Z pewnością wpłynęła na mnie wcześniej. Szczerze mówiąc, obawiałam się, że mój coming out odbije się na jego karierze. Bardziej bałam się reakcji społeczeństwa niż rodziców. Ale porozmawiałam o tych obawach z tatą i zapewnił mnie, że nie mam się o co martwić, bo on kocha swoje dzieci bezwarunkowo. Wiem, że mam jego pełne wsparcie. Negatywne komentarze niestety się pojawiły, online. „Ciekawe, czy ojciec Mateusz jest dumny ze swojej córki żyjącej z kobietą?”. Powiedziałam ojcu o tych reakcjach, a on widząc, jak bardzo mnie ranią, powiedział: „Nie czytaj tego. Zawsze będą ludzie, którzy będą cię kochali, i tacy, którzy będą nienawidzili”. SC: Ja należę do tych pierwszych. Kariera aktorska taty Ewy jest imponująca i cieszę się, że mogę go mieć w swoim życiu.

Zarówno rasa, płeć, jak i relacje między kobietami są w naszej kulturze silnie uprzedmiotawiane. Spotkałyście się z tym?

EŻ: Nikt nie miał odwagi powiedzieć nam niczego w twarz, ale…

SC: …jeśli spojrzy się na komentarze w Internecie…

EŻ: …widać, jak łatwo jest nienawidzić. Zdarzają się też dziwne sytuacje, np. dziwne zainteresowanie, jakie spotyka Shandy ze strony mężczyzn. Podczas koncertów gapią się na nią, zdarzało nam się słyszeć niewłaściwe komentarze. Shandy, mogę podać ten przykład? Shandy, która jest perkusistką, usłyszała kiedyś: „Och, wyglądasz tak pięknie z rozłożonymi nogami”.

SC: Przypadkowi obcy mężczyźni całowali moje włosy, próbowali wywołać jakieś pocałunki – pod pozorem chęci zrobienia sobie z nami zdjęcia.

EŻ: Po koncertach wychodzimy do fanów i sprzedajemy płyty i wiadomo: wchodzimy w tłum ludzi. Czasami nie mamy nawet szansy zareagować na pewne komentarze. Niestety zazwyczaj pochodzą one od białych mężczyzn i dotyczą Shandy, której piękna uroda jest dla nich „egzotyczna”.

SC: Przy tej okazji sprostuję błędy, które powtarzają się w artykułach na nasz temat: nie pochodzę z Kuby, nie pochodzę z Kolumbii, nie jestem Latynoską, nie pochodzę z Meksyku, nie pochodzę z Afryki… Mój tata jest czarny, a moja mama biała, dumnie reprezentuję te dwie pomieszane rasy i jestem Afrokaraibką z wyspy Curaçao. (śmiech)

EŻ: Widziałyśmy nagłówki: „Ewa Żmijewska pokazała latynoską dziewczynę”. (śmiech) Z kolei niektóre komentarze po prostu są przykre, np. wymiotujące emotikony pod naszymi teledyskami.

Czy od początku kariery muzycznej zamierzałyście otwarcie mówić o swojej relacji?

SC: Na początku ani nie potwierdzałyśmy, ani nie zaprzeczałyśmy, że jesteśmy razem. Byłyśmy w szarej strefi e. Chciałyśmy skupić się na muzyce i oddzielić ją od życia prywatnego. EŻ: Kiedy zaczęłyśmy karierę w USA jako duet, nie zastanawiałyśmy się nad tym – zakładałyśmy, że każdy to wie. Tak samo było w Polsce. Ludzie lubią etykiety. A my chciałyśmy być przede wszystkim muzyczkami.

Co się zmieniło?

EŻ: Tak jak wspomniałam, w Los Angeles żyłyśmy w dość bezpiecznej bańce. Po powrocie do Polski na początku pandemii dotarło do nas, że nasilająca się nietolerancja wobec różnych wykluczonych grup wymaga komentarza.

W 2020 r. w USA rozgorzała dyskusja o rasizmie po śmierci Georgea Floyda, a w Polsce wybuchła homofobiczna nagonka w ramach kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy.

EŻ: Pod ich wpływem nagrałyśmy piosenkę „Tacy sami”, która była przełomem. Nie dotyczy ona wyłącznie praw osób LGBT+, ale też wszelkich przejawów nietolerancji. Uznałyśmy, że skoro mamy możliwość wyrażenia sprzeciwu poprzez swoją muzykę, to powinnyśmy zabrać głos. SC: Wcześniej bałyśmy się zaangażowania ideowego, ale ówczesna sytuacja wzbudziła nasz sprzeciw. Na tym etapie kariery już miałyśmy ku temu możliwości.

Zaangażowanie ideowe raczej nie szkodzi karierom mężczyzn artystow. Weźmy np. Eltona Johna, ktory kiedyś miał pod gorkę, ale teraz i już od lat otwarcie mowi o swojej orientacji. Kobiety mają trudniej?

SC: Jestem osobą dość skrytą i rzadko eksponuję swoją wrażliwą stronę, tym bardziej że jestem perkusistką i muszę uchodzić za pewną siebie, bo inaczej nie będę traktowana poważnie. Seksizm w branży muzycznej to kolejny problem, być może dla mnie nawet większy niż rasizm czy reakcje na nasz związek. Mężczyźni, technicy dźwięku lub pomocnicy, widząc mnie wchodzącą na scenę ze swoim sprzętem, często wpadają w popłoch albo podbiegają przerażeni i pytają, czy mogą mi pomóc. Uspokajają się, dopiero gdy zagram kilka taktów. (śmiech)

Perkusja jest postrzegana jako męski instrument, tak jak kiedyś np. wiolonczela. Kojarzy się z władzą, która nie jest postrzegana jako kobieca.

SC: Ile to razy nie słyszałam: „Może się trochę uśmiechniesz?”. Myślę wtedy: „Przepraszam, ale mój mózg dosłownie próbuje osiągnąć stan maksymalnej koordynacji, a do tego jeszcze muszę występować i śpiewać – i to nie chórki, ale główny wokal. Więc nie, nie mam czasu na uśmiech. Dziękuję za komentarz i do zobaczenia w innym życiu”. (śmiech

 Tworzycie muzykę z pogranicza country i popu. Jakimi queerowymi artystkami się inspirujecie?

EŻ: Przede wszystkim Brandi Carlile (wyoutowaną lesbijką – przyp. red.), która dużo mówi o wzmacnianiu roli kobiet w ogóle, a w muzyce country w szczególności.

SC: Moją najświeższą inspiracją jest Ariana DeBose (piosenkarka i pierwsza otwarcie queerowa niebiała aktorka, która zdobyła Oscara – przyp. red.), która grała w „West Side Story”, filmie „The Prom” i występowała na Broadwayu. W dosłownym sensie reprezentuje wszystko, z czym się utożsamiam: jest queerową niebiałą kobietą.

Większość waszych piosenek dotyczy trudności z nazwaniem uczuć i samoakceptacji. Mam na myśli przede wszystkim płytę Give It a Try. Dobrze wyczuwam w nich lesbijski vibe?

EŻ: „Give It a Try”, nasza pierwsza płyta, była zbiorem piosenek, z których część napisałyśmy, jeszcze zanim się poznałyśmy. Nie są skierowane do konkretnej osoby – nie pisałyśmy ich dla siebie, a przynajmniej nie wszystkie. Płyta jest nagrana po angielsku, co pozwoliło nam pozostać na uniwersalnym poziomie, neutralnym płciowo, co bardzo mnie cieszy. Mam nadzieję, że ktokolwiek nas będzie słuchał, weźmie z naszych historii dla siebie coś, co go wzmocni.

SC: Ten vibe może wynikać stąd, że pisząc niektóre z tych piosenek, same przechodziłyśmy przez trudne doświadczenia. Na przykład piosenkę „I Don’t Know Why” napisałam w Curaçao, gdzie spotykałam się z dużą niechęcią ze względu na swoją orientację, a do tego byłam zaangażowaną katoliczką i śpiewałam w chórze. Łatwo sobie wyobrazić, co czułam, kiedy zdałam sobie sprawę, że jestem queer. Napisałam więc tekst piosenki: „Nie wiem, dlaczego uciekam od tego, co jest słuszne”. To był jeden z punktów zwrotnych w moim życiu. Ale nie piszemy tylko dla społeczności LGBT+. Naszym celem zarówno jako muzyczek, jak i pary jest dotrzeć do każdego: usiąść wspólnie przy jednym stole i porozmawiać o tym, co ludzkie.

Przecież to utopia.

EŻ: A jednak czasem się udaje. Przykładem są Stany, gdzie grałyśmy koncerty również dla tamtejszej Polonii. W niektórych miejscach dla bardzo konserwatywnych społeczności. Nasi słuchacze nie wiedzieli, że jesteśmy parą, ale nasza muzyka im się podobała. Kiedy odkrywali, że jesteśmy razem, ich podejście do nas się nie zmieniało – a tego się obawiałyśmy. Przeciwnie, zapraszali nas do siebie ponownie. Wierzę, że to były momenty, w których zmieniałyśmy sposób myślenia części osób. Muzyka jest potężnym narzędziem.

Podobne podejście do tematu queerowej miłości miała Natasza Parzymies twórczyni lesbijskiego serialu Kontrola. Serial komunikuje uniwersalność tego uczucia, pokazując jego queerową wersję.

EŻ: Oglądamy „Kontrolę”. Sądzę, że ważne jest, by pokazać miłość w taki sposób… Mugolom. (śmiech) Każda miłość jest równa. A żeby ludzie to zrozumieli, muszą wiedzieć, że osoby queer czują te same emocje co wszyscy inni i że te emocje są równie ważne.

Nad czym teraz pracujecie?

EŻ: Nagrywamy płytę, która ukaże się w przyszłym roku. W miarę rozwoju lepiej rozumiemy potrzebę reprezentowania naszej społeczności, więc pojawi się na niej więcej queerowych wątków. Jeśli ktoś chce nas zaprosić na koncert, z chęcią przyjedziemy.[/restrict]

Utwór Window Of Hope (ostatnia, najnowsza produkcja): 

 

Utwór Tacy Sami:

 

IG: @shandy_and_eva

FB: @shandyandevamusic

Mikołaj Jabłoński działa na rzecz osób niewidomych i słabowidzących

Z MIKOŁAJEM JABŁOŃSKIM, współtwórcą kanału VIP Team o osobach niewidomych i słabowidzących, rozmawia Michał Pawłowski

fot. Paweł Spychalski

Z przyjaciółką Moniką Dubiel tworzycie w sieci treści wideo, w których opowiadacie o tym, jak żyją osoby niewidome i słabowidzące. Na TikToku o nazwie VIP Team (ang. visually impaired person) team macie ponad 650 tysięcy obserwujących, a na YouTubie ponad 76 tysięcy subskrypcji. Wasze rekordowe treści docierają do ponad miliona osób. Skąd pomysł na taką działalność? Pandemia to był płodny czas dla twórców. Na jej początku nagrywałem już na YouTubie filmiki o moim życiu z perspektywy osoby słabowidzącej. Zainteresował mnie TikTok i gdy spotkałem się z Monią na winku, opowiedziałem jej o nim, bo jako osoba niewidoma nie mogła z niego korzystać. Potem nagrałem Monikę, jak odpowiada na trzy pytania, które często są zadawane niewidomym (skąd niewidoma wie, czy jest noc, czy dzień, jak w języku Braille’a zapisać „dziękuję”, jak niewidoma się podciera?), a następnie za jej zgodą opublikowałem ten materiał. Patrzymy następnego dnia – jakieś ogromne zasięgi. Po kilku tygodniach zaczęliśmy do tego podchodzić poważnie i działać pełną parą.

Bez ogródek omawiacie rownież życie seksualne osób z niepełnosprawnością wzroku. Napotykacie opor ze strony odbiorców?

Kiedy mowa o seksie osób z niepełnosprawnościami, to zazwyczaj przed oczami mamy albo osoby na wózkach, albo z niepełnosprawnością intelektualną. Natomiast rzeczywiście, potrzeb tych grup mniejszościowych, które mogą mieć troszkę bardziej specyficzne potrzeby co do edukacji seksualnej, jest o wiele więcej. My postanowiliśmy mówić o swojej seksualności, czyli osób z niepełnosprawnościami wzroku. To się cieszy zainteresowaniem. Wiele osób zaczęło nas oglądać właśnie od momentu, kiedy zaczęliśmy poruszać „odważniejsze” tematy. Pierwszy taki film zrobiliśmy z okazji walentynek w zeszłym roku – o randkowaniu. Opowiedzieliśmy wtedy o naszych doświadczeniach z Tindera.

Jakie są te doświadczenia? Na ile inne są randki osób słabowidzących lub niewidomych?

[restrict]Trudno to generalizować, szczególnie że osoby słabowidzące mogą mieć mniej lub bardziej widoczne problemy ze wzrokiem. U mnie ich nie widać, więc zabawa zaczyna się dopiero, gdy na randce wybieram menu na macu. Kiedyś, nie chcąc się wyoutować z moją niepełnosprawnością, wciskałem drugiej osobie kit, że nie wziąłem z domu okularów i że musi mi przeczytać, jakie są zestawy w promocji. W przypadku osoby niewidomej trudno o siedzenie w szafie, bo już biała laska lub pies przewodnik sygnalizują, że raczej nie popatrzycie sobie głęboko w oczy podczas kolacji. Na naszym kanale YouTube w zeszłym roku nagraliśmy odcinek z gościem, który mówił, jak to jest randkować, będąc niewidomym gejem. Zapraszam do obejrzenia.

Ty też wyoutowałeś nie na kanale VIP Teamu, prawda? I nie masz problemu z publicznym mówieniem o tym, że jesteś gejem.

Prywatnie miałem już to dawno za sobą, ale publicznie zrobiłem to właśnie przez i dzięki działalności VIP Teamu. Ale chyba nie wszyscy to zapamiętali, bo wiele osób wciąż zakłada, że z Monią jesteśmy parą. (śmiech) Widzowie nawet oskarżają mnie o zdradę Moni, widząc mój profil na Tinderze. Oczywiście to nie jest też tak, że ludzie nas tylko popierają i chwalą. Kiedy zaczęliśmy mówić o seksie i osobach LGBT+ czy poparliśmy strajk kobiet, wiele osób odeszło od nas lub pisało, że „zawiodłem się” lub „fajni byliście, ale…”. Mieliśmy myśl, że może za mocno wyraziliśmy nasze poglądy, ale przecież to jesteśmy my i to jest naturalne, że niektóre drzwi się zamykają, ale też inne się otwierają.

Tworzycie treści, ktore sami chcieliście móc oglądać w Internecie, czy bardziej chcecie edukować resztę społeczeństwa?

Jedno i drugie. Choć najważniejsza dla nas jest edukacja. Mamy satysfakcję, gdy ludzie piszą: „Spotkałam_em, osobę niewidomą – dzięki wam wiedziałam_ em, jak pomóc”. To cieszy najbardziej. A na nas samych ta działalność działa terapeutycznie. Pozwala leczyć traumy z dzieciństwa. Myślę, że gdybym w trakcie dorastania mógł natrafić na taką osobę, jaką teraz jestem, zupełnie inaczej, łatwiej przebiegałby mój proces dojrzewania i samoakceptacji.

Mikołaj, jak to jest widzieć w 10%?

Jeśli chodzi o wzrok, jedne 10% nierówne jest innym 10%, ale gdy mówię, że widzę 10%, ludziom łatwiej to zrozumieć. W rzeczywistości to bardziej skomplikowane. Moja choroba Stargardta polega na tym, że mam zniszczone centralne pole widzenia, więc kiedy patrzę prosto, absolutnie nic nie widzę. Patrząc pod kątem, widzę trochę lepiej, no i na logikę powinienem tak cały czas patrzeć na wszystko. Jednak tu kończy się moja, że tak powiem, otwartość na świat – nauczyłem się już udawać, bo wtedy dostaję mniej pytań. Ja oczywiście nie mam problemu z tym, żeby mówić ludziom o tym, że widzę słabiej, ale jeżeli wiem, że mogę sobie oszczędzić tego, że przypadkowa osoba będzie dopytywała: „a dlaczego patrzysz tak, a nie tak?” – to to robię. Patrzę na ludzi na wprost tak, aby nie zwracać ich uwagi, że widzę inaczej, a nie tak, aby widzieć więcej.

Mogę np. odczytywać treści na telefonie, ale nie mogę prowadzić samochodu, bo nie dostrzegając różnych szczegółów, nie byłbym w stanie jechać bezpiecznie. Boczne pole widzenia jest sprawne, więc np. dostrzegam śmietnik, który jest obok mnie, kiedy gdzieś idę, więc nie muszę się przemieszczać z białą laską. Ludziom się wydaje, że problemu ze wzrokiem nie mam, bo nie noszę okularów – okulary w moim przypadku nie pomagają.

Urodziłeś się z tą chorobą?

Tak, ale ona się aktywowała, gdy miałem 11 lat. Zazwyczaj jest tak, że choroba Stargardta zaczyna się rozwijać, gdy doświadcza się silnego stresu, często również w okresie dojrzewania. U mnie był to okres przeprowadzki do Warszawy, kiedy w szkole byłem bardzo nieakceptowany przez rówieśników. Na początku nie wiedziałem w ogóle, co się dzieje. Myślałem, że inni też tak mają. Nie wiedziałem, że zaczynam widzieć inaczej. Pamiętam jedną sytuację, która była dla mnie dziwna – byliśmy w kinie i nauczycielka, która stała obok mnie, ochrzaniła mnie i zapytała, czemu nie patrzę na nią, tylko na bok, jak z nią rozmawiam. Nie miałem pojęcia, o co chodzi – z mojej perspektywy patrzyłem właśnie na nią. I potem tych sygnałów było już więcej, więc chodziliśmy po lekarzach z mamą. Okazało się, że z moim wzrokiem jest coś nie tak – była to trudna informacja dla nastolatka.

Jak więc wyglądało twoje dorastanie?

Moja historia jest o tyle specyficzna, że przez moją niepełnosprawność temat akceptacji orientacji homoseksualnej nigdy nie dominował w moim życiu. Miałem potężny chaos w głowie. Musiałem radzić sobie z nieuleczalną chorobą oczu, a do tego byłem totalnie zniszczony psychicznie przez prześladowania rówieśników. Byłem gnojony, bity w szkole i obrażany w sieci – za brak markowych ubrań, granie w gry, którymi nikt się nie interesował, „pedalskie” zachowania i ogólne odstawanie od grupy. Ale kim ma być osoba, która doświadcza wykluczenia społecznego? Po czasie stajesz się tym, jak cię postrzegają.

Pójście do szkoły dla osób słabowidzących (gimnazjum i liceum) było zbawienne, to był czas rehabilitacji, odpoczynku, regeneracji i w ogóle odnowy. Tylko że to była bardzo mała szkoła (70-100 osób łącznie), nie znałem żadnych innych gejów, w ogóle nie wiedziałem dokładnie, co to znaczy być gejem. Dopiero przed pierwszym rokiem studiów dowiedziałem się, co to Tinder. Z lekką nieśmiałością ustawiłem opcję „facet szuka faceta”. Wśród znajomych zrobiłem to na zasadzie żartu, bo byłem wtedy praktykującym katolikiem, więc nawet mi przez głowę nie przechodziło, że mógłbym realnie być z chłopakiem. Ale z czasem odkryłem swoją seksualność w pełni i miałem w sobie duży konflikt wewnętrzny. Bo to było przeciw wartościom Kościoła, które wyznawałem. Pomogła mi terapia, dzięki której zaakceptowałem się w pełni.

A jak się zorientowałeś, że jesteś gejem, to miałeś takie myśli: Kurczę, nie dość, że ta wada wzroku, to jeszcze homoseksualizm!”?

Miałem taki moment ze trzy lata temu. Miałem chorą ambicję skończyć studia, które mi się nie podobały. Była to filologia włoska, a jak wiadomo, studia językowe wymagają intensywnego korzystania ze wzroku i wysokiej precyzji w operowaniu językiem. Przez to, że nie widziałem, nie byłem w stanie w pełni korzystać z zajęć. Wykładowcy zazwyczaj zapominali wydrukować różne pomoce naukowe większą czcionką. Przez takie drobiazgi często mi nie wychodziło. Na dłuższą metę czułem bezsilność. A w tym samym okresie próbowałem zaakceptować swoją orientację. Duży wpływ na samopoczucie ma wsparcie najbliższych. Moja mama niby od początku mnie zaakceptowała, ale obserwowałem mikrozachowania, które dawały mi do zrozumienia, że nie jest do końca zadowolona z syna. Wolała, abym głośno nie mówił o swoich sprawach uczuciowych w obecności niektórych osób. Działalność internetowa nie ułatwiła jej procesu oswajania się z tematem, bo w mojej rodzinie panowało przekonanie, że najlepiej nie mówić innym, co się dzieje w domu, i nie „obnosić się” za bardzo ze swoimi sprawami prywatnymi. Myślę, że czas najlepiej uczy i obecnie zarówno ja, jak i moja mama wiemy, że piszę własną historię i nikt nie może mi tego zabronić. Ostatnio na spotkaniu autorskim Grabariego i Irene Salamon zostało im zadane pytanie, czy nie boją się reakcji rodziny, która przeczyta w książce o różnych ich perypetiach seksualnych. Odpowiedzieli, że siłą rzeczy rodzina przyczynia się do tego, jacy są, więc muszą z tym jakoś dealować.

Na ile fakt, że widzisz słabiej, ogranicza cię w poznawaniu chłopaków?

Przeglądam Tindera jak wielu innych użytkowników, z tą różnicą, że często nie przyjrzawszy się uważnie, niezbyt trafnie oceniam atrakcyjność kandydatów. (uśmiech) Często nawet na spotkaniach chwilę zajmuje mi zweryfikowanie, czy chłopak rzeczywiście mi się podoba. Nie czytam też opisów, bo zabrałoby mi to zbyt wiele czasu. Często komunikuję się z ludźmi wiadomościami głosowymi zamiast pisaniem, dużo szybciej nagram się i odsłucham, niż coś napiszę i odczytam, a poza tym głos i sposób mówienia wiele mówią o człowieku – to dla mnie ważne. A u nas jednak wiadomości głosowe nie są tak powszechne jak we Włoszech. Kiedy idę na randkę do knajpy, której nie znam, to zazwyczaj przed przyjściem czytam menu albo proszę tego chłopaka i pytam, czy może mi poczytać, bo nie wziąłem okularów. Nie zawsze od razu mam ochotę robić coming out, jeżeli chodzi o moją niepełnosprawność, by temat nie zdominował całego spotkania. Nie chcę, by to było od razu wiadome, bo niektórzy też fetyszyzują niepełnosprawności. Słyszałem teksty typu: „Od zawsze chciałem mieć niewidomego chłopaka” albo „Boże, jakie to jest słodkie, że ty nie widzisz, ja mogę ci teraz pomagać”. Wtedy włącza mi się czerwona lampka. A takie zjawiska chyba wiążą się z chęcią dominacji lub ograniczaniem wolności w relacji.

A spotkałeś się z odrzuceniem ze względu na swoją niepełnosprawność?

Wprost nigdy. Bo wiesz, mojej niepełnosprawności nie widać. Nie musi ona odstraszać. A może nie byłem w stanie tego odczytać.

Jak funkcjonujesz jako słabowidzący w społeczności gejowskiej, a jak jako gej w społeczności ludzi słabowidzących?

Ciekawe pytanie. Z założenia wydaje nam się, że mniejszości powinny się wspierać wzajemnie, a przynajmniej akceptować, bo rozumieją, czym jest dyskryminacja, wykluczenie, ale tak nie jest. Wśród znajomych mam wiele osób z niepełnosprawnością wzroku i kiedy zacząłem robić coming outy, to była spora selekcja, nie wszyscy mnie zaakceptowali. Nie wprost, ale sporo kontaktów po prostu zostało uciętych przez to, że jestem gejem.

Na Facebooku jest taka znana grupa „Niewidomi niedowidzący – bądźmy razem”. Kiedy w pewnym momencie zacząłem tam poruszać tematykę LGBT+, to pojawiło się oburzenie i sporo homofobii. Ale wiesz, ludzie są różni – jak dobrze wiemy, nawet wśród gejów są osoby homoi transfobiczne.

Myślisz, że inaczej byś funkcjonował na co dzień, gdybyś był słabowidzącym heterykiem?

Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Ale ludziom hetero ogólnie jest łatwiej w Polsce, prawda? Gdy jesteś LGBT+, od razu widzisz, że nie pasujesz do modelu rodziny, który pokazywany jest w mediach, spotykasz się z hejtem w szkole, musisz słuchać jakiś dziwnych polityków, którzy cię nie akceptują, albo akceptują, ale… Zwykle słowa wypowiedziane po „ale” unieważniają pierwszą część wypowiedzi. Nosisz ciężar, którego osoby hetero nie mają.

W kampanii BAL Grupy Stonewall, kierowanej do nastolatkow LGBT+, w ktorej ostatnio wziąłeś udział, powiedziałeś: W mojej głowie cały czas była taka myśl: jestem katolikiem, kocham Boga, a Bog nie lubi gejow. Religia jest/była ważna w twoim życiu?

Ta wypowiedź wywołała sporą dyskusję w sieci. To skrót myślowy i wypowiedź wybrana z dłuższego fragmentu. Jestem cały czas osobą wierzącą. Teraz chodzę już mniej do kościoła, kiedyś często tam bywałem. Ale to raczej dla mnie forma rozwoju duchowości – np. ciepło wspominam chodzenie na pielgrzymki. One pomogły mi poznać siebie. W ogóle mam wrażenie, że wartości chrześcijańskie ukształtowały mnie jako człowieka. Oczywiście ważne jest oddzielenie kwestii wiary i wartości od tego, jak zachowują się przedstawiciele Kościoła katolickiego w Polsce.

A więc jak wygląda twoja relacja z polskim Kościołem katolickim dziś?

Znam katolików otwartych na różnorodność i osoby, które tolerują drugiego człowieka na określonych warunkach. Częściej słyszałem komentarze od osób niewierzących typu: „Jak to? Jesteś katolikiem, pedałując?” lub „Najpierw idzie na lody, a potem na mszę”. Sam Kościół katolicki oczywiście oceniam krytycznie. Zaznałem z jego strony wielu niemiłych sytuacji. Wielu księży podczas spowiedzi mówiło mi, że powinienem przestać być gejem, że to ciężki grzech. Czułem ich pogardę. Dlatego też m.in. odsunąłem się od Kościoła jako instytucji.

Rozpocząłeś nowe studia psychologię, a także drugi kierunek seksuologię praktyczną, chętnie dzielisz się wiedzą ze studiow na instagramowym profilu @bezawstydu. Wiążesz z edukacją seksualną przyszłość? Chciałbyś być seksuologiem?

Oba kierunki zacząłem niedawno, jeden w październiku zeszłego roku, drugi w marcu tego roku. A poprzednie studia skończyłem w grudniu. Tak, wiążę z seksuologią swoją przyszłość. Mam też poczucie, że w Polsce bardzo nam trzeba dobrych edukatorów seksualnych. Te studia są wspaniałe, widzę dzięki nim, jak mało wiemy o sobie. W ogóle nie miałem pojęcia, w jak złożony sposób zbudowany jest układ rozrodczy kobiety, jakie procesy tam zachodzą i z jakimi wyzwaniami mierzą się osoby z waginami. To fascynująca i potrzebna wiedza. A psychologię studiuję, bo wiem, że jest to wiedza, która przyda mi się zarówno w pracy medialnej, jak i w działalności edukacyjnej. Co do działalności na Instagramie, to właśnie ruszam z podcastem o tej samej nazwie, czyli „Beza Wstydu”, na którym również będzie trochę psychologicznie, bo będę chciał rozprawiać się z tematami, które budzą wstyd we mnie czy w osobach z mojego otoczenia.

Co każdy z nas może zrobić, aby wspierać i ułatwiać życie osobom niewidomym i słabowidzącym?

Pierwsza rzecz: zapytać, czy jakoś możemy pomóc. Nie robić tego, co nam się wydaje, że jest pomocą, tylko najpierw zapytać. Zresztą to chyba dość uniwersalna zasada – nie wiesz, to pytaj.[/restrict]

Klaudia i Alena Szyszki o swojej tęczowej rodzinie

Z KLAUDIĄ i ALENĄ SZYSZKAMI, mamami małej Dalianki, które na Instagramie prowadzą popularny profil @teczowe_szyszki, rozmawia Michalina Chudzińska

fot. Daria Joy Olzacka

W kwietniu tego roku, jeszcze przed narodzinami Dalianki, wystąpiłyście w Dzień Dobry TVN, robiąc tym samym coming out na dużą skalę, i opowiedziałyście milionowej publiczności o swoim związku i przygotowaniach do narodzin dziecka. Jak to się stało, że znalazłyście sięDDTVN?

Alena: Dzięki Instagramowi. Na początku lutego zrobiła się na naszym profilu pierwszy raz drama. Hejterzy pisali, że to nie do pomyślenia, by dwie lesbijki miały dziecko, bo zrobimy mu krzywdę. Starałyśmy się to ignorować. Zresztą wiele osób stanęło w naszej obronie. Burza na szczęście ucichła – i wtedy napisali do nas z „DDTVN”. Zaproponowali występ na żywo, zgodziłyśmy się bez wahania, ale po agresji Rosji na Ukrainę nas odwołali, po czym zapytali, czy zgodziłybyśmy się, by do nas przyjechali nakręcić reportaż. Zgodziłyśmy się znów bez wahania.

Z jakimi reakcjami się spotkałyście po programie?

A: Negatywnych nie było. Wielu znajomych napisało z gratulacjami. Do Klaudii odezwała się nauczycielka z gimnazjum, do mnie moja dawna klientka z pracy, która nie wiedziała o mojej orientacji. Pogratulowała, powiedziała, że przyniesie prezent dla dzieciaczka, jak się urodzi. Reakcji pozytywnych dostałyśmy wiele.

A jak wychodzicie razem z Dalianką, to zdarza się, że ktoś was zaczepia i mówi, że pary jednopłciowe nie powinny mieć dzieci czy coś podobnego?

A: Tylko na IG tak było, na żywo ani razu.

Jaka była wasza droga do decyzji o dziecku?

[restrict]A: Obie o tym marzyłyśmy. Dla mnie warunkiem związku było, czy moja dziewczyna chce mieć dziecko. Dobrze się złożyło, że Klaudia też chce.

W jaki sposób starałyście się uzyskać te wymarzone dwie kreseczki?

A: Zdecydowałyśmy się na metodę kubeczkową (inseminacja domowa nasieniem dawcy – przyp. red.). Cały proces trwał niecałe 2 lata: po drodze pojawiały się u mnie różne komplikacje, np. choroby hormonalne, jak endometrioza, brak normalnej owulacji, niedoczynność tarczycy i torbiel na jajniku. Rok temu w poznańskim szpitalu moja pani doktor stwierdziła, że lepiej, by Klaudia starała się zajść w ciążę, bo u mnie są słabe szanse. To był dla mnie cios. Miałam kilkugodzinne załamanie, po czym stwierdziłam, że muszę się ogarnąć, a nie rozpaczać. Postanowiłyśmy, że jeśli do końca roku się nie uda, spróbujemy z Klaudią. Czułam lekką presję, ale jesienią było już pewne, że jestem w ciąży. Musiałam mieć dużo cierpliwości w sobie. Jak już się udało, słyszałam od bliskich, że mam się nie cieszyć, bo jednak przez moje choroby to nigdy nie wiadomo, ale wyszło dobrze. Moja teściowa, mama Klaudii, jako pierwsza dowiedziała się o płci dziecka.

Dawca jest wam znany?

A: Nie znamy go i za dużo o nim nie wiemy. Nie mamy żadnych dokumentów z nim podpisanych, bo są nic niewarte w Polsce.

Sama ciąża przebiegła już bez stresu czy komplikacji?

A: W drugim trymestrze musiałam mieć operacje usuwania pęcherzyka żółciowego. Lekarze przez ciążę nie chcieli podjąć się operacji, ale w końcu w Śremie trafiłam na świetnych specjalistów, którzy się zgodzili natychmiast mnie operować. Tam postanowiłam również rodzić. Poza tym wszystko było dobrze. Wszyscy specjaliści, na których trafiałyśmy, byli do nas bardzo pozytywnie nastawieni. Nasza pani ginekolog od początku nie miała z nami problemu. Okazało się, że jest bardzo religijna, a mimo tego pomagała nam i była bardzo profesjonalna. Pani położna też pozytywnie zareagowała na to, że jesteśmy dwiema mamami. Przez te 9 miesięcy trafiałyśmy na tolerancyjne osoby.

A same narodziny Małej Szyszki? Jak was traktowali w szpitalu?

A: Jakoś koło 2 w nocy z 26 na 27 kwietnia – gdy Klaudia smacznie spała – ja nagle poczułam, że wody płodowe mi odeszły. No nic, poszłam do sypialni i zaczęłam pakować się do szpitala.

Klaudia: Budzę się i słyszę, że Alena wręcz biega po mieszkaniu. Otwieram oczy i pytam: „A ty co? Rodzisz?”. Ona, że tak. Pomyślałam, że to żart, i dalej poszłam spać.

A: Po chwili jeszcze zapytałaś: „Serio? Czy sobie jaja robisz?”. A ja dopiero wtedy odwróciłam się, żeby ci pokazać, że cały tył mam mokry. I wtedy wyskoczyłaś z łóżka jak poparzona.

K: Poszłam szybko wyprowadzić psy, a Alena dalej się pakowała. Gdy wróciłam, okazało się, że wody zrobiły się zielone, więc od razu pojechałyśmy na pogotowie. Tam kazali Alenie wypełnić dokumenty i się przebrać, a mnie – wrócić do domu. Ona poszła dzielnie na porodówkę, a ja postanowiłam czekać w aucie.

A: Jak pani położna dowiedziała się, że Klaudia to moja partnerka, pozwoliła jej wejść, tylko zapytała, czy da radę być tyle czasu ze mną, bo to potrwa do jutra. Całe szczęście, że mogłyśmy być razem, bo skurcze były, ale wymaganego rozwarcia nie i musiała być cesarka. Nie czekając, wzięli mnie na salę operacyjną, gdzie Klaudia już nie mogła wejść.

K: Czekałam w pokoju dla ojców. (śmiech) Bardzo chciałam usłyszeć pierwszy płacz Dalianki, więc stałam przy drzwiach i nasłuchiwałam. W końcu usłyszałam i sama zaczęłam wyć. Nie minęło dużo czasu i przywieźli mi ją pokazać. Pielęgniarka powiedziała, że gratuluje, że duża, zdrowa córeczka, 56 cm i ponad 3,5 kg. Przyszła na świat 27 kwietnia o 11:49. A: Płacz naszej córeczki był najpiękniejszym płaczem, jaki kiedykolwiek słyszałam. Klaudia w ogóle pierwsza widziała malutką, bo ja nie dałam rady. Po cięciu położyli mi ją przy twarzy tak, że nie mogłam jej zobaczyć. (śmiech) Potem przewieźli mnie na salę poporodową i tam Klaudia pokazała mi ją na zdjęciach, a dopiero później zobaczyłam ją na żywo.

Cudownie o tym opowiadacie. To teraz może cofnijmy się w czasie jak się poznałyście?

K: Luty 2018 r. Mieszkałam w Manchesterze w Anglii. Założyłam konto na Queer.pl i tam trafiłam na Alenę. Napisałam do niej na trzy strony. Pomyślałam, że wyjdę na wariatkę, więc usunęłam wszystko i wysłałam jej tylko uśmiech, samą emotkę. Odpowiedziała tym samym.

A: Więc wróciłaś do punktu wyjścia. (śmiech)

K: A niedługo później napisałaś, że nie masz czasu, ale potem zadzwonisz. I tak od telefonów się zaczęło. Rozmowy trwały niemalże codziennie po kilka godzin. Po 2 tygodniach zmarł mój dziadek, przyjechałam do Polski na pogrzeb. Umówiłyśmy się na spotkanie. Ona jest z Poznania, ja z Będzina spod Katowic, a spotkałyśmy się we Wrocławiu. Umówiłyśmy się na parkingu obok mojego hotelu. Czekałam w samochodzie i w końcu widzę, że idzie. Dama z dwoma psami. Wysiadam z samochodu, podchodzę, a ona: „Potrzymaj mi psy, bo muszę iść wyrzucić psią kupę”. (śmiech) Potem poszłyśmy do mojego pokoju w hotelu. Chciałam, żeby było romantycznie, a tymczasem dama była na kacu. Myślałam jeszcze o jakimś winie, ale stwierdziłam, że nie, bo mnie uzna za alkoholiczkę, a ona tuż po wejściu pyta: „Chcesz piwo?”. Pomyślałam, że to na pewno będzie moja żona. Wieczorem Alena szła na urodziny do kolegi, zabrała mnie ze sobą, a potem spontanicznie trafi łyśmy do HAH-u, gdzie Alena mnie pierwszy raz pocałowała. Wróciłam do Anglii. Przez kolejnych 7 miesięcy widywałyśmy się raz w miesiącu, albo w Anglii, albo w Polsce. W końcu któraś powiedziała „kocham”.

A: Ty powiedziałaś pierwsza.

K: Tak? To nie pamiętam. Pewnego dnia nadszedł ten trudny dzień. Stwierdziłam, że któraś z nas musi z czegoś zrezygnować i pewnie to ja będę musiała wrócić do Polski. Miałam duży dylemat, bo w Anglii byłam na takim etapie, że krótko przed poznaniem Aleny dostałam kontrakt na stałą pracę i mieszkanie socjalne – pracowałam jako operatorka drukarki cyfrowej, a Alena prowadziła wtedy już własną firmę, Ciacho z sercem, co zresztą robi do dziś, a ja jej pomagam. Nie planowałam wracać do Polski, ale w końcu się zdecydowałam i wróciłam.

Kiedy stwierdziłyście, że jesteście w związku?

K: Już 1 kwietnia 2018. W prima aprilis. Zapytałam, czy będzie moją dziewczyną, a ona, że tak. Do dzisiaj wierzy, że to nie był żart! (śmiech) Rok później, w czerwcu 2019, oświadczyłam się jej.

Rok poźniej wzięłyście ślub humanistyczny.

A: Tak. Planujemy też wziąć taki prawdziwy, z weselem, w Hiszpanii. Mimo że w Polsce nie będzie uznawany, to chociaż po to, że jak się jednej coś stanie za granicą, to druga jako żona będzie mogła mieć dostęp do informacji w szpitalu.

Kiedy sobie uświadomiłyście, że romantycznie i erotycznie interesują was kobiety?

K: Ja się śmieję, że jestem urodzoną lesbijką! Już w przedszkolu byłam zauroczona panią Iwonką, moją przedszkolanką. Pamiętam, że za każdym razem, jak byliśmy na placu zabaw, przynosiłam jej koniczynki, a na jakichś występach zawsze chciałam obok niej siedzieć. Później, w gimnazjum podkochiwałam się w moich nauczycielkach. W technikum miałam pierwszą dziewczynę. Więc mogę powiedzieć, że od dziecka było to dla mnie normą, że podobają mi się kobiety. Później zauważyłam, że nie zgadza się to z normą społeczeństwa, i poznałam taki termin jak „lesbijka”.

A: Ja miałam 22 lata, kiedy sobie uświadomiłam. Bardzo słabo czytałam swoje własne sygnały. Kiedy analizuję przeszłość, widzę, że wszystko mi mówiło, że jestem lesbijką, ale ja wciąż miałam na to wszystko inne wytłumaczenie niż to oczywiste. W gimnazjum podobały mi się biusty innych dziewczyn, ale wyjaśniałam sobie, że to dlatego, że ja swojego nie mam. Nie podobali mi się chłopcy, ale twierdziłam, że podobają mi się czarnoskórzy – a wokół mnie byli oczywiście sami biali. I dopiero po tym jak jednak byłam z czarnym facetem pół roku, to się okazało, że to takie… bez fajerwerków. Nie rozumiałam, dlaczego ludzie tak sobie chwalą te związki. Potem byłam z białym mężczyzną. I podobna sytuacja. Dopiero jak spróbowałam pierwszy raz z kobietą, to zauważyłam, że „aha, to o to chodzi!”. Zrozumiałam, że naprawdę może być super i w łóżku, i w związku, i w życiu, tylko w moim przypadku chodzi o dziewczyny. Po kilku dziewczynach znalazła się Klaudia.

K: Każdy musi przejść przez ileś tam udanych bądź nieudanych związków, żeby w końcu znaleźć ten swój punkt zaczepienia, jak te kuleczki w pinballu wpadną do dziurki i koniec.

A: Jaki koniec? To jest początek dopiero. Początek najlepszej przygody w życiu.

Jak wyglądały wasze coming outy?

K: Miałam ok. 21 lat. Nigdy nie było czegoś takiego, że „mamo, to jest moja dziewczyna” albo „mamo, jestem lesbijką”. Dopiero jak się wyprowadziłam do niej do Anglii, to zauważyła, że wokół mnie kręcą się tylko koleżanki. Pewnego dnia przyszła z pracy, usiadła ze mną w kuchni i pyta po prostu: „To ty jesteś lesbijką czy nie?”, a ja na luzie mówię, że tak. Pamiętam jeszcze do dziś, jak mnie zapytała: „A jak to jest z kobietą?”, a ja na to „Sprawdź, to się dowiesz!”. Więc moja mama zareagowała megafajnie i megaciepło. Z tatą nie mam zbytnio kontaktu i nie przejmuję się jego opinią. Do dzisiaj nie przeszło mu przez gardło, że Alena to moja dziewczyna. Słyszałam, że kiedyś powiedział mojej cioci, że ma z tym problem i że gdyby wiedział wcześniej, toby mnie oddał na leczenie zawczasu, ale nie przejmuję się tym.

A: Ja miałam jakoś 22 lata, czyli to było ok. 7 lat temu. Jak sobie uświadomiłam, że wolę kobiety, to cały czas się bałam, że gdzieś, ktoś zobaczy mnie publicznie z dziewczyną i przekaże rodzinie. Takie ukrywanie się było bardzo męczące, więc postanowiłam powiedzieć. Najpierw dowiedziała się moja mama. Odpowiedziała: „Ale przecież chciałaś mieć dzieci?!”. Ja na to, że dalej chcę i na pewno będę miała. Stwierdziła, że OK. I tyle. Taka była jej reakcja – najważniejsza dla niej kwestia, to czy będę szczęśliwa i czy chcę dalej dzieci, i jak sobie, z tym poradzę. Poradziłam sobie jak widać, a mama wykazała się wielkim wsparciem w trakcie ciąży i teraz też. Miałam 26 lat, gdy dowiedziała się reszta rodziny, bo wiedziałam, że chcemy z Klaudią założyć wspólny IG, a nie chciałam, żeby dowiedzieli się o mnie z Internetu. Zareagowali dobrze. Tylko mój brat nie był za tym, żebyśmy miały wspólny Instagram, ale teraz już nic nie mówi. Co śmieszne, kiedy miałyśmy już założony profil, byłyśmy na weselu u mojej przyjaciółki w mniejszej miejscowości, w której wszyscy mnie znają, i ktoś mnie oznaczył na IG razem z Klaudią – jako jawna para lesbijek stałyśmy się sensacją miasteczka. Moja rodzina dostawała telefony typu: „ty, słuchaj, a Alena jest lesbijką”, jakby moja rodzina jeszcze o tym nie wiedziała.

Dziewczyny, a skąd pomysł, by prowadzić razem konto na Instagramie? To już był publiczny coming out.

A: Obserwowałam różne konta par lesbijskich i po prostu mi się podobały, chciałam tak samo, więc zwyczajnie założyłam konto w 2019 r. I tak powoli ono sobie rosło, zamieniając się po drodze z osobistego pamiętnika elektronicznego w bardziej aktywistyczny. Okazało się, że wiele osób, nie tylko lesbijek, nas obserwuje. Piszą do nas małżeństwa, ludzie hetero, którzy długo starają się o dziecko, wiele matek nieheteroseksualnych dzieci.

A dlaczego akurat nazwałyście się Tęczowymi Szyszkami?

A: Bo Szyszka to moje nazwisko i tak oficjalnie nazywa się cała nasza rodzina, bo Klaudia zmieniła niedawno swoje. Zależało nam, bo mamy nadzieję, że w wielu sytuacjach nie będzie pytania: „a kim pani jest”, tylko skoro dziecko powie „mama”, a w naszym dowodzie nazwisko będzie takie samo jak dziecka, to unikniemy zbędnego tłumaczenia się.

Jak widzicie swoją perspektywę życia w Polsce, gdzie rodziny takie jak wasza są nieuznawane przez prawo?

K: Wierzymy, że w końcu razem wywalczymy zmiany. Tymczasem planujemy powiększyć rodzinę. Kolejne dziecko miałam rodzić ja, ale stwierdziłam, że jednak Alenie wychodzą ładne dzieci. (śmiech) Choć i tak wszyscy twierdzą, że Dalia jest podobna do mnie!

A: Nawet ja zaczęłam tak twierdzić. Przez cesarskie cięcie będziemy mogły starać się o kolejne dopiero za rok. I miejmy nadzieję, że wtedy od razu się uda.

K: Teraz może będzie chłopiec.

A: Ja myślę, że będzie druga dziewczynka, ale zobaczymy.[/restrict]

Pink MMA – cios poniżej pasa

Największą zwyciężczynią PINK MMA była występująca w przerwie Mandaryna, której udało się wygrać z własną skalą i słuchem. Przegrały natomiast – moralnie i finansowo – organizatorki.

fot. Marcin Krassowski

Mało znany fakt: pionierem LGBT-owskich mieszanych sztuk walki (ang. mixed martial arts, czyli MMA) jest Marcin Najman, człowiek, który w oktagonie częściej leżał, niż stał. W październiku 2021 r. ów zaprosił na galę MMA VIP wyoutowanego Piotra „Mua Boya” Lisowskiego, który starł się z Ulą Siekacz. Po zwycięstwie celebryta poszedł – nomen omen – za ciosem: wrócił do klatki w marcu 2022 r. i pokonał Michała „Polskiego Kena” Przybyłowicza.

Miłe złego początki

No ale gdzie Rzym, a gdzie queer! W połowie maja Ewa Lubert i Agnieszka Skrzeczkowska obwieszczają, że na ich imprezie tęcza będzie nie akcentem, a motywem wiodącym. „Nasze przesłanie jest proste: nie bój się być sobą” – piszą w mediach społecznościowych. Na promującej galę konferencji stawia się drugi, albo wręcz trzeci garnitur gwiazd (i to taki z wypożyczalni). Na ściance pozują m.in. Tomasz Malcolm (ciut mniej znany z modelingu, ciut bardziej: z bycia synem Moniki Richardson), Dżaga (przyjaciel i/lub performer Dody) oraz Stifl er z „Warsaw Shore” (zasłynął, oferując nastolatce seks oralny oraz przeszczepiając sobie włosy). Heheszki uskutecznia ze sceny Jaś Kapela, który zaprasza do oktagonu (a więc na ośmiokątną „arenę”) Jarosława Jakimowicza.

Różowe MMA natychmiast rozgrzewa do czerwoności heteroportale. „Udział (w gali – dop. red.) wezmą homoseksualiści, transseksualiści i inne twory osobowościowe należące do szeroko pojętego środowiska LGBT” – dworuje sobie na łamach MMA.pl Mateusz Paczkowski, dodając, że podczas imprezy zmierzą się Jakub Cheer z Dariusem Rose („dwójka mężczyzn, a przynajmniej tak nam się wydaje”). Publicity zapewniają inicjatywie media od Sasa do Lisa: Pomponik, Plejada, Eska, Świat Gwiazd, Telemagazyn, SpidersWeb, „Super Express” i naTemat.pl.

Wsiąść do Ubera byle jakiego

Kwadrans przed startem nic nie wskazuje, by Centrum Targowo-Kongresowe Global EXPO miało być gospodarzem wydarzenia. Mijam niszczejące hale bliźniaczego dom- EXPO. Z dziur w miejscach, gdzie kiedyś były szyby, wychodzą ukraińskie dzieci, kłócąc się o to, kto w zabawie w wojnę ma odgrywać Rosjan.

[restrict]Gdy staję w wejściu, podchodzi do mnie rzutki chłopak, pytając o coś we wschodnim narzeczu. Odpowiadam po polsku, że przyszedłem obejrzeć bijące się elgiebiety. Wolontariusz patrzy zaskoczony i mówi: „Ale tu jest ośrodek recepcyjny dla uchodźców”. Zaniepokojony sięgam po telefon, by zadzwonić do medialnej obsługi Pink MMA. Skucha, „użytkownik, do którego dzwonisz, ma wyłączony telefon”. Postanawiam zasięgnąć języka u wyższej instancji, u ciecia: „Przepraszam, czy ma się tu odbyć gala MMA?”. „No k…, kolejny… Już się kilkunastu ludzi przed panem pytało. Ja nie wiem, skąd takie informacje” – wzdycha i wdycha dym z papierosa.

W socialmediowej komunikacji federacja wzbraniała się przed podaniem miejsca imprezy, ograniczając się do enigmatycznej „Warszawy”. W kilku miejscach pojawiało się wspomniane Global EXPO, ale w kilku innych: ulokowane na drugim końcu stolicy, w Digital Knowledge Village. Co począć, wsiadam w Ubera.

Różowo mi

Wpadam spóźniony trzy kwadranse, czytając na Messengerze relację redakcyjnej koleżanki. „Zaczęło się dziwnie, Nick Sinckler (prowadzący – dop. red.) był meganabuzowany i przy prezentacji uczestników_czek rzucał krindżowe żarty. Publika reagowała średnio” – pisze Małgorzata Tarnowska. „I widać dużo pustych miejsc”. Pusto jest także na wejściu, przy którym próżno szukać tęczowych fl ag i akcesoriów. Nikt nawet nie sprawdza, czy zakupiłem bilet (wejściówki wyceniono na – bagatela – 200-500 zł). Skonfundowany kieruję się do szatniarza. Tłumaczę, że ja z mediów, że „Replika”, że relację będę pisał. Wskazuje palcem na górę rozsypanych na stoliku różowych badge’y. Biorę.

O queerowym charakterze wydarzenia zaświadcza publiczność, która równie często sięga po telefon, by nagrywać walki, jak i po to, by sprawdzić powiadomienia na Grindrze. Tuż przed wejściem dla zawodników paradują ludzie w białych maskach i BDSM-owych uprzężach. Ich rola jest jednak nieodgadniona (tzn. rola ludzi – do czego służą maski i BDSM-owe uprzęże, wiem). Jest, faktycznie, dość różowo: różowe reflektory błyskają różowym światłem, różowe logo świeci na telebimach, Nick trzyma różowy mikrofon, a wokół kręcą się ludzie z różowymi identyfikatorami na piersiach.

W oktagonie różowo jednak nie jest. Trwa walka „MuaBoya” z Ernestem Szczodorowskim, gwiazdką Instagrama – tłum wyraźnie sprzyja temu drugiemu, ale on ogranicza się do parowania ciosów. Z przerażeniem patrzy na nacierającego (sporo cięższego!) przeciwnika, wycofując się, niezdolny wyprowadzić kontry. Gdy wreszcie w trzeciej rundzie przechodzi do ofensywy, wywraca się o własne nogi, co „Mua-Boy” wykorzystuje, siadając na nim okrakiem i okładając, aż influencer odklepuje. „Czuję się wygrany, bo żeby wejść do oktagonu, to trzeba mieć jaja jak skały! Totalnie nic z tego nie pamiętam, bo stres, emocje, adrenalina…” – mówi Szczodorowski w rozmowie z „Repliką”.

Trening? A na co to komu?

Po przerwie na papierosa wracam akurat na czas, by nie przegapić pojedynku Tomka Kamińskiego („Prince Charming”) z Wiktorem Biernackim („Love Island”). Mam szczęście, bo panowie boksują się raptem 10 sekund, w czasie których Biernacki sprowadza Kamińskiego do parteru serią wymachów i kopnięć. „Wyszło jak wyszło…” – komentuje z klatki niedoszły partner Jacka Jelonka.

Chwilę później słyszę, jak trener instruuje Dariusza Rose, w jaki sposób ten powinien układać pięści, by nie połamać sobie kości. Zaczynam mieć wątpliwości, czy zawodnicy rzeczywiście są do walk przygotowani. Zagaduję więc o treningi drag queen Mariolkę Rebell, której pojedynek z Filo ma spuentować galę. „Przygotowywałam się bardzo solidnie, miałam prawie cztery treningi w tygodniu przez miesiąc. Poszłam na damską grupę bokserską, bo na męską trochę się bałam” – relacjonuje. „Nigdy bym nie pomyślała, że znowu trafi ę na siłownię. Ostatni raz byłam na niej w gimnazjum z 10 lat temu”.

Skąd w ogóle wiedzieliście o walkach? – pytam, bo zapowiedź Pink MMA zaskoczyła sporą część naszej społeczności, a nawet – jak przyzna w rozmowie z naTemat.pl Cecylia Jakubczak z Kampanii Przeciw Homofobii – organizacje branżowe. Biernacki: „Dostałem telefon od znajomych z KSW Gymu, gdzie kiedyś trenowałem, że jest taki pomysł i czy jestem chętny? Byłem. Mam więcej znajomych tęczowych niż hetero, sympatyzuję z wami, więc stwierdziłem, że fajnie będzie wyrazić wsparcie w ten sposób”. Szczodorowski: „Przyszedłem na casting. Pojawiło się ogłoszenie na socialach Ewy Lubert, że organizatorzy poszukują osób ze środowiska LGBT+ do udziału w pewnym projekcie… Idąc tam, nic o nim nie wiedziałem, dopiero na miejscu usłyszałem, że to będą freakfi ghty”.

Jest sympatyczniej

W klatce Lasuczita spotyka się z Olą Holatą. Ta pierwsza atakuje chaotycznie; szerokimi wymachami wyprowadza niecelne ciosy. Holata jest w oktagonie jak czołg: metodyczna, choć niezbyt szybka. Tuż przed gongiem ląduje na siatce. W drugiej rundzie Lasuczita naciera od samego początku, zmuszając oponentkę do ucieczki i – momentami rozpaczliwej – obrony. Pary starcza jej na honorowe natarcie, po którym poddaje walkę. „Myślałam, że będzie trudniej, ale było tak łatwo, że tego się, k…, nie spodziewałam!” – puszy się zwyciężczyni. Sinckler oddaje mikrofon zapłakanej Holacie. „Jak się czujesz?” „Chujowo”. „Co chcesz powiedzieć ludziom, którzy ci kibicowali?” „Przepraszam, dałam z siebie wszystko”.

„Dużo osób zarzuca tej imprezie, że jest słaba, patologiczna, krindżowa… – na gorąco ocenia Biernacki – ale w porównaniu z innymi freakowymi federacjami na Pink MMA jest dużo przyjaźniej. Tutaj na konferencjach nikt nie grozi swojej rodzinie, wszyscy są dla siebie sympatyczni, a po wyjściu z oktagonu tulą się do siebie… I chyba o to chodziło. Jasne, zdarzają się prawdziwe konfl ikty – jak ten z Lasuczitą – ale każdy może się tu czuć jak u siebie”.

Znacie Ev’ry Night?

W przerwie pojawia się Mandaryna: w imponujących koturnach, cielistym body, ze sznurem pereł na szyi i w towarzystwie dwóch tancerek. „Przyszłam, bo dla mnie obrzydliwe jest dzielenie nas na lepszych i gorszych. Wszystkie podziały są dla mnie złe i kompletnie bez sensu, bądźmy, po prostu, dobrymi ludźmi” – mówi w rozmowie z „Repliką”. „Przyszłam was wesprzeć, bo wasze środowisko pokochało mnie z wzajemnością. Podczas koncertów poznałam M-N-Ó-S-T-W-O osób LGBT, które mają wspaniałe serca”.

„Kiedyś nie wiedziałem, gdzie idę. Teraz już wiem. Życzę wam, żebyście żyli kolorowo i po swojemu” – deklamuje ze sceny, z której wybrzmiewa „Here I Go Again”. Uderza mnie zarówno nostalgia (potęgowana przez wyświetlany na telebimie teledysk z 2004 r.), jak i konstatacja, że Marta Wiśniewska nauczyła się maskować mankamenty swojego głosu. Gdy trzeba – dyskretnie posiłkowała się półplaybackiem i autotune’em lub omijała wysokie nuty, odwracając uwagę zmianą kostiumu. Po wykonaniu „Love Is Just a Game” tancerki przystroiły ją w przewiewną suknię, w której wykonała medley „Windą do nieba” zespołu 2+1 i „Co mi, Panie, dasz?” Bajmu.

Gdy przy drugim wejściu piosenkarka sięgnęła po „Ev’ry Night”, osiągnęła Himalaje autoironii, de facto odtwarzając feralny występ z Sopotu. Więcej: powtarzając nieporadne próby złapania kontaktu z publicznością („Znacie »Ev’ry Night«?”), dysząc i fałszując tak, jak przed 15 laty. Było w tym wykonaniu coś uroczo bzdurnego i bezpretensjonalnego.

Dawid z Goliatem

Następnie w oktagonie ścierają się zwalisty Kamil Ratikos i drobniusieńki Maksymilian „Boczek” Zięba (a więc, jak zapisałem w notatkach: „dres kontra twink”). Drugi z panów natychmiast zasypuje przeciwnika gradem ciosów, ten jednak odbija się od klatki i próbuje się odwinąć, nakładając gilotynę! Niespodziewanie obaj lądują na deskach, chaotycznie się kotłując. Ku zaskoczeniu chyba nawet siebie samego, po kilkudziesięciu sekundach szarpaniny zwycięża „Boczek”. Podchodząc do przegranego, Nick Sinclair wspina się na wyżyny konferansjerki („Czujesz się dobrze czy czujesz się źle?”).

Szybko kończy się walka Adriany Śledź z Kingą Kazimierczak, dużo emocji przynoszą natomiast najbardziej niepozorni Jakub Cheer i Dariusz Rose, którzy na wejściu całują się w policzki. Kilka kopniaków, przewrotek, obaleń i dosiadów później jest po wszystkim. Techniki było w tym starciu niewiele, mnóstwo natomiast zawziętości. Kiepskie przygotowanie dało jednak o sobie znać; Cheer zrezygnował po otrzymaniu ciosu w głowę.

Drag queenki Filo i Mariolkaa Rebell wchodzą do klatki bez charakteryzacji, ale widać, że ruch sceniczny wyniosły z ballroomów i że niejeden lipsync w życiu wykonały. Typowana na faworytkę Filo – cięższa o 20 kilo! – cieszy się zdecydowanie mniejszym aplauzem. Choć Mariolkaa rozpoczyna wywrotką, chwilę później dosłownie miota Filo po całym oktagonie. Jest szybka, gibka i skuteczna. Gdy na początku drugiej rundy sędzia dyskwalifi kuje Filo za chwytanie się siatki – trybuny wstają, by w ekstazie złożyć hołd zwyciężczyni. Poza zasięgiem kamer Mandaryna podbiega do przegranej. Przytula, pociesza, szepcze coś na ucho.

Co nam w ogóle daje Pink MMA?

Tomek Kamiński: „Osoby hetero są sceptycznie nastawione do imprezy, uważają, że robimy z siebie dzisiaj pośmiewisko. Ale dla nas Pink MMA wnosi dużo! Pokazuje, że umiemy walczyć, że jesteśmy pewni siebie, że mamy determinację!”.

Mariolkaa Rebell: „Chcemy pokazać, że osoby LGBT nie są »miękkie«. Od kiedy zaczęłam treningi, zrobiłam się pewniejsza siebie, zaczęłam zauważać w sobie »power«”.

Maksymilian Zięba: „MMA to sport zdominowany przez hetero mężczyzn. Dzięki Pink MMA możemy »odbić« ten sport. Dla naszej społeczności to szansa na rozwój”.

Jaś Kapela: „Walka może dać emancypację społeczności, która wciąż jest prześladowana w heteryckim społeczeństwie: możecie pokazać się jako silni. Nie zgadzam się z zarzutem o »promocję brutalności«. MMA to jest jednak sport, a przecież lepiej sublimować agresję w sporcie niż np. na ulicy”.

Czarno widzę różowe MMA

Choć zawodnicy i zawodniczki nie szczędzili inicjatywie ciepłych słów, epilog historii jest cierpki. Ostatni tweet Pink MMA opublikowano 22 maja. Konto na Instagramie skasowano. Filo, Charlotte Drag Queer i Mandaryna poskarżyły się publicznie na nieotrzymane honoraria i nieopłacone hotele (w korespondencji z nimi organizatorzy piszą, że „padli ofi arami ataku hakerskiego”). Ponoć osoby poszkodowane szykują pozew zbiorowy.

Ponadto, jak ujawnił dziennikarz Grzegorz Miecznikowski, darowizny nie otrzymała Lambda Szczecin, której włodarki (tj. Ewa Lubert i Agnieszka Skrzeczkowska) obiecały procent ze sprzedaży biletów (pieniądze miały popłynąć na wykluczone dzieci nieheteronormatywne).

Wątpliwe, by po takim blamażu kolejna gala w ogóle się odbyła. Nawet w MMA nie wszystkie chwyty są dozwolone. [/restrict]

Greta Burzyńska z serialu „Na Wspólnej”

Z aktorką GRETĄ BURZYŃSKĄ, znaną m.in. z serialu „Na Wspólnej”, która w kwietniu napisała na Instagramie o swoim związku z dziewczyną, rozmawia Małgorzata Tarnowska

fot. Paweł Spychalski

W kwietniu dokonałaś coming outu wpisem na Instagramie. Media, w tym „Replika”, to podchwyciły.

Nie mogę powiedzieć, że dokonałam tym wpisem coming outu, bo nie dokonałam go w tym momencie. Mówiłam o sobie otwarcie, odkąd uzmysłowiłam sobie homoseksualną orientację i że jestem zainteresowana kobietami – dość późno, bo ok. 5 lat temu, kiedy miałam 24–25 lat. Wstawiłam swój post i nie spodziewałam się, że cokolwiek zmieni – w ogóle nie pomyślałabym, że ktoś o tym napisze, a tak się stało. Instagram to mój publiczny pamiętnik, który jest ważny przede wszystkim dla mnie. Wspólne zdjęcia pojawiały się od dawna na stories, ale post był faktycznie pierwszy. Jednak wisiał 2–3 tygodnie, zanim ktoś go zauważył. Na tym polega niespójność tej sytuacji. (śmiech) Wcześniej określeń „coming out” i „wyjście z szafy” nie było w moim słowniku. Teraz dopiero czuję ich znaczenie i to, co historycznie za sobą niosą. Bardzo się cieszę, że mogę się teraz szerzej o tym wypowiadać. Im więcej będzie się mówiło o coming outach, tym szybciej staną się one czymś zwyczajnym i nie będzie już trzeba mówić, że „wyszłam z szafy”, tylko będzie się mówiło, kogo się kocha.

Podobna sytuacja – post z partnerką na IG, a potem medialna burza wokół coming outu – spotkała dziennikarkę TVN24 Martę Warchoł (z którą wywiad opublikowaliśmy w nr. 93 „Repliki” – przyp. red.). Dziewczyny były zaskoczone rozgłosem. U ciebie było podobnie?

Kiedy to się stało, byłyśmy z moją partnerką Zuzią na wyjeździe i tak, było to dla nas zaskakujące, aczkolwiek bardziej zszokowało mnie to, że jest to sensacja. Dowiedziałam się wtedy, że jestem jedną z pierwszych wyoutowanych aktorek w Polsce. Zszokowało mnie to, bo wiem, że nie jestem jedną z kilku. (śmiech) Mam znajome aktorki, które spotykają się z kobietami. Niektóre z nich siedzą w szafi e ze strachu przed tym, jak zareaguje branża, niektóre, bo tak nakazał im agent (tłumacząc, że będzie to bardziej owocne dla ich kariery), a jeszcze inne, „bo żyją w Polsce”.

Agenci zniechęcają kobiety LGBT+ do coming outu?

[restrict]Jeszcze 2–3 lata temu zdarzało się, że agent czy agentka mówili: „Nie mów lepiej o swojej orientacji na Instagramie, bo to ci może zaszkodzić”. A to ludzie, którzy są nad nami, kierują nami i naszą ścieżką zawodową. Teraz jednak zaczynają sobie zdawać sprawę, że to totalna bzdura i bardzo zła manipulacja. Na przykład moja agencja zareagowała na mój coming out gratulacjami. Nie mogłabym być w innej. Podobnie ekipa „Prawdziwych motywów”, przy których akurat wtedy pracowałam, składająca się w niemal 90% z mężczyzn. Jestem za to naprawdę wdzięczna, bo to jest realny dowód na to, że wkładanie do szufl adek wywołuje więcej strachu i obaw niż rzeczywistość, która może nas pozytywnie zaskoczyć.

Mamy wielu wyoutowanych aktorów, ale aktorki – prawie żadnej.

Aktorkom się mówi, że lepiej się nie pokazywać albo nie mówić o tym, że kochają kobiety albo są związane z kobietami. Pojawia się pytanie: dlaczego – bo reżyser na nie źle spojrzy? Bo casting nie będzie mógł być przeprowadzony, bo ktoś pomyśli: „O Boże, ona jest lesbijką”? O kilkunastu aktorach wiemy, że są homo- czy biseksualni, co nie oznacza, że patrzymy na nich przez pryzmat tego, kim są albo kogo zagrali. Kobiety wciąż bardzo się boją, że może to mieć negatywne konsekwencje albo być negatywnie przyjęte.

Ty nie ukrywasz swoich relacji romantycznych w świecie zawodowym? Nie. Odczułaś kiedyś takie „negatywne konsekwencje”?

Patriarchat i seksizm były kiedyś powszechne. Starsze pokolenia, niestety, najczęściej pozwalały i doprowadzały do sytuacji wykorzystywania czy molestowania, fizycznego i słownego. Niekoniecznie byli to ludzie z produkcji, ale też aktorzy, a nawet aktorki. Ale obecnie czuję, że jesteśmy w momencie zmiany. Mamy nowe pokolenie, nowe pokolenia. Dzisiaj inaczej postrzegam branżę i jestem szczęśliwa, że mogę pracować z ludźmi, którzy są akceptujący i wrażliwi.

Zachęcasz inne aktorki do coming outu?

Tak. Zachęcam przede wszystkim do tego, żeby być sobą i się nie bać, zamiast słuchać osób, które próbują „chronić naszą prywatność” czy wpłynąć na naszą ścieżkę zawodową. Zdaję sobie sprawę z tego, w jakim żyjemy w państwie, ale jeżeli my, ludzie ze świata artystycznego, dziennikarskiego czy sportu, którzy na co dzień mamy wpływ na opinię społeczną, zaczniemy żyć otwarcie i przestaniemy ukrywać, kim jesteśmy, to wierzę, że wpłynie to na nastroje społeczne w mniejszych ośrodkach. Małe, proste rzeczy potrafi ą wywołać wielkie zmiany.

Masz na myśli zwiększenie widoczności i poprawę reprezentacji?

Dokładnie to, ale też przede wszystkim zwiększenie wrażliwości, empatii oraz akceptacji. W ludziach rośnie pragnienie odkrywania, kim są i kim pragną być. Odkrywają, badają i sprawdzają. A to właśnie niesie za sobą zmiany społeczne, tak bardzo nam potrzebne. Bardzo się cieszę, że powstała np. „Kontrola”. Gratuluję dziewczynom: Natalii Parzymies, Adzie Chlebickiej i Ewelinie Pankowskiej (reżyserce i aktorkom grającym w serialu główne role – przyp. red.) sukcesu na skalę światową! Cieszy mnie, że lesbijskie role zaczęły coraz częściej się pojawiać w polskiej kinematografii.

Sama w kwietniu wystąpiłaś jako jedna z 12 lesbijek w spocie Kampanii Przeciw Homofobii z okazji Tygodnia Widoczności Lesbijek. Na pytanie: „Co powiedziałabyś młodszej sobie?”, odpowiadasz: „Nie bój się być sobą, nie bój się odkrywać tego, kim jesteś”. Jak wyglądało u ciebie to odkrywanie siebie?

Urodziłam się i do matury mieszkałam w Gnieźnie, gdzie otaczało mnie dużo stereotypów. Poszłam za tym – to było 15–18 lat temu – że związek to kobieta i mężczyzna. Wiedziałam, że są geje, ale nie słyszałam o żadnej lesbijce. Ale żaden związek z mężczyzną mi nie wychodził. Nie mogłam fizycznie złapać więzi, jaka powinna się wytworzyć, mimo że czułam te więzi pod względem przyjacielskim i po prostu ludzkim.

Nie podejrzewałaś, że jesteś lesbijką?

Nie wyobrażałam sobie, że może być inaczej. Nie potrafi łam nazwać tego, przez co przechodzę. Dorastałam przecież w małej miejscowości, w której wiedziałam o jednym geju. Nie zostało mi to również umożliwione przez społeczeństwo. System mówi: jest kobieta, jest mężczyzna, tworzą rodzinę, rodzi się dziecko itd., itd. Nikt nie mówi, że jest inna opcja, więc żyjesz, wierząc, że tak ma być. To kwestia wychowania – mam porównanie, bo mam siedmioletniego brata, który mieszka w Anglii. Tam dzieci wiedzą, że są równe w swoim zróżnicowaniu. Sam przyszedł do swojej mamy pewnego popołudnia i powiedział, że oglądali w szkole piękny fi lm o miłości dwoch mężczyzn. Potem rozmawiali na ten temat z panią, która wytłumaczyła im, że każdy ma prawo kochać, kogo czuje, że kocha. Zapytał: „Czy jeżeli Greta kocha kobietę, to znaczy, że jest gay?”. Mój siedmioletni brat to zrozumiał, mimo że ze względu na odległość widujemy się tylko od czasu czasu. To było, jeszcze zanim byłam z obecną partnerką. Sam do tego doszedł, słuchając moich opowiadań.

Ale wtedy nikt się nie domyślił?

Mój 83-letni dziadek ostatnio powiedział, że domyślił się, że jestem lesbijką, bo jako nastolatka zawsze miałam wokół siebie grono przyjaciółek. Zapamiętaliśmy, że powiedział wtedy, że „przyjaciel powinien być tylko jeden”. Wtedy tego nie zrozumiałam. No bo dlaczego tylko jeden? (śmiech) A teraz rozumiem, że próbował mnie wtedy wybadać.

Co było dalej?

Zaraz po maturze przeprowadziłam się do Warszawy i zaznałam nowego życia. Nie znałam tutaj nikogo, rzuciłam się na głęboką wodę. Ale bardzo pragnęłam wydostać się z Gniezna, gdzie się w tamtym momencie dusiłam. Chciałam zbudować siebie na nowo, zobaczyć, kim jestem, odrzucić to, z czym do tej pory się nie zgadzałam. I tak zajęło mi to kilka lat, zanim uświadomiłam sobie na dobre, że jestem lesbijką i pragnę stworzyć związek z kobietą. Wcześniej tego do siebie nie dopuszczałam. Sądziłam, że coś jest ze mną nie w porządku. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego żaden związek mi nie wychodzi i cierpię. Poznałam „ciemną stronę” rzeczywistości. To stan, w którym usłyszysz jedną rzecz, zrobi ci się przykro i nic nie ma sensu. Nie masz połączenia z własnym sercem, boisz się o to, co się wydarzy, o to, co będzie. To też poczucie braku sensu życia. Przeżyłam to, ale wolę mówić o sile niż o strachu. Ostatnio rozmawiałam ze znajomą, która poznała mnie jako 22–24-latkę. Była pod wrażeniem tego, jak bardzo się zmieniłam. Pamiętała mnie jako tę, która zawsze była ubrana na czarno. (śmiech)

Dla wielu osób wyjazd do większego miasta to katalizator coming outu. U ciebie też tak było?

Tak, najpierw dzięki szkole fi lmowej, w której kilkukrotnie zostałam obsadzona w roli lesbijki (pozdrawiam tu serdecznie Nastkę Pazurę). Te sceny zrodziły we mnie wiele pytań. Potem taką rolę odegrał wyjazd do Białegostoku do akademii teatrealnej, dokąd wyjechałam na 2 lata i gdzie sama ze sobą, na osobności, mogłam przegadać sytuację i już nie uciekać od tego, kim jestem. W szkole aktorskiej sceny lesbijskie po raz pierwszy uzmysłowiły mi, że w intymnej sytuacji z kobietą czuję się wyjątkowo zestresowana i zagubiona. Zaczęłam wypytywać znajomych o osoby homo- czy biseksualne w naszym otoczeniu. Spróbowałam pierwszych randek przez Tindera i przekonałam się, że kobiece ciało jest dla mnie fantastycznie inspirujące, że go pragnę. Działałam metodą małych kroczków. Dziś nie wiem, czy to było dobre – byłam w tym wszystkim sama ze sobą. Starałam się działać samodzielnie. Byłam pomocna dla innych, ale swoje sprawy chciałam załatwiać sama. Teraz uważam, że lepiej działać wspólnie. Niemniej te 2 lata były dla mnie bardzo ważne. Kocham wszystkich ludzi bez względu na płeć, ale jestem lesbijką, bo chcę tworzyć związki z kobietami. To jest odpowiedź na wszystkie moje wcześniejsze pytania.

Spotkałaś się ze stereotypami na temat lesbijek?

Tak, wszędzie – też w pracy. W Polsce narosło wiele stereotypów wokół lesbijek. „Ty nie wyglądasz jak lesbijka”, „lesbijka tak nie wygląda” „zapewne nie miałaś dobrego faceta”. Naprawdę słyszałam, że nie wyglądam jak lesbijka! Takie komentarze są zabawne, bo wynikają z ludzkiej nieświadomości, niezrozumienia, że kompletnie nie chodzi tu o mężczyzn – mam w swoim życiu wielu fantastycznych facetów, z którymi się przyjaźnię. Sęk w tym, że po prostu moje serce wybrało inną drogę. Tyle.

Takie stereotypy są trochę zabawne, jednak opierają się na założeniu, że nie mamy prawa same się określać, że trzeba to zrobić za nas.

Może tak, z drugiej strony zawsze prowadzę taką rozmowę dalej, nie pozostawiam tego bez komentarza. Naszym myśleniem rządzą stereotypy. A przecież każda miłość jest dobra. 7 maja byłam na Marszu Równości w Gnieźnie. Jeszcze kilka lat temu takiego Marszu nie było. Jego organizacja to zasługa takich postaci jak twórcy duetu Siksa (którego współtwórczyni Alex Freiheit pochodzi z Gniezna – przyp. red.). Wydarzyło się ostatnio wiele rzeczy, których się nie spodziewaliśmy, i to jest właśnie to: nie jesteśmy w stanie niczego przewidzieć. Ważne jest to, żeby wierzyć, że mamy w sobie siłę. Jeżeli jedna osoba po coming oucie kogoś takiego jak ja poczuje się lepiej, poczuje się bezpieczniej, poczuje się lepiej z samą sobą, to są zmiany, które wywołują falę miłości.[/restrict]

Greta Burzyńska – aktorka znana z wielu ról telewizyjnych i filmowych, najbardziej kojarzona z serialu „Na Wspólnej”. O jej coming oucie zrobiło się głośno w kwietniu, kiedy media obiegło zdjęcie z jej Instagrama, na którym obejmuje się z partnerką. Również w kwietniu jako jedna z 12 lesbijek wystąpiła w spocie Kampanii Przeciw Homofobii nagranym z okazji Tygodnia Widoczności Lesbijek.

Marcjanna Lelek – Natalka z „M jak miłość”

Z aktorką i reżyserką MARCJANNĄ LELEK, która przez kilkanaście lat wcielała się w postać Natalki Mostowiak w serialu „M jak miłość”, a niedawno zrobiła coming out, rozmawia Małgorzata Tarnowska

fot. Paweł Spychalski

Zacznijmy od coming outu, którego dokonałaś wpisem na Instagramie. Co zaważyło na twojej decyzji?

Moment, w którym się na to zdecydowałam, był spontaniczny i chyba nie najlepszy. (śmiech) Akurat byłam wtedy zajęta pracą nad filmem i tak samo moja dziewczyna była zajęta swoimi rzeczami. W tym chaotycznym czasie jednak po prostu postanowiłam to napisać. Wcześniej o tym myślałam i rozmawiałam z nią o tym. Chciałam to powiedzieć, ponieważ czułam odpowiedzialność i chęć walki o nasze wspólne sprawy, o kwestie LGBT w Polsce. Bo my same mamy bardzo dobrze: nie miałyśmy absolutnie żadnego problemu z tym, że zostałyśmy parą. Nasze rodziny bardzo nas lubią, normalnie się odwiedzamy, przyjaciele tak samo przyjęli nas bezproblemowo. Pomyślałam, że skoro tak jest i wiem, że mam wsparcie bliskiego otoczenia, mam mocne plecy, mocny grunt, nie będę się przejmowała komentarzami ludzi, których nie znam. A wiem, że takim coming outem mogę zrobić coś dobrego.

Mówiąc o otoczeniu, masz na myśli również środowisko zawodowe?

Chodzi mi głównie o to, że obie mieszkamy w dużych miastach – teraz akurat w Łodzi, ale ja całe życie wychowywałam się w Warszawie. Jestem stąd, mam tutaj znajomych. W Łodzi studiuję reżyserię, jestem na drugim roku. Nasze środowisko łódzkie to środowisko artystyczne, a środowiska artystyczne, jak wiadomo, są z reguły bardziej otwarte. Podobnie jak środowiska wielkomiejskie. Dokonując coming outu, myślałam o ludziach, którym nie jest tak łatwo – mieszkających w mniejszych miastach, mających bardziej tradycyjne, konserwatywne rodziny.

Czy w łódzkiej filmówce jest dużo wyoutowanych osób?

Szkoła jest nieduża – mamy ok. 800 studentów. Nie wszystkich się tam spotyka na co dzień, ale znam dwie pary dziewczyn i kilku chłopaków. Nawet jeśli ktoś nie jest w parze, nie musi się z tym kryć. Ludzie otwarcie mówią, kim są. Specyfika mojego wydziału jest taka, że ludzie na reżyserii są starsi od innych studentów_ek, tak jak ja – mam 27 lat. Widzę, że ludzie z młodszego pokolenia, o kilka lat młodsi ode mnie, mają z tym dużo mniejszy problem. Są już otwarci na wszystko i nie czują ograniczeń.

A wśród kadry? Jak podchodzi do tematu starsze pokolenie?

Wśród wykładowców – nie kojarzę, żeby ktoś otwarcie o tym mówił. Kilka lat temu w szkole były głośne afery dotyczące mobbingu, więc jest jeszcze trochę starego myślenia i tradycji, które na szczęście ustępują. Pamiętam, jak pewien wykładowca opowiedział historyjkę, w której mówił o gwałcie jako czymś zabawnym. Dla niego to nie było straszne, a ja wstałam i zrobiłam awanturę. Relacje w szkole są bliskie, a grupy są małe. Rozwiązaliśmy to polubownie. Mamy bardzo mądrą panią rektor (Milenię Fiedler – przyp. red.), która prowadzi szkołę w dobrym kierunku.

Czy osoby LGBT+ mogą liczyć na wsparcie władz uczelni?

[restrict]Jestem pewna, że tak, że przypadki homofobii zostałyby potępione. Jesteśmy bezpieczni.

Spotkałaś się z reakcjami na coming out w szkole?

Ludzie podeszli do tego normalnie. „O, jesteście razem? Spoko”. Parę osób w postach gratulowało mi odwagi. Ja nie czułam, że to jest odważne – przez to, że czułam wsparcie swojego środowiska, nie miałam czego się bać.

A starsi współpracownicy? Ekipa „M jak miłość”?

Aktualnie nie mam kontaktu z większością ekipy „M jak miłość”, a na planie nie byłam od 2 lat. Kiedy dostałam się na reżyserię, poprosiłam, żeby odsunęli mój wątek, żebym mogła się skupić na studiach. Teraz parę osób napisało mi gratulacje na Instagramie. Piotrek Nerlewski, który w „M jak miłość” grał mojego męża, wstawił posta z naszym zdjęciem i gratulacjami. (śmiech) Jowita Budnik i Olga Szomańska, z którymi tam też grałam, również pogratulowały mi. Tak więc był mały odzew.

Komentujący odnosili się do wątku politycznego?

Te sprawy są oczywiście połączone – „M jak miłość” emituje nasza konserwatywna telewizja… Nie wiem, czy czekają mnie jakieś konsekwencje. (śmiech) Nieszczególnie wypowiadam się w Internecie w sprawach politycznych, ale też nie ukrywam się ze swoimi poglądami i nigdy nie ponosiłam z tego powodu konsekwencji. Co będzie teraz – nie wiem, ale nie chciałabym się ukrywać z jakiegokolwiek powodu. Nie wiem też, czy chciałabym wracać do tego serialu. Zostało mi jeszcze parę lat studiów i wtedy zdecyduję, co dalej. Ale chciałabym być raczej reżyserką niż aktorką.

Chcesz zrezygnować z aktorstwa na rzecz reżyserii?

To jakoś się zazębia – gdyby ktoś zaproponował mi rolę w filmie, tobym pewnie ją przyjęła. Ale pewnie mi nie zaproponują, bo – powiedzmy sobie szczerze – nie jestem zbyt dobrą aktorką. (śmiech) Grałam w „M jak miłość”, ale nie zrobiłam jakiejś szalonej kariery aktorskiej. Robiłam kilka innych rzeczy, po maturze zdawałam na aktorstwo – i nie dostałam się, chociaż było blisko. Teraz bardzo się cieszę z tego powodu. Dotarło do mnie, że szłam za aktorstwem, bo robiłam to od 8. roku życia, ale to nie jest do końca moje. Trochę zwlekałam, zanim zdałam na reżyserię. Wcześniej byłam w studium weekendowym w Warszawskiej Szkole Filmowej, bo nie chciałam od razu się pakować na reżyserię do Łodzi. Myślę, że to była mądra decyzja, bo zdobyłam więcej doświadczenia.

Widzisz jakąś różnicę w nastawieniu tych dwóch środowisk – aktorskiego i reżyserskiego – do osób LGBT+? Wśród reżyserek mamy naszą zaangażowaną sojuszniczkę Agnieszkę Holland, wyoutowane Olgę Chajdas, Kasię Adamik, Nataszę Parzymies. Aktorek jest bardzo niewiele – ty, Greta Burzyńska, Helena Urbańska.

Może tu istnieć zależność: łatwiej się wyoutować, będąc na pewnej, bardziej niezależnej pozycji. Aktorzy bardziej dołączają do projektów, a reżyserzy bardziej je wymyślają i walczą o to, żeby je robić. Reżyser czy reżyserka to na planie osoby najbardziej decyzyjne. To się przekłada na życie: jeśli w pracy trzeba brać na siebie odpowiedzialność i być zdecydowanym, to w życiu też. Tymczasem będąc aktorem czy aktorką, jest się bardzo ocenianym, jest się non stop wystawionym na krytykę. Idziesz na casting i nawet nie wiesz, czy nie biorą cię do roli, bo źle grasz, czy dlatego, że źle wyglądasz, czy dlatego, że po prostu nie pasujesz do wyobrażeń producenta czy reżysera obsady. Aktorzy muszą przez to wyrobić sobie silną osobowość, ale to też sprawia, że decyzje o coming oucie mogą być trudniejsze. Mamy też coraz więcej reżyserek i to jest siła, którą kobiety musiały sobie zgarnąć. Na marginesie – jestem im za to wdzięczna, bo prawdopodobnie kiedy ja będę szukała pracy, będę już miała o wiele prościej, gdyż szlaki są przecierane w tym momencie.

Od aktorek wymaga się więcej?

Jeszcze parę lat temu, kiedy miałam 19 lat i zdawałam na aktorstwo, żeby się tam dostać, trzeba było był maksymalnie „dziewczyńską”. Był wymóg: musisz przyjść w spódnicy, musisz mieć długie włosy, musisz mieć czerwone usta. Kobiecość była postrzegana na maksa stereotypowo.

A teraz? Czy jako aktorka spotkałaś się z przypadkami dyskryminacji ze względu na homofobię – na castingach lub ze strony agentów?

Nie mam takich doświadczeń, ale też nie brałam udziału w wielu castingach.

Jak oceniasz reprezentację osób LGBT+ w polskiej kulturze serialowej i filmowej?

Jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Bardzo czekam na to, aż będę mogła wprowadzić do filmu parę homoseksualną i homoseksualność nie będzie głównym tematem filmu, ale jego dodatkowym aspektem. W tym momencie w kinie prawie tego nie ma. Chyba nie widziałam jeszcze filmu, w którym temat bycia LGBT+ byłby potraktowany jako normalna sprawa.

A w serialach – np. „Kontroli” – które próbują przełamać ten schemat?

„Kontrola” robi bardzo fajną robotę i z radością ją oglądałam. Bardzo podobała mi się jej lekkość. To po prostu historia pary i jej miłości. Musimy robić takich rzeczy więcej, więcej i więcej – żeby rzeczywiście to działało.

Co – lub kto – stoi na przeszkodzie na tej drodze do dobrej reprezentacji?

Myślę, że jest to bardziej ewolucyjny proces i kwestia ilości. Musimy wrzucać do różnych produkcji jak najwięcej wątków LGBT+, żeby sprawić, by to było po prostu normalne. Na tle zachodnich produkcji jesteśmy pod względem reprezentacji trochę w tyle – jak w wielu rzeczach w kinematografii (śmiech) – ale jeśli będziemy to dalej eksplorować, za 5–10 lat powinno być lepiej.

Czy wróciłabyś do TVP jako reżyserka lub aktorka?

Dobre pytanie. Nie wiem. Takie decyzje nie są czarno-białe. Z jednej strony na pewno nie wystąpiłabym w „Wiadomościach” (śmiech), bo wiadomo, że są zakłamane. Ale granie w serialu to co innego. Oczywiście istnieją ludzie, którzy powiedzą: „Nie będę grał w TVP”, np. Borys Szyc – i to jest super, że mogą sobie pozwolić na taką decyzję. Ale Borys Szyc jest Borysem Szycem, który ma wiele innych możliwości zawodowych. Młodzi ludzie po szkołach teatralnych jakoś muszą pracować i podejmować takie trudne decyzje. A jeśli chodzi o reżyserię – chciałabym móc powiedzieć, że nie, niczego dla TVP nie wyreżyseruję. Zwłaszcza gdyby to był film zupełnie sprzeczny z moimi poglądami, np. o tym, że aborcja jest zła. Ale gdybym miała zrobić film, który byłby niezaangażowany politycznie i w którym dano by mi wolność wypowiedzi, a produkowałoby go TVP, to pewnie bym go zrobiła.

W obecnej TVP byłoby możliwe wprowadzenie ważnego wątku LGBT+ i przedstawienie go pozytywnym świetle?

Nie wiem, kto jest w TVP na górze – byłam na koncu tego łańcuszka. Dostawałam tylko scenariusz do odegrania i nie miałam wpływu na jego treść. Wyżej są scenarzyści, produkcja serialu, producenci TVP – ale na ile kontrolują fabułę serialu, trudno jest mi powiedzieć.

Czy możemy się od ciebie spodziewać filmu z ważnym wątkiem LGBT+?

Na pewno – może to będzie fi lm dyplomowy? Aktualnie robię dokument, w którym wątek LGBT+ się pojawia – o przyjaźni z moją wieloletnią przyjaciółką i różnicach poglądów. Przeszłyśmy ciekawą ewolucję: ona jako nastolatka była wojującą ateistką, a ja zaangażowaną katoliczką, a teraz sytuacja się odwróciła – ona się nawróciła i wyszła za mąż w kościele, a ja mam lewicowe poglądy i jestem w związku z kobietą.

Wychowałaś się w religijnej atmosferze?

Nie do końca. Moja bliższa rodzina – brat, siostra i rodzice – nie jest zbyt religijna. Kiedyś chodziliśmy do kościoła, ale wiara nigdy nie była u nas ważnym tematem. Jako dziewczynka chodziłam do scholi do dominikanów, ale teraz myślę, że wtedy bardziej interesował mnie wymiar artystyczny. Bardzo łatwo jest wierzyć w Boga, kiedy się śpiewa piękne rzeczy. (śmiech) W czasie kiedy byłam w scholi, moi rodzice przestali chodzić do kościoła i to przede mną ukrywali. Kiedy jechałam do dominikanów, oni mówili, że pójdą do mszę w naszej okolicy – ale tego nie robili! Dopiero po jakimś pół roku odkryłam, że mnie okłamują. (śmiech) Myślę, że nie chcieli mnie zniechęcać do aktualnych zainteresowań.

Jak zareagowali na coming out? Rodzice już wcześniej, na etapie moich rozterek związkowych w życiu w którymś momencie powiedzieli, że będą mnie wspierać, jeśli będę z dziewczyną. Kiedy powiedziałam im o swoim obecnym związku, zareagowali: „O, super. Ona jest taka fajna”.

Nie miałaś wcześniej relacji romantycznych z dziewczynami, kobietami?

Nie miałam, ale zawsze się zastanawiałam, jak by to było. Myślałam sobie, że to prawdopodobne i że w ogóle fajnie byłoby tego spróbować. Ale nigdy się nie zakochałam – zawsze zakochiwałam się tylko w chłopakach i miałam kilka związków z mężczyznami. Po prostu nie spotkałam tej jedynej. A potem spotkałam i dość szybko wiedziałam, że to jest to. Pomyślałam: „O wow, to jest to! Czyli jednak”.

Jak się aktualnie identyfikujesz w związku z tym, że jesteś z kobietą?

Nie wiem. Nie wydaje mi się to jakoś bardzo istotne. Ale na ile się orientuję, jestem panseksualna i mogłabym się zakochać w każdym człowieku, z którym chciałabym być. Czuję, że po prostu ważne jest to, kto to jest, co to jest za osoba i jakieś połączenie duszy, jakieś porozumienie. Płeć nie ma znaczenia.

Czy zamierzasz się dalej angażować w działania na rzecz naszej społeczności?

A jak można się angażować? Co ja mogę zrobić? (uśmiech)

Na przykład iść na Paradę Równości.

Na Parady chodzę od kilku dobrych lat. Na pewno przejdę się również w tym roku – i w Łodzi, i w Warszawie. Myślę, że dużo daje też otwarte mówienie o swoim związku. Mam również nadzieję, że uda mi się w przyszłości zaangażować za pomocą mojej sztuki. Dobrze się czuję, będąc częścią tej walki.[/restrict]

Marcjanna Lelek – aktorka najbardziej kojarzona z rolą w „M jak miłość”, gdzie od 2000 r. grała Natalię Mostowiak. Obecnie studentka reżyserii na PWSFiT w Łodzi. W kwietniu wyoutowała się na Instagramie zdjęciem pocałunku z dziewczyną, które podpisała: „Pół roku temu zakochałam się w dziewczynie. Dotychczas spotykałam się tylko z chłopcami, ale w sumie zawsze spodziewałam się, że to może mi się przydarzyć […]. Dlatego pomyślałam, że trzeba się tym podzielić, bo wiem, że nie każdy ma to szczęście (żyć w akceptującym środowisku – przyp. red.) i chciałabym dać przykład i tym, którzy rzadko to słyszą, powiedzieć: nie jesteście sami, każdy ma prawo kochać, kogo chce, i być, z kim chce”.