Inga Sobólska i Mateusz Trzaska – ich Tęczowy Piątek

„Inna edukacja jest możliwa” – mówią MATEUSZ TRZASKAINGA SOBÓLSKA z Fundacji GrowSpace, współorganizatorzy tegorocznego „Tęczowego Piątku”. Rozmowa Mateusza Witczaka

fot. Mateusz Witczak

Jak się udał tegoroczny zamach?

(cisza)

Pytam, bo wiceminister Dariusz Piontkowski w wywiadzie dla Gazety Polskiej Codziennie nazwał was tęczowymi terrorystami.

Mateusz: Nie wiem, czy jest sens dawać platformę takim komentarzom. Partyjni działacze od lat próbują przekonać opinię publiczną, że „Tęczowy Piątek” jest nielegalny, i kierują w naszą stronę wyzwiska. My merytorycznie odpowiadamy, że działamy legalnie i nie stosujemy przemocy. Po prostu dajemy narzędzia tym osobom, które chcą w szkołach świętować tolerancję. To przecież właśnie osoby uczniowskie rozwieszają na korytarzach tęczowe plakaty i zakładają tęczowe skarpetki; same też prowadzą warsztaty – choć je do tego przygotowujemy.

Inga: My nie mieliśmy w szkołach „Tęczowego Piątku”, tym bardziej jestem więc poruszona odwagą osób z naszej sieci wolontariackiej – już trzy razy płakałam dziś ze wzruszenia! Od rana docierają do nas zdjęcia całych klas wymachujących tęczowymi flagami, oklejonych tęczą szkół i otulonych tęczą osób uczniowskich. Jak ktoś zrywa nasz plakat – natychmiast pojawia się kolejny. Jeśli dyrekcja lub rada pedagogiczna jest akcji nieprzychylna – tęczowa partyzantka nakleja wlepki w toaletach. Wszyscy działają na miarę swoich możliwości.

M: Setki osób uczniowskich udowadniają nam dziś, że inna edukacja jest możliwa. Że szkoła może włączać, a nie wykluczać, nie dyskryminować, a „Safe space” – hasło tegorocznej edycji – tworzy się na naszych oczach. Efekt mrożący wciąż trzyma się w mocno, ale chcemy zacząć odmrażanie polskiej szkoły po Czarnku.

Czemu u was się nie udawało?

M: Podjąłem próbę organizacji „Tęczowego Piątku” w siódmej klasie podstawówki. Usłyszałem, że taka akcja „chyba nie jest dla podstawówek”, a tak właściwie to dyrektorka nie ma pojęcia, o czym mówię.

I koniec tematu?

M: W liceum działaliśmy partyzancko: przerobiliśmy czarno-białe logo naszej szkoły na tęczowe i rozdaliśmy wlepy. Do dziś są na korytarzach widoczne.

I: Mój dyrektor nie był przeciwko. Po prostu bał się o stanowisko, zwłaszcza że – o czym wszyscy wiedzą – wojewoda lubelski i dyrektorka wydziału oświaty są małżeństwem. Dyrektor naprawdę robił to, co mógł, ale wspierał nas podprogowo. Co roku wyszukiwał mnie na korytarzu i chwalił się założeniem tęczowych skarpetek, a kiedyś podszedł i zapytał: „Inga, a co z osobami trans? Czy mogę zmieniać im w dzienniku imiona?”. On był i jest żywo zainteresowany potrzebami naszej społeczności, zresztą w tym roku „Tęczowy Piątek” wystartował także w mojej byłej szkole – po raz pierwszy!

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Arkadius – słynny projektant mody po raz pierwszy o swej gejowskiej tożsamości

ARKADIUS, słynny projektant mody, po raz pierwszy publicznie mówi o swej gejowskiej tożsamości. Rozmowa Karoliny Sulej

fot. Nikita Sitnikov

Jego droga projektanta zaczęła się w 1995 r., na wydziale mody w londyńskim Saint Martins i prowadziła przez światowe stolice mody i kolejne głośne pokazy haute couture. Marka „Arkadius” na początku millenium pojawiała się w wyszukiwarce Yahoo! równie często co nazwisko Alexandra McQueena. Jego kreacje nosiły m.in. Christina Aguilera, Pink, Kora i brytyjska arystokracja. Wymieniano go jednym tchem jako najsłynniejszego Polaka obok Jana Pawła II i Romana Polańskiego. Pisali o nim w „Vogue” i „iD”, ale także w niemal każdej polskiej gazecie, od „Vivy!” i „Wprost” po „Poradnik Domowy”.

Dopiero dekadę później kariera Arkadiusza Weremczuka wyhamowała w Warszawie, kiedy po bankructwie polskiego oddziału marki zamknął swój osławiony butik przy Mokotowskiej.

W 2006 r. odszedł ze świata mody i dosłownie zniknął z życia publicznego. „Odnalazł się” po kolejnej dekadzie jako szczęśliwy obywatel Brazylii, w nieodłącznym T-shircie i japonkach. Zdarzają mu się momenty powrotów do branży mody – ale swoją artystyczną energię od lat woli wkładać w działalność społeczną i proekologiczną. Jak mówi – znów żyje na prowincji, choć zamienił rodzinne Podlasie na brazylijską Bahię.

Choć nie raz opowiadał o swoich prowokacyjnych wobec kultury głównego nurtu kolekcjach – nierzadko podejmujących temat płci, seksualności i normatywności – to dla „Repliki” po raz pierwszy opowiada o swojej gejowskiej tożsamości.

Dorastałeś w Parczewie, niewielkim miasteczku na Podlasiu, w latach 80. Jak to było, dorastać jako młody gej w takim miejscu i czasie?

Gej? Nikt tak wtedy nie mówił. W telewizji czasem padło słowo „homoseksualista”, ale zawsze w kontekście obcości, zachodniości. Z kolei słowo „pedał” znałem tylko jako przezwisko – nawet nie miałem pojęcia, że ma jakiś związek z seksualnością. Wiedziałem tylko, że służy do wyrażenia negatywnej emocji wobec jakiejś osoby. Mówiło się: „O, zobacz, jaki pedał idzie!”, i wszyscy się śmiali. Nie znałem żadnego geja, nie wiedziałem o kimkolwiek ze sfery publicznej, że jest gejem. Może taka wiedza była powszechniejsza w większych miastach, ale w tym siermiężnym PRL-u, na prowincji? „Pedał” to był trochę taki diabeł, jakaś abstrakcyjna figura retoryczna, nie człowiek, którego możesz realnie dotknąć.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

 

Elliot Page – hollywoodzki transpłciowy aktor specjalnie dla „Repliki”

„Wstyd, który odczuwacie, nie powinien spoczywać na waszych barkach. Nie jesteście nikomu nic winni” – mówi nominowany do Oscara transpłciowy aktor ELLIOT PAGE („Juno”, „Incepcja”, „X-Men”). Jego autobiografia „Pageboy” pojawi się w polskich księgarniach w listopadzie. Rozmowa Mateusza Witczaka

okładka książki „Pageboy” | wyd. Marginesy

Czy potrafisz sobie przypomnieć film, grę wideo albo komiks, które pomogły ci dowiedzieć się czegoś o swojej tożsamości płciowej?

Jejku, chyba nie. Przykładów jakiejkolwiek reprezentacji było wówczas bardzo, bardzo niewiele. Po raz pierwszy zetknąłem się z męską trans osobą, oglądając „Nie czas na łzy” Kimberly Peirce. Ale to by chyba było na tyle.

Smutne kino. Opowieść oparta na faktach, która kończy się zabójstwem głównego bohatera. Nie masz wrażenia, że nawet dziś kultura popularna zbyt mocno skupia się na dramatach związanych z coming outem i tranzycją, a za rzadko opowiada o radości z bycia sobą?

Nieco się to zmienia, ale wciąż jest problemem. Przed nami długa droga, którą jednak potrzebujemy przejść. Nawet nie wiesz, jak bardzo tego potrzebujemy.

Kino długo pozostawało ślepe na transpłciowość, ale mogło być katalizatorem osobistej zmiany. W swojej autobiografii wspominasz w tym kontekście choćby „E.T.” Spielberga – za Elliota, postać z tego filmu, przebierałeś się zresztą na Halloween! W ciepłych słowach piszesz także o tytułowej roli w szkolnej adaptacji „Charliego i fabryki czekolady” oraz o swoim zaangażowaniu w społeczność emo. Czy cosplay i tego typu subkultury mogą być dla dorastających osób trans sposobem na odkrycie siebie?

Pewnie, i miło mi słyszeć, że tak się dzieje. Gdy byłem dzieckiem, nie mieliśmy reprezentacji, ale filmowcy dostarczali nam furtek, przez które przechodziliśmy. Nie znając nawet odpowiednich słów, nie mając możliwości, by o sobie mówić, szczególnie doceniałem takie właśnie momenty, gdy mogłem sobie chociaż wyobrazić, jak to jest. Gdy grałem w podstawówce Charliego, moja wyobraźnia wariowała! Wtedy czułem się sobą.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Krzysztof Śmiszek – 4 lata w Sejmie i plan na następne 4

Poseł KRZYSZTOF ŚMISZEK o ofiarach Prawa i Sprawiedliwości, o „rejestrze pedałów” Konfederacji, o Giertychu, o niewyouotowanych parlamentarzystach i powodach, dla których kolejny parlament powinien zająć się chemseksem, a także o tym, dlaczego Lewica jest w Sejmie niezbędna. Rozmowa Mateusza Witczaka

arch. pryw.

Rzecznik praw dziecka nasyła kontrolę na szkoły przyjazne LGBT+, sędzia Trybunału Konstytucyjnego outuje transpłciową nastolatkę, policja aresztuje Margot, prokuratura nęka osoby aktywistyczne, samorządowcy ustanawiają „strefy wolne od LGBT”, minister sprawiedliwości wypuszcza z więzienia sprawczynię homofobicznego rozboju, minister edukacji wyrzuca ze szkół równościowe stowarzyszenia, kuratorka oświaty sprzeciwia się Tęczowym Piątkom, a według prezydenta „LGBT to nie ludzie”… Mógłbym tak dalej. Jaką Polskę zostawia Zjednoczona Prawica po drugiej kadencji rządów?

Polskę pełną pogardy. Polskę cyniczną. Polskę, która instrumentalizuje nienawiść. Prawica uznała, że temat może przynieść jej polityczne benefity, ciągle więc odcina od niego kupony. Pytanie zresztą, czy to jest w ogóle prawica? Przecież w Europie konserwatyści niejednokrotnie wprowadzali związki partnerskie czy małżeństwa jednopłciowe, co tłumaczyli kultywowaniem tradycji, a więc wzmacnianiem instytucji rodziny. Tymczasem u nas wykorzystuje się resztki uprzedzeń, żeby zbić na nich wyborczy kapitał.

Młodzi ludzie z jednej strony słyszą więc od swoich rówieśników, że wszystko z nimi OK, z drugiej ich najwyższy przedstawiciel w resorcie edukacji twierdzi, że ich orientacja jest dewiacją. Nieważne, czy kieruje nim głęboka wiara w to, że osoby LGBT+ są złe, czy kalkulacja, która kończy się, gdy gasną kamery. Efekt jest ten sam: nieheteronormatywne dzieciaki dostają sygnał, że są gorsze.

2 dni przed naszą rozmową do mojego biura poselskiego zgłosiła się młoda osoba, którą wyrzucono z domu, bo jest LGBT+. Jej rodzice uznali, że to nie ich dziecko ma rację i po prostu jest sobą, tylko rację ma zatruwająca umysły propaganda rządu. U niektórych dzieciaków pojawiają się myśli samobójcze. Część targa się na swoje życie. Oskarżam tę władzę o to, że przez cyniczne wykorzystywanie homofobii ma na rękach krew.

Paradoksalnie jednak efektem tej kadencji jest – co widzimy z badań Eurobarometru i krajowych sondażowni – coraz większa akceptacja dla związków partnerskich, równości małżeńskiej, a nawet adopcji.

Żyjemy w kraju paradoksu: społeczeństwo stało się o wiele bardziej otwarte niż jego reprezentanci. Nie wiem, z czego ten rozjazd wynika, może z wygody, może ze strachu przed biskupem. Faktem jest, że centroprawica przestała rozumieć swoich wyborców, którzy przecież nie utkwili mentalnie w czasach Giertycha i Wierzejskiego.

Zmiana społeczna wymaga cierpienia?

W innych krajach dochodzono do równości w sposób, który nie pociągał za sobą ofiar, ale być może Polska musi iść drogą męczeństwa? Nie mówię tego z przekąsem, ale nasze władze włączyły po prostu tryb zwyczajnego prześladowania. Bo jak inaczej nazwać centralnie sterowaną łapankę na ulicach Warszawy w „tęczową noc” 7 sierpnia 2020 r.? Jak nazwać fakt, że jedna trzecia kraju przyjęła godzące w równość uchwały?

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Silver Daddy: od zakonu po scenę drag

Z SILVER DADDYM, czyli PAWŁEM MĘŻYŃSKIM, performerem sztuki drag, o jego zawiłej, 30-letniej drodze na scenę, a także o miłości do partnera, Macieja „Gąsia” Gośniowskiego, czołowego dragowego performera, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

fot. Marek Zimakiewicz

Byłeś zakonnikiem, później – i właściwie do dziś – zwyczajnym bankowcem, by w końcu zabłysnąć na scenie jako dragowy performer. Co myślisz o swojej drodze?

To droga do wolności. W jej trakcie odkryłem i zaakceptowałem siebie. Zaczynałem od bycia ukrytym i zamkniętym. Dziś, wychodząc na scenę, ale też w życiu prywatnym, otwarcie mówię o sobie i swojej tożsamości.

Zatem zacznijmy do początku. Jak wyglądało twoje dorastanie?

Pochodzę z niewielkiej Sterdyni nieopodal Sokołowa Podlaskiego. Jestem jedynakiem. Wychowywała mnie mama. Ojciec przez całe moje życie był nieobecny, zostawił nas, a ja nie szukałem z nim kontaktu. Moje dzieciństwo i dojrzewanie przypadło na lata 80. i 90. Nie pamiętam dokładnie, kiedy zorientowałem się, że jestem gejem. Na pewno w wieku kilkunastu lat miałem świadomość, że nie jestem taki jak reszta, że podobają mi się koledzy. Jedynym reprezentantem nieheteroseksualnego faceta w telewizji był wtedy Steven Carrington z „Dynastii”. Jeżeli w książkach pojawiła się wzmianka o homoseksualności, to w pejoratywnym kontekście. Sam z nikim nie rozmawiałem o mojej orientacji. Ukrywałem ją. Wychowałem się w mocno katolickim środowisku. Jednocześnie wiedziałem, że nie będę w stanie prowadzić życia wedle obowiązującego heteronormatywnego wzorca.

Zakon wydawał ci się jedyną drogą wyjścia? Tak. Kiedy miałem 18-19 lat, byłem…

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

 

 

Gąsiu: wierzę w siłę przegięcia

Jesteśmy najbardziej homo- i transfobicznym krajem Unii Europejskiej. Co może być bardziej irytującego dla osób nam
nieżyczliwych niż pokazanie, że mimo to umiemy się świetnie bawić? – pisze MACIEJ „GĄSIU” GOŚNIOWSKI, partner życiowy Silver Daddy’ego

fot. Marek Zimakiewicz

Debiut sceniczny mojego Pawła, czyli Silver Daddy’ego, miał miejsce 29 kwietnia 2021 r. – czyli w czasie, gdy ja z tej sceny wziąłem sobie wolne – na własne życzenie. Powodów było kilka – finansowy, ale również i psychologiczny, miałem poczucie braku balansu w głowie i wypalenia. Gdy odsuwasz się na bok, robi się przestrzeń na nabranie dystansu, a z odległości widać pełniej. Dostrzec można, że energię kierowało się nie tam, gdzie należało.

Gdy zaczęliśmy być razem, otworzyłem Pawłowi okno na świat, którego nie znał. Zajrzał przez nie – byłem zresztą na scenie, gdy zobaczył mnie pierwszy raz. Potem, gdy nasz związek już trwał, Paweł sam otworzył sobie do tego świata drzwi. Ja mu tylko pomagałem przez nie przejść. Widziałem, z jaką pasją i radością kupuje pierwsze buty na obcasach, jak pilnie uczy się czesać peruki, jak drobiazgowo rozmyśla nad kostiumami i występami. Moją energię i wiedzę, którą nabywałem przez lata, on zaczął przekierowywać w coś, o czym ja przez moje frustracje zapomniałem – Paweł od początku po prostu świetnie się bawi. Nie podchodził do siebie zbyt serio. Ogromną radość przysparzał mu każdy element tworzenia postaci Silver Daddy’iego. Ten pierwszy numer – „Come along with me” – w jego ustach opowiada dla mnie o tym, że…

Cały tekst do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE oraz jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Feliks Falk – wybitny reżyser o gejowskich wątkach w swoich filmach

Ze znakomitym reżyserem FELIKSEM FALKIEM, autorem takich filmów jak „Wodzirej”, „Samowolka”, „Komornik” czy „Joanna”, rozmawia Rafał Dajbor

fot. Maciej Zienkiewicz

Czy pamięta pan moment, gdy pierwszy raz zetknął się pan z męską homoseksualnością? Czy było to w szkole, na studiach, czy już w środowisku filmowym?

Trudno mi sobie teraz przypomnieć. W tamtych czasach, to znaczy w latach mojej młodości, funkcjonowało to w ten sposób, że o kimś się mówiło, „że jest”. Tak było i na Akademii Sztuk Pięknych, i w gronie studentów szkoły filmowej, ale… To nie był temat, który byłby w sposób wyjątkowy omawiany i nikt też nie był chętny się „przyznawać”, bo powszechnie uznawano to za temat wstydliwy. Nie istniał jeszcze skrót „LGBT”, a o homoseksualistach często mówiło się w sposób wręcz wulgarny, używając słowa „pedał”. Dziś się to zmieniło i coraz częściej używamy słów, które są nie tylko wyrazem tolerancji, a wręcz akceptacji. Ale pierwszego mojego zetknięcia się… Nie, zdecydowanie nie pamiętam.

Pytałem o gejów – a czy na początku swojej drogi spotkał pan lesbijki?

Jeśli tak – to jeszcze bardziej nic o tym nie wiedziałem. Wydaje mi się, że kobiecy homoseksualizm był ukrywany jeszcze mocniej, niż męski. Nawet dziś, gdy tak przeglądam zestaw moich znajomych, to jestem prawie pewien, że znam osobiście tylko dwie lesbijki – reżyserki Kasię Adamik i Olgę Chajdas.

A czy był pan obiektem podrywu ze strony mężczyzny?

Była kiedyś w Warszawie taka słynna postać…

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Jacek Malarski & Albert Judycki, najlepsi cukiernicy w Polsce; właściciele cukierni Lukullus – wywiad bez lukru

JACEK MALARSKI (z lewej) i ALBERT JUDYCKI, właściciele cukierni LUKULLUS, najlepsi cukiernicy w Polsce, mówią o swojej miłości i rozstaniu, o trudnym dzieciństwie, pracoholizmie, nadmiernym balowaniu i… ani słowa o ciastkach. Rozmowa Bartosza Żurawieckiego

fot. Paweł Spychalski

Jak się poznaliście?

Albert: W sopockiej dyskotece Faktoria, która od dawna już nie istnieje.

Jacek: Siedziałem przy barze, byłem zahukanym okularnikiem i kogoś podrywałem, ale jednocześnie patrzyłem na parkiet, bo tam był ON. Piękny, uśmiechnięty od szczęk po pięty. Myślałem: „Ale facet! No, ale nie moja półka, produkt premium”. A on podszedł do mnie, zaczęliśmy rozmawiać, złapaliśmy się za ręce i tak już zostało.

A: Co ty opowiadasz!

J: Pominąłem pewne szczegóły, bo są zbyt intymne.

Proszę niczego nie pomijać!

J: Dobrze, cofam. Próbowałem wyrwać dwóch gości.

A: Moich kolegów. A ja chciałem iść dalej balować, więc zastanawiałem się, jak go spławić. Ale potem siedział na 

This content is restricted to subscribers

***

Albert Judycki – wnuk założyciela cukierni Jana Dynowskiego, absolwent etnologii UW oraz cukiernictwa w paryskiej Le Cordon Bleu.

Jacek Malarski – absolwent wydziału aktorskiego PWSFTviT w Łodzi oraz cukiernictwa w nazywanej Harvardem gastronomii École Grégoire-Ferrandi. W 2021 r. razem z Albertem Judyckim zostali ogłoszeni najlepszymi cukiernikami w Polsce przez Międzynarodową Akademię Gastronomiczną.

„Trzepnęło mnie po pięćdziesiątce” – pisarka Renata Lis i jej książka „Moja ukochana i ja”

Z pisarką RENATĄ LIS o jej najnowszej książce „Moja ukochana i ja” rozmawia Małgorzata Tarnowska

fot. Marek Zimakiewicz

Twoja poprzednia książka, „Lesbos”, (2017), była zbiorem esejów na temat ważnych lesbijskich pisarek i miłości kobiet w literaturze. Najnowsza, „Moja ukochana i ja”, jest zupełnie inna – to powieść otwarcie autobiograficzna, w której opisujesz swoje życie przez pryzmat niemal już 30-letniego związku ze swoją starszą partnerką, Elżbietą. Piszesz: „Utarło się mówić o naszej miłości (za Oscarem Wilde’em), że »nie śmie wymawiać swojego imienia«. To już od dawna nie jest prawda, na szczęście, a tą książką przerywam milczenie dodatkowo, w imieniu nas obu”. Jak doszłaś do tego, że trzeba napisać książkę, która będzie wypowiedzią wprost?

Po pierwsze, mam poczucie – chociaż może to perspektywa Warszawy – że przez te 6 lat dokonała się ogromna zmiana kulturowa i społeczna. Przybyło jawności, akceptacji i reprezentacji symbolicznej. O LGBTQ mówią media mainstreamowe, mamy mnóstwo książek, całą „modę” na queer – ryzykowne, ale chyba można tak powiedzieć. Życzliwe zainteresowanie w naszej „bańce” zachęca do otwartości. To nie jest już czas na przemawianie zza zasłony: przyszedł czas mówienia wprost. To obecnie najskuteczniejszy sposób, żeby popchnąć tęczowe sprawy do przodu, dotrzeć z nimi do ludzi. Po drugie, ewoluuję też pisarsko, od dawna zmierzam w stronę pisania bardziej bezpośredniego. Coraz bardziej odchodzę od mojego backgroundu historycznoliterackiego. Po trzecie, rzecz najbardziej osobista: jednak trzepnęło mnie po pięćdziesiątce. Zobaczyłam, że nic, na co liczyłam mniej więcej od 25. roku życia – te zmiany, których tak bardzo pragnęłyśmy i którym starałyśmy

This content is restricted to subscribers

***

Książka Renaty Lis „Moja ukochana i ja” ukazała się w maju nakładem Wydawnictwa Literackiego.

 

Alin Szewczyk – niebinarna osoba aktorska gra transpłciowego Tośka w „Fanfiku”

ALIN SZEWCZYK, aktorską osobą niebinarną, która zagrała główną rolę transpłciowego Tośka w netfliksowym filmie „Fanfik”, rozmawia Małgorzata Tarnowska

fot. Maciej Nowak

Świetnie zagrałeś główną rolę transpłciowego Tośka w „Fanfiku”, nie mając większego doświadczenia z aktorstwem. W internecie możemy znaleźć informacje, że jesteś m.in. modelem i udzielasz się artystycznie. A jak wyglądało twoje życie przed „Fanfikiem”?

Kiedy w 2021 r. dowiedziałem się o castingu do „Fanfika”, miałem 21 lat. Byłem zmęczonym pracownikiem działu supportu w korporacji. Przez całe wakacje siedziałem, klikałem w komputer i tylko się wkurzałem. W wolnych chwilach grałem dj sety. Poza tym rysowałem – i dalej rysuję – komiksy. Kilka miesięcy przed castingiem do „Fanfika” wydałem komiks z Girls* to the Front (queerowo-lesbijski kolektyw wydający zin pod tym samym tytułem – przyp. red.). Zajmowałem się więc rozwijaniem swoich zajawek i pasji w przerwach od pracy. Chyba byłem strasznie… po prostu zgnuśniałym i niezadowolonym człowiekiem, który tylko siedzi i się wkurza. Dowiedziałem się o castingu i stwierdziłem, że dobra, jest casting na osobę transpłciową, czegoś takiego jeszcze nie było. Pomyślałem, że spróbuję i podejdę do tego trochę tak, żeby się sprawdzić, a trochę dla zabawy. A ostatecznie wyszło fajnie. (śmiech)

„Fanfik” to pierwszy pełnometrażowy film w Polsce, w którym w główną rolę transpłciowego bohatera wciela się aktorska osoba niebinarna. Czy sposób organizacji castingu był dostosowany do queerowego charakteru filmu?

Na początku trzeba było wysłać coś w rodzaju swojej pocztówki wideo, tzw. self tape. Ponieważ na casting każdy przychodził na konkretną godzinę, nie widziałem innych ludzi ani też nie widziałem zgłoszeń – okazało się, że było ich naprawdę dużo. Spodziewałem się, że to będzie takie: „No, chcieliśmy

This content is restricted to subscribers