Daniel Dobosz, aktor Teatru Studio w Warszawie: Gejowską tożsamość zakopałem na lata. Byłem zadowalaczem – taka strategia przetrwania

Z DANIELEM DOBOSZEM, aktorem warszawskiego Teatru Studio, rozmawia Krzysztof Tomasik

fot. Sisi Cecylia

Od ponad trzech lat w warszawskim Teatrze Studio grasz tytułowego bohatera w Końcu z Eddym w reżyserii Anny Smolar na podstawie książki Edouarda Louisa. To historia geja z francuskiej prowincji, który odrzuca przeszłość i stwarza siebie na nowo.

Dla mnie przełomowy spektakl. Mogłem wreszcie publicznie powiedzieć ze sceny: jestem gejem.

Utożsamiasz się z Eddym?

Urodziłem się w Częstochowie, wychowywałem na robotniczym osiedlu. Na podwórku dostałem niezłą musztrę. „Uzbroiłem się”, dosyć szybko wyrzuciłem z siebie to, co było mało męskie. Jak się dwa-trzy razy dostało w łeb, to się już wiedziało, żeby nie zakładać nogi na nogę albo nie płakać z byle powodu.

A co z byciem gejem?

Być może cię zastrzelę tym, co powiem, ale swoją gejowską tożsamość zakopałem głęboko i na długie lata. Nawet gdy ktoś mi coś sugerował, twardo stałem na stanowisku, że jestem hetero i fuck offffff! Bardzo w tę swoją heteryckość wierzyłem. W styczniu skończyłem 38 lat, a pierwszy raz wylądowałem w łóżku z facetem po trzydziestce. Wcześniej przez wiele lat byłem w relacji z kobietą, byłem nawet narzeczonym. Byłem kochany, szczęśliwy i spełniony. Tak wówczas myślałem, że się czuję. Bo moja głowa, moje ciało i moje emocje to były trzy osobne, nieskalibrowane byty. Trochę czasu minęło, zanim się zestroiłem, zanim dotarło do mnie, że cały czas spełniałem czyjeś oczekiwania i wyobrażenia na temat mojej osoby, że byłem zadowalaczem, że to była moja strategia przetrwania, że to szczęście i ten rodzaj spełnienia nie są moje, że kłamstwo powtarzane sto razy staje się prawdą, że jestem hetero, że chcę założyć rodzinę, że chcę mieć dzieci, najlepiej troje, i że dom z ogrodem na kredyt. Chciałem być tylko akceptowany i lubiany, więc robiłem to, co ktoś chciał zobaczyć, bo bycie homo w tym kraju, w robotniczej rodzinie, gdzie słowa „pedał”, „pedarasta”, „pedofil” i „zboczeniec” traktowane są jako wyrazy bliskoznaczne, nie jest szczęśliwym losem na loterii, no sorry, ale taki mamy klimat. Ale żeglując do kropki, starałem się spełnić przede wszystkim wyobrażenie mojej mamy na temat jej syna i tego, jak ma wyglądać jego życie. Mój brat zginął w wypadku samochodowym, więc ciężar oczekiwań był spory. Tak żyłem i nawet się w tym jakoś realizowałem.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Malarka Agata Bogacka – lesbijka wyjęta z kontekstu

Z malarką, rysowniczką i fotografką AGATĄ BOGACKĄ rozmawia Sylwia Chutnik

fot. Emilia Oksentowicz

Potem my też się poznałyśmy.

Wywiad z tobą w „Replice” czytałam, jeszcze będąc w związku z moim partnerem. I to budziło we mnie przedziwne uczucia, bo nie myślałam o rozstaniu, o zdefiniowaniu innej orientacji. A jednak czytając ten twój wywiad, zachowywałam się, jakbym robiła coś nielegalnego. Kupiłam wydanie cyfrowe i miałam je w telefonie, żeby to ukryć. Czułam, że czytam o sobie, ale jeszcze nie wiedziałam, co to znaczy i dlaczego mam takie wrażenie.

Wychodzenie z długiego związku, potem wejście w intensywną relację z kobietą zakończoną w przemocowy sposób. I wreszcie chęć powiedzenia głośno o swojej tożsamości. Trudny czas.

Tak. To jest najcięższy rok w moim życiu, rok przejścia. W takich sytuacjach trzeba chronić się psychicznie. Mówię to ku przestrodze, bo ja tego nie zrobiłam. Chciałam się zestarzeć z tą kobietą, być z nią do końca życia. Przymusowe schodzenie z takich uczuć jest koszmarem. Na każdej sesji terapeutycznej siedziałam przez 1,5 godziny w kompletnym stuporze.

Do wyoutowania użyłaś swojego obrazu.

Jak na malarkę przystało. „Vogue” zamówił u mnie limitowaną okładkę majową, miała być o kolorach. To był mój tęczowy obraz. Proces wydawniczy jest długi, więc zrobiłam tę okładkę, jeszcze nie myśląc o związku z kobietą, ale wydanie numeru zbiegło się z tym, że byłam już w tej relacji. Moja partnerka uważała, że jest to „nasza” okładka. Zamieszczając informację na Instagramie, zadedykowałam jej okładkę i napisałam jasno, że to mój coming out. Kompletnym zbiegiem okoliczności stało się to 26 kwietnia, w Dzień Widoczności Lesbijek

 Jak zareagowali najbliżsi?

Wcześniej wiedzieli o mnie przyjaciele, chociaż nie jestem pewna, od którego momentu. Wiedział mój brat. Natomiast rodzice dowiedzieli się z Instagrama. Wydawało mi się, że będąc kobietą blisko pięćdziesiątki, nie muszę się nikomu spowiadać. Brat mnie wspiera, natomiast mama… Myślę, że gdyby ludzie nie mieli problemu z matkami, to nie byłoby w ogóle psychoterapii na świecie.

Cóż, to samo mówię mojemu synowi!

Mama zarzucała mi, że się afi szuję, to był jej główny zarzut. A potem jeszcze wymyśliła, że nie jestem żadną lesbijką, bo według niej zawsze podobali mi się mężczyźni. Zadzwoniła do mnie, kiedy jechałam na Paradę Równości. Mówiła takie rzeczy, że rozwaliła mnie kompletnie. To zdarzenie zmusiło mnie do przypomnienia sobie całego życia. Jak regularnie podobały mi się kobiety. Kiedy zobaczyłam pierwszego dnia na studiach dziewczynę w swetrze odsłaniającym brzuch i to uczucie, kiedy strasznie mi się podobała. Zostałyśmy przyjaciółkami, przyjaźnimy się do tej pory. Mam w głowie mnóstwo takich sytuacji. Jakbym szukała dowodów, utwierdzała się w słuszności. Natomiast nigdy nie byłam gotowa, żeby wejść w związek z kobietą. No i tu się zaczyna opowieść o homofobii.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Alexis Saint-Pete – polska drag queen w „RuPaul’s Drag Race”

„Chciałam zrobić z Putina pośmiewisko na antenie BBC: wystąpić w harnessie, założyć doklejane paznokcie poczęstować RuPaula cukiereczkami w kształcie penisów. Wyśmiać to rosyjskie toxic masculinity!” – mówi ALEXIS SAINT-PETE, pierwsza polska drag queen, która wystąpiła w „RuPaul’s Drag Race”. Rozmowa Mateusza Witczaka

fot. Matt Ford

RuPauls Drag Race UK wiem już, kim jest Alexis Saint-Pete. Nie wiem natomiast, kim jest Piotrek.

Na scenie pokazuję dużo ciała, ale poza nią chcę założyć kapcie i otulić się w kołdrę. Out-of-drag jestem leniwa, chodzę po domu w szlafrokach, a jak idę do sklepu po bułki, to w bluzie z kapturem albo w piżamie, bo w Anglii to norma.

Gdy emigrowałaś do Londynu jako 12-latka, chciałaś zostać baletnicą. Co poszło nie tak?

Byłam ruchliwym dzieckiem. Jak szłam wrocławskim rynkiem albo stałam w sklepie – natychmiast zaczynałam tańczyć. W przedszkolu pani powiedziała mamie, że musi mnie zapisać na lekcje tańca, no bo po prostu niestety mam talent!

W szkole baletowej byłam jedynym chłopakiem. Tam zaczęła się moja przygoda z jeżdżeniem na konkursy (i ich wygrywaniem!). Jakoś jak skończyłam podstawówkę, w domu leciał „Billy Elliot”, film o 11-latku z robotniczej rodziny, który wyjeżdża do Londynu, by zostać tancerzem. Oglądałyśmy go z mamą, a po filmie powiedziałam: „Pakuj się, lecimy do Anglii!”.

Dostałam stypendium i 3 lata uczyłam się baletu w Manchesterze. W trzeciej klasie szkoła posłała nas na castingi do spektakli, a jak się gdzieś dostaliśmy – mogliśmy skończyć ją wcześniej i iść prosto na kontrakt. Trenowałam więcej niż kiedykolwiek, ale producenci i tak zawsze chcieli wyższych chłopaków. Mam metr siedemdziesiąt pięć – jak partnerka stanie na palcach, a w dodatku ma zrobioną fryzurę, to trzeba tak z 10-15 cm więcej. Druga sprawa: niezbyt podobało mi się partnerowanie dziewczynom. To ja chciałam być podnoszona w tańcu!

Udało mi się za to załapać na rejs dookoła Azji. Kaska była spoko, nie musiałam płacić za mieszkanie czy jedzenie, no życie jak w Madrycie! Tyle że po 3 latach mi się znudziło, musiałam znaleźć inny goal. Postanowiłam, że zamiast tańczyć, zostanę make-up artist. Poleciałam do Londynu, gdzie akurat koncertowała Doda.

To ważna dla ciebie postać?

Jestem jej fanką od 11. roku życia! Kiedy w szkole trudno mi było zyskać akceptację uczniów i nauczycieli, Doda stała się moim wsparciem. Dlatego jak dowiedziałam się, że jest w Londynie, odezwałam się do niej, „Słuchaj, może zrobiłabym ci makijaż”? Wiedziałam, że ona chętnie wspiera innych artystów, no i faktycznie dała mi szansę! Leżę w łóżku w piżamie z 10-dniową brodą, a ona pisze: „Cześć, chętnie. Mogłabyś być za 2 godziny pod tym adresem?”. Kurwa! Dwie godziny?! A Londyn jest tak duży, że jejuś! Wyskakuję z łóżka, pakuję się, maluję (bo oczywiście chciałam przyjść w dragu), zakładam białe najki i wychodzę odpierdolona.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Inga Sobólska i Mateusz Trzaska – ich Tęczowy Piątek

„Inna edukacja jest możliwa” – mówią MATEUSZ TRZASKAINGA SOBÓLSKA z Fundacji GrowSpace, współorganizatorzy tegorocznego „Tęczowego Piątku”. Rozmowa Mateusza Witczaka

fot. Mateusz Witczak

Jak się udał tegoroczny zamach?

(cisza)

Pytam, bo wiceminister Dariusz Piontkowski w wywiadzie dla Gazety Polskiej Codziennie nazwał was tęczowymi terrorystami.

Mateusz: Nie wiem, czy jest sens dawać platformę takim komentarzom. Partyjni działacze od lat próbują przekonać opinię publiczną, że „Tęczowy Piątek” jest nielegalny, i kierują w naszą stronę wyzwiska. My merytorycznie odpowiadamy, że działamy legalnie i nie stosujemy przemocy. Po prostu dajemy narzędzia tym osobom, które chcą w szkołach świętować tolerancję. To przecież właśnie osoby uczniowskie rozwieszają na korytarzach tęczowe plakaty i zakładają tęczowe skarpetki; same też prowadzą warsztaty – choć je do tego przygotowujemy.

Inga: My nie mieliśmy w szkołach „Tęczowego Piątku”, tym bardziej jestem więc poruszona odwagą osób z naszej sieci wolontariackiej – już trzy razy płakałam dziś ze wzruszenia! Od rana docierają do nas zdjęcia całych klas wymachujących tęczowymi flagami, oklejonych tęczą szkół i otulonych tęczą osób uczniowskich. Jak ktoś zrywa nasz plakat – natychmiast pojawia się kolejny. Jeśli dyrekcja lub rada pedagogiczna jest akcji nieprzychylna – tęczowa partyzantka nakleja wlepki w toaletach. Wszyscy działają na miarę swoich możliwości.

M: Setki osób uczniowskich udowadniają nam dziś, że inna edukacja jest możliwa. Że szkoła może włączać, a nie wykluczać, nie dyskryminować, a „Safe space” – hasło tegorocznej edycji – tworzy się na naszych oczach. Efekt mrożący wciąż trzyma się w mocno, ale chcemy zacząć odmrażanie polskiej szkoły po Czarnku.

Czemu u was się nie udawało?

M: Podjąłem próbę organizacji „Tęczowego Piątku” w siódmej klasie podstawówki. Usłyszałem, że taka akcja „chyba nie jest dla podstawówek”, a tak właściwie to dyrektorka nie ma pojęcia, o czym mówię.

I koniec tematu?

M: W liceum działaliśmy partyzancko: przerobiliśmy czarno-białe logo naszej szkoły na tęczowe i rozdaliśmy wlepy. Do dziś są na korytarzach widoczne.

I: Mój dyrektor nie był przeciwko. Po prostu bał się o stanowisko, zwłaszcza że – o czym wszyscy wiedzą – wojewoda lubelski i dyrektorka wydziału oświaty są małżeństwem. Dyrektor naprawdę robił to, co mógł, ale wspierał nas podprogowo. Co roku wyszukiwał mnie na korytarzu i chwalił się założeniem tęczowych skarpetek, a kiedyś podszedł i zapytał: „Inga, a co z osobami trans? Czy mogę zmieniać im w dzienniku imiona?”. On był i jest żywo zainteresowany potrzebami naszej społeczności, zresztą w tym roku „Tęczowy Piątek” wystartował także w mojej byłej szkole – po raz pierwszy!

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Arkadius – słynny projektant mody po raz pierwszy o swej gejowskiej tożsamości

ARKADIUS, słynny projektant mody, po raz pierwszy publicznie mówi o swej gejowskiej tożsamości. Rozmowa Karoliny Sulej

fot. Nikita Sitnikov

Jego droga projektanta zaczęła się w 1995 r., na wydziale mody w londyńskim Saint Martins i prowadziła przez światowe stolice mody i kolejne głośne pokazy haute couture. Marka „Arkadius” na początku millenium pojawiała się w wyszukiwarce Yahoo! równie często co nazwisko Alexandra McQueena. Jego kreacje nosiły m.in. Christina Aguilera, Pink, Kora i brytyjska arystokracja. Wymieniano go jednym tchem jako najsłynniejszego Polaka obok Jana Pawła II i Romana Polańskiego. Pisali o nim w „Vogue” i „iD”, ale także w niemal każdej polskiej gazecie, od „Vivy!” i „Wprost” po „Poradnik Domowy”.

Dopiero dekadę później kariera Arkadiusza Weremczuka wyhamowała w Warszawie, kiedy po bankructwie polskiego oddziału marki zamknął swój osławiony butik przy Mokotowskiej.

W 2006 r. odszedł ze świata mody i dosłownie zniknął z życia publicznego. „Odnalazł się” po kolejnej dekadzie jako szczęśliwy obywatel Brazylii, w nieodłącznym T-shircie i japonkach. Zdarzają mu się momenty powrotów do branży mody – ale swoją artystyczną energię od lat woli wkładać w działalność społeczną i proekologiczną. Jak mówi – znów żyje na prowincji, choć zamienił rodzinne Podlasie na brazylijską Bahię.

Choć nie raz opowiadał o swoich prowokacyjnych wobec kultury głównego nurtu kolekcjach – nierzadko podejmujących temat płci, seksualności i normatywności – to dla „Repliki” po raz pierwszy opowiada o swojej gejowskiej tożsamości.

Dorastałeś w Parczewie, niewielkim miasteczku na Podlasiu, w latach 80. Jak to było, dorastać jako młody gej w takim miejscu i czasie?

Gej? Nikt tak wtedy nie mówił. W telewizji czasem padło słowo „homoseksualista”, ale zawsze w kontekście obcości, zachodniości. Z kolei słowo „pedał” znałem tylko jako przezwisko – nawet nie miałem pojęcia, że ma jakiś związek z seksualnością. Wiedziałem tylko, że służy do wyrażenia negatywnej emocji wobec jakiejś osoby. Mówiło się: „O, zobacz, jaki pedał idzie!”, i wszyscy się śmiali. Nie znałem żadnego geja, nie wiedziałem o kimkolwiek ze sfery publicznej, że jest gejem. Może taka wiedza była powszechniejsza w większych miastach, ale w tym siermiężnym PRL-u, na prowincji? „Pedał” to był trochę taki diabeł, jakaś abstrakcyjna figura retoryczna, nie człowiek, którego możesz realnie dotknąć.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

 

Elliot Page – hollywoodzki transpłciowy aktor specjalnie dla „Repliki”

„Wstyd, który odczuwacie, nie powinien spoczywać na waszych barkach. Nie jesteście nikomu nic winni” – mówi nominowany do Oscara transpłciowy aktor ELLIOT PAGE („Juno”, „Incepcja”, „X-Men”). Jego autobiografia „Pageboy” pojawi się w polskich księgarniach w listopadzie. Rozmowa Mateusza Witczaka

okładka książki „Pageboy” | wyd. Marginesy

Czy potrafisz sobie przypomnieć film, grę wideo albo komiks, które pomogły ci dowiedzieć się czegoś o swojej tożsamości płciowej?

Jejku, chyba nie. Przykładów jakiejkolwiek reprezentacji było wówczas bardzo, bardzo niewiele. Po raz pierwszy zetknąłem się z męską trans osobą, oglądając „Nie czas na łzy” Kimberly Peirce. Ale to by chyba było na tyle.

Smutne kino. Opowieść oparta na faktach, która kończy się zabójstwem głównego bohatera. Nie masz wrażenia, że nawet dziś kultura popularna zbyt mocno skupia się na dramatach związanych z coming outem i tranzycją, a za rzadko opowiada o radości z bycia sobą?

Nieco się to zmienia, ale wciąż jest problemem. Przed nami długa droga, którą jednak potrzebujemy przejść. Nawet nie wiesz, jak bardzo tego potrzebujemy.

Kino długo pozostawało ślepe na transpłciowość, ale mogło być katalizatorem osobistej zmiany. W swojej autobiografii wspominasz w tym kontekście choćby „E.T.” Spielberga – za Elliota, postać z tego filmu, przebierałeś się zresztą na Halloween! W ciepłych słowach piszesz także o tytułowej roli w szkolnej adaptacji „Charliego i fabryki czekolady” oraz o swoim zaangażowaniu w społeczność emo. Czy cosplay i tego typu subkultury mogą być dla dorastających osób trans sposobem na odkrycie siebie?

Pewnie, i miło mi słyszeć, że tak się dzieje. Gdy byłem dzieckiem, nie mieliśmy reprezentacji, ale filmowcy dostarczali nam furtek, przez które przechodziliśmy. Nie znając nawet odpowiednich słów, nie mając możliwości, by o sobie mówić, szczególnie doceniałem takie właśnie momenty, gdy mogłem sobie chociaż wyobrazić, jak to jest. Gdy grałem w podstawówce Charliego, moja wyobraźnia wariowała! Wtedy czułem się sobą.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Krzysztof Śmiszek – 4 lata w Sejmie i plan na następne 4

Poseł KRZYSZTOF ŚMISZEK o ofiarach Prawa i Sprawiedliwości, o „rejestrze pedałów” Konfederacji, o Giertychu, o niewyouotowanych parlamentarzystach i powodach, dla których kolejny parlament powinien zająć się chemseksem, a także o tym, dlaczego Lewica jest w Sejmie niezbędna. Rozmowa Mateusza Witczaka

arch. pryw.

Rzecznik praw dziecka nasyła kontrolę na szkoły przyjazne LGBT+, sędzia Trybunału Konstytucyjnego outuje transpłciową nastolatkę, policja aresztuje Margot, prokuratura nęka osoby aktywistyczne, samorządowcy ustanawiają „strefy wolne od LGBT”, minister sprawiedliwości wypuszcza z więzienia sprawczynię homofobicznego rozboju, minister edukacji wyrzuca ze szkół równościowe stowarzyszenia, kuratorka oświaty sprzeciwia się Tęczowym Piątkom, a według prezydenta „LGBT to nie ludzie”… Mógłbym tak dalej. Jaką Polskę zostawia Zjednoczona Prawica po drugiej kadencji rządów?

Polskę pełną pogardy. Polskę cyniczną. Polskę, która instrumentalizuje nienawiść. Prawica uznała, że temat może przynieść jej polityczne benefity, ciągle więc odcina od niego kupony. Pytanie zresztą, czy to jest w ogóle prawica? Przecież w Europie konserwatyści niejednokrotnie wprowadzali związki partnerskie czy małżeństwa jednopłciowe, co tłumaczyli kultywowaniem tradycji, a więc wzmacnianiem instytucji rodziny. Tymczasem u nas wykorzystuje się resztki uprzedzeń, żeby zbić na nich wyborczy kapitał.

Młodzi ludzie z jednej strony słyszą więc od swoich rówieśników, że wszystko z nimi OK, z drugiej ich najwyższy przedstawiciel w resorcie edukacji twierdzi, że ich orientacja jest dewiacją. Nieważne, czy kieruje nim głęboka wiara w to, że osoby LGBT+ są złe, czy kalkulacja, która kończy się, gdy gasną kamery. Efekt jest ten sam: nieheteronormatywne dzieciaki dostają sygnał, że są gorsze.

2 dni przed naszą rozmową do mojego biura poselskiego zgłosiła się młoda osoba, którą wyrzucono z domu, bo jest LGBT+. Jej rodzice uznali, że to nie ich dziecko ma rację i po prostu jest sobą, tylko rację ma zatruwająca umysły propaganda rządu. U niektórych dzieciaków pojawiają się myśli samobójcze. Część targa się na swoje życie. Oskarżam tę władzę o to, że przez cyniczne wykorzystywanie homofobii ma na rękach krew.

Paradoksalnie jednak efektem tej kadencji jest – co widzimy z badań Eurobarometru i krajowych sondażowni – coraz większa akceptacja dla związków partnerskich, równości małżeńskiej, a nawet adopcji.

Żyjemy w kraju paradoksu: społeczeństwo stało się o wiele bardziej otwarte niż jego reprezentanci. Nie wiem, z czego ten rozjazd wynika, może z wygody, może ze strachu przed biskupem. Faktem jest, że centroprawica przestała rozumieć swoich wyborców, którzy przecież nie utkwili mentalnie w czasach Giertycha i Wierzejskiego.

Zmiana społeczna wymaga cierpienia?

W innych krajach dochodzono do równości w sposób, który nie pociągał za sobą ofiar, ale być może Polska musi iść drogą męczeństwa? Nie mówię tego z przekąsem, ale nasze władze włączyły po prostu tryb zwyczajnego prześladowania. Bo jak inaczej nazwać centralnie sterowaną łapankę na ulicach Warszawy w „tęczową noc” 7 sierpnia 2020 r.? Jak nazwać fakt, że jedna trzecia kraju przyjęła godzące w równość uchwały?

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Silver Daddy: od zakonu po scenę drag

Z SILVER DADDYM, czyli PAWŁEM MĘŻYŃSKIM, performerem sztuki drag, o jego zawiłej, 30-letniej drodze na scenę, a także o miłości do partnera, Macieja „Gąsia” Gośniowskiego, czołowego dragowego performera, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

fot. Marek Zimakiewicz

Byłeś zakonnikiem, później – i właściwie do dziś – zwyczajnym bankowcem, by w końcu zabłysnąć na scenie jako dragowy performer. Co myślisz o swojej drodze?

To droga do wolności. W jej trakcie odkryłem i zaakceptowałem siebie. Zaczynałem od bycia ukrytym i zamkniętym. Dziś, wychodząc na scenę, ale też w życiu prywatnym, otwarcie mówię o sobie i swojej tożsamości.

Zatem zacznijmy do początku. Jak wyglądało twoje dorastanie?

Pochodzę z niewielkiej Sterdyni nieopodal Sokołowa Podlaskiego. Jestem jedynakiem. Wychowywała mnie mama. Ojciec przez całe moje życie był nieobecny, zostawił nas, a ja nie szukałem z nim kontaktu. Moje dzieciństwo i dojrzewanie przypadło na lata 80. i 90. Nie pamiętam dokładnie, kiedy zorientowałem się, że jestem gejem. Na pewno w wieku kilkunastu lat miałem świadomość, że nie jestem taki jak reszta, że podobają mi się koledzy. Jedynym reprezentantem nieheteroseksualnego faceta w telewizji był wtedy Steven Carrington z „Dynastii”. Jeżeli w książkach pojawiła się wzmianka o homoseksualności, to w pejoratywnym kontekście. Sam z nikim nie rozmawiałem o mojej orientacji. Ukrywałem ją. Wychowałem się w mocno katolickim środowisku. Jednocześnie wiedziałem, że nie będę w stanie prowadzić życia wedle obowiązującego heteronormatywnego wzorca.

Zakon wydawał ci się jedyną drogą wyjścia? Tak. Kiedy miałem 18-19 lat, byłem…

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

 

 

Gąsiu: wierzę w siłę przegięcia

Jesteśmy najbardziej homo- i transfobicznym krajem Unii Europejskiej. Co może być bardziej irytującego dla osób nam
nieżyczliwych niż pokazanie, że mimo to umiemy się świetnie bawić? – pisze MACIEJ „GĄSIU” GOŚNIOWSKI, partner życiowy Silver Daddy’ego

fot. Marek Zimakiewicz

Debiut sceniczny mojego Pawła, czyli Silver Daddy’ego, miał miejsce 29 kwietnia 2021 r. – czyli w czasie, gdy ja z tej sceny wziąłem sobie wolne – na własne życzenie. Powodów było kilka – finansowy, ale również i psychologiczny, miałem poczucie braku balansu w głowie i wypalenia. Gdy odsuwasz się na bok, robi się przestrzeń na nabranie dystansu, a z odległości widać pełniej. Dostrzec można, że energię kierowało się nie tam, gdzie należało.

Gdy zaczęliśmy być razem, otworzyłem Pawłowi okno na świat, którego nie znał. Zajrzał przez nie – byłem zresztą na scenie, gdy zobaczył mnie pierwszy raz. Potem, gdy nasz związek już trwał, Paweł sam otworzył sobie do tego świata drzwi. Ja mu tylko pomagałem przez nie przejść. Widziałem, z jaką pasją i radością kupuje pierwsze buty na obcasach, jak pilnie uczy się czesać peruki, jak drobiazgowo rozmyśla nad kostiumami i występami. Moją energię i wiedzę, którą nabywałem przez lata, on zaczął przekierowywać w coś, o czym ja przez moje frustracje zapomniałem – Paweł od początku po prostu świetnie się bawi. Nie podchodził do siebie zbyt serio. Ogromną radość przysparzał mu każdy element tworzenia postaci Silver Daddy’iego. Ten pierwszy numer – „Come along with me” – w jego ustach opowiada dla mnie o tym, że…

Cały tekst do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE oraz jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Feliks Falk – wybitny reżyser o gejowskich wątkach w swoich filmach

Ze znakomitym reżyserem FELIKSEM FALKIEM, autorem takich filmów jak „Wodzirej”, „Samowolka”, „Komornik” czy „Joanna”, rozmawia Rafał Dajbor

fot. Maciej Zienkiewicz

Czy pamięta pan moment, gdy pierwszy raz zetknął się pan z męską homoseksualnością? Czy było to w szkole, na studiach, czy już w środowisku filmowym?

Trudno mi sobie teraz przypomnieć. W tamtych czasach, to znaczy w latach mojej młodości, funkcjonowało to w ten sposób, że o kimś się mówiło, „że jest”. Tak było i na Akademii Sztuk Pięknych, i w gronie studentów szkoły filmowej, ale… To nie był temat, który byłby w sposób wyjątkowy omawiany i nikt też nie był chętny się „przyznawać”, bo powszechnie uznawano to za temat wstydliwy. Nie istniał jeszcze skrót „LGBT”, a o homoseksualistach często mówiło się w sposób wręcz wulgarny, używając słowa „pedał”. Dziś się to zmieniło i coraz częściej używamy słów, które są nie tylko wyrazem tolerancji, a wręcz akceptacji. Ale pierwszego mojego zetknięcia się… Nie, zdecydowanie nie pamiętam.

Pytałem o gejów – a czy na początku swojej drogi spotkał pan lesbijki?

Jeśli tak – to jeszcze bardziej nic o tym nie wiedziałem. Wydaje mi się, że kobiecy homoseksualizm był ukrywany jeszcze mocniej, niż męski. Nawet dziś, gdy tak przeglądam zestaw moich znajomych, to jestem prawie pewien, że znam osobiście tylko dwie lesbijki – reżyserki Kasię Adamik i Olgę Chajdas.

A czy był pan obiektem podrywu ze strony mężczyzny?

Była kiedyś w Warszawie taka słynna postać…

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.