Helena Urbańska – aktorka Teatru Współczesnego w Szczecinie

Z HELENĄ URBAŃSKĄ, aktorką Teatru Współczesnego w Szczecinie, współtwórczynią podcastu „Lesbijski SOR”, rozmawia Mariusz Kurc

fot. Paweł Spychalski

Ja właściwie nie robiłam publicznego coming outu, to znaczy nie miałam takiego jednego momentu, że gdzieś powiedziałam czy napisałam, że jestem lesbijką lub że mam dziewczynę. Z prostej przyczyny: odkąd jakkolwiek działam publicznie, to jestem już wyoutowana.

Pierwszą twoją działalnością jako wyoutowanej lesbijki był chyba podcast „Lesbijski SOR”, który wystartował w grudniu 2020 r., prowadzony przez ciebie razem z Jagodą Jobdą. Byłaś wtedy na czwartym roku warszawskiej szkoły teatralnej i o ile mi wiadomo, żadna aktorka przed tobą nie wyoutowała się publicznie.

Teraz niedawno, już po coming outach Grety i Marcjanny, rozmawiałam z kilkoma koleżankami aktorkami niehetero, które nie miały wcześniej gotowości na coming out. Odniosłam wrażenie, że coś się budzi. Może niedługo będą kolejne coming outy aktorek – oby!

Skoro nie miałaś wzorców poza aktorkami zagranicznymi, to skąd wzięłaś odwagę, by się wyoutować, i to jeszcze będąc w szkole?

To nawet nie była jakaś wielka decyzja, nie zastanawiałam się długo. Po prostu nie znoszę się ukrywać. Bardzo mi to przeszkadza. Szczególnie gdy jestem w związku. Do tego stopnia, że wchodząc w związek, mówiłam dziewczynie, że zależy mi na jawnym życiu. Za żadne skarby wchodzić w zawód aktorski nie chciałam z tym ciężkim zapleczem tajemnicy. Oczywiście, wiem dobrze, o jakich zagrożeniach myślą aktorki, które nie decydują się na coming out. Stereotypowo lesbijki postrzega się jako kobiety za mało „kobiece”, a znowu panuje przekonanie, że aktorka z założenia musi być kobietą bardzo „kobiecą”. Sama dostawałam takie uwagi. Czy jakaś rola mi przez to przepadła? Może i tak, ale o tym nie wiem. Żadnej roli w TVP pewnie nie dostanę, ale też niespecjalnie mi na tym zależy.

W kilku naszych wywiadach aktorzy geje mówili, jak w szkołach pilnowali się, by nie wyjść na za mało męskich.

A jaka jest w ogóle definicja męskości i kobiecości? I dlaczego ludzie hetero mają monopol na decydowanie, co jest męskie, a co kobiece? Nieraz czułam się wykluczona, nieraz musiałam wysłuchiwać homofobicznych komentarzy profesorów, którzy mówili coś, nie zdając sobie sprawy, że słucha ich również lesbijka. Bo ja tego nie mówię przecież od razu. Ale też widzę podczas prób teatralnych, że to wychodzi zwykle szybko – na pierwszej czy drugiej.

Jakiego typu to były komentarze?

[restrict]Nie możesz zachowywać się tak i tak, bo wyjdziesz na ciotę czy pedała, albo na lesbę. Było też fetyszyzowanie seksu lesbijskiego – jeden profesor rozwodził się, że to jest coś bardzo tajemniczego i magicznego. Zapytany wprost, pewnie odparłby: „Nie jestem homofobem, mam wiele znajomych gejów i lesbijek”. Ale takie uwagi rzucane „mimochodem” do studentów_ek zostają i sprawiają, że oni się boją. I ja ten strach rozumiem, ale już nie byłabym w stanie w tym strachu żyć. Wolałabym już nie dostać roli. Rosło we mnie poczucie, że im częściej będę mówić wprost i stąpać po tym świecie „jako lesbijka”, tym szybciej ludzie się przyzwyczają.

I to odnosi skutek?

Tak. Na pierwszym roku funkcjonowałem jako anomalia, ludzie przychodzili do mnie z pytaniami, po czym przyzwyczaili się. Moja orientacja przestała być zagadnieniem do dyskusji.

Bardzo logiczne jest to, co mówisz, jednak przytłaczająca większość aktorek niehetero wybiera siedzenie w szafi e. Dlaczego ty tej drogi nie wybrałaś?

W trosce o swoje zdrowie psychiczne. Ukrywanie tak ważnej swojej cechy sprawia, że zaczynasz myśleć o swoim życiu prywatnym w ogóle jako o czymś naznaczonym negatywnie, czymś, o czym nie możesz swobodnie mówić. Ale też mam świadomość, że dojrzewając w Warszawie, nie mając do czynienia z naprawdę ostrą homofobią ani ze strony rodziny, ani przyjaciół, byłam na uprzywilejowanej pozycji.

Ale doświadczenie szafy masz.

W szafie siedziałam przez całe gimnazjum i liceum i to było potworne. Za nic nie chciałabym wrócić do tamtego okresu, do tamtego wiecznego popłakiwania.

Proszę, opowiedz, to z pewnością doda otuchy młodym ludziom.

Jezu, straszne to było. Miałam 12 lat… To była nauczycielka z Australii, która poczęstowała mnie papierosem i ja zaraz zaczęłam fantazjować, że pojadę do niej do Australii i będziemy się przytulać i razem spać. Następnie zaliczyłam beznadziejne zakochiwanie się w przyjaciółkach. Gdy miałam 16 lat, zakochałam się w pewnej dziewczynie i o tym już kilku osobom powiedziałam, ale dodając, że jak najbardziej jestem hetero, tylko „o tak” mi się przydarzyło. Zresztą spotykałam się też z chłopakami. Proces wychodzenia z szafy i godzenia się ze sobą jest długi i wcale nie mówię, że mam to całkowicie za sobą. A społeczeństwo ci nie pomaga, bo wciąż, niemal codziennie musisz przy jakichś drobnych okazjach robić kalkulacje: wyoutować się przed lekarzem lub panią w sklepie czy nie? To jest takie męczące.

Coś było dalej z tamtą dziewczyną?

Nie, nic. Nawet jej nie powiedziałam, że jestem w niej zakochana. Słuchałam Arctic Monkeys i bardzo cierpiałam. Miałam też wtedy pierwszy raz myśl, że może jestem lesbijką, ale oczywiście później nadal spotykałam się z chłopakami, bo chciałam tę myśl od siebie odsunąć.

Miałaś nadzieję, że ci „przejdzie”?

O, tak. Poznam odpowiedniego mężczyznę i już. Albo myślałam: może ja sobie na podstawie filmów i książek zbudowałam nierealny obraz wielkiej miłości, a w życiu to właśnie jest tak, jak ja mam z chłopakami, czyli dość nijako? W trzeciej klasie liceum znów się zakochałam i wtedy to już był związek i zrozumiałam od razu, że nie – to jest naprawdę fajne. Niedługo później postanowiłam, że koniec z szafą, do szkoły teatralnej startowałam już jako wyoutowana lesbijka.

Twoja otwartość była bardziej szokująca dla profesorów czy studentów?

Myślę, że nawet bardziej dla studentów, bo oni zwłaszcza na początku panicznie się boją, że zostaną wyrzuceni, więc funkcjonują totalnie według heteronormy.

Według której o homoseksualności raczej nie wypada głośno mówić.

Mój „ulubiony” komentarz, który czytam niemal codziennie w sieci, brzmi: „Mnie nie obchodzi, kto z kim śpi”. Autor pewnie myśli, że to jest postępowe, a nie jest, bo sprowadza sprawy tylko do seksu i tak naprawdę ucina temat. A my nie chcemy ucinania tematu, bo nie chodzi o samo „spanie”, tylko o to, z kim pojadę na ostry dyżur, jeśli mi się coś stanie, z kim chcę zamieszkać lub już mieszkam, z kim gotuję obiady, z kim rozliczam podatki itd.

Albo mówią, że to są „intymne sprawy”. Nieprawda, większość spraw w związku wcale nie jest „intymna”.

To mnie strasznie uwiera, szczególnie teraz, gdy planuję wspólne życie z moją dziewczyną i widzę, jak brakuje przestrzeni na rozmowy o prozaicznych rzeczach. Niby jestem akceptowana, ale kiedy opowiadam, jak było, gdy pojechałam na święta poznać rodziców mojej dziewczyny, to u niektórych rozmówców widzę jakby zmieszanie, nie wiedzą, co powiedzieć.

A już chciałoby się, by nadeszły takie czasy, że, nie wiem, jest grupa koleżanek, jedna opowiada o swoim ślubie z chłopakiem, a druga – z dziewczyną, trzecia jest singielką itd.

To jest moje marzenie, by tak było. Teraz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie gramy spektakl „Spartakus. Miłość w czasach zarazy.” w reżyserii Jakuba Skrzywanka i na scenie mamy ślub jednopłciowy, pary LGBT się zgłaszają, a aktorka takiego performatywnego ślubu udziela. Po każdym spektaklu mamy owacje na stojąco.

Helu, a twój coming out przed rodzicami był jakimś kamieniem milowym dla ciebie?

Nie był, bo czułam, że rodzina mnie zaakceptuje. Powiedziałam mamie, a ona już podała dalej reszcie rodziny.

To chyba dobrze, bo wielu rodziców po coming oucie przynajmniej na jakiś czas wchodzi do szafy – ukrywają orientację/ tożsamość płciową dziecka.

Bardzo dobrze. Natomiast z mojej paczki pięciorga przyjaciół, którzy myśleliśmy kiedyś, że wszyscy jesteśmy hetero, hetero zostało jak na dziś dwoje. (śmiech)

Kiedy zorientowałaś się, że w tej naszej tęczowej bańce jako lesbijka masz gorzej niż geje? Że lesbijki są mniej widoczne itd.?

Z mojej perspektywy lesbijek wcale nie jest mniej niż gejów, ale wiem, o czym mówisz – o naszej niewidzialności. Pierwszy raz to do mnie dotarło, gdy byłam w klubie gejowskim i nie zostałam obsłużona przy barze.

W „Lesbijskim SOR-ze” mówiłyście, że zdarzało się wam nie zostać wpuszczonymi do klubu gejowskiego.

Bramkarze mówili: „To nie jest dla ciebie miejsce”. Geje mają przesrane, bo mają stygmę tego „pedała”, ale przynajmniej są jacyś, natomiast lesbijki zwyczajnie nie są traktowane poważnie. Pokutuje przekonanie, że to „taka faza”, ot, mieszkają sobie razem przyjaciółki i tyle. Co one tam robią w ogóle, no co? I przez to my często same nie traktujemy siebie poważnie. Rozmawiałam z wieloma lesbijkami, które, podobnie jak ja, mają na koncie funkcjonowanie w czasach szkolnych na zasadzie klasowego klowna. Zaśmiewałyśmy swoje problemy.

Jak w ogóle wpadłyście na pomysł „Lesbijskiego SOR-u” z Jagodą?

Jagoda chciała, byśmy poszły na piwo, a ja, że nie, bo mam złamane serce. Więc przyszła do mnie, obgadałyśmy to moje serce i rzeczywiście zrobiło mi się lepiej. Tak sobie wtedy zamarzyłyśmy, że fajnie by było, gdyby istniał taki „oddział szpitalny”, gdzie te wszystkie lesbijskie duszyczki mogłyby się przytulić, znaleźć schronienie. Bo przestrzeni gejowskich już naprawdę jest sporo, a lesbijskich – jak na lekarstwo. Ja strasznie, ale to strasznie odczuwałam samotność, gdy dorastałam i nie miałam z kim porozmawiać. Zresztą my wszyscy, ludzie LGBT, mamy podobne doświadczenia z dojrzewania – samotność, ukrywanie się i strach. I tak wpadłyśmy na to, że zrobimy podcast i w ten sposób będziemy innym lesbijkom dodawały otuchy.

A kiedy zdałaś sobie sprawę, że bycie lesbijką jest również sprawą polityczną?

Gdy ta nagonka na nas kilka lat temu zrobiła się już naprawdę ostra. Gdziekolwiek się ruszyłam, to ludzie dyskutowali o kwestiach LGBT. Jest impreza i nagle ludzie zażarcie dyskutują o tym, czy pozwolić mi mieć dzieci, czy nie. A ja stoję z boku.

Wyoutowałaś się też na scenie w jednym spektaklu, prawda?

To była rola u Justyny Wielgus w Teatrze 21, taki freak show o ludziach odstających od normy. Na scenie byli aktor z zespołem Downa, aktorka niskorosła i ja, która mówiłam, że tej mojej odmieńczej cechy nie widać, a mianowicie jestem lesbijką. „Na pewno wiecie, jak to jest być aktorką lesbijką, bo znacie inne wyoutowane aktorki lesbijki” – po tych słowach zapadała cisza, bo oczywiście nikt takiej aktorki nie znał. To był dla mnie trudny monolog.

Aktorów wyoutowanych jest już co najmniej kilkunastu, a wśród aktorek wy jesteście pierwsze. Natomiast w sporcie odwrotnie – pierwsze coming outy należą do kobiet, sportowiec jeszcze żaden w Polsce się nie wyoutował.

Bo stereotypowy obraz sportowca jest taki, że gej jako ten niby za mało męski nie pasuje, natomiast stereotypowy obraz aktorki to jest ta hiperkobiecość, do której z kolei nie pasuje „twarda lesba”. Dlatego sportowcom gejom i aktorkom lesbijkom trudniej jest się wyoutować.

„Lesbijskiego SOR-u” nagrałyście 15 odcinków, po czym twoje drogi z Jagodą się rozeszły, bo jesienią zeszłego roku dostałaś etat w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Wcześniej zdążyłyście jeszcze obie wziąć udział w nagim kalendarzu „Repliki” zatytułowanym „Moje ciało queer”. Nagość była dla ciebie przekroczeniem?

Nie. Czuję się raczej swobodnie nago – pewnie dlatego, że mam dość normatywne ciało. Moi rodzice nie wiedzieli o kalendarzu – z tego wywiadu teraz się dowiedzą. (uśmiech) W kinie i teatrze uwielbiam kobiecą nagość, gdy jest odseksualizowana.

A ja uwielbiam nagość męską, gdy jest pokazana seksualnie.

Bo właśnie tego brakuje – odsesksualizowanej nagości kobiecej i seksualnej nagości męskiej.

Bo to, co nam się serwuje, to jest perspektywa mężczyzny hetero.

Tak. Ale to się zmienia. Ostatnio obejrzałam film „Najgorszy człowiek świata” i tam byli rozbierani głównie mężczyźni, a w jednej scenie był seks oralny, którym mężczyzna zaspokajał kobietę – jak fajnie!

Na koniec jeszcze wrócę do tego nieszczęsnego okresu dorastania. Miałaś wtedy jakieś swoje ulubione postacie czy filmy, które podtrzymywały cię na duchu?

Madonna była dla mnie taka postacią – podziwiałam jej siłę i bezkompromisowość w wyrażaniu siebie.

Dla mnie Madonna też była taką postacią – niesamowite, ona emancypuje kolejne pokolenia ludzi LGBT.

Namiętnie jako nastolatka oglądałam serial „Glee”, w którym śledziłam postać lesbijki Santany Lopez. Gdy kilka lat temu aktorka grająca tę postać zmarła tragicznie, wspomnienia z przeżywania „Glee” natychmiast wróciły. Nasza reprezentacja w mediach, w kulturze jest megaważna, w ekstremalnych przypadkach może wręcz uratować życie.

Czego ci życzyć, Helu? Kariery jak Sarah Paulson?

Sarah Paulson, mówisz? To nie byłoby złe. Ale tak na dziś, wystarczyłoby, żebym mogła się utrzymać z aktorstwa, żebym robiła to, co lubię, w bezpiecznym i przyjaznym mi środowisku i żebym mogła dorzucić cegiełkę do reprezentacji LGBT. Jest we mnie żyłka aktywistyczna. Zresztą czy można powiedzieć na pewno o jakiejś sztuce, że jest niepolityczna? Nie można.[/restrict]

Wszystkie odcinki podcastu „Lesbijski SOR” Heleny Urbańskiej i Jagody Jobdy można odsłuchać na Spotify.

Minął rok od najgłośniejszego coming outu ostatnich lat. Czego się nauczyliśmy?

Mija właśnie rok od bardzo głośnego coming outu Andrzeja Piasecznego. Formalnie rzecz biorąc, nastąpił on 7 maja (w wywiadzie radiowym, podczas którego wokalista powiedział, że utwór z jego nowej płyty o miłości dwóch mężczyzn – jest również o nim samym), ale burza medialna nastąpiła 8 maja. Dziś, rok później, gdy nabraliśmy dystansu, dzielimy się pięcioma refleksjami związanymi z tym coming outem.

Fot. VIPHOTO/East News

Po pierwsze, istotą coming outu nie jest niespodzianka

Ponieważ przez całe lata homoseksualna orientacja Andrzeja Piasecznego była tajemnicą poliszynela, po coming oucie wielu komentatorów pisało “A cóż to za sensacja niby?” albo “Wiedziałem o tym od wielu lat”. Jednak istota coming outu nie polega ani na wzbudzeniu sensacji, ani na zrobieniu ludziom niespodzianki. Rok temu, w wieku 50 lat, Andrzej Piaseczny dał sobie prawo powiedzenia głośno o swojej orientacji – w taki sam sposób jak ludzie heteroseksualni mówią głośno o swojej orientacji, nawet tego nie zauważając. Nieważne, kto i od kiedy wiedział – sedno tkwi w tym, że Piaseczny to powiedział. A to, że temat podchwyciły wszystkie media, świadczy o sile, jaką takie wyznanie wciąż ma.

Po drugie, widoczność ludzi LGBT jest na wagę złota

Piaseczny udzielił szeregu wywiadów na temat swojego coming outu (m.in. “Replice”), mocno zwiększając widoczność osób LGBT w przestrzeni publicznej – brawo! Jednak w ostatnich miesiącach to reprezentowanie nieco przyblakło. W warunkach takiej niechęci do nas, takiej zinstytucjonalizowanej homofobii obecnie rządzących, każda medialna wypowiedź czy kampania społeczna osób LGBT jest na wagę złota. Nieustannie zachęcamy dlatego do jak największego zaangażowania się wszystkich – od tzw. zwykłych ludzi po tych na świeczniku.

Po trzecie, coming out celebrytom nie szkodzi

Strach znanych publicznych osób przed coming outem wynika przede wszystkim z przeświadczenia, że coming out zaszkodzi ich wizerunkowi, zniszczy im karierę, wystawi na szwank ich pozycję. Jeśli chodzi o piosenkarzy, to wciąż żywy jest mit, że po coming oucie odwrócą się ich nastoletnie fanki. Tymczasem to się po prostu nie dzieje. Ani kiedyś George Michael, ani kilka lat temu Sam Smith, ani ostatnio Lil Nas X nie stracili fanek (ani fanów) po coming outach. Andrzej Piaseczny również nie.

Po czwarte, coming outów znanych osób jest wciąż za mało

Jak dotąd, wokalista nie znalazł naśladowców wśród uznanych kolegów i koleżanek po fachu, nie uruchomił żadnej lawiny coming outów. W muzycznej homoseksualnej szafie nie ma już Andrzeja Piasecznego, ale wciąż ta szafa jest pełna. Piaseczny pokazał, że popularny wokalista może mieć w Polsce głośny publiczny coming out, który bynajmniej nie oznacza końca kariery, przeciwnie – dodaje “publicity”. Czy trzeba lepszej zachęty? Czekamy więc na kolejne coming outy – i wielkich gwiazd znanych od lat, i debiutantów, którzy od samego początku swojej kariery będą mogli być sobą.

Po piąte, coming out ratuje życie

Jak wynika z badania “Sytuacja społeczna osób LGBTA w Polsce” Kampanii Przeciw Homofobii oraz Lambdy Warszawa z grudnia 2021, w wyniku masowego doświadczania homo- i transfobii (ich ofiarami padło 98 proc. ludzi LGBT w Polsce), ludzie LGBT masowo cierpią na depresję (44 proc. ma jej poważne objawy) i masowo rozważają odebranie sobie życia. 55 proc. ludzi LGBT w Polsce ma myśli samobójcze, wśród polskich nastolatków LGBT – aż 74 proc. Masowo padają też ofiarami przemocy (68 proc.).

Tymczasem dziś wiemy, że coming outy mają efekt zbawienny. Jak wynika z przywołanego badania, coming out okazuje się jednym z nielicznych czynników, który pozwala zmniejszyć ryzyko depresji u osób LGBT. Co więcej, amerykański Pew Institute w badaniu z 2013 r. udowodnił, że poparcie dla ludzi LGBT bezpośrednio zależy od liczby osób LGBT, którą dana osoba zna. Okazało się bowiem, że poparcie dla równości małżeńskiej wśród ludzi, którzy nie znali żadnej osoby LGBT, wynosiło 32 proc., natomiast wśród ludzi, którzy znali wiele osób LGBT, już 68 proc., a jeśli był wśród nich ktoś z najbliższej rodziny oraz para osób LGBT wychowująca dziecko – aż 76 proc.

Igor Isajew, ukraiński dziennikarz w Polsce, o karabinach z tęczą i ludziach LGBT walczących na wojnie

Z IGOREM ISAJEWEM, dziennikarzem, autorem bloga „Ukrainiec w Polsce”, rozmawia Mateusz Witczak

fot. Paweł Spychalski

Po co ten wywiad? Nie jestem żadnym celebrytą.

Możesz zaprezentować perspektywę Ukraińców i Ukrainek, którzy należą do naszej społeczności.

A nie lepszy byłby Slava Melnyk (Ukrainiec, dyrektor Kampanii Przeciw Homofobii od lat mieszkający w Polsce – przyp. red.)? Naprawdę, bardzo się zdziwiłem propozycją tej rozmowy. Chodzi o to, że wypłynąłem w Internecie?

Twoje posty docierają do dziesiątek tysięcyludzi. Nasza polska perspektywa jest ułomna,obserwujemy wojnę z trzeciej ręki. Tymasz w Ukrainie przyjacioł i rodzinę, znaszjęzyk i historię polityczną regionu.

Amerykańskie i francuskie media ciągle proszą mnie o rozmowę czy pomoc w tłumaczeniu – chcą jechać do Przemyśla, by nagrać tam tysięczny wywiad z płaczącą matką. Stanowczo im odmawiam, mam na głowie mnóstwo innych spraw; osoby znające ukraiński oraz angielski są teraz na wagę złota. Transmitujcie sobie naszą wojnę na żywo, tak samo, jak transmitowaliście białoruską rewolucję. Obie stały się dla wielu serialami.

To nie sitcomy. To dramaty.

Gdyby to były „dramaty”, to Zachód zareagowałby na to, co się dzieje w Kijowie, w sposób bardziej stanowczy. Łukaszenka nie łamałby swoich obywateli, a moja ojczyzna nie byłaby dziś atakowana z Białorusi. Ale problem leży głębiej. Gdy w połowie XIX w.w Ukrainie rozwijał się przemysł, zwłaszcza w Donbasie, najczęściej były to inwestycje belgijskie, holenderskie i angielskie. Wiesz,jak nas wtedy nazywali Belgowie?

Jak?

„Białe Kongo”.

Jest sens przykładać XIX-wieczną mentalność do czasów dzisiejszych? TVP uwielbia wypominać Belgom ludzkie zoo za LeopoldaII, tymczasem minęło ponad sto lat.

Ale „informacyjne” Białe Kongo trwa do dzisiaj, czego dowodem jest właśnie Białoruś. Ci ludzie odegrali swoją rolę w „Faktach” i „Wiadomościach”, serial się skończył – nie happy endem, ale przecież nie każdy serial musi się nim skończyć… i nic. W Mińsku niema teraz człowieka, którego bliski nie przeszedłby przez katownię KGB. To się działo na naszych oczach, oglądaliśmy to na żywow telewizji, na portalach i w mediach społecznościowych.

Media dokumentują zbrodnie reżimu Łukaszenki, dokumentują zbrodnie Putina. Budujemy w społeczeństwie świadomość.

I co to daje? Rok temu z Bliskiego Wschodu przyszli do nas uchodźcy. [restrict]

Bomby wybuchają tak samo w Kijowie, jak wybuchały w Aleppo, a krew ukraińska nie rożni się od syryjskiej Władza, pogranicznicy i żołnierze okazali się wówczas rasistami.

Oni podeptali fundamenty, na których powstawała Unia Europejska. Mówisz, że „budujecie świadomość”… ale jaką „świadomość”? Na czym? Czego? Im dłużej o tym myślę, tym bardziej łapię się za głowę, wiedząc, co stało się z Syrią, od której uchodźców oddzieliliśmy się nie jedną barierką, jaką budujemy teraz na granicy. My jesteśmy odcięci od tego świata wieloma mentalnymi ścianami.

Rządzący uniemożliwili mediom pracę na granicy polsko-białoruskiej, byśmy nie mogli jeździć i nagrywać niech już będzie tych płaczących matek. Dziennikarze nie mogli uwrażliwiać na krzywdę.

Nie mogli zrobić Netfliksa.

Raczej budować solidarności, którą teraz budują z Ukrainkami i Ukraińcami.

W pierwszym dniu wojny Adam Michnik pisał na łamach „Gazety Wyborczej”, że Ukraińcy są „zapewne najbardziej nieszczęśliwym narodem Europy”. Ja dodam: ten jeden raz mieliśmy szczęście, bo zwrócono na nas uwagę. Wywalczyliśmy sobie medialny przyczółek, mamy większą legitymację do uwagi Polek i Polaków niż „zwykły” serial. Dlatego to my, Ukraińcy, mamy psi obowiązek, by mówić o cierpiących Syryjczykach czy Białorusinach.

W Unii karygodnie zapomnieliśmy nie tylko o uchodźcach, ale i o praworządności czy prawach osób LGBT+. Udowadniamy, że czas – jak u Márqueza – może utkwić w jednym mieszkaniu, pokoju, człowieku.

plemiona skazane na sto lat samotności nie mają drugiej szansy na ziemi?

Magiczny realizm nie działa w ten sposób – tu raczej parafrazuję Tołstoja – że każde państwo jest nieszczęśliwe na swój sposób. Zachód bardzo długo odwracał wzrok od uchodźców, przecież barierki budowano za nasze pieniądze na całym świecie. Jeszcze niedawno posłowie opozycji klaskali Straży Granicznej w uznaniu „obrony granic”. Pojawiały się pojedyncze osoby, które, wbrew tej „ponadnarodowej zgodzie”, jeździły na tereny przygraniczne, by pomagać. Trzeba by im chyba pomnik postawić. Mówię to już jako syn uchodźczyni.

Ukraina nie miała szansy w latach 1917––1920, ale minęło ponad stulecie. Oczywiście teraz generuje ona w mediach wiele szumu, „pyłu”. Tyle że on w niedługim czasie, być może już wtedy, gdy ukaże się ten wywiad, zacznie osiadać. Jestem niesamowicie wdzięczny zrywowi Polek i Polaków, dziękuję za niego. Muszę jednak postawić przecinek: przed ukraińskim2022 były też białoruski 2021, wojna domowa w Syrii i tragedia w Afganistanie.

Putin usprawiedliwiał inwazję nie tylkogroźbą poszerzania wpływów NATO czy rzekomym ludobójstwem w Donbasie. Wojna ma wymiar aksjologiczny: w swoim orędziu do Rosjan prezydent wprost wyrażał obawę, że Zachód dąży do zniszczenia tradycyjnych, rosyjskich wartości, próbują między innymi forsować tolerancję dla osób nieheteronormatywnych. Chwilę wcześniej USA ostrzegło ONZ, że aktywiści LGBT+ znaleźli się na celowniku rosyjskiej armii.

Na liście śmierci.

Stanowimy dla Kremla zagrożenie, które trzeba wyeliminować?

Odpowiem okrężnie. Swego czasu pracowałem w Rosji i miałem do czynienia z tamtejszymi ludźmi. Moskwa była wtedy – mówię o czasie po protestach na placu Błotnym, z których też, jako Zachód, nie wyciągnęliśmy wniosków – piękna. To było burżuazyjne miasto, jednocześnie bardzo europejskie i bardzo postsowieckie. Funkcjonowały w nim „kwartirniki” – spotkania w prywatnych mieszkaniach, podczas których doświadczyłem eksplozji progresywnej myśli. Przypominały one zebrania dysydentów z okresu sowieckiego; dyskusje o tematyce LGBT+ były na nich nawet dalej posunięte niż w Warszawie.

Drodze do niewolności Timothy Snyder twierdzi, że właśnie po protestach na placu Błotnym i sfałszowanych wyborach w rosyjskiej propagandzie pojawiła się figura zachodniego homoseksualisty, który chce zadać gwałt rosyjskiej dziewicy.

Już wtedy wiedzieliśmy, że Putin jest ogromnie antyukraiński, dla niego wszystkie narody ZSRR to są „nie-do-państwa” i „nie-do-społeczeństwa”, które coś tam sobie wygryzły dzięki nacjonalistom i faszystom. Ale straszenie LGBT+ traktowano wówczas jako chruszczowowskie „walenie butem w mównicę”. Wydawało się, że to wyreżyserowane działanie. Jak wiesz, Kreml potrafi robić teatr, także w polityce.

Społeczność LGBT+ nadawała się w tej sztuce na szwarccharakter?

Dla społeczeństwa zakompleksionego, maczystowskiego, odartego z godności i bogactwa, pozbawionego jakichkolwiek demokratycznych mechanizmów rządzenia – nadawała się świetnie. Przed 24 lutego wydawało się jednak, że to teatr, w który mają się wsłuchać Macron czy Scholz. Putin przypominał natarczywego byłego, który zaczyna pisać do ciebie po nocach i dzwonić pod byle pretekstem… Ale nie chcę za dużo o nim gadać. Funkcjonuje u nas gatunek analityki politycznej: „co siedzi w głowie Putina?” – w Polsce zastąpił on rzeczową analitykę Rosji niemal całkowicie. Tymczasem jest to gatunek wulgarny i trywialny; lepiej zająć się chociażby analizą rosyjskich elit, której właściwie nie mamy.

Albo analizą sytuacji osób LGBT+ w Moskwie.

Był w Moskwie czas, że artyści czy dziennikarze byli otwartymi osobami LGBT. W opozycyjnych mediach odbywała się istna „parada coming outów” – do dziś pamiętam słynne rosyjskie pismo „Afisza”, które w 2013 r. opublikowało 27 historii rosyjskich osób LGBT+. Byli wśród nich moi przyjaciele, dziennikarze, był urzędnik z moskiewskiego ratusza, ale też ślusarz żyjący z HIV. Wszyscy pod własnym imieniem i nazwiskiem.

W większych miastach zawsze znajdziesz „wysepki”: w krajach Azji są miejsca dla „białych”, a na obrzeżach funkcjonują slumsy, do których nikt z ich świata nie wchodzi. W Manili czy Bangkoku granice takich „wysepek”wyznacza architektura. W Rosji – relacje. Istniał tam ponad geograficzny świat, dość zamknięty, przyjazny osobom LGBT+… Ale Petersburga, gdzie mam ciocię, i Moskwy, którą kochałem, już nie ma. Teraz, w czasie wojny, emigrują z nich ostatni moi znajomi, którzy wciąż żywili złudzenia. Wylatują gdzie się da: do Gruzji, Armenii, Dubaju lub do Europy.

A jak odnaleźliby się we Lwowie mieście wielkości Krakowa gdzie przed wojną nie było ani jednego lokalu LGBT?

Tam jest też społeczność, ale bardzo zamknięta. Na Zachód od Kijowa i Odessy faktycznie nie ma takich miejsc… przynajmniej oficjalnie. Zauważ, że Parady Równości przeszły przez Odessę, Kijów, Charków, a nawet mniejsze miasta, jak moje rodzinne Zaporoże. Natomiast ominęły wszystkie regiony na zachód od autostrady Kijów–Odessa.

Wschód Ukrainy był zawsze rosyjskojęzyczny i prorosyjski. Petro Poroszenko uzyskał we wschodnich okręgach wyraźnie słabszy wynik, a Wiktor Janukowycz zawdzięcza im wręcz prezydenturę.

Polacy i Rosjanie widzą Ukrainę swoimi oczyma, skupiając się na kwestiach mniej istotnych, a nie dostrzegając tych fundamentalnych. Przykładowo wydaje im się, że na wschodzie wszyscy mówią po rosyjsku, a na zachodzie po ukraińsku. Otóż gówno prawda! Weźmy obwód ługański, gdzie na północy, pod samą granicą z Rosją, są ukraińskojęzyczne wioski i miasteczka – a przecież Ługańskod Lwowa dzieli 1300 km, bliżej stamtąd do Kazachstanu. Godzinę kolejką podmiejską od zrusyfikowanego Charkowa znajdziesz wioski i miasteczka, w których mówi się tylko po ukraińsku. Wschód jest bardziej otwarty na osoby LGBT+, ale tu wcale nie chodzi o język. To na wschodzie są największe, ponad milionowe miasta i najlepsze uniwersytety, które przyciągają młodzież z całego kraju. Kultura miejska sprzyja otwartości na innego. Zresztą postsowiecka kultura obojętności – też.

Kiedy ty się wyoutowałeś? Jeszcze w Zaporożu? Czy może dopiero na studiach w dużym mieście?

Publicznie – dopiero w tym wydaniu „Repliki”… ale to był proces. Każda osoba LGBT+ musi się outować wiele razy, zwłaszcza jeżeli często zmienia środowisko. W ostatnich klasach szkoły część ludzi o mnie wiedziała i akceptowała. Z klasy matematyczno-fizycznej, w której byli sami chłopcy, trafiłem na filologię ukraińską i polską na Uniwersytecie w Zaporożu, gdzie studiowałem z samymi dziewczynami. Potrzeby outowania się nie miałem. (śmiech) Studia kontynuowałem w Polsce na Uniwersytecie Warszawskim, na kierunku „Studia wschodnie”. Tutaj poszło bardzo szybko. Dziesięć lat temu dowiedziała się matka.

Jak zareagowała?

Trochę tak, jak ja na wojnę teraz.

To znaczy?!

Byliśmy wtedy w Wenecji. Usiedliśmy w kawiarni nad kanałem, postanowiłem z nią o tym porozmawiać. W odpowiedzi burknęła coś, po czym natychmiast zamknęła się w sobie na resztę podróży. Po tygodniu po prostu się rozpłakała, wpadła w histerię. Powiedziała mi, że chce, żebym był szczęśliwy. Odparłem: „Ale mamo, przecież jestem!”.

Potem dowiedziałem się, że już wcześniej coś podejrzewała. Ja też miałem gdzieś tam ,z tyłu głowy, że Putin może zaatakować. Gdy najechał na Ukrainę, to, jak mama, nie chciałem w to uwierzyć; też się w sobie zamknąłem. Pomogli mi ludzie. Bardzo dużo rozmawiam teraz z dziennikarzami i uchodźcami, muszę się trzymać w kupie. Współpracuję też z zespołem, którego częścią są Ukrainki – czuję, że powinienem być dla nich opoką, przyjąć na siebie ich gniew, pocieszać. Zaangażowałem się też w pracę Lambdy Warszawa, która organizuje grupy terapeutyczne dla ukraińskich osób LGBT+.

Nim zostałeś aktywistą zaczynałeś jako dziennikarz.

Po skończeniu UW poszedłem do Polskiego Radia: prowadziłem audycje na żywo, pracowałem w Informacyjnej Agencji Radiowej. W 2016 r. dotknęła mnie „dobra zmiana” i dobrze, bo nie chciałbym gryźć się w języki gotować w reżimowym kotle. Od tego czasu jestem freelancerem, współpracuję z mediami polskimi i ukraińskimi. Gdy PiS zaczął dybać na wolność prasy, zaangażowałem się też w ruch Obywatele RP.

A jak się rodził Ukrainiec w Polsce?

Po wyrzuceniu z Polskiego Radia zrozumiałem, że polska debata publiczna utrudnia nam, przedstawicielom mniejszości, zabieranie głosu. Zwłaszcza my, Ukraińcy mamy pracować, siedzieć cicho, „nie krytykować gospodarza” i szybko wracać do domu.

„Ukrainiec w Polsce” powstał, bo chciałem mówić o Polsce, niekoniecznie nadając z centrum. Dziś nie wiem, czy jestem bardziej dziennikarzem, czy blogerem – moje teksty w social mediach czyta więcej osób niż w mediach tradycyjnych. Efektem ubocznymsą ataki hejterów i farm trolli – mam z resztą pewność, że po wywiadzie dla „Repliki” też usłyszę, że przecież „Polska to nie mój kraj”.

Czy nieheteronormatywni Ukraińcy i Ukrainki nie doświadczą u nas dodatkowej dyskryminacji?

W Lambdzie tworzymy rejestr przyjaznych mieszkań (z podobnymi inicjatywami ruszyły Kampania Przeciw Homofobii i Grupa Stonewall – przyp. red.), do jednego z nich przyjechała właśnie moja przyjaciółka, wraz zeswoimi psami i kotami. Ale nie wszyscy będą mogli w ogóle przejechać przez granicę, z której w tej chwili cofane są transpłciowe kobiety(które, jeśli są przed zmianą oznaczenia płci w dokumentach, w świetle prawa są mężczyznami– przyp. red.).

Pamiętajmy, że osoby nieheteronormatywne także walczą w tej wojnie. W Ukrainie funkcjonuje stowarzyszenie Wojskowych LGBT na rzecz równych praw, na którego czele stoi Wiktor Pylypenko, jeden z obrońców Kijowa. Docierają do nas informacje o zaręczynach par wojskowych LGBT+. To bardzo ważne symbole. Podczas protestów na Majdanie w ukraińskiej społeczności dyskutowano, czy wnosić na plac Niepodległości tęczowe flagi. Podjęto decyzję, że nie – by nie prowokować Rosjan.

Teraz na Twitterze furorę robi zdjęcie 20-letniego Borysa, który wpiął w kałasznikowa tęczową przypinkę.

Podczas rewolucji godności przyjęliśmy świadomą strategię, która z perspektywy czasu okazała się zakładnictwem wobec propagandy Kremla. Inaczej było w ubiegłym roku podczas protestów przeciw Łukaszence, których symbolem stało się zdjęcie owiniętych białoruską flagą całujących się kobiet. W Białorusi tęcza była widoczna, a przecież to najbardziej autorytarny kraj regionu, jedyny, który nie jest członkiem Rady Europy i w którym wciąż funkcjonuje kara śmierci.

Jako społeczność LGBT przespaliśmy Majdan, ale kilka lat później wieloma ukraińskimi miastami przeszły Parady Równości – to w krajach Starego Kontynentu, które funkcjonują poza Europejskim Obszarem Gospodarczym, ewenement. Nie przeczę, na początku byliśmy opluwani przez nacjonalistów. Zdarzali się tchórze, którzy przynosili ze sobą petardy albo wozili, przepraszam, gówno. Zbierali je i pakowali do prezerwatyw, żeby obrzucić uczestników Marszu/Parady. Właśnie wtedy ukraińskie środowisko LGBT+ zaczęło żałować, że na Majdanie nie pojawiały się tęczowe flagi. Doszliśmy do wniosku, że musimy zdobywać kolejne narracyjne przyczółki. Pieprzyć rosyjską propagandę, guzik mnie obchodzi, co myślą o nas Ławrow z Putinem!

Czy zagrożeniem dla Ukraińców i Ukrainek nie stanie się wkrótce polski nacjonalizm?

W Ukrainie wzrost nacjonalizmu jest zjawiskiem usprawiedliwionym inwazją, która trwa nie od kilku tygodni, ale od 8 lat. To jednak trochę inny nacjonalizm – jarmarczny, dziki, różnokolorowy… nic dziwnego, przecież naród ukraiński nie mówi jednym językiem i ma w sobie różną krew. Natomiast w Polsce niczym nie da się wytłumaczyć wzrostu nacjonalizmu, no, może poza „mentalnymi bombami” założonymi w naszych umysłach przez Stalina i Piłsudskiego z Dmowskim. Nadal funkcjonują w Polsce środowiska, które wykorzystują ogromną tragedię narodu polskiego, budując swoje antyukraińskie narracje na kościach zamordowanych w Wołyniu. Są one, zdawałoby się, marginalne, ale ten margines jest w stanie rzucać na nasze relacje „atomówki”. Przykładem była ustawa o IPN, skierowana przede wszystkim nie przeciwko Żydom, ale Ukraińcom. Natomiast ta fala solidarności, którą teraz widzę, to jest coś niesamowitego, jestem dumny z Polek i Polaków! W tle tej strasznej wojny pisze się nowy rozdział stosunków polsko-ukraińskich i nowy rozdział emancypacji osób LGBT+.

Co masz na myśli?

O ile polskie społeczeństwo jest modernistyczne, o tyle Ukraińcy to społeczeństwo post moderny. Wy jesteście trochę jak Facebook: piszecie petycje i podpisujecie listy otwarte. Podczas Strajku Kobiet można wrzucić w social media zdjęcie munduru z czerwoną błyskawicą, ale policjant nie pokaże twarzy. Ukraina jest TikTokiem: staramy się odwojować przestrzenie symboliczne, publikując krótkie filmiki w mediach społecznościowych i wpinając w karabiny tęcze czy jednorożce, a Wiktor Pylypenko i inni żołnierze wprost mówią o swojej orientacji. Wyobrażasz sobie, że w Polsce, kraju, który od 18 lat jest w Unii Europejskiej, funkcjonariusz policji albo wojskowy nosi tęczowy emblemat?

Nie, raczej mieczyk Chrobrego.

Niepokoi mnie natomiast, że niektórzy z nas zaczynają gnębić Białorusinów i Rosjan. Mamy potrzebę wykrzyczenia w ich stronę poczucia krzywdy, które w nas narasta… ale musimy tę agresję rozładować. Nie obwiniajmy o nasze traumy Bogu ducha winnych ludzi – oni często wycierpieli od Putina niemniej niż Ukraińcy. Wielu moich znajomych Rosjan i Białorusinów to opozycjoniści, osoby LGBT+, które jeżdżą dziś na granicę i pomagają uchodźcom.

W 2014 r. Swieta, moja przyjaciółka z Moskwy, samotnie protestowała przeciw wojnie. Za każdym razem była brutalnie traktowana przez policję, ale nie poddawała się, wychodziła na ulicę każdego dnia. Kiedy dziś wzmaga się we mnie taka właśnie irracjonalna nienawiść, zamykam oczy i widzę Swietę: malutką, chudziutką, wznoszącą transparent: „Nie dla wojny z Ukrainą”.

Nie możemy stracić człowieczeństwa i godności. Jako osoby LGBT+ skupmy się nie na nienawiści, ale na walce o nasze prawa, bo narracyjnie to o nie toczy się wojna. Putin „broni” rosyjskojęzycznej ludności przed „agresją” Zachodu. Kwestionuje porządek, który Unia Europejska przyjęła nie tylko wobec mniejszości narodowych, ale także wobec mniejszości LGBT+.

Inwazja na Ukrainę wywołała eksplozję porządku światowego. Mam nadzieję, że skorzystamy z tej okazji i wywalczymy to, co się nam po prostu należy, a przy okazji wyrugujemy z naszego społeczeństwa homo- i transfobów. Niech Ordo Iuris i inni fundamentaliści spierdalają w podskokach do Rosji, najlepiej: przez Koreę Północną. [/restrict]

Jerzy Radziwiłowicz – wielki aktor sojusznikiem LGBT

Z wybitnym aktorem JERZYM RADZIWIŁOWICZEM rozmawia Rafał Dajbor

fot. Tomasz Lazar

Jest pan w gronie sojuszników LGBTQ+ w Polsce. Bywa pan na galach Kampanii Przeciw Homofobii, a w przestrzeni publicznej nie szczędzi pan słów krytyki tym, którzy pozwalają sobie na szerzenie homofobicznych nastrojów. Dlaczego zdecydował się pan opowiedzieć jawnie po tej stronie?

Jest to zwykły odruch sprzeciwu, ponieważ denerwuje mnie, a właściwie – mówiąc innym, bardziej w tej sytuacji adekwatnym językiem – wkurwia mnie to, jak się w Polsce traktuje ludzi LGBTQ+ i jak się o nich mówi. Zwłaszcza jak mówi o nich współczesna władza. Dlatego gdy tylko nadarzyła się okazja, by móc się wypowiedzieć czy wziąć udział w nagraniu spotu antyhomofobicznego – chętnie się tego podjąłem, bo homofobiczny sposób myślenia i mówienia jest dla mnie nie do przyjęcia.

Zastanawiałem się, czy za pana decyzją o wsparciu nie stały osobiste przesłanki np. przyjaźnie czy więzy rodzinne z kimś, kto jest lesbijką czy gejem.

Mam w gronie przyjaciół, znajomych, współpracowników, a także moich teatralnych Mistrzów wiele osób o orientacji homoseksualnej. Być może mam ich nawet więcej, niż myślę, że mam. Bo przecież mogę nawet nie wiedzieć, że ktoś jest gejem czy lesbijką. Nie mogłem więc milczeć, gdy pojawiła się w naszym kraju atmosfera nagonki. [restrict]

Chciałbym zapytać o okres PRL-u. Jak wtedy, pana zdaniem, wyglądał stosunek społeczeństwa do mniejszości seksualnych? I czy pan, po roli w Człowieku z marmuruAndrzeja Wajdy, po której w jakimś stopniu stał się pan amantem polskiego kina, otrzymywał wyrazy uznania, a może wręcz propozycje erotyczne ze strony gejów?

W pierwszych słowach dziękuję panu za tego „amanta”, to bardzo miło brzmi. (śmiech) Nie, nie zauważyłem żadnych oznak osobistego zainteresowania mną ze strony gejów. Pyta pan o stosunek do mniejszości seksualnych w PRL-u. Jeśli chodzi o mnie – to od samego początku moje podejście było dokładnie takie samo, jak dziś. Od początku spotykałem się z gejami w pracy, byli to normalni, mili ludzie, świetni koledzy, niczym nieróżniący się od osób heteroseksualnych, także stopniem talentu. Po prostu – jeden aktor gej był średnim aktorem, a inny – wybitnym. Jeśli chodzi o cały PRL – właściwie się o tym nie mówiło. Temat jak gdyby nie istniał. Zresztą dziedzina szeroko rozumianej sztuki zawsze była miejscem, w którym znajdują się bardzo różni ludzie, także różni pod względem seksualnym. Środowisko artystyczne zawsze było bardziej otwarte na te sprawy niż inne środowiska i w PRL-u było tak samo.

Na początku lat 80. pracował pan we Francji, grał pan w tamtejszych filmach, m.in. u Jeana-Luca Godarda. Czy widział pan rożnicę w podejściu do mniejszości seksualnych w ówczesnej Polsce i na ówczesnym Zachodzie?

Powiedzmy sobie otwarcie – Zachód przepracowywał te tematy dużo wcześniej niż my. To nie jest tak, że wtedy widziałem jakieś różnice, a teraz już ich nie widzę. Po dziś dzień otwartość na normalne traktowanie osób LGBTQ+ jest inna u nas, a inna na Zachodzie. Czasem nawet dochodzić może do pewnych, nazwijmy to, nieporozumień. Będąc we Francji, widziałem „Fedrę”, w której aktor grający Hipolita w ewidentny sposób grał tę rolę jako rolę geja. Nie wiem, czy ów aktor sam był gejem, czy nie, ale Hipolit w jego wykonaniu nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że gejem jest. Zapytałem francuskich kolegów, jaka jest koncepcja tego przedstawienia, bo z treści „Fedry” jasno wynika, że Hipolit nie jest gejem. Spotkałem się z oburzeniem, że w ogóle o to pytam, bo jakie to ma znaczenie, Hipolit jest po prostu Hipolitem, człowiekiem jak my wszyscy. Oczywiście, że tak! Tylko że moim zdaniem scena to co innego niż życie codzienne. Na scenie wszystko coś „znaczy”. Jeśli Hipolit jest gejem, to to coś scenicznie oznacza, co z kolei w ogóle nie powoduje, że mam mieć jakiekolwiek uprzedzenia. Zauważyłem, że już nawet to rozróżnienie było dla niektórych tam, we Francji, nie do przyjęcia.

W 2003 r. miał pan możliwość zagrać geja w dwuosobowej sztuce Charlesa Dyera Schody, wystawionej przez Piotra Łazarkiewicza najpierw w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, a następnie w Teatrze Na Woli w Warszawie, z panem i Danielem Olbrychskim w rolach głównych. Jak wspomina pan pracę nad tą rolą?

Był to spektakl zrobiony nie dla danego teatru, w planach było, aby był przedstawieniem objazdowym, niestety nie „pożył” długo. Była to komedia, w której w bardzo otwarty sposób mówiło się o orientacji seksualnej bohatera. Ale od razu powiem, że grając w „Schodach”, nie traktowałem grania geja jako czegoś „niesamowitego”. Była to dla mnie po prostu jeszcze jedna rola, nad którą pracowałem, jak nad każdą inną. Jest to o tyle tylko szczególna w moim życiu premiera, że nigdy wcześniej ani później nie grałem już geja. Niestety nigdy w moim aktorskim życiu nie zagrałem jeszcze kobiety. A bardzo bym chciał.

Wspominał pan o swoich Mistrzach, wśród których byli także geje. Chciałbym najpierw zapytać o Konrada Swinarskiego.

Największe role w teatrze stworzyłem u Wajdy i Jarockiego, a moja współpraca z Konradem trwała tylko 3 lata – bo 3 lata po moim przyjściu do Starego Teatru w Krakowie Konrad zginął w katastrofie lotniczej. Grałem w jego dwóch przedstawieniach, a nie doszło do skutku trzecie – Konrad miał w zamiarach wystawienie Szekspirowskiego „Hamleta” ze mną w roli tytułowej. Konrad to była wielka postać, wspaniały reżyser, człowiek teatru z krwi i kości. Stary Teatr w Krakowie był istotą jego twórczości. Próby „Hamleta” trwały kilka miesięcy, zostały przerwane na czas wakacyjny, a właśnie w wakacje Konrad zginął. Spędziłem z nim wiele czasu, pracując nad postacią Hamleta. Był to artysta, który otworzył świat teatru przede mną – bardzo wówczas młodym i niedoświadczonym człowiekiem.

Dwa następne nazwiska reżyserów gejów to Marek Okopiński i wciąż tworzący nowe przedstawienia Krystian Lupa.

Z Markiem Okopińskim pracowałem jeden raz i w zasadzie mogę powiedzieć, że go mało poznałem. A Krystian Lupa to kolejny wielki człowiek teatru. Grałem u niego Filipa w „Iwonie, księżniczce Burgunda” Gombrowicza. Lupa to ktoś, kto wprowadził do Starego Teatru w Krakowie nowy, własny, autorski teatr. Z tym że nie umiem powiedzieć, czy orientacja seksualna ludzi, o których rozmawiamy, miała jakikolwiek wpływ na to, że byli lub są tak wielcy jako artyści. Reżyser gej tak samo jak aktor gej może być wielkim artystą albo artystą przeciętnym. W ogóle dla mnie to, czy pracuję z gejem czy niegejem, nie ma znaczenia, ważne jest to, co ów człowiek wnosi w świat sztuki. A i Swinarski, i Lupa wnieśli wiele.

Jadwiga Jankowska-Cieślak, pana koleżanka z roku w warszawskiej PWST, w wywiadzie, który przeprowadziłem z nią dla Repliki, mówiła o homofobicznym aspekcie Polskiej Wyższej Szkoły Teatralnej: Już na egzaminie wstępnym, jeśli komisja zauważała, że kandydat na aktora jest jakoś podejrzanie miękki, to nie miał szans. Tak samo było w trakcie studiów na egzaminach, które decydowały o promowaniu studenta na kolejny rok. Przez pewien czas zupełnie poważnie myślałam, że gej nie może zostać aktorem. Na własne oczy i uszy widziałam i słyszałam, jak na korytarzu szkoły pewna pani pedagog, której nazwiska wybaczy pan nie ujawnię, mijając chłopaka jej zdaniem właśnie zbyt miękkiego , powiedziała półgębkiem: To jest pedał, trzeba go wyrzucić≪”. Czy pan także w taki sposób pamięta stosunek pedagogów do gejów?

Nic takiego nie zapamiętałem, być może z jakichś powodów nie zwracałem na to uwagi. Z tym że jest pewien rodzaj problemu, który poruszyłem już, mówiąc o roli Hipolita w „Fedrze” we Francji. Nie chcę, by to, co teraz powiem, zabrzmiało w jakikolwiek sposób wykluczająco czy wręcz homofobicznie, jednak jeżeli kandydat na aktora jest w sposób zupełnie jawny rozpoznawalny jako gej w sposobie bycia, reagowania, to to, co w żadnym razie nie powinno nikomu przeszkadzać w życiu, w kawiarni, w autobusie, na ulicy – może „przeszkadzać” na scenie, bo to są dwie różne rzeczywistości. Stąd o ile teksty w stylu „to jest pedał, trzeba go wyrzucić” są nie do przyjęcia, o tyle zastanowienie pedagogów, na ile wychodząca w sposobie bycia i w interpretowaniu ról homoseksualna orientacja studenta wydziału aktorskiego będzie miała wpływ na jego istnienie w teatrze, jakie drogi zawodowe przed nim zamknie, a jakie otworzy – jest uzasadniona i nie uważam, by z założenia trzeba było dopatrywać się w niej homofobii. To bardzo subtelna sprawa, w której szalenie ważne jest, z jakich pobudek podejmuje się takie przemyślenia i w jaki sposób komunikuje się to studentowi.

W jednym z ostatnich numeróReplikiwywiadu udzieliła Julia Kolberger, która wprost opowiedziała o homoseksualności swojego ojca, Krzysztofa Kolbergera.

Krzyśka mogę wspominać tylko dobrze, jako świetnego kolegę i aktora. To, że jest gejem, jakoś chyba wszyscy przeczuwaliśmy, dawało się to w nim wyczuć, ale pamiętam, że to był temat, który w odniesieniu do Krzyśka po prostu… nie istniał. Był kolegą, był kumplem, aktorem i tyle. To w ogóle nie miało dla nas znaczenia.

A jak było z Piotrem Skrzyneckim? Podobno cały Krakówa, choć Skrzynecki był w związku z kobietą, szeptał o tym, że jest on homoseksualny.

Nie było żadnego szeptania, tu nie ma co szeptać – o tym, że Piotr Skrzynecki był gejem, w Krakowie się po prostu głośno mówiło, nie robiąc przy tym z tego faktu żadnej sensacji ani żadnej tajemnicy. Skrzynecki był emblematem, symbolem Krakowa. Człowiekiem instytucją. Nie pamiętam, by kogokolwiek obchodziło, jakiej jest on orientacji seksualnej.

Rysuje pan bardzo pozytywny, wręcz piękny obraz ówczesnej rzeczywistości, w której orientacja seksualna osób tak sławnych i, jak sam pan mówi, tak symbolicznych jak Piotr Skrzynecki jest przyjmowana jako coś normalnego i dla nikogo nie stanowi problemu. Naprawdę było aż tak dobrze?

Może to kwestia mojego podejścia i mojego usposobienia, ale choć próbuję sobie przypomnieć tamte czasy prawdziwie, takimi, jakie one były, to naprawdę nie mogę przywołać z pamięci dosłownie żadnego zdarzenia, w którym homoseksualność tego czy innego człowieka stanowiłaby problem towarzyski albo wywołała jakąś nieprzyjemną sytuację. Po prostu się wiedziało, że ktoś jest gejem, a ktoś lesbijką…

jak wybitna krakowska aktorka Halina Gryglaszewska.

Podobno. Widzi pan, nawet nie umiem powiedzieć, że o tym na sto procent wiedziałem, po prostu mówiło się, że podobno jest lesbijką.

i jest w związku z Marią Kościałkowską, także aktorką.

Tego dowiaduję się od pana. Uściślijmy: mnie naprawdę nigdy kompletnie nie interesowało, kto jest z kim w związku. A starszych kolegów aktorów, o których wiedzieliśmy, że są gejami, traktowało się z takim samym szacunkiem jak wszystkich innych starszych kolegów.

Skoro wspomniał pan o starszych kolegach aktorach gejach z Krakowa, to przychodzi mi na myśl przede wszystkim jedno nazwisko Hugo Krzyski. Jan Peszek w wywiadzie dla Repliki wspominał, że Krzyski zupełnie jawnie okazywał bycie gejem, wręcz, jak nazwał to Peszek, bawiło go odgrywanie cioty.

Dobrze pan trafił, bo gdy mówiłem chwilę temu o szanowaniu starszych aktorów, o których wiedzieliśmy, że są gejami, myślałem właśnie o Krzyskim. Pan Hugo był gejem całkowicie otwartym, jawnie to okazującym, nie wstydził się tego ani tego nie ukrywał. Był przy tym bardzo eleganckim starszym panem, o sposobie bycia dżentelmena. A o tym, jaką pozycją zawodową się cieszył, niech świadczy pewien fakt – otóż w krakowskim SPATiF-ie był stół Starego Teatru. Długi stół, który w sposób nieformalny był miejscem spotkań tylko aktorów Starego. Żeby się tam przysiąść, trzeba było poprosić o towarzyskie pozwolenie. Krzyski zaś był aktorem Teatru im. Słowackiego. I jako jedyny aktor spoza Starego Teatru miał przy tym stole swoje miejsce, mógł tam usiąść, kiedy chciał, nie pytając i nie prosząc.

Chciałbym wspomnieć jeszcze dwa duże aktorskie nazwiska gejó Igor Przegrodzki i Stanisław Igar.

Obu znałem. Z Igorem Przegrodzkim nigdy nie grałem w Teatrze Narodowym w Warszawie, ale ponieważ w ostatnich latach życia mieszkał w pokoju gościnnym przy Wierzbowej, nieraz się spotykaliśmy, rozmawialiśmy. Ze Stanisławem Igarem miałem okazję spotykać się w pracy – w krakowskim oddziale Tele wizji, a także w krakowskiej PWST – on w niej uczył, gdy ja byłem prorektorem. Obaj byli świetnymi aktorami. I gejami. No i co z tego?

Miał pan okazję pracować z kilkoma aktorkami cieszącymi się statusem gejowskich diw. Mam tu na myśli zwłaszcza Krystynę Jandę, Isabelle Huppert i Angelę Molinę.

Wszystkie trzy są świetnymi aktorkami i fajnymi koleżankami. Huppert to wielka aktorka, z którą miałem okazję pracować w filmie. Z Ángelą Moliną spotkałem się pierwszy raz w 1982 r., gdy była jeszcze opromieniona sławą roli w „Mrocznym przedmiocie pożądania” Bunuela. A potem kilka lat później zagraliśmy razem w portugalskim filmie. W obu tych filmach graliśmy parę. Do dziś, gdy widzę ją na ekranie, patrzę z podziwem, jak pięknie weszła w wiek, w którym jest. Krysia Janda – grałem z nią wiele razy, tylko w filmie, nigdy w teatrze, jesteśmy po dziś dzień w bliskiej przyjaźni.

W teatrze zagrał pan wiele ról w repertuarze Gombrowiczowskim. W filmie zagrał pan główną rolę w filmie Stanisława Różewicza Ryś, według prozy Jarosława Iwaszkiewicza.

Na to, jaką literaturę obaj tworzyli, a do tego – jaki teatr tworzył Gombrowicz (a tworzył wielki teatr, wielkie sztuki, napisał ich niewiele, ale każda jest wielka jako dramat sceniczny), nigdy nie patrzyłem przez pryzmat orientacji seksualnej tych pisarzy, a jedynie przez pryzmat rangi ich dzieł. Nie wiem, czy pan wie, że wątpliwości co do orientacji seksualnej dotyczą także Szekspira, jeśli oczywiście przyjmiemy, że wszystkie dzieła przypisywane Szekspirowi napisał on sam. Proszę spojrzeć na sonety. Wiele z nich jest tak napisanych, że właściwie nie pozostawiają wątpliwości, iż były pisane do mężczyzny. Rozpatrywanie twórczości literackiej przez pryzmat homoseksualnej orientacji autora jest znakomite i ciekawe jako metoda analizy literackiej czy dla interdyscyplinarnych badań psychologiczno- literackich. Ale dla mnie jako dla aktora nie ma to żadnego znaczenia. Ważny jest tekst sztuki lub scenariusza filmu. I tylko on.

Żyjemy w podzielonej Polsce. Podzielonej stosunkiem do wielu spraw także kwestii orientacji seksualnej. Wspominał pan, żśrodowisko artystyczne jest samo z siebie bardziej otwarte. Ale czy w dzisiejszych realiach nie docierają do niego te podziały?

Tego podziału w środowisku nie ma albo ja go nie zauważam. Albo mówię o tym w inny sposób, niżby panu opowiedział to ktoś inny. Tak, owszem, słyszę czasem opowieści o tym, że współczesny teatr jest „opanowywany przez gejów”. Siedzimy teraz i rozmawiamy o postaciach z przeszłości, o wspaniałych artystach, którzy byli gejami. Mówiliśmy o Swinarskim, Okopińskim, Przegrodzkim, Igarze, Krzyskim, Kolbergerze… Wspaniały scenograf i malarz Kazimierz Wiśniak, gej, mający teraz już 90 lat, jest ojcem chrzestnym mojej córki. Naprawdę czyimś zdaniem teatr jest akurat właśnie dzisiaj opanowywany przez gejów? Ktoś się tu późno obudził. A mówiąc w pełni poważnie – do znudzenia powtarzam, że nie ma znaczenia, czy wielki reżyser, scenograf, aktor jest gejem, czy heterykiem. Zapewne geje mają swoją specyficzną wrażliwość. Specyficzną, nieco inną wrażliwość mają mężczyźni, inną kobiety. Tylko że taką specyficzną wrażliwość ma każdy wielki artysta. Ważne jest, czy ta specyfika coś wnosi, czy nie wnosi nic. A to zależy już od talentu.

Czy udział w takich filmach jak np. PokłosiePasikowskiego, który został przez środowiska nacjonalistyczne uznany za antypolski przez to, że poruszał kwestię stosunku Polaków do Żydów w czasie okupacji hitlerowskiej, to dla pana tylko kolejna rola? Czy także pewna deklaracja światopoglądowa, taka jak udział w spocie przeciwko homofobii?

Jest i tak, i tak. Uciekam jak tylko mogę od tego, by używać wobec mojej profesji zbyt wielkich słów, i wolę nazywać aktorstwo po prostu zawodem. Który niekiedy bywa czymś więcej niż tylko zawodem. Zdarzyło mi się to kilka razy – prowadzili do tego wielcy Mistrzowie: Wajda, Jarocki, Swinarski, Lupa. Miałem przyjemność przeżyć z nimi coś, co wykraczało poza zwykłe „uprawianie zawodu”. Wspomniał pan „Pokłosie”. Zdarza się, że aktor bierze udział w czymś, o czym wie, że kilku innych nie chciało brać w tym czymś udziału. I musi się zmierzyć z tym, co się może potem zdarzyć. Tak film, jak i teatr są od tego, by także drażnić i niepokoić, bez względu na to, czy to się komuś podoba, czy nie. I wtedy potrafisię okazać, że zawód staje się rodzajem misji. Nie wolno jednak zaczynać od „misji”. Natomiast jeśli ktoś kiedyś sprawi, że uprawianie aktorstwa awansuje do rangi misji – to dobrze.

Wspominaliśmy o PRL-u, o Polsce współczesnej, a także o Zachodzie, o FrancjiCzy pana zdaniem Polska ma szansę stać się krajem otwartym, w którym homofobiczne przekazy z ust polityków czy hierarchów kościelnych albo rzucanie kamieniami w manifestacje środowisk LGBTQ+ staną się już tylko wstydliwą częścią przeszłości?

Jeżeli jest tak, że politycy, a mam tu na myśli tych zwłaszcza, którzy teraz nami rządzą, będą podkręcać atmosferę pogardy, a nie szacunku, jeżeli będą próbowali swoje własne fobie przenosić na poziom fobii społecznych, a mają do tego narzędzia, to droga jest daleka. Nie ma jednak żadnych powodów, by temu ulegać. By wypowiadane przez polityków obrzydlistwa czy horrendalne bzdury typu „ideologia LGBT” przyjmować bez protestu. Wręcz nie wolno tego robić. Szansa więc jest, ale widzę ją niestety jako dosyć odległą. I to jest smutne. [/restrict]

Jerzy Radziwiłowicz (ur. 1950) – znakomity aktor teatralny i filmowy. W latach 1972–1996 związany z krakowskim Starym Teatrem, od 1998 r. w Teatrze Narodowym w Warszawie. Masowa publiczność poznała go z tytułowej roli w słynnym „Człowieku z marmuru” (1976) i jego kontynuacji: „Człowieku z żelaza” (1981) Andrzeja Wajdy. Te tytuły otworzyły mu drogę do zachodniego kina, gdzie partnerował Isabelle Huppert („Pasja”, 1982), Ángeli Molinie („To okrutne życie”, 1983; „Coitado do Jorge”, 1993) czy Emmanuelle Béart („Historia Marii i Juliena”, 2003). W 2017 r. odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski za „wybitne zasługi dla kultury polskiej, za osiągnięcia w pracy artystycznej”.

Bianca del Rio, gwiazda „RuPaul’s Drag Race” specjalnie dla „Repliki”

BIANCA DEL RIO, zwyciężczyni 6. sezonu „RuPaul’s Drag Race”, opowiada Jakubowi Wojtaszczykowi, co znaczy dla niej drag, dlaczego woli standup od lip syncu i jak radzi sobie w kulturze unieważniania. Zdradza też, co zaprezentuje podczas europejskiego tournée „Unsanitized”. 23 i 24 lipca wystąpi w Poznaniu, a 26 – w Warszawie

fot. Matt Crockett

Mimo że drag mocno zakorzeniony jest w komedii, nieczęsto zdarza się, że przybiera formę klasycznego standupu. Ty przybywasz do Polski z takim właśnie show.

Spójrz na moją twarz i powiedz: czy jestem piękna jak sfeminizowane drag queens?! Nie! Jestem klaunem w sukni. Odkąd pamiętam, komfortowo czułam się w komedii, żartowaniu z siebie i z widowni. Nigdy tak naprawdę nie lubiłam lipsyncować jak inne drag queens.

Zaczynałaś jednak jako impersonatorka Cher.

Tak, wychowywałam się w Nowym Orleanie, gdzie w dragu panował trend na pełną iluzję. Miałam duży nos i naturalną twarz jak Cher przed operacjami plastycznymi. Choć teraz, kiedy patrzę na zdjęcia z tamtego okresu, stwierdzam, że musiałam mieć urojenia, iż chociaż trochę wyglądam jak ona, ha, ha. Mimo to taki drag był wtedy popularny, więc wieczorami wychodziłam na scenę i zmuszałam się do poruszania ustami do „If I Could Turn Back Time” czy „I Found Someone”. Powoli odkrywałam, że dużo pewniej i lepiej czuję się w konferansjerce oraz żartowaniu. Widziałam, że właśnie tym sprawiam widowni największą przyjemność. [restrict]

Jak wspominasz początki swojej dragowej kariery?

To słodkie, że uważasz, iż coś z tego czasu jeszcze pamiętam. Jestem przecież taka stara! Zaczynałam 26 lat temu, co, jak o tym pomyślisz, jest po prostu wariactwem. Na pewno nie planowałam, że zostanę drag queen. Nie jestem jedną z tych osób, które obudziły się pewnego dnia i stwierdziły: „Albo będę występować w kiecce, albo moje życie nie ma sensu”. Co prawda byłam związana z teatrem, ale od strony technicznej – przez wiele lat zajmowałam się kostiumami, perukami i make- -upem. Dopiero bodajże w 1996 r. zapytano mnie, czy w ramach zastępstwa nie wyszłabym na scenę. I może nigdy nie byłam osobą, która chciała być drag queen, ale zdecydowanie byłam ciekawska i mówiłam „tak!” nowym doświadczeniom. Zrobiłam pierwszy krok i od tego momentu moja kariera ruszyła jak kula śnieżna.

Niewątpliwie największą rozpoznawalność dała ci wygrana w RuPauls Drag Race. Podobno jednak na początku nie lubiłaś tego show. Co zmieniło twój stosunek do niego?

Uważałam, że się do niego nie nadaję, bo nie jestem młoda, nie lubię lipsyncować i nie potrafię zrobić death dropów czy szpagatów. Do udziału zmusiła mnie rzeczywistość. Po pierwsze w telewizji zobaczyłam moje mniej uzdolnione przyjaciółki, jak Manila Luzon, która brała udział w trzecim sezonie. Po drugie miałam już 37 lat, a moja kariera nie wyglądała tak, jak sobie wymarzyłam – w dzień harowałam, by wieczorem móc wyjść na jedną ze scen nowojorskich barów, aby zarobić marne 75 dolców. Obiecałam sobie, że jeżeli do czterdziestki sytuacja się nie zmieni, kończę z Biancą. Nie mając nic do stracenia, postanowiłam spróbować i wysłałam zgłoszenie do „Drag Race”. Okazało się – jak w przypadku pierwszego wyjścia w dragu – że ponownie dokonałam mądrego wyboru. Oczywiście nie planowałam wygranej, ale wyszło jak wyszło, za co jestem ogromnie wdzięczna.

Jesteś uważana za jedną z najbardziej popularnych królowych z programu Ru- Paula. Jak ukoronowanie zmieniło twoją rzeczywistość?

Platforma, którą oferuje zwycięstwo w „RuPaul’s Drag Race”, jest ogromna! Nie dałam się jednak ponieść temu szaleństwu, ponieważ rzuciłam się w wir pracy. Wiele osób przede mną i wiele po mnie marzyło o nagraniu teledysków i płyt. Miałam inaczej – pragnęłam wyruszyć w trasę komediową, być blisko ludzi i dzielić się z nimi moimi żartami, rozbawiać ich do nieprzytomności. W dalszym ciągu w pamięci miałam lata spędzone w Nowym Orleanie i Nowym Jorku, podczas których mój styl dragu nie był w pełni celebrowany i doceniany – teraz miałam szansę to zmienić. W tym roku mija 8 lat od emisji mojego, szóstego sezonu programu. Od tego czasu czterokrotnie objechałam świat. „Unsanitized” jest piątą trasą komediową!

Jak opisałabyś Unsanitized?

To jazda bez trzymanki! Jeśli kiedykolwiek zobaczysz mnie na żywo, tak naprawdę nie będziesz wiedział, czego możesz się spodziewać. Lubię mówić: „Oczekuj nieoczekiwanego!”. Show ewoluuje w zależności od kraju, w którym go przedstawiam. Widzowie_ ki po prostu muszą nastawić się na 2 godziny spędzane ze mną na chichotaniu, a często na głośnym rechocie. To, czego nauczyła nas pandemia, to umiejętność znalezienia humoru we wszystkim, co nas otacza. Jeżeli tego nie zrobimy – skończymy marnie!

Skoro zmieniasz materiał w zależności od kraju, do którego przybywasz, czego możemy spodziewać się w Polsce?

Dobry pytanie, ale… nie odrobiłam jeszcze pracy domowej, ponieważ dopiero dowiedziałam się, że do was jadę, ha, ha. Do lipca na pewno się przygotuję. Mówiąc zupełnie szczerze, na pewno zacznę od sprawdzenia na mapie, gdzie znajduje się Polska. Wiem, że ludzie potrzebują eskapizmu i humoru, a to mogę dostarczyć.

Żyjemy w czasach cancel culture, kultury unieważniania, a standup dla niektórych może być trudny do przełknięcia. Jak manewrujesz na drogach poprawności politycznej?

Mam to gdzieś! Hejterzy będą hejtować, taka ich rola. Wiele osób będzie to robić dla odsłon, klików i polubień. Niestety żyjemy w świecie, w którym wynosi się ludzi na piedestał tylko po to, aby ich z niego zrzucić. Od zawsze stawiam na bycie sobą. Nigdy nie udawałam miłej osoby. Jestem zadziorna, bezczelna i nie boję się szokować, ale nikogo nie krzywdzę. Zazwyczaj inteligentna widownia to łapie. Jeżeli jednak nie lubisz moich występów, to ich nie oglądaj.

Drag jest specyficzną formą sztuki, ktorej częścią jest reading, czyli umiejętne wytykanie komuś błędow, wyśmiewanie. Czy dzięki temu możesz pozwolić sobie na więcej?

Zawsze wytykam błędy innym, tak samo jak sobie. Faktycznie jednak w dragu, dzięki kostiumowi, peruce i mistyfikacji, dostajesz większą przestrzeń na ironię, żart. Reading jest świetną rozrywką. Mimo to zauważyłam, że im jestem starsza, tym bardziej staję się odważna i mniej się przejmuję. Przecież właśnie minęły 2 lata covidowego szaleństwa. Czy może być jeszcze gorzej?

Jak pandemia wpłynęła na twoją pracę?

Nauczyłam się pracować z domu, będąc w dragu od pasa w górę, ha, ha. A tak na poważnie, zaczęłam bardziej doceniać to, co robię. Kiedy ruszałam w trasę „Unsanitized”, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Bałam się, że ludzie nie będą chcieli się spotykać, chodzić do klubów albo będą siedzieć cicho na widowni. Na szczęście stało się zupełnie odwrotnie. Jeżeli podobnie będzie w Polsce, jestem gotowa na tę przygodę.

Prócz tras standupowych masz na swoim koncie występ w musicalu na West Endzie, pojawiłaś się w Carnegie Hall i na Wembley Arena. Czy jest coś w dragu, co jeszcze chciałabyś osiągnąć?

Tak jak powiedziałam na początku, zgadzam się na wszystko, bo moja ciekawość zawsze zwycięża. Najbardziej w dragu uwielbiam właśnie trasy. Jeżeli nadal będę mogła w nie wyruszać, poczuję się spełniona. Telewizja może być kłopotliwa, bo zabiera za dużo czasu i utrudnia występy, ale nie powiem „nie” ciekawym propozycjom. Obecnie też dużo się dzieje – współtworzę musical w Los Angeles i kręcę kolejną odsłonę „Huraganu Bianca”, ale nic więcej nie mogę zdradzić.

Jako ikona dragu pewnie spotykasz się z prośbami o radę od początkujących performerów i performerek. Co im odpowiadasz?

Nie róbcie tego! To pułapka! Oczywiście żartuję. Jeżeli drag przynosi ci szczęście, koniecznie go kultywuj. Po co traktować życie tak bardzo serio? Początkujące osoby jednak powinny zrozumieć, że drag nie zawsze da pieniądze, sławę i przyniesie sukces, ale na pewno będzie niesamowitą podróżą. Tak jak powiedziałam, sama jej nie planowałam, nie wiedziałam, że Bianca tyle przetrwa. Miałam swoje mroczne momenty, zamartwiałam się związkami i pieniędzmi, ale życie bywa nieprzewidywalne. Nagle nastąpiło „boom!” i wszystko się zmieniło. Dlatego zawsze powtarzam, by korzystać z nadarzających się okazji: przebrać się, wyjść i pochłonąć cały ten drag. [/restrict]

Julia Sobczyńska, biseksualna finalistka „Top Model” – wywiad

Z JULIĄ SOBCZYŃSKĄ, finalistką niedawno zakończonej 10. Edycji programu „Top Model”, rozmawia Michał Pawłowski

fot. Łukasz Dziewic

Pochodzisz z małej miejscowości. Dostajesz się do programu Top Model, który oglądają prawie 3 miliony widzow_ek i od razu na samym początku, w materiale filmowym o tobie, dowiadujemy się, że masz dziewczynę. W Polsce na publiczny coming out gotowych jest wciąż niewielu z nas, ludzi LGBT+. Ty się odważyłaś.

W żaden sposób nie bałam się o tym powiedzieć, bo związek z Judytą jest bardzo ważną częścią mnie – nie mówiąc o tym, zataiłabym coś o sobie. Rodziców pytałam przed programem, co oni na to, że wszyscy się dowiedzą. Odpowiedzieli prosto – chcą, abym była szczęśliwa, i skoro ja jestem szczęśliwa z Judytą, to to, co inni mówią, nie jest istotne. Sama też staram się skupiać na pozytywach, mam super znajomych i rodzinę, która mnie akceptuje.

Ta edycja Top Model była wyjątkowa pod względem liczby wyoutowanych osób LGBT+. Pisaliśmy w naszych mediach społecznościowych o Bartku Klochu (geju) czy Sophii Mokhar (trans kobiecie), którzy rywalizowali z tobą. W jednej z konkurencji, gdy zadaniem było zwrócenie uwagi na nierówności społeczne i hejt, mocno podkreśliłaś swoją dumę z przynależności do społeczności LGBT+. Czy ten temat była ważny dla innych uczestników? Rozmawialiście o tym w domu modeli_ek?

Rozmawialiśmy często na przeróżne tematy i na ten również, ciekawiło nas nawzajem, jaką drogę przeszło każde z nas, jakie trudności nas spotkały i jak sobie z nimi poradziliśmy. Każdy był naprawdę dobrym i wyrozumiałym słuchaczem. Wszyscy staraliśmy się akceptować w 100% i dla mnie właśnie akceptacja, nie tylko tolerancja, jest kluczowa w komunikacji. Bo tolerancja wyznacza podział, a akceptacja pozwala włączać wszystkich do grupy. Słyszeliśmy też dużo komentarzy od gości i jury programu, że jesteśmy bardzo świadomymi ludźmi. Według nich właśnie to wyróżniało uczestników 10. edycji.

Kiedy odkryłaś, że jesteś biseksualna? Łatwo poszło ci zaakceptowanie swojej orientacji?

Odkąd pamiętam, zwracałam uwagę na dziewczyny i chłopaków. To jest tak, że widzisz kogoś i czujesz chemię albo nie – nie rozdzielam tego na płeć, nie jest to dla mnie zbyt istotne. Tak miałam w przypadku chłopców i dziewczynek, jak byłam dzieckiem. Zawsze tak samo interesowały mnie obie płci. Nawet miałam w życiu tyle samo chłopaków, co dziewczyn. (śmiech)

W jednym z odcinkóTM powiedziałaś: Jestem dumna z tego, że mam dziewczynę każdy ma prawo do tego, aby żyć tak, jak chce. Jesteś młoda, ale bardzo świadoma siebie. Zawsze tak było?

Kiedyś temat mojej biseksualności sprawiał mi wiele przykrości. Czułam się niezrozumiana. Bałam powiedzieć się rodzicom. Nie akceptowałam siebie, a gdy widziałam parę hetero wśród znajomych, czułam dziwny niepokój, że odstaję od wymaganej normy. Nikt nie powiedział mi nic złego, ja sama siebie linczowałam, bo miałam z tyłu głowy to, że moi rodzice na pewno by chcieli, żebym była w hetero związku. Mieszkając na wsi, nie znałam żadnej osoby LGBT+. W szkole temat nigdy nie został poruszony. A gdyby się o nim mówiło, uchroniłoby to wiele młodych ludzi przed zrobieniem sobie krzywdy. Ja sama miałam stany lękowe, budziłam się i płakałam, nie wiedziałam, co się dzieje, i po prostu chciałam, żeby już się to skończyło i żebym nagle po prostu stała się tylko hetero. Kiedy dojrzałam i poznałam kilka osób takich jak ja przez Internet, a one podzieliły się ze mną swoimi doświadczeniami – poczułam, że nie jestem sama, i to bardzo mi pomogło. [restrict]

Te wszystkie problemy, o których mówisz stany lękowe itd. były w okresie, kiedy jeszcze nikomu nie powiedziałaś o sobie, czy może już jakieś coming outy zaczęłaś robić?

To było już po kilku rozmowach z tatą, a mama dowiedziała się wcześniej. Powiedziała od razu, że mnie akceptuje, będzie kochać taką, jaka jestem, a tata – nie do końca, nie był zadowolony i ja dalej z tym walczyłam. W pewnym momencie już nie mogłam – w ogóle przestałam o tym rozmawiać, robiłam swoje. Jak rodzice zauważyli, że nie mają już wpływu, że jak będę miała pojechać do dziewczyny, to i tak do niej pojadę, to wtedy tata odpuścił i uświadomił sobie, że musi mnie zaakceptować, innego wyjścia po prostu nie ma w naszej relacji.

Jak rodzice poznali Judytę?

Rodzice na początku znali Judytę jako moją koleżankę. Potem pojechałyśmy razem do Holandii do pracy na wakacje. Pod koniec wyjazdu mama w rozmowie przez telefon zapytała mnie, czy Judyta to ktoś więcej. Odparłam, że tak. Po powrocie pojechałyśmy z Myszą już razem do rodziców. Gdy pojawiłyśmy się w domu jako para, tata na początku wyszedł, powiedział, że go tu nie ma – było to dla niego za trudne. Mama starała się z nim rozmawiać. Po kilku spotkaniach jednak przekonał się i zaakceptował nasz związek. Teraz relacje moich rodziców i Judyty są bardzo dobre. Pomogła w tym również moja babcia, która wytłumaczyła mojemu tacie, że powinien przestać taki być, zanim będzie za późno, zanim mnie straci.

Super babcia.

Gdy babci powiedziałam, to odparła: „Dziecko, no jak ty tak wolisz te dziewczyny, to dobrze”. Co prawda nie jest akurat tak, że „wolę” dziewczyny, ale mniejsza z tym – babcia wytłumaczyła wszystkim ciotkom, dziadkowi, połowie rodziny, że ja taka jestem i to jest OK, i ona mnie taką kocha. Gdy siostra babci powiedziała, że „to” nie jest normalne, babcia odpowiedziała, że woli mieć dwie wnuczki niż nie mieć żadnej.

Julio, czy spotykasz się z jakimiś stereotypami dotyczącymi samej biseksualności? Jeśli tak, to jakimi?

Teraz, gdy jestem w związku z kobietą, najczęściej spotykam się z takim stereotypowym pytaniem: „Kto jest facetem, a kto kobietą w waszym związku?”. U nas oczywiście takiego podziału nie ma, dzielimy się obowiązkami, jesteśmy partnerkami i obie mamy tak samo ważny głos.

A czy po TM spotkałaś się z hejtem np. w swojej lokalnej społeczności albo w Internecie?

W sieci pojawiał się hejt na mój temat, ale więcej było tego pod zdjęciami na fanpage’u „Top Model” niż na moim własnym profilu. Dostałam też ileś niemiłych wiadomości na Instagramie, na które na początku odpisywałam, ale potem przestałam to robić, bo ci ludzie nie chcieli rozmawiać, chcieli tylko skrytykować mnie i koniec.

Jeśli chodzi o moją wieś i okolice, to dużo osób do mnie podchodzi, prosi o zdjęcia ze mną. W sieci wiele osób do mnie napisało, że ma trudną sytuację z rodzicami. Pisały też dziewczyny, które też są bi lub les, a nie wiedzą, jak powiedzieć o tym bliskim. Zawsze staram się im pomóc, dzieląc się moimi doświadczeniami. Myślałam, szczerze mówiąc, że spłynie na mnie większy hejt – teraz uważam, że przez to, że tak otwarcie o tym mówię i się nie boję, ludzie czują, że nie będę przejmowała się ich opinią.

Wiele znanych osób jest LGBT+, ale boi się, że coming out wpłynie niekorzystnie na ich kariery. Miałaś takie obawy?

Wszyscy chyba wiemy, w jakim kraju żyjemy. Klienci mają różne poglądy, a osoby ze świata show-biznesu dzięki współpracy z różnymi markami zarabiają na reklamach. Rozumiem, że wiele osób boi się, że to, czego dokonali, to, na co zapracowali, nagle przestanie się liczyć, a ludzie będą mówić tylko o ich seksualności. To trudne, a przy tym niedorzeczne, bo to, kogo kochamy, nie powinno mieć wpływu na naszą karierę. Ten świat musi się zmienić. Wierzę jednak, że gdy do „Top Model” przychodzi dziewczyna i trzyma za rękę drugą dziewczynę, to w głowach wielu ludzi zapala się lampka, widzą we mnie swoje dziecko – i przekonują się, że bycie LGBT+ to całkiem normalna sprawa. Oczywiście, każdy ma swój czas i powinien dokonać coming outu w zgodzie ze sobą. Ja po prostu tak czułam, było to dla mnie naturalne. Jak chce się coś zmienić, to warto zacząć od siebie, a ja uważam, że widzialność osób LGBT+ w mainstreamie jest bardzo potrzeba do zmiany w Polsce.

Możemy porozmawiać o twojej narzeczonej? Jak zostałyście parą?

Poznałyśmy się przez pewną grupę na Facebooku. Na początku były to przyjacielskie rozmowy. Spotkałyśmy się kilka razy na zlotach tej grupy i tak utrzymywałyśmy kontakt przez 3 lata. Gdy ona rozstała się ze swoją dziewczyną, a ja w tym samym czasie – ze swoją, to zaczęłyśmy spędzać więcej czasu same i poznawać się bliżej. Podczas jednego ze spotkań pocałowałyśmy się i było super. Od tamtego czasu nie mogłyśmy przestać o sobie myśleć. 10 miesięcy później Judyta oświadczyła mi się w Mediolanie, a ja powiedziałam „tak”. Właśnie teraz minęły dokładnie 3 lata, od kiedy jesteśmy parą.

No właśnie, na koniec finałTop Model to ty oświadczyłaś się Judycie mimo że byłyście już narzeczeństwem. Dlaczego zdecydowałaś się na drugie zaręczyny?

W relacjach hetero regułą jest, że to mężczyzna daje kobiecie pierścionek, i chciałam ten stereotyp obalić. Bo często pojawiają się głupie pytania do par tej samej płci – np. to, które już wcześniej wymieniłam. Chciałam też, aby Judyta poczuła się tak wyjątkowo jak ja, gdy ona mi się oświadczała. Uznałam, że finał „TM” to będzie dobra okazja. Gdy byliśmy na finałowej sesji na Malediwach, Dominika Wysocka, która ostatecznie wygrała „TM”, razem z Nicole, trzecią finalistką, pomagały mi wybrać pierścionek dla mojej Myszy. Podczas przygotowań cały czas rozmawiałyśmy, w którym momencie mogłabym to zrobić.

Czyli twoje programowe rywalki cię wspierały.

Tak. Ale to nie było tak, że ja chciałam skraść show Dominice, bo dużo pojawiło się też takich opinii. Ona po tym, jak odebrała swoją nagrodę, nagrała instastories z Judytą i powiedziała, że jej wygrana nie jest tak ważna, bo wydarzyło się coś jeszcze piękniejszego. To było superwspierające.

To Judyta zachęciła cię do udziału w Top Model, prawda? A jak zareagowała na to, że chcesz powiedzieć o waszej miłości publicznie?

My nie myślimy już o tym, czy mamy o tym mówić, czy nie, to nie jest temat tabu i tyle. Prawda, Judyta zachęciła mnie do modelingu i to ona pierwsza zauważyła mój potencjał. Ja akceptowałam swoje ciało, ale nie akceptowałam swojej twarzy. Przez ten czas, kiedy spotykałyśmy się z Judytą jako koleżanki i potem, kiedy byłyśmy już razem, ona podnosiła mi samoocenę, mówiąc: „Jesteś piękna”, „Ale dzisiaj pięknie wyglądasz” itd.

Ja nie pozwalałam sobie robić zdjęć, a jak je robiłam, to zakrywałam twarz. Czułam, że jestem zbyt mało delikatna w porównaniu do innych dziewczyn. Judyta robiła mi zdjęcia z ukrycia i mówiła: „Patrz, ładne to zdjęcie”. Za każdym razem prosiłam, by usunęła. Aż za którymś razem po prostu tak spojrzałam i nagle… zaczęło mi się podobać. Potem Judyta mnie namówiła, żebym założyła profil na jednym z portali, gdzie modelki mogą hobbistycznie rozpocząć współpracę z fotografami, i zrobiłam tak kilka sesji. Oczywiście na wszystkie jeździła ze mną Mysza.

Ważnym momentem była sesja w Chorwacji – marzyłyśmy, by pojechać tam na wakacje, a nagle trafiłyśmy na fotografa, który zaproponował mi tam sesję. Siedziałyśmy sobie, był zachód słońca – nagle Judyta zaczęła mówić, że według niej miałabym szanse wygrać „Top Model”, i zaczęła nakłaniać mnie, abym się zgłosiła. Wysłałam zgłoszenie, a potem już się działo. Co prawda nie wygrałam programu, ale wygrałam miłość. Może gdyby nie ten związek, ta kariera w ogóle się nie wydarzyła.

Jakie są wasze plany po tych podwójnych zaręczynach? Planujecie już ślub?

Dopiero niedawno zamieszkałyśmy w Warszawie razem. Nie wiem jak, będzie wyglądać moje życie, ile czasu będę w domu, a ile na wyjazdach zawodowych. Choć tego się nie boimy, mieszkałyśmy już kilka miesięcy na odległość i nasz związek to przetrwał. Na ślub jeszcze przyjdzie czas, ale marzymy, by zrobić to w Las Vegas. Na razie nie chcę mówić nic więcej, rozmawiamy o tym, ale nie chcemy się spieszyć – już jesteśmy bardzo szczęśliwe.

A o czym marzysz zawodowo jako modelka, finalistka 10. edycji Top Model?

Właśnie wybrałam agencję modelingową i jestem bardzo zadowolona, bo są tam też takie modelki jak Anja Rubik, Zuzanna Bijoch czy Monika Jagaciak, które mają dość nietypową urodę, i wydaje mi się, że to jest idealne miejsce dla mnie.

Mam ambicję, determinację i nie boję się ciężko pracować. A cała reszta nie zależy już ode mnie. Na ten moment chcę skupić się bardziej na modelingu niż influencerstwie. Mam takie duże marzenia, jak robienie pokazów dla Diora, YSL czy Gucciego. Ale na razie cieszę się z tego, co się zadziało – „Top Model” spełnił wiele moich marzeń: spotkanie z „moją” Zuzą Kołodziejczyk, sesja z Pająkiem, wyjazd na Fashion Week. No i w ogóle doszłam do finału! Pomijam już fakt, że polecieliśmy na Malediwy, gdzie widziałam rafę koralową, więc w krótkim czasie spełniło się tyle marzeń, że chwilowo nie nadążam już sobie marzyć. (śmiech) [/restrict]

Historyk Michał Siermiński zrobił coming out w liście otwartym do Premiera – wywiad

Z MICHAŁEM SIERMIŃSKIM, historykiem idei, laureatem Nagrody Prezesa Rady Ministrów za swoją pracę doktorską, gejem i autorem listu otwartego do premiera Morawieckiego, rozmawia Bartosz Żurawiecki

fot. Paweł Spychalski

Zacznijmy od listu, bo wywołał on sporo szumu. Przypomnijmy otrzymał pan Nagrodę Prezesa Rady Ministrów za swoją pracę doktorską o inteligencji opozycyjnej w PRL. Następnie napisał pan list otwarty do Mateusza Morawieckiego opublikowany 14 grudnia w Gazecie Wyborczej. Nie zostawił pan w tym liście suchej nitki na obecnej władzy i ogłosił, że przekazuje całą nagrodę, prawie 26 tys. zł, inicjatywie Aborcja Bez Granic. Czy to był impuls, czy też od dawna pan się zbierał, żeby coś takiego napisać?

Nie był to do końca impuls, bo od dłuższego czasu jestem, mówiąc oględnie, wkurzony na to, co się w Polsce dzieje. Teraz jednak nadarzyła się okazja, gdyż – z nie do końca zrozumiałych dla mnie powodów – zostałem wyróżniony przez Morawieckiego za swoją rozprawę pisaną przecież z pozycji wyraźnie lewicowych. Już w pierwszym zdaniu pada w niej wyklęte słowo „marksiści”! Po wiadomości o nagrodzie radziłem się przyjaciół, co z tym zrobić, bo nie ukrywam, że wyróżnienie przez znienawidzoną przeze mnie władzę było nie lada problemem. Nie mam finansowego noża na gardle; skoro dotychczas jakoś dawałem sobie radę, jakoś się utrzymywałem, mogę to robić dalej. Mam lewicowe poglądy, a do obecnego rządu potwornie krytyczny stosunek. Zrobienie z tych pieniędzy osobistego użytku byłoby więc czymś na kształt moralnego czy naukowego samobójstwa. Wiedziałem jednak też, że nie ma sensu odmawiać przyjęcia nagrody. Z prostego względu – szkoda, żeby te pieniądze u nich zostały. Jest naprawdę ogromna liczba osób, którym mogą się one bardzo przydać. Zacząłem wszystko obmyślać – że przekażę pieniądze Aborcji Bez Granic, a powody wyjaśnię w liście otwartym. Długo jednak czekałem, żeby go opublikować – od połowy października, kiedy nagroda została przyznana. Nie mam do tych ludzi za grosz zaufania, bałem się więc, że decyzja o wyróżnieniu mnie może ulec jakiejś nagłej „reasumpcji”. Chciałem najpierw dostać pieniądze na konto, a następnie przelać je dalej. I dopiero wtedy upubliczniłem swój list. [restrict]

Jednym z jego elementów jest pana coming out jako geja. Długo się pan nad tym coming outem zastanawiał, czy też od razu uznał, że z oczywistych względów musi się on w liście znaleźć?

Chciałem tej władzy zagrać na nosie. Proszę – oto skrajnie homofobiczny rząd dał nagrodę nie tylko „lewakowi”, ale też gejowi. Poza tym, skoro społeczność LGBT+ jest w Polsce ofiarą szczujni i zinstytucjonalizowanej przemocy, to po prostu trzeba zacząć się bronić. I obrona polega na tym, że należy deklarować otwarcie, kim się jest. Ale zastanawiam się też, czy warto o tym, co zrobiłem w liście, mówić jak o coming oucie. Bo coming out przed kim? Nie jestem przecież celebrytą, którego życiem osobistym emocjonują się tłumy. Pisząc artykuły czy książki, dotychczas właściwie nie zahaczałem o kwestie LGBT+. Ale też się nie ukrywałem. Moi przyjaciele, rodzina, wszyscy wiedzieli. Według mnie coming out nie jest moralnym obowiązkiem. W Polsce, najbardziej homofobicznym kraju UE, nie można ludzi szantażować, to powinna być indywidualna decyzja. Natomiast jeśli ktoś ma odpowiednie warunki i nie musi się bać reakcji otoczenia, jeśli kogoś stać na to emocjonalnie, to warto wtedy coming out zrobić, bo jest to także gest o politycznym znaczeniu. Dla mnie fakt, że napisałem w liście „jestem gejem”, nie wiązał się z wielkim kosztem emocjonalnym, bo generalnie nieszczególnie obchodzi mnie to, co inni myślą na mój temat.

A pana wcześniejsze coming outy przed rodziną, znajomymi? Były wyzwaniem, traumą?

Traumą nie, ale wyzwaniem tak. Nie potrafi ę sobie wyobrazić osoby wychowanej w Polsce, dla której byłaby to rzecz zupełnie neutralna. Wspomniałem w liście o nastolatkach LGBT+, bo to oni są najbardziej bezradni. Ich zwłaszcza trzeba bronić przed homofobiczną przemocą. U mnie było o tyle łatwiej, że pochodzę z rodziny owszem, katolickiej, ale o otwartych horyzontach. Nigdy nie było u nas obyczajowego kołtuństwa. Nie czułem, że dorastam w atmosferze nieprzychylnej mniejszościom seksualnym. To na pewno ułatwiało start w dorosłość, ale nie rozwiązywało wszystkich problemów, bo nie żyje się przecież wyłącznie w domu. Nadto zawsze mieszkałem w Warszawie lub bliskich okolicach, co też ma ogromne znaczenie. Choćby dlatego, że jest tu więcej ludzi, są kluby gejowskie, miejsca, w których można się spotkać. Człowiek ma zupełnie inną perspektywę.

Były jakieś reakcje na pana publiczny coming out? Czy też uznano, że to nie jest meritum tego listu?

Mój list spotkał się z bardzo dużym odzewem. Nie spodziewałem się, że będzie on aż taki. Z moim partnerem Maciejem próbowaliśmy wszystkie te reakcje prześledzić, ale nie dawaliśmy rady. W przeważającej większości były to zresztą reakcje pozytywne. Ale i hejt nie dotyczył chyba mojej orientacji seksualnej. Ten wątek poruszył portal wpolityce.pl, ale też raczej nie jakoś agresywnie. Oni bardzo szybko wrzucili paszkwil na mnie, w którym pisali coś na zasadzie: „Co to premiera obchodzi, jaką orientację ma pan Siermiński?”. Myślę, że w moim liście znalazły się rzeczy, które prawicę bardziej wkurzyły niż to, że pisze gej.

Wróćmy do pana pracy doktorskiej, która w formie książkowej ukazała się pod tytułem Pęknięta Solidarność. Pokazuje pan tam zwrot ideowy opozycji peerelowskiej, jaki dokonał się po 1968 r. Analizuje pan poglądy osób takich jak Adam Michnik czy Jacek Kuroń. Śledzi pan ich ewolucję z pozycji lewicowych, socjalistycznych na pozycje konserwatywne, gdzie najważniejsze stało się zachowanie tkanki duchowej i jedności narodu. Pan do tego zwrotu odnosi się krytycznie. Nie ma jednak w książce niczego, co by dotyczyło sfery obyczajowej. A przecież koniec lat 60., lata 70. to na Zachodzie początek nowoczesnego ruchu gejowsko-lesbijskiego, to walka o prawo do aborcji. Ciągle żywa jest też kontrkultura, która przyniosła rewolucję seksualną. Czy pracując nad swoim doktoratem, natrafi ł pan na jakieś teksty, materiały, dokumenty peerelowskiej opozycji, które by się do tych kwestii odnosiły?

Kwestia praw kobiet czy mniejszości seksualnych nie budziła zainteresowania opozycji. Tego nie było, co jest oczywiście wielkim zaniedbaniem. Można to się starać zrozumieć, ale nie można tego usprawiedliwiać. Mało kto zdaje sobie dzisiaj sprawę z tego, że przewrót październikowy w Rosji w 1917 r. przyniósł ogromne zdobycze, jeśli chodzi o prawa kobiet i mniejszości seksualnych. Oczywiście w tamtych warunkach materialnych rewolucja seksualna mogła odbyć się przede wszystkim „na papierze”. Ale i tak bolszewickie prawodawstwo i praktyki z pierwszych lat po październiku stanowią absolutny ewenement na skalę światową. To są rzeczy nieprawdopodobne, trzeba o nich pamiętać. Tylko że te wszystkie zdobycze padły łupem kontrrewolucji stalinowskiej. Już w pierwszej połowie lat 30. homoseksualizm ponownie zaczął być penalizowany, niedługo później odebrano kobietom prawo do aborcji. W kolejnych dekadach ruch komunistyczny nigdy nie powrócił już do rewolucyjnej retoryki i rewolucyjnych praktyk z pierwszych lat po październiku. W drugiej połowie lat 50. Leszek Kołakowski – wtedy wciąż zdeklarowany komunista, potem guru polskiej opozycji – w jednym ze swoich tekstów bez cienia zawahania kojarzy homoseksualizm z chorobą i zbrodnią. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie słowa Zbigniewa Lew-Starowicza, który przyznał, że „leczył” homoseksualistów prądem, bo tak go w PRL w latach 60. uczono na studiach. To pokazuje degenerację tych wszystkich postępowych tendencji, które pojawiły się bezpośrednio po rewolucji październikowej.

Można dyskutować, czy PRL był państwem wyzwolonym obyczajowo, ale jednak w 1956 r. wprowadzono liberalną ustawę o przerywaniu ciąży, homoseksualizm też nigdy nie był w Polsce Ludowej penalizowany. Może więc konserwatyzm opozycji wynikał ze sprzeciwu wobec niemoralnegosystemu, który odrzuca tradycyjne wartości?

Taki trop mógłby być do pewnego stopnia słuszny, ale raczej w przypadku dysydentów o orientacji prawicowej. Jest jednak faktem, że na przełomie lat 60. i 70. zanikają rewolucyjno- lewicowe sposoby myślenia o walce z systemem i za tym idzie coraz bardziej postępujący konserwatyzm opozycji na wszystkich polach. Zaczyna się też sposób myślenia, który ma charakter manichejski. Jest dobry naród i zły, totalitarny system. Widać to zwłaszcza po stanie wojennym. Zmienia się również reżim. Ostatnia dekada PRL to, wbrew mitom funkcjonującym w polskiej historiografi i, coraz bliższe układanie się władzy z Kościołem katolickim. Naciski Kościoła poskutkowały np. tym, że w latach 80. w nowo otwartym szpitalu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi zakazano aborcji.

Pamiętam z lekcji religii w latach 80. wałkowanie, że aborcja to zbrodnia. Ta retoryka stawała się coraz bardziej powszechna.

Jej intensyfikacja następuje na początku lat 90., w czasach transformacji, gdy mamy obłęd antykomunistyczny, bezkrytyczny kult Jana Pawła II, wkraczanie Kościoła we wszystkie sfery życia. Na mnie samym śmierć papieża w 2005 r. – miałem wtedy 15 lat – zrobiła spore wrażenie. Pamiętam tamtą atmosferę. Przekonanie, że kończy się pewna epoka. Teraz wydaje mi się to absurdalne. To się zresztą szybko wyczerpało. Miało być pokolenie JP2, a go nie ma. Dzisiaj młodzi ludzie urządzają w necie mistrzostwa w szkalowaniu papieża-Polaka. To pokazuje ogromną zmianę obyczajową, kulturową, która jednak w Polsce się dokonała.

Kiedy miała miejsce?

Trudno to dokładnie zlokalizować w czasie. To jest proces, który przebiega od może 10 lat. Młodzi ludzie, powiedzmy poniżej 25. roku życia, nie pamiętają tych rzeczy, którymi ja jeszcze w jakiś sposób nasiąkałem. Tej całej bogoojczyźnianej atmosfery potransformacyjnej Polski. Ta atmosfera wciąż istnieje, ale wyraźnie słabnie. Gdy dorastałem w pierwszej dekadzie XXI w., powszechna homofobia była czymś oczywistym. Teraz w wielu, zwłaszcza młodzieżowych, środowiskach homofobia to jest po prostu obciach. Proszę wziąć pod uwagę to, że z jednej strony mamy tę tępą, agresywną propagandę, kompletnie nieliczącą się z tym, jak świat wygląda, a z drugiej portale społecznościowe i Netfliksa. Młodzi ludzie nie są już zamknięci w granicach państwa narodowego. Wielu z nich swobodnie czyta po angielsku, wszyscy oglądają filmy z całego świata. Trzymam się z nimi, słucham ich, oni mają mnóstwo ciekawych rzeczy do powiedzenia. Zupełnie inaczej definiują polskie podziały. Bardzo duże wrażenie zrobił na mnie mem, który pojawił się po tym, jak Donald Tusk wrócił do polskiej polityki. Widać na nim obecnego przewodniczącego PO mówiącego z patosem: „Wróciłem żeby cię uratować”, a młoda dziewczyna z niebieskimi włosami odpowiada: „Nawet nie wiem kim ty jesteś typie xD”. Osoby w jej wieku już nie pamiętają Tuska, sceny politycznej sprzed 2015 r.

Tylko że Tusk może zaraz wrócić do władzy. A przecież powtarza, że rewolucji obyczajowej robić nie będzie.

Nie wiem, czy pan czytał wywiad w „Krytyce Politycznej” z Tuskiem i Anne Applebaum, który ukazał się w związku z ich świeżą książką „Wybór”. Jest to rzecz zupełnie porażająca. Poziom niezrozumienia, dziaderskiej mentalności jest straszny. Nie wpadam jednak w panikę. Uważam, że restauracja porządku sprzed 2015 r., także w wymiarze obyczajowym, może być bardzo trudna. Polską chyba już nie da się tak rządzić. Dla mnie bardzo istotna jest perspektywa ruchów społecznych i ich wystąpień. Fascynują mnie ludzie, którzy w grupach mniejszych i większych biorą swój los we własne ręce i zaczynają walczyć. Momentem przełomowym był dla mnie Strajk Kobiet. Wczesną jesienią 2020 r. nie spodziewałem się, że w najbliższym czasie coś takiego w Polsce zobaczę, że będę mógł wziąć w tym udział. Jeszcze tydzień przed wybuchem protestów trudno byłoby mnie przekonać, że to się wydarzy. A jednak stało się. Rewolucje spadają z nieba, jak słusznie mawia mój przyjaciel.

Ale Strajk Kobiet wygasł. To było bardzo intensywne parę tygodni protestów, które się skończyły. Czy ta rewolucja wróci, czy znowu spadnie nam z nieba?

Nie mam pojęcia, ale nie wierzę, że ta energia wyczerpała się na dobre. Ten ruch był potężny nie dlatego, że jakaś grupka radykalnych „lewaków” zrobiła w Warszawie ruchawkę. To był ruch, który ogarnął bardzo wiele miast i miasteczek w całej Polsce. Odważne kobiety, które często bez żadnego doświadczenia wychodziły z inicjatywą i organizowały protesty „u siebie”, to prawdziwe Joanny D’Arc tej rewolucji. To przede wszystkim w nie, jak sądzę, wymierzona była brutalna reakcja władzy. One były ciągane po posterunkach, przesłuchiwane, zastraszane. Władza metodycznie tłumiła ten ruch i to się, niestety, udało. Rewolucja nie doszła do skutku. Na razie przegrała. Zobaczymy, w jakiej formie powróci, zobaczymy, co się będzie działo w kraju; sytuacja jest trudna do przewidzenia. Ale jest bardzo dużo wrzącej nienawiści, wiele osób się zradykalizowało w ostatnich latach, bo czują się gnębione przez tę władzę. Ja też się tak czuję.

Jest więc pan gotowy pójść na barykady?

Pewnie! [/restrict]