Biały, czarny, tęczowy

Pierwsza dekada po upadku apartheidu to był złoty czas. Gdybyśmy dziś mieli zabiegać o małżeństwa jednopłciowe, to droga byłaby dużo trudniejsza niż 10 lat temu, gdy je uchwaliliśmy – mówi Nonhlanhla Mkhize, działaczka Centrum Społeczności i Zdrowia Gejów i Lesbijek z Republiki Południowej Afryki, w rozmowie Mariusza Kurca

 

fot. arch. pryw.

 

Twój kraj w moim kraju kojarzy się z Nelsonem Mandelą, biskupem Desmondem Tutu, Oscarem Pistoriusem, może jeszcze z aktorką Charlize Theron czy reżyserem „Dystryktu 9”, Neillem Blomkampem. No, i z apartheidem, który ponad 20 lat temu na szczęście został obalony. Ludzie w Polsce są zwykle zaskoczeni, gdy mówię, że w RPA małżeństwa jednopłciowe są legalne od 2006 r. Już 10 lat. Jak do tego doszło?

Koniec apartheidu i prezydentura Nelsona Mandeli wyzwoliły wielką debatę o prawach człowieka, o wolności i o godności pojedynczego człowieka. Wiedzieliśmy aż nadto dobrze, jakie spustoszenie w społeczeństwie wywołuje zinstytucjonalizowana segregacja. Na fali równościowych haseł uchwaliliśmy w 1996 r. nową konstytucję. Była to pierwsza konstytucja na świecie, w której wprost zapisany jest zakaz dyskryminacji ze względu na orientację seksualną.

A pamiętać należy, że do 1994 r. stosunki homoseksualne były u nas przestępstwem. Nie było to martwe prawo, polecam fi lm „Apostles of Civilised Vice” Zackiego Achmata, który opowiada o sytuacji osób LGBT w czasach apartheidu. Za homoseksualizm groziło 7 lat więzienia. Dziesiątki tysięcy ludzi, w większości czarnych, których nie stać było na dobrego adwokata, zostało skazanych.

Od karalności przeszliście do zakazu dyskryminacji ze względu na orientację w ciągu 2 lat. Rewolucja!

Rewolucja poszła dalej. Niedługo po uchwaleniu konstytucji lesbijki, które chciały poddać się zabiegowi sztucznego zapłodnienia, zaczęły zakładać sprawy w sądach – bo zgodnie z istniejącymi przepisami prawo do niego mogły mieć tylko zamężne kobiety. Dlaczego tylko one? Były też sprawy przemocy domowej, która w systemie prawnym obejmowała tylko pary małżeńskie – ale przecież przemoc domowa może zdarzyć się też w związkach nieformalnych. Od 1998 r. pojęcie „przemocy domowej” obejmuje pary tej samej płci. Do sądu szły również pary jednopłciowe, które zaskarżyły brak możliwości zawarcia małżeństwa. W końcu wygrały.

Dzięki sądom, tak?

Nie tylko. Sądy nakazały zmianę prawa, a politycy nie byli przeciwni. Parlamentarne głosowanie w 2006 r. było wielkim sukcesem zwolenników małżeństw jednopłciowych.

To było pierwsze głosowanie w RPA w tej sprawie?

Tak. 230 głosy za, tylko 41 przeciw.

Niesamowite. U nas pierwszy projekt ustawy o związkach partnerskich trafi ł do parlamentu w 2003 r. i wciąż związków nie mamy.

Sprawa małżeństw jednopłciowych po tym głosowaniu zeszła z politycznej wokandy. One już po prostu u nas są. Niedawno mieliśmy parę mężczyzn w popularnym reality show „Our Perfect Wedding”… Tyle tylko, i to jest wielka łyżka dziegciu, że za tą ogromną zmianą prawną i polityczną nie poszła przemiana społeczna – a przynajmniej nie na taką skalę, jaka jest potrzebna.

Dziś my, działacze*, widzimy coraz wyraźniej, że ta pierwsza dekada po obaleniu apartheidu to był złoty czas, festiwal praw, po którym nastąpił backlash – mocno homofobiczna reakcja. W drugiej dekadzie, tej, która niedawno się skończyła, było dużo gorzej. Mam wrażenie, że gdybyśmy dziś mieli zabiegać o małżeństwa jednopłciowe, to droga do nich byłaby dużo dłuższa i trudniejsza.

Co się stało?

Społeczeństwo nie nadążyło za tempem przemian „na górze”. W tej pierwszej dekadzie homofobia jakby się uśpiła. A potem… 2007 rok, pierwszy z legalnymi małżeństwami jednopłciowymi, był zarazem pierwszym, w którym odsetek przestępstw motywowanych homofobią poszybował w górę. Teraz zaczął spadać, ale to się dzieje bardzo wolno. Najświeższy przypadek mieliśmy tu, w moim regionie KwaZulu-Natal w marcu.

Pobicie?

Gorzej. Chłopak został pchnięty nożem. Zmarł. Zdarzyło się to 21 marca, gdy w RPA świętujemy Dzień Praw Człowieka. Ten chłopak, Nhlanhla Mtshali, był znanym w okolicy, wyoutowanym gejem. Wracał po clubbingu do domu. Ponoć śledzili go już od klubu. Był przegięty i nie wstydził się tego – pewnie to najbardziej rozwścieczało napastników. Teraz czekają na proces.

Rodzina i pastor na pogrzebie zachowali się wzorowo. Pastor powiedział: „Na pewno są tu z nami jacyś geje i lesbijki, prawda? Wstańcie. Pokażmy wszystkim, że nie możemy się bać, nie możemy dać się zastraszyć. Pomódlmy się razem.” Rodzina podeszła do nas, aktywistów, porozmawiali, zachęcili, byśmy pożegnali się z nim nad grobem.

Muszę przyznać, że to było niezwykłe. Najczęściej rodzina nie ma pojęcia, że ich syn czy brat w ogóle był gejem – i nie chce o tym słyszeć.

Nie mamy pojęcia przestępstw z nienawiści motywowanych homofobią w naszym prawie. To jest jeszcze do zrobienia. Poza tym, prawo mamy względnie OK. Tylko potrzeba wciąż dużo pracy nad zmianą mentalności ludzi.

Tak słucham cię i myślę, że pod pewnymi względami mamy odwrotną sytuację w naszych krajach. U nas, mam wrażenie, społeczeństwo jest coraz bardziej na „tak” dla osób LGBT, natomiast nasze postula- ty – ze związkami partnerskimi na czele, nawet nie małżeństwami – nie mogą się przebić na wokandę polityczną. U was odwrotnie – politycznie macie pozamiatane, za to pracy „na dołach” wciąż potrzeba.

Do tego, nie zapominaj, dochodzą u nas sprawy rasowe, które są splecione z klasowymi. Segregacji już nie ma w prawie, ale w ludzkich głowach… Para białych gejów z adoptowanym dzieckiem w białej dzielnicy wyższej klasy średniej – mogłaby być OK. Ale jeśli to dziecko byłoby czarne, to prawdopodobnie byłaby kontrowersja pod tytułem: „Wychowujecie w domu potencjalnego kryminalistę”.

Na poziomie aktywistycznym też to widzę. Jeśli w danej organizacji działa więcej czarnych osób, i jeśli czarne osoby są we władzach, to biali będą „naturalnie” gdzieś odpływać – i vice versa. Lata apartheidu sprawiły, że pierwszym odruchem jest „biały z białymi”, „czarny z czarnymi”. Wśród ludzi „tęczowych” te podziały też wciąż są silne.

Dochodzą też do nas informacje o zjawisku tzw. gwałtów korekcyjnych na lesbijkach, gwałtów mających, według ideologii gwałcicieli, „nawrócić ofiary na heteroseksualizm.

Mnie bliższy chyba jest pogląd, że gwałt to po prostu gwałt. Zdarzają się gwałty i na kobietach hetero- i homoseksualnych oraz również na transkobietach i na transmężczyznach. I na gejach zresztą też! Transmężczyzn oprawcy traktują nierzadko jak „oszukańców”, którzy „nam zabierają nasze laski” i dlatego trzeba im „pokazać”. Za każdym gwałtem kryje się ta sama podła ideologia – że mogę posiąść i sponiewierać czyjeś ciało. Największym problemem zaś jest, że ofi ary nie zgłaszają gwałtów na policję – szacunki mówią, że tylko jedna osoba na 10 informuje policję o tym, co się stało.

Zbliża się wielka międzynarodowa konferencja na temat AIDS w twoim rodzinnym Durbanie i jesteś zaangażowana w organizację, tak?

Niestety, tak! Niestety, bo już nie śpię po nocach. Na dodatek tuż po konferencji, 23 lipca, organizujemy Durban Pride (Paradę Równości – przyp. „Replika”).

Dużo ludzi przychodzi?

Jakieś 5 tysięcy. Mamy Parady w każdej z dziewięciu prowincji kraju. Największe w Johannesburgu, Pretorii, Cape Town i właśnie w Durbanie.

Bywa niebezpiecznie?

Już nie. W Durbanie pierwsza była w 2005 r. i wtedy poleciało w naszą stronę trochę bananów i pomidorów, ale tego już od lat nie ma. Oczywiście, mamy wciąż grupki świątobliwych przeciwników, którzy nie mogą stracić okazji i przypominają, że „Bóg was nie kocha” – ale z drugiej strony w paradach idą przedstawiciele otwartych religii, którzy twierdzą, że jednak kocha (śmiech). A u was w Europie to na Paradę trzeba się koniecznie przebrać, tak?

Koniecznie to nie. A w ogóle to bardziej Europa Zachodnia się przebiera. My w Europie Środkowej jesteśmy „grzeczniejsi”. Jeszcze chciałbym cię zapytać, czy istniał jakiś ruch LGBT w RPA w czasach apartheidu? U nas w czasach komunizmu istniały podziemne zalążki w latach 80.

U nas też. Był zakaz gromadzenia się, więc legalnie żadne organizacje nie mogły działać, ale podziemne działały. Simon Nkoli, Bev Ditsie, Ronald Louw, Edwin Cameron czy wspomniany wcześniej Zackie Achmat to tylko niektórzy z działaczy, którzy w tamtych trudnych czasach nadstawiali karku za nas wszystkich. Chwała im!

A jaka była twoja droga do aktywizmu LGBT, do zaakceptowania homoseksualności?

Skąd wiesz, że jestem homoseksualna, hm? (śmiech)

Racja, nie wiem. Zaczekaj, już formułuję inaczej pytanie.

Już dobrze, dobrze. W liceum zainteresowałam się koncepcją praw człowieka. Aktywiści przyszli do nas do szkoły na pogadankę, dowiedziałam się o organizacji Amnesty International i wciągnęłam się.

Kiedy to było?

Uważaj, bo ja jestem wrażliwa w sprawie wieku (śmiech). Aktywistką zostałam na studiach. Powiedzmy, że to było mniej więcej w połowie lat 90. Wtedy też „na dobre” odkryłam moją homoseksualność i na poważnie zaczęłam się zastanawiać, jakie mechanizmy rządzą dyskryminacją. W czym ja niby miałabym być gorsza, że jestem inaczej traktowana? Inna niż większość – tak, ale co z tego? Poznałam innych gejów, lesbijki i połknęłam bakcyla pod tytułem „Get up, stand up for your rights!” („Wstań i walcz o swoje prawa!”) Odnalazłam siebie.

Pochodzę z rodziny o tradycjach bardzo, bardzo chrześcijańskich. Czytałam mnóstwo o różnych religiach, o buddyzmie, judaizmie, islamie, szukałam odpowiedzi na moje pytania o dyskryminację. Wyoutowałam się rodzinie i w reakcji usłyszałam: „No, tak, myśmy to właściwie już wiedzieli”. Nawet babcia, chyba najbardziej z całej rodziny żarliwa religijnie, potrafiła zaakceptować. To mi dodało siły. Stwierdziłam, że skoro babcia z takim bagażem bez trudu mnie rozumie, to homoseksualność nie może być bardzo skomplikowaną sprawą do rozgryzienia również dla innych.

 

Tekst z nr 62/7-8 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.