Pocałuj mnie

Kyss mig, Szwecja (2011), reż. A. T. Keining, wyk. L. Mjones, R. V. Fernandez; dystr. Solopan, premiera: 17.05.2013

 

fot mat. pras.

 

Debiutancki film szwedzkiej reżyserki, Alexandry Therese Keining. Mia planuje ślub z Timem. Jej ojciec, Lasse, też planuje ślub – z Elizabeth. Podczas przyjęcia zaręczynowego ojca Mia poznaje córkę jego wybranki – atrakcyjną Fridę. Kobiety mają stać się swoistymi przyrodnimi siostrami, tymczasem wybucha między nimi gwałtowne uczucie, które wywraca do góry nogami ich życie. Frida też ma stałą partnerkę, jest wyoutowaną lesbijką. A Mia musi dopiero zrobić biseksualny coming out. „Pocałuj mnie” jest owocem współpracy Keining ze scenarzystką Josefine Tengblad. Pisząc scenariusz, panie bazowały podobno na osobistych przeżyciach Tengblad. Głównym grzechem filmu jest przewidywalność. Zawiązanie akcji – skomplikowane relacje w patchworkowej rodzinie – jest bardzo ciekawe. Później jednak fabuła podąża prostym schematem, znanym z filmów romantycznych (patrz: na przykład scena na lotnisku). Ale w sumie przecież tak niewiele mamy lesbijskich dramatów miłosnych! Poza tym zalety filmu sprawiają, iż ogląda się go z olbrzymią przyjemnością. Urzekające zdjęcia, montaż i świetni aktorzy wnoszą do tej prostej opowieści powiew świeżości. Na szczególne wyróżnienie zasługują odtwórczynie głównych ról, dzięki który śledzimy losy Mii i Fridy z ogromnym zaangażowaniem. Sceny erotycznych zbliżeń bohaterek zachwycają pięknem i naturalnością. (Mateusz Sulwiński)

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Parada

Parada (2011), reż. S. Dragojević, dystr. Autora Films, premiera: 14.06.2013

 

fot. mat. pras.

 

W 2010 r. odbyła się pierwsza i jak na razie ostatnia Parada Równości w Serbii. Niewiele ponad stu uczestników było ochranianych przez pięć tysięcy policjantów. Przeciwnicy i tak zdemolowali centrum Belgradu. Osławiony „kocioł” bałkański to nie tylko przemoc motywowana nacjonalizmami i nietolerancją religijną, ale również homofobią. Ba! Geje są w Serbii najbardziej znienawidzoną grupą społeczną – wyprzedzamy nawet Albańczyków. Jak tu urządzić paradę?

Komedia Dragojevića w wartki, przystępny sposób opowiada historię nietypowej przyjaźni. Biserka, dziewczyna Limuna, gangstera, sprowadza do domu grupkę przyjaciół – działaczy LGTB, w tym parę gejow – Mirko i Radmilo. Marzeniem Radmilo jest właśnie zorganizowanie parady. Limun walczył na bałkańskich wojnach, potem przez lata prowadził działalność przestępczą, a teraz uczy we własnej szkole judo. Czy możliwe jest porozumienie między takim gościem a aktywistą chcącym mieć w Belgradzie paradę? Tak!

Film jest chyba adresowany do „typowego Serba” (czyli też „typowego Polaka”?), który może utożsamić się z Limunem, budzącym odruchową sympatię. Cel jest jasny: zmiana postaw społecznych: geje i heterycy mogą żyć obok siebie, homofobia jest zła. „Parada” nie traci przy tym nic z dobrego, solidnego kina. Dodajmy, że film sfinansowały m.in. trzy do niedawna skłócone kraje: Serbia, Macedonia i Chorwacja. I był to na Bałkanach wielki komercyjny hit! Gorąco polecam. (Witold Politowicz)

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jakub Janiszewski „Kto w Polsce ma HIV?”

Krytyka Polityczna 2013

 

 

„Jestem homoseksualnym mężczyzną. Czasem wydaje mi się, że to moje pierwsze i najbardziej podstawowe obywatelstwo. A skoro tak, to odruch stadny nakazuje mi dbać o moich ludzi, zważywszy, że HIV jak był, tak pozostał jednym z głównych gejowskich problemów. Toteż gdy myślę, dla kogo napisałem tę książkę (poza oczywistym stwierdzeniem, że dla siebie samego), skojarzenia prowadzą mnie właśnie w stronę mężczyzn reprezentujących tę samą, co ja, mniejszość. Do nich najbardziej chciałem dotrzeć, bo od nich się zaczęło – tak moje pisanie, jak i sama epidemia” – pisze Jakub Janiszewski we wstępie.

„Kto w Polsce ma HIV?” nie skupia się jednak tylko na gejach. Autorowi udało się uchwycić całą wielowymiarowość epidemii HIV/AIDS. Są tu historie samych chorych, są amerykańskie zmagania z ignorancją i homofobią w latach 80., są polskie przepychanki w ośrodkach Monaru sprzed 20 lat. Są tu pedały, ćpuny i „zwykli” heterycy i heteryczki I seks przedstawiany jako czynność życiowa.

Polska zieloną wyspą epidemii? Janiszewski pokazuje, że administracja państwowa i służba zdrowia nawet nie są w stanie określić zasięgu epidemii. „Dżuma – jak pisze Michela Marzano – od dawna jest wzorcowym obrazem zamętu i paniki”. Literatura zna wiele porażających przedstawień epidemii niszczącej wszystko – od pierwszej, opisanej przez Tukidydesa po „Dżumę” Camusa. Lęk powoduje samotność, która odgradza zarażonych od zdrowych. Panika się rozlewa – każdy zostaje sam. Takie też były reakcje polskiego społeczeństwa na informacje o HIV. Zakażeni tracili pracę, dom, rodzinę. O tej samotności – wobec choroby i śmierci, wobec nieudolnych struktur państwa, wobec „chłopskiego” w swych reakcjach otoczenia pisze Janiszewski. Książka o HIV robi się książką o Polsce ostatnich lat „w ogóle”.

„Kto w Polsce ma HIV” jest napisana z unikalnej, na tle innych pozycji non-fiction, perspektywy: dla Janiszewskiego HIV nie jest tylko „tematem” czy „przedmiotem badań”, ale osobistym doświadczeniem, z który musiał się zmierzyć. Nie dlatego, że jest plusem (bo nie jest), ale dlatego, że HIV wywołuje w nim lęk, z który musiał się skonfrontować, gdy żył z seropozytywnymi facetami. Osobisty ton dominuje. Język Janiszewskiego daleki jest od eksperckiego języka lekarzy czy socjologów, pozbawionego empatii, racjonalizującego epidemię w kategoriach jednostek chorobowych, grup społecznych, czy też form wykluczenia.

Janiszewski rozważa też subkulturę gejowskiego barebackingu i zabezpieczenia, rolę HIV w kształtowaniu kultury i aktywności gejowskiej zarówno na Zachodzie, jak i w Polsce. Ani nie idzie tropem, który nakazuje łączyć HIV z homoseksualizmem, ani nie banalizuje znaczenia choroby w życiu współczesnych gejów.

HIV nie jest tu ani mityczną plagą, ani abstrakcyjną kategorią. Jest chorobą, z którą zmagają się dobrze znani nam ludzie. Czytając tę niezwykłą w formie i po prostu wciągającą książkę, mamy okazję sami zmierzyć się ze sprawą, która dotyczy tak naprawdę każdego. Lektura nie jest łatwa, ale warto. (Witold Politowicz)

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Mikołaj Milcke „Chyba strzelę focha”

Dobra Literatura 2013

 

 

W finale „Geja w wielkim mieście”, debiutanckiej książki Mikołaja Milcke, bezimienny bohater odnajduje księcia z bajki, a raczej powraca do niego. Mowa o bajecznie bogatym Wiktorze. W sequelu „Chyba strzelę focha” ich miłości zaczynają zagrażać: Marta, apodyktyczna matka Wiktora oraz (później) przedłużająca się rozłąka. Jak sobie radzić ze związkiem na odległość? Ciemne chmury zbierają się też nad przyjaciółkami bohatera – Matyldą, Marią i Niną, które nie mają szczęścia w miłości. A to trafiają na prawicowego maczo, a to dla faceta dręczą się drakońską dietą . Główny bohater zaczyna się zastanawiać nad swym związkiem, w który żyje jak w złotej klatce, zależny finansowo od Wiktora. Tymczasem na horyzoncie pojawia się przystojny radiowiec…

Tytułowy gej z pierwszej części w drugiej odsłonie przygód nadal jest bardzo rezolutny i nadal, choć rzadziej, bywa irytująco naiwny. Ale i dojrzewa – tym razem do życiowej samodzielności. Milcke idzie sprawdzonym torem – „Chyba strzelę focha” czyta się tak samo łatwo, lekko i przyjemnie jak poprzednią część. Co jednak czasem zgrzyta, biorąc pod uwagę zdarzenia prawdziwie dramatyczne – nasz bohater zapisuje się w końcu na… terapię „leczenia” z homoseksualizmu. Ale nie bójcie się, w porę pójdzie po rozum do głowy. (Michał Paweł Urbaniak)

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Edmund White „Zapominanie Eleny”

Biuro Literackie 2013

 

 

Debiutancka powieść Edmunda White’a („Zuch”, „Hotel de Dream”). „Edmund White jest najgrubszym i najobrzydliwszym pisarzem Ameryki, a rywalizuje pod tym względem tylko z Haroldem Bloomem” – pisał jeden z recenzentów, ale książkę promowali m.in. Vladimir Nabokov i Susan Sontag. Czuć tu atmosferę lat siedemdziesiątych, powieść powstała w czasie wakacji, które White spędzał na wyspie Fire Island, w gejowskiej mekce, gdzie „młodzi spoceni, zataczający się mężczyźni znajdowali seks grupowy w zaroślach między osiedlami”. Narratorem „Zapominania Eleny” jest młody chłopak, który pewnego dnia budzi się w domu pełnym mężczyzn. Nikogo nie zna, sam, zdaje się, nie wie, kim jest. Stara się zrozumieć zasady i dostosować do rytuałów panujących w tej małej wspólnocie. A jest ich niemało i obejmują zachowania w łazience, w łóżku, ale też twórczość poetycką. Chłopak gra, udaje, nie rozumiejąc, co się dzieje, ale powoli jednak przystosowuje się do sytuacji. Powieść White’a to satyryczne nawiązanie do twórczości Kafki – absurdalne okoliczności wcale nie prowadzą jednak do cierpienia, poniżenia i śmierci. Ironia pozwala żyć. (Witold Politowicz)

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Ignacy Karpowicz „Ości”

Wydawnictwo Literackie 2013

 

 

Kolejna powieść autora „Balladyn i romansów”, które dotarły do finału nagród Nike i nominowanych do Paszportu Polityki „Gestów”. Kolejna, w której autor – bez emfazy, ale jednak – dokonuje diagnozy szeroko pojętej współczesności. Ta współczesność to Warszawa. Warszawka, a dokładnie lewy jej brzeg. Lewicowe środowisko intelektualne. Wielkomiejska krytyczna śmietanka towarzyska. Maja mieszka z mężem, synem i fretką Sławojem, z którym prowadzi ożywione dyskusje światopoglądowe przy kawie. Którą to kawę popija xanaxem. Błyskotliwa, pozytywnie szalona, szalenie ubrana i ekscentryczna – oczywiście toczy codzienne bojki z rzeczywistością. Ninel to kobieta w średnim wieku, nieprzeciętnie inteligentna feministyczna celebrytka, piewczyni politycznej poprawności i śpioszka. Kim Lee to człowiek – transgresja. Drag queen, a do tego mąż swojej żony i chłopak swojego chłopaka, Norberta. Z którym to Norbertem Ninel zaczyna łączyć uczucie. A może romans. Lecz nie – nie robi się z tego dramat. Raczej codzienna warszawska poli-nowela. Towarzystwa dopełnia para gejów: Krzyś i Andrzej, który żyje się dobrze i wedle status quo, do czasu, gdy… pewnego dnia Krzyś znika.

Ignacy Karpowicz napisał pełną kontekstów i interreksów, intrygującą powieść środowiskową. Tym bardziej intrygującą, że z kluczem. Niczym Uniłowski portretuje bowiem „wspólny pokój” – środowisko warszawsko-lewicowej elity, odnosząc nas do konkretnych, choć zniekształconych, postaci i zdarzeń. Nieprzypadkowo bowiem na przykład Ninel kojarzy się z Kingą Dunin, a książka napisana przez Krzysia ma w tytule „Homobiografie”. (Marta Konarzewska)

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Teorie wywrotowe/Postpłciowość?

red. Agnieszka Gajewska „Teorie wywrotowe. Antologia przekładow”, Wyd. Poznańskie 2013

red. A. E. Banot, A. Barabasz i R. Majka „Postpłciowość?”, Wyd. Naukowe Akademii Naukowo-Humanistycznej, 2013

 

 

Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy! Agnieszka Gajewska na ponad 800 stronach „Teorii wywrotowych” zebrała głosy nienormatywnej myśli Zachodniej od lat inspirujące polskie badania genderowe. Od feminizmu liberalnego przez czarny kobietyzm (Alice Walker), podporządkowane inne (Rosemary Arrojo ), zwrot ku rzeczywistości (Donna Haraway, Karen Barad) po odmieńcze strategie queer-lewicowe. Ta ostatnia „odmieńcza” część (ze wstępem Rafała Majki i Tomasza Sikory) zawiera prawdziwe perły radykalizmu. „Błędem byłoby powiedzieć, że [lesbijki] kochają się i żyją z innymi kobietami […] Lesbijki nie są kobietami” – pisze Monique Wittig. „Tak jak popęd śmierci rozpuszcza skrzepłe tożsamości, […] tak queer musi dążyć do zakłócania, queerowania, organizacji społecznej jako takiej – czyli do zakłócania i queerowania nas samych i naszych inwestycji w tę organizację. Odmieńczość nie może nigdy definiować tożsamości, może ją jedynie zakłócać […] Odmieńczość nie ma nic do zaoferowania […] Odmieńczość to nicość” – wykrzykuje Lee Edelman na przekor pozytywnej polityce futurystycznej. „Odmieńczości jeszcze tutaj nie ma. Odmieńczość [….] to idealność” – Jose Esteban Munoz kreuje z kolei qUeerTOPIĘ. I to wcale nie koniec.

Owe kłiradykalne teorie w pewnym sensie p/matronują rozpoznaniom zebranym w innej teoretycznej antologii – „Postpłciowość?”. Redaktorzy_tki (ow queerowy zapis jest autorską strategią) rozumieją postpłciowość jako „figurę radykalnego otwarcia, obmyślającą zastygłe historyczne konstrukty płci” i pytają o jej możliwość. Zawarte tu teksty są lepsze i gorsze, ale te lepsze – naprawdę inspirujące. Tomasz Sikora pisze o „niekończącej się pracy (na rzecz) różnicy, która nie odwraca się od kwestii sprawiedliwości społecznej”, Błażej Warkocki „czyta ponownie” Rudolfa i Tomasa, a Iwona Gralewicz-Wolny… Sylwię Chutnik. Bierzcie zatem i jedzcie. Oto bowiem ciało kłir, dla was wydane. Bez odpuszczenia grzechów. (Marta Konarzewska)

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Dwie biografie Davida Bowie

Marc Spitz „David Bowie. Biografia”, wyd. Dobre Historie, 2013

Paul Trynka „David Bowie. Starman – człowiek, który spadł na ziemię”, wyd. Sine Qua Non, 2013

 

 

Dwie ponad 400-stronicowe biografie wielkiego rockera, ikony LGBT, które ukazały się u nas przy okazji premiery „The Next Day”, pierwszej od 10 lat płyty Bowiego, choć jej nie obejmują – kończą się na roku 2009. Obie książki rozczarowują. Autorzy toną w gąszczu faktów i fakcików, gubiąc po drodze oryginalność bohatera. Biseksualność Davida jest omówiona, jak na tak obszerne pozycje, powierzchownie – ot, romansował i z wieloma mężczyznami, i z wieloma kobietami. Fakt, że męskomęski seks w latach dorastania Bowiego był w Wielkiej Brytanii przestępstwem, przemyka tu bez głębszej refleksji. Podobnie jego publiczny coming out z 1972 r. (a więc bardzo wcześnie). Smaczki? Są, ale wypadają dość blado (tak, pierwszą żonę Angie poznał przez ich wspólnego kochanka; nie, nie romansował z Mickiem Jaggerem).

Pobieżne potraktowanie „pozamuzycznego” życia Bowiego jest największą wadą książek. Natomiast są one z pewnością gratką dla hardcorowych fanów samej muzyki, którzy chcą znać szczegół powstawania każdej kompozycji. Ale przecież Bowie jest kimś więcej niż tylko wybitnym muzykiem. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Deborah Ball „Versace – geniusz, sława i morderstwo”

Wyd. Dolnośląskie, 2013

 

 

Biografia zamordowanego 16 lat temu projektanta mody. Dzieciństwo Gianniego Versace, który zamiast grać w piłkę wolał asystować mamie – krawcowej, droga do założenia własnego domu mody w 1978 r. i prawie 20-letnie pasmo sukcesów. U szczytu popularności imperium Versace przynosiło aż miliard dolarów rocznie. Jego ekstrawagancki, seksowny styl znał cały świat. Homoseksualność Versace nie jest pominięta, ale autorka skupia się na zawodowej stronie życia projektanta. Otrzymujemy jednak opis dorastania w konserwatywnej włoskiej Kalabrii, późniejsze tłumy kochanków i 15-letni związek z modelem Antonio D’Amicim. Szczególne miejsce zajmuje Elton John, przyjaciel, z którym Gianni lubił żartować. W następnym życiu chciałbym być nie gejem, tylko supergejem! – powiedział mu kiedyś. A teraz to myślisz, że kim jesteś? – zapytał Elton.

Równorzędnymi bohaterami książki są firma Versace (autorka doprowadza jej historię niemal do dziś) oraz ukochana siostra Gianniego, młodsza o 9 lat Donatella, diva, co się zowie. Przewijają się Naomi Campbell, Giorgio Armani, Madonna i inne sławy. Ball odtwarza też przebieg śledztwa po śmierci Versace który został zastrzelony u progu swej rezydencji. Sprawcą był młody gej, który wcześniej zabił kilku swych kochanków. Co łączyło go z projektantem, nigdy się nie dowiemy, bo popełnił samobójstwo zanim policja go dopadła. Interesująca, choć smutna jest też walka o spadek po Giannim. Przeczytajcie sami, jak Antonio został wystawiony do wiatru, mimo zapisów w testamencie. Związków partnerskich we Włoszech nie było i… nadal nie ma. (Bartosz Reszczak)

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Cała naprzód!

Pięć lat Fundacji Trans-Fuzja

 

foto: Grzegorz Banaszak

 

Tekst: Voca Ilnicka

W lipcu 2008 r. wrocławski sąd zarejestrował naszą organizację. Dobrze pamiętam ten upalny dzień, przed oczami mam Antyfaceta w spodniczce mini, który z apetytem zajada nasz urodzinowy tort. W życiu nie przyszłoby nam wtedy do głowy, że dzięki Trans-Fuzji, pierwszej polskiej organizacji działającej na rzecz osób transpłciowych, z tematem transpłciowości w ciągu następnych pięciu lat zetknie się praktycznie każdy Polak i każda Polka. A jedna z naszych założycielek, Anna Grodzka, otrzyma mandat posłanki i światowy rozgłos.

Dwie matki chrzestne

Akt założycielski podpisywaliśmy w lutym 2008 r., ale działalność zaczęliśmy jeszcze wcześniej. Pamiętaj: chcę przeczytać w tym tekście o dwóch matkach chrzestnych Trans-Fuzji, bo przecież na początku byłaś ty i Ania – zastrzega Lalka Podobińska, obecna prezeska Trans-Fuzji, gdy dzwonię do niej z prośbą o wypowiedź do tekstu. Tak jest – była Anka Grodzka i byłam ja, Voca Ilnicka – dwudziestokilkuletnia wtedy dziewczyna z Wrocławia, nie trans i nawet nie les, za to bardzo napalona na powołanie do życia Trans- Fuzji. Zostałam pierwszą prezeską organizacji i funkcję tę pełniłam do początku 2009 r. Potem pałeczkę przejęła Anka Grodzka. Gdy w związku z działalnością polityczną opuściła organizację, zastąpiła ją Lalka Podobińska – mężatka, matka i nawet babcia, która nie jest transką, ale od lat jest „transmatką” i wsparciem dla wielu osób (wywiad z Lalką Podobińską – patrz „Replika” nr 40).

Ku legalizacji działań najbardziej parła Anna Grodzka, która wiedzę na temat transpłciowości propagowała już lata wcześniej. To dzięki jej staraniom wydawnictwo Almapress wydało, już w 1991 r., takie książki, jak „Galernicy seksu” i „Zbłąkana płeć”.

Nazwę Trans-Fuzja wymyśliła Freja, która odpowiada również za nasze logo i za pierwszą wersję naszej strony internetowej. Pojawiła się ona w sieci 1 czerwca 2007 r. Dziś pod adresem transfuzja.org znajdziecie cały portal. To kopalnia wiedzy o transpłciowości. Lalka chwali się: To jest teraz pierwszy adres internetowy, na który natrafiają osoby wpisujące w wyszukiwarkę słowo „transpłciowość”. A gdy zaczynaliśmy działać, to nawet samego określenia „transpłciowość” praktycznie nie było w użyciu.

Oswajanie transpłciowości 

Pierwsze działania Trans-Fuzji sprowadzały się do prowadzenia warsztatów i paneli dyskusyjnych oraz grup wsparcia. Niby niewiele, ale dzięki takim spotkaniom nawiązaliśmy mnóstwo kontaktów, zaczęła się tworzyć wspólnota transpłciowych osób i ich sojuszników/czek. Tych ostatnich standardowo zresztą brano i bierze się za osoby trans. I Lalka, i ja mamy tu rozległe doświadczenia – po niejednym oficjalnym spotkaniu urzędnicy komplementowali mnie, że zupełnie nie widać, że kiedyś byłam chłopcem. Byli rozczarowani, gdy mówiłam, że nie przechodziłam korekty płci, bo nie jestem trans.

Na warsztatach pojawiała się wybuchowa mieszanka aktywistów, fetyszystów, studentek oraz nauczycieli akademickich, a także psycholożek prowadzących praktykę. Przychodziły też osoby trans, które często dopiero po warsztacie gdzieś w rozmowie w szatni ujawniały tożsamość. Tytuł naszych pierwszych warsztatów to „Oswajanie transpłciowości”. Właśnie taki cel przyświecał fundator(k)om – zapoznać z tematem, odtabuizować, pokazać, że to nie demon. Wiele osób czuje „instynktowną” niechęć dla osób o niecodziennej ekspresji płciowej nie z głębokiego przekonania, tylko z czystej niewiedzy. Naszą misją jest więc bycie widocznymi, zabieranie głosu w mediach, na uczelniach, na konferencjach, mówienie o rzeczywistości widzianej oczami osób trans, o ich realnych problemach i radościach, odkłamanie wizerunku „zboczeńca w miniówce”. Zależy nam również, by odejść od dyskursu medycznego i przejść do społecznego. Zwykły szacunek dla osoby trans powinien przecież być czymś oczywistym, a niestety, nie jest. Wiele spośród samych osób trans miało, i niektóre nadal mają, z tym problem: niskie poczucie własnej wartości, poczucie, że nie zasługuje się na status pełnoprawnego obywatela.

Finansowo nie zaczęliśmy najlepiej. Lalka Podobińska mogłaby długo wymieniać potencjalnych grantodawców, którzy pozostali dla Trans- Fuzji potencjalni, bo wsparcia odmówili. Pierwsze pieniądze zdobyliśmy dopiero w 2010 r. od Lambdy Warszawa. Był to mikrogrant z funduszu Stonewall o wysokości 1.500 zł. Poszedł na druk pierwszej ulotki i na koszty warsztatów „Oswajanie transpłciowości”, które zawitały do miast wcześniej dla nas niedostępnych, z powodów czysto logistycznych i finansowych.

świecie LGB i T

Trans-Fuzja szybko odnalazła się w świecie organizacji pozarządowych, a nasze starsze siostry – Lambda i Kampania Przeciw Homofobii okazały nam życzliwość i zaoferowały pomoc. Wielu aktywistów LGB cieszyło się, że w końcu pojawiła się realna reprezentacja literki „T” w skrócie „LGBT”. W KPH odbywały się cotygodniowe spotkania grup wsparcia. Zaczęły też powstawać oddziały Trans-Fuzji z lokalnymi działacz(k)ami, m.in. we Wrocławiu, w Poznaniu, w Gdańsku, na Śląsku. Ukonstytuowały się trzy zasadnicze pola naszej działalności: pomoc dla osób trans, propagowanie kultury związanej z transpłciowością (wieczorki filmowe) oraz lobbowanie za uporządkowaniem sytuacji osób trans w polskim systemie prawnym. Anna Grodzka odbierała trans-telefon zaufania w Lambdzie, pojawił się też pomysł trans-karty, czyli legitymacji z dwoma zdjęciami dla osób, których wizerunek mógł odbiegać od danych z dokumentów.

Greta Puchała, wiceprezeska Trans-Fuzji: Na nasze spotkania przychodziło wiele osób zagubionych i straumatyzowanych. Na początku nie miały śmiałości, by chociaż się odezwać. Potem stopniowo obserwowaliśmy, jak się otwierają. W końcu zaczęły artykułować swe problemy. Na następnym etapie te problemy stawały się „sprawami do załatwienia”, przechodziło się do realnego działania. Właśnie w Trans-Fuzji Greta, która identyfikuje się jako lesbijka, poznała Anię, która jest biologicznym mężczyzną, ale woli funkcjonować jako kobieta, choć nie myśli o zabiegu korekty płci. Dziewczyny zakochały się w sobie. O ich niezwykłym związku pisaliśmy w „Replice” (nr 20). Dwa lata temu wzięły ślub. Dziś wychowują rocznego synka i razem zasiadają w zarządzie Trans-Fuzji.

Ania Grodzka zmienia polską świadomość

W 2011 r. Trans-Fuzja wypłynęła na szersze wody – regularnie spotykaliśmy się z Rzecznikiem Praw Obywatelskich, zapraszano nas w roli ekspertów od transpłciowości do mediów. Wespół z Kim Lee zorganizowaliśmy też wybory Miss Trans.

Nasza inicjatywa zaktywizowała słowackie środowisko. Powstał oddział Trans-Fuzji w Bratysławie. Wiktor Dynarski, najmłodsza osoba z grupy fundatorów, obecnie wiceprezes fundacji, jest członkiem kilku trans organizacji o zasięgu międzynarodowym. Od lat konsekwentnie reprezentuje osoby trans na spotkaniach w całej Europie. Ale dla niego początki też nie były łatwe. Po pierwsze musiał się zdecydować na coming out, po drugie doświadcza tych samych problemów, z jakimi na co dzień borykają się dziesiątki trans osób: Na pierwszą konferencję zagraniczną, na którą mnie zaproszono, nie stawiłem się. Bałem się pojechać do Berlina, bo wtedy nie miałem jeszcze zmienionych dokumentów i obawiałem się problemów na granicy.

Ale jeszcze w połowie 2011 r. nikt nie przewidywał tego, że po wyborach 9 października 2011 r. prezeska Trans-Fuzji, Anna Grodzka, zasiądzie w ławie sejmowej. Postęp świadomościowy, który dokonał się w ciągu ostatnich dwóch lat, za sprawą Anki Grodzkiej i Trans-Fuzji, jest nieprawdopodobny. Jeszcze niedawno nawet dziennikarze nie wiedzieli, jak ugryźć temat, dziś trudno nam zliczyć artykuły o transpłciowości – mówi Edyta Baker, rzeczniczka prasowa fundacji.

W wielkim świecie polityki

Dziś fundacja realizuje kilkanaście projektów, wśród nich tak poważne kwestie, jak np. badanie działania polskiego wymiaru sprawiedliwości odnośnie postępowań sądowych dotyczących zmiany płci metrykalnej, wszczynanych przez osoby transpłciowe – monitoring prowadzony pod kątem zachowania międzynarodowych standardów ochrony praw człowieka.

Trans-Fuzja współtworzyła m.in. projekt ustawy o uzgodnieniu płci. Pierwszy taki w Polsce, bo warto podkreślić, że obecnie zarówno chirurgiczne zabiegi korekty płci, jak i prawna zmiana płci, dokonywane są u nas bez uregulowań ustawowych. Trzeba pozwać do sądu własnych rodziców o to, że podali błędną płeć do aktu urodzenia. Brzmi absurdalnie, ale taka jest polska trans-rzeczywistość. Jedna ustawa jako akt porządkujący cały proces korekty płci jest dojmująco potrzebna. Czy zostanie uchwalona w tej kadencji Sejmu?

Tymczasem Trans-Fuzja robi swoje. Kończymy remont naszej pierwszej siedziby z prawdziwego zdarzenia, przy Noakowskiego 10 w Warszawie. Przygotowujemy też plebiscyt na transprzyjazną osobowość roku. A w planach dalekosiężnych mamy stworzenie schroniska dla osób trans, które zostały wyrzucone z domów.

Jak Anna Grodzka podsumowuje pierwsze pięć lat Trans-Fuzji? Widzę ogrom pracy przed Trans-Fuzją, ale muszę powiedzieć, że, nawet jeśli zabrzmi to nieskromnie, jestem z Trans-Fuzji bardzo, bardzo dumna. Udało się nam. Pomogliśmy całej masie osób. Trzymajcie kciuki za następne pięć lat.  

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.