Jakub Janiszewski „Kto w Polsce ma HIV?”

Krytyka Polityczna 2013

 

 

„Jestem homoseksualnym mężczyzną. Czasem wydaje mi się, że to moje pierwsze i najbardziej podstawowe obywatelstwo. A skoro tak, to odruch stadny nakazuje mi dbać o moich ludzi, zważywszy, że HIV jak był, tak pozostał jednym z głównych gejowskich problemów. Toteż gdy myślę, dla kogo napisałem tę książkę (poza oczywistym stwierdzeniem, że dla siebie samego), skojarzenia prowadzą mnie właśnie w stronę mężczyzn reprezentujących tę samą, co ja, mniejszość. Do nich najbardziej chciałem dotrzeć, bo od nich się zaczęło – tak moje pisanie, jak i sama epidemia” – pisze Jakub Janiszewski we wstępie.

„Kto w Polsce ma HIV?” nie skupia się jednak tylko na gejach. Autorowi udało się uchwycić całą wielowymiarowość epidemii HIV/AIDS. Są tu historie samych chorych, są amerykańskie zmagania z ignorancją i homofobią w latach 80., są polskie przepychanki w ośrodkach Monaru sprzed 20 lat. Są tu pedały, ćpuny i „zwykli” heterycy i heteryczki I seks przedstawiany jako czynność życiowa.

Polska zieloną wyspą epidemii? Janiszewski pokazuje, że administracja państwowa i służba zdrowia nawet nie są w stanie określić zasięgu epidemii. „Dżuma – jak pisze Michela Marzano – od dawna jest wzorcowym obrazem zamętu i paniki”. Literatura zna wiele porażających przedstawień epidemii niszczącej wszystko – od pierwszej, opisanej przez Tukidydesa po „Dżumę” Camusa. Lęk powoduje samotność, która odgradza zarażonych od zdrowych. Panika się rozlewa – każdy zostaje sam. Takie też były reakcje polskiego społeczeństwa na informacje o HIV. Zakażeni tracili pracę, dom, rodzinę. O tej samotności – wobec choroby i śmierci, wobec nieudolnych struktur państwa, wobec „chłopskiego” w swych reakcjach otoczenia pisze Janiszewski. Książka o HIV robi się książką o Polsce ostatnich lat „w ogóle”.

„Kto w Polsce ma HIV” jest napisana z unikalnej, na tle innych pozycji non-fiction, perspektywy: dla Janiszewskiego HIV nie jest tylko „tematem” czy „przedmiotem badań”, ale osobistym doświadczeniem, z który musiał się zmierzyć. Nie dlatego, że jest plusem (bo nie jest), ale dlatego, że HIV wywołuje w nim lęk, z który musiał się skonfrontować, gdy żył z seropozytywnymi facetami. Osobisty ton dominuje. Język Janiszewskiego daleki jest od eksperckiego języka lekarzy czy socjologów, pozbawionego empatii, racjonalizującego epidemię w kategoriach jednostek chorobowych, grup społecznych, czy też form wykluczenia.

Janiszewski rozważa też subkulturę gejowskiego barebackingu i zabezpieczenia, rolę HIV w kształtowaniu kultury i aktywności gejowskiej zarówno na Zachodzie, jak i w Polsce. Ani nie idzie tropem, który nakazuje łączyć HIV z homoseksualizmem, ani nie banalizuje znaczenia choroby w życiu współczesnych gejów.

HIV nie jest tu ani mityczną plagą, ani abstrakcyjną kategorią. Jest chorobą, z którą zmagają się dobrze znani nam ludzie. Czytając tę niezwykłą w formie i po prostu wciągającą książkę, mamy okazję sami zmierzyć się ze sprawą, która dotyczy tak naprawdę każdego. Lektura nie jest łatwa, ale warto. (Witold Politowicz)

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nie dramatyzuj, nie bagatelizuj

O tym, jak się nie zakazić wirusem HIV i jak z nim żyć, gdy do zakażenia dojdzie z dr Jadwigą Gizińską, z warszawskiej Poradni Profilaktyczno-Leczniczej dla osób żyjących z HIV/AIDS, rozmawia Wojciech Kowalik

 

fot. arch. pryw.

 

Śledzi pani statystyki dotyczące zakażeń HIV?

Tak. W ciągu ostatnich czterech, pięciu lat liczba wykrytych zakażeń, przynajmniej z perspektywy naszej poradni, jest mniej więcej stała – zwykle około 300 rocznie. W ponad 80 procentach do zakażenia dochodzi na drodze kontaktów seksualnych. A spośród tej grupy większość to MSM – mężczyźni utrzymujący kontakty seksualne z mężczyznami. Miałam nadzieję, że ta liczba będzie się zmniejszała – niestety, nie zmniejsza się.

Z czego to wynika?

Grupa MSM jest niewątpliwie najbardziej świadomą grupą; taką, która najczęściej poddaje się badaniom, czy to po ryzykownym kontakcie, czy po spotkaniu z kolegą, u którego stwierdzono zakażenie. Są i tacy w tej grupie, którzy po prostu dla zasady badają się regularnie, na przykład co pół roku. To dlatego wykrywalność w tej grupie jest największa. Przychodzą do nas osoby, które nie ukrywają, że mają liczne kontakty seksualne z często nieznajomymi partnerami. Ale przeraża mnie raczej to, że trafiają do nas coraz młodsi pacjenci, już tacy od 18 roku życia. Przeraża mnie też to, że w tej chwili u sporej ilości pacjentów zakażenie przestało budzić jakikolwiek lęk. Ja nie mówię, że trzeba się bardzo bać, bo istnieje wiele cięższych chorób, niemniej jest to stan mocno obciążający organizm.

Trafiają do pani pacjenci, którzy kilka dni wcześniej dowiedzieli się, że są zakażeni. W jakim oni są stanie psychicznym?

No, właśnie to zależy od wieku. Bardzo młodzi, do 22-23. roku życia, często zakażenie bagatelizują. Nie w każdym pacjencie umiem wyczuć ten wewnętrzny lęk, bo czasem jest to po prostu kozaczenie. Są oczytani w temacie, mają znajomych na Zachodzie, którzy też są zakażeni i normalnie z tym żyją. Inaczej z trzydziestoparolatkami. Ten lęk chyba wiąże się z perspektywą zmiany stylu życia. Ja to tak odbieram, że pewna furtka się zamyka – jest się w miarę odpowiedzialnym, nie chciałoby się nikogo skrzywdzić, ale chciałoby się poznać partnera i nie wiadomo, jak i kiedy mu o tym powiedzieć.

Na forach internetowych dla osób żyjących z HIV lęk przed samotnością jest bardzo wyraźny.

Mam dużo pacjentów, którzy już po dowiedzeniu się o zakażeniu znaleźli sobie partnerów, niekoniecznie też zakażonych. I te związki trwają – znam pary, które od kilku czy nawet kilkunastu lat są razem. Drugi rodzaj lęku to ten przed ujawnieniem: w pracy, w rodzinie, czy choćby w środowisku kolegów gejów. HIV nadal, niestety, stygmatyzuje. Przynajmniej w pokoleniu osób w średnim wieku. Nie wiem, jak to wygląda w towarzystwie gejów, czy kolega może powiedzieć koledze, że jest zakażony. Ale jak pacjenci świeżo zakażeni czekają w poradni, to często mają jakiś duży kaptur na głowę naciągnięty albo chcą się spotkać ze mną po godzinach pracy.

Nie ma możliwości, żeby jakiekolwiek dane pacjentów wydostały się poza przychodnię.

Widoczne zakażenie HIV często zaczyna się od ostrej choroby retrowirusowej. Ma ona objawy podobne do grypy – wysoka gorączka, bóle głowy i mięśni, powiększenie węzłów chłonnych. Zawsze to tak wygląda?

Nie. Ostra choroba retrowirusowa występuje u mniej więcej 60 procent pacjentów, reszta nie przypomina sobie wystąpienia jej objawów. Ostra retrowiroza, poza klasycznym obrazem znanym z literatury, może objawiać się w różny sposób: zapaleniem wątroby, opon mózgowych, biegunkami, objawami przeziębienia bez powiększenia węzłów chłonnych. Później ten stan przechodzi w stan bezobjawowego zakażenia. Ale w tym czasie wirus cały czas działa i krzywdzi organizm.  

I może dać o sobie znać?

Może, zwłaszcza, gdy jest jeszcze obniżona liczba limfocytów CD4 – stan po ostrej retrowirozie, a układ immunologiczny jest jeszcze mocno zdruzgotany. Wtedy może być łatwiejsze uleganie infekcjom, częściej dochodzi do reaktywacji opryszczek, występowania półpaśca – to są takie przypadłości, które u pacjentów niezakażonych mogą również występować, ale u zakażonych – znacznie częściej. Ale układ odpornościowy później się odbudowuje i stara się walczyć z wirusem.

I co się dzieje później?

Jeśli nie wiemy o zakażeniu i nie leczymy się, nasze mechanizmy obronne, mówiąc kolokwialnie, wymiękają. Nie dają rady, nie są w stanie sprostać wirusowi. Wtedy zaczyna spadać liczba limfocytów CD4 i namnaża się wirus. Jeśli ta liczba spadnie poniżej granicy 200, możemy spodziewać się wystąpienia wielu chorób związanych z niedoborem odporności. I jeśli jedna z tych ściśle określonych chorób, jest ich około 30, wystąpi, rozpoznajemy zespół niedoboru odporności, czyli pełnoobjawowy AIDS.

Można temu zapobiec.

Tak jest. Większość odpowiednio wcześniej zdiagnozowanych pacjentów, którzy są pod naszą opieką, nigdy do takiego stanu nie dojdzie. Jeśli będą się poddawać zaproponowanej terapii.

Jak wygląda terapia? Czego może spodziewać się człowiek, który przyjdzie do pani z pozytywnym wynikiem testu?

Przede wszystkim, będzie przyjęty w miły sposób. Najpierw trafia do internisty o specjalności chorób zakaźnych, który ustali, co pacjent wie na temat HIV. Przeprowadzi typowy wywiad: dlaczego pacjent wykonywał badania, czy znał osobę, z którą miał ryzykowne zachowanie itp. Dla nas niezwykle ważna jest wiedza o źródle zakażenia, czy był nim człowiek leczony, a jeśli tak, to jakimi lekami. Ma to wpływ na terapię pacjenta. Musimy też wiedzieć, czy pacjent był leczony na inne choroby przenoszone drogą płciową, czy w rodzinie występowały nowotwory, cukrzyca, kłopoty z układem sercowo- naczyniowym. To wszystko ma znaczenie w dalszej terapii. Równie ważne dla nas są przyjmowane używki, alkohol, papierosy. Oczywiście najlepiej, żeby pacjent nie palił. Pierwsze badania pokazują, na jakim etapie zakażenia pacjenta odnaleźliśmy. Poza oznaczeniem parametrów immunologicznych – liczby limfocytów CD4, wiremii HIV, wykonujemy też badanie określające typ wirusa HIV i jego lekowrażliwość, żebyśmy mogli w odpowiednim momencie zastosować odpowiednią terapię. Robimy też wszystkie badania podstawowe krwi, badamy w kierunku kiły, wirusowego zapalenia wątroby typu B. Jeśli pacjent nie był szczepiony, zostanie zaszczepiony u nas.

Jak często trzeba się potem zjawiać w przychodni?

Jeśli pacjent ma dobre wyniki, czyli nie planujemy jeszcze terapii, to przychodzi co 4-5 miesięcy, czasami co pół roku. Oczywiście, jeśli coś mu dolega, może przyjść w każdej chwili. Poza stałą opieką, zapewniamy również opiekę psychiatry, jeśli pacjent nie może poradzić sobie psychicznie z zakażeniem. Mamy chirurga wykonującego drobne zabiegi chirurgiczne, dermatologa, neurologa, reumatologa. A jeśli pacjent wymaga terapii, to rozpoczynamy ją według zaleceń Polskiego Towarzystwa Naukowego AIDS, wzorujemy się na rozwiązaniach europejskich. Możemy zaproponować taką samą terapię, jak w krajach Unii Europejskiej – i wtedy zgłasza się po leki co miesiąc.

Te leki są skuteczne?

Są bardzo skuteczne, o ile są regularnie przyjmowane. Terapia daje bardzo dobre efekty i pozwala utrzymać pacjenta w dobrym zdrowiu i dobrej jakości życia. Są to leki, które nie uniemożliwiają ani podróżowania, ani rozwijania zainteresowań, ciekawej pracy, hobby. Niektórzy pacjenci pytają, czy mogą brać kredyt na mieszkanie, czy dożyją spłaty. Ależ oczywiście tak! Byle tylko mieli pracę.

Stosowane kilka lat temu leki miały wiele skutków ubocznych. Te nowszej generacji mają ich mniej?

Niestety, nie można powiedzieć, że pozbawione są działań niepożądanych. Nie są to już jednak tak drastyczne działania, które miałyby wpływ na wygląd pacjenta – co też ma przecież znaczenie. Te leki natomiast zaburzają metabolizm organizmu i zwiększają ryzyko chorób: mogą powodować nadciśnienie tętnicze, zawały, udary, cukrzycę, osteoporozę. Za nimi idą więc leki obniżające cholesterol, leki nasercowe – nasz pacjent jest szybciej narażony na choroby cywilizacyjne niż człowiek niezakażony. I choć leki antyretrowirusowe to nasilają, to sam nieleczony wirus robi to dużo szybciej i, niestety, skuteczniej. Dlatego podkreślam, że owszem, zakażenie nie jest wielkim dramatem, ale nie można tego bagatelizować i nie można w życiu seksualnym nie zabezpieczać się odpowiednio – to jest tego niewarte. HIV to wirus, który bardzo łatwo ginie poza organizmem człowieka. Kontakt seksualny, a zwłaszcza wśród gejów – kontakt analny bez zabezpieczenia – jest najbardziej ryzykowny. A wystarczy użyć prezerwatywy, żeby to ryzyko znacznie zmniejszyć. Kontakty oralne również nie są do końca bezpieczne – można przecież mieć ranki czy uszkodzenia w jamie ustnej. Uwaga na kontakty oralne po wypiciu alkoholu! Dochodzi wówczas do przekrwienia błony śluzowej jamy ustnej i wirus może łatwiej wniknąć do organizmu. Mamy kilku mężczyzn, którzy zakazili się w ten sposób.

Ale niezabezpieczony seks to przecież nie tylko ryzyko HIV.

Zdecydowanie. Od kilku lat w całej Europie odnotowuje się olbrzymi wzrost zachorowań na kiłę. Wynika to chyba z braku lęku przed tą chorobą – jest ona wyleczalna, ale leczenie trwa długo, jest trudne. Kiłą można zarazić się dużo łatwiej niż HIV.

Mówimy o gejach, ale czy problem HIV dotyczy też lesbijek?

Sporadycznie. Pod naszą opieką są zakażone lesbijki, ale u nich do zakażenia doszło drogą dożylnego przyjmowania narkotyków. Owszem, istnieje ryzyko zakażenia w czasie kontaktu seksualnego kobiety z kobietą, ale jest ono zdecydowanie mniejsze.

Co powiedziałaby pani komuś, kto boi się wykonać test na HIV?

Lepiej się zbadać i poznać swój status serologiczny. Jeśli wynik byłby pozytywny, jesteśmy w stanie uchronić życie i zdrowie takiego człowieka przed niedoborem odporności. O ile wiele lat temu, na początku lat 90., rozumiałam lęk przed wykonaniem badania – wynik pozytywny był wyrokiem śmierci – o tyle przy obecnym stanie wiedzy, nie bardzo rozumiem, dlaczego ktoś może się bać testu na HIV.

Czego życzyłaby pani doktor wszystkim zakażonym przy okazji 1 grudnia – Światowego Dnia Walki z AIDS?

Przede wszystkim cierpliwości w oczekiwaniu na lek na HIV – doczekają się na pewno. Życzyłabym systematyczności w przyjmowaniu leków, pogody ducha i dużo, dużo zdrowia. Sobie natomiast życzyłabym więcej pieniędzy na leki i profilaktykę.

Więcej zakażeń w tym roku

Według danych Państwowego Zakładu Higieny z początku listopada br., od 1 stycznia do 31 lipca br. stwierdzono 817 nowych zakażeń (w analogicznym okresie 2010 r. było ich 378, w całym 2010 r. – 649), w tym – 147 w grupie MSM (mężczyźni utrzymujący kontakty seksualne z mężczyznami). W grupie MSM w tym czasie stwierdzono 34 zachorowania na AIDS, 7 osób zmarło. Od początku istnienia epidemii, czyli od 30 lat, stwierdzono w Polsce 14725 przypadków HIV, 2623 osoby zachorowały na AIDS, 1103 zmarły. Według różnych szacunków, zakażonych osób może być nawet trzy razy więcej.

 

Tekst z nr 34/11-12 2011.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Wyśpiewaj mi AIDS!

Patrząc na historię kina, można dojść do wniosku, że AIDS jest głównie chorobą amerykańską i, ewentualnie, także francuską. Bowiem tylko w kinematografiach tych dwóch krajów znalazł on liczną reprezentację. W poprzednim numerze „Repliki” omówiłem filmy amerykańskie, które de facto stworzyły wokół AIDS całą mitologię. Teraz przyjrzymy się dziełom powstałym poza USA

 

Cyrill Collard, „Dzikie noce” (1992); mat. pras.

 

Na początku lat 90. wielkie zainteresowanie i sporą dyskusję, nie tylko w rodzimej Francji, wzbudził quasiautobiograficzny film Cyrila Collarda „Dzikie noce” (1992). Opowiada on o losach biseksualnego Jeana (w tej roli sam reżyser), zarażonego wirusem HIV i uwikłanego w intymne relacje z dziewczyną o imieniu Laura (Romane Bohringer) i chłopakiem, Samym (Carlos Lopez). Relacje często gwałtowne, niemalże histeryczne, pełne zazdrości, pretensji i namiętnego seksu. Jean nie został tutaj przedstawiony jako wymagająca współczucia ofiara, lecz egoista uciekający przed odpowiedzialnością, aktywny uczestnik pikiet pod mostami Sekwany, osoba w ciągłym ruchu, nigdzie niezakorzeniona i nieustabilizowana. Prawdziwość tego portretu poświadczył Collard swoim życiem. Zmarł na AIDS 5 marca 1993 r. w wieku zaledwie 35 lat. Trzy dni później „Dzikie noce” otrzymały cztery Cezary, nagrody Francuskiej Akademii Filmowej, w tym dla najlepszego filmu.

HIV wyzwaniem… formalnym

Także w 1993 r. pojawiła się w kinach kolejna przejmująca autobiograficzna opowieść o życiu z AIDS. Jej twórcą był wybitny artysta brytyjski i zarazem działacz ruchu LGBT, Derek Jarman. W „Blue” zdecydował się on na ekstremalny zabieg. Przez cały czas trwania seansu obraz to wyłącznie niebieski prostokąt, „akcja” zaś rozgrywa się wyłącznie na ścieżce dźwiękowej. Jarman, głosem własnym i przyjaciół, dzieli się wspomnieniami, opowiada o wizytach w szpitalach, o kolejnych chorobach i dolegliwościach (w tym także o traceniu wzroku, czego metaforą jest ów błękitny ekran). Zwierza się ze swoich miłości, czyta fragmenty swoich wierszy. Elegijny „Blue” był ostatnim pełnometrażowym filmem Dereka Jarmana, który zmarł kilka miesięcy po premierze, w lutym 1994 r.

Dla twórców spoza USA, wirus HIV – poza tym, że często dotykał ich osobiście – bywał również wyzwaniem… formalnym. Jak opisać to doświadczenie, by nie wpaść w pułapkę sentymentalnego moralitetu, w jaki zazwyczaj przeradzają się hollywoodzkie narracje? Jest więc np. znacząca grupa filmów… muzycznych o AIDS. Pierwszy czarną komedię z musicalem połączył znany niemiecki artysta i prowokator, Rosa von Praunheim. Już w 1985 r. nakręcił on film „Wirus nie zna moralności”, w którym grupa bohaterów w fantazyjnych przebraniach wyśpiewywała piosenki na temat HIV. W tamtym ponurym czasie, w apogeum śmierci spowodowanych AIDS, taka forma była dla wielu widzów nazbyt szokująca. Z dzisiejszej perspektywy możemy docenić odwagę Rosy – tak brechtowski charakter filmu, jak i zawarte już w tytule szyderstwo z tych, którzy w AIDS widzieli karę bożą za niemoralne zachowania homoseksualistów.

W 1998 r. gejowska para francuskich reżyserów, Olivier Ducastel i Jacques Martineau, zrealizowała musical „Jeanne i jej wspaniały chłopak”. Opowiada on o jak najbardziej heteroseksualnej miłości tytułowej dziewczyny do Oliviera, który zaraził się wirusem podczas przyjmowania heroiny. W pozornie niefrasobliwej formie śpiewanej udało się zawrzeć sporo istotnych kwestii tyczących chociażby podziałów społecznych we Francji (bohaterka jest z „wyżyn”, jej chłopak z „nizin”), bólu po stracie bliskiej osoby, aktywizmu, uchybień we francuskiej służbie zdrowia etc.

Śpiewające odbyty

Największą jednak fantazją wykazał się kanadyjski twórca John Greyson w musicalu „Pacjent Zero” (1993). Inspiracją do powstania filmu była czarna legenda tytułowego „pacjenta”, także Kanadyjczyka i geja, Gaetana Dugasa, który rzekomo przywlókł HIV z Afryki do Ameryki Północnej. W dziele Greysona mamy romans ducha „Zero” ze… 170-letnim pracownikiem Muzeum Historii Naturalnej, który chce zorganizować wystawę potwierdzającą ową teorię początków wirusa w Ameryce. Wszystko zaś w muzycznym, campowym entourage’u. To tutaj pojawia się słynna, zabawna scena ze śpiewającymi odbytami.

Wiele lat później Greyson zrealizował także wizyjną, dokumentalną… operę zatytułowaną „Drzewo figowe” (2009), której bohaterem jest aktywista południowoafrykański, Zackie Achmat. Mimo iż zarażony wirusem HIV, odmówił przyjmowania leków, dopóki nie staną się one powszechnie i łatwo dostępne w RPA. Jego historia splata się z historią kanadyjskiego działacza, Tima McCaskella i losami tamtejszych organizacji LGBT w walce z epidemią AIDS, z bezdusznością rządu i koncernów farmaceutycznych. Ujęte to jednak zostało w wyrafinowaną, pełną erudycyjnych odniesień formę wizualną i dźwiękową.

Wracając zaś do kinematografii francuskiej, która, jako się rzekło, wszechstronnie potraktowała temat AIDS, wymieńmy jeszcze przynajmniej dwa filmy. Nagrodzony w Cannes „Pamiętaj, że umrzesz” (1995) Xaviera Beuavoisa ma za bohatera heteroseksualnego mężczyznę, który dowiaduje się, że ma HIV (to dowód na to, że kino europejskie nie przypisywało HIV/AIDS wyłącznie gejom, jak to się przez długi czas działo w kinie amerykańskim). Wpędza go to w głęboki kryzys egzystencjalny. Natomiast w bardzo ciekawych „Świadkach” (2007) wyreżyserowanych przez Andre Techinego początki AIDS we Francji, w pierwszej połowie lat 80., wpisane zostały w uczuciowe perypetie pięciorga postaci, wśród których są lekarz w średnim wieku, młody chłopak szukający w Paryżu pracy i policjant ukrywający przed żoną swój biseksualizm.

Wątek AIDS pojawia się w wielu europejskich produkcjach, w tym tak znanych jak „Wszystko o mojej matce” (1999) Pedro Almodovara, „On, ona i on” (2001) Ferzana Ozpetka czy, niedawno, „Tajemnica Filomeny” (2013) Stephena Frearsa. Mamy też jego wschodnioeuropejską odmianę. Zmarła niedawno świetna czeska reżyserka, Vera Chytilova nakręciła w 1989 r. film „Szybko tu, szybko tam”, którego bohaterami są dwaj (heteroseksualni) playboye. Podczas badań krwi okazuje się, że jeden z nich ma HIV. Z kolei w polskiej produkcji „Pora na czarownice” (1993) Piotra Łazarkiewicza narkomanka Jola (Jolanta Fraszyńska) i bezdomny gej Andrzej (Andrzej Masztalerz) – oboje zarażeni – muszą stawić czoła naszej rodzimej nietolerancji. Generalnie jednak polskie kino omija ten temat z daleka, jak zresztą wiele innych niepopularnych kwestii. Zamykając zaś europejski rozdział filmów o AIDS, przypomnijmy jeszcze, że na portalu outfilm.pl dużą popularnością cieszy się (cokolwiek kiczowate) dzieło „Dom chłopców” (2009) Jeana-Claude’a Schlima, wyprodukowane w Luksemburgu i również wracające do lat 80. XX wieku.

Człowiek zamiast choroby

W tym, siłą rzeczy, krótkim podsumowaniu musimy także wspomnieć o twórcach i filmach spoza Europy. Przede wszystkim o reżyserze Amosie Guttmanie, który jako pierwszy podjął w kinie izraelskim tematykę gejowską. Zrealizował zaledwie cztery pełne metraże, zmarł na AIDS w 1993 r. w wieku 38 lat. W swym ostatnim dziele, „Hessed Mufla” („Cudowna łaska”, 1992) opowiedział o związku między Jonathanem a Thomasem, który wrócił do Izraela z Nowego Jorku po nieudanej próbie zrobienia kariery muzycznej, za to z wirusem w organizmie.

Innym ciekawym filmem jest argentyński „Rok bez miłości” (2005) Anahi Berneri, nagrodzony Teddym na festiwalu w Berlinie. Zrobiony on został w konwencji dziennika młodego nosiciela HIV, pisarza, który szuka intensywnych doznań, w tym także tytułowej miłości, na portalach randkowych, w darkroomach i klubach S/M.

Szorstki, nieupiększony, pozbawiony ckliwości portret osób seropozytywnych, jaki oglądamy w „Dzikich nocach” czy „Roku bez miłości”, to coś, czego raczej próżno wyglądać w produkcjach okołohollywoodzkich. Twórcy mierzący się z tematem HIV/AIDS w kinie niezależnym eksperymentują z językiem filmowym, który pozwoli im pokazać różnorodne i nie zawsze miłe dla widza doświadczenia bohaterów. To ludzie są podmiotem tych opowieści, a nie choroba i jej metafory. Dlatego znacznie mniej w nieamerykańskich filmach obłudy, morałów i fałszywych słów pocieszenia.

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Witaj w klubie

Dallas Buyers Club, reż. J. M. Vallée, wyk. M. McConaughey, J. Leto, J. Garner; premiera w Polsce: 14.03.2014

 

mat. pras.

 

Ron Woodroof myślał, że AIDS dotyka tylko „pedałów”, a przecież on „kocha cipki”, „pedałami” z całego serca gardzi. Trochę się więc zdziwił, gdy usłyszał diagnozę oraz wyrok: przeżyje pan jeszcze około 30 dni.

Jesteśmy w Dallas w 1985 r. Ron próbuje leczyć się sam, ale widzi, że AZT, lek mający złagodzić objawy AIDS, wcale nie pomaga. Za granicą chorzy na AIDS biorą już inne leki – niestety, niezatwierdzone przez FDA, instytucję dopuszczającą leki do obrotu na terenie USA. Z pomocą poznanej w szpitalu transseksualnej Rayon organizuje więc Ron tytułowy „klub kupców”, który zajmuje się przemytem leków. Wprawdzie nie ratują życia, ale je przedłużają.

Przy okazji Ron będzie musiał zrewidować pogląd na temat „ciot”, bo zacznie z nimi współpracować.

Reżyser Jean Marc Vallee („C.R.A.Z.Y.”) prowadzi narrację wprawną ręką, a dwaj aktorzy – Matthew McConaghuey jako Ron i Jared Leto jako Rayon błyszczą w rolach skrojonych pod Oscary, które zresztą dostali. Stworzyli wymarzoną kinową parę dwóch krańcowych osobowości.

Warto przy okazji „Witaj w klubie” zaaplikować sobie dwa inne filmy – „Filadelfię” sprzed 20 lat, by zobaczyć, jaką drogę przeszliśmy w pokazywaniu AIDS, i zeszłoroczny dokument „Jak przetrwać zarazę”, by zobaczyć, jak organizacje gejowskie w latach 80. walczyły z FDA na śmierć i życie o dopuszczenie zagranicznych leków. Tudzież „Test”, o którym poniżej.

 

Tekst z nr 48/3-4 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Siostrze można zaufać

Z PAWŁEM ZIEMBĄ, czyli siostrą Mary Read z Zakonu Nieustającej Przyjemności, o rozdawaniu prezerwatyw, o subkulturze psiaków i ich panów, o tym, jak jest odbierany w pełnym siostrzanym rynsztunku, o 40-letniej historii Zakonu, a także o swojej 16-letniej córce rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

Foto: Mikołaj Malczyk

Od pewnego czasu na Marszach Równości w całej Polsce możemy zobaczyć rosłą postać w czarnym albo czerwonym habicie i jasnym kornecie zrobionym z biustonosza. Z brodą i pomalowaną na biało twarzą. Kto to taki?

To moje alter ego. Siostra Mary Read z Zakonu Sióstr Nieustającej Przyjemności.

Z Siostrami Nieustającej Przyjemności zetknąłem się po raz pierwszy w Berlinie. Rozdawały prezerwatywy w klubach. Jaki jest rodowód tego świeckiego zakonu?

W Wielkanoc roku 1979 trójka artystów drag po raz pierwszy wyszła na ulice tęczowej dzielnicy San Francisco, Castro, w strojach zakonnych. Coroczne marsze Sióstry idą zresztą wciąż tą samą trasą. Tyle że dzisiaj jest nas 500-600. Być może w 1979 r. skończyłoby się na jednorazowym happeningu, gdyby nie to, że w maju tamtego roku doszło do tzw. White Night Riots, zamieszek i protestów po ogłoszeniu przez sąd łagodnego wyroku dla zabójcy Harveya Milka. Siostry stanęły wtedy na pierwszej linii frontu. I dalej jakoś poszło. Pomysł chwycił. Powstały pierwsze ośrodki poza Stanami Zjednoczonymi – w Australii i Wielkiej Brytanii. Dwa lata później, w 1981 r., w San Francisco ludzie zaczęli nagle umierać na nieznaną chorobę, którą potem nazwano AIDS. Siostry zajmowały się chorymi, którzy zostali porzuceni przez rodziny i umierali samotnie w szpitalach. Do dzisiaj HIV/AIDS to jedna z najważniejszych spraw, jakimi zajmuje się Zakon.

Właśnie. Jakie są główne cele Zakonu?

Oprócz profilaktyki HIV/AIDS, a także innych chorób przenoszonych drogą płciową, te cele są jeszcze dwa. Po pierwsze – wymazanie stygmatyzującej winy, którą obarczone są osoby LGBT+. Po drugie – rozprzestrzenianie „uniwersalnej radości”. Dlatego też na pomalowaną na biało twarz Siostry nakładają radosny, kolorowy makijaż, a także noszą różowy trójkąt ze słowem „Joy”. Skądinąd malowanie twarzy na biało również zaczęło się w czasach epidemii HIV/ AIDS. Ma upamiętniać ofiary tej choroby.

Kto może wstąpić do Zakonu?

Każdy, niezależnie od wieku, płci, orientacji seksualnej…

Jesteś jedynym przedstawicielem Sióstr Nieustającej Przyjemności w Polsce?

W pełni wyświęconym tak. Choć nie jestem pierwszy. Pierwsza była Siostra Bernadetta. Ale zrezygnowała, bo została oskarżona o obrazę uczuć religijnych. W Warszawie są teraz trzy nowicjuszki i jedna postulantka.

Nowicjuszki, postulantka… Zupełnie jak w zakonach religijnych.

Tak. Ale nie ma w naszym zakonie struktury hierarchicznej. Gdy jesteś w pełni wyświęconą Siostrą, masz całkowitą swobodę działania. Są cztery etapy wstępowania do Zakonu. Pierwszy to etap kandydacki, w czasie którego po prostu przyglądasz się pracy Sióstr. Potem przychodzi etap postulancki. Możesz się już ubierać się na czarno i malować twarz na biało. Trzeba na tym etapie wziąć udział razem z Siostrami w trzech manifestacjach czy innych wydarzeniach. Etap ten trwa zwykle pół roku. Z Postulatu przechodzisz do Nowicjatu, który trwa już co najmniej rok. Nowicjuszka może wtedy robić pełny makijaż. Może też nosić biały kornet. Musi zorganizować przynajmniej jedno wydarzenie albo zbiórkę pieniędzy, która pokaże jej zaangażowanie w sprawy Zakonu. Aż wreszcie następuje Pełne Wyświęcenie.

Jaka więc była twoja droga do Zakonu?

Długo działałem na rzecz profilaktyki HIV/AIDS. Pracowałem jako wolontariusz w klubach. I trochę mnie wkurzała ta praca, bo nie dawała widocznych rezultatów. Owszem, byliśmy w klubach, rozdawaliśmy ulotki i kondomy. Próbowaliśmy nawet rozmawiać z ludźmi, ale zdarzało się, że podczas całej imprezy podeszły do nas góra dwie osoby. W 2016 r. spotkałem Siostry w Berlinie i trochę się nimi zainteresowałem. W tym samym roku Siostra Daphne przyjechała z Berlina do Poznania na Leather Pride. Przegadałem z nią pół wieczoru i zostałem przyjęty na etap kandydacki. Gdy już byłem Nowicjuszką, zacząłem jeździć na prawie wszystkie Marsze Równości w Polsce, bo chciałem zaistnieć jako Siostra w polskim środowisku LGBT+. Kilka razy zorganizowałem też bingo w tęczowych klubach. O! Mało kto wie, że bingo LGBT+ także zawdzięczamy Siostrom. Bingo to w Stanach popularna rozrywka w salkach parafialnych różnych kościołów. W roku 1980 Siostry w San Francisco chciały zebrać pieniądze na uchodźców LGBT+ z Kuby. Nawiązały współpracę z Metropolitan Community Church i zorganizowały tam w celach charytatywnych bingo. Odtąd jest ono jedną z głównych tęczowych rozrywek.

Gdzie odbyły się twoje święcenia?

Siostra jest wyświęcana w miejscu, w którym pełni posługę. W moim przypadku był to Poznań, klub Dark Angels, 2 marca 2018 r. Przyjechały Siostry z Berlina, który dokonały tej ceremonii. Chciałem, żeby na święceniach była obecna moja mama, bo to ona miała mnie poprowadzić „do ołtarza”. A Dark Angels jest przecież klubem „tylko dla mężczyzn”. Postawiłem na swoim; to była jedyna noc, gdy do klubu mogli wejść wszyscy, niezależnie od płci. Swoją drogą, jest taki zwyczaj, że w czasie ceremonii Siostry podrzucają do góry świeżo wyświęconą zakonnicę, co w Dark Angels nie było łatwe, bo klub mieści się w piwnicy, więc sufi ty są tam bardzo nisko. Pełnoprawna Siostra może tworzyć tzw. domy, które muszą się składać z co najmniej trzech wyświęconych Sióstr. W Polsce mam z tym problem. Dużo kandydatów zgłasza się w okolicach Marszów Równości, ale szybko znikają. A tu trzeba się zaangażować na dłuższy czas.

Nie zapytałem cię jeszcze, skąd się wzięło twoje zakonne imię – Mary Read.

Od nazwiska słynnej angielskiej piratki z XVIII w. Mary Read pływała po morzach w przebraniu mężczyzny. Na jednym ze statków pirackich wzbudziła zainteresowanie innej kobiety w męskim przebraniu, Anne Bonny. Razem tworzyły potem parę.

Byłeś w 2019 r. w San Francisco na zlocie Sióstr zorganizowanym z okazji 40-lecia Zakonu. Jak świętowałyście?

To były 2 tygodnie bardzo intensywnych zajęć. Brałem udział m.in. w całodniowych warsztatach z rozwiązywania konfliktów. Poznawałem historię – czy raczej sistorię – Zakonu. Było też coś, co się nazywa „Glitter Ceremony”. Bo Siostry produkują swój własny brokat. Jest wielki kocioł, wrzucają do niego różne rzeczy, które są dla nich ważne. Wręczono mi ziemię z miejsca, w którym został zamordowany Matthew Shepard, żebym wrzucił ją do tego kociołka. Co wieczór były też jakieś imprezy. Na przykład wycieczka po tęczowych klubach San Francisco. Bardzo mi się podobało w Castro, że kluby nie zwalczają się nawzajem, tylko ze sobą współpracują. Jedna wielka wspólnota. Nie to, co w Poznaniu czy innych miastach, gdzie mamy dwa kluby na krzyż, które zawzięcie ze sobą walczą. W San Francisco Siostry naprawdę cieszą się wielkim szacunkiem. Miasto zorganizowało dla nas uroczystą kolację w jednej z najlepszych restauracji. Społeczność też ma do Sióstr ogromne zaufanie. Bardzo się zdziwiłem, gdy w jednym z klubów nagle podszedł do mnie chłopak i wręczył mi portfel. Powiedział, że chce trochę poskakać na parkiecie i boi się, że ten portfel zgubi, więc czy mogę go popilnować. Zapytałem, dlaczego wybrał akurat mnie. Odparł, że przecież jestem Siostrą, a Siostrze można powierzyć wszystko. Ale i w Polsce habit wzbudza zaufanie. Wspomniałem, że wcześniej góra dwie osoby interesowały się w klubach moimi pogadankami na temat HIV/AIDS. Gdy pojawiłem się tam jako Siostra, nagle zaczęły ustawiać się do mnie kolejki. W Toruniu po Marszu miałem zaplanowany dyżur od 22 do północy. Myślałem: „Rozdam ulotki, prezerwatywy, coś poopowiadam”. A siedziałem do 3 w nocy. Ludzie przychodzili do mnie z najrozmaitszymi problemami. Aż od tych rozmów ochrypłem. W Białymstoku z kolei w czasie Marszu, który został tak brutalnie zaatakowany, szedłem obok dwóch dziewczyn. I nagle wybuchła im pod nogami petarda. Śmiertelnie się wystraszyły i wtuliły się we mnie. Notabene, spotkałem je ostatnio na Marszu w Poznaniu. Były poruszone, że można demonstrować tak radośnie i bezpiecznie.

A jakie są reakcje na Mary Read poza środowiskiem? Jeżdżąc na Marsze, zaczynasz się malować już w pociągu.

Czasami wręcz jadę jako Siostra w pełnym rynsztunku. Kiedyś chciałem zdążyć z Marszu w Krakowie na, odbywające się tego samego dnia, wybory Mister Rubber w Warszawie. Nie było więc sensu zmywać makijażu. Kupiłem bilet na pendolino, ale zanim wsiadłem do pociągu, poszedłem kupić zapiekankę w jednej z budek. Pani w tej budce była tak mną zachwycona, że dała mi zapiekankę za darmo. W pociągu usiadłem koło kobiety, która początkowo była bardzo nieprzyjazna, zaraz się ode mnie odsunęła. Ale potem okazało się, że potrzebuje ładowarkę do telefonu. Wyciągnąłem swoją z plecaka i jej pożyczyłem. I nagle moja współpasażerka stała się rozmowna, otwarta, zaczęła mi opowiadać o swoim życiu. Kiedyś znowu wracałem jako Siostra z Warszawy, a kobieta siedząca obok mnie powiedziała do konduktorki, że nie chce jechać koło homoseksualisty, więc mają jej znaleźć inne miejsce. Pociąg był tego dnia bardzo zatłoczony, ale po pewnym czasie konduktorka wróciła z informacją, że znalazła jedno miejsce w pierwszej klasie. Po czym zwróciła się do mnie: „Zapraszam”. Możesz sobie wyobrazić, jaką minę miała moja towarzyszka podróży. W pociągach przyciągam też dzieci. Przychodzą, chcą popatrzeć, jak się maluję. Choć rodzice nie zawsze są tym zachwyceni. Obawiałem się jeżdżenia pociągami jako Siostra, ale po tych doświadczeniach stwierdziłem, że nie ma czego się bać.

Skoro już poznaliśmy Mary Read, to porozmawiajmy o twoim pierwszym wcieleniu, czyli Pawle.

Pochodzę z domu, w którym nigdy nie miałem problemu z coming outem. Więcej – nigdy nie musiałem coming outu dokonywać. Gdy byłem w liceum i nocowali u mnie chłopcy, moja mama podawała nam śniadanie do łóżka. Nigdy nie powiedziałem mamie, że jestem gejem. Mama to zawsze wiedziała. Aż czasami zazdroszczę tym, którzy opowiadają o swoich ciężkich przejściach z coming outem. Bo ja nie mam o czym opowiadać. Na studia przyjechałem w latach 90. z Bydgoszczy do Poznania. Tu poznałem dziewczynę, z która mam 16-letnią teraz córkę.

O! Czyli jednak miałeś problemy ze swoją seksualnością?

Przeciwnie. Po prostu wtedy zacząłem ją jeszcze bardziej zgłębiać. Zastanawiałem się, czy nie jestem może biseksualny. Związek się rozpadł, ale z córką mam świetny kontakt. Jest we wszystko wtajemniczona.

W Poznaniu zacząłeś działaćśrodowisku?

Zacząłem działać jeszcze w Bydgoszczy, akurat powstawały lokalne oddziały Lambdy. Ale mnie z tej Lambdy wyrzucili, bo uznany zostałem za radykała. Wszyscy wtedy mówili o tolerancji, a dla mnie tolerancja była złym słowem. Tolerancja jest wtedy, jak się z czymś nie zgadzamy, ale łaskawie to, właśnie, tolerujemy. Nigdy nie chciałem walczyć o tolerancję, bo i po co? Jak już, to o akceptację. W Poznaniu działałem w partii Zieloni 2004, która współorganizowała pierwsze Marsze Równości w Poznaniu. W 2005 r. wziąłem udział w słynnym Marszu, który został spacyfikowany przez policję.

Zostałeś spałowany i aresztowany?

Nie, akurat urodziła się moja córka, więc wsadziłem ją do wózka i poszedłem na Marsz. Na wózku zamontowałem mały baner z napisem: „Chodźcie z nami!”. Policja nawet się mną nie zainteresowała. Pewnie przez ten wózek. Nie do końca podobało mi się to, że pierwsze poznańskie Marsze to był nieustający, ponury protest. Dopiero gdy do ich organizacji wzięła się Grupa Stonewall, udało się trochę odmienić ich oblicze. Teraz są naszym świętem, więc bawimy się, radujemy.

Należysz do Grupy Stonewall. Czym się tam zajmujesz?

Głównie profilaktyką zdrowotną. Prowadzimy punkt mobilny testowania na HIV, HCV, kiłę. Współtworzyłem też poznańskie Centrum PrEP. Długo szukałem w Poznaniu lekarza, który by takie centrum poprowadził. Aż wreszcie napisałem na… Grindrze, że go szukam. I trafiłem. Znalazłem tam lekarza, który świetnie się tym zajął. Władze Poznania są nam bardzo przychylne. Także z tego powodu, że Poznań został już maksymalnie przez obecny rząd „ukarany”. Odebrano nam niemal wszystkie rządowe dotacje. Prezydent Jacek Jaśkowiak stwierdził w związku z tym, że bardziej nas ukarać nie mogą. Tak więc możemy robić, co chcemy, bo nie mamy już nic do stracenia, Siostry Nieustającej Przyjemności generalnie działają za kulisami. Nie pchają się na pierwsze strony gazet. Mnie to pasuje. W Stonewallu najmniej mi odpowiada właśnie to, że bardzo często działania Grupy mają na celu wywołanie szumu i zdobycie jak największej liczby lajków. Może i dobrze, ale to nie jest moja metoda działania. Stawiam raczej na mało efektowną pracę organiczną.

Jesteś też miłośnikiem subkultury poppies, czyli psiaków, która budzi kontrowersje także w środowisku LGBT+. Opowiedz coś o niej.

Nie jestem fanem jakiegoś konkretnego fetyszu, nazwałbym siebie raczej voyeurystą, który lubi różne fetysze obserwować, podglądać. Bycie Siostrą bardzo mi to ułatwia, zwłaszcza gdy jeżdżę do Berlina na Folsom, gdzie Siostry uczestniczą we wszystkich fetyszowych wyborach. Żadne nie odbędą się bez ich udziału, bo Siostry muszą pobłogosławić nowych misterów. W Polsce też jeżdżę po takich imprezach i wyświęcam. Ale bycie w Polsce fetyszystą nie jest łatwe. Nie ma odpowiednich klubów, rzadko organizowane są fetyszowe imprezy. Psiaki są właśnie jednym z tych fetyszy, który jest u nas właściwie nieobecny, a na pewno niezrozumiany. Choć w Poznaniu w tym roku na Marszu było już pięć psiaków. To bardzo sympatyczny fetysz. Mamy pana i jego psiaka, który wykonuje różne polecenia. Dzięki temu może zrzucić z siebie choćby na chwilę troski, kłopoty, ograniczenia, jakie narzuca nam kultura. Psiak jest beztroski, ma swoje gry i zabawy, odcina się od zewnętrznego, ludzkiego świata. A wiesz, że w San Francisco psiaki obowiązują te same przepisy co normalne psy? Można je wyprowadzać, ale tylko na smyczy. Jak nie masz psiaka na smyczy, to dostajesz mandat.

Tekst z nr 93 / 9-10 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nie chciałbym nie mieć HIV

KAYDEN GRAY to jedna z największych na świecie gwiazd gejowskiego porno – znają go niemal wszyscy pasjonaci tej gałęzi przemysłu erotycznego. Ale niewiele osób wie, że Kayden jest Polakiem. Dlaczego wyjechał z rodzinnego Jarocina? Jak dostał się do porno? Z jakimi reakcjami spotkał się, gdy ujawnił, że ma HIV? Jak to się w ogóle stało, że dziś jest najgłośniejszym aktywistą HIV/AIDS wśród gwiazdorów porno? Dlaczego HIV-coming out jest tak trudny? Z Kaydenem Grayem rozmawia Mariusz Kurc

 

Foto: Ioana Birdu

 

Aktor gejowskiego porno, eskort i aktywista HIV/AIDS – tak się przedstawiasz na swoim kanale na YouTube. Dwa lata temu w specjalnym nagraniu ujawniłeś, że żyjesz z HIV. A do tego wszystkiego – jesteś Polakiem.

Tak, wszystko się zgadza. Wychowałem się w Polsce. Ale od kilkunastu lat moje życie jest tu, w Anglii. Mam dużo miejsca w sercu na Polskę, choć nie zawsze tak było, i bywam regularnie, ale nie łudzę się: mógłbym być w Polsce tym, kim jestem? Raczej no way. Chyba dlatego, najpierw podświadomie, a potem już bardzo świadomie podejmowałem decyzje, które asymilowały mnie z Anglią. Najlepszym przykładem tego jest oczywiście „Kayden Gray”. Na początku był to tylko pseudonim porno. Teraz jest moim publicznym nazwiskiem, którym posługuję się na co dzień. Formalnie moje nazwisko jest wciąż polskie.

„Przyjazd do rodzinnego miasta zawsze jest pełen emocji” – napisałeś niedawno na Instagramie.

Tak. Pochodzę z małego miasteczka w Wielkopolsce – Jarocina.

Znanego z festiwalu rockowego.

Oczywiście! Pamiętam jak przez mgłę, że w dzieciństwie, jako grzeczny chłopiec, nieinteresujący się jeszcze muzyką lub… używkami, patrzyłem z dużą rezerwą na tę doroczną „inwazję” na Jarocin – mnóstwo młodych ludzi śpiących na ulicy, bójki pod sklepami, powybijane okna. A jak dorosłem – w lato przed wyjazdem – pracowałem za barem na festiwalu przez kilka dni.

Wyjechałeś z Polski w wieku 22 lat, przerywając studia.

Tak, w 2007 r., przerywając studia na anglistyce i po roku pracy jako nauczyciel angielskiego w szkołach w Chociczy i w Prusach.

Rozwód

Londyn to było wyzwolenie? Masz taką historię, że w Polsce siedziałeś w szafie, a w Wielkiej Brytanii wyoutowałeś się i zacząłeś być sobą?

Zdecydowanie. Nawet w Bedford, gdzie mieszkałem przez pierwsze sześć lat, mogłem odetchnąć. Z Polski wyjechałem trzy miesiące po rozwodzie. Ponad rok wcześniej ożeniłem się po przekonaniu siebie samego, że jestem bi. Może i zresztą jestem, ale strona homoseksualna zdecydowanie przeważa. Żeniąc się, chciałem zrobić to, co uważałem wtedy za słuszne i konieczne. Przypłaciłem to załamaniem nerwowym parę miesięcy po ślubie. W końcu musiałem powiedzieć żonie. To był jeden z najtrudniejszych, najbardziej bolesnych momentów mojego życia. Oczywiście nie tylko ja poniosłem konsekwencje. Nigdy nie zapomnę tamtych łez.

A inne coming outy? Przed rodzicami?

Z rodziny powiedziałem tylko babci. Reszta wiedziała, bo wcześniej znaleźli u mnie pornosy gejowskie. Ale to było tabu. Wiedzieli, ja wiedziałem, że wiedzieli – ale nie poruszaliśmy tematu, udawaliśmy, że sprawa nie istnieje. Kiedy moje małżeństwo się rozpadło, moja „szafa” stanęła w płomieniach i trudniej było to zignorować. Nie będę wchodził w szczegóły, ale nie było wesoło. Reakcja mojej rodziny bardzo mnie zraniła. Miałem wielki żal, ale dzisiaj nawet ich nie winię – winię całą naszą kulturę, w której dorastałem, w której do dziś każdy, kto nie jest hetero, traktowany jest tak, jakby miał jakąś wadę. Kulturę, w której o homoseksualności albo się nie mówi nic, albo mówi się szeptem, z przekąsem, z szyderstwem, albo z obrzydzeniem. Gdybyśmy nie żyli w społeczeństwie pełnym hipokryzji spowodowanej m.in. wpływem kościoła katolickiego, gdyby homoseksualność była traktowana jak norma, tak jak powinno być; i gdybyśmy nie traktowali seksu jak grzechu, to po odkryciu u mnie gejowskiego – albo jakiegokolwiek – porno odbyłaby się rozmowa, której celem byłoby upewnienie się, że dzieciak jest wyedukowany i wie, że może na rodziców liczyć, gdy będzie potrzebował porady. Miałem konto na MySpace.com, to była jedna malutka przestrzeń, gdzie odważałem się być sobą. Stamtąd zdecydowanie można było wywnioskować, że jestem gejem. Pewnie właśnie z MySpace.com dowiedzieli się rodzice uczniów z jednej szkoły, w której uczyłem – już po moim wyjeździe usłyszałem, że wystosowali petycję, by mnie zwolnić. By zwolnić „pedała”, rozumiesz. Dziś mój tata nie żyje, a z mamą od jakiegoś czasu mam dobre porozumienie, ale potrzebowaliśmy kilku lat i chęci z obu stron, by naprawić relację. Ubiegając pytanie – tak, mama wie, czym się zajmuję. Trudno było jej to ogarnąć, a ja też kiedyś nie wiedziałem, jak o tym rozmawiać. Wiem, że wciąż się z tym boryka, ale teraz, jak mijają lata, widzi, że jestem szczęśliwy, zdrowy i że nie musi się o mnie martwić. Wiem, że pomimo wątpliwości, jest ze mnie dumna. To bardzo dużo dla mnie znaczy.

W jednym z wywiadów powiedziałeś: „Ciągle mocuję się z moją homoseksualnością”. Ujęło mnie to. Wyoutowani geje lubią mówić, że „nigdy nie mieli z tym problemu”, w co raczej trudno uwierzyć – tymczasem gwiazdor porno uprawiający gejowski seks przed kamerą mówi, że ma problem.

Mamy wspaniałą kulturę gejowską, którą doceniam również za to, że przetrwała mimo ogromnej opresji społecznej, ale nie czarujmy się: nie jest łatwo być LGBTQ+ w świecie pełnym homofobii i transfobii. Jak jesteś jednym z nas, to prawdopodobnie ciągle przyłapujesz się na tym, że się boisz albo wstydzisz być sobą. Wielu z nas trudno znaleźć swoje miejsce, swoją tożsamość, grono przyjaciół, jakiś azyl, gdzie czujesz się bezpiecznie. Dużo wysiłku włożyłem, by pozbyć się tego wstydu i strachu i zmienić swój własny stosunek do siebie – tym bardziej jestem świadomy, że systemowa homofobia, która niejako „wisi w powietrzu”, powoduje uwewnętrznioną homofobię w bardzo wielu z nas. Na pewno będziemy o tym jeszcze mówić.

Porno

OK. A więc po kolei. Wylądowałeś w Anglii w 2007 r. Co dalej?

Jeśli chodzi o bycie gejem, to podejście w UK jest uderzające. Wtedy nie było jeszcze równości małżeńskiej, ale były już związki partnerskie, których w Polsce do tej pory nie ma – i już same związki robiły dużą różnicę. To nie jest tylko kwestia prawnicza czy polityczna, że nabywamy prawa i obowiązki – to ma też przełożenie na codzienność. „Nagle” w każdym, nawet małym mieście, pojawiają się pary LGBTQ+, które te związki zawierają, organizują wesela, ludzie to widzą, przyzwyczajają się. W efekcie masz mniejsze prawdopodobieństwo, że zostaniesz pobity za bycie gejem albo że powstanie jakaś petycja, by zwolnić cię z pracy. (W Polsce i w Anglii obowiązuje zakaz dyskryminacji ze względu na orientację seksualną w miejscu pracy – przyp. „Replika”) Co nie znaczy, że było mi różowo od początku. Było ciężko, ale w większości przypadków – nie ze względu na homoseksualność. Przez pierwsze sześć lat to, jak wspomniałem, nie był Londyn, tylko Bedford, miasto około 90-tysięczne. Wszystko nowe, obcy kraj, mnóstwo Polaków (niejeden mnie wyzywał od „pedałów”, groził pobiciem), stres, lęk o przyszłość. Jedna gówniana praca za drugą. W pewnym momencie pracowałem w trzech miejscach: na fermie kurczaków, w fabryce czekolady i w piekarni… Bladym świtem ładowali mnie i innych pracowników do vana i wywozili na obrzeża Bedford do roboty. Traktowali nas nie jak ludzi, tylko jak numery. Potem zaczepiłem się w kasynie, gdzie przełożona mnie okradała. Tęskniłem za domem, wpadłem w depresję. Na szczęście po angielsku mówiłem doskonale, więc szybko udało mi się znaleźć pracę w barze, w którym po raz pierwszy traktowano mnie z szacunkiem. Po jakimś czasie zacząłem dorywczo robić tłumaczenia. W końcu znalazłem lepszą pracę w firmie telekomunikacyjnej. Właśnie wtedy pojawiła się propozycja pracy w filmach porno.

Jak?

Latem 2012 r. zostałem zaczepiony w sieci i zapytany, czy bym nie chciał.

Zaczepiony przez kogo?

To był ktoś związany ze studiem Men At Play.

I co odpowiedziałeś?

Pytanie padło na podatny grunt, bo uwielbiam seks i lubiłem się nagrywać. Z drugiej strony – wstydziłem się wciąż tego, że jestem gejem, miałem też kompleksy na punkcie ciała. Ciągle ten wstyd… Zmaganie się ze wstydem, wydaje mi się, jest dużą częścią tego naszego gejowskiego życia… Dziś absolutnie nie wstydzę się tego, co robię – jestem pracownikiem seksualnym: aktorem porno i eskortem. Myślę, ze moja praca w dużym stopniu jest wynikiem mojej walki o tożsamość i wolność ekspresji. Wtedy biłem się z myślami. Pamiętam rozmowę z jednym kumplem. „Ale czego ty się tak naprawdę boisz?”. Odpowiedziałem, że nawet jeśli zwalczę mój wstyd i zacznę robić to, co chcę, to boję się, że mama będzie się za mnie wstydziła, że znajomi będą się za mnie wstydzili. W końcu on zapytał mnie: „A mama odpowiedzialna jest za ciebie i twoje szczęście?”, „A znajomi płacą twoje rachunki?”. Miał rację. Byłem samodzielnym, niezależnym, dorosłym człowiekiem, ale ciągle wstyd i wstyd. Ludziom z Men At Play odpowiedziałem, że się zgadzam pod trzema warunkami – że nie będę nikomu robił loda, nie będę nikomu lizał tyłka i nie będę nikomu dawał tyłka. Na to oni: „Aha, nam to nie pasuje, a ty się może jeszcze zastanów”.

(śmiech) Chyba się zastanowiłeś, bo wszystko to robiłeś zaraz w pierwszych scenach.

(śmiech) Ale minęło dobrych kilka miesięcy.

Jaki był ten pierwszy raz na planie?

Pierwsza moja scena była z filmu „Hooking Up”. Wielki stres, ale mimo to podobało mi się. Wykończył mnie tamten dzień (uśmiech). Nie miałem pojęcia, jak z tego, co nakręciliśmy, miałaby wyjść podniecająca scena, a potem, gdy oglądałem materiał – zobaczyłem, że jest dużo lepiej, niż myślałem. Moim pierwszym partnerem był Hans Berlin – wspaniały, serdeczny facet, dzięki któremu moje pierwsze doświadczenie w branży wspominam dobrze.

Jak to się w ogóle odbywa?

Przychodzisz, rozbierasz się, bierzesz viagrę, na początku zwykle pozujesz do zdjęć w pozach według scenariusza. Są studia – np. Himeros czy Tim Tales – które pozwalają na dużo swobody i naturalności, pozujesz tak, jak lubisz, robisz to, co lubisz – ale w większości jest scenariusz i idziesz po prostu według niego, a potem seks też ściśle według planu.

Nie ma nic złego w byciu posuwanym

Powiedziałeś, że wykończył cię tamten dzień – bo to trwa wiele godzin i na koniec byłeś zwyczajnie wyczerpany?

Czasem dwie godziny, czasem cały dzień, ale nie o to chodziło. W pierwszych kilkunastu scenach, które nakręciłem, byłem pasywny. Nie pasowało mi to, nie czułem się komfortowo. Komunikowałem to, ale jednak godziłem się. Tu otwieramy cały nowy obszar związany – znów – ze wstydem. Ja jestem uniwersalny, bardziej akt niż pas z kilku powodów, ale w porno nie chciałem być pas w ogóle. Bycie pasywnym łączy się dla mnie z większą intymnością, z większym odsłonięciem się, większym przekroczeniem barier. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że dużą rolę w tym moim postrzeganiu odegrała kultura, w jakiej żyjemy: seks gejowski jako taki jest często widziany jako coś nieprzyzwoitego i złego. Ale dodatkowo, ludzie mają większy problem z mężczyznami, którzy w seksie są pasywni. Bycie penetrowanym przez drugiego mężczyznę jest częściej uważane za „degradację” niż penetrowanie mężczyzny; w skrócie: pasyw jest gorszy niż aktyw, bo to „prawdziwy pedał”.

„Nie ma nic złego w byciu posuwanym” – to znów cytat z ciebie.

 Absolutnie. W tym nie ma NIC złego. Mówię tu o własnych traumach, które – mam wrażenie – są doświadczeniem wielu gejów. Jesteśmy wszyscy jakby mentalnie trenowani do tego, by być maczo. Więc ci z nas, którzy po prostu lubią w pupę, muszą się niestety borykać z dodatkową, mówiąc delikatnie, dezaprobatą. W pierwszym roku mojej pracy w porno godziłem się na bycie pas wbrew sobie. Nie wiedziałem, że zdobędę w tym interesie jakąś pozycję, nie umiałem negocjować.

Ta pierwsza scena z Hansem Berlinem była dla Lucas Entertainment.

Tak. Men At Play preferuje facetów trochę starszych – lub dojrzalszych. Ja miałem 28 lat, a wyglądałem na 22. Byłem bardzo szczupły, taki trochę jeszcze twinkowaty… i nie miałem czarodziejskiej różdżki, która nagle na życzenie powiększyłaby mi mięśnie. Koleś, z którym gadałem, wysłał moje fotki do Lucasa. Miałem z Michaelem Lucasem rozmowę przez Skype i tak tam trafiłem, a potem zresztą przez tych pierwszych ludzi dostałem się do studia Men.com, gdzie też nakręciłem kilka scen. Nie rozumiałem, dlaczego ciągle w tym pierwszym roku proponowano mi role pasywów, przecież mam dużego kutasa. Oczywiście nie to, że tylko ci z dużymi kutasami powinni być aktywni, ale w porno zdecydowanie jest taki trend. Po dziewięciu miesiącach i kilkunastu nakręconych scenach stwierdziłem, że zbyt dużo mnie to kosztuje mentalnie: naprawdę wolę być w porno aktywny. Nadszedł koniec tego rozdziału.

Rzeczywiście przestałeś kręcić pasywne sceny.

Tak. Jedna sytuacja szczególnie pomogła mi podjąć tę decyzję. Właśnie w tym czasie złapałem HIV. Tydzień później, nie wiedząc jeszcze o tym, grałem w scenie, która okazała się moją ostatnią pasywną sceną. Nie dość, że trudno było znieść mojego partnera, to jeszcze dostałem poważnego rozwolnienia – nie przypuszczałem nawet, że była to reakcja organizmu na HIV. Nie mogłem się doczyścić mimo wielu prób, to był koszmar. Ale trzeba było wykonać zadanie. Na koniec leciała mi krew z tyłka. Po tym powiedziałem sobie „Nigdy więcej!”. To była moja ostatnia „bottom scene”. Czasem zastanawiam się, że może by jednak wrócić do tego – dla widzów. Ale wtedy przypomina mi się, że widzowie nie zdają sobie sprawy z ceny, jaką za to płaciłem. A skoro już mówimy o cenie – większość widzów w ogóle nie płaci za filmy porno i nie docenia tego, co robimy. Ludzie często gardzą aktorami porno, mimo że ich chętnie oglądają. Gardzą pracownikami seksualnymi, mimo że korzystają z ich usług. Konsekwencje uprawiania tego zawodu są spore – szczególnie, jeśli jesteś pasywem. Jak chcesz kogoś zranić, to wyzywasz jak? Od „kurew”. My, sex-workerzy i sex-workerki, ucieleśniamy „ciemne” zakamarki seksualności, o których ludzie najchętniej by nie mówili, ale które są naturalne i drzemią w każdym – dlatego jesteśmy tak atrakcyjni, a jednocześnie tak nienawidzeni i degradowani. Ja z tym walczę, nie godzę się na to – dlatego właściwie zgodziłem się na ten wywiad. Chcę pomóc zdjąć tabu z tego zawodu i z seksu w ogóle też. Społeczeństwo ma mega problem z mężczyznami, którzy są wrażliwi, którzy okazują słabość, którzy płaczą, którzy mówią o uczuciach, którzy kochają innych mężczyzn, którzy są „zniewieściali”, którzy lubią oddawać się innym mężczyznom, albo nosić make-up lub obcasy. Jeśli nie odpowiadasz założeniom maczo, społeczeństwo nie wie, w jaką szufladkę cię włożyć. Bycie pasywem w seksie często interpretowane jest jako zrzeczenie się męskości lub oddawanie kontroli. Duży błąd. „Dawanie dupy” nie tylko zostawia miejsce na negocjacje w sprawie kontroli, ale tez dla mnie jest jednym z najpiękniejszych sposobów, w jaki możesz połączyć się seksualnie z drugim człowiekiem. Jeśli doszedłeś z tym do ładu, pozbyłeś się wstydu i wszelkich innych uprzedzeń z tym związanych – moje gratulacje.

Masz taką pasywną scenę z Paddy’m O’Brianem, gdzie prosisz go, „by ci włożył”. Jest w tych słowach nie tylko coś erotycznego, ale też właśnie to odsłonięcie się, ta niezgoda na bycie maczo.

(Kayden się uśmiecha) Mówię tam jeszcze: „Nikt nie posuwał mnie tak jak ty” – ale, tak przy okazji, to nie był mój pomysł, to było w scenariuszu (śmiech).

Wstyd – mój wróg numer 1

Nie miałeś żadnego problemu z nagością i z seksem przed kamerą?

Seks przed kamerą nie był dla mnie nowością – wcześniej już filmowałem siebie wiele razy prywatnie i uprawiałem też seks grupowy. Bardziej problematyczne w porno było dla mnie to, że nie masz swobody, robisz to, co ci każą. A co do nagości – jasne, że też miałem problem! Najczęstszą reakcją na nagość jest oczywiście wstyd – mój wróg numer 1. Ale moje pragnienie, by czuć się dobrze w swojej skórze było silniejsze. Chciałem czuć się piękny i wolny, gdy jestem nagi.

Zrobiliśmy w „Replice” nagi kalendarz z kilkunastoma polskimi gejami. Zależało nam, by nagość była pełna – bez zasłaniania, bez zaciemnień. Zauważyłem, że często artyści fotograficy, nawet jeśli robią akty, to tak, by penisa czy tyłka nie było widać – jakby tylko pod tymi warunkami akt stawał się „artystyczny”.

To brzmi tak jakby penis sam w sobie był „w złym guście”. Nie chodzi zresztą tylko o artystyczną fotografię, ale „zwykłą” też. Ciało niekoniecznie jest obiektem sztuki, czasem nim bywa, ale generalnie jest ciałem po prostu. Panuje jednak przekonanie, wynikające, zdaje się, z religii, w której zostaliśmy wychowani, że ciało jest „brudne”, „grzeszne”, jest siedliskiem zła, niecnych przyjemności, więc trzeba je chować, zasłaniać. Penis nie jest grzeszny, penis jest penisem.

Zacząłeś grać w porno, spodobało ci się. Polubiłeś siebie bardziej?

(cisza) To jest trudne pytanie. Bo wpadłem w inną pułapkę. Zacząłem robić to, co mnie ekscytowało, zmierzyłem się z własnym strachem i wstydem, poczułem się wolny i jakiś czas trwała euforia, ale potem zauważyłem, że uzależniłem się od ocen innych, od pozytywnych komentarzy internautów. I w pewnym momencie, w wyniku brania leków na depresję, przybrałem 10kg – ważyłem ponad 90kg po raz pierwszy w życiu – i gdy wtedy wrzuciłem na Instagram fotkę bez koszulki, to pojawiły się komentarze, że jestem „odważny”. A to były te bardziej przyjazne – niektórzy po prostu pisali: „gruby”.

Ile masz wzrostu?

187 cm. I, wiesz, od czasu, kiedy przestałem brać te tabletki, schudłem. Ale zdałem sobie sprawę, jak niebezpieczne jest pozwalanie na to, by ktokolwiek poza tobą, szczególnie ludzie, którzy cię nie znają, zapewniali ci twoje poczucie wartości. I chcę coś dodać tutaj. Antydepresanty mogą wydawać się łatwym i niegroźnym sposobem na radzenie sobie z problemem. Moje na początku działały, ale w końcu doprowadziły mnie do takiego stanu, że miałem apatię, nie mogłem pracować, nie miałem erekcji, nie mogłem mieć wytrysku. A do tego wciąż miałem depresję, nawet myśli samobójcze. Warto się doinformować poza źródłami medycznymi.

HIV

Porozmawiajmy o HIV.

Jasne. Dawaj, dawaj.

W końcu 2017 r., trzy i pół roku po zakażeniu, wrzuciłeś do sieci filmik, na którym outujesz się z HIV. On robi wrażenie. Mówisz, że poszedłeś na imprezę i miałeś seks bez zabezpieczeń z wieloma partnerami. I że było super – i że wtedy się zakaziłeś.

Krąży wiele historii, jak to partner w monogamicznym związku zdradził swego partnera i w ten sposób zakaził siebie, a potem też i jego. I ten drugi, biedny, zaczyna o tym mówić, wszyscy go żałują. Ja też współczuję, ale chciałbym, by w obiegu były też inne narracje. Nie zostałem przez nikogo zdradzony – poszedłem się bzykać i to był ekstra wieczór. I tu znów często jest to moralizowanie, więc chcę podkreślić, że moim planem była zabawa i seks, przyjemności, łączenie się z innymi ludźmi, NIE ryzykowanie życia, NIE głupota. Taka zbitka myślowa jest bardziej niebezpieczna niż HIV. Wcale nie zmniejsza liczby zakażeń, natomiast zwiększa poczucie winy u ludzi, którzy żyją z wirusem HIV i w związku z tym zmniejsza prawdopodobieństwo, że ta osoba będzie brała leki na HIV – na czym tracimy wszyscy. Poza tym, zawstydzanie ludzi powoduje strach, a ludzie, którzy się boją, unikają tematu i nie chodzą się badać. Wstyd nie jest tylko moim wrogiem. Mam prawo do seksu, a jeśli coś złapię, to mam prawo do opieki, bo płacę podatki, jak inni, którzy też korzystają z ochrony zdrowia. Jednocześnie muszę zrobić zastrzeżenie. Termin „seks bez zabezpieczeń” nie jest już tożsamy z „seksem bez prezerwatywy”. Dziś możesz mieć seks bez prezerwatywy, który nie jest „seksem bez zabezpieczeń”, bo np. PrEP może być twoim zabezpieczeniem. Mamy też testy (tu warto pamiętać, że HIV zwykle pokazuje się na testach dopiero po 3-4 tygodniach), mamy PEP (terapia stosowana w ciągu 72 godzin po potencjalnym zakażeniu – przyp. „Replika”). No i znamy zasadę „Niewykrywalny = Niezakażający” (moim zdaniem, lepsze byłoby słowo „nieprzekazujący”), czyli, że od kogoś, kto ma wirusa na niewykrywalnym poziomie, nie można złapać HIV. Prezerwatywa nie jest jedynym zabezpieczeniem. Na dodatek, co też znaczące – prezerwatywy były przez lata promowane w społeczności gejowskiej na zasadzie gróźb: załóż prezerwatywę, bo inaczej umrzesz na AIDS – zaczęły się więc kojarzyć z niebezpieczeństwem, z chorobami, ze śmiercią. Nic dziwnego, że ludzie już na to nie reagują.

Na filmiku opowiadasz o swej reakcji na diagnozę. Czułeś wstręt do siebie, myślałeś, że twoje życie jest skończone, chciałeś się schować przed całym światem. Do tego w 2016 r. nagrałeś filmik na YouTube o uzależnieniu od metamfetaminy. Czy to uzależnienie pojawiło się po otrzymaniu diagnozy?

Nie od razu. Moja historia z narkotykami nie skończyła się zupełnie po tym klipie, ale zdecydowanie najgorsze były lata 2014-2016, czyli tuż po diagnozie. Nowy w Londynie, gej, sex-worker. Do tego z HIV. Czułem się bezwartościowy. Narkotyki były skutecznym sposobem, by poczuć się lepiej i schować się. Zacząłem oczywiście brać leki na HIV, ale zacząłem też brać metamfetaminę, która powodowała, że moja odporność (już obniżona przez HIV) wzrastała bardzo wolno i osiągnięcie niewykrywalności wirusa trwało u mnie dziewięć miesięcy – bo miałem nieregularny tryb życia, bo zapominałem brać leki itd. W końcu się udało. Ale myślę, że jednym z najważniejszych wydarzeń tego czasu było to, że jeszcze zanim mój poziom wirusa spadł do niewykrywalnego, mój lekarz powiedział mi, że mogę po prostu wracać do pracy w filmach porno i wcale nie muszę mówić partnerom, że mam HIV – bo nie stanowię dla nich żadnego ryzyka, jeśli używam kondomów. Parę miesięcy później osiągnąłem poziom niewykrywalny, co znaczy jeszcze więcej, przynajmniej tutaj w Anglii. (Kayden wstaje, zaczyna chodzić po pokoju) W wielu krajach – np. w Polsce, a także w 19 stanach USA – niepowiedzenie partnerowi przed seksem, że się ma HIV, jest przestępstwem. Absolutnie nie powinno tak być. W Wielkiej Brytanii nie muszę mówić, gdy nie stanowię dla partnera ryzyka. Wielu osobom się to nie podoba, ale ma to sens – jeśli powiem komuś i ten ktoś jest ignorantem, to swymi uprzedzeniami i niewiedzą może zrobić krzywdę mi – a nie ja jemu. On nie ryzykuje nic. Ale ja i tak czułem jakiś „moralny” obowiązek, że powinienem się wyoutować z HIV, czułem, jakbym oszukiwał ludzi, z którymi miałem seks – mimo że nie stanowiłem dla nikogo ryzyka. A poza tym okazało się, że byłem w kolejnej „szafie”, i to po tylu latach walki z własnym wstydem. Bałem się, że ktoś się dowie, że mam HIV i będę skończony. I w tym strasznym okresie poznałem wspaniałych aktywistów, którzy zmienili moje życie. Więcej; dzięki którym znalazłem mój życiowy cel. Przede wszystkim mam na myśli Davida Stuarta, niesamowitego działacza, który żyje z HIV od wielu lat, przeżył wczesną epidemię AIDS w latach 80. Wie dużo o HIV/AIDS, jest jednym z największych ekspertów od chemseksu na świecie, zna to z autopsji. David połączył mnie z Impulse London, organizacją działającą na rzecz walki z HIV/AIDS. Stopniowo zacząłem przekierowywać uwagę z siebie na innych ludzi, którzy potrzebują pomocy i wsparcia bardziej niż ja, szczególnie młodych. Dziś jestem szefem działu rzecznictwa w Impulse. Działanie na rzecz eliminacji stygmy związanej z HIV/AIDS stało się celem mojego życia. To właśnie Impulse dał mi siłę, żeby powiedzieć światu, że mam HIV. Jestem bardzo wdzięczny.

Lady Gaga

Z jakimi reakcjami spotkałeś się po opublikowaniu comingoutowego filmu? Jak zareagowała branża?

Reakcje były różne. Dużo osób okazało mi wsparcie. Niektóre próbowały mnie przekonać, że to był zły pomysł. Rozumiem dlaczego, na początku to był koszmar, ale z czasem zacząłem czuć silę, którą ta decyzja mi przyniosła. Moja relacja z samym sobą się polepszyła, pogłębiła. Zacząłem chodzić na psychoterapię, która bardzo mi pomogła – jedna z najlepszych decyzji mojego dorosłego życia. I cały czas pomaga. Któregoś dnia moja najlepsza przyjaciółka wysłała mi link do TED talk „Everything you think you know about addiciton is wrong” („Myślisz, że wiesz coś o uzależnieniach, ale jesteś w błędzie” – przyp. „Replika”), który zmienił moje życie. To był Johan Hari, autor książek m.in. o tym, że wojna z narkotykami stała się wojną z ludźmi, którzy je biorą, a to tylko zwiększa liczbę uzależnionych. Polecam jeszcze jedną jego TED talk: „Th is could be why you’re depressed or anxious” („Oto dlaczego możesz mieć depresję” – przyp. „Replika”) o tym, jak okłamuje się nas, że na wszystko można po prostu wziąć tabletkę. Dzięki jego książkom i wystąpieniom zacząłem odzyskiwać chęć do życia, zacząłem kochać samego siebie, czego mi zawsze brakowało. Mniej więcej wtedy wyszła też piosenka Lady Gagi „Th e Cure”, gdzie ona śpiewa: „If… (Kayden milknie, widzę, że powstrzymuje łzy… długa cisza) Ona śpiewa: If I can’t find the cure, I’ll fix you with my love. (Jeśli nie znajdę lekarstwa, uleczę cię miłością – przyp. „Replika”) (cisza) Pamiętam, jakie wrażenie te słowa na mnie zrobiły. Przeszyły mnie na wylot. Miłość i życzliwość. Usłyszałem w tym instrukcję dla mnie. Obiecałem sobie, że choć nie jestem w stanie znaleźć lekarstwa na to gówno, zrobię wszystko, co mogę, by uśmierzyć cierpienie ludzi, nie tylko tych, którzy mają HIV, ale tych, którzy cierpią z powodu opresji. Będę walczył z uprzedzeniami wokół HIV/AIDS całą moją siłą, bo to uprzedzenia są podstawą tej epidemii. Gdy czytałem o historii AIDS z lat 80., nie mogłem uwierzyć, jak tragicznie zajmowano się tym problemem.

Nie tylko wirus okazał się zabójczy, prawda? Homofobia zabijała. Zestaw leków, który sprawił, że HIV przestał być wirusem śmiertelnym, można byłoby wynaleźć dużo wcześniej, gdyby przeznaczano więcej pieniędzy na badania od samego początku, gdyby poświęcono więcej uwagi „gejowskiej zarazie”. Widać to np. na filmie dokumentalnym „Jak przerwać zarazę”.

Dokładnie.

Widzę, jaką pasję wzbudza u ciebie temat HIV/AIDS. (Kayden cały czas chodzi po pokoju)

Czy wiesz, że w USA aż połowa ludzi żyjących z HIV nie ma dostępu do leczenia? W Wielkiej Brytanii tylko niecałe 3% osób zdiagnozowanych nie jest objętych leczeniem i to są ludzie, którzy nie leczą się nie z przyczyn systemowych, bo system ich obejmuje – tylko z przyczyn kulturowych, religijnych, bariery językowej czy innych. W Londynie są świetne kliniki, jak 56 Dean Street i Bloomsbury, ale w małych miasteczkach służba zdrowia pozostawia wiele do życzenia. A wśród młodych ludzi LGBTQ+ w Londynie liczba zakażeń ostatnio niestety wzrasta. A rzecznictwo też jest niewystarczające, choć pewnie jest lepsze niż w Polsce. Słyszałem historię na przykład taką: mój znajomy miał seks z jednym kolesiem i ten koleś zapytał go o HIV po seksie (to jest zresztą osobny temat: jeśli pytać, to chyba należałoby przed seksem, a nie po?). Znajomy odpowiedział, że ma HIV, ale na niewykrywalnym poziomie, więc luz – ale tamten i tak wpadł w panikę. Więc znajomy powiedział: „Chodź, zabiorę cię na pogotowie, tam ci wyjaśnią, zobaczysz, że mówię prawdę, nie masz się czym martwić”. I co? Pojechali, a na pogotowiu powiedziano temu kolesiowi, że to było nieodpowiedzialne ze strony mojego znajomego i że ryzyko zakażenia występuje. BZDURA! Nie występuje, to jest fakt! Gdyby to zdarzyło się mnie, rozważyłbym kroki prawne wobec tego pogotowia.

Jest sporo uprzedzeń i niewiedzy również właśnie wśród samych gejów. Łukasz Sabat, Mister Gay Poland 2018, ujawnił w naszym wywiadzie, że jest na PrEPie (Kayden zaczyna bić brawo) i że żyje w otwartym związku. Ile negatywnych komentarzy dostał, ile hejtu – nawet nie możesz sobie wyobrazić.

Oj, uwierz mi, mogę, mogę. Łukasz, pozdrowienia dla ciebie. Robisz dobrą robotę dla naszych braci, sióstr i niebinarnych ludzi LGBTQ+.

No, OK, może i możesz (śmiech). Jeszcze raz to powiem: Kayden, widzę, z jaką pasją mówisz o HIV/AIDS. (Kayden siada)

Bo jestem WKURWIONY!!! (śmiech) I tak się hamuję. Wiesz, ile pracy włożyłem w to, by być cierpliwym i nie wrzeszczeć na ludzi, jeśli nie przyjmują tych informacji? (śmiech) Dawno byśmy mieli załatwiony cały problem HIV/ AIDS, gdyby nie uprzedzenia, gdyby nie fobia na seks, gdyby nie homofobia. Mózg mi się lasuje, gdy wspominam, jak sam się czułem sześć lat temu zaraz po diagnozie. Gdy wreszcie poczułem się gotowy, by ujawnić wszystkim, że mam HIV – a wierz mi, było to trudne – miałem już wsparcie Impulse i innych. Ale zaraz potem zacząłem się zastanawiać: „Halo, a gdzie są inne gwiazdy porno? Jest mnóóóóóstwo gwiazdorów porno z HIV. A mówi o tym ich mały promil. I wiedziałem o tym, że istnieją. Nie rozumiałem, dlaczego żadnego z nich nie widziałem i nie słyszałem, gdy było mi to najbardziej potrzebne – tuż po diagnozie. Wtedy czułem, jakbym był sam. Zupełnie sam. Dlatego teraz jestem taki głośny. Prawdopodobnie najgłośniejszy. „Th at pornstar with HIV!”. I nie przeszkadza mi to już. I dziś już wiem, jak wielu ludzi żyje z HIV, jacy to są wspaniali ludzie. Nie mówię tylko o aktorach porno, jak François Sagat lub Boomer Banks, czy też innych aktywistach, jak David Stuart, Jose Ramos, Greg Owen, Bruce Richman, Rebecca Tallon-De Havilland, Winnie Sseruma, Shamal Waraich, Alex Schneider, którzy sami mają HIV, ale też o ludziach jak Mr Pam, Phil Samba, Aeden J. Wolton lub Jason Domino, czyli nieustraszonych działaczach, którzy nie mają HIV i walczą po naszej stronie, wielu z nich bierze PrEP. Polecam obejrzeć projekt „Porn 4 PrEP” i zerknąć na organizację Impulse, Prepster i poczytać na temat kampanii „U equals U” (Prevention Access) („Niewykrywalny = Niezakażający” – przyp. „Replika”). Polecam też kanał Davida Stuarta na YouTube. Wielu młodych ludzi, i zresztą nie tylko młodych, gdy dostają diagnozę, czują, że świat im się zawala – nie musi tak być. Tych psychicznych załamań możemy uniknąć. Można żyć pełnią życia, mając HIV, można też mieć wspaniałe życie seksualne i dzieci bez HIV. Natomiast prawda jest taka, że coming out z HIV w pierwszym okresie niekoniecznie pomógł mojej popularności w biznesie porno. Tyle, że mnie już się zmieniły priorytety.

I nadal grasz.

W 2017 r. o mało tego nie rzuciłem, ale nie chciałem być tym „pornoaktorem z HIV, który odszedł”. O nie! A potem forma wróciła, i jestem! (śmiech) I dziś, kiedy wszyscy wiedzą albo przynajmniej mają dostęp do tej informacji o mnie, mam więcej fanów niż kiedykolwiek.

Single as fuck!

Kayden, jak fakt, że jesteś eskortem i gwiazdorem porno, wpływa na twoje życie seksualne i życie miłosne, związki?

Niełatwy temat. Miałem problem z jednym i z drugim. Generalnie uważam, że ludzie, a przynajmniej spora część, nie zostali zaprojektowani do życia w monogamicznych związkach – a są wtłaczani w te normy. Ja w każdym razie na pewno nie nadaję się do monogamii. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że niepotrzebnie ciągle dążę do tego, by mieć chłopaka. Kultura nam podpowiada, że jeśli jesteś sam, to zawodzisz jako człowiek – nikt cię nie chce, jesteś nic nie wart. Kupowałem to – a jednocześnie w związkach zwykle czułem się niepewnie. Nie funkcjonowałem dobrze jako połowa jakiejś niby-całości; nigdy, będąc w związku, nie czułem się naprawdę silny. Dziś, gdy pada pytanie, czy mam chłopaka, to wręcz samoistnie robi mi się skrzywiona mina: „Nieeeee! Nie mam chłopaka, co za pomysł!” To nie znaczy, że nie mam systemu wsparcia – mam przyjaciół, mam fuck-buddies, mam ludzi, których kocham i o których dbam, gdy tego potrzebują i którzy się mną opiekują, gdy ja tego potrzebuję. Ale chłopak? Nie. Nie chcę być nikomu „przypisany”. Jeśli ty masz potrzebę mieć chłopaka, to miej. Tylko może czasem bądź też sam, byś nie zapomniał, kim sam dla siebie jesteś. Ja nie chcę. Nie zarzekam się, może kiedyś to się zmieni. Ale na razie I am single as fuck! A co do samego seksu w życiu prywatnym – nie, żebym narzekał, ale nieraz ludziom się wydaje, że skoro jestem eskortem, to znaczy, że mam ochotę na seks bez przerwy i że można mnie ot tak dotykać, łapać za tyłek, bo mi się to po prostu musi podobać. Nie cierpię być łapany za tyłek czy w ogóle dotykany bez pozwolenia, znienacka, bez kontekstu. Albo traktują mnie jak „zdobycz”, nie chcą tak naprawdę uprawiać seksu ze mną, tylko zrealizować swą fantazję o seksie z „tym gwiazdorem porno”. Albo zakładają z góry, że jako eskort na pewno mam nie tylko HIV, ale też mnóstwo innych chorób przenoszonych drogą płciową. Tymczasem eskorci, jeśli tylko mają dostęp do badań, to badają się dużo częściej niż inni, to sprawa nie tylko zdrowotna, ale zawodowa.

Jest świetny filmik na YouTube, gdzie mówisz o tym, że masz chlamydiozę.

I że nie będę tego ani ukrywał, ani się wstydził. Tak, miałem. Wiele razy. Edukacja dotycząca chorób przenoszonych drogą płciową jest często beznadziejna – uczy się tylko, jak straszne są objawy oraz co robić, by się nie zakazić – przeważnie abstynencja lub prezerwatywy. A jeśli już się człowiek zakazi, to co? Nic, tylko samobójstwo popełnić z poczucia winy? (śmiech) Infekcje przenoszone drogą płciową są normalną ludzką sprawą, polecam TED Talk „STIs aren’t consequences. They’re inevitable” („Choroby przenoszone drogą płciową nie są rezultatem czegoś – są nie do uniknięcia” – przy. „Replika”).  

Uderzające jest, jak ludzie nie mają problemu z mówieniem o chorobach pod warunkiem, że one nie dotyczą płciowości.

Po raz kolejny wchodzi tu wstyd przed seksem jako takim.

Jak bardzo seks przed kamerą rożni się od tego, który masz prywatnie?

Może się bardzo różnić, a może nie bardzo. W seksie przed kamerą nie ma intymności, ale tylko, jeśli założysz, że intymność może pojawić się wyłącznie w seksie między dwoma osobami. A to jest złe założenie, przynajmniej w moim przypadku. Miałem wiele pięknych, intymnych chwil z więcej niż dwoma ludźmi i z kamerą wokół nas. Są gwiazdorzy, z którymi kompletnie nie „klika”, ale dobrze robią swą robotę, a są tacy, którzy zakochują się na planie w partnerze. I są tacy, których nie chciałbyś więcej spotkać i tacy, z którymi chciałbyś mieć seks poza kamerą. Teraz portale jak OnlyFans, JustForFans (gdzie aktorzy mogą wrzucać własne filmy „domowej” roboty i mieć kontakt z fanami bez pośrednictwa tradycyjnych studiów filmowych – przyp. „Replika”) dają nowe możliwości i jestem tym podekscytowany – jestem moim własnym szefem, sam decyduję, co filmować, co wrzucać do sieci, z kim, gdzie i kiedy. W wytwórniach czasem nawet nie płacą ci, jeśli nie masz wytrysku. W OnlyFans sam widzę, co moi fani lubią. Sam promuję własne materiały, sam wchodzę w kontakt z fanami.

Po prostu lubisz uprawiać seks przed kamerą.

O, tak. Uwielbiam. Uwielbiam naprawdę.

Moje czerwone szpilki

Mówiłeś, że w przyszłości chciałbyś też reżyserować porno.

Nie tylko. W tej chwili pracuję nad projektem nie-porno „How 2 Stay Positive When U Test Positive” – to jest serial, który już jest na moim YouTube i ostatni odcinek właśnie kręcę. Do tego też będzie filmik z wywiadami z niesamowitymi ludźmi zajmującymi się sprawami HIV/AIDS i żyjącymi z HIV – taki poradnik dla nowo zdiagnozowanych. Poza tym, w tym roku nakręcę dwie sceny porno, które napisałem i zaplanowałem, i które mają na celu podniesienie świadomości dotyczącej HIV/AIDS – jedna z nich będzie moją pierwszą sceną bez prezerwatywy. Obie są finansowane przez Impulse. Nie mogę się doczekać.

Właśnie. W porno od wielu lat seks bez prezerwatyw jest normą, a ty zawsze prezerwatywę miałeś. Dlaczego?

Na początku dlatego, że bałem się, że jej brak sprowokuje pytania o HIV, na które nie byłem gotowy. Od paru lat powód jest inny. Nie boję się żadnych pytań, nie boję się o żadne ryzyko przekazania HIV innym. Mam szczęście – mam dostęp do darmowej opieki i lekarstwa, które powodują, że nie będę miał AIDS, ale połowa moich widzów, którzy żyją z HIV, nie ma dostępu do tych leków, nawet w Stanach! Epidemia wciąż trwa i promowanie kondomów może wielu ludziom ocalić życie. Nie wydaje mi się, że byłoby sprawiedliwe, gdybym wykorzystywał swój przywilej na koszt tych, którzy go nie mają.

Z okazji World AIDS Day biegłeś w maratonie w Londynie, z którego dochód szedł na walkę z HIV/AIDS.

To nie był maraton – tylko 10 km, a i tak myślałem, że zejdę! (śmiech)

Widziałem też jedną twoją reklamę, w której masz na sobie szpilki i damską perukę.

Nie miałem fantazji bycia drag queen, ale noszenia szpilek – tak! W dzieciństwie, jak mamy nie było w domu, to podkradałem jej szpilki i biżuterię i nosiłem. Byłem naprawdę przegiętym chłopcem. Gdy miałem 11 lat, zakochałem się w koledze i ja byłem jego „dziewczyną”. Tak, tak, nie bądź taki zdziwiony! To kolejny przykład, jak kultura wymusza na nas, mężczyznach, tzw. męską postawę. A w dorosłym życiu to przegięcie jakoś mi się ulotniło… chyba (Kayden śmieje się i robi przegięte pozy). Mężczyzna musi być all blue – no pink. Fuck that! Na tamtym filmiku to są moje własne szpilki, kupiłem je dla siebie, są czerwone i wysokie, tzw. hooker heels, no bo w końcu jestem sex-workerem, nie? Niezbyt dobrze jeszcze mi idzie chodzenie w nich, ale zamierzam się nauczyć! (śmiech)

A jak bywasz w Polsce, to jesteś rozpoznawany?

Czasem. Natomiast jak pójdę do gejowskiego klubu, to zawsze. I powiem ci, że w ciągu ostatnich dwóch lat coś się zmieniło – jest inna rozmowa, ludzie podchodzą i zwykle dziękują i za porno, i za moją pracę jako aktywisty, co ma dla mnie ogromne znaczenie.

Co byś dodał na koniec?

Dwie rzeczy. Wiesz, gdybym mógł cofnąć czas, to może niektóre rzeczy zrobiłbym inaczej, ale nie chciałbym nie mieć HIV. HIV nadał nowe znaczenie mojemu życiu. Jestem szczęśliwszy i zdrowszy, niż kiedykolwiek, również mentalnie. Chcę, by każdy, kto ma HIV, to usłyszał: Moi drodzy, jeśli chodzi o waszą wartość jako ludzi, ten wirus nie ma ŻADNEGO znaczenia. Zasługujecie na taki sam szacunek i miłość, bez względu na status. Jesteście piękni. I nie jesteście sami. A druga rzecz: epidemia HIV/AIDS nie skończyła się w latach 90. Wciąż trwa. Jestem jednym z 38 milionów ludzi, którzy żyją z tym wirusem. Naprawdę warto się doedukować i pamiętać, że to dotyczy nas wszystkich, bo jesteśmy jednym organizmem. A życzliwość w stosunku do drugiego człowieka waży więcej niż złoto. Jest pewnie nawet cenniejsza niż powstrzymanie HIV.

Tekst z nr 83 / 1-2 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Minus z plusem

O tym, jak to jest być w związku z facetem, który żyje z HIV, o kampanii „Niewykrywalni”, o tym, dlaczego wciąż wielu ludzi reaguje na HIVowy coming out zerwaniem znajomości a także o tym, jakie miśki kręcą go najbardziej, z ADAMEM MIKUSZEWSKIM (na zdjęciu z lewej) rozmawia OSKAR MAJDA

 

Foto: materiał kampanii „Niewykrywalni”

Przez pięć lat byłeś partnerem Tomka Siary, społecznika HIV/LGBTQ, który niedawno wyoutował się publicznie jako osoba żyjąca z HIV, a obecnie jest twarzą kampanii społeczno-edukacyjnej „Niewykrywalni” (patrz: wywiad w „Replice” nr 77). Jak się poznaliście?

Na portalu randkowym Planet Romeo w 2012 r. Miałem wtedy 32 lata. Mieszkałem w Warszawie a Tomek we Wrocławiu. Na początku był więc to kontakt całkowicie wirtualny. Na tyle jednak nam się dobrze rozmawiało, że zdecydowałem się odwiedzić Tomka. Nasza pierwsza randka była niewinna i romantyczna. Pięć godzin włóczyliśmy się po mieście, rozmawialiśmy. Na drugą randkę w realu przyszło nam czekać kolejny miesiąc.

Czemu?

Praca plus odległość między Warszawą a Wrocławiem zrobiły swoje. Ale dużo przez ten miesiąc rozmawialiśmy – tak, by randki numer dwa nie przeznaczyć tylko na rozmowy… (śmiech)

Jak się dowiedziałeś, że Tomek jest seropozytywny?

Powiedział mi przez telefon między pierwszą a drugą randką. Wiem, że ta rozmowa kosztowała go wiele nerwów i długo się do niej przygotowywał.

Jak zareagowałeś?

Dobrze to pamiętam. Spytałem go: „No i?”.

Tylko tyle? Wiesz pewnie, że dla wielu facetów, niestety, taka informacja zmienia wszystko.

Tylko i wyłącznie z powodu podstawowych braków edukacji dotyczących tego, czym są HIV i AIDS. Od wielu lat osoby żyjące z HIV, które znajdują się pod stałą opieką lekarską i są skutecznie leczone terapią antyretrowirusową (ARV), nie są jakimkolwiek zagrożeniem dla siebie i najbliższych. Kampania „Niewykrywalni”, w której organizacji współuczestniczę, ma na celu przekazanie tej wiedzy jak największej liczbie odbiorców.

A Ty gdzie tę wiedzę posiadłeś?

Dzięki pracy poznałem bardzo dużo osób żyjących z wirusem HIV.

Czym się zajmowałeś?

Byłem streetworkerem.

Czyli?

Pracowałem jako wolontariusz w ramach projektu Lambdy Warszawa. Chodziliśmy w parach po warszawskich klubach, rozdawaliśmy ulotki na temat wirusa HIV, prezerwatywy, namawialiśmy do badań i udzielaliśmy podstawowych informacji dotyczących tego jak uniknąć zakażenia.

Czemu zdecydowałeś się na taką działalność?

Miałem bodajże 16 lat, gdy okazało się, że mój bardzo dobry znajomy, fantastyczny człowiek, żyje z HIV. To były lata 90. Informacja o tym, że ktoś jest seropozytywny, praktycznie oznaczała śmierć towarzyską. Takie osoby żyły w poczuciu odrzucenia, ciągłym strachu, że ktoś pozna i rozgłosi ich „wstydliwy sekret”. Nie potrafiłem się z tym pogodzić. Chciałem edukować i walczyć ze stygmatyzacją, wykluczeniem oraz przekłamaniami dotyczącymi osób żyjących z HIV. Dzięki temu, że byłem otwarty i tolerancyjny, kilkoro ludzi, których znałem, wyoutowało się przede mną jako osoby seropozytywne, zwierzyło ze swoich obaw, lęków, dramatów. Bardzo chciałem je wesprzeć nie tylko dobrym słowem, ale też czynem.

Miałeś jakieś kontakty seksualne z osobami seropozytywnymi przed Tomkiem?

Tak. Kiedy osoba seropozytywna przyjmuje regularnie leki antyretrowirusowe (ARV) i ma niewykrywalny poziom wiremii, nie można się od niej zakazić HIV.

Tomek mówił w naszym wywiadzie, że zdecydowaliście się zrezygnować z prezerwatyw.

Owszem. To był mój pomysł. Tomek był w stałym kontakcie z lekarzem, miał od lat niewykrywalną wiremię. Żyliśmy w monogamicznym związku. Z mojej perspektywy prezerwatywa po prostu nie była potrzebna.

A z perspektywy Tomka?

On miał więcej oporów. Udało mi się je przełamać, choć nie do końca. Przez cały czas trwania naszego związku, a byliśmy razem do zeszłego roku, Tomek namawiał mnie do bardzo częstych badań. Przypominał, że w każdej chwili możemy wrócić do używania prezerwatyw. Ale ja sobie wcześniej przemyślałem: „za” i „przeciw” takiej sytuacji

Jakie były „przeciw”?

W systemie krwiodawstwa wciąż działa zasada, że jeśli się ma zakażonego partnera, nie można oddawać krwi, nie mogłem więc dłużej być honorowym krwiodawcą, co było dla mnie ważne.

Co jeszcze?

Tak naprawdę tylko to. Umówiliśmy się z Tomkiem na monogamiczny związek. Po pół roku przeprowadziłem się do Wrocławia, zamieszkałem z Tomkiem. Wrocław stał się moim domem, mieszkam tu do dziś, mimo że już nie jesteśmy razem. Pozostaliśmy zresztą przyjaciółmi.

Jak często badaliście się?

Tomek co trzy miesiące. To element jego terapii. Ja z uwagi na Tomka, który cały czas obawiał się, że mogę się zakazić, badałem się mniej więcej co pół roku. Czasami kiedy łapałem przeziębienie, Tomek nie dawał mi spokoju, dopóki nie poszedłem na badania.

Sam nie miałeś obaw?

Nie. Powtarzam po raz kolejny: Tomek badał się regularnie i cały czas miał niewykrywalną wiremię. Jak niby miałbym się zakazić?

Teraz zdecydowaliście się opowiedzieć o waszym związku, związku „plusa” z „minusem”, w ramach kampanii „Niewykrywalni”

Ta kampania ma dla Tomka ogromne znaczenie. Planował ją od lat. Chciał pokazać, że z HIV da się obecnie żyć pełnią życia. No i, że związki pomiędzy osobami seropozytywnymi i seronegatywnymi nie tylko są możliwe, ale też bezpieczne. Wielokrotnie mi powtarzał, że to mnie zawdzięcza swoje „drugie”, spełnione życie, że beze mnie pewnie wiele kolejnych lat spędziłby w samotności. Gdy zostałem wybrany na Mr. Bear Poland 2017, zorganizowaliśmy panel dyskusyjny na temat par, w których jeden z partnerów jest pozytywny. Z uwagi na to, że Tomek nie był jeszcze wtedy wyoutowany jako osoba żyjąca z HIV, opowiedziałem o swoich doświadczeniach, zaznaczając, że dotyczą one „jednego z moich poprzednich związków”. Zainteresowanie tematem przeszło nasze oczekiwania i zainspirowało Tomka, by podjąć się wyzwania stworzenia kampanii o tematyce HIV/AIDS. Półtora roku później wziął udział w wyborach na Mr. Bear Poland, aby ewentualne zwycięstwo wykorzystać do promocji kampanii opowiadającej o tym jak się żyje z HIV.

Plan się udał, bo Tomek zdobył tytuł Mr. Bear 2019 a jego wymarzona kampania stała się faktem. Twoja twarz też pojawia się na plakatach, ale robisz też więcej, prawda?

W lutym br. wziąłem udział w kolejnym, zorganizowanym we Wrocławiu, panelu dyskusyjnym poświęconym parom plus/minus. Opowiadałem o doświadczeniach z perspektywy „minusa”, a Tomek – „plusa”. Przywołaliśmy rezultaty badań PARTNER 2, które jednoznacznie pokazały, że zakażenie się HIV od pozytywnego partnera, który się leczy i ma stale niewykrywalną wiremię, nie jest możliwe. Po części oficjalnej poznaliśmy kilka par HIV+/HIV-, które podzieliły się z nami swoimi doświadczeniami w tym temacie. Bo przecież Tomek i ja to nie jedyna taka para w Polsce!

Możesz opowiedzieć coś o doświadczeniach tych innych par?

Bardzo przypominają one moje z Tomkiem przeżycia. W takich związkach osobom seronegatywnym zazwyczaj łatwiej jest zaakceptować zaistniałą sytuację. Pozytywni partnerzy natomiast często zmagają się z wątpliwościami i lękami, które w świetle wyników badań PARTNER są nieuzasadnione – nie ma możliwości zakażenia. Niestety, wielu moich znajomych, którzy żyją z HIV, potwierdza, że bardzo trudno jest im znaleźć partnera. Dokonanie coming outu jako osoba z HIV na randce w Polsce w najlepszym razie oznacza zazwyczaj koniec znajomości.

W najlepszym razie?

Bardzo często jako „bonus” osoba pozytywna zostaje oceniona i zaszufladkowana. To jest dla nich najgorsze. Padają pytania w stylu: „To ilu miałeś partnerów, że się zakaziłeś?”, „Jak ty się prowadzisz, że złapałeś HIV?”. Generalnie wydźwięk podobnych rozmów jest taki, że osoba pozytywna jest sama sobie winna, bo najpewniej pół życia spędziła w darkroomie.

Czy jako aktywista zauważasz na przestrzeni lat zmianę na lepsze?

Ostatnio nie spotkałem osoby, która bałaby się zakażenia wirusem HIV przez ukąszenie komara, co kiedyś było nierzadkie. Generalnie jednak nie jest dobrze. Osoby żyjące z HIV nadal podlegają bardzo silnej stygmatyzacji.

Co jest według ciebie źródłem tej sytuacji?

Brak wiedzy na temat wirusa i źródeł zakażenia. To, że w naszym kraju tylko kilka osób powiedziało publicznie, że żyje z HIV, nie jest efektem przypadku. Poziom nietolerancji jest wciąż bardzo wysoki. Mam wielką nadzieję, że kampania „Niewykrywalni” choć trochę to zmieni. Sam staram się otwarcie mówić o HIV, tłumaczyć. Każdy, kto dysponuje wiedzą na ten temat powinien to robić. HIV nie może być tabu.

Czy ty sam spotkałeś się ze stygmatyzacją, gdy wyznałeś, że byłeś w związku z osobą pozytywną?

Oczywiście. Zdarzało się, że moi rozmówcy nie wierzyli, że nie jestem pozytywny. Dla takich osób nie ma znaczenia czy osoba żyjąca z HIV jest pod opieką lekarza, czy bierze leki antyretrowirusowe, czy ma niewykrywalną wiremię. Według nich jak ktoś ma HIV, to zakaża w każdej sytuacji i koniec. To oczywiście jest absurd nie mający żadnego, powtarzam, żadnego poparcia w rzeczywistości.

Udało ci się kiedykolwiek przemówić swemu rozmówcy do rozsądku?

A wiesz, że tak! W realu ludzie dużo rzadziej reagują agresją – jak to zazwyczaj ma miejsce w internecie. Jeśli tylko chcą słuchać… Za mną stoją racjonalne argumenty i badania, choćby wspomniane już PARTNER 2. Najmocniej trafi a jednak argument, że po rozstaniu z Tomkiem oddawałem krew w Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa. Co prawda, teraz trochę wkręciłem się w tatuaże i piercing, co wyklucza krwiodawstwo, ale to już inna bajka. W każdym razie sporo ludzi wręcz nie dopuszcza myśli że osoba seronegatywna (niezakażona) może w ogóle wziąć pod uwagę nawiązanie relacji intymnej z osobą pozytywną. Standardowa pierwsza reakcja to „szok i niedowierzanie”. Potem przychodzi faza stygmatyzacji, w której poddawana jest w wątpliwość moralność pozytywnego partnera i zdrowy rozsądek negatywnego.

Co robisz w życiu poza aktywizmem LGBTQ?

Jestem barmanem w księgarni.

Słucham?

(śmiech) Księgarnia Hiszpańska we Wrocławiu, bardzo ciekawe miejsce – księgarnia, bar, sala koncertowa. Lokal „human friendly”, że tak powiem. Spotykają się w nim działaczki ze strajku kobiet, Wiosny, partii Razem, Amnesty International. Eventy organizuje u nas wrocławska Kultura Równości.

Zarówno ty jak i Tomek zdobyliście tytuły Mr. Bear Poland. Tomek potraktował wybory jako wstęp do kampanii „Niewykrywalni”. A jaka była twoja motywacja?

Mniej szlachetna (śmiech). Chciałem się zabawić. Choć nie tylko. Zależało mi też na tym, by dołożyć cegiełkę do nagłośnienia działalności stowarzyszenia Bears of Poland, które jest jedną z największych organizacji LGBTQ w Polsce i jednym z niewielu stowarzyszeń zrzeszających miśki w Europie. Bears of Poland działają prężnie – praktycznie co tydzień jest gdzieś w Polsce organizowany jakiś event przez miśki i dla miśków. W roku ma miejsce aż sześć dużych, ogólnopolskich imprez. Dla porównania w Irlandii są trzy miśkowe imprezy w roku, w Niemczech ze cztery, na Węgrzech dwie. Od dwóch lat współpracujemy też z polskim środowiskiem fetyszowym. Byliśmy obecni na zorganizowanych po raz pierwszy w Polsce w 2017 r. wyborach Mr. Rubber Poland. Adam Muś, Mister Bear Poland 2018, chętnie współpracuje ze społecznością fetyszową – efektem jest zorganizowany w czerwcu 2018 r. wspólnie X Bear x IV Fetish Camp – integrowaliśmy się w górach podczas pięknego weekendu. W tym roku BEAR x FETISH camp też się odbędzie, tym razem nad morzem. W ramach Bears of Poland działa podgrupa grupa Misie na Marszach. Ma ona za zadanie zaznaczenie obecności naszej społeczności na tego typu wydarzeniach. W zeszłym roku Misie na Marszach zaliczyli wszystkie 15 Marszów/Parad i w tym roku planujemy to samo. W lutym zeszłego roku we Wrocławiu wraz ze stowarzyszeniem Kultura Równości zorganizowaliśmy queerową imprezę miśkową, na której część z naszych brodatych, włochatych i masywnych miśków założyła peruki, szpilki i zrobiła sobie makijaż. W lutym br. mieliśmy kolejną queerową imprezę integracyjną – z lesbijkami. A ja sam, oprócz udziału w kampanii „Niewykrywalni” zaangażowałem się ostatnio we wsparcie rozwoju miśkowego środowiska na Węgrzech.

Czemu akurat tam?  

Mój obecny facet to Mr. Bear Hungary 2019.

O, widzę, że masz słabość do facetów z tym tytułem.

Nieee. Ani Tomek ani Balazs nie rozważali nawet startowania w tych wyborach, gdy zaczynaliśmy się spotykać.

Na początku maja w Padwie obaj startowali w wyborach Mr. Bear Europe 2019. Ciekawe, na kogo głosowałeś (śmiech).

To już pozostanie moją słodką jak miód tajemnicą (śmiech). 

Wywiad przeprowadzony w ramach projektu „Jak bezpiecznie żyć z osobą zakażoną HIV” dofinansowanego w ramach konkursu „Pozytywnie Otwarci” przez Gilead Sciences Poland. Koncepcja i opieka merytoryczna: Michał Pawlęga.

Tekst z nr 79 / 5-6 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Niewykrywalni

Z TOMASZEM SIARĄ o 16 latach życia z HIV, o wygranych wyborach Mr Bear Poland 2019 oraz o oddolnej kampanii społecznej „Niewykrywalni”, której jest inicjatorem, twórcą i główną twarzą, rozmawia OSKAR MAJDA

 

Materiał kampanii “Niewykrywalni”

 

W październiku zdobyłeś tytuł Mr. Bear Poland 2019, a 1 grudnia, w 30. Światowy Dzień HIV/AIDS, wrzuciłeś do sieci krotki film „POZYTYWNE wyznanie” inaugurujący kampanię społeczno-edukacyjną „Niewykrywalni”. Robisz w nim coming out jako gej żyjący z HIV. Mówisz: Od 16 lat jestem osobą pozytywną, a od 15 lat mam niewykrywalny poziom HIV. Mam jednak to ogromne szczęście, że życie z HIV nie przeszkodziło mi w realizowaniu się w moim życiu osobistym, mam pełne wsparcie, akceptację ze strony bliskich i przyjaciół. Byłem przez 5 lat w związku ze zdrowym partnerem. Cofnijmy się o te 16 lat.

Z moim ówczesnym partnerem tworzyliśmy monogamiczny związek, w którym świadomie podjęliśmy decyzję o niezabezpieczaniu się po uprzednim badaniu na HIV i inne potencjalne STI (choroby przenoszone drogą płciową – przyp. „Replika”). Po pewnym czasie doszło z jego strony do „skoków w bok”. Gdy się o nich dowiedziałem, rozstaliśmy się, bardzo to przeżyłem. Jakiś czas później mój stan zdrowia zaczął się nagle pogarszać – w trakcie niecałego 1,5 roku przeszedłem zapalenia dróg oddechowych i ucha. Przypisywałem te choroby przemęczeniu pracą, w którą uciekłem po rozstaniu. Tym bardziej, że wcześniej praktycznie nigdy nie chorowałem. W końcu postanowiłem przetestować się w kierunku HIV. Lekarz, do którego zgłosiłem się po wyniki, rozbrajająco mi je zakomunikował, mniej więcej tak: „Ma pan wynik pozytywny, w tej sytuacji niestety nie jesteśmy panu w stanie pomóc, ma pan około 6 miesięcy życia. Bardzo mi przykro”. Był 2002 rok, miałem 21 lat. Po takiej informacji zacząłem żegnać się ze światem.

Nie trafiłeś od razu pod opiekę?

Najpierw skonfrontowałem się z moim byłym, dowiedziałem się wtedy, że nie zabezpieczał się w trakcie tych „skoków w bok”. W ostatnim przebłysku nadziei zgłosiłem się do punktu krwiodawstwa, by wykonać test ponownie, już nie anonimowo. Wynik potwierdził zakażenie i zostałem od razu skierowany na konsultacje do szpitala zakaźnego na oddział zajmujący się HIV/AIDS w moim rodzinnym Wrocławiu. Poziom opieki był tam już zupełnie inny, trafiłem na mojego „anioła stróża”, doktora Jacka Gąsiorowskiego, który opiekuje się mną do dziś. Dowiedziałem się od niego, że takich przypadków jak mój – tego jakby „pochowania za życia” było w tamtym okresie dużo, dużo więcej. Zastanawiam się nieraz, ile z ofiar takich „rozbrajających komunikatów” poddało się od razu i np. popełniło samobójstwa. Miałem ewidentnie szczęście, że trafiłem na dr Jacka. On stopniowo przywracał mnie do normalności. W pierwszym okresie adaptacji do życia z HIV bardzo izolowałem się od świata. Byłem w tej komfortowej sytuacji, że jako projektant graficzny miałem możliwość pracy z domu. Pierwszy rok dochodzenia do siebie spędziłem dosłownie w czterech ścianach, opuszczałem je jedynie, gdy było to absolutnie niezbędne – zakupy, sprawy urzędowe itp. Ten okres wspominam jako „mentalne więzienie”, które sam sobie zgotowałem mimo posiadanej wiedzy o HIV. Wypierałem ją, jednocześnie traumatyzując się myślami o napiętnowaniu, niemożności spełnienia się w życiu osobistym. Wszystko to było spotęgowane niezdiagnozowaną nerwicą lękową nabytą w dzieciństwie. Swego czasu nauczyłem się ukrywać emocje przed światem – nikt nie podejrzewał, że dzieje się ze mną coś niedobrego.

Twoja rodzina wiedziała, że jesteś gejem?

Tak. W ojcu znalazłem pełne wsparcie i akceptację, za to moja głęboko wierząca matka nie była w stanie pogodzić się z moją orientacją, do dziś nie mam z nią normalnych relacji. Dla mnie rodzina to ciężki temat, nie chcę się w to zagłębiać publicznie.

A o tym, że masz HIV, powiedziałeś rodzinie?

Od razu po tym, jak powtórzyłem badania. To nie była łatwa decyzja, zważywszy, że wciąż miałem w pamięci swój coming out jako geja, którego nie wspominam dobrze. Pamiętam jednak z tego okresu opiekuńczość mojej matki w trakcie jednego z pierwszych silnych zachorowań po zakażeniu.

Komuś jeszcze powiedziałeś?

Przez lata nie wiedzieli o mnie nawet najbliżsi przyjaciele. Wmówiłem sobie, że gdy moje otoczenie dowie się o moim statusie, odwróci się ode mnie. W dyskusji o HIV do dziś dominują mity i stereotypy, a co dopiero wtedy. Nawet przed zakażeniem bywałem wielokrotnie świadkiem niewybrednych uwag, dotyczących osób z HIV. Albo używania HIV jako negatywnego epitetu w stosunku do osób, o których statusie nawet nie wiedziano. Do tego plotki o czyimś statusie, które bywały wykorzystywane nawet do szantażu. Przesiąknąłem tym wszystkim tak mocno, że z czasem zacząłem przyjmować stereotypy za fakty. Nazywałem to irracjonalną autostygmatyzacją, pomimo wiedzy o HIV/AIDS po pewnym czasie zacząłem myśleć o sobie dokładnie tak, jak mówiło się na tematy HIV/AIDS wokół mnie – pełen uprzedzeń.

Jak udało ci się stanąć na nogi?

Po paru latach izolacji poznałem on-line faceta, Marcina. Nie dopuszczałem jednak wizji związania się z kimkolwiek emocjonalnie – gdy okazało się, że mój status HIV nie był dla niego problemem, zostaliśmy „fuck-buddies”, kumplami na seks. W 2011 r. pojawił się w moim życiu bardzo uparty osobnik, Łukasz, któremu mimo moich sprzeciwów i oporów bardzo zależało, byśmy spróbowali pożyć wspólnie. Jego zabieganie trwało dobrych kilka miesięcy, udało mu się mnie złamać i wydusić przyczynę mojego oporu. Tym razem, ze względu na emocjonalny stosunek do sytuacji, wypowiedzenie na głos „żyję z HIV” zajęło mi godzinę jąkania i zacinania się. Ponownie miałem szczęście – ta informacja go nie odepchnęła. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to właśnie Łukasz mnie „odczarował” i pozwolił z nadzieją patrzeć w przyszłość. Niestety nasz związek nie trwał długo, lata samotności doprowadziły u mnie do „zdziczenia” – nie byłem w stanie na dobre przywiązać się do życia z drugą osobą.

Kiedy nastąpił przełom?

Pod koniec 2012 r. poznałem on-line Adama, po trzech miesiącach zapoznawania się w sieci poinformowałem go o swoim statusie. Znów: nie stanowiło to dla niego problemu. Trafiłem na człowieka z szeroką wiedzą na temat HIV/ AIDS – z racji jego działalności w Warszawie jako streetworker w programie „Bezpieczniejsze związki HIV/AIDS – Zapytaj mnie”. W trakcie naszego związku Adam wielokrotnie konsultował się ze specjalistami, z którymi współpracował w kilku punktach diagnostycznych. Miał dzięki temu na bieżąco dostęp do informacji o trwających wówczas badaniach HIV/AIDS – m.in. o wynikach badań PARTNER 1, które wskazywały, że ryzyko zakażenia się od osoby żyjącej z HIV, ale leczącej się, z niewykrywalną wiremią (poziomem wirusa we krwi przyp. „Replika”) i wolną od innych STI, jest bardzo nikłe. Dowiedział się też, że trwają badania PARTNER 2 mające potwierdzić tezę, że lecząca się osoba seropozytywna z niewykrywalną wiremią i wolna od innych STI, po prostu nie zakaża. Na podstawie tej wiedzy, mimo moich oporów, podjął świadomą decyzję o zaprzestaniu, jak to nazywał, zabezpieczania się przede mną. Tym samym staliśmy się nieoficjalnymi uczestnikami badań PARTNER 2, a po ogłoszeniu ich wyników staliśmy się żywymi dowodami na ich prawdziwość – Adam do dziś jest zdrowy. Rozstaliśmy się niecały rok temu, ale, jak obaj mówimy, wyewoluowaliśmy do statusu prawdziwych przyjaciół. Finalnym elementem przełomu, któremu zawdzięczam swój dzisiejszy dobry stan psychiczny, była półroczna terapia u dr. Łukasza Łapińskiego, na którą się zdecydowałem w kwietniu 2016 r. po sugestii ze strony dr. Jacka Gąsiorowskiego. To właśnie doktor Łapiński zdiagnozował u mnie nerwicę lękową i wreszcie mogłem zacząć z nią aktywnie walczyć.

Żyjesz z HIV 16 lat. Jak się przez ten czas zmieniło twoje leczenie?

Terapię ARV rozpocząłem od tzw. koktajlu leków Retrovir, Epivir (Lamiwudyna) oraz Kaletra – w sumie zestawu 4 tabletek przyjmowanych 3 razy dziennie o ściśle określonych porach. Ich zażywanie wiązało się z szeregiem skutków ubocznych wymagających układania planu dnia pod te pory. Przy każdorazowej dawce koktajlu miałem prawie godzinne mocne zawroty i bóle głowy, mrowienia w obrębie całego ciała oraz liczne dolegliwości gastryczne jak wymioty czy biegunka. Z czasem nauczyłem się z tym radzić, ale ból, zaciskanie zębów (a czasem i łzy) towarzyszyły mi codziennie przez prawie 3 lata. Następnie udało mi się zakwalifikować na lek „combo” Atripla – jedną tabletkę zażywałem przed snem. Mniej dokuczliwe skutki uboczne obejmowały znane mi już mrowienie, bardzo intensywne wizje senne i poranne problemy z błędnikiem – niemożnością prawidłowej oceny położenia w przestrzeni. Od przebudzenia byłem zmuszony odczekać około godziny w stanie „lewitacji”, by błędnik na powrót się skalibrował i żebym mógł normalnie wstać. Na moje nieszczęście lek ten wchodził w interakcję z moją (jeszcze wtedy niezdiagnozowaną) nerwicą lękową i stanami depresyjnymi. Można powiedzieć, że z każdą zażytą tabletką „dopalałem” sobie fatalne samopoczucie. Nie wiązałem tego wtedy bezpośrednio z Atriplą – zrzucałem winę na przepracowanie i ogólne zmęczenie, ale ten lek miał konkretne przełożenie na obniżoną wydajność na co dzień. W ten sposób funkcjonowałem przez ponad 10 lat. Na szczęście dostałem kolejną szansę od życia, gdy w 2017 r. ukazały się wyniki długofalowych badań leku Atripla, w których wskazano powiązanie pogłębiających się zaburzeń psychicznych z przyjmowaniem tego leku. Doktor Gąsiorowski w trakcie regularnych badań kontrolnych przeniósł mnie więc na nowy lek, Odefsey – 1 tabletka dziennie. Komfort mojego życia poprawił się diametralnie w kilka miesięcy i trwa do dziś. Odbieram tą zmianę jak fabułę z filmu „Jestem Bogiem” z 2011 r. – po raz pierwszy od niepamiętnych czasów każdego dnia jestem pełen energii do działania, moja efektywność pracy i komunikacji poprawiła się niesamowicie i nie doświadczam żadnych negatywnych skutków ubocznych.

No i w październiku 2018 r. zdecydowałeś się wziąć udział – i to z sukcesem – w wyborach Mr. Bear Poland 2019. Skąd pomysł na start?

Działam społecznie od lat w Stowarzyszeniu Bears of Poland, nie tylko w kraju, ale i za granicą. Dzięki temu widziałem, że taki tytuł jest świetnym narzędziem promocyjnym w środowisku LGBTQ+. Pomyślałem, że zwycięstwo w wyborach Mr Bear Poland pomogłoby mi w zwiększeniu widoczności mojej kampanii, również poza granicami kraju.

Długą drogę przeszedłeś od depresji i totalnego ukrywania się do publicznego coming outu i kampanii „Niewykrywalni”. Skąd pomysł na nią?

Od kilku lat zastanawiałem się, w jaki sposób mógłbym sam zaangażować się w działania na rzecz destygmatyzacji osób z HIV/AIDS. O zamyśle oddolnej kampanii społecznej „Niewykrywalni” i o zrobieniu coming outu jako osoba żyjąca z HIV myślałem już 2-3 lata temu. Zależało mi też, by m.in. w ten sposób wyrazić wdzięczność moim lekarzom, jak i wszystkim innym specjalistom zajmującym się osobami żyjącymi z HIV/AIDS. Jestem głównym twórcą, inicjatorem i koordynatorem kampanii „Niewykrywalni”. Na tą chwilę działamy w 6-osobowym zespole aktywistów. Nad merytoryczną stroną pieczę sprawują: dr Jacek Gąsiorowski, dr Bartosz Szetela z Podwale 7 oraz Michał Pawlęga ze Społecznego Komitetu ds. AIDS z Warszawy oraz Wiktor Łukasik. To jest główny trzon zespołu. Dodatkowo po filmie inaugurującym kampanię, o którym wspomniałeś na początku, zgłosiło się do nas wiele osób, chcących pomóc przy pracach, co nas niezmiernie cieszy. Mamy fanpage na Facebooku, lada moment ruszy serwis www, rozpoczną się dyskusje w mediach społecznościowych, w klubach i przychodniach pojawią się plakaty i ulotki. A od lutego rozpoczynamy cykl spotkań/paneli dyskusyjnych oraz wspierających działań artystycznych w największych miastach z wielkim finałem w Warszawie w czerwcu.

Co byś chciał żeby ludzie najbardziej zapamiętali z tej kampanii?

To, że HIV nie jest karą za „rozwiązłość” ani w ogóle żadną karą za nic – jest zwykłym wirusem. I jeszcze to, co wynika z badań PARTNER 2: że ponad wszelką wątpliwość osoba zdrowa nie ma możliwości zakażenia się HIV od partnera seropozytywnego, gdy jest on poddany systematycznej i skutecznej terapii ARV, ma niewykrywalną wiremię i nie jest zakażony innymi STI. Natomiast dla osób seropozytywnych te wyniki to przepustka do powrotu do normalnego życia.

Tekst z nr 77 / 1-2 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Seks jest piękny

O PrEPie, o strachu przed HIV, o seksie, o ciele i o nagości, o życiu w Krakowie i w Kopenhadze, o aktywizmie na rzecz polskiej społeczności LGBT i o jego facecie Kendricku z ŁUKASZEM SABATEM, Misterem Gay Poland 2018, rozmawia MARIUSZ KURC

 

Foto: Pete Lamberto

 

Dla mnie ważne byłoby, żeby opowiedzieć o PrEPie, ok? (Profilaktyka Przedekspozycyjna – przyp. „Replika”) Jestem na PrEPie od ponad 2 lat.

Chętnie. Tylko myślałem, że zaczniemy od wyborów. Zdobyłeś tytuł Mister Gay Poland 2018 – gratulacje!

Dzięki, dzięki.

Od 9 lat mieszkasz w Kopenhadze. Co cię skłoniło, by wziąć udział?

PrEP.

To znaczy?

Wiesz, ja mam naturę aktywisty. Jeszcze gdy mieszkałem w Krakowie, to byłem radnym dzielnicy Prądnik Biały…

…to musiałeś być bardzo młodym radnym.

21 lat – byłem chyba najmłodszym radnym w Krakowie. Nadal chcę działać – teraz na rzecz rozpowszechniania PrEPu wśród polskich gejów. Mnie tu w Danii jest bardzo dobrze, od ośmiu lat żyję sobie szczęśliwie z moim facetem Kendrickiem, mam świetną pracę. Uważam, że moim obowiązkiem jest robić coś na rzecz LGBT w Polsce.

Myślałem, że powiesz o wyborach jako przygodzie i zabawie, a tu proszę.

Rozrywka też była, oczywiście. Ale ja mam świadomość, że takie imprezy pełnią również funkcję emancypacyjną. To jest świetne narzędzie pracy u podstaw w społeczności gejowskiej, która generalnie jest dość zahukana – jeden przed drugim często trzyma fason, ale w środku jest dużo niepewności. Takie wybory oswajają nas: tak, można być facetem i zachwycać się urodą innych facetów nie tylko „w domu, po kryjomu”, nie tylko w łóżku. Możemy mieć swojego Mistera geja.

Jak ci się podobała gala?

Super, że ta impreza w ogóle istnieje. Najpierw były wybory regionalne; w Krakowie, z którego startowałem – pierwszy raz. Na ogólnopolski finał przyleciałem do Poznania z Kendrickiem i dwoma przyjaciółmi. Widziałem wcześniej wybory w Hiszpanii – wyglądały lepiej, ale nie zamierzam narzekać. Zdaję sobie sprawę, że u nas osób angażujących się w cokolwiek na rzecz LGBT jest bardzo mało. Tym bardziej trzeba chwalić tych, którzy coś robią.

Gdzie w tym jest twoja misja z PrEPem?

Organizowałem już debaty o PrEPie online oraz podczas krakowskiego Queerowego Maja i… byłem trochę sfrustrowany. Sporo niewiedzy, stereotypów, czasem nawet hejt, a także nieumiejętność spokojnej wymiany argumentów. Dostawałem szybko etykietkę „truvada whore” – że niby nie agituję na rzecz zdrowia, tylko na rzecz większego „puszczania się” i seksu bez zabezpieczeń. W postawie oponentów wyczuwałem moralną ocenę samego seksu jako czegoś złego – to może później rozwinę. Doszedłem do wniosku, że potrzebuję jakiejś platformy, z której mój głos byłby lepiej słyszalny. Wybory na Mistera okazały się taką platformą. Najlepszy dowód – siedzę z tobą i robimy wywiad.

Ok. To jaka jest twoja historia z PrEPem?

Od zawsze panicznie bałem się HIV. To zagrożenie było dla mnie jakby częścią pakietu bycia gejem. Taki ciąg myślowy: jestem gejem, złapię HIV, zachoruję na AIDS, umrę. W skrócie: gej = śmierć. Pierwsze słowa mamy po moim coming oucie? „Tylko uważaj, żebyś nie zakaził się HIV”. Jeden z pierwszych chłopaków, z którymi spotykałem się w Danii, wyznał mi, że ma HIV – i zalał się łzami. Leczył się, wiremię miał niewykrywalną, więc seks z nim był naprawdę bezpieczny – ale gdzieś z tyłu głowy i tak ten irracjonalny strach był. Za każdym razem, gdy szedłem z chłopakiem do łóżka, czułem się, jakbym robił coś zakazanego. Praktycznie nie byłem w stanie cieszyć się seksem, mimo że odczuwałem pożądanie. To miało ujemny wpływ na psychikę. Doszedłem do takiej paranoi, że praktycznie po każdym seksie leciałem się zbadać i zawsze potworny stres. Ręce miałem tak pokłute, jakbym regularnie brał narkotyki w żyłę. Ciągle wstyd, że się uprawiało seks i to „na dodatek” z facetem. A przecież wiedziałem, że z HIV można żyć całe dekady, że ten wirus, jeśli się leczysz, nie zabija. Mało tego, jeśli masz ilość wirusa na poziomie niewykrywalnym, to nawet nie można się od ciebie zakazić! Stygma i tak jest. Zrobiliśmy z HIV demona. HPV, kiła i inne choroby przenoszone drogą płciową jakby nie istnieją. A ludzie, którzy żyją z HIV? Nawet nie potrafi ę sobie wyobrazić takiego wykluczenia. Milczą, nie są w stanie wyjść na ulice, walczyć o swoje. Nieważne, że leczony plus praktycznie nie zakaża – i tak jest skreślony. A ten, który mówi, że jest minusem, ale nie badał się od roku, może być plusem i to groźnym, bo nieleczonym. Szukałem sposobu na pozbycie się strachu. O PrEP, czyli zestawie leków (obecnie truvada i jej tańsze zamienniki, np. rocovir), który brany przed seksem, zapobiega zakażeniu, pierwszy raz usłyszałem w 2012 r., gdy byłem na wakacjach w USA. Pomyślałem, że w tym jest moja nadzieja i czekałem z niecierpliwością, aż dotrze do Danii. Przełomowy moment był 3 lata temu. Z moim Kendrickiem żyjemy w związku otwartym, z racji pracy dużo podróżuję i zdarza się, że umawiam się z facetami na seks. Byłem na konferencji w Budapeszcie, wieczorem na Grindrze poderwałem trzech gości, fantastycznych byków, bardzo atrakcyjnych. Z jednym z nich byłem pasywny. Miał założoną prezerwatywę. W pewnym momencie wyszedł ze mnie i po coś sięgnął. Pomyślałem, że po lubrykant. Kontynuowaliśmy. Gdy po chwili znów ze mnie wyszedł, zobaczyłem, że nie ma prezerwatywy. Czyli wtedy, gdy myślałem, że brał lubrykant, to on ją ściągnął! Przerwałem wszystko od razu. „Hej, co jest grane?”. „Daj spokój, no risk, no fun”. To podejście mnie rozwaliło. Następnego dnia miałem wystąpienie dla 50 osób, musiałem zachowywać skupienie – tymczasem w głowie mętlik i przerażenie, że już mam HIV. Czy PEP jest dostępny na Węgrzech? (PEP – Profilaktyka Poekspozycyjna – kuracja, którą należy rozpocząć najpóźniej 72 godziny po ryzykowanym kontakcie seksualnym – przyp. „Replika”) Ile kosztuje i czy moje ubezpieczenie pokryje koszty? Tuż po konferencji zadzwoniłem na duńską linię pomocy dla MSM, czyli mężczyzn mających seks z mężczyznami. Logicznie przeanalizowaliśmy, co się stało. Uspokoiłem się trochę – ustaliliśmy, że ryzyko zakażenia jednak nie jest duże i żebym się zgłosił po przylocie do Kopenhagi. Późniejsze badania wykazały, że jestem negatywny. Wypełniłem też ankietę, która miała mnie zakwalifikować do grupy badawczej PrEP, bo normalnie PrEP nie był jeszcze wtedy w Danii dostępny. I co się okazało? Że… nie kwalifikuję się. Bo generalnie mam świadomość i uprawiam seks w prezerwatywie. Gdybym więcej ryzykował, dostałbym PrEP. Byłem załamany! Postanowiłem działać na własną rękę. Przez Internet dotarłem do Grega Olsena, Anglika, który walczy o dostępność PrEPu dla wszystkich. Zebrałem wiedzę. Rozmawiałem też z moim lekarzem, który przestrzegał, bym nie ufał lekom kupionym w sieci. Chłopaki z Anglii spisywali numery seryjne leków dostępnych w Internecie i sprawdzali, czy były one zweryfikowane przez odpowiednią klinikę. Następnie mieli mierzony poziom leku (dokładnie: substancji czynnej, ale może już za bardzo wchodzę w szczegóły) we krwi – w ten sposób, porównując od czasu zażycia ostatniej tabletki, było wiadomo, czy to prawdziwy lek i czy jego ilość jest wystarczająca, by chronić przed infekcją HIV. W końcu zacząłem brać PrEP. Skutków ubocznych, o których czytałem – że przez pierwsze tygodnie człowiek może mieć ból brzucha, rozwolnienie lub może odczuwać zmęczenie, że PrEP może mieć niekorzystny wpływ na nerki – nie miałem i nie mam. Stopniowo zaczął schodzić mi stres związany z seksem. Odeszła paraliżująca obawa, że mogę zakazić Kendricka. Dziś mogę powiedzieć, że PrEP odmienił moje życie. Nie samo życie seksualne. Całe życie. Jestem po prostu w lepszej kondycji.

A sam seks? Też lepszy?

(Łukasz przewraca oczami) I to jak! (śmiech)

PrEP działa w specyficzny sposób, prawda?

To jest jakby prezerwatywa na poziomie komórkowym. Wirus wnika do organizmu, ale nie jest w stanie zainfekować, ma zablokowany dostęp do komórek – i obumiera.

W Polsce na PrEPie jest tylko ok. 170 osób. Modele statystyczne mówią ponoć, że aby na poważnie mówić o wyrugowaniu HIV, trzeba ok. 13 tys.

Właśnie! O tym trzeba mówić! HIV nie jest już wyrokiem śmierci, ale skoro jest możliwość pozbycia się tej cholery – zróbmy to. Taki właśnie jest kontekst debaty wokół PrEP – koniec HIV. Trzeba tylko edukować. W Polsce PrEP to jest obecnie koszt 130 zł na miesiąc. Bierze się zamienniki truvady, ale niebawem PrEPem może być nowy lek Descovy, a potem może jeszcze inny, wstrzykiwany raz na 3 miesiące. A może i PrEP będzie obecny w lubrykantach, może będzie szczepionka, może będą krążki dopochwowe z PrEPem dla kobiet. Zobaczymy. Super, że jest taki rozwój, ale chcę podkreślić, że nie można czekać – już teraz mamy narzędzie, by pozbyć się HIV i by się nie bać. Przede wszystkim jednak trzeba się regularnie badać. (Następne kilka linijek Łukasz dopisuje podczas autoryzacji z zaznaczeniem, że muszą się znaleźć w tekście). Drogi czytelniku tego wywiadu, kiedy ostatnio zrobiłeś test na HIV? A na inne choroby przenoszone droga płciową? Poprosiłeś o wymaz z gardła i odbytu? Bo standardowo dostaniesz tylko heteryckie badanie penisa. Powinniśmy się badać raz na 3 miesiące, nawet jeśli stosujesz prezerwatywę. WHO podkreśla, że tylko szeroki wachlarz działań – również prewencyjnych – może przyczynić się do końca HIV. W Polsce mam wrażenie, że za mało uwagi poświęcamy profilaktyce.

Co stoi na przeszkodzie szerszemu wykorzystaniu PrEPu?

Uprzedzenia i brak edukacji. Tak, jak w latach 80. i 90. nie sama choroba AIDS zabiła tysiące ludzi, ale również homofobia, która powodowała, że lekceważono zagrożenie, mówiono: „A niech sobie zdychają pedały czy narkomani” i w efekcie wirus rósł w siłę, tak teraz uprzedzenia stoją na drodze likwidacji HIV. Konserwatywny stosunek do seksu. Pokutujące przekonanie, że, jak wspominałem, seks sam w sobie jest zły. Miałeś wielu partnerów i złapałeś HIV? Bardzo dobrze – chciało ci się pieprzyć na prawo i lewo, to masz za swoje! A przecież wiadomo, że apele o wstrzemięźliwość nigdy nie działały, ludzie uprawiali i będą uprawiać seks. Katolicka moralność oparta na wstrzemięźliwości służy kontroli ludzi – bo jak masz władzę nad czyjąś seksualnością, to i nad całym człowiekiem, ale taka moralność prowadzi co najwyżej do poczucia winy, traum i wyparcia seksualności ze świadomości, co zresztą obserwujemy u wielu gejów. Taki rygoryzm nie uchroni nas przed chorobami. Sytuacje są różne, ludzie robią błędy, „puszczalscy” też mają prawo do zdrowia. Nie bądźmy wobec siebie tacy surowi. A seks jest piękny! Nawet z gościem, którego poznałeś 5 minut wcześniej i nigdy więcej nie zobaczysz, może być pięknie. Nawet jeśli to jest czysto cielesna przyjemność i nie ma „wyższych” uczuć – nadal nie jest to nic złego. Tylko róbmy to bezpieczniej. Kochajmy się porządnie – ale zdrowo. Ja bym właśnie chciał przyczynić się do zmiany myślenia o seksie w gejowskim środowisku. Na moim koncie na Instagramie mam napisane, że jestem „unapologetically sex positive”. Uwielbiam seks i nie zamierzam ani się tego wstydzić, ani za to przepraszać. Słyszę, że przez „truvada whores” wzrosła w Polsce liczba zakażeń innymi chorobami przenoszonymi drogą płciową. Przepraszam, przez te 170 osób? Ludzie myślą też, że próbuję zareklamować lek, by zarobić. PrEP to nie jest jeden konkretny lek, to jest Profilaktyka Przedekspozycyjna – terapia, w ramach której dziś jest taki lek, jutro może być inny, lepszy.

Jeden chłopak niedawno mi powiedział, że jest plusem. Zapytałem: „Leczysz się? Wiremia niewykrywalna?”. A on na to: „O, wreszcie jakiś wyedukowany gej”.

Dostaję sporo wiadomości z podziękowaniami od chłopaków, którzy są plusami, bo przy okazji PrEPu siłą rzeczy dużo mówi się o HIV. Jeśli jesteś na PrEPie, to należy chodzić do lekarza raz na 3 miesiące. Ja chodzę. I w ramach wizyty masz test na HIV. Mnóstwo ludzi ze strachu nie robi sobie nawet tego testu, dla mnie też to był stres – a teraz już nawet zapominam, że test też będzie.

Jak bycie na PrEPie wygląda w Danii od strony finansowej?

Ja jestem w wyjątkowej sytuacji, bo należę do grupy 5 000 ludzi na świecie, którzy biorą leki nowej generacji, jestem królikiem doświadczalnym – mam PrEP za darmo. Biorę tabletki codziennie. Ilość leku jest niższa, a powoduje to samo nasycenie w komórkach. Będą już więc dwie opcje. Ta nowa dla osób, które mając na przykład problemy z nerkami lub z powodu efektów ubocznych nie mogły zażywać obecnie dostępnego leku. W Danii też nie jest z PrEP tak różowo. Tu szpitale należą do województw, a te nie są skłonne płacić za PrEP – czai się ten „argument”, że nie jest to prewencja, tylko płacenie za to, by geje mogli się bzykać bez ograniczeń – tak jakby takie przypadki nie miały miejsca bez PrEPu. Kilka lat temu w klubach były darmowe prezerwatywy z logo Kopenhagi, dziś nie ma przez „oszczędności”.

Pomówmy o twoim modellingu. Wspomniałeś o swym koncie na Insta. Masz tam ponad 100 fotek, ubrany jesteś na kilku.

To jest hobby. Rodzaj mojej ekspresji. Choć ostatnio dostałem honorarium za jedną sesję, więc kto wie, czy się nie sprofesjonalizuję! (śmiech) Kolega zajmuje się fotografią, też hobbystycznie, i zrobił mi pierwsze fotki. Potem skontaktowałem się z fotografami gejowskiego magazynu „Kink” z Barcelony, zrobiliśmy trzy fajne, nagie sesje (w numerach 26 i 28, trzecia czeka na publikację), potem jeszcze dla „Kaltblut”, „Pornceptual” i dla brazylijskiego „Flsh Mag”. Lubię swoje ciało. Lubię pozować nago. To jest wyraz mojego seksualnego wyzwolenia. Na tych zdjęciach nie jest tylko Łukasz pokazujący gołą dupę. To jest Łukasz pokazujący, że można cieszyć się ze swego ciała, ze swej seksualności, z bycia gejem.

A pupę masz bardzo ładną (śmiech).

Dzięki, pracuję nad nią (śmiech). Dziś właśnie mnie mięśnie bolą, bo dałem czadu na CrossFicie.

I nie tylko pupę pokazujesz na fotkach.

Bardzo lubię nieskrępowaną nagość. Penis nie jest dla mnie tabu. To znaczy, na Instagramie jest, niestety – dlatego na fotkach na Insta w miejscu penisa zdjęcia są wykropkowane. W „Kink” nie są.

Tak teraz myślę, ile negatywnych znaczeń niesie określenie „ekshibicjonista” – kojarzy się ze smutnym facetem wymachującym penisem gdzieś w bramie. Twoje nagie fotki emanują radością.

Dokładnie. Zobacz, ile w nas siedzi złych emocji odnoszących się do seksu i do ciała. Tak jak PrEP wyzwolił mnie do stuprocentowej radości z seksu, tak kultura duńska przyczyniła się do zmiany mojego stosunku do nagości. Gdy byłem na siłce w pracy i potem w szatni po raz pierwszy widziałem przebierającego się nagiego… szefa, to szok! A przecież to normalna rzecz.

Ja wciąż na basenie widzę facetów, którzy pod prysznicem nie zdejmują kąpielówek.

Tak! Namydlają rękę i ładują ją w majty – najpierw z przodu, potem z tyłu. Człowieku! Umyj tego penisa porządnie, również pod napletkiem, umyj tyłek dobrze. Wiesz, 10 lat temu nie odważyłbym się na publikowanie w sieci moich nagich fotek. Wiem też, że są ludzie, którzy na widok ładnego nagiego ciała automatycznie zakładają, że ta osoba nie ma nic powiedzenia. Ich problem. Mam dogadanych kilka kolejnych sesji z fajnymi fotografami w Berlinie.

Też nagich?

Nagich, nagich. W ubraniu to mniejsza przyjemność (śmiech). Mam kolegę, który robi happeningi naturystyczne w Kopenhadze, jakiś czas temu rozebrał się do naga w muzeum. Mówił, że chciał sprawdzić, jak będzie odbierał sztukę, oglądając ją nago. Ochrona go potem goniła z ciuchami, a on uciekał (śmiech). Ta fascynacja swobodną nagością we mnie siedzi. Przed pierwszą publikacją uprzedziłem rodzeństwo i rodziców. Nie mają z tym problemu, ale zdarzył się hejt w sieci i było mi przykro, że ich na to naraziłem. Mój brat heteryk zdał sobie sprawę, z czym geje się stykają. Nie był przygotowany na homofobiczne wyzwiska.

Bo my jako społeczeństwo nie jesteśmy przyzwyczajeni do obrazów nagości, a już szczególnie męskiej.

Męska nagość, jeśli pojawia się w kontekście erotycznym, ma od razu wymiar gejowski, co z kolei uruchamia homofobię. Cóż, trzeba ludzi oswajać i ja będę to robił. Ludzie mnie obgadają, napatrzą się – i następny gej z zamiłowaniem do pozowania nago będzie już miał mniejszy hejt.

A gdyby nagie fotki prezentowała dziewczyna z tytułem Miss?

Kurczę, tak, masz rację. Byłby mega hejt.

Ciebie środowisko gejowskie nie shejtowało.

Widzisz? Środowisko gejowskie mogłoby nauczyć czegoś środowisko hetero! Poza tym, jeśli ktokolwiek przy okazji patrzenia na moje fotki zainteresuje się PrEPem, to tym lepiej.

Ale nawet bez szczytnego celu to jest OK, nie sądzisz? Ja lubię patrzeć na twoje nagie ciało, ty lubisz je pokazywać. Obaj mamy przyjemność, nikomu krzywda się nie dzieje. Sytuacja win-win.

Widzę, że się rozumiemy. (śmiech)

Mówisz bez ogródek, że jesteś w otwartym związku, lubisz seks i rozbierane sesje foto. Spotkałeś się z argumentami, że taką szczerością psujesz „wizerunek geja w społeczeństwie” i że „strzelasz samobója środowisku”?

Nie raz. To jest fałszywe przekonanie, że jak zepniemy pośladki i będziemy „grzeczni” jak „oni” (tak jakby „oni” byli grzeczni!), to uda nam się ich do siebie przekonać. Moim zdaniem, nie tędy droga. Są ludzie, którzy nas nie cierpią i nie ma sensu starać się im przypodobać. Trzeba żyć własnym życiem.

Co robisz, by utrzymać ciało w formie?

Siłownia mnie nudziła, natomiast zakochałem się w CrossFicie – 4 razy w tygodniu to mój standard. A sport na dobre zacząłem uprawiać dopiero w Danii. Byłem sam jak palec, trzeba było nawiązać nowe znajomości. Zapisałem się do gejowskiego klubu sportowego Copenhagen Wolves.

Kopenhaskie Wilki? Twardziele!

Ponoć była też rozważana nazwa Copenhagen Swallows – kopenhaskie jaskółki.

Po angielsku jest tu pikantna dwuznaczność.

Owszem. Może szkoda, że jaskółki nie przeszły (śmiech). Grałem tu w rugby, pływałem. To jest ponoć najstarszy sportowy klub LGBT na świecie.

Tyle już rozmawiamy, mówiłeś o służbowych podróżach, a czym się w ogóle zajmujesz?

Skończyłem szkołę protetyki słuchu, studiowałem zdrowie publiczne i marketing międzynarodowy na UJ. Zaraz po studiach zacząłem pracę w duńskiej firmie, która produkuje aparaty słuchowe. Przywracamy ludziom słuch. Po 2 latach zaproponowali mi awans i przeniesienie do Kopenhagi. Teraz, po 10 latach jestem product managerem, od 3 lat zajmuję się wdrażaniem nowych generacji aparatów – od Brazylii po Japonię. Szkolę lekarzy i innych pracowników służby zdrowia.

Chciałbyś wrócić do Polski?

To nie jest łatwe. W Polsce nie ma ani związków partnerskich, ani równości małżeńskiej. Według prawa duńskiego Kendrick i ja jesteśmy parą i mamy wszelkie prawa, a według polskiego – jesteśmy obcymi osobami. On uwielbia przyjeżdżać do Polski, uczy się polskiego, nasze rodziny spędzają razem wakacje… Ale nie mogę wrzucić go w tak niekorzystną sytuację prawną. Musimy jeszcze poczekać. A raczej nie tyle czekać, co działać i nie oglądać się na innych. Ja jakiś czas temu wsparłem finansowo wydanie w Polsce książki „Mężczyźni z różowym trójkątem” Heinza Hegera. Jestem niesamowicie dumny, że moje nazwisko widnieje na końcu książki na liście sponsorów. To jest kolejna moja cegiełka na rzecz LGBT. Sama książka zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, do tej pory wiele scen z niej mam w głowie. Jeśli nie poznamy historii naszej społeczności, będziemy zagubieni w teraźniejszości. Ja dziś mogę wrzucać nagie fotki na Insta, mówić publicznie, jak lubię kochać się z mężczyznami, uczestniczyć w gejowskim konkursie piękności, ale mam świadomość, że zawdzięczam to działaczom LGBT, którzy byli przede mną. Oni stworzyli mi te warunki. Jestem też prenumeratorem „Repliki” – tym przyjemniej mi teraz, że udzielam wam wywiadu.

Dania nauczyła cię otwartości?

Życie w innej kulturze zawsze uczy otwartości. Ale jeśli pytasz o homoseksualność, to ogarnąłem sprawę jeszcze w Polsce. Coming out przed mamą wyszedł po tym, jak mnie rzucił chłopak. Rihanna śpiewała hit „Umbrella” – a ja siedziałem i płakałem przy tej piosence. Mama była przerażona, bo nie wiedziała, co mi jest. Przed rodzeństwem i przyjaciółmi wyoutowałem się wcześniej i oni namawiali mnie, bym powiedział mamie, bo ona ich wypytywała. A ja przeżywałem rozstanie mocno – wstawałem rano i w płacz. W końcu powiedziałem mamie w beznadziejny sposób. Wszedłem do pokoju: „Muszę ci coś powiedzieć”. Mama trzęsącymi się rękami zapaliła papierosa, a ja: „Mamo, masz syna pedała”. Dalszego przebiegu rozmowy nie pamiętam, byłem zbyt oszołomiony, tylko mam ten przebłysk, że spoko i żebym tylko nie złapał HIV.

Jak sobie dawałeś radę w tym najtrudniejszym okresie dojrzewania, w czasach liceum?

Wiedziałem, że chłopaki mi się podobają, ale nie byłem w stanie tego zintegrować z resztą osobowości, że tak powiem. Jakby to nie docierało. Inni chłopcy zaczęli mieć dziewczyny, więc… ja też. Kilka, jedną po drugiej. Pocałunki to jeszcze jak cię mogę, ale jak tylko coś więcej miało być, wycofywałem się, ochładzałem relację. Co te dziewczyny musiały czuć? Skąd miały wiedzieć, co się dzieje w mojej głowie? Nie widziały mojej wewnętrznej walki, widziały tylko gościa, który ma laski na prawo i lewo i się nimi bawi. Po którymś takim zerwaniu jedna kumpela na mnie nakrzyczała: „Czy ty z tego jakąś przyjemność masz, że takim chujem jesteś dla tych dziewczyn?” Wtedy do mnie dotarło: „Fuck… Przecież ja jestem gejem. Tak naprawdę nie chcę przecież być z żadną z tych dziewczyn.” Jeśli któraś z moich licealnych dziewczyn czyta ten wywiad, to chciałbym publicznie powiedzieć, że bardzo, bardzo przepraszam. Zaraz po liceum były pierwsze pocałunki z mężczyznami – i tak, to było to. Podkochiwałem się w jednym kumplu, oczywiście hetero. Zakochać się w heteryku i cierpieć – klasyka. W takim stanie poszedłem po raz pierwszy do klubu gejowskiego – to był Seven na Filipa w Krakowie. Odkryłem, że istnieje jakiś gejowski świat. Tamtego wieczoru poznałem właśnie tego chłopaka, po którym później tak płakałem.

A Kendricka jak poznałeś?

Zostaliśmy zeswatani, ale inteligentnie – podstępem (śmiech). Są tacy heterycy, co jak tylko przyjaźnią się z dwoma gejami-singlami, to natychmiast próbują ich zeswatać. „Łukasz, poznaj Diego, Diego, poznaj Łukasza, obaj jesteście gejami”. W tym momencie praktycznie powinniśmy od razu się zakochać, bo przecież obaj jesteśmy gejami! No, więc jedna moja koleżanka zeswatała mnie z Kendrickiem, ale subtelniej. Pomyślała, że możemy do siebie pasować i nic nam obu nie mówiąc, zaaranżowała spotkanie w większym gronie. Na koniec imprezy Kendrick zapytał: „Łukasz, miło cię było poznać. Może zobaczymy się jeszcze?” Byłem wniebowzięty, bo właśnie miałem zadać mu to samo pytanie.

Tekst z nr 75 / 9-10 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Biała i niebiała

O religijnych fundamentalistach i o przemocy, o przegiętych gejach i o lesbijkach butch oraz o zakazie seksu analnego z Jalną Broderick, aktywistką LGBT z Jamajki, rozmawia Mariusz Kurc.

 

Chciałbym porozmawiać o sytuacji LGBT na Jamajce i o tobie samej, twoim akty­wizmie. Od czego zaczynamy?

Od Jamajki. O mnie wolę później, jak się rozkręcę.

Moje pierwsze skojarzenia: gorący klimat Karaibów, reggae, Bob Marley. A jednocześnie Jamajka to ponoć naj­bardziej homofobiczny kraj na świecie.

Jest nas 7 milionów, z czego na wyspie mieszka połowa. Druga połowa wyemigro­wała. Odnoszę wrażenie, że w przypadku LGBT proporcje są inne – wyemigrowała większość. Główny cel życiowy młodych LGBT – wyjechać.

Homoseksualizm jest nielegalny.

Czekaj. Sama orientacja homo jest legal­na. Nielegalny jest seks analny – i między mężczyznami, i między mężczyzną a ko­bietą, i między kobietami. To raz. Dwa: nie­legalne są wszelkie erotyczne zachowania między mężczyznami, choćby wzięcie się za rękę czy przytulenie, o seksie nie wspo­minając. Nawet spanie dwóch mężczyzn w jednym łóżku jest nielegalne. Możesz dostać 10 lat więzienia i ciężkich robót.

Ale skąd wiadomo, co się dzieje w do­mach? Policja wchodzi do sypialni?

Racja, ten przepis jest sprzeczny z drugim, który mówi, że szanuje się życie intymne. Jeśli dopuścisz się „zachowania homosek­sualnego” publicznie, to sprawa jest jasna. Prywatnie, w domu może ci ujść płazem. A seks między kobietami jest legalny, byle nie analny.

Ta fiksacja na punkcie analu, jakby to było samo zło świata…

Fiksacja na punkcie seksu w ogóle! (śmiech). Ale suma sumarum, geje nie sie­dzą u nas w więzieniach za homoseksu­alizm, a na gruncie przepisu o analu jakoś mocno się nie ściga.

To skąd aż tak zła opinia o Jamajce?

Z przemocy, na którą władze przymykają oczy. Kiedyś liczyliśmy w naszej organiza­cji J-FLAG – wychodziło jedno morderstwo geja na miesiąc. Pobić nie zliczymy. Ofiara­mi są najczęściej geje, najczęściej ci prze­gięci lub trans kobiety.

Najgłośniejsze było zabójstwo Dwayne’a Jonesa w 2013 r. Chłopak miał 16 lat, był typem „divy”, lubił np. damskie ciuchy. Oj­ciec wyrzucił go z domu. Dwayne mieszkał na squacie z innymi „wyrzutkami” takimi, jak on. Poszedł na imprezę w Montego Bay ubrany jak dziewczyna. Inni chłopcy z nim tańczyli, myśląc, że jest dziewczyną. Gdy ktoś rzucił hasło, że nie jest, Dwayne został sprawdzony. Był bity, godzono w niego no­żem, przejechano po nim autem. Zmarł po dwóch godzinach tortur. Do tej pory niko­mu nie postawiono zarzutów. Świadków były dziesiątki i „nikt nic nie widział”. Ciało Dwayne’a leżało w rowie. Ojciec odmówił zabrania go.

Kultura maczo w makabrycznym wyda­niu.

Musisz być bardzo ostrożny i nie wzbu­dzać „podejrzeń”. Sytuacja różni się w zależności od okolicy. Kogo stać, ten przeprowadza się do bardziej liberalnych dzielnic, jak ja. Akceptację i więcej wolno­ści kupuje się, paradoksalnie, na ogrodzo­nym osiedlu.

A policja tylko czeka. Czasem wystarczy, że dwóch facetów siedzi w samocho­dzie i uśmiecha się do siebie. Policjanci potrafią podejść, zasugerować, że chy­ba publicznie odbywają się tu „lubieżne czynności”, wziąć na przesłuchanie. „A co możesz dla mnie zrobić?” – pytają, gotowi na łapówkę.

Mnie się też coś takiego zdarzyło. Siedzia­łam z dziewczyną, nic nie robiłyśmy, pró­bowali nas zastraszyć. Publiczne „lubież­ne czynności” podlegają karze, choć par hetero nikt nie nagabuje.

W kanałach Kingston mieszka wielu bez­domnych gejów, tych przegiętych, „kobie­cych”. Wyrzuceni z domu, bez szans na pracę.

Geje są częściej narażeni na pobicia, a les­bijki – na ataki na tle seksualnym. Pewnie słyszałeś o gwałtach korekcyjnych, które mają lesbijkę „naprawić”. Ich ofiarami pa­dają równie często lesbijki butch, a więc te mniej atrakcyjne z perspektywy hetero maczo – jeszcze jeden dowód, że w gwał­cie nie chodzi o seksualne wyładowanie, tylko o pokazanie władzy.

A jednak chcę podkreślić, że widzę popra­wę. W zeszłym roku mieliśmy pierwsze na Jamajce imprezy Pride. Jeszcze nie Paradę, na to jest za wcześnie, ale były np. imprezy na plaży.

Ty sama jesteś wyoutowana i działasz. To też świadczy o poprawie.

Kochany, ja byłam jako lesbijka na pierw­szej stronie głównego dziennika (śmiech).

Przepisy, o których mówiłaś, są z cza­sów kolonialnych. Jamajka uzyskała niepodległość od Wielkiej Brytanii w 1962 r. Pięć lat później Brytyjczycy przestali karać za „akty homoseksual­ne”, u was przepis został.

Niestety tak. W latach 70. sprawy szły ku lepszemu, docierała emancypacja ze Sta­nów. Powstała nieformalna organizacja Gay Freedom Movement. Założył ją Larry Chang, prekursor, który powołał do życia również magazyn LGBT „Jamaica Gaily News”. W 2004 r. dostał azyl polityczny w USA i tam mieszka…

W latach 80. nadeszła epoka AIDS i te­lewizji satelitarnej, a wraz z nią – funda­mentalnie chrześcijańskie kanały, które sączyły i nadal sączą nienawiść. Do tego fala chrześcijańskich kaznodziejów z USA. Druga – już w XXI wieku, gdy zdali sobie sprawę, że u siebie przegrali. Uważam, że to oni odpowiadają za podżeganie do homofobii. Bogobojni, niedoedukowani ludzie stanowią dobry grunt. To smutne, ale im lepsza sytuacja w USA, tym mocniej Stany tę nienawiść eksportują do Jamajki, czy do krajów Afryki.

Strach przed HIV jest dodatkowym pali­wem nienawiści. Według tych kaznodziei jesteśmy demonami, które chcą znisz­czyć społeczeństwo, a szczególnie hetero małżeństwa. Uczą, by zwracać uwagę na słowa takie jak „równość” czy „prawa czło­wieka”, które rzekomo są „kamuflażem” zniszczenia. To są potężne organizacje: Jamaica Cause, Christian Fellowship, Love March Movement. Taki gość Scott Lively… Wygugluj sobie.

Słyszałem o nim. Jednocześnie macie dość prężny ruch LGBT, tak?

Ale zachowaj proporcje: na ich kazania potrafi przyjść 20 tysięcy osób. W tym kon­tekście ruch LGBT to garstka. Najważniej­sza organizacja LGBT – J-FLAG (Jamaican Forum for Lesbian, All-Sexuals and Gays), o której już wspomniałam, powstała w 1998 r. Jej lider Brian Williamson, biały facet, został zamordowany w 2004 r.

Ty już wtedy działałaś?

Właśnie w 2004 r. dołączyłam do J-FLAG. W latach 80., gdy kończyłam liceum, wyoutowałam się przed paroma przyjaciół­mi. Na studiach założyłam grupę Women for Women, to już był czas wzrostu przemo­cy i zachorowań na AIDS. Lata 1994-2004, powiedziałabym, były najgorsze.

Czytałem, że na Jamajce aż 33% męż­czyzn uprawiających seks z mężczyzna­mi, żyje z HIV.

Żyje w ukryciu – i umiera. Stygma jest straszna. Co najmniej kilkoro moich przy­jaciół zmarło na AIDS albo zostało zamor­dowanych na tle homofobii.

Od czterech lat z przyjaciółką Angeline Jackson prowadzę organizację: Quality of Citizenship Jamaica, skierowaną do homo – i biseksualnych kobiet. W 2015 r., gdy był na Jamajce prezydent Obama, w wystąpie­niu pochwalił Angeline. Media to pominęły.

Jednym z naszych postulatów jest zmiana definicji gwałtu. Obecnie gwałtem określa się spenetrowanie waginy przez członka przy użyciu siły. To oznacza, że zgwałcenie kobiety np. pistoletem czy nożem nie jest już gwałtem. Nie jest też gwałtem zgwał­cenie mężczyzny.

A działacz Maurice Tomlinson?

Prawnik, który wyszedł za mąż w Kanadzie. Publicznie się wyoutował, nawoływał do zniesienia kar za seks między mężczyzna­mi. Dostawał tyle pogróżek, że zaczął bać się o życie i wyemigrował, ale nadal działa.

Jak sytuacja LGBT na Jamajce wygląda na tle regionu?

Najwięcej jest wpływów amerykańskich, ale jak mówiłam, paradoksalnie, one nie muszą być dobre. Odwilż na Kubie, dzia­łalność Marieli Castro, niespecjalnie od­bija się u nas echem. Te kraje, gdzie wcze­śniej rządzili Brytyjczycy, mają podobną sytuację. Na Barbadosie prawo jest gorsze – homoseksualizm jest wprost nielegalny. Za to na wyspach należących do Holandii, Curaçao i innych, są małżeństwa jedno­płciowe.

Kultura reggae, rasta – jest homofo­biczna?

Bob Marley śpiewał tylko o związkach he­tero, ale oddaję mu, że nigdy nie był homo­fobiczny. To już dużo.

Jamajką jest też Grace Jones.

Kocham Grace Jones za muzykę, za andro­gyniczny wizerunek i za to, że jest naszą sojuszniczką. Zawsze powtarza, że miłość to miłość, a jakiej płci osobę się kocha, to mniej ważne. I jest Diana King… Nie znasz hitu „Shy Guy”?

Ach, tak, znam.

Diana jest wyoutowaną lesbijką.

No, ale mamy też niestety całkiem sporo mocno homofobicznych wykonawców.

Czytałem niektóre teksty utworów. O zabijaniu gejów, o traktowaniu ich kwasem. Straszne.

Jedyna pociecha, że te zespoły mają coraz większe problemy z występami za granicą.

A relacje rasowe?

Ja na Jamajce jestem biała, a jak pojadę do USA, to „tracę” biały kolor i jestem La­tynoską.

Jakie masz korzenie?

Jestem przykładem na to, że multi-kulti to nie jakaś idea, tylko fakty. Urodziłam się na Jamajce, moi rodzice też, natomiast mój dziadek i babcia od strony mamy są z Ekwadoru. Rodzice dziadka: Hiszpan i Francuzka. Mój pradziadek od strony taty był Irlandczykiem, który w Hondurasie ożenił się z Indianką. Mamy w rodzinie osoby o wielu odcieniach koloru skóry. Jedna moja siostra ma skórę wyraźnie ja­śniejszą od mojej i piegi, a druga czarne jak smoła, „indiańskie” włosy i skórę ciem­niejszą.

Tekst z nr 67 / 5-6 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.