Nie chciałbym nie mieć HIV

KAYDEN GRAY to jedna z największych na świecie gwiazd gejowskiego porno – znają go niemal wszyscy pasjonaci tej gałęzi przemysłu erotycznego. Ale niewiele osób wie, że Kayden jest Polakiem. Dlaczego wyjechał z rodzinnego Jarocina? Jak dostał się do porno? Z jakimi reakcjami spotkał się, gdy ujawnił, że ma HIV? Jak to się w ogóle stało, że dziś jest najgłośniejszym aktywistą HIV/AIDS wśród gwiazdorów porno? Dlaczego HIV-coming out jest tak trudny? Z Kaydenem Grayem rozmawia Mariusz Kurc

 

Foto: Ioana Birdu

 

Aktor gejowskiego porno, eskort i aktywista HIV/AIDS – tak się przedstawiasz na swoim kanale na YouTube. Dwa lata temu w specjalnym nagraniu ujawniłeś, że żyjesz z HIV. A do tego wszystkiego – jesteś Polakiem.

Tak, wszystko się zgadza. Wychowałem się w Polsce. Ale od kilkunastu lat moje życie jest tu, w Anglii. Mam dużo miejsca w sercu na Polskę, choć nie zawsze tak było, i bywam regularnie, ale nie łudzę się: mógłbym być w Polsce tym, kim jestem? Raczej no way. Chyba dlatego, najpierw podświadomie, a potem już bardzo świadomie podejmowałem decyzje, które asymilowały mnie z Anglią. Najlepszym przykładem tego jest oczywiście „Kayden Gray”. Na początku był to tylko pseudonim porno. Teraz jest moim publicznym nazwiskiem, którym posługuję się na co dzień. Formalnie moje nazwisko jest wciąż polskie.

„Przyjazd do rodzinnego miasta zawsze jest pełen emocji” – napisałeś niedawno na Instagramie.

Tak. Pochodzę z małego miasteczka w Wielkopolsce – Jarocina.

Znanego z festiwalu rockowego.

Oczywiście! Pamiętam jak przez mgłę, że w dzieciństwie, jako grzeczny chłopiec, nieinteresujący się jeszcze muzyką lub… używkami, patrzyłem z dużą rezerwą na tę doroczną „inwazję” na Jarocin – mnóstwo młodych ludzi śpiących na ulicy, bójki pod sklepami, powybijane okna. A jak dorosłem – w lato przed wyjazdem – pracowałem za barem na festiwalu przez kilka dni.

Wyjechałeś z Polski w wieku 22 lat, przerywając studia.

Tak, w 2007 r., przerywając studia na anglistyce i po roku pracy jako nauczyciel angielskiego w szkołach w Chociczy i w Prusach.

Rozwód

Londyn to było wyzwolenie? Masz taką historię, że w Polsce siedziałeś w szafie, a w Wielkiej Brytanii wyoutowałeś się i zacząłeś być sobą?

Zdecydowanie. Nawet w Bedford, gdzie mieszkałem przez pierwsze sześć lat, mogłem odetchnąć. Z Polski wyjechałem trzy miesiące po rozwodzie. Ponad rok wcześniej ożeniłem się po przekonaniu siebie samego, że jestem bi. Może i zresztą jestem, ale strona homoseksualna zdecydowanie przeważa. Żeniąc się, chciałem zrobić to, co uważałem wtedy za słuszne i konieczne. Przypłaciłem to załamaniem nerwowym parę miesięcy po ślubie. W końcu musiałem powiedzieć żonie. To był jeden z najtrudniejszych, najbardziej bolesnych momentów mojego życia. Oczywiście nie tylko ja poniosłem konsekwencje. Nigdy nie zapomnę tamtych łez.

A inne coming outy? Przed rodzicami?

Z rodziny powiedziałem tylko babci. Reszta wiedziała, bo wcześniej znaleźli u mnie pornosy gejowskie. Ale to było tabu. Wiedzieli, ja wiedziałem, że wiedzieli – ale nie poruszaliśmy tematu, udawaliśmy, że sprawa nie istnieje. Kiedy moje małżeństwo się rozpadło, moja „szafa” stanęła w płomieniach i trudniej było to zignorować. Nie będę wchodził w szczegóły, ale nie było wesoło. Reakcja mojej rodziny bardzo mnie zraniła. Miałem wielki żal, ale dzisiaj nawet ich nie winię – winię całą naszą kulturę, w której dorastałem, w której do dziś każdy, kto nie jest hetero, traktowany jest tak, jakby miał jakąś wadę. Kulturę, w której o homoseksualności albo się nie mówi nic, albo mówi się szeptem, z przekąsem, z szyderstwem, albo z obrzydzeniem. Gdybyśmy nie żyli w społeczeństwie pełnym hipokryzji spowodowanej m.in. wpływem kościoła katolickiego, gdyby homoseksualność była traktowana jak norma, tak jak powinno być; i gdybyśmy nie traktowali seksu jak grzechu, to po odkryciu u mnie gejowskiego – albo jakiegokolwiek – porno odbyłaby się rozmowa, której celem byłoby upewnienie się, że dzieciak jest wyedukowany i wie, że może na rodziców liczyć, gdy będzie potrzebował porady. Miałem konto na MySpace.com, to była jedna malutka przestrzeń, gdzie odważałem się być sobą. Stamtąd zdecydowanie można było wywnioskować, że jestem gejem. Pewnie właśnie z MySpace.com dowiedzieli się rodzice uczniów z jednej szkoły, w której uczyłem – już po moim wyjeździe usłyszałem, że wystosowali petycję, by mnie zwolnić. By zwolnić „pedała”, rozumiesz. Dziś mój tata nie żyje, a z mamą od jakiegoś czasu mam dobre porozumienie, ale potrzebowaliśmy kilku lat i chęci z obu stron, by naprawić relację. Ubiegając pytanie – tak, mama wie, czym się zajmuję. Trudno było jej to ogarnąć, a ja też kiedyś nie wiedziałem, jak o tym rozmawiać. Wiem, że wciąż się z tym boryka, ale teraz, jak mijają lata, widzi, że jestem szczęśliwy, zdrowy i że nie musi się o mnie martwić. Wiem, że pomimo wątpliwości, jest ze mnie dumna. To bardzo dużo dla mnie znaczy.

W jednym z wywiadów powiedziałeś: „Ciągle mocuję się z moją homoseksualnością”. Ujęło mnie to. Wyoutowani geje lubią mówić, że „nigdy nie mieli z tym problemu”, w co raczej trudno uwierzyć – tymczasem gwiazdor porno uprawiający gejowski seks przed kamerą mówi, że ma problem.

Mamy wspaniałą kulturę gejowską, którą doceniam również za to, że przetrwała mimo ogromnej opresji społecznej, ale nie czarujmy się: nie jest łatwo być LGBTQ+ w świecie pełnym homofobii i transfobii. Jak jesteś jednym z nas, to prawdopodobnie ciągle przyłapujesz się na tym, że się boisz albo wstydzisz być sobą. Wielu z nas trudno znaleźć swoje miejsce, swoją tożsamość, grono przyjaciół, jakiś azyl, gdzie czujesz się bezpiecznie. Dużo wysiłku włożyłem, by pozbyć się tego wstydu i strachu i zmienić swój własny stosunek do siebie – tym bardziej jestem świadomy, że systemowa homofobia, która niejako „wisi w powietrzu”, powoduje uwewnętrznioną homofobię w bardzo wielu z nas. Na pewno będziemy o tym jeszcze mówić.

Porno

OK. A więc po kolei. Wylądowałeś w Anglii w 2007 r. Co dalej?

Jeśli chodzi o bycie gejem, to podejście w UK jest uderzające. Wtedy nie było jeszcze równości małżeńskiej, ale były już związki partnerskie, których w Polsce do tej pory nie ma – i już same związki robiły dużą różnicę. To nie jest tylko kwestia prawnicza czy polityczna, że nabywamy prawa i obowiązki – to ma też przełożenie na codzienność. „Nagle” w każdym, nawet małym mieście, pojawiają się pary LGBTQ+, które te związki zawierają, organizują wesela, ludzie to widzą, przyzwyczajają się. W efekcie masz mniejsze prawdopodobieństwo, że zostaniesz pobity za bycie gejem albo że powstanie jakaś petycja, by zwolnić cię z pracy. (W Polsce i w Anglii obowiązuje zakaz dyskryminacji ze względu na orientację seksualną w miejscu pracy – przyp. „Replika”) Co nie znaczy, że było mi różowo od początku. Było ciężko, ale w większości przypadków – nie ze względu na homoseksualność. Przez pierwsze sześć lat to, jak wspomniałem, nie był Londyn, tylko Bedford, miasto około 90-tysięczne. Wszystko nowe, obcy kraj, mnóstwo Polaków (niejeden mnie wyzywał od „pedałów”, groził pobiciem), stres, lęk o przyszłość. Jedna gówniana praca za drugą. W pewnym momencie pracowałem w trzech miejscach: na fermie kurczaków, w fabryce czekolady i w piekarni… Bladym świtem ładowali mnie i innych pracowników do vana i wywozili na obrzeża Bedford do roboty. Traktowali nas nie jak ludzi, tylko jak numery. Potem zaczepiłem się w kasynie, gdzie przełożona mnie okradała. Tęskniłem za domem, wpadłem w depresję. Na szczęście po angielsku mówiłem doskonale, więc szybko udało mi się znaleźć pracę w barze, w którym po raz pierwszy traktowano mnie z szacunkiem. Po jakimś czasie zacząłem dorywczo robić tłumaczenia. W końcu znalazłem lepszą pracę w firmie telekomunikacyjnej. Właśnie wtedy pojawiła się propozycja pracy w filmach porno.

Jak?

Latem 2012 r. zostałem zaczepiony w sieci i zapytany, czy bym nie chciał.

Zaczepiony przez kogo?

To był ktoś związany ze studiem Men At Play.

I co odpowiedziałeś?

Pytanie padło na podatny grunt, bo uwielbiam seks i lubiłem się nagrywać. Z drugiej strony – wstydziłem się wciąż tego, że jestem gejem, miałem też kompleksy na punkcie ciała. Ciągle ten wstyd… Zmaganie się ze wstydem, wydaje mi się, jest dużą częścią tego naszego gejowskiego życia… Dziś absolutnie nie wstydzę się tego, co robię – jestem pracownikiem seksualnym: aktorem porno i eskortem. Myślę, ze moja praca w dużym stopniu jest wynikiem mojej walki o tożsamość i wolność ekspresji. Wtedy biłem się z myślami. Pamiętam rozmowę z jednym kumplem. „Ale czego ty się tak naprawdę boisz?”. Odpowiedziałem, że nawet jeśli zwalczę mój wstyd i zacznę robić to, co chcę, to boję się, że mama będzie się za mnie wstydziła, że znajomi będą się za mnie wstydzili. W końcu on zapytał mnie: „A mama odpowiedzialna jest za ciebie i twoje szczęście?”, „A znajomi płacą twoje rachunki?”. Miał rację. Byłem samodzielnym, niezależnym, dorosłym człowiekiem, ale ciągle wstyd i wstyd. Ludziom z Men At Play odpowiedziałem, że się zgadzam pod trzema warunkami – że nie będę nikomu robił loda, nie będę nikomu lizał tyłka i nie będę nikomu dawał tyłka. Na to oni: „Aha, nam to nie pasuje, a ty się może jeszcze zastanów”.

(śmiech) Chyba się zastanowiłeś, bo wszystko to robiłeś zaraz w pierwszych scenach.

(śmiech) Ale minęło dobrych kilka miesięcy.

Jaki był ten pierwszy raz na planie?

Pierwsza moja scena była z filmu „Hooking Up”. Wielki stres, ale mimo to podobało mi się. Wykończył mnie tamten dzień (uśmiech). Nie miałem pojęcia, jak z tego, co nakręciliśmy, miałaby wyjść podniecająca scena, a potem, gdy oglądałem materiał – zobaczyłem, że jest dużo lepiej, niż myślałem. Moim pierwszym partnerem był Hans Berlin – wspaniały, serdeczny facet, dzięki któremu moje pierwsze doświadczenie w branży wspominam dobrze.

Jak to się w ogóle odbywa?

Przychodzisz, rozbierasz się, bierzesz viagrę, na początku zwykle pozujesz do zdjęć w pozach według scenariusza. Są studia – np. Himeros czy Tim Tales – które pozwalają na dużo swobody i naturalności, pozujesz tak, jak lubisz, robisz to, co lubisz – ale w większości jest scenariusz i idziesz po prostu według niego, a potem seks też ściśle według planu.

Nie ma nic złego w byciu posuwanym

Powiedziałeś, że wykończył cię tamten dzień – bo to trwa wiele godzin i na koniec byłeś zwyczajnie wyczerpany?

Czasem dwie godziny, czasem cały dzień, ale nie o to chodziło. W pierwszych kilkunastu scenach, które nakręciłem, byłem pasywny. Nie pasowało mi to, nie czułem się komfortowo. Komunikowałem to, ale jednak godziłem się. Tu otwieramy cały nowy obszar związany – znów – ze wstydem. Ja jestem uniwersalny, bardziej akt niż pas z kilku powodów, ale w porno nie chciałem być pas w ogóle. Bycie pasywnym łączy się dla mnie z większą intymnością, z większym odsłonięciem się, większym przekroczeniem barier. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że dużą rolę w tym moim postrzeganiu odegrała kultura, w jakiej żyjemy: seks gejowski jako taki jest często widziany jako coś nieprzyzwoitego i złego. Ale dodatkowo, ludzie mają większy problem z mężczyznami, którzy w seksie są pasywni. Bycie penetrowanym przez drugiego mężczyznę jest częściej uważane za „degradację” niż penetrowanie mężczyzny; w skrócie: pasyw jest gorszy niż aktyw, bo to „prawdziwy pedał”.

„Nie ma nic złego w byciu posuwanym” – to znów cytat z ciebie.

 Absolutnie. W tym nie ma NIC złego. Mówię tu o własnych traumach, które – mam wrażenie – są doświadczeniem wielu gejów. Jesteśmy wszyscy jakby mentalnie trenowani do tego, by być maczo. Więc ci z nas, którzy po prostu lubią w pupę, muszą się niestety borykać z dodatkową, mówiąc delikatnie, dezaprobatą. W pierwszym roku mojej pracy w porno godziłem się na bycie pas wbrew sobie. Nie wiedziałem, że zdobędę w tym interesie jakąś pozycję, nie umiałem negocjować.

Ta pierwsza scena z Hansem Berlinem była dla Lucas Entertainment.

Tak. Men At Play preferuje facetów trochę starszych – lub dojrzalszych. Ja miałem 28 lat, a wyglądałem na 22. Byłem bardzo szczupły, taki trochę jeszcze twinkowaty… i nie miałem czarodziejskiej różdżki, która nagle na życzenie powiększyłaby mi mięśnie. Koleś, z którym gadałem, wysłał moje fotki do Lucasa. Miałem z Michaelem Lucasem rozmowę przez Skype i tak tam trafiłem, a potem zresztą przez tych pierwszych ludzi dostałem się do studia Men.com, gdzie też nakręciłem kilka scen. Nie rozumiałem, dlaczego ciągle w tym pierwszym roku proponowano mi role pasywów, przecież mam dużego kutasa. Oczywiście nie to, że tylko ci z dużymi kutasami powinni być aktywni, ale w porno zdecydowanie jest taki trend. Po dziewięciu miesiącach i kilkunastu nakręconych scenach stwierdziłem, że zbyt dużo mnie to kosztuje mentalnie: naprawdę wolę być w porno aktywny. Nadszedł koniec tego rozdziału.

Rzeczywiście przestałeś kręcić pasywne sceny.

Tak. Jedna sytuacja szczególnie pomogła mi podjąć tę decyzję. Właśnie w tym czasie złapałem HIV. Tydzień później, nie wiedząc jeszcze o tym, grałem w scenie, która okazała się moją ostatnią pasywną sceną. Nie dość, że trudno było znieść mojego partnera, to jeszcze dostałem poważnego rozwolnienia – nie przypuszczałem nawet, że była to reakcja organizmu na HIV. Nie mogłem się doczyścić mimo wielu prób, to był koszmar. Ale trzeba było wykonać zadanie. Na koniec leciała mi krew z tyłka. Po tym powiedziałem sobie „Nigdy więcej!”. To była moja ostatnia „bottom scene”. Czasem zastanawiam się, że może by jednak wrócić do tego – dla widzów. Ale wtedy przypomina mi się, że widzowie nie zdają sobie sprawy z ceny, jaką za to płaciłem. A skoro już mówimy o cenie – większość widzów w ogóle nie płaci za filmy porno i nie docenia tego, co robimy. Ludzie często gardzą aktorami porno, mimo że ich chętnie oglądają. Gardzą pracownikami seksualnymi, mimo że korzystają z ich usług. Konsekwencje uprawiania tego zawodu są spore – szczególnie, jeśli jesteś pasywem. Jak chcesz kogoś zranić, to wyzywasz jak? Od „kurew”. My, sex-workerzy i sex-workerki, ucieleśniamy „ciemne” zakamarki seksualności, o których ludzie najchętniej by nie mówili, ale które są naturalne i drzemią w każdym – dlatego jesteśmy tak atrakcyjni, a jednocześnie tak nienawidzeni i degradowani. Ja z tym walczę, nie godzę się na to – dlatego właściwie zgodziłem się na ten wywiad. Chcę pomóc zdjąć tabu z tego zawodu i z seksu w ogóle też. Społeczeństwo ma mega problem z mężczyznami, którzy są wrażliwi, którzy okazują słabość, którzy płaczą, którzy mówią o uczuciach, którzy kochają innych mężczyzn, którzy są „zniewieściali”, którzy lubią oddawać się innym mężczyznom, albo nosić make-up lub obcasy. Jeśli nie odpowiadasz założeniom maczo, społeczeństwo nie wie, w jaką szufladkę cię włożyć. Bycie pasywem w seksie często interpretowane jest jako zrzeczenie się męskości lub oddawanie kontroli. Duży błąd. „Dawanie dupy” nie tylko zostawia miejsce na negocjacje w sprawie kontroli, ale tez dla mnie jest jednym z najpiękniejszych sposobów, w jaki możesz połączyć się seksualnie z drugim człowiekiem. Jeśli doszedłeś z tym do ładu, pozbyłeś się wstydu i wszelkich innych uprzedzeń z tym związanych – moje gratulacje.

Masz taką pasywną scenę z Paddy’m O’Brianem, gdzie prosisz go, „by ci włożył”. Jest w tych słowach nie tylko coś erotycznego, ale też właśnie to odsłonięcie się, ta niezgoda na bycie maczo.

(Kayden się uśmiecha) Mówię tam jeszcze: „Nikt nie posuwał mnie tak jak ty” – ale, tak przy okazji, to nie był mój pomysł, to było w scenariuszu (śmiech).

Wstyd – mój wróg numer 1

Nie miałeś żadnego problemu z nagością i z seksem przed kamerą?

Seks przed kamerą nie był dla mnie nowością – wcześniej już filmowałem siebie wiele razy prywatnie i uprawiałem też seks grupowy. Bardziej problematyczne w porno było dla mnie to, że nie masz swobody, robisz to, co ci każą. A co do nagości – jasne, że też miałem problem! Najczęstszą reakcją na nagość jest oczywiście wstyd – mój wróg numer 1. Ale moje pragnienie, by czuć się dobrze w swojej skórze było silniejsze. Chciałem czuć się piękny i wolny, gdy jestem nagi.

Zrobiliśmy w „Replice” nagi kalendarz z kilkunastoma polskimi gejami. Zależało nam, by nagość była pełna – bez zasłaniania, bez zaciemnień. Zauważyłem, że często artyści fotograficy, nawet jeśli robią akty, to tak, by penisa czy tyłka nie było widać – jakby tylko pod tymi warunkami akt stawał się „artystyczny”.

To brzmi tak jakby penis sam w sobie był „w złym guście”. Nie chodzi zresztą tylko o artystyczną fotografię, ale „zwykłą” też. Ciało niekoniecznie jest obiektem sztuki, czasem nim bywa, ale generalnie jest ciałem po prostu. Panuje jednak przekonanie, wynikające, zdaje się, z religii, w której zostaliśmy wychowani, że ciało jest „brudne”, „grzeszne”, jest siedliskiem zła, niecnych przyjemności, więc trzeba je chować, zasłaniać. Penis nie jest grzeszny, penis jest penisem.

Zacząłeś grać w porno, spodobało ci się. Polubiłeś siebie bardziej?

(cisza) To jest trudne pytanie. Bo wpadłem w inną pułapkę. Zacząłem robić to, co mnie ekscytowało, zmierzyłem się z własnym strachem i wstydem, poczułem się wolny i jakiś czas trwała euforia, ale potem zauważyłem, że uzależniłem się od ocen innych, od pozytywnych komentarzy internautów. I w pewnym momencie, w wyniku brania leków na depresję, przybrałem 10kg – ważyłem ponad 90kg po raz pierwszy w życiu – i gdy wtedy wrzuciłem na Instagram fotkę bez koszulki, to pojawiły się komentarze, że jestem „odważny”. A to były te bardziej przyjazne – niektórzy po prostu pisali: „gruby”.

Ile masz wzrostu?

187 cm. I, wiesz, od czasu, kiedy przestałem brać te tabletki, schudłem. Ale zdałem sobie sprawę, jak niebezpieczne jest pozwalanie na to, by ktokolwiek poza tobą, szczególnie ludzie, którzy cię nie znają, zapewniali ci twoje poczucie wartości. I chcę coś dodać tutaj. Antydepresanty mogą wydawać się łatwym i niegroźnym sposobem na radzenie sobie z problemem. Moje na początku działały, ale w końcu doprowadziły mnie do takiego stanu, że miałem apatię, nie mogłem pracować, nie miałem erekcji, nie mogłem mieć wytrysku. A do tego wciąż miałem depresję, nawet myśli samobójcze. Warto się doinformować poza źródłami medycznymi.

HIV

Porozmawiajmy o HIV.

Jasne. Dawaj, dawaj.

W końcu 2017 r., trzy i pół roku po zakażeniu, wrzuciłeś do sieci filmik, na którym outujesz się z HIV. On robi wrażenie. Mówisz, że poszedłeś na imprezę i miałeś seks bez zabezpieczeń z wieloma partnerami. I że było super – i że wtedy się zakaziłeś.

Krąży wiele historii, jak to partner w monogamicznym związku zdradził swego partnera i w ten sposób zakaził siebie, a potem też i jego. I ten drugi, biedny, zaczyna o tym mówić, wszyscy go żałują. Ja też współczuję, ale chciałbym, by w obiegu były też inne narracje. Nie zostałem przez nikogo zdradzony – poszedłem się bzykać i to był ekstra wieczór. I tu znów często jest to moralizowanie, więc chcę podkreślić, że moim planem była zabawa i seks, przyjemności, łączenie się z innymi ludźmi, NIE ryzykowanie życia, NIE głupota. Taka zbitka myślowa jest bardziej niebezpieczna niż HIV. Wcale nie zmniejsza liczby zakażeń, natomiast zwiększa poczucie winy u ludzi, którzy żyją z wirusem HIV i w związku z tym zmniejsza prawdopodobieństwo, że ta osoba będzie brała leki na HIV – na czym tracimy wszyscy. Poza tym, zawstydzanie ludzi powoduje strach, a ludzie, którzy się boją, unikają tematu i nie chodzą się badać. Wstyd nie jest tylko moim wrogiem. Mam prawo do seksu, a jeśli coś złapię, to mam prawo do opieki, bo płacę podatki, jak inni, którzy też korzystają z ochrony zdrowia. Jednocześnie muszę zrobić zastrzeżenie. Termin „seks bez zabezpieczeń” nie jest już tożsamy z „seksem bez prezerwatywy”. Dziś możesz mieć seks bez prezerwatywy, który nie jest „seksem bez zabezpieczeń”, bo np. PrEP może być twoim zabezpieczeniem. Mamy też testy (tu warto pamiętać, że HIV zwykle pokazuje się na testach dopiero po 3-4 tygodniach), mamy PEP (terapia stosowana w ciągu 72 godzin po potencjalnym zakażeniu – przyp. „Replika”). No i znamy zasadę „Niewykrywalny = Niezakażający” (moim zdaniem, lepsze byłoby słowo „nieprzekazujący”), czyli, że od kogoś, kto ma wirusa na niewykrywalnym poziomie, nie można złapać HIV. Prezerwatywa nie jest jedynym zabezpieczeniem. Na dodatek, co też znaczące – prezerwatywy były przez lata promowane w społeczności gejowskiej na zasadzie gróźb: załóż prezerwatywę, bo inaczej umrzesz na AIDS – zaczęły się więc kojarzyć z niebezpieczeństwem, z chorobami, ze śmiercią. Nic dziwnego, że ludzie już na to nie reagują.

Na filmiku opowiadasz o swej reakcji na diagnozę. Czułeś wstręt do siebie, myślałeś, że twoje życie jest skończone, chciałeś się schować przed całym światem. Do tego w 2016 r. nagrałeś filmik na YouTube o uzależnieniu od metamfetaminy. Czy to uzależnienie pojawiło się po otrzymaniu diagnozy?

Nie od razu. Moja historia z narkotykami nie skończyła się zupełnie po tym klipie, ale zdecydowanie najgorsze były lata 2014-2016, czyli tuż po diagnozie. Nowy w Londynie, gej, sex-worker. Do tego z HIV. Czułem się bezwartościowy. Narkotyki były skutecznym sposobem, by poczuć się lepiej i schować się. Zacząłem oczywiście brać leki na HIV, ale zacząłem też brać metamfetaminę, która powodowała, że moja odporność (już obniżona przez HIV) wzrastała bardzo wolno i osiągnięcie niewykrywalności wirusa trwało u mnie dziewięć miesięcy – bo miałem nieregularny tryb życia, bo zapominałem brać leki itd. W końcu się udało. Ale myślę, że jednym z najważniejszych wydarzeń tego czasu było to, że jeszcze zanim mój poziom wirusa spadł do niewykrywalnego, mój lekarz powiedział mi, że mogę po prostu wracać do pracy w filmach porno i wcale nie muszę mówić partnerom, że mam HIV – bo nie stanowię dla nich żadnego ryzyka, jeśli używam kondomów. Parę miesięcy później osiągnąłem poziom niewykrywalny, co znaczy jeszcze więcej, przynajmniej tutaj w Anglii. (Kayden wstaje, zaczyna chodzić po pokoju) W wielu krajach – np. w Polsce, a także w 19 stanach USA – niepowiedzenie partnerowi przed seksem, że się ma HIV, jest przestępstwem. Absolutnie nie powinno tak być. W Wielkiej Brytanii nie muszę mówić, gdy nie stanowię dla partnera ryzyka. Wielu osobom się to nie podoba, ale ma to sens – jeśli powiem komuś i ten ktoś jest ignorantem, to swymi uprzedzeniami i niewiedzą może zrobić krzywdę mi – a nie ja jemu. On nie ryzykuje nic. Ale ja i tak czułem jakiś „moralny” obowiązek, że powinienem się wyoutować z HIV, czułem, jakbym oszukiwał ludzi, z którymi miałem seks – mimo że nie stanowiłem dla nikogo ryzyka. A poza tym okazało się, że byłem w kolejnej „szafie”, i to po tylu latach walki z własnym wstydem. Bałem się, że ktoś się dowie, że mam HIV i będę skończony. I w tym strasznym okresie poznałem wspaniałych aktywistów, którzy zmienili moje życie. Więcej; dzięki którym znalazłem mój życiowy cel. Przede wszystkim mam na myśli Davida Stuarta, niesamowitego działacza, który żyje z HIV od wielu lat, przeżył wczesną epidemię AIDS w latach 80. Wie dużo o HIV/AIDS, jest jednym z największych ekspertów od chemseksu na świecie, zna to z autopsji. David połączył mnie z Impulse London, organizacją działającą na rzecz walki z HIV/AIDS. Stopniowo zacząłem przekierowywać uwagę z siebie na innych ludzi, którzy potrzebują pomocy i wsparcia bardziej niż ja, szczególnie młodych. Dziś jestem szefem działu rzecznictwa w Impulse. Działanie na rzecz eliminacji stygmy związanej z HIV/AIDS stało się celem mojego życia. To właśnie Impulse dał mi siłę, żeby powiedzieć światu, że mam HIV. Jestem bardzo wdzięczny.

Lady Gaga

Z jakimi reakcjami spotkałeś się po opublikowaniu comingoutowego filmu? Jak zareagowała branża?

Reakcje były różne. Dużo osób okazało mi wsparcie. Niektóre próbowały mnie przekonać, że to był zły pomysł. Rozumiem dlaczego, na początku to był koszmar, ale z czasem zacząłem czuć silę, którą ta decyzja mi przyniosła. Moja relacja z samym sobą się polepszyła, pogłębiła. Zacząłem chodzić na psychoterapię, która bardzo mi pomogła – jedna z najlepszych decyzji mojego dorosłego życia. I cały czas pomaga. Któregoś dnia moja najlepsza przyjaciółka wysłała mi link do TED talk „Everything you think you know about addiciton is wrong” („Myślisz, że wiesz coś o uzależnieniach, ale jesteś w błędzie” – przyp. „Replika”), który zmienił moje życie. To był Johan Hari, autor książek m.in. o tym, że wojna z narkotykami stała się wojną z ludźmi, którzy je biorą, a to tylko zwiększa liczbę uzależnionych. Polecam jeszcze jedną jego TED talk: „Th is could be why you’re depressed or anxious” („Oto dlaczego możesz mieć depresję” – przyp. „Replika”) o tym, jak okłamuje się nas, że na wszystko można po prostu wziąć tabletkę. Dzięki jego książkom i wystąpieniom zacząłem odzyskiwać chęć do życia, zacząłem kochać samego siebie, czego mi zawsze brakowało. Mniej więcej wtedy wyszła też piosenka Lady Gagi „Th e Cure”, gdzie ona śpiewa: „If… (Kayden milknie, widzę, że powstrzymuje łzy… długa cisza) Ona śpiewa: If I can’t find the cure, I’ll fix you with my love. (Jeśli nie znajdę lekarstwa, uleczę cię miłością – przyp. „Replika”) (cisza) Pamiętam, jakie wrażenie te słowa na mnie zrobiły. Przeszyły mnie na wylot. Miłość i życzliwość. Usłyszałem w tym instrukcję dla mnie. Obiecałem sobie, że choć nie jestem w stanie znaleźć lekarstwa na to gówno, zrobię wszystko, co mogę, by uśmierzyć cierpienie ludzi, nie tylko tych, którzy mają HIV, ale tych, którzy cierpią z powodu opresji. Będę walczył z uprzedzeniami wokół HIV/AIDS całą moją siłą, bo to uprzedzenia są podstawą tej epidemii. Gdy czytałem o historii AIDS z lat 80., nie mogłem uwierzyć, jak tragicznie zajmowano się tym problemem.

Nie tylko wirus okazał się zabójczy, prawda? Homofobia zabijała. Zestaw leków, który sprawił, że HIV przestał być wirusem śmiertelnym, można byłoby wynaleźć dużo wcześniej, gdyby przeznaczano więcej pieniędzy na badania od samego początku, gdyby poświęcono więcej uwagi „gejowskiej zarazie”. Widać to np. na filmie dokumentalnym „Jak przerwać zarazę”.

Dokładnie.

Widzę, jaką pasję wzbudza u ciebie temat HIV/AIDS. (Kayden cały czas chodzi po pokoju)

Czy wiesz, że w USA aż połowa ludzi żyjących z HIV nie ma dostępu do leczenia? W Wielkiej Brytanii tylko niecałe 3% osób zdiagnozowanych nie jest objętych leczeniem i to są ludzie, którzy nie leczą się nie z przyczyn systemowych, bo system ich obejmuje – tylko z przyczyn kulturowych, religijnych, bariery językowej czy innych. W Londynie są świetne kliniki, jak 56 Dean Street i Bloomsbury, ale w małych miasteczkach służba zdrowia pozostawia wiele do życzenia. A wśród młodych ludzi LGBTQ+ w Londynie liczba zakażeń ostatnio niestety wzrasta. A rzecznictwo też jest niewystarczające, choć pewnie jest lepsze niż w Polsce. Słyszałem historię na przykład taką: mój znajomy miał seks z jednym kolesiem i ten koleś zapytał go o HIV po seksie (to jest zresztą osobny temat: jeśli pytać, to chyba należałoby przed seksem, a nie po?). Znajomy odpowiedział, że ma HIV, ale na niewykrywalnym poziomie, więc luz – ale tamten i tak wpadł w panikę. Więc znajomy powiedział: „Chodź, zabiorę cię na pogotowie, tam ci wyjaśnią, zobaczysz, że mówię prawdę, nie masz się czym martwić”. I co? Pojechali, a na pogotowiu powiedziano temu kolesiowi, że to było nieodpowiedzialne ze strony mojego znajomego i że ryzyko zakażenia występuje. BZDURA! Nie występuje, to jest fakt! Gdyby to zdarzyło się mnie, rozważyłbym kroki prawne wobec tego pogotowia.

Jest sporo uprzedzeń i niewiedzy również właśnie wśród samych gejów. Łukasz Sabat, Mister Gay Poland 2018, ujawnił w naszym wywiadzie, że jest na PrEPie (Kayden zaczyna bić brawo) i że żyje w otwartym związku. Ile negatywnych komentarzy dostał, ile hejtu – nawet nie możesz sobie wyobrazić.

Oj, uwierz mi, mogę, mogę. Łukasz, pozdrowienia dla ciebie. Robisz dobrą robotę dla naszych braci, sióstr i niebinarnych ludzi LGBTQ+.

No, OK, może i możesz (śmiech). Jeszcze raz to powiem: Kayden, widzę, z jaką pasją mówisz o HIV/AIDS. (Kayden siada)

Bo jestem WKURWIONY!!! (śmiech) I tak się hamuję. Wiesz, ile pracy włożyłem w to, by być cierpliwym i nie wrzeszczeć na ludzi, jeśli nie przyjmują tych informacji? (śmiech) Dawno byśmy mieli załatwiony cały problem HIV/ AIDS, gdyby nie uprzedzenia, gdyby nie fobia na seks, gdyby nie homofobia. Mózg mi się lasuje, gdy wspominam, jak sam się czułem sześć lat temu zaraz po diagnozie. Gdy wreszcie poczułem się gotowy, by ujawnić wszystkim, że mam HIV – a wierz mi, było to trudne – miałem już wsparcie Impulse i innych. Ale zaraz potem zacząłem się zastanawiać: „Halo, a gdzie są inne gwiazdy porno? Jest mnóóóóóstwo gwiazdorów porno z HIV. A mówi o tym ich mały promil. I wiedziałem o tym, że istnieją. Nie rozumiałem, dlaczego żadnego z nich nie widziałem i nie słyszałem, gdy było mi to najbardziej potrzebne – tuż po diagnozie. Wtedy czułem, jakbym był sam. Zupełnie sam. Dlatego teraz jestem taki głośny. Prawdopodobnie najgłośniejszy. „Th at pornstar with HIV!”. I nie przeszkadza mi to już. I dziś już wiem, jak wielu ludzi żyje z HIV, jacy to są wspaniali ludzie. Nie mówię tylko o aktorach porno, jak François Sagat lub Boomer Banks, czy też innych aktywistach, jak David Stuart, Jose Ramos, Greg Owen, Bruce Richman, Rebecca Tallon-De Havilland, Winnie Sseruma, Shamal Waraich, Alex Schneider, którzy sami mają HIV, ale też o ludziach jak Mr Pam, Phil Samba, Aeden J. Wolton lub Jason Domino, czyli nieustraszonych działaczach, którzy nie mają HIV i walczą po naszej stronie, wielu z nich bierze PrEP. Polecam obejrzeć projekt „Porn 4 PrEP” i zerknąć na organizację Impulse, Prepster i poczytać na temat kampanii „U equals U” (Prevention Access) („Niewykrywalny = Niezakażający” – przyp. „Replika”). Polecam też kanał Davida Stuarta na YouTube. Wielu młodych ludzi, i zresztą nie tylko młodych, gdy dostają diagnozę, czują, że świat im się zawala – nie musi tak być. Tych psychicznych załamań możemy uniknąć. Można żyć pełnią życia, mając HIV, można też mieć wspaniałe życie seksualne i dzieci bez HIV. Natomiast prawda jest taka, że coming out z HIV w pierwszym okresie niekoniecznie pomógł mojej popularności w biznesie porno. Tyle, że mnie już się zmieniły priorytety.

I nadal grasz.

W 2017 r. o mało tego nie rzuciłem, ale nie chciałem być tym „pornoaktorem z HIV, który odszedł”. O nie! A potem forma wróciła, i jestem! (śmiech) I dziś, kiedy wszyscy wiedzą albo przynajmniej mają dostęp do tej informacji o mnie, mam więcej fanów niż kiedykolwiek.

Single as fuck!

Kayden, jak fakt, że jesteś eskortem i gwiazdorem porno, wpływa na twoje życie seksualne i życie miłosne, związki?

Niełatwy temat. Miałem problem z jednym i z drugim. Generalnie uważam, że ludzie, a przynajmniej spora część, nie zostali zaprojektowani do życia w monogamicznych związkach – a są wtłaczani w te normy. Ja w każdym razie na pewno nie nadaję się do monogamii. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że niepotrzebnie ciągle dążę do tego, by mieć chłopaka. Kultura nam podpowiada, że jeśli jesteś sam, to zawodzisz jako człowiek – nikt cię nie chce, jesteś nic nie wart. Kupowałem to – a jednocześnie w związkach zwykle czułem się niepewnie. Nie funkcjonowałem dobrze jako połowa jakiejś niby-całości; nigdy, będąc w związku, nie czułem się naprawdę silny. Dziś, gdy pada pytanie, czy mam chłopaka, to wręcz samoistnie robi mi się skrzywiona mina: „Nieeeee! Nie mam chłopaka, co za pomysł!” To nie znaczy, że nie mam systemu wsparcia – mam przyjaciół, mam fuck-buddies, mam ludzi, których kocham i o których dbam, gdy tego potrzebują i którzy się mną opiekują, gdy ja tego potrzebuję. Ale chłopak? Nie. Nie chcę być nikomu „przypisany”. Jeśli ty masz potrzebę mieć chłopaka, to miej. Tylko może czasem bądź też sam, byś nie zapomniał, kim sam dla siebie jesteś. Ja nie chcę. Nie zarzekam się, może kiedyś to się zmieni. Ale na razie I am single as fuck! A co do samego seksu w życiu prywatnym – nie, żebym narzekał, ale nieraz ludziom się wydaje, że skoro jestem eskortem, to znaczy, że mam ochotę na seks bez przerwy i że można mnie ot tak dotykać, łapać za tyłek, bo mi się to po prostu musi podobać. Nie cierpię być łapany za tyłek czy w ogóle dotykany bez pozwolenia, znienacka, bez kontekstu. Albo traktują mnie jak „zdobycz”, nie chcą tak naprawdę uprawiać seksu ze mną, tylko zrealizować swą fantazję o seksie z „tym gwiazdorem porno”. Albo zakładają z góry, że jako eskort na pewno mam nie tylko HIV, ale też mnóstwo innych chorób przenoszonych drogą płciową. Tymczasem eskorci, jeśli tylko mają dostęp do badań, to badają się dużo częściej niż inni, to sprawa nie tylko zdrowotna, ale zawodowa.

Jest świetny filmik na YouTube, gdzie mówisz o tym, że masz chlamydiozę.

I że nie będę tego ani ukrywał, ani się wstydził. Tak, miałem. Wiele razy. Edukacja dotycząca chorób przenoszonych drogą płciową jest często beznadziejna – uczy się tylko, jak straszne są objawy oraz co robić, by się nie zakazić – przeważnie abstynencja lub prezerwatywy. A jeśli już się człowiek zakazi, to co? Nic, tylko samobójstwo popełnić z poczucia winy? (śmiech) Infekcje przenoszone drogą płciową są normalną ludzką sprawą, polecam TED Talk „STIs aren’t consequences. They’re inevitable” („Choroby przenoszone drogą płciową nie są rezultatem czegoś – są nie do uniknięcia” – przy. „Replika”).  

Uderzające jest, jak ludzie nie mają problemu z mówieniem o chorobach pod warunkiem, że one nie dotyczą płciowości.

Po raz kolejny wchodzi tu wstyd przed seksem jako takim.

Jak bardzo seks przed kamerą rożni się od tego, który masz prywatnie?

Może się bardzo różnić, a może nie bardzo. W seksie przed kamerą nie ma intymności, ale tylko, jeśli założysz, że intymność może pojawić się wyłącznie w seksie między dwoma osobami. A to jest złe założenie, przynajmniej w moim przypadku. Miałem wiele pięknych, intymnych chwil z więcej niż dwoma ludźmi i z kamerą wokół nas. Są gwiazdorzy, z którymi kompletnie nie „klika”, ale dobrze robią swą robotę, a są tacy, którzy zakochują się na planie w partnerze. I są tacy, których nie chciałbyś więcej spotkać i tacy, z którymi chciałbyś mieć seks poza kamerą. Teraz portale jak OnlyFans, JustForFans (gdzie aktorzy mogą wrzucać własne filmy „domowej” roboty i mieć kontakt z fanami bez pośrednictwa tradycyjnych studiów filmowych – przyp. „Replika”) dają nowe możliwości i jestem tym podekscytowany – jestem moim własnym szefem, sam decyduję, co filmować, co wrzucać do sieci, z kim, gdzie i kiedy. W wytwórniach czasem nawet nie płacą ci, jeśli nie masz wytrysku. W OnlyFans sam widzę, co moi fani lubią. Sam promuję własne materiały, sam wchodzę w kontakt z fanami.

Po prostu lubisz uprawiać seks przed kamerą.

O, tak. Uwielbiam. Uwielbiam naprawdę.

Moje czerwone szpilki

Mówiłeś, że w przyszłości chciałbyś też reżyserować porno.

Nie tylko. W tej chwili pracuję nad projektem nie-porno „How 2 Stay Positive When U Test Positive” – to jest serial, który już jest na moim YouTube i ostatni odcinek właśnie kręcę. Do tego też będzie filmik z wywiadami z niesamowitymi ludźmi zajmującymi się sprawami HIV/AIDS i żyjącymi z HIV – taki poradnik dla nowo zdiagnozowanych. Poza tym, w tym roku nakręcę dwie sceny porno, które napisałem i zaplanowałem, i które mają na celu podniesienie świadomości dotyczącej HIV/AIDS – jedna z nich będzie moją pierwszą sceną bez prezerwatywy. Obie są finansowane przez Impulse. Nie mogę się doczekać.

Właśnie. W porno od wielu lat seks bez prezerwatyw jest normą, a ty zawsze prezerwatywę miałeś. Dlaczego?

Na początku dlatego, że bałem się, że jej brak sprowokuje pytania o HIV, na które nie byłem gotowy. Od paru lat powód jest inny. Nie boję się żadnych pytań, nie boję się o żadne ryzyko przekazania HIV innym. Mam szczęście – mam dostęp do darmowej opieki i lekarstwa, które powodują, że nie będę miał AIDS, ale połowa moich widzów, którzy żyją z HIV, nie ma dostępu do tych leków, nawet w Stanach! Epidemia wciąż trwa i promowanie kondomów może wielu ludziom ocalić życie. Nie wydaje mi się, że byłoby sprawiedliwe, gdybym wykorzystywał swój przywilej na koszt tych, którzy go nie mają.

Z okazji World AIDS Day biegłeś w maratonie w Londynie, z którego dochód szedł na walkę z HIV/AIDS.

To nie był maraton – tylko 10 km, a i tak myślałem, że zejdę! (śmiech)

Widziałem też jedną twoją reklamę, w której masz na sobie szpilki i damską perukę.

Nie miałem fantazji bycia drag queen, ale noszenia szpilek – tak! W dzieciństwie, jak mamy nie było w domu, to podkradałem jej szpilki i biżuterię i nosiłem. Byłem naprawdę przegiętym chłopcem. Gdy miałem 11 lat, zakochałem się w koledze i ja byłem jego „dziewczyną”. Tak, tak, nie bądź taki zdziwiony! To kolejny przykład, jak kultura wymusza na nas, mężczyznach, tzw. męską postawę. A w dorosłym życiu to przegięcie jakoś mi się ulotniło… chyba (Kayden śmieje się i robi przegięte pozy). Mężczyzna musi być all blue – no pink. Fuck that! Na tamtym filmiku to są moje własne szpilki, kupiłem je dla siebie, są czerwone i wysokie, tzw. hooker heels, no bo w końcu jestem sex-workerem, nie? Niezbyt dobrze jeszcze mi idzie chodzenie w nich, ale zamierzam się nauczyć! (śmiech)

A jak bywasz w Polsce, to jesteś rozpoznawany?

Czasem. Natomiast jak pójdę do gejowskiego klubu, to zawsze. I powiem ci, że w ciągu ostatnich dwóch lat coś się zmieniło – jest inna rozmowa, ludzie podchodzą i zwykle dziękują i za porno, i za moją pracę jako aktywisty, co ma dla mnie ogromne znaczenie.

Co byś dodał na koniec?

Dwie rzeczy. Wiesz, gdybym mógł cofnąć czas, to może niektóre rzeczy zrobiłbym inaczej, ale nie chciałbym nie mieć HIV. HIV nadał nowe znaczenie mojemu życiu. Jestem szczęśliwszy i zdrowszy, niż kiedykolwiek, również mentalnie. Chcę, by każdy, kto ma HIV, to usłyszał: Moi drodzy, jeśli chodzi o waszą wartość jako ludzi, ten wirus nie ma ŻADNEGO znaczenia. Zasługujecie na taki sam szacunek i miłość, bez względu na status. Jesteście piękni. I nie jesteście sami. A druga rzecz: epidemia HIV/AIDS nie skończyła się w latach 90. Wciąż trwa. Jestem jednym z 38 milionów ludzi, którzy żyją z tym wirusem. Naprawdę warto się doedukować i pamiętać, że to dotyczy nas wszystkich, bo jesteśmy jednym organizmem. A życzliwość w stosunku do drugiego człowieka waży więcej niż złoto. Jest pewnie nawet cenniejsza niż powstrzymanie HIV.

Tekst z nr 83 / 1-2 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Minus z plusem

O tym, jak to jest być w związku z facetem, który żyje z HIV, o kampanii „Niewykrywalni”, o tym, dlaczego wciąż wielu ludzi reaguje na HIVowy coming out zerwaniem znajomości a także o tym, jakie miśki kręcą go najbardziej, z ADAMEM MIKUSZEWSKIM (na zdjęciu z lewej) rozmawia OSKAR MAJDA

 

Foto: materiał kampanii „Niewykrywalni”

Przez pięć lat byłeś partnerem Tomka Siary, społecznika HIV/LGBTQ, który niedawno wyoutował się publicznie jako osoba żyjąca z HIV, a obecnie jest twarzą kampanii społeczno-edukacyjnej „Niewykrywalni” (patrz: wywiad w „Replice” nr 77). Jak się poznaliście?

Na portalu randkowym Planet Romeo w 2012 r. Miałem wtedy 32 lata. Mieszkałem w Warszawie a Tomek we Wrocławiu. Na początku był więc to kontakt całkowicie wirtualny. Na tyle jednak nam się dobrze rozmawiało, że zdecydowałem się odwiedzić Tomka. Nasza pierwsza randka była niewinna i romantyczna. Pięć godzin włóczyliśmy się po mieście, rozmawialiśmy. Na drugą randkę w realu przyszło nam czekać kolejny miesiąc.

Czemu?

Praca plus odległość między Warszawą a Wrocławiem zrobiły swoje. Ale dużo przez ten miesiąc rozmawialiśmy – tak, by randki numer dwa nie przeznaczyć tylko na rozmowy… (śmiech)

Jak się dowiedziałeś, że Tomek jest seropozytywny?

Powiedział mi przez telefon między pierwszą a drugą randką. Wiem, że ta rozmowa kosztowała go wiele nerwów i długo się do niej przygotowywał.

Jak zareagowałeś?

Dobrze to pamiętam. Spytałem go: „No i?”.

Tylko tyle? Wiesz pewnie, że dla wielu facetów, niestety, taka informacja zmienia wszystko.

Tylko i wyłącznie z powodu podstawowych braków edukacji dotyczących tego, czym są HIV i AIDS. Od wielu lat osoby żyjące z HIV, które znajdują się pod stałą opieką lekarską i są skutecznie leczone terapią antyretrowirusową (ARV), nie są jakimkolwiek zagrożeniem dla siebie i najbliższych. Kampania „Niewykrywalni”, w której organizacji współuczestniczę, ma na celu przekazanie tej wiedzy jak największej liczbie odbiorców.

A Ty gdzie tę wiedzę posiadłeś?

Dzięki pracy poznałem bardzo dużo osób żyjących z wirusem HIV.

Czym się zajmowałeś?

Byłem streetworkerem.

Czyli?

Pracowałem jako wolontariusz w ramach projektu Lambdy Warszawa. Chodziliśmy w parach po warszawskich klubach, rozdawaliśmy ulotki na temat wirusa HIV, prezerwatywy, namawialiśmy do badań i udzielaliśmy podstawowych informacji dotyczących tego jak uniknąć zakażenia.

Czemu zdecydowałeś się na taką działalność?

Miałem bodajże 16 lat, gdy okazało się, że mój bardzo dobry znajomy, fantastyczny człowiek, żyje z HIV. To były lata 90. Informacja o tym, że ktoś jest seropozytywny, praktycznie oznaczała śmierć towarzyską. Takie osoby żyły w poczuciu odrzucenia, ciągłym strachu, że ktoś pozna i rozgłosi ich „wstydliwy sekret”. Nie potrafiłem się z tym pogodzić. Chciałem edukować i walczyć ze stygmatyzacją, wykluczeniem oraz przekłamaniami dotyczącymi osób żyjących z HIV. Dzięki temu, że byłem otwarty i tolerancyjny, kilkoro ludzi, których znałem, wyoutowało się przede mną jako osoby seropozytywne, zwierzyło ze swoich obaw, lęków, dramatów. Bardzo chciałem je wesprzeć nie tylko dobrym słowem, ale też czynem.

Miałeś jakieś kontakty seksualne z osobami seropozytywnymi przed Tomkiem?

Tak. Kiedy osoba seropozytywna przyjmuje regularnie leki antyretrowirusowe (ARV) i ma niewykrywalny poziom wiremii, nie można się od niej zakazić HIV.

Tomek mówił w naszym wywiadzie, że zdecydowaliście się zrezygnować z prezerwatyw.

Owszem. To był mój pomysł. Tomek był w stałym kontakcie z lekarzem, miał od lat niewykrywalną wiremię. Żyliśmy w monogamicznym związku. Z mojej perspektywy prezerwatywa po prostu nie była potrzebna.

A z perspektywy Tomka?

On miał więcej oporów. Udało mi się je przełamać, choć nie do końca. Przez cały czas trwania naszego związku, a byliśmy razem do zeszłego roku, Tomek namawiał mnie do bardzo częstych badań. Przypominał, że w każdej chwili możemy wrócić do używania prezerwatyw. Ale ja sobie wcześniej przemyślałem: „za” i „przeciw” takiej sytuacji

Jakie były „przeciw”?

W systemie krwiodawstwa wciąż działa zasada, że jeśli się ma zakażonego partnera, nie można oddawać krwi, nie mogłem więc dłużej być honorowym krwiodawcą, co było dla mnie ważne.

Co jeszcze?

Tak naprawdę tylko to. Umówiliśmy się z Tomkiem na monogamiczny związek. Po pół roku przeprowadziłem się do Wrocławia, zamieszkałem z Tomkiem. Wrocław stał się moim domem, mieszkam tu do dziś, mimo że już nie jesteśmy razem. Pozostaliśmy zresztą przyjaciółmi.

Jak często badaliście się?

Tomek co trzy miesiące. To element jego terapii. Ja z uwagi na Tomka, który cały czas obawiał się, że mogę się zakazić, badałem się mniej więcej co pół roku. Czasami kiedy łapałem przeziębienie, Tomek nie dawał mi spokoju, dopóki nie poszedłem na badania.

Sam nie miałeś obaw?

Nie. Powtarzam po raz kolejny: Tomek badał się regularnie i cały czas miał niewykrywalną wiremię. Jak niby miałbym się zakazić?

Teraz zdecydowaliście się opowiedzieć o waszym związku, związku „plusa” z „minusem”, w ramach kampanii „Niewykrywalni”

Ta kampania ma dla Tomka ogromne znaczenie. Planował ją od lat. Chciał pokazać, że z HIV da się obecnie żyć pełnią życia. No i, że związki pomiędzy osobami seropozytywnymi i seronegatywnymi nie tylko są możliwe, ale też bezpieczne. Wielokrotnie mi powtarzał, że to mnie zawdzięcza swoje „drugie”, spełnione życie, że beze mnie pewnie wiele kolejnych lat spędziłby w samotności. Gdy zostałem wybrany na Mr. Bear Poland 2017, zorganizowaliśmy panel dyskusyjny na temat par, w których jeden z partnerów jest pozytywny. Z uwagi na to, że Tomek nie był jeszcze wtedy wyoutowany jako osoba żyjąca z HIV, opowiedziałem o swoich doświadczeniach, zaznaczając, że dotyczą one „jednego z moich poprzednich związków”. Zainteresowanie tematem przeszło nasze oczekiwania i zainspirowało Tomka, by podjąć się wyzwania stworzenia kampanii o tematyce HIV/AIDS. Półtora roku później wziął udział w wyborach na Mr. Bear Poland, aby ewentualne zwycięstwo wykorzystać do promocji kampanii opowiadającej o tym jak się żyje z HIV.

Plan się udał, bo Tomek zdobył tytuł Mr. Bear 2019 a jego wymarzona kampania stała się faktem. Twoja twarz też pojawia się na plakatach, ale robisz też więcej, prawda?

W lutym br. wziąłem udział w kolejnym, zorganizowanym we Wrocławiu, panelu dyskusyjnym poświęconym parom plus/minus. Opowiadałem o doświadczeniach z perspektywy „minusa”, a Tomek – „plusa”. Przywołaliśmy rezultaty badań PARTNER 2, które jednoznacznie pokazały, że zakażenie się HIV od pozytywnego partnera, który się leczy i ma stale niewykrywalną wiremię, nie jest możliwe. Po części oficjalnej poznaliśmy kilka par HIV+/HIV-, które podzieliły się z nami swoimi doświadczeniami w tym temacie. Bo przecież Tomek i ja to nie jedyna taka para w Polsce!

Możesz opowiedzieć coś o doświadczeniach tych innych par?

Bardzo przypominają one moje z Tomkiem przeżycia. W takich związkach osobom seronegatywnym zazwyczaj łatwiej jest zaakceptować zaistniałą sytuację. Pozytywni partnerzy natomiast często zmagają się z wątpliwościami i lękami, które w świetle wyników badań PARTNER są nieuzasadnione – nie ma możliwości zakażenia. Niestety, wielu moich znajomych, którzy żyją z HIV, potwierdza, że bardzo trudno jest im znaleźć partnera. Dokonanie coming outu jako osoba z HIV na randce w Polsce w najlepszym razie oznacza zazwyczaj koniec znajomości.

W najlepszym razie?

Bardzo często jako „bonus” osoba pozytywna zostaje oceniona i zaszufladkowana. To jest dla nich najgorsze. Padają pytania w stylu: „To ilu miałeś partnerów, że się zakaziłeś?”, „Jak ty się prowadzisz, że złapałeś HIV?”. Generalnie wydźwięk podobnych rozmów jest taki, że osoba pozytywna jest sama sobie winna, bo najpewniej pół życia spędziła w darkroomie.

Czy jako aktywista zauważasz na przestrzeni lat zmianę na lepsze?

Ostatnio nie spotkałem osoby, która bałaby się zakażenia wirusem HIV przez ukąszenie komara, co kiedyś było nierzadkie. Generalnie jednak nie jest dobrze. Osoby żyjące z HIV nadal podlegają bardzo silnej stygmatyzacji.

Co jest według ciebie źródłem tej sytuacji?

Brak wiedzy na temat wirusa i źródeł zakażenia. To, że w naszym kraju tylko kilka osób powiedziało publicznie, że żyje z HIV, nie jest efektem przypadku. Poziom nietolerancji jest wciąż bardzo wysoki. Mam wielką nadzieję, że kampania „Niewykrywalni” choć trochę to zmieni. Sam staram się otwarcie mówić o HIV, tłumaczyć. Każdy, kto dysponuje wiedzą na ten temat powinien to robić. HIV nie może być tabu.

Czy ty sam spotkałeś się ze stygmatyzacją, gdy wyznałeś, że byłeś w związku z osobą pozytywną?

Oczywiście. Zdarzało się, że moi rozmówcy nie wierzyli, że nie jestem pozytywny. Dla takich osób nie ma znaczenia czy osoba żyjąca z HIV jest pod opieką lekarza, czy bierze leki antyretrowirusowe, czy ma niewykrywalną wiremię. Według nich jak ktoś ma HIV, to zakaża w każdej sytuacji i koniec. To oczywiście jest absurd nie mający żadnego, powtarzam, żadnego poparcia w rzeczywistości.

Udało ci się kiedykolwiek przemówić swemu rozmówcy do rozsądku?

A wiesz, że tak! W realu ludzie dużo rzadziej reagują agresją – jak to zazwyczaj ma miejsce w internecie. Jeśli tylko chcą słuchać… Za mną stoją racjonalne argumenty i badania, choćby wspomniane już PARTNER 2. Najmocniej trafi a jednak argument, że po rozstaniu z Tomkiem oddawałem krew w Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa. Co prawda, teraz trochę wkręciłem się w tatuaże i piercing, co wyklucza krwiodawstwo, ale to już inna bajka. W każdym razie sporo ludzi wręcz nie dopuszcza myśli że osoba seronegatywna (niezakażona) może w ogóle wziąć pod uwagę nawiązanie relacji intymnej z osobą pozytywną. Standardowa pierwsza reakcja to „szok i niedowierzanie”. Potem przychodzi faza stygmatyzacji, w której poddawana jest w wątpliwość moralność pozytywnego partnera i zdrowy rozsądek negatywnego.

Co robisz w życiu poza aktywizmem LGBTQ?

Jestem barmanem w księgarni.

Słucham?

(śmiech) Księgarnia Hiszpańska we Wrocławiu, bardzo ciekawe miejsce – księgarnia, bar, sala koncertowa. Lokal „human friendly”, że tak powiem. Spotykają się w nim działaczki ze strajku kobiet, Wiosny, partii Razem, Amnesty International. Eventy organizuje u nas wrocławska Kultura Równości.

Zarówno ty jak i Tomek zdobyliście tytuły Mr. Bear Poland. Tomek potraktował wybory jako wstęp do kampanii „Niewykrywalni”. A jaka była twoja motywacja?

Mniej szlachetna (śmiech). Chciałem się zabawić. Choć nie tylko. Zależało mi też na tym, by dołożyć cegiełkę do nagłośnienia działalności stowarzyszenia Bears of Poland, które jest jedną z największych organizacji LGBTQ w Polsce i jednym z niewielu stowarzyszeń zrzeszających miśki w Europie. Bears of Poland działają prężnie – praktycznie co tydzień jest gdzieś w Polsce organizowany jakiś event przez miśki i dla miśków. W roku ma miejsce aż sześć dużych, ogólnopolskich imprez. Dla porównania w Irlandii są trzy miśkowe imprezy w roku, w Niemczech ze cztery, na Węgrzech dwie. Od dwóch lat współpracujemy też z polskim środowiskiem fetyszowym. Byliśmy obecni na zorganizowanych po raz pierwszy w Polsce w 2017 r. wyborach Mr. Rubber Poland. Adam Muś, Mister Bear Poland 2018, chętnie współpracuje ze społecznością fetyszową – efektem jest zorganizowany w czerwcu 2018 r. wspólnie X Bear x IV Fetish Camp – integrowaliśmy się w górach podczas pięknego weekendu. W tym roku BEAR x FETISH camp też się odbędzie, tym razem nad morzem. W ramach Bears of Poland działa podgrupa grupa Misie na Marszach. Ma ona za zadanie zaznaczenie obecności naszej społeczności na tego typu wydarzeniach. W zeszłym roku Misie na Marszach zaliczyli wszystkie 15 Marszów/Parad i w tym roku planujemy to samo. W lutym zeszłego roku we Wrocławiu wraz ze stowarzyszeniem Kultura Równości zorganizowaliśmy queerową imprezę miśkową, na której część z naszych brodatych, włochatych i masywnych miśków założyła peruki, szpilki i zrobiła sobie makijaż. W lutym br. mieliśmy kolejną queerową imprezę integracyjną – z lesbijkami. A ja sam, oprócz udziału w kampanii „Niewykrywalni” zaangażowałem się ostatnio we wsparcie rozwoju miśkowego środowiska na Węgrzech.

Czemu akurat tam?  

Mój obecny facet to Mr. Bear Hungary 2019.

O, widzę, że masz słabość do facetów z tym tytułem.

Nieee. Ani Tomek ani Balazs nie rozważali nawet startowania w tych wyborach, gdy zaczynaliśmy się spotykać.

Na początku maja w Padwie obaj startowali w wyborach Mr. Bear Europe 2019. Ciekawe, na kogo głosowałeś (śmiech).

To już pozostanie moją słodką jak miód tajemnicą (śmiech). 

Wywiad przeprowadzony w ramach projektu „Jak bezpiecznie żyć z osobą zakażoną HIV” dofinansowanego w ramach konkursu „Pozytywnie Otwarci” przez Gilead Sciences Poland. Koncepcja i opieka merytoryczna: Michał Pawlęga.

Tekst z nr 79 / 5-6 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Niewykrywalni

Z TOMASZEM SIARĄ o 16 latach życia z HIV, o wygranych wyborach Mr Bear Poland 2019 oraz o oddolnej kampanii społecznej „Niewykrywalni”, której jest inicjatorem, twórcą i główną twarzą, rozmawia OSKAR MAJDA

 

Materiał kampanii “Niewykrywalni”

 

W październiku zdobyłeś tytuł Mr. Bear Poland 2019, a 1 grudnia, w 30. Światowy Dzień HIV/AIDS, wrzuciłeś do sieci krotki film „POZYTYWNE wyznanie” inaugurujący kampanię społeczno-edukacyjną „Niewykrywalni”. Robisz w nim coming out jako gej żyjący z HIV. Mówisz: Od 16 lat jestem osobą pozytywną, a od 15 lat mam niewykrywalny poziom HIV. Mam jednak to ogromne szczęście, że życie z HIV nie przeszkodziło mi w realizowaniu się w moim życiu osobistym, mam pełne wsparcie, akceptację ze strony bliskich i przyjaciół. Byłem przez 5 lat w związku ze zdrowym partnerem. Cofnijmy się o te 16 lat.

Z moim ówczesnym partnerem tworzyliśmy monogamiczny związek, w którym świadomie podjęliśmy decyzję o niezabezpieczaniu się po uprzednim badaniu na HIV i inne potencjalne STI (choroby przenoszone drogą płciową – przyp. „Replika”). Po pewnym czasie doszło z jego strony do „skoków w bok”. Gdy się o nich dowiedziałem, rozstaliśmy się, bardzo to przeżyłem. Jakiś czas później mój stan zdrowia zaczął się nagle pogarszać – w trakcie niecałego 1,5 roku przeszedłem zapalenia dróg oddechowych i ucha. Przypisywałem te choroby przemęczeniu pracą, w którą uciekłem po rozstaniu. Tym bardziej, że wcześniej praktycznie nigdy nie chorowałem. W końcu postanowiłem przetestować się w kierunku HIV. Lekarz, do którego zgłosiłem się po wyniki, rozbrajająco mi je zakomunikował, mniej więcej tak: „Ma pan wynik pozytywny, w tej sytuacji niestety nie jesteśmy panu w stanie pomóc, ma pan około 6 miesięcy życia. Bardzo mi przykro”. Był 2002 rok, miałem 21 lat. Po takiej informacji zacząłem żegnać się ze światem.

Nie trafiłeś od razu pod opiekę?

Najpierw skonfrontowałem się z moim byłym, dowiedziałem się wtedy, że nie zabezpieczał się w trakcie tych „skoków w bok”. W ostatnim przebłysku nadziei zgłosiłem się do punktu krwiodawstwa, by wykonać test ponownie, już nie anonimowo. Wynik potwierdził zakażenie i zostałem od razu skierowany na konsultacje do szpitala zakaźnego na oddział zajmujący się HIV/AIDS w moim rodzinnym Wrocławiu. Poziom opieki był tam już zupełnie inny, trafiłem na mojego „anioła stróża”, doktora Jacka Gąsiorowskiego, który opiekuje się mną do dziś. Dowiedziałem się od niego, że takich przypadków jak mój – tego jakby „pochowania za życia” było w tamtym okresie dużo, dużo więcej. Zastanawiam się nieraz, ile z ofiar takich „rozbrajających komunikatów” poddało się od razu i np. popełniło samobójstwa. Miałem ewidentnie szczęście, że trafiłem na dr Jacka. On stopniowo przywracał mnie do normalności. W pierwszym okresie adaptacji do życia z HIV bardzo izolowałem się od świata. Byłem w tej komfortowej sytuacji, że jako projektant graficzny miałem możliwość pracy z domu. Pierwszy rok dochodzenia do siebie spędziłem dosłownie w czterech ścianach, opuszczałem je jedynie, gdy było to absolutnie niezbędne – zakupy, sprawy urzędowe itp. Ten okres wspominam jako „mentalne więzienie”, które sam sobie zgotowałem mimo posiadanej wiedzy o HIV. Wypierałem ją, jednocześnie traumatyzując się myślami o napiętnowaniu, niemożności spełnienia się w życiu osobistym. Wszystko to było spotęgowane niezdiagnozowaną nerwicą lękową nabytą w dzieciństwie. Swego czasu nauczyłem się ukrywać emocje przed światem – nikt nie podejrzewał, że dzieje się ze mną coś niedobrego.

Twoja rodzina wiedziała, że jesteś gejem?

Tak. W ojcu znalazłem pełne wsparcie i akceptację, za to moja głęboko wierząca matka nie była w stanie pogodzić się z moją orientacją, do dziś nie mam z nią normalnych relacji. Dla mnie rodzina to ciężki temat, nie chcę się w to zagłębiać publicznie.

A o tym, że masz HIV, powiedziałeś rodzinie?

Od razu po tym, jak powtórzyłem badania. To nie była łatwa decyzja, zważywszy, że wciąż miałem w pamięci swój coming out jako geja, którego nie wspominam dobrze. Pamiętam jednak z tego okresu opiekuńczość mojej matki w trakcie jednego z pierwszych silnych zachorowań po zakażeniu.

Komuś jeszcze powiedziałeś?

Przez lata nie wiedzieli o mnie nawet najbliżsi przyjaciele. Wmówiłem sobie, że gdy moje otoczenie dowie się o moim statusie, odwróci się ode mnie. W dyskusji o HIV do dziś dominują mity i stereotypy, a co dopiero wtedy. Nawet przed zakażeniem bywałem wielokrotnie świadkiem niewybrednych uwag, dotyczących osób z HIV. Albo używania HIV jako negatywnego epitetu w stosunku do osób, o których statusie nawet nie wiedziano. Do tego plotki o czyimś statusie, które bywały wykorzystywane nawet do szantażu. Przesiąknąłem tym wszystkim tak mocno, że z czasem zacząłem przyjmować stereotypy za fakty. Nazywałem to irracjonalną autostygmatyzacją, pomimo wiedzy o HIV/AIDS po pewnym czasie zacząłem myśleć o sobie dokładnie tak, jak mówiło się na tematy HIV/AIDS wokół mnie – pełen uprzedzeń.

Jak udało ci się stanąć na nogi?

Po paru latach izolacji poznałem on-line faceta, Marcina. Nie dopuszczałem jednak wizji związania się z kimkolwiek emocjonalnie – gdy okazało się, że mój status HIV nie był dla niego problemem, zostaliśmy „fuck-buddies”, kumplami na seks. W 2011 r. pojawił się w moim życiu bardzo uparty osobnik, Łukasz, któremu mimo moich sprzeciwów i oporów bardzo zależało, byśmy spróbowali pożyć wspólnie. Jego zabieganie trwało dobrych kilka miesięcy, udało mu się mnie złamać i wydusić przyczynę mojego oporu. Tym razem, ze względu na emocjonalny stosunek do sytuacji, wypowiedzenie na głos „żyję z HIV” zajęło mi godzinę jąkania i zacinania się. Ponownie miałem szczęście – ta informacja go nie odepchnęła. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to właśnie Łukasz mnie „odczarował” i pozwolił z nadzieją patrzeć w przyszłość. Niestety nasz związek nie trwał długo, lata samotności doprowadziły u mnie do „zdziczenia” – nie byłem w stanie na dobre przywiązać się do życia z drugą osobą.

Kiedy nastąpił przełom?

Pod koniec 2012 r. poznałem on-line Adama, po trzech miesiącach zapoznawania się w sieci poinformowałem go o swoim statusie. Znów: nie stanowiło to dla niego problemu. Trafiłem na człowieka z szeroką wiedzą na temat HIV/ AIDS – z racji jego działalności w Warszawie jako streetworker w programie „Bezpieczniejsze związki HIV/AIDS – Zapytaj mnie”. W trakcie naszego związku Adam wielokrotnie konsultował się ze specjalistami, z którymi współpracował w kilku punktach diagnostycznych. Miał dzięki temu na bieżąco dostęp do informacji o trwających wówczas badaniach HIV/AIDS – m.in. o wynikach badań PARTNER 1, które wskazywały, że ryzyko zakażenia się od osoby żyjącej z HIV, ale leczącej się, z niewykrywalną wiremią (poziomem wirusa we krwi przyp. „Replika”) i wolną od innych STI, jest bardzo nikłe. Dowiedział się też, że trwają badania PARTNER 2 mające potwierdzić tezę, że lecząca się osoba seropozytywna z niewykrywalną wiremią i wolna od innych STI, po prostu nie zakaża. Na podstawie tej wiedzy, mimo moich oporów, podjął świadomą decyzję o zaprzestaniu, jak to nazywał, zabezpieczania się przede mną. Tym samym staliśmy się nieoficjalnymi uczestnikami badań PARTNER 2, a po ogłoszeniu ich wyników staliśmy się żywymi dowodami na ich prawdziwość – Adam do dziś jest zdrowy. Rozstaliśmy się niecały rok temu, ale, jak obaj mówimy, wyewoluowaliśmy do statusu prawdziwych przyjaciół. Finalnym elementem przełomu, któremu zawdzięczam swój dzisiejszy dobry stan psychiczny, była półroczna terapia u dr. Łukasza Łapińskiego, na którą się zdecydowałem w kwietniu 2016 r. po sugestii ze strony dr. Jacka Gąsiorowskiego. To właśnie doktor Łapiński zdiagnozował u mnie nerwicę lękową i wreszcie mogłem zacząć z nią aktywnie walczyć.

Żyjesz z HIV 16 lat. Jak się przez ten czas zmieniło twoje leczenie?

Terapię ARV rozpocząłem od tzw. koktajlu leków Retrovir, Epivir (Lamiwudyna) oraz Kaletra – w sumie zestawu 4 tabletek przyjmowanych 3 razy dziennie o ściśle określonych porach. Ich zażywanie wiązało się z szeregiem skutków ubocznych wymagających układania planu dnia pod te pory. Przy każdorazowej dawce koktajlu miałem prawie godzinne mocne zawroty i bóle głowy, mrowienia w obrębie całego ciała oraz liczne dolegliwości gastryczne jak wymioty czy biegunka. Z czasem nauczyłem się z tym radzić, ale ból, zaciskanie zębów (a czasem i łzy) towarzyszyły mi codziennie przez prawie 3 lata. Następnie udało mi się zakwalifikować na lek „combo” Atripla – jedną tabletkę zażywałem przed snem. Mniej dokuczliwe skutki uboczne obejmowały znane mi już mrowienie, bardzo intensywne wizje senne i poranne problemy z błędnikiem – niemożnością prawidłowej oceny położenia w przestrzeni. Od przebudzenia byłem zmuszony odczekać około godziny w stanie „lewitacji”, by błędnik na powrót się skalibrował i żebym mógł normalnie wstać. Na moje nieszczęście lek ten wchodził w interakcję z moją (jeszcze wtedy niezdiagnozowaną) nerwicą lękową i stanami depresyjnymi. Można powiedzieć, że z każdą zażytą tabletką „dopalałem” sobie fatalne samopoczucie. Nie wiązałem tego wtedy bezpośrednio z Atriplą – zrzucałem winę na przepracowanie i ogólne zmęczenie, ale ten lek miał konkretne przełożenie na obniżoną wydajność na co dzień. W ten sposób funkcjonowałem przez ponad 10 lat. Na szczęście dostałem kolejną szansę od życia, gdy w 2017 r. ukazały się wyniki długofalowych badań leku Atripla, w których wskazano powiązanie pogłębiających się zaburzeń psychicznych z przyjmowaniem tego leku. Doktor Gąsiorowski w trakcie regularnych badań kontrolnych przeniósł mnie więc na nowy lek, Odefsey – 1 tabletka dziennie. Komfort mojego życia poprawił się diametralnie w kilka miesięcy i trwa do dziś. Odbieram tą zmianę jak fabułę z filmu „Jestem Bogiem” z 2011 r. – po raz pierwszy od niepamiętnych czasów każdego dnia jestem pełen energii do działania, moja efektywność pracy i komunikacji poprawiła się niesamowicie i nie doświadczam żadnych negatywnych skutków ubocznych.

No i w październiku 2018 r. zdecydowałeś się wziąć udział – i to z sukcesem – w wyborach Mr. Bear Poland 2019. Skąd pomysł na start?

Działam społecznie od lat w Stowarzyszeniu Bears of Poland, nie tylko w kraju, ale i za granicą. Dzięki temu widziałem, że taki tytuł jest świetnym narzędziem promocyjnym w środowisku LGBTQ+. Pomyślałem, że zwycięstwo w wyborach Mr Bear Poland pomogłoby mi w zwiększeniu widoczności mojej kampanii, również poza granicami kraju.

Długą drogę przeszedłeś od depresji i totalnego ukrywania się do publicznego coming outu i kampanii „Niewykrywalni”. Skąd pomysł na nią?

Od kilku lat zastanawiałem się, w jaki sposób mógłbym sam zaangażować się w działania na rzecz destygmatyzacji osób z HIV/AIDS. O zamyśle oddolnej kampanii społecznej „Niewykrywalni” i o zrobieniu coming outu jako osoba żyjąca z HIV myślałem już 2-3 lata temu. Zależało mi też, by m.in. w ten sposób wyrazić wdzięczność moim lekarzom, jak i wszystkim innym specjalistom zajmującym się osobami żyjącymi z HIV/AIDS. Jestem głównym twórcą, inicjatorem i koordynatorem kampanii „Niewykrywalni”. Na tą chwilę działamy w 6-osobowym zespole aktywistów. Nad merytoryczną stroną pieczę sprawują: dr Jacek Gąsiorowski, dr Bartosz Szetela z Podwale 7 oraz Michał Pawlęga ze Społecznego Komitetu ds. AIDS z Warszawy oraz Wiktor Łukasik. To jest główny trzon zespołu. Dodatkowo po filmie inaugurującym kampanię, o którym wspomniałeś na początku, zgłosiło się do nas wiele osób, chcących pomóc przy pracach, co nas niezmiernie cieszy. Mamy fanpage na Facebooku, lada moment ruszy serwis www, rozpoczną się dyskusje w mediach społecznościowych, w klubach i przychodniach pojawią się plakaty i ulotki. A od lutego rozpoczynamy cykl spotkań/paneli dyskusyjnych oraz wspierających działań artystycznych w największych miastach z wielkim finałem w Warszawie w czerwcu.

Co byś chciał żeby ludzie najbardziej zapamiętali z tej kampanii?

To, że HIV nie jest karą za „rozwiązłość” ani w ogóle żadną karą za nic – jest zwykłym wirusem. I jeszcze to, co wynika z badań PARTNER 2: że ponad wszelką wątpliwość osoba zdrowa nie ma możliwości zakażenia się HIV od partnera seropozytywnego, gdy jest on poddany systematycznej i skutecznej terapii ARV, ma niewykrywalną wiremię i nie jest zakażony innymi STI. Natomiast dla osób seropozytywnych te wyniki to przepustka do powrotu do normalnego życia.

Tekst z nr 77 / 1-2 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

MÓJ ROLLER-COASTER

 

Foto: Wojciech Jureczko

 

Od redakcji: Matt Freeman jest Polakiem mieszkającym od 7 lat w Londynie. Wyjaśnienie, skąd ma angielsko brzmiące imię i nazwisko, znajdziecie w wywiadzie na następnych stronach. Matt przysłał nam poniższy tekst – to krótka, przejmująca opowieść o chwili, w której dowiedział się, że żyje z HIV. Chcieliśmy opatrzyć tekst notką o autorze, umówiliśmy się z Mattem na rozmowę. Szybko okazało się, że notka będzie niewystarczająca. Historia Matta to temat nie tylko na wywiad, ale na całą książkę lub fi lm. Który zapewne nigdy nie powstanie. Choć powinien.

30 marca 2017 r. Siedzę sobie w poczekalni jednej z londyńskich klinik. Dumny i zadowolony, bo dotarłem przed godziną 19, czyli na czas, a zwykle wszędzie się spóźniam.

Hm… Jest na kogo popatrzeć

Rozglądam się. Hm… Jest na kogo popatrzeć. Tuż obok mnie z prawej – seksowny, wysoki. Centralnie naprzeciw – klasycznie przystojny. Z lewej – słodziak ładnie wyrzeźbiony. W rogu – daddy.

Witam, Matt, proszę za mną – wyrywa mnie z kontemplacji głos pielęgniarki, która okaże się cudowną kobietą z wielkim sercem. Jestem umówiony na test na HIV, zwykłe pobranie krwi. Takie samo, jak w lutym i takie samo jak wcześniej w styczniu. Siadam w fotelu obok okna, które wychodzi na Dean Street, wypełnioną turystami ulicę dzielnicy Soho.

Zdejmuję marynarkę, a pani potwierdza moje dane. Przygotowując testy, gawędzi ze mną: Jak twój dzień, Matt? Dobrze go pamiętam. Pogoda jak na marzec była piękna. Drzewa pokryły już minikwiatki w śnieżnobiałym kolorze, wiatr roznosił ich zapach.

Z podziwem obserwowałem sprawność pielęgniarki. Buteleczki, etykietki, wszystko w porządku. Wyciągnąłem lewą rękę, wysuwając palec wskazujący. Jedna chwila – i już po ukłuciu, pobrana krew przy użyciu plastikowej pipety ląduje na płytce do testowania, na której, po zmieszaniu krwi z kroplą innej substancji, pokaże się wynik.

Tik-tak, tik-tak

Gotowe! Teraz tylko kilka minut oczekiwania i zaraz będę mógł potwierdzić mój „negatywny status HIV”.

Stukam palcami o biurko, zegar tyka.

Tik-tak, tik-tak.

Jest 19.19. Pani unosi tackę.

Tik-tak, tik-tak.

Patrzy na nią z bliska. Odkłada na biurko.

Tik-tak, tik-tak.

Unosi głowę, spogląda mi prosto w oczy. Nigdy tego spojrzenia nie zapomnę. Tego smutku, który wypełnił całą jej twarz i całkowicie mnie zamroził. No powiedz mi w końcu! Muszę wiedzieć! Szybciej! Jaki jest wynik?! Zaczynam się trząść.

Tik-tak, tik-tak.

Czas się wywraca, tykanie wskazówek słyszę tak, jakby ktoś walił w perkusję, a jednocześnie przechodzę na slow motion mode. Napięcie rośnie, w głowie jedna myśl zabija drugą, armia cała i strzelanina jak na wojnie.

Tik-tak tik-tak.

Krople potu spływają mi po czole.

„Matt, bardzo mi przykro…”

Minęła wieczność. Na zegarze jest 19.20, gdy padają słowa, których też nigdy nie zapomnę:

Matt, naprawdę bardzo mi przykro, ale twój test pokazuje dwa paski, co oznacza, że masz HIV, twój wynik jest pozytywny. Dla potwierdzenia, zrobię jeszcze jedno badanie, które jest bardziej dokładne, zajmie nam około 30 minut.

Zegar dalej tykał, ale ja czułem, że moje życie właśnie się zatrzymało. Jakbym tkwił w pomieszczeniu bez drzwi. Tylko ja i natłok myśli.

30 marca 2017 r. moje życie zmieniło się radykalnie i na zawsze.

Potem wyjaśniano mi moją reakcję. A więc:

– zaprzeczałem wynikom testu z uczuciem wstrętu do samego siebie (jak prawie każdy): To nie może być prawda! Żartujesz sobie ze mnie?! Jesteś pewna?! To pewnie pomyłka!

– byłem zirytowany słowami pielęgniarki, zadając sobie nieustannie pytanie: „Co teraz zrobię?”

Fotel, w którym siedziałem, zamienił się w wagonik roller-coastera pełnego emocji i bez pasów bezpieczeństwa. Jakby ktoś zwolnił hamulce, moje ciało, moje myśli zaczynały swobodnie spadać, rozbijając się na kawałki. Czułem, jakby mój czas dobiegł końca. A w tych szczątkach – straszne poczucie winy i głęboki wstyd. Pomyślałem, że utonę we łzach już na zawsze. Nie potrafiłem sobie wyobrazić siebie żyjącego z HIV, byłem przerażony tym, jak ludzie teraz będą mnie odbierać. Nawet nie próbowałem powstrzymywać płaczu, on dział się sam.

Jak sobie poradzę z tym wszystkim? Z tą nienawiścią, z tym odrzuceniem, z tym piętnem? Czy będę w stanie wykorzystać dobro, które jednak też mnie otacza?

Poddać się? Nie ma opcji

HIV stał się moim przebudzeniem. Dorosłem, wziąłem odpowiedzialność za siebie i za swoje zdrowie. Wszyscy robimy błędy, wszyscy podejmujemy złe decyzje. Potem ponosimy ich konsekwencje, następnie uczymy się na nich, podnosimy się i idziemy dalej. Poddanie się nie może być opcją.

Tego wieczoru doradczyni zdrowotna spędziła ze mną 2 godziny, cierpliwie wszystko tłumacząc, próbując pocieszyć i okazując troskę. Od tych 2 lat jest ze mną.

Rwące rzeki łez towarzyszyły mi przez 3 miesiące od diagnozy. Na początku, gdy budziłem się każdego dnia, siadałem na brzegu łóżka i zaczynałem od modlitwy do mojej High Power (siły wyższej – przyp. „Replika”) o przebudzenie się z tego koszmaru. Potem spoglądałem w lustro i przypominałem sobie, że muszę wziąć leki.

Potem przyszły wszystkie randki-katastrofy. Niewykrywalny poziom HIV, czyli taki, przy którym nikt nie może się ode mnie zakazić, osiągnąłem bardzo szybko, ale do wielu ludzi ta wiedza nie dociera. Jak i kiedy powiedzieć facetowi, że się jest plusem?

Huśtawki uczuć, zaburzenia emocjonalne, zmiany nastroju jak w kalejdoskopie. A przy tym żelazna dyscyplina lekowa, codzienna rutyna z ustawionym przypomnieniem- alarmem.

Dziś jestem silniejszy psychicznie niż kiedykolwiek. Na tyle, że chcę dzielić się moją wiedzą i moim doświadczeniem. Najważniejszą myślą przewodnią tej całej „bitwy” jest zdolność do tego, by przebaczyć samemu sobie. Przeprosić siebie i wybaczyć. Tylko po tym można liczyć na to, że „jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie”.

To jest moje przesłanie do wszystkich, którzy żyją z HIV i jeszcze tego nie zaakceptowali. Nie masz innego wyjścia – MUSISZ zaakceptować samego siebie bez względu na to, co inni o tobie myślą, co tam sobie szepczą. Musisz pokochać siebie – człowieka żyjącego z HIV. To klucz, by ruszyć dalej na poszukiwanie szczęścia.

 

Z MATTEM FREEMANEM rozmawia MARIUSZ KURC

 

Na Facebooku funkcjonujesz jako Matt Freeman, ale pewnie naprawdę nazywasz się inaczej.

Naprawdę nazywam się Matt Freeman. Zmieniłem imię i nazwisko. To było moje symboliczne odcięcie się od przeszłości. Mieszkam w Londynie. Freeman, wolny człowiek, ma być wolny od wszelkich przeszłych traum. Nawet w akcie urodzenia mam teraz „Matt Freeman”.

Ta zmiana miała związek z HIV?

Nie.

A z czym?

Dużo spraw się złożyło.

To zacznijmy od HIV, a potem dojdziemy do reszty, ok?

Dobrze.

Ile masz lat?

W czerwcu skończyłem 25.

Z HIV żyjesz od 2 lat, niedawno napisałeś o tym otwarcie na swoim profilu. W Polsce rzadko kto robi taki coming out.

Nic się nigdy nie zmieni, jeśli nie będziemy o takich sprawach mówić. Zacząłem ten post pisać w pierwszą rocznicę mojej diagnozy, ale jednak nie dałem rady, nie byłem gotowy. Obiecałem sobie tylko, że na drugą rocznicę już opublikuję i dotrzymałem sobie słowa. Z homoseksualnością miałem dosyć podobnie – szybko zdałem sobie sprawę, że życia w ukryciu nie wytrzymam długo. W szkole wszyscy wiedzieli, że jestem gejem już gdy miałem 14 lat.

Skąd pochodzisz?

Ze Śląska. Wieś Wisła Wielka pod Pszczyną. Wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą.

Był hejt?

Był. Miałem włosy do ramion. Wyzywanie od pedałów – cały czas. Ale to i tak było lepsze, niż strach, co się stanie, jak ktoś odkryje. A poza tym wkurzało mnie, że chłopak może chodzić z dziewczyną za rękę, a ja z chłopakiem nie? Dlaczego?! Tym bardziej chciałem mówić: „Tak, jestem pedałem i nie zmienię się!”. Gdy miałem 15 lat, założyłem sobie profil na Fellow. Wkrótce poznałem faceta, Polaka, który mieszkał w Wielkiej Brytanii. Przyjechał do Polski, spotkaliśmy się na żywo. Zakochałem się. Gdy miałem 17 lat, zapoznałem z nim rodziców. Rok później przeprowadziłem się do niego do Londynu.

Jak rodzice zareagowali?

On jest 20 lat starszy ode mnie. Trochę mamie mina zrzedła. Postawiła warunek, że chce go poznać, jeśli ma mi pozwolić na weekendowy wypad z nim. Nie brała pod uwagę, że to będzie jej rówieśnik. Z czasem zaakceptowała, bo jakie miała wyjście?

Dlaczego w Londynie tak bardzo chciałeś się odciąć od przeszłości?

Zobaczyłem tam inny świat. W Wiśle ciągle byłem „tym pedałem”, a moja siostra chodziła z facetem pochodzenia tureckiego – też trudne do zaakceptowania dla niektórych (dziś on jest jej mężem). Rozpocząłem proces zmiany imienia i nazwiska, chciałem pokazać tacie, że mogę się odciąć. Nie zdążyłem pokazać. Tata popełnił samobójstwo 5 dni przed tym, jak dostałem nowe dokumenty.

O Boże.

Część rodziny i ludzie na wsi mówili, że to przez syna pedała i córkę, co z Turkiem jest.

Myślisz, że rzeczywiście przez to?

Nie. Jestem pewny, że chodziło o inną sprawę rodzinną. Śmierć taty spowodowała, że miesiąc później, namawiany przez mojego faceta, poszedłem na psychoterapię. Psychoterapeutka ze mną pracowała i w końcu powiedziałem jej, że byłem molestowany przez wujka, gdy miałem 5-7 lat.

5-7?

Tak. Tata wtedy wyjechał do Holandii do pracy i zdarzało się, że gdy mama nie mogła, to opiekował się mną czasami wujek. Oglądał często filmy, a ja przesz szybę w drzwiach też próbowałem coś dojrzeć… Raz mnie zaprosił do pokoju. Leciał film porno. Powiedział, żebym mu robił to, co ta pani temu panu. To robiłem. Nie miałem pojęcia, o co chodzi. Po jakimś czasie to stało się dla mnie normalne… A jak potem w gimnazjum miałem długie włosy, to wujek też mi docinał, że to „pedalskie”, tak samo jak rówieśnicy.

Matt, to, co mówisz, jest szokujące.

Wiem, ale wtedy tego nie wiedziałem. Gdy miałem 7 lat, molestowanie się skończyło, bo wujek dołączył do taty za granicą. I nawet za nim tęskniłem. Refleksja, co wujek wyprawiał i jaki to miało na mnie wpływ, przyszła wiele lat później. Te wspomnienia we mnie były… Pierwszemu powiedziałem mojemu facetowi. Zresztą po stosunku, bo cały czas to siedziało we mnie… Przeraził się. Zaczął namawiać mnie na terapię.

A rodzicom powiedziałeś?

Tacie powiedziałem jeszcze w dzieciństwie – odparł, że chyba z kosmosu spadłem, wujek nigdy by nie mógł czegoś takiego robić. Mamie powiedziałem dopiero, jak zacząłem chodzić na terapię. Terapia wiele mi uświadomiła i wtedy zwróciłem się do wujka, już po śmierci taty. Chciałem z nim porozmawiać, spojrzeć mu w oczy, zapytać, czy zdaje sobie sprawę, co mi zrobił. Bezskutecznie. Po kilku miesiącach złożyłem zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa, prokurator umorzył sprawę, ale odwołałem się i wtedy przesłali ją do sądu. Rozpoczął się proces. Większość rodziny i cała wieś były przeciwko mnie. Mówili: „Co z nim będzie, jak zapadnie wyrok skazujący? Co będzie, jak ten brud wyjdzie na jaw?” O niego się martwili, a jakoś tym, co mi zrobił – nie. Za mną był tylko mój facet, mama, siostra i matka chrzestna. Podczas procesu pytano mnie na przykład, jaka jest różnica między seksem oralnym z wujkiem a seksem oralnym z moim facetem. A wujek nie był w stanie się przyznać.

Jestem cały czas w szoku. Ten proces się zakończył?

Trwał trzy lata, skończył się w 2018 r. Wygrałem. W międzyczasie, po prawie 6 latach rozpadł się mój związek. Sam ledwo dawałem radę finansowo w Londynie. Wtedy… Kurczę, nie wiem, czy mówić…

Matt, to nie jest wywiad na żywo w telewizji czy radiu, będziesz miał kontrolę nad tekstem.

W lutym 2017 r., by pokryć koszty sądowe i adwokata, zacząłem eskortować. Badałem się co miesiąc. Pod koniec stycznia – wynik negatywny, pod koniec lutego też. A w marcu pozytywny.

Czyli HIV, myślisz, jest z eskortowania? Nie chcę piętnować chłopaków, którzy eskortują! Mnie się akurat to nie podobało, ale nie chcę nikogo oceniać. Godziłem się na seks bez gumy, bo wtedy zapłata była większa. Tak było. Biorę całą odpowiedzialność za siebie i za swoje złe decyzje. Nie chcę malować się jako ofiary. Tamten okres życia też jest częścią mnie. Wybaczyłem sobie. Co więcej, dzięki HIV poznałem siebie lepiej, dojrzałem, stałem się silniejszy.

A pracę seksualną należy według mnie traktować jak każdą inną.

Jasne. Tylko po prostu to nie jest zawód dla mnie.

Bo trzeba uprawiać seks z kimś, kto cię nie kręci?

Myślałem, że dam radę, bo lubię seks, ale robiłem to zupełnie mechanicznie. Szybko przekonałem się, że to jest trudna praca, w czasie seksu byłem w stanie myśleć tylko o tym, że to się zaraz skończy i wyjdę z kasą, byle tylko dotrwać. Nie miałem żadnej przyjemności, przeciwnie, działało to fatalnie na moją psychikę. Tyle, że dawało pieniądze, których potrzebowałem. Klienci byli „nie w moim typie”, jak to się mówi, dużo starsi. Ale był i taki, który wyglądał tak, że to chyba ja powinienem był jemu zapłacić (śmiech). Ale nawet z nim się nie wyluzowałem. Nie było wielu, to trwało tylko 2 miesiące. Takich, od których mogłem się zakazić, bo mieliśmy seks bez gumy, było pięciu.

Wiem z twojego tekstu, jak się czułeś po diagnozie.

Pierwszą noc przepłakałem całą. Pierwsze kilkanaście tygodni były ciężkie, załamka. Dalej: wdrożenie się w dyscyplinę brania leków ARV, nie można zapominać. W głowie ciągle głupie pytanie: „Dlaczego ja?”. Ale stanąłem na nogi. Po 4 miesiącach miałem już ilość wirusa na niewykrywalnym poziomie. Nie można się ode mnie zakazić. Wkurza mnie brak edukacji w Polsce, niedawno rozmawiałem z jedną pielęgniarką, nie miała pojęcia o istnieniu na przykład PrEPu. Tymczasem m.in. dzięki PrEPowi w Londynie ilość nowych zakażeń HIV znacznie się zmniejszyła. Poznałem jednego Polaka w Londynie przez Grindra. Przyszedł na randkę, powiedziałem mu, że mam HIV. Po prostu wyszedł. Wsiadł do samochodu i odjechał. Za 3 dni napisał do mnie z przeprosinami, że wpadł w panikę, bo „nic o tym nie wie” i czy moglibyśmy się spotkać, bo tak naprawdę chce się dowiedzieć. Nic o tym nie wie? Jak to się stało? Bo wcześniej nie chciał wiedzieć! Gejowska społeczność w Londynie jest lepiej wyedukowana, wiele osób jest na PrEPie, regularnie się bada. A z drugiej strony słyszałem od paru kolesi hetero, że ich „te sprawy” nie dotyczą, bo bzykają się tylko z laskami. Tak jakby HIV dotyczył tylko seksu gejowskiego.

Jesteś w stanie teraz utrzymać się sam w Londynie?

Tak. Jestem kucharzem i kocham to. Pracuję w jednym z renomowanych londyńskich hoteli. Czuję się w pełni samodzielnym, niezależnym człowiekiem. Na razie singlem. Fajnie byłoby się przytulić do fajnego faceta, ale wiem, że przyjdzie na to czas.

I jesteś aktywistą, w maju założyłeś stronę internetową „HIV – No Stigma” (hivnostigma.com)

Tak. Zapraszam.

Matt, dzięki za rozmowę. Miała być notka, a wyjdzie chyba wywiad.

Zastanawiam się tylko, czy fragment o eskortowaniu zostawić. Ale chyba zostawię, bo nie chcę kierować się tym, „co ludzie powiedzą”. To jest moje życie.

To jeszcze zapytam o zdjęcia. Sam wymyśliłeś ich styl. Są hot.

Jak mówiłem: nie będę ofiarą. Uwielbiam motyw skrzydeł, kupiłem sobie te skrzydła na Paradę 2 lata temu, ale byłem w takiej depresji związanej z wykryciem u mnie HIV, że nie mogłem ich założyć. Teraz mogę.

 

Foto: Wojciech Jureczko

 

Wywiad przeprowadzony w ramach projektu „Jak bezpiecznie żyć z osobą zakażoną HIV” dofinansowanego w ramach konkursu „Pozytywnie Otwarci” przez Gilead Sciences Poland. Koncepcja i opieka merytoryczna: Michał Pawlęga

 

Tekst z nr 80 / 7-8 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Kiedy plus kocha plusa

PIOTR JÖR GRABOWSKI jest terapeutą i modelem. DANIEL UZDOWSKI jest copywriterem w agencji reklamowej. Obaj żyją z HIV. Są parą poliamorystów, którzy zadeklarowali monogamię. Lubią dyskusje o anatomii związków, o psychologii i o seksie. Rozmowa Mariusza Kurca

 

Foto: FotoMan (Łukasz Jurewicz)

 

Pierwszy raz gościmy na łamach „Repliki” parę gejów, którzy obaj żyją z HIV i mówią o tym otwarcie. Być może zresztą jesteście pierwszą taką parą w całej polskiej prasie.

Daniel: O, kurczę.

Piotr: Z jednej strony miło przecierać szlaki, a z drugiej smutno, że HIV jest wciąż tabu – na szczęście coraz mniejszym. 00

Dodatkowo, dla ciebie, Danielu, ten wywiad, to po prostu publiczny coming out, prawda?

D: Nie ukrywam, że jestem gejem już od dość dawna, ale w tym wywiadzie to będzie pierwszy raz „czarno na białym”, masz rację.

Zgodziliście się porozmawiać o waszym związku. Obaj jesteście modelami, z tym, że dla Piotra to jest zajęcie dodatkowe, bo jesteś, Piotrze, przede wszystkim terapeutą, udzieliłeś wywiadu „Replice” 5 lat temu, opowiadałaś m.in. o zajęciach, które prowadziłeś dla mężczyzn wchodzących w relacje intymne z mężczyznami. Danielu, ty natomiast pracujesz głównie jako model, tak?

D: Też już tylko dodatkowo. Na co dzień pracuję w dużej agencji reklamowej. Ale mam za sobą kilkanaście lat modelingu.

Aż kilkanaście?

D: Tak, tak, mam 30 lat.

Wyglądasz na 10 mniej!

D: (śmiech)

P: Daniel zaczynał pozować jako nastolatek, ja później – w 2008 r., gdy miałem lat 28.

Jak się poznaliście?

D: W 2017 r. dowiedziałem się o istnieniu Piotra i zacząłem go śledzić w sieci. Przyciągało mnie do niego, a jednocześnie miałem go trochę za jakiegoś szarlatana, który próbuje łączyć sacrum i profanum – sacrum, czyli psychologię, którą się interesuję i która jest dla mnie nauką, czymś namacalnym i jakoś wytłumaczalnym, oraz profanum – czyli dotyk, zmysłowość, wrażenia, czyli coś nieintelektualnego. Co on tam wyprawia na tych swoich zajęciach? Z tymi gejami? To było dla mnie dziwne, oburzające nawet może – i nęcące. A do tego, cóż, wydawał mi się atrakcyjnym facetem. Napisałem więc do niego, ale jak gdyby nigdy nic – w sprawie wspólnych zdjęć modellingowych, pełny profesjonalizm. Nie chciałem, by od razu pomyślał, że mi się podoba. (śmiech) Do zdjęć nie doszło, ale kontakt został nawiązany, kilka miesięcy później poznaliśmy się na żywo na wernisażu wspólnego znajomego i coś kliknęło – zaczęliśmy się przyjaźnić.

P: Nasze rozmowy były od początku tak żarliwe, że aż napuchnięte. Daniel ciągle podważał to, co mówiłem, szukał dziury w całym.

D: Bo ja byłem wtedy podczas terapii, wychodziłem z uzależnienia, więc byłem głodny tej wiedzy psychologicznej i seksuologicznej, chciałem budować większą świadomość.

Z uzależnienia?

D: Później o tym opowiem, OK?

Dobrze, idźmy dalej z waszym związkiem.

P: Nie dawałem się Danielowi przyprzeć do ściany, nie miałem ochoty się bronić, zaczepki puszczałem mimo uszu.

D: Co mnie jeszcze bardziej nakręcało.

P: Pamiętam, jak toczyliśmy dyskusje o miłości. Ale nie jako o romantycznym uczuciu ani nawet nie jako o erotycznym przyciąganiu, tylko o miłości jako o postawie przyjmowania i obejmowania kogoś w całości, bycia z tą osobą taką, jaka jest w różnych odsłonach. Byłem wtedy bardzo ostrożny z Danielem, wiedziałem o jego problemach, a jednocześnie widziałem jego – bardzo atrakcyjne dla mnie – potencjały. No i jeszcze nasze przyciąganie seksualne. Było bezsprzeczne.

D: Po kolejnych kilku miesiącach takich intensywnych dyskusji, w którymś momencie Piotr nagle powiedział, że mnie kocha. W pierwszej chwili – szok! Dla mnie „kocha” było wtedy na wyrost. Ale zaraz wyjaśnił, że jest poliamoryczny – kocha nie tylko mnie. Wtedy jeszcze trochę trudno mi to było zrozumieć. Sam jeszcze nie zaakceptowałem w sobie tego, że… również jestem poliamoryczny. Dziś rozumiem to dużo lepiej. To było coś pomiędzy przyjaźnią a zauroczeniem, coś, co seksualnie jest nieskonsumowane i nigdy nie musi być, ale też coś, co podskórnie promieniuje zmysłowością. Teraz widzę, że sam miałem takie doświadczenie z niejedną osobą. Wtedy nie kumałem.

A nie sądzicie, że taka mnogość opcji – wielka monogamiczna miłość, trwały związek otwarty, fuck-buddies, ustawki na seks – to specyfika relacji gejowskich? Może też lesbijskich? Heteronorma wytworzyła jasne zasady bycia w związku dla kobiety i mężczyzny, ludzi homo- i biseksualnych pozostawiła na marginesie – i stąd może, na tym marginesie, my mamy większą wolność?

P: Z pewnością coś w tym jest, ale heteronorma w oficjalnym nurcie też się rozluźnia: jest chociażby zjawisko „friends with benefits”, które nie dotyczy tylko gejów. Z perspektywy gabinetu terapeutycznego mogę też potwierdzić, że ludzie decydują się coraz częściej na inne „typy” relacji.

D:Mariuszu, a ty jesteś poliamoryczny?

P: Nie wiadomo, czyli trochę tak. (śmiech)

Zatkało mnie na chwilę. Rzeczywiście, nie wiem. Może jestem? Do tej pory nie kochałem romantycznie kilku osób na raz.

D: W kulturze hetero jest mniej opcji, bo ta kultura w ogóle neguje poliamorię. A jeśli przyjmiemy, że można kochać więcej niż jedną osobę na raz i to jest OK, bo w nikogo to nie uderza – to otwiera się tysiąc konfiguracji.

P: Heteronorma mówi: uczucie ma się rozwinąć i wyrazić w bezpiecznym, stabilnym, monogamicznym związku, natomiast seksualność ma się wyrazić w spółkowaniu, które prowadzi do posiadania potomstwa. To jest niezwykle ograniczające, bo seksualność może się wyrazić też na wiele innych sposobów. Spółkowanie? Penetracja? Zajebiste – też uwielbiam, ale to jest przecież tylko wycinek. Idąc dalej, w wielu przyjaźniach czy choćby wzajemnych fascynacjach czymś – czy to będą samochody, czy muzyka – dałoby się znaleźć jakiś pierwiastek energii seksualnej między ludźmi. Jeśli uznamy istnienie czegoś takiego, to wszystko nam się luzuje i widać, w jak restrykcyjnych granicach się poruszaliśmy.

Wróćmy do was. Wiem, że zakaziliście się HIV wcześniej i niezależnie od siebie. Jak się dowiedzieliście o zakażeniu?

P: To jest temat na osobny wywiad, to są dwie różne i bardzo emocjonujące historie.

D: Proponuję, byśmy to dziś zostawili. Może następnym razem.

A możecie opowiedzieć, jak się wyoutowaliście jeden przed drugim z HIV?

D: To była specyficzna sytuacja. Siedzieliśmy i jedliśmy pomelo – i Piotrek powiedział ni stąd ni zowąd, że raczej nie powinien jeść pomelo, bo to interferuje z jego lekami antyretrowirusowymi. O czym ja – a też przecież mam HIV – nigdy nie słyszałem. Trzeba unikać owoców grejpfrutopodobnych? O! Prędko jednak dodałem: „Tak, u mnie to samo”. W ten sposób przesłaliśmy sobie informację o HIV. A drugi raz było na czacie na Messengerze. Jeżdżą po Polsce takie Plus Busy, wiesz? Taka firma przewozowa po prostu, bez związku z HIV oczywiście. Ale wkleiłem mu fotkę Plus Busa i zagadnąłem: „Wsiadasz do tego busa?”. Natychmiast zrozumiał aluzję, podchwycił i odpisał: „Tak, jedziemy tym samym busem”.

P: Mam za sobą już sporo HIV-coming outów i zwykle tak robię, że wpuszczam to info jakby bocznymi drzwiami zamiast „powiadamiać oficjalnie”.

A mieliście tak, że ze względu na stygmę szukaliście do związku tylko innego plusa?

P: Na początku miałem obawy, że trudno będzie się z kimś związać, że z pewnych praktyk seksualnych będę musiał zrezygnować itd. Ale okazało się, że nie. Żyję w specyficznej bańce społecznej i nie mam takich problemów. A druga sprawa, dla mnie dużo ważniejsza: wirus jest niesamowitym sitem znajomych. Albo ludzie po moim coming oucie się otwierają, przyjmują mnie i idą ze mną dalej, albo są przerażeni i znikają z mojego życia – i bardzo dobrze. To jest fenomenalne, to daje tyle lekkości. Uczciwie mówię: nie zależy mi na relacjach z ludźmi, którzy nie są w stanie przyjąć informacji, że jestem pozytywny.

To samo chyba z homoseksualnością w ogóle, prawda?

P: Oczywiście. Jeśli stracisz kogoś przez coming out – good for you. Im szybciej, tym lepiej. Ta osoba potrzebuje się doedukować i uelastycznić. Niekoniecznie twoim kosztem.

D: Jest jedna szkoła, by nowym osobom outować się jak najszybciej, by móc być sobą od razu i by nie było tajemnic. I druga szkoła – że najpierw dajesz się tej osobie poznać, pokazujesz, jaki jesteś fajny, jakim wartościowym człowiekiem jesteś – a potem ujawniasz, że jesteś gejem. Albo że masz HIV. To jest taka gra na pułapkę, na przynętę. (śmiech) Zobacz, zobacz, jestem normalny – a potem ciach! Obaj mieliśmy okres, w którym nie byliśmy jawni jako osoby z HIV i… ja strasznie się cieszę, że to już za mną. I za Piotrem też oczywiście. To był okres strachu, że ktoś to może wykorzystać przeciwko mnie. Gdy sam o tym mówisz, rozbrajasz temat. Nauczyłem się tego od jednego z moich poprzednich chłopaków. Byłem w szoku, jak on otwarcie żyje i nic złego mu się nie przydarza – więc z czasem zacząłem go po prostu naśladować. Zrobiłem mocny HIV- -coming out podczas terapii grupowej, wobec wielu osób na raz. I bez problemu.

Spotykacie się z dyskryminacją w środowisku gejowskim jako faceci z HIV?

P: O, nie, nie – osądzanie środowiska gejowskiego jako całości mnie nie interesuje, nie dam się w to wciągnąć. Jak mówiłem, ja żyję w specyficznej bańce – w stolicy, w kręgu ludzi zainteresowanych chociażby psychologią albo sztuką. Byłem już w związku z minusem, teraz jestem z plusem. Mam absolutny luz.

To jeszcze tylko zapytam, jak oceniacie poziom wiedzy, że niewykrywalny – niezakaźny.

P: W aktualnej sytuacji politycznej nie mamy co oczekiwać odgórnych kampanii na ten temat, więc bardzo szanuję wszystkie osoby, które robią to oddolnie, tworząc różne akcje i tematyczne organizacje NGO. Owszem, wciąż jest dużo do zrobienia.

Sam mam znajomych, którzy nie zdają sobie sprawy, że facet, który ma HIV na niewykrywalnym poziomie, jest bezpieczniejszy od tego, który mówi, że nie ma HIV, ale badał się ostatnio np. rok temu.

D: Ludzie albo wiedzą na ten temat dużo, albo nic. Czuję się coraz pewniej i coraz częściej wrzucam temat przy różnych okazjach towarzyskich. Wrzucam – i obserwuję. I dziś mnie to bawi, a nawet rozczula – ta konsternacja ludzi. Kiedyś bym się bał, dziś czuję się komfortowo w takich dyskusjach, bo po prostu znam naukowe fakty. To daje siłę. Niedawno na jakiejś imprezie rozmawialiśmy o koronawirusie i użyłem słowa „wiremia” – ktoś dopytał, co to jest. Ja na to: „O, widać, że nie masz wokół siebie nikogo jawnego z HIV, bo byś wiedział”.

P: Tylko nie zapominajmy, że to są bezpieczne przestrzenie, sytuacje towarzyskie, w których często jesteśmy we dwóch. Gdzie indziej mogłoby być inaczej.

Wiem, Danielu, o czym mówisz. Jeśli sam siebie naprawdę akceptujesz, to ta samoakceptacja promieniuje z ciebie – i ludzie czują respekt.

P: A jeśli się boisz jawności, to często nieświadomie przyciągasz uwagę innych właśnie do tego czułego miejsca, które chciałbyś ukryć.

Jakie miejsce zajmuje HIV dziś w waszym życiu?

P: Tak na co dzień? Nie wiem… Jak wizyta u dentysty. Ot, trzeba tabletkę połknąć. Tyle.

To następny temat. Piotrek, w wywiadzie sprzed pięciu lat opowiadałeś o twoich córkach. Obliczyłem, że dziś one mają 20 i 13 lat. Chciałbym o nie zapytać.

P: Proszę bardzo, pytaj. (śmiech) Obie mają się dobrze.

Jak postrzegają związek taty z mężczyzną? P: Ale one poznawały moich partnerów zanim związałem się z Danielem. Ten temat jest już dawno oswojony. A ponieważ Daniel jest bardzo rodzinną osobą, to te relacje są bliskie. Nawet nie wiem za bardzo, co więcej ci powiedzieć. Daniel cieszy się na spotkanie z nimi i vice versa, ale nie jest to żadna spektakularna sprawa.

To fajnie, że w sumie nie ma o czym opowiadać, bo wielu osobom może się wydawać, że to jakaś trudna rodzinnie, skomplikowana sytuacja.

D: Tak, niektórzy węszą – jeśli sytuacja jest nietypowa, to pewnie musi być napięcie, sekrety i dramaty. „Jak to wytłumaczyć dzieciom?!” Najczęściej łatwiej niż dorosłym.

Piotr opowiedział mi w poprzednim wywiadzie o swym małżeństwie, o trudnej drodze, którą przeszedł, do zaakceptowania homoseksualności. A jak było z tobą, Danielu?

 D: Miałem 13 lat, gdy zapomniałem zamknąć w kompie komunikator gadu-gadu, rodzice przeczytali tam coś, co jasno wskazywało, że podobają mi się chłopcy. Mieliśmy rozmowę. Trochę im to zajęło, zanim przetrawili, było trochę płaczów. W wieku 16 lat miałem pierwszego chłopaka długoterminowego. Wtedy ostatecznie zobaczyli, że to nie jest żadna faza i zaakceptowali. Ja na szczęście sam ze sobą nie miałem problemu. Wiedziałem, że mam inaczej niż pozostali, to się nazywa „homoseksualizm” i to jestem ja i inny nie będę. Również w wieku 16 lat zacząłem pracować jako model. W liceum wyoutowałem się przed kilkoma osobami. Po maturze przeprowadziłem się do Warszawy i w kolejnych agencjach modellingowych, w których pracowałem, byłem już wyoutowany. Na Facebooku od dłuższego czasu uprawiam tęczowy aktywizm.

Przed wywiadem powiedzieliście mi, że w styczniu zamieszkaliście razem. I zaraz był lockdown.

D: To były trzy miesiące jak trzy lata. 24 godziny ze sobą.

Nie baliście się?

D: Jak można się bać być z osobą, którą się kocha?

P: Lockdown bardzo wzmocnił naszą relację. Biorąc pod uwagę nasze historie, nasze emocje, naszą ekspresję – te trzy miesiące to był poligon. Wcale nie było tylko romantycznie. Było też dużo napięć, ale było pięknie, poruszająco i, oczywiście, bardzo zmysłowo. Ale przede wszystkim było obserwowanie, dłubanie w historiach osobistych, często sięganie do tak ciemnych zaułków, że spacer po potłuczonym szkle zdawał się wtedy błahostką.

D: Były ups and downs, ale jak coś zgrzytało, to żadnych chwil ciszy, kiszenia się – od razu gadanie, rozkładanie sprawy na części pierwsze. A nie, że potem dopiero „ale przeproś”.

P: Czasem „ale przeproś” też było. (śmiech) Bo to jest mrzonka, że w relacji ma być zawsze super.

D: Zawsze byliśmy potem zadowoleni, że do sprzeczki doszło, bo otworzyło to pole do dyskusji i bliższego poznania swoich potrzeb. Napięcie zostało rozładowane, a problem wyjaśniony.

P: Sprzeczki?

D: No, tak to nazwijmy. (śmiech)

P: Fantazja, że bycie w związku to jest pasmo nieprzerwanego cukierkowego szczęścia, może narobić wiele krzywdy. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że tak naprawdę związek zaczyna się dopiero wtedy, gdy ten drugi człowiek przestaje być dla nas spełnieniem fantazji, a zaczyna być człowiekiem – z całym bagażem wad, doświadczeń, traum.

Chłopaki, a wasz związek jest otwarty czy zamknięty?

D: Jest związkiem dwóch poliamorystów, którzy zadeklarowali monogamię.

P: To jest mocna i klarowna deklaracja, co jednak nie oznacza, że ślepa, na zawsze i pokrywająca się ze wszystkimi powszechnymi wyobrażeniami. Zwłaszcza w kontekście uzależnienia Daniela. D: Związek to jest work in progress, cały czas można wprowadzać zmiany, włącznie z taką, że możemy się rozstać.

W wielu parach monogamia nie jest wynikiem ustaleń, tylko dorozumianą oczywistością.

P: To też pokłosie monogamicznej heteronormy. Zdarza się, że jedna z randkujących osób jest zaskoczona, gdy dowiaduje się, że druga romansuje jeszcze z innymi oprócz niej. A dlaczego nie? Składała jakieś deklaracje? Podpisywała umowę na wyłączność? Jeśli nie zostało to ponazywane i omówione, zostajemy na gruncie domyślnych norm społecznych i romantycznych wyobrażeń. A domyślne normy i romantyczne wyobrażenia mogą powodować bolesne rozczarowania.

D: Ja w sumie od niedawna mówię, że jestem poliamoryczny, niedawno to w sobie zaakceptowałem. Doświadczenia przeszłych związków doprowadziły mnie do wniosku, że zwyczajnie nie mam monogamicznej natury. Długo się oszukiwałem, miałem wdrukowane przeświadczenie, że monogamia jest naturalna i należy się w nią wpasować, bo inne wzorce to nie żadne wzorce, tylko aberracja. Mam 30 lat i dojrzałem na tyle, by nie mydlić już oczu ani sobie, ani innym.

P: Dla mnie jednym z celów tej rozmowy jest zaznaczenie, że istnieje wiele modeli związków i nie ma obowiązku wpasowywania się w którykolwiek z nich.

Kiedy planowaliśmy wywiad wspomnieliście o Wspólnocie Mężczyzn. Co to takiego?

D: To jest wspólnota, którą prowadził Piotr i do której dołączyłem, ale nastawiony dość ambiwalentnie. Pewnie chodzi tam o mniejsze lub większe flirty, które ubierają w płaszczyk samorozwojowy, przeginka jakaś – tak podejrzewałem. (śmiech)

P: Wcześniej prowadziłem grupę, w której spotykali się tylko geje i mężczyźni bi. Potem stworzyłem miejsce dla wszystkich mężczyzn, również dla mężczyzn hetero. I to było spełnienie mojego marzenia, by z nauką praktykowania czułości i bliskości między mężczyznami wyjść również do heteryków.

Bliskość? Czułość? To jest „niemęskie” często nawet w gejowskim świecie.

P: Otóż to! Przecież paradoks polega na tym, że spora część kultury gejowskiej też jest maczoizmem mocno zarażona. Powielamy schematy „twardziela”, robiąc wyjątek na przedmiotowy seks – ale na czułość już trudno nam się otworzyć.

D: Ja na tych zajęciach odkryłem, że może być dotyk, który nie stanowi „gry wstępnej do czegoś więcej”, tylko jest fajny sam w sobie oraz że… mogę zaprzyjaźnić się z heterykami, co wcześniej jakoś mi się nie zdarzało. Moja mama zauważyła, że Piotr w odróżnieniu od wcześniejszych moich chłopaków – okazuje mi czułość publicznie, nawet przy niej, widać to w drobnych gestach czy dotknięciach, w codziennych sytuacjach.

Bo też homofobia nas tresuje, byśmy wszelkie takie gesty zachowali tylko „do łóżka”, byśmy się „nie obnosili”.

P: I do tego, byśmy pokazywali, że OK, jesteśmy już tymi gejami, bzykamy się z facetami – ale poza tym „drobiazgiem” – jesteśmy jak inni mężczyźni. „Wprawdzie pedał – ale przynajmniej męski”.

Czy dwóch poliamorystów w monogamicznym związku myślało o ślubie?

D: Tak! Przy czym ja pierwszy raz w życiu, tak na poważnie, pomyślałem o ślubie, będąc z Piotrem.

P: Ja tego powiedzieć nie mogę, bo byłem już mężem przez 9 lat.

D: Od słowa do słowa któregoś dnia – i okazało się, że obaj tego chcemy.

P: A że w Polsce ślubu wziąć nie możemy, to rozważamy ślub w bardziej przyjaznym miejscu na świecie.

Daniel, może pora na kilka słów o uzależnieniu?

D: Tak, jestem uzależniony krzyżowo – od seksu, od narkotyków i od alkoholu. Piotr poznał mnie jako osobę uzależnioną – w nawrocie. Odnalazłem się w związku choć wizję na przyszłość miałem inną: od wielu osób słyszałem, że wytrzeźwieć trzeba samemu i potem pobyć samemu, nabrać siły. I tak to pewnie działa u większości osób, ale akurat u mnie nie. Jestem typem związkowca. Seks z Piotrem jest rytuałem, nie znajduję innego słowa, pielęgnowanym codziennie – i nie służy odreagowaniu jakichś frustracji, jak to robiłem wcześniej. Poza tym, aby seks był dobry, trzeba sporo trenować. Nie śmiej się, serio mówię.

P: Ale może być też tak, że jeden ma ochotę na dziki seks, a drugi chce się tylko przytulić – i jeśli rozmawiamy o tym, to ta rozmowa już poniekąd jest „seksem”, jest byciem w seksie, w bliskości. Zauważ – najczęściej nie mamy problemu, by umawiając się na seks wypunktować to, co nam się podoba, co chcemy i lubimy robić, ale gdybyśmy mieli po zbliżeniu powiedzieć, co było fajne, a co niekomfortowe – o, tu już jest problem, tu już odsłonilibyśmy wrażliwą stronę – niemęskie. A rozmowa często rozładowuje napięcie, pozwala nasycić się tym, co się wydarzyło jeszcze bardziej.

Ale to jest bardzo trudne.

P: Jest.

D: To trochę tak jak z coming outem. Ukrywasz się, milczysz, kłamiesz – aż w pewnym momencie mówisz sobie dość, koniec kłamania i teraz już będę mówił, że jestem gejem w każdej sytuacji, gdy ta kwestia wyjdzie. I tu podobnie. Dość tłamszenia się i po prostu jak coś w seksie mi się nie podobało, to mówię.

P: Wielu facetów ma problem z powiedzeniem: Nie, tej czynności seksualnej nie chcę, to mnie nie kręci. I z przyznaniem, że w ten sposób nadużyłem siebie samego. Bo zostaliśmy wychowani w kulturze, w której powiedzenie „tego nie chcę”, „to mi się nie podobało”, byłoby albo odsłonięciem swojej delikatności, o której już mówiliśmy, albo konfrontacją, a konfrontacji mamy unikać. Tymczasem destruktywny potencjał konfrontacji pojawia się tylko wtedy, gdy moją intencją jest, by zabolało. Gdy klarowną komunikacją chcę rozwiązać przykrą dla siebie sytuację, a nie zranić drugiego – to jest OK.

D: Jestem za tym, by otwarcie mówić o chemseksie, ale aby też go nie demonizować, odróżnić coś okazjonalnego od uzależnienia. Dojrzewam do tego. Chcę opowiedzieć o uzależnieniu, by nieść przesłanie dla innych. To zresztą rzadko są historie jednostronne – chodzi przecież m.in. o nadużywanie siebie, ale też o nadużywanie innych. Mocno mi się rozszerzyła perspektywa na ten temat. Lockdown zmienił świat i mnie też zmienił.  

 

Tekst z nr 88/11-12 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Hello, gorgeous!

Z dramaturgiem SZYMONEM ADAMCZAKIEM o jego artystycznym i codziennym życiu z HIV, a także o pozowaniu nago do naszego kalendarza „Piękni i odważni” rozmawia Mariusz Kurc

 

Foto: Marjolein Annegarn

 

Przed wywiadem powiedziałeś mi, że właśnie miałeś spotkanie w szkole. Opowiadałeś holenderskiej młodzieży o życiu z HIV.

Jestem wolontariuszem organizacji „Hiv Vereniging” w Amsterdamie. Zdarza się, że chodzę na spotkania do szkół ponadpodstawowych – ostatnio byłem „żywą książką” dla osób przygotowujących się do zawodu w szeroko rozumianej branży medycznej. Uczniowie poznają HIV jako chorobę nie tylko z perspektywy czysto medycznej, ale też społecznej i kulturowej. Byłem tam z kolegą – Henkiem, który ma 71 lat i z HIV żyje od niemal 40. Przeszedł przez niemal wszystkie etapy kuracji: od słynnego niegdyś AZT aż po dzisiejsze leki. Ja, trzydziestojednolatek, reprezentuję młodsze pokolenie. Zostałem zdiagnozowany 5 lat temu, gdy PrEP w Europie ledwo raczkował. Młodzież zadaje pytania, my odpowiadamy. Jeden hetero nastolatek, cwaniaczek, oczywiście zapytał, w jaki sposób się zakaziliśmy. Tak jakby nie wiedział jak! (śmiech) Henk w to wszedł i zaczął wyjaśniać, opowiadać, ja postawiłem granicę: to jest intymne pytanie i warto zachować tu wrażliwość i takt, bo to zależy wyłącznie ode mnie, kiedy i komu, i czy w ogóle się nią dzielę. Trochę ich to zmroziło, ale może i dobrze. Wiele osób z tej młodzieży ma już pewną wiedzę – rozpoznają, co to PrEP, wiedzą także o tym, że ten, kto ma HIV na niewykrywalnym poziomie, nie zakaża innych. Pewnie chcesz zapytać, jaka jest różnica pomiędzy nimi a polską młodzieżą pokolenia Z. Nie sądzę, by była to wielka przepaść – choć wątpię, by osoby jawnie żyjące z HIV przychodziły na zajęcia do jakiejkolwiek szkoły, nawet wyższej, w Polsce.

Pełnisz też funkcjębuddy dla osóświeżo zdiagnozowanych.

Buddy to przewodnik, mentor, a właściwie „ekspert od życia z HIV” dla tych, którzy niedawno usłyszeli diagnozę i chcą poznać innych żyjących z HIV, szukają wsparcia. Jak dotąd jestem buddy dla siedmiu osób – jednego Brazylijczyka, pięciu Polaków i jednej Polki. A od strony orientacji: pięciu gejów, jednego heteryka i jednej heteryczki.

To może zatrzymamy się właśnie na tej dwójce hetero?

Mężczyzna, Polak w średnim wieku z żoną i dwójką dzieci, pracuje w branży budowlanej. Doświadczenie nagłego i poważnego kryzysu zdrowotnego sprawiło, że docenia to, co jeszcze ma, ale potrzebuje podzielić się z innymi swoim doświadczeniem HIV. Natomiast dziewczyna… Amerykańscy aktywiści mają ponure powiedzenie: „Women don’t get AIDS, they die from it”. Kobiet nadal często nie „podejrzewa się”, że one mogą się zakazić, a one same mogą o tym nie pomyśleć przez taką, a nie inną socjalizację. Zdarzają się więc późne diagnozy – gdy już mają pełnoobjawowe AIDS. Tak właśnie było z osobą, której udzieliłem wsparcia. Jej wiedza na temat HIV/AIDS była naprawdę znikoma, a na dodatek spotkała się ona z całkowitym odrzuceniem przez rodzinę, która również była niedoinformowana. Uznali, że ona musi mieć „swoje” sztućce, że nie może spać w tym samym miejscu itd. Trafiła do szpitala z toksoplazmozą, miała czasowo zaburzone pewne funkcje umysłowe, więc siadła jej znajomość angielskiego, niderlandzkiego nie znała. Sytuacja nie do pozazdroszczenia, szczególnie pod kątem samodzielnego utrzymania się. Znikąd wsparcia. Takie historie uświadamiają, że np. społeczność gejowska ma się lepiej – doświadczenia z HIV i AIDS są doskonale znane kolejnym pokoleniom; ta nasza wspólnota autentycznie istnieje i współpracuje. Jeśli tylko masz siłę, by wyjść do ludzi, nie będziesz sam. Na Zachodzie odsetek zakażeń w ogóle drastycznie spada przez dostępność PReP i świadomie prowadzoną publiczną opiekę oraz edukację. Natomiast tu, w samym Amsterdamie, wśród osób żyjących z HIV mamy osoby pochodzące zewsząd. To właśnie osoby z doświadczeniem migracji są grupą, która potrzebuje teraz jak najwięcej wsparcia. Ostatnio oczywiście napłynęło więcej osób z Ukrainy, w której generalnie było najwięcej zakażeń na świecie poza Afryką. Wiesz, że w Ukrainie jedna na sto osób żyje z HIV?

Jedna na sto? Nie przejęzyczyłeś się? Jedna na sto, a nie na tysiąc?

Nie przejęzyczyłem się. Szacuje się, że jedna na sto. Odessa była jednym z najgorszych ognisk AIDS na świecie.

Ale wracając do Amsterdamu – nawet tu można doświadczyć stygmatyzacji. Jakiś czas temu wyczytałem o innym leku, który mógłbym brać zamiast tego, który brałem – mniej obciążającym układ nerwowy, za to droższym. Poszedłem z takim pytaniem do mojego lekarza i usłyszałem coś w stylu, że co ja sobie wyobrażam, powinienem się cieszyć, że w ogóle mam leki, do których zresztą dopłaca holenderski podatnik. Było to cokolwiek rasistowskie i czym prędzej zmieniłem nie tylko tego lekarza, ale i całą klinikę. Teraz jestem w takiej, która mogłaby się nazywać „HIV Heaven”. (śmiech) Moja brazylijska pielęgniarka jest cała w skowronkach, kiedy przychodzę i może mi pobrać „sangrię”, krew. W Niderlandach mówi się, że w ciągu 10 lat liczba nowych zakażeń HIV może być śladowa, i wierzę, że tak naprawdę się stanie.

Szymon, jesteś jedną z nielicznych osób, które w Polsce publicznie powiedziały, żżyją z HIV. Zrobiłeś to 3 lata temu w wywiadzie Mike’a Urbaniaka na łamach „Wysokich Obcasów”. Z jakimi reakcjami się spotkałeś?

Reakcje były właściwie same pozytywne. Znajomi szerowali wywiad i byli ze mnie dumni. Dostałem sporo wiadomości o tym, jaki to jestem odważny, co mnie trochę irytowało. Ale pisały też – co mnie cieszyło – osoby pozytywne, również zupełnie mi nieznajome. Gdy wywiad się ukazał, akurat jeździłem po Polsce z autorskim performansem „An Ongoing Song”, w którym opowiadam o moim doświadczeniu z HIV. Wziąłem też udział w wystawie „Kreatywne stany chorobowe – AIDS, HIV, RAK” w poznańskim Arsenale, gdzie było pokazywane wideo, na którym po raz pierwszy biorę tabletkę – lek, który pewnie będę brał do końca życia. Dostałem sporo wiadomości od ludzi z HIV – pisali, że żałują, że nie nagrali sobie tego momentu. Hejtu nie zarejestrowałem – może dlatego, że nie czytałem komentarzy w sieci.

Większość, a praktycznie niemal wszyscy po coming outach mówią, że spotkali się z bardzo pozytywnymi reakcjami – tymczasem przed coming outem jest w nas zwykle ogromny strach.

No, ale w tym miejscu muszę cię zatrzymać i podkreślić: od ponad 5 lat mieszkam w Amsterdamie, jestem więc w innej sytuacji niż ktoś, kto mieszka w Polsce. A poza tym – pogróżek żadnych nie dostałem, nikt mnie nie pobił, ale jednak silna stygmatyzacja ludzi z HIV jest faktem. Ja byłem też w specyficznej sytuacji o tyle, że zrobiłem ten HIV-coming out jako artysta. Jako że byłem zdiagnozowany podczas studiów, miałem czas na pogłębienie tego tematu w bezpiecznej i wspierającej przestrzeni. Choć na przykład prezentując propozycję mojego spektaklu o HIV, mówiąc o tym, dlaczego jest on w ogóle istotny, musiałem wielu osobom wiele rzeczy tłumaczyć – w sytuacji, gdy one, moim zdaniem, powinny tę wiedzę mieć.

Jak rozumiem, mówisz o ludziach teatru, a więc o pewnej intelektualnej czy artystycznej elicie.

Tak. Niektórzy nie rozumieli znaczenia tego, że queerowy Polak opowiadający o swoim życiu z HIV, i to przez sztukę, dający sprawie twarz, ma swoją wagę i doniosłość, że taki spektakl jest potrzebny w kraju, w którym tyle jest tematów tabu. Najmniej wsparcia dostałem od tych, którzy mogą najwięcej – mam tu na myśli również starszych gejów. Jeden doczekał PrEP-u i wyszło, że to ja jestem taki młody-głupi, że dałem się „złapać”. Niemniej dostałem również wiele wyrazów troski od rówieśników i wsparcia od całej rzeszy wspaniałych nowych osób.

Na Zachodzie pod tym względem jest inaczej – tam jest pamięć o historii epidemii, jest żywa wiedza o tragedii z lat 80. i początku lat 90., gdy ludzie umierali na AIDS wręcz masowo. Do tej pory zresztą żyją i tworzą niektórzy artyści, którzy zakazili się HIV w tamtych czasach. Na całym świecie coraz to nowsze osoby z różnych kontekstów i dyscyplin wytwarzają kolejne perspektywy patrzenia na to, co znaczy żyć dzisiaj z HIV i w cieniu AIDS. To ożywiona, interdyscyplinarna rozmowa.

Opublikowaliśmy w „Replice” jakiś czas temu tekst Bartosza Żurawieckiego o polskich ofiarach AIDS – o tych, których znamy z imienia i z nazwiska. To zaledwie kilka osób, żadna nie jest znana powszechnie. Nie mamy polskiego Freddiego Mercury’ego.

Właśnie. Wydaje mi się, że u nas ważniejszym pytaniem niż to, które zadał w swojej książce Jakub Janiszewski („Kto w Polsce ma HIV?”), jest pytanie: kto w Polsce zmarł na AIDS? Stygma była przecież tak wielka, że rodziny nawet po śmierci człowieka walczyły, by nie wpisywać AIDS jako przyczyny zgonu. Do tej pory smutną polską „specjalnością” są wspomniane późne diagnozy.

W Polsce percepcja HIV/AIDS wciąż jest taka, że „to przyszło z Zachodu”. Potrzebujemy w końcu udomowić tego wirusa, również za pomocą kultury! On nie jest „zachodni”, on jest też nasz, stąd np. mówię „hif”, „ejc”. Następna sprawa: dominuje u nas przeświadczenie, że HIV łapią tylko ci, których normalsi uznają za tych „najgorszych”, ci, którym się według nich „należało”.

Kurwy, pedały i ćpuny”.

(śmiech) Osoby odbiegające od cisheteronormy. Praktycznie wszyscy potencjalnie mogą HIV „złapać”, wirus nie dyskryminuje.

 Uderzyło mnie, że diagnoza HIV nie była dla ciebie traumą. Miałeś wtedy 26 lat. Jestem od ciebie o 17 lat starszy, dorastałem w latach 80. i mimo że wtedy w ogóle żadnego seksu nie uprawiałem, to HIV/AIDS instynktownie przez długie lata budziło we mnie grozę. Może tamta tragedia AIDS w mocniejszy sposób odcisnęła na mnie swoje piętno?

Kryzys AIDS był już w moim kulturowym DNA, bo wychowałem się na „Aniołach w Ameryce”. Ja naprawdę „przeżyłem” swoją diagnozę i ją zintegrowałem. Hif rozumiem jako składową swojej tożsamości. Miałem szczęście do stosunkowo wczesnego wykrycia. Nie zachorowałem poważnie, sama infekcja HIV w moim przypadku nie oznaczała nawet charakterystycznych nocnych potów. Nie doświadczyłem AIDS, nie miałem efektu Łazarza. Tuż po diagnozie pielęgniarka zapytała mnie o myśli samobójcze i pamiętam moje zdziwienie: „Co?! Jak mógłbym w ogóle chcieć się zabić?”. Ani przez sekundę mi to nie przyszło do głowy. Być może inaczej czują się ci, którzy słyszą diagnozę „AIDS” – wiem, że często ona przemeblowuje ci światopogląd, bo masz poczucie, że już, już miałeś umierać, ale jednak jesteś tu, wciąż żyjesz. Ocalałeś.

Przed diagnozą znałem niewielu ludzi żyjących z HIV. Nie wiedziałem, co to właściwie znaczy. Podejmując ryzykowne zachowania seksualne, jednak wiedziałem, że one – no właśnie – są ryzykowne. Nawigowanie ryzykiem, świadomie bądź nie, jest tu istotnym tematem. Przeprowadzka do Amsterdamu była dla mnie skokiem na głęboką wodę, wiele rzeczy i zachowań było dla mnie nowych i to w tym mieście poznałem się z wirusem bezpośrednio. Z jednej strony gdzieś z tyłu głowy miałem wdrukowane, że HIV jest tą najgorszą opcją, jaka mi jako gejowi może się przytrafi ć, ale z drugiej wiedziałem już, że z HIV się żyje, i to tak naprawdę nie jest jakiś ogromny problem. Śmiertelny lęk przed HIV jest dzisiaj kulturowo przekazywaną traumą. Potrzebujemy nowych opowieści.

Szymon, jak w ogóle było z tym Amsterdamem? Jesteś z Poznania, w krakowskim Starym Teatrze byłeś młodszym dramaturgiem, a potem nagle przeprowadziłeś się do Amsterdamu.

Jestem samoukiem i rzeczywiście w 2015 r. dostałem stanowisko młodszego dramaturga w Starym Teatrze, gdy dyrektorem był Jan Klata, z którym świetnie mi się współpracowało. Jednocześnie chciałem jednak mieć wykształcenie w robieniu teatru i dostałem się do wymarzonego DAS, świetnego programu magisterskiego w Amsterdamie dla praktyków, ale z możliwością rozpoczęcia nauki rok później. Tak więc po roku pracy w Starym zacząłem tę szkołę i udało mi się ją łączyć z pracą – krążyłem nieustannie między Krakowem a Amsterdamem. Tymczasem do władzy doszedł PiS i w stosunkowo krótkim czasie świetny zespół Starego został, krótko mówiąc, rozwalony. Ogłoszono nowy konkurs na dyrektora, o którym wszyscy mówili, że będzie z politycznego nadania. Stwierdziłem, że nic tu po mnie – złożyłem rezygnację z pracy i zwinąłem się stamtąd 31 sierpnia 2017 r., niemal równocześnie z Klatą. W perspektywie miałem drugi rok nauki w Amsterdamie i już nie dojeżdżanie tam, tylko przeprowadzkę na stałe. Dwa miesiące później usłyszałem, że mam HIV.

Miałeś już wtedy partnera, Holendra, tak?

Osobę partnerską – Willema.

Poprawiasz, bo Willem to osoba niebinarna?

Tak, od prawie 2 lat używa zaimków oni/ich. To przekochana osoba po studiach z neurobiologii. Otrzymałem od nich masę wsparcia. Podobnie jak i w mojej szkole, w której był już jeden jawny artysta z HIV – Ivo Dimchev pochodzący z Bułgarii – więc mieli odpowiednie narzędzia.

Co innego było dla mnie wtedy trudne. Proza życia – kasa mi się kończyła, nie miałem pracy i ubezpieczenia. Jako obywatel EU mogłem wejść na niderlandzkie ubezpieczenie, które było dla mnie wtedy naprawdę dużym wydatkiem. Musiałem się ogarnąć. Wszedłem w tryb survivalu, ale udało się.

Dwa miesiące po diagnozie, w grudniu 2017 r., miałem już w szkole prezentację szkicu mojego performansu o HIV, od razu chciałem to doświadczenie przefiltrować artystycznie. Napisałem też list do osoby, od której mam HIV. Nie udało mi się jej zidentyfikować, więc to był też list w formie artystycznej – HIV nie jest niczyją winą, więc pisałem, że nie zamierzam ani tej osoby obwiniać, ani siebie. Pisanie było wyzwalającym – właśnie od winy – doświadczeniem. Dużo wtedy nagrywałem siebie, dokumentowałem. Niektórzy mówią, że to, co robisz, nierzadko jest mądrzejsze od ciebie – chyba rzeczywiście tak wtedy było ze mną.(śmiech) „Przetrawiłem” HIV emocjonalnie i intelektualnie. Na wiele miesięcy przed polskim publicznym coming outem zrobiłem ten niderlandzki – w wywiadzie dla magazynu „Hello, Gorgeous” traktującym przede wszystkim właśnie o życiu z HIV.

Podczas AIDS Conference 2018 wziąłem też udział w instalacji „Stigma Experience”. Sceną był kontener portowy, przez który się przechodziło: najpierw lekarz wystawia diagnozę, potem w ciemności-darkroomie słyszysz głosy opowiadające o życiowych przykładach stygmy, a na końcu spotykasz mnie albo moją koleżankę Eliane, pochodzącą z Burundi. Poprzez wspólny taniec poznajesz nas – osoby opowiadające ci o życiu z HIV – i wychodzisz z tą wiedzą.

A mogę zapytać cię o rodzinę?

Możesz.

Jak im powiedziałeś? Jak zareagowali?

Tacie i siostrze bliźniaczce powiedziałem w ciągu 2 miesięcy od diagnozy, mamie i starszemu bratu, z którym nie mam bardzo silnej relacji, trochę później. O tym, że „wolę chłopców”, też siostrze powiedziałem pierwszej – gdy miałem 13 czy 14 lat, to było łatwe. Przy HIV z tatą było tak, że trochę byłem jakby zmuszony mu powiedzieć, bo potrzebowałem pożyczyć od niego trochę kasy. Zacząłem coś kręcić, on dopytywał – i powiedziałem.

Z wywiadu w „Wysokich Obcasach” wiem, że zareagował słowami w stylu: „Powinieneś był uważać.

Usłyszeć coś takiego od rodzica po HIV-coming oucie zamiast bezwarunkowego wsparcia – nie było zaskoczeniem, ale było to przykre. Ale muszę też przyznać, że tata był dość dobrze poinformowany – wiedział, że z HIV się żyje. W ogóle odnoszę wrażenie, że mój tata im jest starszy, tym bardziej jest wyczilowany, i mam z nim świetny kontakt. Bez problemu przyprowadzałem chłopaków do domu albo jeździłem z chłopakami do naszego domku nad jeziorem za pozwoleniem rodziców.

A pochodzę z „working class family”. Tata nie ma matury, jest elektrykiem samochodowym. Mama była sprzątaczką, ogrodniczką, a potem zniszczyła sobie zdrowie w fabryce. Nie ułatwiałem  im życia – niedługo po tym, jak im się wyoutowałem z HIV, przyjechałem ze spektaklem o HIV do Poznania, na który zresztą przyszli.

Szymon, czy w 2017 r., gdy otrzymałeś diagnozę, już wiadomo było, że „niewykrywalny równa się niezakaźny”?

Ta wiedza dopiero powoli wchodziła w rejestry publiczne i aktywistyczne. Wielkim momentem była amsterdamska konferencja AIDS w 2018 r. – wtedy to ogłoszono „oficjalnie”. To było rzeczywiście jak wiatr w żagle i dziś już widać, że to zadziałało niemal jak nowa rewolucja seksualna.

Niecałe 4 lata temu zrobiłem do „Repliki” wywiad z Kaydenem Grayem, polskim aktorem gejowskiego porno, który jako jeden z pierwszych gwiazdorów porno ujawnił, żżyje z HIV. Kayden powiedział mi – co myślę, że wiele osób może uznać za coś kontrowersyjnego – że nie chciałby już nie mieć HIV. Że tę wersję siebie z HIV lubi bardziej niż tę wcześniejszą wersję – bez HIV. Innymi słowy, że HIV uczyniło go lepszym człowiekiem.

Totalnie bym się pod tym podpisał. Do tego stopnia, że ja ledwo mogę sobie przypomnieć samego siebie i moją świadomość z czasów, gdy nie miałem HIV. Oczywiście, że generalnie lepiej HIV nie mieć, bo są osoby późno zdiagnozowane – z AIDS – albo są osoby, które mają inne choroby współtowarzyszące i bywa kiepsko. Ale ja sam siebie wolę z HIV niż bez HIV. Nie czuję żadnej izolacji – przeciwnie, czuję się częścią społeczności, wspólnoty i częścią większej historii człowieczeństwa. Cała ta kultura narosła wokół wirusa ma dla mnie ogromne znaczenie. A jeśli chodzi o czysto fizyczną stronę – co pół roku jestem gruntownie badany. Seks z takimi osobami jak ja jest właściwie najbezpieczniejszy, jeśli się ufa nauce.

Na Grindrze mam zaznaczone, że jestem HIV pozytywny i walczę z tą całą nomenklaturą bycia „zdrowym” czy „czystym” – to dyskryminujące eufemizmy. W ogóle rozmawiamy w dość istotnym momencie, wspominaliśmy już o tym: minęło 5 lat od mojej diagnozy. Mogę z całą odpowiedzialnością powtórzyć, że HIV jest częścią mnie i jestem całkowicie OK z taką właśnie tożsamością. A HIV-owy coming out otworzył przede mną nowe drzwi, nowe możliwości. Teraz z Wojtkiem Rodakiem przygotowujemy spektakl z młodymi queerowymi ludźmi, koprodukcji Grupy Stonewall w poznańskim Teatrze Polskim. Ta młodzież zna PrEP, zna serial „Pose”, świetnie nam się z nimi współpracuje. Premiera 20 grudnia 2022, przedstawienie nazywa się „Kolorowe sny”, zapraszamy ciepło.

Wcześniej dla TR Warszawa zrobiłeś z Wojtkiem gejowski spektakl „Tom na wsi”… Jeszcze na koniec chciałbym zapytać cię o nagość. Pozowałeś nago do naszego kalendarza na 2023 r. „Piękni i odważni”. Jesteś w nim Panem Grudniem, bo na 1 grudnia przypada Światowy Dzień Walki z HIV/AIDS.

Jako nastolatek pewnie byłem trochę przyblokowany, ale generalnie mam ten przywilej, że lubię swoje ciało, nagość nie stanowi dla mnie dzisiaj problemu. Jeszcze bardziej na cielesność otworzyłem się pod wpływem Willema – w odróżnieniu ode mnie, czy w ogóle od nas, Polaków i Polek, nie byli wychowywani w żadnej religii; raczej obce jest im poczucie winy czy wstydu. Na dodatek jest osobą poliamoryczną, empatyczną i ma wspaniałą świadomość ciała. Dzięki Willemowi i naszym wspólnym zdjęciom polubiłem swoje własne ciało i bycie nago jeszcze bardziej, szczególnie w plenerze. Choć nadal bywam nieśmiały. A poza tym, wiesz, ja wychodziłem na scenę w teatrze i opowiadałem o moim doświadczeniu z HIV – to jest dużo bardziej odsłaniające niż bycie nago. I przypominam: HIV nie jest tylko na 1 grudnia, HIV jest na co dzień.

 

Tekst z nr 100/11-12 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.