Bi to nie lans

O biseksualności, poliamorii, kodzie „podrywowym” a także o lewicy i polityce miejskiej z Joanną Erbel, polityczką Zielonych, kandydatką na prezydentkę Warszawy w zeszłorocznych wyborach, rozmawia Marta Konarzewska

 

Joanna Erbel (z prawej) i Marta Konarzewska, styczeń 2015 r.; foto: Agata Kubis

 

Są tacy, którzy uważają, że przyłączyłaś się do comingoutowej, przedwyborczej akcji „Repliki” (patrz nr 52), żeby podwoić swoją popularność.  

Są też tacy, co sądzą, że straciłam przez to wiele głosów. Pamiętasz ten wspaniały komentarz starszej pani, wyborczyni Biedronia? Dziennikarz pyta, czy jej nie przeszkadza, że głosowała na geja, a ona, że nie wybierała partnera do łózka, tylko prezydenta.

Wszystko wskazuje na to, że orientacja przestaje wyborcom robić różnicę. Ale jeżeli jeszcze robi, to wciąż na niekorzyść – raczej mogło mi to odjąć głosów niż je pomnożyć. Coming out to nie była oczywista decyzja na parę dni przed wyborami. W kampanii unikałam tematów obyczajowych. Swój program kierowałam nie tylko do lewicy. W drugiej turze jedna trzecia moich wyborców głosowała przecież na Sasina. Ale też nie chciałam udawać, że nie powiedziałam kiedyś pewnych rzeczy w paru artykułach czy wystąpieniach, np. w dyskusji w Krytyce Politycznej mówiłam, że mam chłopaka i dziewczynę (dyskusja „Poliamorystki” do obejrzenia na youtube – przyp. red.).

W kampanii unikałaś kwestii obyczajowych, bo…

Na poziomie samorządu kwestie obyczajowe są drugorzędne. To nie tu toczy się walka o związki partnerskie. Pomijając kontekst, biseksualny coming out nie był dla mnie największym wyzwaniem. Na studiach dla wielu moich kolegów egzotyczne było to, że jestem feministką. Drugi coming out, o ile tak można powiedzieć, to był wywiad dla „Wysokich Obcasów” z hasłem „Mieszkanie prawem, nie towarem”. Wtedy wylał się szlam o lewaczce, które podważa święte prawo własności. Młoda dziewczyna ma czelność mówić, że ludzie mają prawo do mieszkań. Wbrew pozorom właśnie to o wiele bardziej interesuje młodych korwinistów niż z kim ta dziewczyna śpi. Zresztą przy bi im zaraz pracuje wyobraźnia. Reakcje są takie: kobiety się uśmiechają, a mężczyznom się włączają fantazje.

Przy coming oucie poliamorycznym się nie włączyły?

Wtedy dostałam bardzo dużo komentarzy pozytywnych, wszystkie miały podobną strukturę: „Fajnie, że o tym powiedziałaś! Kibicuję ci, mam nadzieję, że nie miałaś mega negatywnych komentarzy na ten temat”. Oczywiście pojawiły się też chamskie „chcesz się poruchać?”. Ale ich było o wiele, wiele mniej. Osoby poli dziękowały za głos, za odwagę, bo mają świadomość, w jakim żyjemy społeczeństwie. Ale wyniki wyborów pokazały, że żyjemy w nieco innym społeczeństwie. I wiesz, co mnie najbardziej zdziwiło ostatnio? Hejt od „swoich”: „Bi? Co za lans!”, „Jest za wcześnie, jeszcze nie wolno”, „Po co ci to?”. Jedna z moich starszych koleżanek z lewicy napisała na moim FB, że to tani i głupi chwyt i czy mam zamiar zalegalizować związek jednocześnie z kobietą i mężczyzną. To mnie zszokowało.

Ta niewiedza, że biseksualność to nie synonim bigamii?

To bifobia! Okazuje się, że oswoiliśmy się z gejem czy lesbijką…

tymczasem literka B w LGBT jest wciąż niewygodna. Ciebie to zaskakuje?

Jako socjolożka rozumiem, że rozmyta tożsamość seksualna może być kontrowersyjna, ale osobiście praktycznie nie odczuwałam tej niechęci. Może dlatego, że nigdy nie ustawiałam swojej tożsamości społecznej według tożsamości seksualnej. Nawet ludzi ze społeczności poliamorycznej poznałam całkiem niedawno, nie chodziłam na ich spotkania, imprezy. Nie tam koncentrowała się moja polityczna aktywność, ale w miejskiej polityce: w mieszkaniach, w zrównoważonym transporcie, tanich biletach. Ale nie boję się powiedzieć, że jestem poliamorystką. Nie udaję też, że jestem „normalna”. Ale widzisz, współpracuję z wieloma urzędnikami, patrzę na czyjś biogram: żona, szóstka dzieci, myślę: O! Będziemy mieć kosę. A okazuje się, że wcale nie, super się współpracuje. Wbrew pozorom, większe cięgi zebrałam od środowiska, od „naszych”. Jeden kolega, który występuje jako drag queen uważał, że nie powinnam mówić, że jestem bi!

Są mizoginiczni geje, lesbijki pro-life, czemu nie ostrożne gejowskie drag queen?

To było dla mnie ciekawe spotkać się z tym. Oczywiście skrajna prawica też reagowała. Terlikowski o mnie pisał w kontekście poliamorii, niedługo potem spotkałam go w radiu, poszłam się przywitać, życzyć miłego dnia.

I co?

Wiesz… Korytarz był wąski. Trudno było mu się nie przywitać.

Pewnie wielu się w tobie boi własnego pożądania.

Ale to ich fantazje, nie moje.

Chłopcy zawsze fantazjowali o tobie?

(śmiech) Moj pierwszy chłopak okazał się gejem. Mieliśmy po 14 lat, romantyczny roczny związek. Potem Martin wciąż wybierał same ideały dziewczyn, nieszczęśliwe miłości. Po paru latach spotkaliśmy się. Wreszcie się zakochał. W chłopaku. Najpierw się ucieszyłam. A potem pomyślałam: ocho, mam problem. Facet, który wyznaczał mój archetyp mężczyzny jest gejem. Ale szybko mi przeszło. Nie tylko mnie. Kiedyś rozmawiam z babcią: ona się rozpływa, jaki to Martin najlepszy chłopak dla mnie. „Babciu, ja nie będę z nim szczęśliwa”. „A niby czemu?”. „Bo mu się podobają chłopcy i będziemy mieli bardzo zły seks”. „Acha!” – mówi babcia, a po chwili pyta: „A fajnego ma chłopaka?”.

I jak się zakochałaś w dziewczynie, to też powiedziałaś sobie: „acha”?

To było zabawne, miałam wtedy 20 lat, a w otoczeniu zawsze dużo kolegów, kumplowałam się z chłopakami, bo jakoś nie interesowały mnie ani paznokcie, ani szminki, ani sukienki, jak moje koleżanki. Wtedy się nie malowałam. Uważałam, że dziewczyny mają głupie zainteresowania. Jak się zakochałam w tej koleżance, to sobie zadawałam mnóstwo pytań, które wydają mi się teraz śmieszne: np. „Czy jak się przytulam do kolegów, siedząc obok, to do niej też mogę?”

Wstydziłaś się?

To był stres! Nie wiesz, co robić, nie masz kodów, szok. Potem okazało się, że też się jej podobam. Miałyśmy krótki romans, choć miała chłopaka wtedy. Widzisz, wokół mnie było zawsze jakoś więcej tych osób. Kiedy pojawiła się poliamoryczna rama, to wszystko stało się jaśniejsze i normalne.

Powiedziałaś rodzicom, czy znów babci, o tej dziewczynie?

Kiedyś rozmawialiśmy z rodzicami o dzieciach. Powiedziałam im, że będę pewnie mieć dziecko, ale nie z chłopakiem, tylko z dziewczyną. „Yy… okeej…”. Potem sama sobie zdałam sprawę, że niekoniecznie to takie proste. Że nie jestem lesbijką, chłopcy też mi się podobają. Tylko na trochę przestali, jak byłam zakochana w konkretnej osobie – dziewczynie. Moje relacje erotyczne z dziewczynami były zawsze z tymi bi. Wydaje mi się, że operujemy tym samym kodem podrywowym. Pamiętam, jak jedna z moich koleżanek bi próbowała poderwać lesbijkę, nie wiedziała, jak się do tego zabrać. Jakby to były zupełnie inne kody romansowe: jak tu podejść, jak zacząć?… Będąc bi, operujesz kodem heteroromantycznym.

Masz bi-dar?

Tak! To jest podobna kompetencja do tej, którą rozpoznajesz swój typ. Na przykład lubisz, nie wiem, szalonych chłopaków. Albo osoby bipolarne. Wchodzisz do pomieszczenia i wiesz, który lub która to. Z dziewczynami bi pojawia się takie delikatne potencjalne napięcie erotyczne.

Osoby z homo środowiska też to często wyczuwają. I często uważają osoby bi za…

…zdrajców. Wiem.

Pierwszy lęk: moja dziewczyna odejdzie do chłopaka, bo tak naprawdę bi to hetero.

Rozumiem ten lęk. Parom hetero jest w Polsce łatwiej.

Drugi: będzie potrzebowała faceta jednocześnie ze mną, bo bi nie potrafią się zdecydować.

Również dobrze mogłaby odejść do innej dziewczyny, która wygląda inaczej, to nie musi być facet.

Ale ten najbardziej podstawowy brzmi: ona podważa moją seksualność. Bi podważa stateczność bycia homo, jak homo podważa stateczność bycia hetero.

 Ale niby dlaczego? W ogóle nie podważa. Rzeczywistość nie jest biała albo czarna – jest ciągła. I to nie dotyczy jedynie seksualności. Też poglądów politycznych. Miałam do czynienia z radykalną lewicą, która uważała, że jak rozmawiam z urzędnikami, to jestem automatycznie po tamtej stronie, że nie ma przestrzeni pomiędzy. Bzdura. Wspieranie przestrzeni „pomiędzy” wspiera także cześć radykalną. Jest ciągłość poglądów.

I tego powinna nauczyć się lewica?

Lewica powinna mieć kompleksowy program, a nie wybierać jedne tematy kosztem innych. Powinno być miejsce i na postulaty stricte socjalne, jak specjalne strefy ekonomiczne, mieszkania komunalne, zablokowanie eksmisji na bruk, i na te uważane niesłusznie za lajfstajlowe, jak ścieżki rowerowe, miasto bez krawężników, przyjazna przestrzeń, parki. Powinny one iść ramię w ramię z poszanowaniem ludzkich życiowych wyborów. Bo o to w gruncie rzeczy chodzi w postulatach obyczajowych. Nie chciałabym też jednak, żeby lewica stawiała głownie na argumenty obyczajowe i wokół tego się budowała, bo wtedy powstaje projekt średnioklasowy.

Po ostatnich wyborach jako działaczka miejska patrzę z nadzieją na Słupsk. Tam jest zielony, lewicowy program: zielona reindustrializacja, postulaty socjalne plus prezydent, który jest jawnym gejem. Biedroń wygrał te wybory, choć pewnie dla wielu analityków był niewybieralny. Prawica jest przerażona, prowincja, a proszę, lewicowy gej na rowerze!

Osoby niehetronormatywne z założenia powinny popierać lewicę? Czemu lewica ma nam więcej do zaoferowania?

Lewica dąży do stworzenia środowiska, gdzie możemy być rożni i to nam nie zagraża. Wymiarów tego jest bardzo dużo: nie chodzi tylko o stworzenie polityki edukacyjnej, ale też o redystrybucję grantów. Prawicowy samorząd może odcinać finansowanie pewnych ważnych dla LGBT inicjatyw. Tu chodzi o lokale, kulturę (pamiętamy „Golgota Picnic”), o sposób, w jaki działają centra aktywności lokalnej. Czy można tam zrobić za darmo spotkanie z pisarzem gejowskim, czy nie. Albo parady, marsze.

Politycy, kandydatki powinni się outować?

Nie, jestem przeciwna przymusowi coming outu. Znam osoby, które są w takie sytuacji zawodowej, czy rodzinnej, że jest im to w tym momencie niepotrzebne. Przejście z poziomu towarzyskiego (bliscy wiedzą) na poziom publiczny (ludzie cię googlują i widzą, że nie jesteś hetero) bywa ryzykowne. Może się okazać za jakiś czas, że to nie będzie żadnym problemem. Ale jeszcze jest. Więc to powinien być indywidualny wybór.

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Kiedy plus kocha plusa

PIOTR JÖR GRABOWSKI jest terapeutą i modelem. DANIEL UZDOWSKI jest copywriterem w agencji reklamowej. Obaj żyją z HIV. Są parą poliamorystów, którzy zadeklarowali monogamię. Lubią dyskusje o anatomii związków, o psychologii i o seksie. Rozmowa Mariusza Kurca

 

Foto: FotoMan (Łukasz Jurewicz)

 

Pierwszy raz gościmy na łamach „Repliki” parę gejów, którzy obaj żyją z HIV i mówią o tym otwarcie. Być może zresztą jesteście pierwszą taką parą w całej polskiej prasie.

Daniel: O, kurczę.

Piotr: Z jednej strony miło przecierać szlaki, a z drugiej smutno, że HIV jest wciąż tabu – na szczęście coraz mniejszym. 00

Dodatkowo, dla ciebie, Danielu, ten wywiad, to po prostu publiczny coming out, prawda?

D: Nie ukrywam, że jestem gejem już od dość dawna, ale w tym wywiadzie to będzie pierwszy raz „czarno na białym”, masz rację.

Zgodziliście się porozmawiać o waszym związku. Obaj jesteście modelami, z tym, że dla Piotra to jest zajęcie dodatkowe, bo jesteś, Piotrze, przede wszystkim terapeutą, udzieliłeś wywiadu „Replice” 5 lat temu, opowiadałaś m.in. o zajęciach, które prowadziłeś dla mężczyzn wchodzących w relacje intymne z mężczyznami. Danielu, ty natomiast pracujesz głównie jako model, tak?

D: Też już tylko dodatkowo. Na co dzień pracuję w dużej agencji reklamowej. Ale mam za sobą kilkanaście lat modelingu.

Aż kilkanaście?

D: Tak, tak, mam 30 lat.

Wyglądasz na 10 mniej!

D: (śmiech)

P: Daniel zaczynał pozować jako nastolatek, ja później – w 2008 r., gdy miałem lat 28.

Jak się poznaliście?

D: W 2017 r. dowiedziałem się o istnieniu Piotra i zacząłem go śledzić w sieci. Przyciągało mnie do niego, a jednocześnie miałem go trochę za jakiegoś szarlatana, który próbuje łączyć sacrum i profanum – sacrum, czyli psychologię, którą się interesuję i która jest dla mnie nauką, czymś namacalnym i jakoś wytłumaczalnym, oraz profanum – czyli dotyk, zmysłowość, wrażenia, czyli coś nieintelektualnego. Co on tam wyprawia na tych swoich zajęciach? Z tymi gejami? To było dla mnie dziwne, oburzające nawet może – i nęcące. A do tego, cóż, wydawał mi się atrakcyjnym facetem. Napisałem więc do niego, ale jak gdyby nigdy nic – w sprawie wspólnych zdjęć modellingowych, pełny profesjonalizm. Nie chciałem, by od razu pomyślał, że mi się podoba. (śmiech) Do zdjęć nie doszło, ale kontakt został nawiązany, kilka miesięcy później poznaliśmy się na żywo na wernisażu wspólnego znajomego i coś kliknęło – zaczęliśmy się przyjaźnić.

P: Nasze rozmowy były od początku tak żarliwe, że aż napuchnięte. Daniel ciągle podważał to, co mówiłem, szukał dziury w całym.

D: Bo ja byłem wtedy podczas terapii, wychodziłem z uzależnienia, więc byłem głodny tej wiedzy psychologicznej i seksuologicznej, chciałem budować większą świadomość.

Z uzależnienia?

D: Później o tym opowiem, OK?

Dobrze, idźmy dalej z waszym związkiem.

P: Nie dawałem się Danielowi przyprzeć do ściany, nie miałem ochoty się bronić, zaczepki puszczałem mimo uszu.

D: Co mnie jeszcze bardziej nakręcało.

P: Pamiętam, jak toczyliśmy dyskusje o miłości. Ale nie jako o romantycznym uczuciu ani nawet nie jako o erotycznym przyciąganiu, tylko o miłości jako o postawie przyjmowania i obejmowania kogoś w całości, bycia z tą osobą taką, jaka jest w różnych odsłonach. Byłem wtedy bardzo ostrożny z Danielem, wiedziałem o jego problemach, a jednocześnie widziałem jego – bardzo atrakcyjne dla mnie – potencjały. No i jeszcze nasze przyciąganie seksualne. Było bezsprzeczne.

D: Po kolejnych kilku miesiącach takich intensywnych dyskusji, w którymś momencie Piotr nagle powiedział, że mnie kocha. W pierwszej chwili – szok! Dla mnie „kocha” było wtedy na wyrost. Ale zaraz wyjaśnił, że jest poliamoryczny – kocha nie tylko mnie. Wtedy jeszcze trochę trudno mi to było zrozumieć. Sam jeszcze nie zaakceptowałem w sobie tego, że… również jestem poliamoryczny. Dziś rozumiem to dużo lepiej. To było coś pomiędzy przyjaźnią a zauroczeniem, coś, co seksualnie jest nieskonsumowane i nigdy nie musi być, ale też coś, co podskórnie promieniuje zmysłowością. Teraz widzę, że sam miałem takie doświadczenie z niejedną osobą. Wtedy nie kumałem.

A nie sądzicie, że taka mnogość opcji – wielka monogamiczna miłość, trwały związek otwarty, fuck-buddies, ustawki na seks – to specyfika relacji gejowskich? Może też lesbijskich? Heteronorma wytworzyła jasne zasady bycia w związku dla kobiety i mężczyzny, ludzi homo- i biseksualnych pozostawiła na marginesie – i stąd może, na tym marginesie, my mamy większą wolność?

P: Z pewnością coś w tym jest, ale heteronorma w oficjalnym nurcie też się rozluźnia: jest chociażby zjawisko „friends with benefits”, które nie dotyczy tylko gejów. Z perspektywy gabinetu terapeutycznego mogę też potwierdzić, że ludzie decydują się coraz częściej na inne „typy” relacji.

D:Mariuszu, a ty jesteś poliamoryczny?

P: Nie wiadomo, czyli trochę tak. (śmiech)

Zatkało mnie na chwilę. Rzeczywiście, nie wiem. Może jestem? Do tej pory nie kochałem romantycznie kilku osób na raz.

D: W kulturze hetero jest mniej opcji, bo ta kultura w ogóle neguje poliamorię. A jeśli przyjmiemy, że można kochać więcej niż jedną osobę na raz i to jest OK, bo w nikogo to nie uderza – to otwiera się tysiąc konfiguracji.

P: Heteronorma mówi: uczucie ma się rozwinąć i wyrazić w bezpiecznym, stabilnym, monogamicznym związku, natomiast seksualność ma się wyrazić w spółkowaniu, które prowadzi do posiadania potomstwa. To jest niezwykle ograniczające, bo seksualność może się wyrazić też na wiele innych sposobów. Spółkowanie? Penetracja? Zajebiste – też uwielbiam, ale to jest przecież tylko wycinek. Idąc dalej, w wielu przyjaźniach czy choćby wzajemnych fascynacjach czymś – czy to będą samochody, czy muzyka – dałoby się znaleźć jakiś pierwiastek energii seksualnej między ludźmi. Jeśli uznamy istnienie czegoś takiego, to wszystko nam się luzuje i widać, w jak restrykcyjnych granicach się poruszaliśmy.

Wróćmy do was. Wiem, że zakaziliście się HIV wcześniej i niezależnie od siebie. Jak się dowiedzieliście o zakażeniu?

P: To jest temat na osobny wywiad, to są dwie różne i bardzo emocjonujące historie.

D: Proponuję, byśmy to dziś zostawili. Może następnym razem.

A możecie opowiedzieć, jak się wyoutowaliście jeden przed drugim z HIV?

D: To była specyficzna sytuacja. Siedzieliśmy i jedliśmy pomelo – i Piotrek powiedział ni stąd ni zowąd, że raczej nie powinien jeść pomelo, bo to interferuje z jego lekami antyretrowirusowymi. O czym ja – a też przecież mam HIV – nigdy nie słyszałem. Trzeba unikać owoców grejpfrutopodobnych? O! Prędko jednak dodałem: „Tak, u mnie to samo”. W ten sposób przesłaliśmy sobie informację o HIV. A drugi raz było na czacie na Messengerze. Jeżdżą po Polsce takie Plus Busy, wiesz? Taka firma przewozowa po prostu, bez związku z HIV oczywiście. Ale wkleiłem mu fotkę Plus Busa i zagadnąłem: „Wsiadasz do tego busa?”. Natychmiast zrozumiał aluzję, podchwycił i odpisał: „Tak, jedziemy tym samym busem”.

P: Mam za sobą już sporo HIV-coming outów i zwykle tak robię, że wpuszczam to info jakby bocznymi drzwiami zamiast „powiadamiać oficjalnie”.

A mieliście tak, że ze względu na stygmę szukaliście do związku tylko innego plusa?

P: Na początku miałem obawy, że trudno będzie się z kimś związać, że z pewnych praktyk seksualnych będę musiał zrezygnować itd. Ale okazało się, że nie. Żyję w specyficznej bańce społecznej i nie mam takich problemów. A druga sprawa, dla mnie dużo ważniejsza: wirus jest niesamowitym sitem znajomych. Albo ludzie po moim coming oucie się otwierają, przyjmują mnie i idą ze mną dalej, albo są przerażeni i znikają z mojego życia – i bardzo dobrze. To jest fenomenalne, to daje tyle lekkości. Uczciwie mówię: nie zależy mi na relacjach z ludźmi, którzy nie są w stanie przyjąć informacji, że jestem pozytywny.

To samo chyba z homoseksualnością w ogóle, prawda?

P: Oczywiście. Jeśli stracisz kogoś przez coming out – good for you. Im szybciej, tym lepiej. Ta osoba potrzebuje się doedukować i uelastycznić. Niekoniecznie twoim kosztem.

D: Jest jedna szkoła, by nowym osobom outować się jak najszybciej, by móc być sobą od razu i by nie było tajemnic. I druga szkoła – że najpierw dajesz się tej osobie poznać, pokazujesz, jaki jesteś fajny, jakim wartościowym człowiekiem jesteś – a potem ujawniasz, że jesteś gejem. Albo że masz HIV. To jest taka gra na pułapkę, na przynętę. (śmiech) Zobacz, zobacz, jestem normalny – a potem ciach! Obaj mieliśmy okres, w którym nie byliśmy jawni jako osoby z HIV i… ja strasznie się cieszę, że to już za mną. I za Piotrem też oczywiście. To był okres strachu, że ktoś to może wykorzystać przeciwko mnie. Gdy sam o tym mówisz, rozbrajasz temat. Nauczyłem się tego od jednego z moich poprzednich chłopaków. Byłem w szoku, jak on otwarcie żyje i nic złego mu się nie przydarza – więc z czasem zacząłem go po prostu naśladować. Zrobiłem mocny HIV- -coming out podczas terapii grupowej, wobec wielu osób na raz. I bez problemu.

Spotykacie się z dyskryminacją w środowisku gejowskim jako faceci z HIV?

P: O, nie, nie – osądzanie środowiska gejowskiego jako całości mnie nie interesuje, nie dam się w to wciągnąć. Jak mówiłem, ja żyję w specyficznej bańce – w stolicy, w kręgu ludzi zainteresowanych chociażby psychologią albo sztuką. Byłem już w związku z minusem, teraz jestem z plusem. Mam absolutny luz.

To jeszcze tylko zapytam, jak oceniacie poziom wiedzy, że niewykrywalny – niezakaźny.

P: W aktualnej sytuacji politycznej nie mamy co oczekiwać odgórnych kampanii na ten temat, więc bardzo szanuję wszystkie osoby, które robią to oddolnie, tworząc różne akcje i tematyczne organizacje NGO. Owszem, wciąż jest dużo do zrobienia.

Sam mam znajomych, którzy nie zdają sobie sprawy, że facet, który ma HIV na niewykrywalnym poziomie, jest bezpieczniejszy od tego, który mówi, że nie ma HIV, ale badał się ostatnio np. rok temu.

D: Ludzie albo wiedzą na ten temat dużo, albo nic. Czuję się coraz pewniej i coraz częściej wrzucam temat przy różnych okazjach towarzyskich. Wrzucam – i obserwuję. I dziś mnie to bawi, a nawet rozczula – ta konsternacja ludzi. Kiedyś bym się bał, dziś czuję się komfortowo w takich dyskusjach, bo po prostu znam naukowe fakty. To daje siłę. Niedawno na jakiejś imprezie rozmawialiśmy o koronawirusie i użyłem słowa „wiremia” – ktoś dopytał, co to jest. Ja na to: „O, widać, że nie masz wokół siebie nikogo jawnego z HIV, bo byś wiedział”.

P: Tylko nie zapominajmy, że to są bezpieczne przestrzenie, sytuacje towarzyskie, w których często jesteśmy we dwóch. Gdzie indziej mogłoby być inaczej.

Wiem, Danielu, o czym mówisz. Jeśli sam siebie naprawdę akceptujesz, to ta samoakceptacja promieniuje z ciebie – i ludzie czują respekt.

P: A jeśli się boisz jawności, to często nieświadomie przyciągasz uwagę innych właśnie do tego czułego miejsca, które chciałbyś ukryć.

Jakie miejsce zajmuje HIV dziś w waszym życiu?

P: Tak na co dzień? Nie wiem… Jak wizyta u dentysty. Ot, trzeba tabletkę połknąć. Tyle.

To następny temat. Piotrek, w wywiadzie sprzed pięciu lat opowiadałeś o twoich córkach. Obliczyłem, że dziś one mają 20 i 13 lat. Chciałbym o nie zapytać.

P: Proszę bardzo, pytaj. (śmiech) Obie mają się dobrze.

Jak postrzegają związek taty z mężczyzną? P: Ale one poznawały moich partnerów zanim związałem się z Danielem. Ten temat jest już dawno oswojony. A ponieważ Daniel jest bardzo rodzinną osobą, to te relacje są bliskie. Nawet nie wiem za bardzo, co więcej ci powiedzieć. Daniel cieszy się na spotkanie z nimi i vice versa, ale nie jest to żadna spektakularna sprawa.

To fajnie, że w sumie nie ma o czym opowiadać, bo wielu osobom może się wydawać, że to jakaś trudna rodzinnie, skomplikowana sytuacja.

D: Tak, niektórzy węszą – jeśli sytuacja jest nietypowa, to pewnie musi być napięcie, sekrety i dramaty. „Jak to wytłumaczyć dzieciom?!” Najczęściej łatwiej niż dorosłym.

Piotr opowiedział mi w poprzednim wywiadzie o swym małżeństwie, o trudnej drodze, którą przeszedł, do zaakceptowania homoseksualności. A jak było z tobą, Danielu?

 D: Miałem 13 lat, gdy zapomniałem zamknąć w kompie komunikator gadu-gadu, rodzice przeczytali tam coś, co jasno wskazywało, że podobają mi się chłopcy. Mieliśmy rozmowę. Trochę im to zajęło, zanim przetrawili, było trochę płaczów. W wieku 16 lat miałem pierwszego chłopaka długoterminowego. Wtedy ostatecznie zobaczyli, że to nie jest żadna faza i zaakceptowali. Ja na szczęście sam ze sobą nie miałem problemu. Wiedziałem, że mam inaczej niż pozostali, to się nazywa „homoseksualizm” i to jestem ja i inny nie będę. Również w wieku 16 lat zacząłem pracować jako model. W liceum wyoutowałem się przed kilkoma osobami. Po maturze przeprowadziłem się do Warszawy i w kolejnych agencjach modellingowych, w których pracowałem, byłem już wyoutowany. Na Facebooku od dłuższego czasu uprawiam tęczowy aktywizm.

Przed wywiadem powiedzieliście mi, że w styczniu zamieszkaliście razem. I zaraz był lockdown.

D: To były trzy miesiące jak trzy lata. 24 godziny ze sobą.

Nie baliście się?

D: Jak można się bać być z osobą, którą się kocha?

P: Lockdown bardzo wzmocnił naszą relację. Biorąc pod uwagę nasze historie, nasze emocje, naszą ekspresję – te trzy miesiące to był poligon. Wcale nie było tylko romantycznie. Było też dużo napięć, ale było pięknie, poruszająco i, oczywiście, bardzo zmysłowo. Ale przede wszystkim było obserwowanie, dłubanie w historiach osobistych, często sięganie do tak ciemnych zaułków, że spacer po potłuczonym szkle zdawał się wtedy błahostką.

D: Były ups and downs, ale jak coś zgrzytało, to żadnych chwil ciszy, kiszenia się – od razu gadanie, rozkładanie sprawy na części pierwsze. A nie, że potem dopiero „ale przeproś”.

P: Czasem „ale przeproś” też było. (śmiech) Bo to jest mrzonka, że w relacji ma być zawsze super.

D: Zawsze byliśmy potem zadowoleni, że do sprzeczki doszło, bo otworzyło to pole do dyskusji i bliższego poznania swoich potrzeb. Napięcie zostało rozładowane, a problem wyjaśniony.

P: Sprzeczki?

D: No, tak to nazwijmy. (śmiech)

P: Fantazja, że bycie w związku to jest pasmo nieprzerwanego cukierkowego szczęścia, może narobić wiele krzywdy. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że tak naprawdę związek zaczyna się dopiero wtedy, gdy ten drugi człowiek przestaje być dla nas spełnieniem fantazji, a zaczyna być człowiekiem – z całym bagażem wad, doświadczeń, traum.

Chłopaki, a wasz związek jest otwarty czy zamknięty?

D: Jest związkiem dwóch poliamorystów, którzy zadeklarowali monogamię.

P: To jest mocna i klarowna deklaracja, co jednak nie oznacza, że ślepa, na zawsze i pokrywająca się ze wszystkimi powszechnymi wyobrażeniami. Zwłaszcza w kontekście uzależnienia Daniela. D: Związek to jest work in progress, cały czas można wprowadzać zmiany, włącznie z taką, że możemy się rozstać.

W wielu parach monogamia nie jest wynikiem ustaleń, tylko dorozumianą oczywistością.

P: To też pokłosie monogamicznej heteronormy. Zdarza się, że jedna z randkujących osób jest zaskoczona, gdy dowiaduje się, że druga romansuje jeszcze z innymi oprócz niej. A dlaczego nie? Składała jakieś deklaracje? Podpisywała umowę na wyłączność? Jeśli nie zostało to ponazywane i omówione, zostajemy na gruncie domyślnych norm społecznych i romantycznych wyobrażeń. A domyślne normy i romantyczne wyobrażenia mogą powodować bolesne rozczarowania.

D: Ja w sumie od niedawna mówię, że jestem poliamoryczny, niedawno to w sobie zaakceptowałem. Doświadczenia przeszłych związków doprowadziły mnie do wniosku, że zwyczajnie nie mam monogamicznej natury. Długo się oszukiwałem, miałem wdrukowane przeświadczenie, że monogamia jest naturalna i należy się w nią wpasować, bo inne wzorce to nie żadne wzorce, tylko aberracja. Mam 30 lat i dojrzałem na tyle, by nie mydlić już oczu ani sobie, ani innym.

P: Dla mnie jednym z celów tej rozmowy jest zaznaczenie, że istnieje wiele modeli związków i nie ma obowiązku wpasowywania się w którykolwiek z nich.

Kiedy planowaliśmy wywiad wspomnieliście o Wspólnocie Mężczyzn. Co to takiego?

D: To jest wspólnota, którą prowadził Piotr i do której dołączyłem, ale nastawiony dość ambiwalentnie. Pewnie chodzi tam o mniejsze lub większe flirty, które ubierają w płaszczyk samorozwojowy, przeginka jakaś – tak podejrzewałem. (śmiech)

P: Wcześniej prowadziłem grupę, w której spotykali się tylko geje i mężczyźni bi. Potem stworzyłem miejsce dla wszystkich mężczyzn, również dla mężczyzn hetero. I to było spełnienie mojego marzenia, by z nauką praktykowania czułości i bliskości między mężczyznami wyjść również do heteryków.

Bliskość? Czułość? To jest „niemęskie” często nawet w gejowskim świecie.

P: Otóż to! Przecież paradoks polega na tym, że spora część kultury gejowskiej też jest maczoizmem mocno zarażona. Powielamy schematy „twardziela”, robiąc wyjątek na przedmiotowy seks – ale na czułość już trudno nam się otworzyć.

D: Ja na tych zajęciach odkryłem, że może być dotyk, który nie stanowi „gry wstępnej do czegoś więcej”, tylko jest fajny sam w sobie oraz że… mogę zaprzyjaźnić się z heterykami, co wcześniej jakoś mi się nie zdarzało. Moja mama zauważyła, że Piotr w odróżnieniu od wcześniejszych moich chłopaków – okazuje mi czułość publicznie, nawet przy niej, widać to w drobnych gestach czy dotknięciach, w codziennych sytuacjach.

Bo też homofobia nas tresuje, byśmy wszelkie takie gesty zachowali tylko „do łóżka”, byśmy się „nie obnosili”.

P: I do tego, byśmy pokazywali, że OK, jesteśmy już tymi gejami, bzykamy się z facetami – ale poza tym „drobiazgiem” – jesteśmy jak inni mężczyźni. „Wprawdzie pedał – ale przynajmniej męski”.

Czy dwóch poliamorystów w monogamicznym związku myślało o ślubie?

D: Tak! Przy czym ja pierwszy raz w życiu, tak na poważnie, pomyślałem o ślubie, będąc z Piotrem.

P: Ja tego powiedzieć nie mogę, bo byłem już mężem przez 9 lat.

D: Od słowa do słowa któregoś dnia – i okazało się, że obaj tego chcemy.

P: A że w Polsce ślubu wziąć nie możemy, to rozważamy ślub w bardziej przyjaznym miejscu na świecie.

Daniel, może pora na kilka słów o uzależnieniu?

D: Tak, jestem uzależniony krzyżowo – od seksu, od narkotyków i od alkoholu. Piotr poznał mnie jako osobę uzależnioną – w nawrocie. Odnalazłem się w związku choć wizję na przyszłość miałem inną: od wielu osób słyszałem, że wytrzeźwieć trzeba samemu i potem pobyć samemu, nabrać siły. I tak to pewnie działa u większości osób, ale akurat u mnie nie. Jestem typem związkowca. Seks z Piotrem jest rytuałem, nie znajduję innego słowa, pielęgnowanym codziennie – i nie służy odreagowaniu jakichś frustracji, jak to robiłem wcześniej. Poza tym, aby seks był dobry, trzeba sporo trenować. Nie śmiej się, serio mówię.

P: Ale może być też tak, że jeden ma ochotę na dziki seks, a drugi chce się tylko przytulić – i jeśli rozmawiamy o tym, to ta rozmowa już poniekąd jest „seksem”, jest byciem w seksie, w bliskości. Zauważ – najczęściej nie mamy problemu, by umawiając się na seks wypunktować to, co nam się podoba, co chcemy i lubimy robić, ale gdybyśmy mieli po zbliżeniu powiedzieć, co było fajne, a co niekomfortowe – o, tu już jest problem, tu już odsłonilibyśmy wrażliwą stronę – niemęskie. A rozmowa często rozładowuje napięcie, pozwala nasycić się tym, co się wydarzyło jeszcze bardziej.

Ale to jest bardzo trudne.

P: Jest.

D: To trochę tak jak z coming outem. Ukrywasz się, milczysz, kłamiesz – aż w pewnym momencie mówisz sobie dość, koniec kłamania i teraz już będę mówił, że jestem gejem w każdej sytuacji, gdy ta kwestia wyjdzie. I tu podobnie. Dość tłamszenia się i po prostu jak coś w seksie mi się nie podobało, to mówię.

P: Wielu facetów ma problem z powiedzeniem: Nie, tej czynności seksualnej nie chcę, to mnie nie kręci. I z przyznaniem, że w ten sposób nadużyłem siebie samego. Bo zostaliśmy wychowani w kulturze, w której powiedzenie „tego nie chcę”, „to mi się nie podobało”, byłoby albo odsłonięciem swojej delikatności, o której już mówiliśmy, albo konfrontacją, a konfrontacji mamy unikać. Tymczasem destruktywny potencjał konfrontacji pojawia się tylko wtedy, gdy moją intencją jest, by zabolało. Gdy klarowną komunikacją chcę rozwiązać przykrą dla siebie sytuację, a nie zranić drugiego – to jest OK.

D: Jestem za tym, by otwarcie mówić o chemseksie, ale aby też go nie demonizować, odróżnić coś okazjonalnego od uzależnienia. Dojrzewam do tego. Chcę opowiedzieć o uzależnieniu, by nieść przesłanie dla innych. To zresztą rzadko są historie jednostronne – chodzi przecież m.in. o nadużywanie siebie, ale też o nadużywanie innych. Mocno mi się rozszerzyła perspektywa na ten temat. Lockdown zmienił świat i mnie też zmienił.  

 

Tekst z nr 88/11-12 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.