Widoczne niewidoczne

Agnieszka Łuczak, Joanna Kasprowicz i Magdalena Stoch wzięły udział w badaniu dotyczącym sytuacji lesbijek i kobiet bi z małych miast i wsi. Jako jedyne ujawniły swe imiona i nazwiska. Opowiadają nam o sobie

 

fot. arch. pryw.
Agnieszka Łuczak

 

Tekst: Agnieszka Szyk

Raport „Niewidoczne (dla) społeczności. Sytuacja społeczna lesbijek i kobiet biseksualnych mieszkających na terenach wiejskich i w małych miastach w Polsce” Fundacji Przestrzeń Kobiet ukazał się w końcu zeszłego roku. Prenumeratorzy/ rki otrzymali go gratis wraz z 40. numerem „Repliki”. W poprzedzającym raport badaniu wzięło udział ponad dwieście kobiet. Tylko trzy z nich zdecydowały się ujawnić swe imiona i nazwiska – Agnieszka Łuczak z Tomaszowa Mazowieckiego, Joanna Kasprowicz spod Zielonej Góry i Magdalena Stoch spod Zakopanego.

Chętnie zgodziły się opowiedzieć „Replice” o sobie.

Żyją zwyczajnie, ale dla mnie są bohaterkami. Sama też jestem lesbijką i też pochodzę z małego, 12-tysięcznego miasteczka. W wieku 19 lat wyjechałam stamtąd na studia do Trójmiasta. Mieszkam w Gdańsku i nie myślę o powrocie na stałe w rodzinne strony.

Najważniejsze: przestać się bać

Agnieszka Łuczak od ponad 20 lat jest dziennikarką lokalnego, niezależnego tygodnika w Tomaszowie Mazowieckim (ok. 68 tysięcy mieszkańców). Mieszka ze swoją partnerką. Rodzina oraz koleżanki i koledzy z pracy wiedzą, że jest w związku jednopłciowym. W pracy liczy się mój profesjonalizm i zaangażowanie, nie jestem na państwowej ani samorządowej posadzie. Rodziców mam super, sąsiadów – życzliwych – mówi.

Trzy lata temu wyoutował ją radny miejski. Na popularnej w Tomaszowie stronie internetowej napisał, że Agnieszka krytykuje w swych artykułach wiele poczynań Rady Miejskiej tylko dlatego, że jako „osoba innej orientacji” sama nie ma szans zostać radną. Od tego czasu postanowiła, że gdy okoliczności sprawią, że będzie musiała zabierać głos jako lesbijka, nie będzie się ukrywała (patrz: „Replika”, nr 24). Powtarza za Anią Laszuk: Nie ma się czego wstydzić.

Cieszy się, że są w Polsce miejsca, gdzie swobodnie może chodzić za rękę ze swoją dziewczyną, pocałować ją, przytulić. Nie ma natomiast najlepszego zdania o swoim mieście: Moje miasto jest marne pod każdym względem. Biedne, źle zarządzane, skorumpowane z kapitałem społecznym poniżej depresji. Ale ta opinia nie ma nic wspólnego z moim homoseksualizmem. Takich miejsc w Polsce są tysiące. Jak jakość życia w takich miasteczkach i wsiach się podniesie, to i odbiór związków osób tej samej płci będzie się zmieniał. Najważniejsze, by ludzie przestali bać się miejscowego księdza, a dzieci od najmłodszych lat nie były zaczadzane pseudowiedzą na lekcjach religii. Dlatego tak ważne jest wymienić polityków (na każdym szczeblu) na światłych, nowoczesnych, tolerancyjnych i zwyczajnie mądrych.

Na pytanie, dlaczego zgodziła się wziąć udział w badaniu, odpowiada: Podzielenie się własnymi doświadczeniami, spostrzeżeniami, to wkład, jaki mogę wnieść na rzecz budowania pozytywnego wizerunku osób homoseksualnych. Przypuszczam, że wciąż wielu młodych ludzi zmaga się ze swoją orientacją. Przykład starszych osób, które żyją w związkach, prowadzą zwykłe, normalne życie, powinien im uświadamiać, że inność nie jest niczym złym, przerażającym, że warto walczyć o siebie, nie wypierać się siebie.

Agnieszka, jak sama mówi, żyje normalnie i uważa, że nie możemy popadać w histerię, myśląc, że jesteśmy wyłącznie napiętnowani, prześladowani. Zależy jej, abyśmy zwracali uwagę na to, że wiele i wielu z nas ma ciekawe życie, realizuje się zawodowo, ma wspaniałych przyjaciół, rodziny. Konsekwentnie, krok po kroku, trzeba walczyć o nasze prawa i uczyć otoczenie tolerancji – dodaje.

Agnieszka jest osobą 50+ i ma nadzieję w ciągu kilku najbliższych lat zalegalizować swój związek w Polsce. Obecną sytuację osób LGBT w naszym kraju, którą obserwuje od dawna, ocenia dziś jako znakomitą – uważa, że zmiany na lepsze postępują teraz w tempie więcej niż przyspieszonym. Oczywiście każdy z nas chciałby, żeby to było już i natychmiast. Po drodze jednak będzie jeszcze wiele walki i pewnie jakieś ofiary nietolerancji, kołtuństwa. Ale takie zmiany to zawsze jest proces. Zważywszy, że jako kraj mamy za sobą 50 lat komunizmu, a Polska stała się na chwilę państwem wyznaniowym, to to, co się dzieje w sprawie poszanowania praw osób LGBT i w jaki sposób wiedza o tym dociera do ogółu społeczeństwa, jest naszym ogromnym sukcesem, z którego należy się cieszyć i który należy doceniać.

Musisz mieć męża i dzieci”

Joanna Kasprowicz mieszka razem z mamą w 11-tysięcznym mieście koło Zielonej Góry. Pracuje sezonowo i studiuje zaocznie historię. Ma wiele pomysłów na życie. Działa w Seksuologicznym Kole Naukowym i w Zielonych 2004 (bezskutecznie kandydowała do parlamentu w 2011 r.), nieustannie bierze udział w rożnych szkoleniach i warsztatach organizowanych przez Biuro Karier Uniwersytetu Zielonogórskiego. Staram się wykorzystać każdą okazję do rozwoju osobistego. Wolne chwile poświęcam na poszerzanie wiedzy. Czasami piszę krótkie opowiadania o tematyce les/gej – opowiada.

Jej sytuacja nie jest najłatwiejsza. Mama Joanny od kilku lat ma chory kręgosłup, więc większość obowiązków domowych spoczywa na córce. Jednocześnie mama nie akceptuje jej orientacji psychoseksualnej. Jej homoseksualność tłumaczy tym, że ojciec nadużywał alkoholu i córka zraziła się w ten sposób do małżeństwa. Tata, który w pełni ją akceptował, zmarł, gdy dziewczyna miała 17 lat. Mama uważa, że orientacja nieheteroseksualna jest powodem do wstydu, że jest to choroba. A te medialne ujawnienia, których kiedyś nie było, to wynik panującej obecnie mody na bycie homoseksualistą. Jej zdaniem powinnam wyjść za mąż i mieć dzieci, bo to jedyny sens w życiu kobiety – wyjaśnia Asia. Cała rodzina ma podobne poglądy. Gdy raz pojechała na imprezę branżową do Warszawy, kuzynka Joanny doradzała mamie, aby ta zadzwoniła na policję. Uważała, że ludzie, których spotka, są chorzy psychiczne i mogą ją zamordować.

Mimo to Joanna od najmłodszych lat mówiła o sobie otwarcie: Było to dla mnie coś naturalnego, choć czułam, że różnię się w tym aspekcie od koleżanek. Ale ta różnica zawsze była w moim odczuciu czymś pozytywnym.

Bardzo rzadko miała do czynienia z negatywnymi reakcjami ludzi: W pracy zawsze spotykałam się z pozytywnym odbiorem poza jednym incydentem, gdy byłam na stażu w sklepie i praktykantki ze szkoły zawodowej wysyłały mi smsy z wyzwiskami odnoszącymi się do mojej orientacji. Nie podobało im się także to, że studiuję. Zupełnie się tym nie przejęłam. Asia spotykała się raczej z ciekawością ze strony koleżanek i kolegów. Wiele osób pytało ją o rożne rzeczy, ponieważ większość nie znała wcześniej żadnej osoby homoseksualnej.

Asia podkreśla, że w małym mieście trudniej jest z życiem towarzyskim. Lesbijki czy kobiety biseksualne, które poznawała, mieszkały zawsze daleko od niej, a związki na odległość nie sprawdzały się. Wszystkie osoby nieheteroseksualne z jej miejscowości wyprowadziły się do większych miast. Jeśli chce kogoś spotkać, jeździ do klubów w Zielonej Górze. Dziewczyny z okolicy próbowały jednak kiedyś się zorganizować: Pod koniec lat 90. koleżanka z Gorzowa Wielkopolskiego za pośrednictwem „Gazety Lubuskiej” założyła klub, do którego w ciągu paru miesięcy zapisało się około 60 osób nieheteroseksualnych z całego województwa lubuskiego. Wśród nich były cztery osoby z mojego miasta. W ten sposób poznałam ludzi, którzy mieszkali tak blisko mnie! Joanna przyjaźni się z parą kobiet 50+, które są razem od 27 lat. Co dziwne mama Joanny lubi je i stawia za wzór: Twierdzi, że inne osoby nieheteroseksualne są bardzo rozwiązłe i często zmieniają partnerki/partnerów.

Asia zdecydowanie wolałaby mieszkać w większym mieście, zawsze marzyła o Warszawie, ponieważ zna w stolicy wiele osób i dzieje się tam mnóstwo fantastycznych rzeczy, w których chciałaby uczestniczyć. Przeprowadzka nie jest jednak łatwą decyzją. Bardzo bym chciała zamieszkać w stolicy, ale z drugiej strony moja mama choruje i nie chcę jej zostawiać samej, ponieważ nie byłaby w stanie sobie poradzić. Gdyby udało mi się namówić ją do przeprowadzki, wtedy mogłabym się przenieść, miałabym szansę na stałą pracę, udział w życiu społecznym i kulturalnym na wysokim poziomie i na poznawanie wielu nowych fajnych ludzi, którzy myślą i czują podobnie jak ja.

Lesbijka? Stara panna!

Magda Stoch pochodzi z małej wsi nieopodal Zakopanego, gdzie mieszkała do czasu studiów. Później wyjechała do Krakowa, ale po obronie pracy magisterskiej wróciła na wieś. Spędziła tam kilka lat ze swoją ówczesną partnerką. Teraz znów mieszka w Krakowie. Wróciłam na wieś ze względu na możliwość korzystania z uroków natury. Mam poczucie, że dzięki temu życie nabiera realności. Umysł się resetuje, a ciało nabiera wigoru. To cenne.

Na co dzień Magda pracuje w dziale rekrutacji jednego z krakowskich call centers. Po godzinach, w ramach intelektualnego hobby, pisze doktorat z dziedziny gender studies. Prowadzi również zajęcia ze studentami na jednej z krakowskich uczelni.

W miejscowości, z której pochodzi, sąsiedzi i sąsiadki niczego się nie domyślają, traktują jej „staropanieństwo” w kategoriach „poświęcenia dla nauki”. Rodzice, podczas odwiedzin, okazują w stosunku do Magdy i jej partnerki pełną akceptację i życzliwość. Magda zwraca jednak uwagę, że swobodny spacer z dziewczyną za rękę, wspólne wychowywanie dzieci w homoseksualnej rodzinie czy otwarte mówienie o orientacji na Podhalu to abstrakcja. W góralskiej społeczności „kozły” (określenie gejów) to obiekt żartów i drwin. Zagadnienie lesbijstwa to najwyżej problem staropanieństwa.

Magda nie zna żadnych osób, które na Podhalu otwarcie mówią, że są homoseksualne. Podejrzewa, że, podobnie jak ona, ewakuują się ze wsi do miasta lub zaprzeczają temu, co czują. W samym Zakopanem (czyli de facto w mieście) nie zna żadnego miejsca, które w jakikolwiek sposób integrowałoby mniejszości seksualne, choć podobno kiedyś taki klub istniał. Według Magdy, najsłynniejszy polski kurort w górach to tylko miejscowość turystyczna: można tam dobrze zjeść, zrobić zakupy w markowych sklepach i nieźle się zabawić, ale trudno stworzyć jakąś lokalną wspólnotę. Ludzie zamykają się ze swoimi problemami w czterech ścianach. Dlatego też zdecydowała się na wyjazd do Krakowa: Wróciłam do miasta, dzięki czemu zyskałam więcej czasu na realizację życia pozazawodowego. W przyszłości planuję wybór opcji pośredniej: dom na obrzeżach, może znów na wsi. Na pewno nie planuję ukrywania orientacji. Uważam, że słuszne jest dawanie świadectwa, czyli mówienie o sobie. Takie „świadectwo” zakorzenia się w świadomości zbiorowej i wywiera na nią wpływ. Mam nadzieję, że dzięki temu zmniejszy się grono osób przeżywających swoją „odmienność” w kategoriach życiowego dramatu – mówi Magda.

Większość bliskich jej ludzi oraz znaczne grono znajomych wie, że jest lesbijką. Natomiast w środowisku wiejskim stawiała do tej pory na anonimowość: w czasach licealnych samo wyobrażenie sobie, że jest się tzw. zdeklarowaną lesbijką było przerażające. Później, z racji rzadkich wizyt w domu, nie nawiązała bliższych relacji z sąsiadami i sąsiadkami. Na szczęście pochodzenie i orientacja psychoseksualna nie wpłynęły na jej poczucie wartości. Na tym etapie życia mogę powiedzieć, że odkrywając mechanizmy wykluczenia, stałam się bardziej uważna na jego przejawy we wszelkich sferach ludzkiej aktywności, również ekonomicznej, politycznej czy etnicznej. Stałam się bardziej uważna. Szkoda, że człowiek uczy się tego poprzez strach i permanentne doświadczanie przemocy; w moim przypadku na szczęście „tylko” przemocy symbolicznej.

 

Tekst z nr 42/3-4 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tysiące historii miłosnych

O żonach i o mężu, o 32 latach w Belgii i o depresji w Polsce, o erotycznych seansach i o lekcjach rysunku z Janem Reszką, uczestnikiem projektu Lambdy Warszawa dla homo/biseksualnych seniorów/ek rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Agata Kubis

 

Umówienie się z Jankiem Reszką na wywiad brzmi mniej więcej tak:

Panie Janku, tu Mariusz Kurc z „Repliki”

E, tam, panie Janku. Janek jestem. Mariuszku, powinieneś był zadzwonić 30 lat temu.

Lepiej późno niż wcale.

Co ja mówię 30! 50 lat temu. To o czym porozmawiamy?

O projekcie Lambdy dotyczącym seniorów, w którym uczestniczysz i o tobie samym, dobrze?

O! To ci naopowiadam. Ustalamy termin, kilka dni później spotykam Janka.

Jak trafiłeś do projektu Lambdy?

Już ci nie powiem dokładnie, bo nie pamiętam, zresztą to nieważne, pomińmy. Grunt, że trafiłem, bo tu jest fantastycznie. Z początku wyglądało trochę mizernie, przychodziłem, były jakieś 2 czy 3 osoby, ale stopniowo się rozrastało. Mieliśmy zajęcia z prawa, psychologii, dwa razy poszliśmy razem do klubu Galeria. Chodzę tu też na angielski, chociaż niepotrzebnie, bo po angielsku wykładałem na uniwersytecie w Liverpoolu.

To chyba płynnie mówisz, więc po co?

Kim, nasza nauczycielka, jest tak wspaniała, że nie mogę nie chodzić. Jeszcze znam rosyjski i francuski.

Też płynnie?

Francuski tak. Przez 32 lata mieszkałem w Belgii.

32 lata? To o Belgii też mi opowiesz, ale za chwilę, ok? Teraz jeszcze wróćmy do projektu Lambdy.

 Pomyślałem po kilku spotkaniach, że ja nie mogę z tej Lambdy tylko brać i brać, że powinienem też coś dać. Przez lata wykładałem geometrię wykreślną, historię sztuki, malarstwo. Zaproponowałem, że mogę poprowadzić lekcje rysunku. Zgłosiło się 40 osób. Utworzyliśmy trzy grupy i od stycznia mam zajęcia.

Gratis?

Na uniwersytecie w Liege w Belgii miałem pensum 3800 euro, tu fundują mi herbatę – i jestem zadowolony! (śmiech) Absolutnie nie narzekam, przeciwnie! Ludzie przychodzą nie z obowiązku, tylko z pasji, robią postępy, jest świetnie. W życiu przyjemniejszych zajęć nie miałem.

Uczestnicy to też seniorzy?

Na początku tak było, ale teraz przekrój wiekowy mam od 14 lat do ponad 60. Jeśli chodzi o orientację, to nie pytam, ale jesteśmy otwarci, mówimy sobie. Większość to geje i lesbijki, jednak osoby hetero też są. Nie ma barier, każdy jest mile widziany. Mamy wielką frajdę. Jest luz, rysujemy akty nie akty, martwą naturę, krajobrazy, uczę perspektywy, sztuczki rożne rysunkowe pokazuję, śmiejemy się, opowiadamy sobie historie miłosne.

To może mnie i czytelni(cz)kom „Repliki” jakąś swoją historię miłosną też opowiesz?

Tylko jedną?!

Może być więcej.

O, kochany, bo ja mam kilka tysięcy historii miłosnych do opowiedzenia (śmiech). Na pięć „Replik” by starczyło.

To może kilka?

No to tak. Na studia, na architekturę, poszedłem do Wrocławia. Do Warszawy nie chciałem, bo za blisko mieszkałem, w Skierniewicach. Nie dostałbym akademika, a nie uśmiechało mi się z rodzicami mieszkać, byli nadopiekuńczy.

Na studiach – wspaniały czas. Połowa lat 60., w teatrze Grotowski, Tomaszewski. Powstał właśnie klub Kalambur, a na moim roku – klub Gest. Założyłem kółko matematyków. Świetnie mi szło. Gdy byłem na III roku, profesor Dyba zaproponował mi z dnia na dzień prowadzenie zajęć na II roku – wspomnianą geometrię wykreślną, studencki koszmar. Poszedłem blady ze stresu. Tytułowali mnie „panie doktorze”, ja na to, że nie jestem doktorem. To „panie magistrze” – ja, że nie jestem magistrem. Jak im się w końcu przyznałem, że jestem po prostu rok wyżej, to zaraz było: „Jasiek, k…, weź wyjaśnij lepiej, bo nic nie rozumiemy!”

Zostałem na uniwersytecie po skończeniu studiów, dostałem stypendium naukowe. Profesor Schmidt, który wykładał w Liverpoolu, zorganizował wymianę, więc dodatkowo przez 5 lat jeździłem tam… No, ale zaraz… Miałem chyba jakieś miłosne czy erotyczne rzeczy opowiadać…

Rozumiem, że dochodzimy do nich.

To muszę się cofnąć. Na studiach miałem dziewczynę, ale gdy usłyszałem od kolegi, że go w Łaźni Miejskiej jakiś facet podrywał, to mnie zainteresowało. Stwierdziłem, że muszę do tej Łaźni też się wybrać – i w odróżnieniu od kolegi dałem się poderwać. Oj, podobało mi się.

Ale nie powiesz mi, że dopiero wtedy poczułeś, że mężczyźni ci się podobają.

Nie. Gdy miałem 14 lat, to z jednym kumplem były już pewne zabawy.

Niezbyt niewinne, tak?

E, dosyć niewinne. Manualne, tak to ujmę. W szkole średniej libido miałem potworne. Ciągle mi się chłopaki kotłowali w głowie i ciągle wyganiałem ich ze świadomości.

Ale potem miałeś dziewczynę.

Czułem, że coś dziwnego jest u mnie z seksem, ale co dokładnie? Podobali mi się mężczyźni, ale zaraz homoseksualista? Zastanawiałem się, dlaczego z dziewczyną nie było mi tak dobrze jak z facetem jednym, potem drugim, trzecim… Po tej przygodzie w Łaźni poszedłem do psychologa. I to niejednego.

Z problemem, że „chyba jestem homo”?

Tak. W końcu czwarty, znany psychiatra, przebadał mnie wte i wewte, ankietę długą zrobił i stwierdził to samo, co poprzednicy: „Panie, pan jest stuprocentowym heteroseksualistą. Pan tylko miał pewne przygody, proszę w to dalej nie brnąć. Zapomnieć i przerzucić się na babki. Najlepiej niech się pan ożeni.” Taki był ten okres behawioryzmu w psychiatrii. Wierzono w rożne głupoty, rożne cuda.

Wiem, jak to dzisiaj brzmi, ale pomyśl: ja, dwudziestoparoletni gówniarz, a on jeden z najlepszych psychiatrów we Wrocławiu! Jak miałem jego opinii nie przyjąć? Znalazłem sobie dziewczynę, potem drugą, Żydówkę, a z facetami miałem przygody, jak się „zapomniałem”. Zapominałem się dość często. Ciągle sobie mówiłem, że zaraz to rzucę.

Moja dziewczyna Żydówka wyjechała w 1968 r. z rodzicami do Izraela. To był czas antysemickiej nagonki. Ja też miałem problemy, bo się obracałem w towarzystwie profesorów żydowskiego pochodzenia. Sam, cholera, kropli żydowskiej krwi nie mam – a całą genealogię mi przeszukano. Niemniej, dla antysemitów byłem „szabesgojem”, wiesz, kto to?

Kto?

Taki, co czasie szabasu zapala świece za Żydów, którzy prac wykonywać nie mogą. Czyli przyjaciel Żydów.

Zakochała się we mnie dziewczyna, emigrantka z ZSRR, z Ukrainy. Straciła ze mną dziewictwo – i jej rodzice mocno parli do małżeństwa. To się z nią ożeniłem.

Zacząłem często wyjeżdżać na wykłady do Liverpoolu, o których już mówiłem, to był początek lat 70. Czasami na wiele tygodni. Gdy wracałem, to moja żona zwykle jakiegoś kochanka zdążyła sobie przygruchać. We mnie nie było cienia zazdrości. Nigdy. Ani o kobitę, ani o faceta. No i myśmy wyczyniali rożne rzeczy… Przywoziłem z Anglii filmy porno i puszczaliśmy.

Przecież na początku lat 70. nie było nawet kaset video.

Na taśmach. Miałem projektor. Zapraszałem kolegów, których razem z żoną wybieraliśmy. Puszczałem fi lm, szedłem im robić herbatkę, a jak wracałem, to oni już byli rozgrzani, z rękami zasłaniającymi podołek. Patrzyłem im na krok i uśmiechałem się: „Ach, co tu się stało???” I były zaraz trójkąciki, czworokąciki i tak dalej. Małżonka więc miała okazję zobaczyć, że mi się faceci podobają. No.

Po prostu mów dalej, ja słucham.

Podoba ci się, co?

(śmiech)

Tymczasem atmosfera na uczelni zaczęła gęstnieć. Gdzieś koło 1974 r. mój kolega z Londynu dał znać, że na uniwersytecie w Liege w Belgii szukają kogoś z moimi kwalifikacjami, stwierdziłem, że skorzystam z okazji. Nie znałem francuskiego, bałem się, że nie podołam, ale zaryzykowałem i wyjechałem.

Sam?

Tak. Żona nie chciała. Mówiła, że nie po to z rodziną emigrowała do Polski, by teraz ruszać do Belgii. Rozwiedliśmy się.

Kiedy dotarło do ciebie, że psychologowie się mylili i nie jesteś „stuprocentowym heteroseksualistą?

O, jeszcze długo nie. W Belgii były nadal przygody z facetami a jednocześnie ten nakaz wciąż silny na tyle, że jak poznałem fajną dziewczynę – Greczynkę, która spędziła wiele lat w Kongo, to się ożeniłem po raz drugi.

 Janek, może ty jesteś zwyczajnie w jakimś stopniu biseksualny?

W jakimś może i tak, ale strona homo przeważa. W kobiecie mogę się zakochać, ale raczej na zasadzie porozumienia dusz. Mogę też z kobietą mieszkać. Mam mnóstwo przyjaciółek. Nie trzeba być posiadaczem penisa, by się ze mną lubić. Seks z kobietą mam natomiast raczej techniczny. Prawdziwa namiętność jest z facetem.

Jeszcze coś ci opowiem. Gdy miałem 6 lat, to w moim starszym bracie, wtedy dziewiętnastoletnim, zakochał się pewien facet, znany w środowisku literackim Warszawy. Cierpiał strasznie, bo mój brat był hetero, miał już narzeczoną. Mama o wszystkim wiedziała i rozmawiała z tym człowiekiem, próbowała mu tę miłość do jej syna wyperswadować. Siedziałem obok i słuchałem. Widziałem jego straszną rozpacz. A mama nawet mnie nie przeganiała, myślała, że ja nic nie rozumiem, a ja wszystko rozumiałem. Potem wielokrotnie mówiła, że homoseksualizm to jest najgorsze, co się może mężczyźnie przydarzyć. Jednocześnie jestem przekonany, że wiedziała o mnie, tylko wolała udawać, że nie wie. Nigdy z nią o tym nie rozmawiałem.

W każdym razie, wracając, 33 lata miałem i nadal myślałem, gdy się z tą Greczynką żeniłem, że ona może mnie „uleczyć”. Postanowiłem być jej wierny i zrobiłem na sobie eksperyment: bez faceta wytrzymałem dwa lata. Potem po prostu dostawałem obłędu i zacząłem się znów puszczać. W międzyczasie urodził nam się syn.

Ach, masz syna!

Daniel ma dziś 36 lat. Mieszka w Berlinie.

Masz za sobą coming out przed synem?

No właśnie nigdy o mojej homoseksualności nie rozmawialiśmy. Żałuję. Daniel doskonale wie, znał moich facetów, ale rozmowy poważnej nie odbyliśmy. Trochę winię za to pewną głupią psycholożkę (znowu!), która powiedziała mi, że jak będę opowiadał o gejach synowi, to on się może „zasugerować”. Bardzo zła porada. Efekt jest taki, że Daniel uważa mnie za człowieka skrytego, który „w tych sprawach” milczy jak grób. Trzeba rozmawiać.

Z jego mamą się rozwiodłeś?

Tak. Ona tych skoków w bok nie chciała tolerować. Po rozstaniu już w końcu zacząłem myśleć o sobie jako o geju i wszedłem w związek z fajnym Belgiem. 11 lat byliśmy razem, a skończyło się głupio. Otóż, on był psychologiem…

Nie miałeś już dość tej profesji?

(śmiech)… i wyobraź sobie, przyszedł do niego na sesję chłopak, który powiedział, że ma problem, bo czuje pociąg do mężczyzn. I ten mój facet co? Zakochał się w nim na zabój i rzucił mnie. Chłopak był piękny zjawiskowo, ale miał 13 lat.

13?!

Po jakimś miesiącu on otrzeźwiał, wrócił i przepraszał, ale ja już nie miałem na nic ochoty. Na tym Belgu myślałem, że zamknę moje życie uczuciowe i seksualne, ale nie zamknąłem, bo pojawił się pewien Wietnamczyk ze Lwowa.

Jak się pojawił?

Student, który mnie odnalazł w Liege i napisał w jakiejś naukowej sprawie. Zaczęliśmy korespondować. Któregoś razu byłem z wizytą w Polsce i stwierdziłem, że mogę skoczyć do Lwowa go odwiedzić. Przyjął mnie po królewsku, pokój w hotelu Sputnik, pełna lodówka. Zapowiedziałem, że związek czy romans wykluczony, bo mam te sprawy zawieszone na kołku. Świetnie nam się gadało, aż zrobiło się późno. Uciekł mu ostatni tramwaj do akademika. „No, dobrze, to zostań na noc” – zgodziłem się – i piętnaście sekund później był już na golasa w moim łóżku! Myśmy z tego łózka praktycznie nie wychodzili przez pięć dni. Nie miałem pojęcia, że ja jestem jeszcze taki jurny (śmiech).

Ile miałeś lat?

A 52!

A on?19!

To chyba wypada ci pogratulować.

A dziękuję. To był najprzystojniejszy Wietnamczyk, jakiego w życiu widziałem.

Jak miał na imię?

Viet-Ha, ale mówiłem na niego Haczek. Nie skończyło się na przygodzie. Byliśmy dalej w kontakcie, ściągnąłem go do Liege. Gdy zalegalizowano w Belgii związki partnerskie…

Bo to już były lata 90.?

Tak. Zawarliśmy związek partnerski, a potem wzięliśmy ślub, jak małżeństwa homo zalegalizowali.

I jak ślub? Twój pierwszy z mężczyzną.

Ślub jak ślub. Skromny.

Janek, żeniłbyś się z kobietami, gdyby homofobii nie było?

Gdyby tamten psychiatra powiedział: „Słuchaj pan, nie zmienisz się, musisz to zaakceptować”, to pewnie bym się nie żenił. A on mi poradził „zapomnieć” o facetach – niemożliwe.

Jak było z Haczkiem?

11 lat razem, z czego część mieszkaliśmy we czwórkę: ja z mężem oraz mój syn z dziewczyną. Potem związek z Haczkiem się posypał, byłem naprawdę przygnieciony, naprawdę. W dodatku osiągnąłem wiek emerytalny i na uniwersytecie w Liege nie było już dla mnie miejsca. Utrata pracy to jest okropność.

Znalazłem się na rozdrożu i wróciłem do Polski. Mam tu jeszcze rodzinę, kilkoro przyjaciół. Pomyślałem, że coś tam w Warszawie wykombinuję. Nie było łatwo. Na rok zaczepiłem się w jednym technikum – porażka. Zaangażowałem się też w Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów, bo jestem ateistą. Na Placu Zamkowym zorganizowałem rekonstrukcję egzekucji Kazimierza Łyszczyńskiego (filozof, autor traktatu „O nieistnieniu Boga”, skazany w 1689 r. za ateizm na śmierć – przyp. red.). Rok to przygotowywałem. Sam uszyłem XVII-wieczne stroje, napisałem scenariusz, załatwiłem formalności… No, nie, zagalopowałem się – formalności ktoś inny załatwiał. Zagrałem dziada proszalnego, jest do obejrzenia na Youtube. Jednak nie zagrzałem miejsca u Racjonalistów, ich wewnętrzne konflikty mnie wymęczyły. Nie miałem dalszego pomysłu na życie. Na dodatek w rodzinie i wśród przyjaciół nastąpiła seria zgonów. W ciągu kilku lat 11 osób.

A szukałeś miłości, nowego związku?

Nie bardzo. Odnowiłem niektóre stare znajomości, na przykład z tym, z którym te manualne zabawy miałem. To jest profesor. Wiesz, im człowiek starszy, tym nawyki odgrywają większą rolę. Trudniej się zaprzyjaźnić czy zakochać. Zaprosiłem go do siebie i mieliśmy karczemną awanturę o drobiazg. Wszedłem do łazienki, gdy on się mył. Dla mnie nic takiego, a dla niego niedopuszczalne. Atmosfera zupełnie się popsuła.

Samotność doskwiera. Chciałoby się mieć kogoś do pogadania. Już naprawdę nie mówię o innych rzeczach. Poopowiadać sobie historie, podzielić się zwykłymi sprawami.

No i suma summarum, głownie przez brak zajęcia, wpadłem w depresję, taką, że dwa tygodnie nie chce się wychodzić z domu – a zjadłeś już wszystko z lodówki, pijesz wodę z kranu i myślisz tylko, jak skończyć ze sobą. W końcu nadludzkim wysiłkiem idziesz na zakupy. Tak mnie trzymało parę lat.

Jak z tego wyszedłeś?

W dużej mierze dzięki Lambdzie.

Serio? Dzięki temu projektowi?

Jakiemu projektowi? A! Temu, by pierdzieli zebrać i zaktywizować? Tak. Chyba za mało ten projekt pochwaliłem. Jestem naprawdę wdzięczny. W Lambdzie jest też sporo przystojnych gejów, w dodatku cholernie sympatycznych, ale do żadnego nie uderzam (śmiech). Mam ochotę czasem przytulić czy pocałować, ale przecież sam bym się zjeżył, gdyby do mnie tak ktoś startował. Mimo, że jestem rozpustny jak… !

Bije z ciebie energia.

Za parę miesięcy skończę 74 lata. Wyobraź sobie, że też będziesz miał kiedyś 74. Przyjdzie kryska na Matyska.

***

Agnieszka Wiciak, koordynatorka projektu „Aktywizacja społeczna homo/biseksualnych seniorów/ek” Pierwsza edycja projektu „Aktywizacja społeczna seniorów i seniorek LGB” trwała od marca do grudnia 2014 r., druga – od maja do grudnia 2015 r. W pierwszej udział wzięło 10 osób (trzy kobiety i siedmiu mężczyzn), w drugiej – 19 (sześć kobiet i trzynastu mężczyzn) powyżej 60. roku życia. Największym wyzwaniem było dotarcie z naszą ofertą. Projekt miał na celu poprawę funkcjonowania społecznego starszych osób homo/biseksualnych w Warszawie, przyczyniając się do ograniczenia zagrożenia wykluczeniem społecznym tej grupy. Projekt był jedyną tego typu ofertą dla seniorów i seniorek LGB. Działania obejmowały tutoring osób z młodszego pokolenia, szkolenia dotyczące radzenia sobie z wykluczeniem ze względu na wiek, obsługi komputera i telefonów komórkowych, zajęcia z języka angielskiego a także wspólne wyjścia i wycieczki oraz indywidualne poradnictwo psychologiczne. Projekt był realizowany w ramach programu ASOS (Aktywizacja Społeczna Osób Starszych) i choć formalnie się skończył, to trwa nadal, co najlepiej świadczy, że był/jest udany – nasi seniorzy autentycznie się zaktywizowali! Seniorów/ki chętnych, by dołączyć, zapraszamy do Cafe Senior w każdy wtorek między godz. 12 a 14.

 

Tekst z nr 60/1-2 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Bi to nie lans

O biseksualności, poliamorii, kodzie „podrywowym” a także o lewicy i polityce miejskiej z Joanną Erbel, polityczką Zielonych, kandydatką na prezydentkę Warszawy w zeszłorocznych wyborach, rozmawia Marta Konarzewska

 

Joanna Erbel (z prawej) i Marta Konarzewska, styczeń 2015 r.; foto: Agata Kubis

 

Są tacy, którzy uważają, że przyłączyłaś się do comingoutowej, przedwyborczej akcji „Repliki” (patrz nr 52), żeby podwoić swoją popularność.  

Są też tacy, co sądzą, że straciłam przez to wiele głosów. Pamiętasz ten wspaniały komentarz starszej pani, wyborczyni Biedronia? Dziennikarz pyta, czy jej nie przeszkadza, że głosowała na geja, a ona, że nie wybierała partnera do łózka, tylko prezydenta.

Wszystko wskazuje na to, że orientacja przestaje wyborcom robić różnicę. Ale jeżeli jeszcze robi, to wciąż na niekorzyść – raczej mogło mi to odjąć głosów niż je pomnożyć. Coming out to nie była oczywista decyzja na parę dni przed wyborami. W kampanii unikałam tematów obyczajowych. Swój program kierowałam nie tylko do lewicy. W drugiej turze jedna trzecia moich wyborców głosowała przecież na Sasina. Ale też nie chciałam udawać, że nie powiedziałam kiedyś pewnych rzeczy w paru artykułach czy wystąpieniach, np. w dyskusji w Krytyce Politycznej mówiłam, że mam chłopaka i dziewczynę (dyskusja „Poliamorystki” do obejrzenia na youtube – przyp. red.).

W kampanii unikałaś kwestii obyczajowych, bo…

Na poziomie samorządu kwestie obyczajowe są drugorzędne. To nie tu toczy się walka o związki partnerskie. Pomijając kontekst, biseksualny coming out nie był dla mnie największym wyzwaniem. Na studiach dla wielu moich kolegów egzotyczne było to, że jestem feministką. Drugi coming out, o ile tak można powiedzieć, to był wywiad dla „Wysokich Obcasów” z hasłem „Mieszkanie prawem, nie towarem”. Wtedy wylał się szlam o lewaczce, które podważa święte prawo własności. Młoda dziewczyna ma czelność mówić, że ludzie mają prawo do mieszkań. Wbrew pozorom właśnie to o wiele bardziej interesuje młodych korwinistów niż z kim ta dziewczyna śpi. Zresztą przy bi im zaraz pracuje wyobraźnia. Reakcje są takie: kobiety się uśmiechają, a mężczyznom się włączają fantazje.

Przy coming oucie poliamorycznym się nie włączyły?

Wtedy dostałam bardzo dużo komentarzy pozytywnych, wszystkie miały podobną strukturę: „Fajnie, że o tym powiedziałaś! Kibicuję ci, mam nadzieję, że nie miałaś mega negatywnych komentarzy na ten temat”. Oczywiście pojawiły się też chamskie „chcesz się poruchać?”. Ale ich było o wiele, wiele mniej. Osoby poli dziękowały za głos, za odwagę, bo mają świadomość, w jakim żyjemy społeczeństwie. Ale wyniki wyborów pokazały, że żyjemy w nieco innym społeczeństwie. I wiesz, co mnie najbardziej zdziwiło ostatnio? Hejt od „swoich”: „Bi? Co za lans!”, „Jest za wcześnie, jeszcze nie wolno”, „Po co ci to?”. Jedna z moich starszych koleżanek z lewicy napisała na moim FB, że to tani i głupi chwyt i czy mam zamiar zalegalizować związek jednocześnie z kobietą i mężczyzną. To mnie zszokowało.

Ta niewiedza, że biseksualność to nie synonim bigamii?

To bifobia! Okazuje się, że oswoiliśmy się z gejem czy lesbijką…

tymczasem literka B w LGBT jest wciąż niewygodna. Ciebie to zaskakuje?

Jako socjolożka rozumiem, że rozmyta tożsamość seksualna może być kontrowersyjna, ale osobiście praktycznie nie odczuwałam tej niechęci. Może dlatego, że nigdy nie ustawiałam swojej tożsamości społecznej według tożsamości seksualnej. Nawet ludzi ze społeczności poliamorycznej poznałam całkiem niedawno, nie chodziłam na ich spotkania, imprezy. Nie tam koncentrowała się moja polityczna aktywność, ale w miejskiej polityce: w mieszkaniach, w zrównoważonym transporcie, tanich biletach. Ale nie boję się powiedzieć, że jestem poliamorystką. Nie udaję też, że jestem „normalna”. Ale widzisz, współpracuję z wieloma urzędnikami, patrzę na czyjś biogram: żona, szóstka dzieci, myślę: O! Będziemy mieć kosę. A okazuje się, że wcale nie, super się współpracuje. Wbrew pozorom, większe cięgi zebrałam od środowiska, od „naszych”. Jeden kolega, który występuje jako drag queen uważał, że nie powinnam mówić, że jestem bi!

Są mizoginiczni geje, lesbijki pro-life, czemu nie ostrożne gejowskie drag queen?

To było dla mnie ciekawe spotkać się z tym. Oczywiście skrajna prawica też reagowała. Terlikowski o mnie pisał w kontekście poliamorii, niedługo potem spotkałam go w radiu, poszłam się przywitać, życzyć miłego dnia.

I co?

Wiesz… Korytarz był wąski. Trudno było mu się nie przywitać.

Pewnie wielu się w tobie boi własnego pożądania.

Ale to ich fantazje, nie moje.

Chłopcy zawsze fantazjowali o tobie?

(śmiech) Moj pierwszy chłopak okazał się gejem. Mieliśmy po 14 lat, romantyczny roczny związek. Potem Martin wciąż wybierał same ideały dziewczyn, nieszczęśliwe miłości. Po paru latach spotkaliśmy się. Wreszcie się zakochał. W chłopaku. Najpierw się ucieszyłam. A potem pomyślałam: ocho, mam problem. Facet, który wyznaczał mój archetyp mężczyzny jest gejem. Ale szybko mi przeszło. Nie tylko mnie. Kiedyś rozmawiam z babcią: ona się rozpływa, jaki to Martin najlepszy chłopak dla mnie. „Babciu, ja nie będę z nim szczęśliwa”. „A niby czemu?”. „Bo mu się podobają chłopcy i będziemy mieli bardzo zły seks”. „Acha!” – mówi babcia, a po chwili pyta: „A fajnego ma chłopaka?”.

I jak się zakochałaś w dziewczynie, to też powiedziałaś sobie: „acha”?

To było zabawne, miałam wtedy 20 lat, a w otoczeniu zawsze dużo kolegów, kumplowałam się z chłopakami, bo jakoś nie interesowały mnie ani paznokcie, ani szminki, ani sukienki, jak moje koleżanki. Wtedy się nie malowałam. Uważałam, że dziewczyny mają głupie zainteresowania. Jak się zakochałam w tej koleżance, to sobie zadawałam mnóstwo pytań, które wydają mi się teraz śmieszne: np. „Czy jak się przytulam do kolegów, siedząc obok, to do niej też mogę?”

Wstydziłaś się?

To był stres! Nie wiesz, co robić, nie masz kodów, szok. Potem okazało się, że też się jej podobam. Miałyśmy krótki romans, choć miała chłopaka wtedy. Widzisz, wokół mnie było zawsze jakoś więcej tych osób. Kiedy pojawiła się poliamoryczna rama, to wszystko stało się jaśniejsze i normalne.

Powiedziałaś rodzicom, czy znów babci, o tej dziewczynie?

Kiedyś rozmawialiśmy z rodzicami o dzieciach. Powiedziałam im, że będę pewnie mieć dziecko, ale nie z chłopakiem, tylko z dziewczyną. „Yy… okeej…”. Potem sama sobie zdałam sprawę, że niekoniecznie to takie proste. Że nie jestem lesbijką, chłopcy też mi się podobają. Tylko na trochę przestali, jak byłam zakochana w konkretnej osobie – dziewczynie. Moje relacje erotyczne z dziewczynami były zawsze z tymi bi. Wydaje mi się, że operujemy tym samym kodem podrywowym. Pamiętam, jak jedna z moich koleżanek bi próbowała poderwać lesbijkę, nie wiedziała, jak się do tego zabrać. Jakby to były zupełnie inne kody romansowe: jak tu podejść, jak zacząć?… Będąc bi, operujesz kodem heteroromantycznym.

Masz bi-dar?

Tak! To jest podobna kompetencja do tej, którą rozpoznajesz swój typ. Na przykład lubisz, nie wiem, szalonych chłopaków. Albo osoby bipolarne. Wchodzisz do pomieszczenia i wiesz, który lub która to. Z dziewczynami bi pojawia się takie delikatne potencjalne napięcie erotyczne.

Osoby z homo środowiska też to często wyczuwają. I często uważają osoby bi za…

…zdrajców. Wiem.

Pierwszy lęk: moja dziewczyna odejdzie do chłopaka, bo tak naprawdę bi to hetero.

Rozumiem ten lęk. Parom hetero jest w Polsce łatwiej.

Drugi: będzie potrzebowała faceta jednocześnie ze mną, bo bi nie potrafią się zdecydować.

Również dobrze mogłaby odejść do innej dziewczyny, która wygląda inaczej, to nie musi być facet.

Ale ten najbardziej podstawowy brzmi: ona podważa moją seksualność. Bi podważa stateczność bycia homo, jak homo podważa stateczność bycia hetero.

 Ale niby dlaczego? W ogóle nie podważa. Rzeczywistość nie jest biała albo czarna – jest ciągła. I to nie dotyczy jedynie seksualności. Też poglądów politycznych. Miałam do czynienia z radykalną lewicą, która uważała, że jak rozmawiam z urzędnikami, to jestem automatycznie po tamtej stronie, że nie ma przestrzeni pomiędzy. Bzdura. Wspieranie przestrzeni „pomiędzy” wspiera także cześć radykalną. Jest ciągłość poglądów.

I tego powinna nauczyć się lewica?

Lewica powinna mieć kompleksowy program, a nie wybierać jedne tematy kosztem innych. Powinno być miejsce i na postulaty stricte socjalne, jak specjalne strefy ekonomiczne, mieszkania komunalne, zablokowanie eksmisji na bruk, i na te uważane niesłusznie za lajfstajlowe, jak ścieżki rowerowe, miasto bez krawężników, przyjazna przestrzeń, parki. Powinny one iść ramię w ramię z poszanowaniem ludzkich życiowych wyborów. Bo o to w gruncie rzeczy chodzi w postulatach obyczajowych. Nie chciałabym też jednak, żeby lewica stawiała głownie na argumenty obyczajowe i wokół tego się budowała, bo wtedy powstaje projekt średnioklasowy.

Po ostatnich wyborach jako działaczka miejska patrzę z nadzieją na Słupsk. Tam jest zielony, lewicowy program: zielona reindustrializacja, postulaty socjalne plus prezydent, który jest jawnym gejem. Biedroń wygrał te wybory, choć pewnie dla wielu analityków był niewybieralny. Prawica jest przerażona, prowincja, a proszę, lewicowy gej na rowerze!

Osoby niehetronormatywne z założenia powinny popierać lewicę? Czemu lewica ma nam więcej do zaoferowania?

Lewica dąży do stworzenia środowiska, gdzie możemy być rożni i to nam nie zagraża. Wymiarów tego jest bardzo dużo: nie chodzi tylko o stworzenie polityki edukacyjnej, ale też o redystrybucję grantów. Prawicowy samorząd może odcinać finansowanie pewnych ważnych dla LGBT inicjatyw. Tu chodzi o lokale, kulturę (pamiętamy „Golgota Picnic”), o sposób, w jaki działają centra aktywności lokalnej. Czy można tam zrobić za darmo spotkanie z pisarzem gejowskim, czy nie. Albo parady, marsze.

Politycy, kandydatki powinni się outować?

Nie, jestem przeciwna przymusowi coming outu. Znam osoby, które są w takie sytuacji zawodowej, czy rodzinnej, że jest im to w tym momencie niepotrzebne. Przejście z poziomu towarzyskiego (bliscy wiedzą) na poziom publiczny (ludzie cię googlują i widzą, że nie jesteś hetero) bywa ryzykowne. Może się okazać za jakiś czas, że to nie będzie żadnym problemem. Ale jeszcze jest. Więc to powinien być indywidualny wybór.

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.