Georg Michael nie przepraszał

Tekst: Piotr Klimek

Trudno być dumnym ze swej seksualności, jeśli nie czujesz, że ona przynosi ci radość. Za to jeśli się szczęśliwie zakochasz, wtedy mówić o niej jest dużo łatwiej

 

Foto: C. Cuffaro

– Chciałbym jeszcze zapytać o twoje tak zwane lubieżne zachowanie w toalecie publicznej – zagadnął George’a Graham Norton, gospodarz telewizyjnego talk show.

– Ale które konkretnie? Bo było niejedno…

– George uśmiechnął się od ucha do ucha.

– To, gdy próbowałeś wyrwać policjanta i cię aresztował – wypalił rozbawiony Norton.

– Ach, to! OK, co chcesz wiedzieć? – udawał zdziwienie George.

Dostał brawa. W sprawie, która mogła przynieść mu powszechne potępienie, był tak rozbrajająco szczery, że jeszcze zyskał sympatię.

Najbardziej spektakularny coming out

Był 7 kwietnia 1998 r. 35-letni gwiazdor pop, o którego homoseksualności plotki krążą od lat, ale oficjalnie nic nie wiadomo, wybrał się do parku na cruising, czyli poszukiwanie partnera na seks. Rzecz działa się w Beverly Hills (Los Angeles). Trzeba przyznać, że ten park jest bardzo ładny. Ta toaleta zresztą też. Bardzo czysta. A w okolicy jest chyba najwyższe zagęszczenie bosko wyglądających gejów na świecie, więc nie dziwcie mi się tak bardzo… – opowiadał. Po jakimś czasie przyciągnął wzrokiem pewnego przystojniaka. Nie miał pojęcia, że to policjant w cywilu. Do łapania gejów na seksie w miejscu publicznym Marcelo Rodriguez został wyznaczony celowo, ze względu na atrakcyjny wygląd. Poszedł za mną do toalety, tam zaczęła się ta gra bez słów: „Pokaż mi swojego, to ja pokażę ci mojego.” Pomachałem mu ptakiem. Następnie był areszt. Imię i nazwisko? George podał to z dowodu: Georgios Kyriacos Panayiotou. Zawód? Wokalista. Marcelo nie wiedział, jak grubą rybę zatrzymał, ale informacja lotem błyskawicy dostała się do mediów. Takiego wyjścia z homoseksualnej szafy – czy raczej wypchnięcia z hukiem – jeszcze muzyka pop nie znała. To była bomba. George mógł iść w zaparte, mógł zaprzeczać. Robiło to wielu przed nim i niejeden po nim. George zdecydował jednak mówić prawdę. Tak, jest gejem, podrywał faceta w parku – i na dobrą sprawę nie widzi w tym nic specjalnie strasznego. I nie przeprasza. W programie Parkinsona mówił: Mój kolega skwitował cały incydent słowami: „Nie pierwszy, nie ostatni, ale na pewno największy!” Po czym mrugnął uwodzicielsko do publiczności: Interpretujcie to sobie, jak chcecie. Innym razem przyznał, że miał już tak dość ukrywania się, a jednocześnie czuł się niezdolny do „normalnego” coming outu, że podświadomie chyba po prostu chciał dać się złapać. Zresztą szukanie anonimowego seksu to nie jest taka niespotykana sprawa. No, dobrze, może szukanie anonimowego seksu, jeśli jest się George’m Michaelem, jest trochę dziwne, ale tylko trochę. Pół roku później wypuścił singiel „Outside” – odę do seksu w miejscach publicznych: Znudziło mi się na sofie Znudziło mi się w przedpokoju Znudziło mi się na stole kuchennym Kochanie, chodźmy w plener! Piosenka stała się hitem. Odtąd w sprawach seksualności George był tak otwarty, że trudno uwierzyć, iż pierwsze 16 lat kariery spędził głęboko w szafie. Z perspektywy LGBT jego obecność w sferze publicznej dzieli się właśnie na dwie części – przed coming outem i po nim.

W szafie

Urodził się 25 czerwca 1963 r. pod Londynem, w rodzinie cypryjskiego emigranta i jego angielskiej żony. Miał dwie starsze siostry. W wieku 17 lat, pracując dorywczo jako DJ, założył ze szkolnym kumplem Andrew Ridgleyem duet Wham!. Przed Andrew i kilkorgiem przyjaciół wyoutował się jako biseksualista dwa lata później – pierwszy singiel „Wham Rap! (Enjoy What You Do)” właśnie wchodził na listy przebojów. Wkrótce świat ogarnęła prawdziwa „whammania”. W samym 1984 r. wypuścili trzy numery, które okazały się klasykami pop: „Wake Me Up Before You Go Go”, „Careless Whisper” i „Last Christmas”. Mnóstwo nastoletnich dziewczyn – i sporo nastoletnich chłopaków – kochało się w George’u i Andrew, ale szczególnie w George’u, którego uroda po prostu zapierała dech. Śnieżnobiałe zęby, bujne, tlenione włosy, doskonałe rysy twarzy, szczupła sylwetka, zgrabne nogi (ach, te szorty z clipu „Wake Me Up…”). W gejowskim środowisku Londynu wiedziano już wtedy dobrze, że George jest „jednym z nas”, ale publicznie nie mogło być o tym mowy. Dopiero lata później dowiemy się więc, że ostatni hit Wham!, „Edge of Heaven” z 1986 r., został zainspirowany najdzikszym seksem, jaki miałem w życiu – przez tydzień. Sądząc po tekście piosenki, George odkrył wtedy S/M. Mniej więcej wtedy zdałem sobie sprawę, że nie jestem bi, tylko homo – i wpadłem w depresję. Potem przyszedł mega sukces pierwszego solowego albumu – „Faith” z 1987 r., za który otrzymał Grammy. Gdybyście wy wszyscy tylko wiedzieli, że stoi tu przed wami pedał. Pedał! – wspominał swe myśli, gdy odbierał statuetkę. Publiczny coming out w drugiej połowie lat 80. praktycznie nie wchodził w rachubę. Szalała epidemia AIDS kojarzona niemal wyłącznie z gejami. George nie miałby też specjalnie na kim się wzorować (patrz: strony 24 i 25). Wprawdzie ówczesna scena muzyczna pełna była homoseksualnych wokalistów, ale jedynie Jimmy Somerville z Bronski Beat mówił wprost, że jest gejem.

Anselmo

W styczniu 1991 r. na koncercie w Rio de Janeiro George zobaczył w pierwszym rzędzie przystojnego fana. Był tak piękny, że rozpraszał mnie i w efekcie przestałem zbliżać się do tej części sceny, z której mogłem go zobaczyć. George zaaranżował spotkanie – i zakochał się w Anselmo Feleppie bez pamięci. To dzięki niemu zrozumiał, że bycie gejem nie oznacza tylko seksu z mężczyznami – oznacza również miłość do mężczyzn. Lub mężczyzny – tego jedynego. Byli nieziemsko szczęśliwi razem. Ale po kilku miesiącach Anselmo dowiedział się, że choruje na AIDS. W Boże Narodzenie 1991 r. byłem najbardziej samotnym człowiekiem na świecie. Siedziałem z rodzicami, którzy nie wiedzieli ani, że jestem z Anselmo, ani, że w ogóle jestem gejem, ani, że Anselmo być może niedługo umrze, ani, że być może ja też jestem zarażony. Czekaliśmy wtedy na wyniki testów na HIV. Cztery miesiące później dał, w zgodnej opinii wielu, najlepszy występ w karierze – na koncercie ku pamięci zmarłego na AIDS Freddiego Mercury’ego wykonał hit Queen „Somebody To Love” z nieprawdopodobnym wręcz zaangażowaniem. Anselmo był wśród publiczności. Zmarł w następnym roku. George opiekował się nim do końca, a swą złość na niesprawiedliwość świata wyładowywał podczas procesu z wytwórnią Sony o nienależytą promocję albumu „Listen Without Prejudice vol. I”. Proces przegrał. Dzień po śmierci ukochanego napisał do rodziców comingoutowy list. Najlepsze lata życia straciłem na walkę z moją seksualnością, a gdy znalazłem miłość, została mi tak szybko zabrana. Wpadłem w czarną dziurę depresji. Kolejną płytę – „Older” (1996) zadedykował Anselmo, szczególnie utwór „Jesus To a Child”: Niebo mi cię przysłało i niebo cię zabrało To błogosławieństwo – doświadczyć, że miłość istnieje Każde wspomnienie Ciebie jest teraz częścią mnie I już zawsze będę cię kochał

Fast Love

W 1997 r. nastąpił kolejny cios – w wieku 60 lat na raka zmarła jego ukochana mama. Kilka miesięcy później miał miejsce opisywany wyżej coming out. Wydawać by się mogło, że George wychodził na prostą, gdy po długim milczeniu w 2004 r. wypuścił album „Patience” z przebojem „Amazing”. Był wtedy już od kilku lat w otwartym związku z Kennym Gossem, teksańskim biznesmenem. Bez ogródek mówił, że lubi facetów w swoim wieku lub starszych, że lubi szybki seks bez zobowiązań (śpiewał o nim w „Fast Love”), również w plenerze. Ale czasami zapraszam też gości do domu – dodawał. Gdy dziennikarz dopytywał, co na to jego Kenny, George spokojnie odpowiadał: Kenny’ego nie muszę zapraszać do domu, bo on już w nim jest. Ale nie martw się o niego, on ma swoich facetów, swoje bzykanka. George mówił też, że ma na koncie seks z „ogromną liczbą” męskich prostytutek. Nie chodzi o to, że nie mogę mieć przystojnego faceta, bo przecież mogę – płaci się za to, by gość bezszelestnie zniknął po. Z pasją wypowiadał się na temat praw osób LGBT, mając w pamięci szkody, jakie w jego psychice narobiły lata tłumienia seksualności. Dziś wiemy również, że bez rozgłosu przekazywał miliony funtów na wiele organizacji dobroczynnych, również organizacji LGBT. *** Coraz częściej jednak, niestety, dawało o sobie znać nadużywanie narkotyków. George palił marijuanę i brał ecstasy już w połowie lat 80., ale lightowo, bez przesady. W pierwszej dekadzie XXI w. doszły nowe dragi i zaczął tracić nad nimi kontrolę. Otwarcie deklarował, że pali 25 skrętów dziennie i zdecydowanie powinienem to ograniczyć. Raz było z tym lepiej – wtedy ruszał w trasę koncertową, jak w 2009 r., raz gorzej. Do tego dochodziły wykroczenia za prowadzenie samochodu pod wpływem. Np. 4 lipca 2010 r., w niedzielny poranek, wjechał w sklep tuż przy londyńskim parku Hampstead Heath, znanej gejowskiej pikiecie. Wyjaśniał, że próbował dotrzeć do domu po Gay Pride, czyli Paradzie Równości (miała miejsce poprzedniego dnia). Kilka tygodni później incydent z jazdą pod wpływem powtórzył się i George wylądował na cztery tygodnie w więzieniu. W 2011 r. musiał przerwać trasę „Symphonica”, bo nagle w Wiedniu zapadł na tak poważne zapalenie płuc, że lekarze przez kilka dni walczyli o jego życie. Nie był już wtedy z Kennym. W 2012 r. poznał Fadiego Fawaza, fotografa, fryzjera, byłego gwiazdora porno. Ale o ostatnich latach życia George’a Michaela na razie niewiele wiadomo. W grudniowe południe 2016 r. Fadi zastał swojego partnera martwego w łóżku. Był pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia.

Tekst z nr 65 / 1-2 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

HIV wciąż zabija

Od jakiegoś czasu ponownie wzrasta liczba zakażeń HIV w Polsce. Przez ponad 20 lat epidemii, która nas podobno tak szczęśliwie ominęła, nauczyliśmy się żyć ze świadomością, że można się w miarę skutecznie leczyć, że ten wirus nie jest już niebezpieczny, i że nie jest już stygmatyzującym śmiertelnym zagrożeniem, a ledwie jedną z wielu chorób przewlekłych. Tekst: Marcin Sobczyk

 

Foto: Oiko Petersen

 

Ale on wciąż zabija. Do końca maja tego roku zgłoszono 10.150 zakażeń, a 816 spośród 1.778 chorych na AIDS zmarło. Wg Krajowego Centrum ds. AIDS, aby otrzymać faktyczną liczbę zakażonych, trzeba oficjalne dane pomnożyć przez trzy, co wciąż pokazuje, że HIV w Polsce jest daleko mniejszym problemem niż u sąsiadów, tak na wschodzie, jak i zachodzie.

Tymczasem atmosfera ciszy wokół HIV/AIDS sprawia, że wiele osób zaczyna bagatelizować wirusa, myśląc, że wystarczy wziąć parę tabletek, by pozbyć się problemu. Wielu zaś w ogóle nie zaprząta sobie tym głowy i podejmuje ryzykowne zachowania, nie wierząc w zagrożenie.

Wstyd się przyznać

„Zaraziłem się na studiach, pewnie przy ćwiczeniach“, powiedział mi niedoszły lekarz, lat 33. Ale jego były chłopak nie potwierdza tej wersji, malując dość rozwiązły portret swojego byłego partnera.

Według ostatnich danych, notuje się wzrost zakażeń wśród heteroseksualistów, a wśród nowo zakażonych grupy mężczyzn hetero- i homoseksualnych są mniej więcej równe. Mimo swojego uspokajającego wydźwięku, te dane powinny alarmować. W końcu wśród ogółu mężczyzn tylko ok. 5 procent to geje.

W całym zachodnim świecie, również w Polsce, wzrasta też liczba zachorowań na syfilis wśród gejów. Mimo znacznie większej zakaźności tej choroby, oznacza to, że coraz większa grupa gejów prezerwatywami się specjalnie nie przejmuje.

Fuck flu

Jest też spora grupa takich, którzy wręcz chcą się zarazić albo chcą zarazić innych. Jest ich tak dużo, że doczekali się własnego określenia – bug chasers (szukający robaka – to ci, którzy chcą się zarazić) i gift givers (obdarzający). HIV jako dar? W tym środowisku jest on traktowany prawie jak zwycięski plemnik.

„O tak, teraz będziesz miał moje brudne aidsowe dzieci!“ opisuje swoje seksualne podboje seropozytywny homoseksualista. Po ok. sześciu tygodniach następuje „fuck flu“ – postosunkowa grypa. Nazywa się bezpiecznie. Ale ta „grypa“ to ostra choroba retrowirusowa, bardzo gwałtowna reakcja organizmu na pojawienie się w nim wirusa HIV.

„Dziewięć dni (po stosunku z zakażonym) zaczęła mnie boleć głowa. Fuck flu bardzo mnie dotknęła. Ale mimo tego odczuwanego bólu, tylko się uśmiechałem. Wirus przejął kontrolę nad moim ciałem, a ja byłem twardy i gotowy“, napisał internauta na portalu dla chcących się zarazić, barebackbug.net.

Zwykle ostra choroba retrowirusowa przychodzi do sześciu tygodni od zarażenia. Większość nowych zarażonych bagatelizuje ją, myśląc, że to grypa, i zaraża kolejne osoby. Część zaraża zupełnie świadomie. Portal dla bug chaserów pełen jest starych i zupełnie nowych opisów przypadków zakażeń HIV, wszystkie wśród dość rozwiązłych ludzi, z których wielu zaraża również osoby nieświadome co do statusu HIV swojego przypadkowego partnera seksualnego. Niektórzy, korzystając z anonimowości internetu, przyznają się, że kłamią i nie ujawniają swojego zakażenia, byleby tylko przekazać wirusa dalej i wprowadzić prawdopodobnie niezakażonego partnera do „POZ brotherhood“, czyli „bractwa pozytywnych“.

Artykuł 161 KK

„Kto, wiedząc, że jest zarażony wirusem HIV, naraża bezpośrednio inną osobę na takie zarażenie podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech“. Tak mówi kodeks karny, ale w ostatnich latach, poza przypadkami desperatów szarpiących się z policjantami, nie było w Polsce spraw sądowych, w których zarażony skarżyłby zarażającego. A przecież ze statystyk wynika, że w Polsce prawie codziennie jeden gej zaraża drugiego.

Często jednak ilość partnerów seksualnych nie pozwala na ustalenie, od kogo HIV się złapało. Większość ludzi nie jest też pewna swojego zdrowia i regularnie się nie bada. W Polsce, poza bardzo ograniczonymi w zasięgu warsztatami organizowanymi swego czasu przez Lambdę, nie są również podejmowane żadne działania zachęcające w szczególności środowisko homoseksualne do świadomych wyborów w kwestii HIV.

Ostatnia kampania Krajowego Centrum ds. AIDS, „ABC zapobiegania AIDS“, ograniczyła się do przedstawienia ogółowi społeczeństwa trzech istniejących możliwości.

„Proponujemy A – Abstynencję seksualną, B – zachęcamy do Bycia wiernym jednemu partnerowi, C – nawołujemy do zabezpieCzania się prezerwatywą“, mówiła na konferencji prasowej Anna Marzec-Bogusławska, dyrektorka Krajowego Centrum ds. AIDS. „Namawiamy też do zrobienia testu w kierunku HIV, jeśli ktoś chociaż raz zmienił partnera seksualnego lub miał inne ryzykowne zachowania“. Ale ta oferta, szczególnie jej opcje A i B popierane przez społeczną naukę Kościoła, może nie być najbardziej skuteczna w grupie, która zaraża się najczęściej – ludzi w najbardziej aktywnym seksualnie wieku 18-29 lat. Z pewnością nie przejmą się nią również bug chaserzy.

Strój kosmonautki

W Polsce każdy, kto się do leczenia kwalifikuje, nawet jeśli nie jest ubezpieczony, ma prawo do bezpłatnej terapii HAART (Highly Active Anti-Retroviral Therapy, czyli leczenia koktajlem różnych leków). Ta terapia umożliwia nałożenie kagańca na HIV i zahamowanie replikacji wirusa, aż do stanu niewykrywalności dostępnymi obecnie testami. Umożliwia normalne życie.

Ale tylko niektórym. W bardzo wielu przypadkach pojawia się lekooporność i wirus ponownie się namnaża. Sama terapia łączy się z ryzykiem wielu powikłań, od złego samopoczucia i wysypki po uszkodzenie wątroby.

Życie z HIV łączy się też z upokorzeniami. Wiele HIV-dodatnich osób wspomina o problemach nawet z leczeniem zębów.

„Ówczesna wiceminister zdrowia przysyłała samochód, który przywoził (mieszkańców ośrodka dla HIVdodatnich) do Warszawy do dentysty. Tam czekała pani ubrana w strój kosmonautki“, wspomina w niedawnym artykule w Rzeczpospolitej Wojciech, sześćdziesięciolatek, który żyje z wirusem już dwadzieścia lat.

Najgroźniejsze jednak jest to, że jest dwudziestotysięczna grupa Polaków, którzy nie wiedzą, że mają HIV. Żaden z trzech Polaków, u których w maju rozpoznano pełnoobjawowy AIDS, nie był wcześniej leczony, a dwóch z nich najprawdopodobniej nie wiedziało o swoim zakażeniu zanim nie zachorowali na AIDS. W kontaktach z nimi nikt nie ubierał stroju kosmonauty. Część uprawiała z nimi seks bez prezerwatywy. Dowiedzą się o tym dopiero za kilka lat.

Lesbijki a HIV

Bezpieczniejszy seks i ryzyko zakażenia wirusem HIV to sprawy, o których większość lesbijek nie myśli zbyt wiele. Wynika to z niebezpiecznego przesądu, że nie można zakazić się HIV poprzez lesbijskie kontakty seksualne. Tymczasem bycie lesbijką nie działa jak prezerwatywa. Wiele lesbijek miało heteroseksualne kontakty z mężczyznami, jeszcze przed ujawnieniem. Bycie lesbijką nie usuwa automatycznie ryzykownych rzeczy, które robiły przedtem. Niestety, nie chroni też przed gwałtem. Homoseksualne kobiety mogą się zakazić i zakażają się HIV przez ryzykowne praktyki seksualne czy wspólne używanie tych samych igieł i strzykawek. Zakażenie jest możliwe, gdy zainfekowane wirusem HIV płyny ustrojowe, takie jak krew, mleko kobiece lub wydzielina pochwy i szyjki macicy, dostaną się do organizmu partnerki – np. poprzez wstrzyknięcie zakażonej krwi lub sztuczne zapłodnienie, lub też poprzez kontakt płynów z błoną śluzową. Zakażenie może nastąpić podczas seksu oralnego w czasie menstruacji lub wspólne używanie “zabawek” seksualnych służących do penetracji.

 

Tekst z nr 3/7-8 2007.

Digitalizacja archiwum “Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

MÓJ ROLLER-COASTER

 

Foto: Wojciech Jureczko

 

Od redakcji: Matt Freeman jest Polakiem mieszkającym od 7 lat w Londynie. Wyjaśnienie, skąd ma angielsko brzmiące imię i nazwisko, znajdziecie w wywiadzie na następnych stronach. Matt przysłał nam poniższy tekst – to krótka, przejmująca opowieść o chwili, w której dowiedział się, że żyje z HIV. Chcieliśmy opatrzyć tekst notką o autorze, umówiliśmy się z Mattem na rozmowę. Szybko okazało się, że notka będzie niewystarczająca. Historia Matta to temat nie tylko na wywiad, ale na całą książkę lub fi lm. Który zapewne nigdy nie powstanie. Choć powinien.

30 marca 2017 r. Siedzę sobie w poczekalni jednej z londyńskich klinik. Dumny i zadowolony, bo dotarłem przed godziną 19, czyli na czas, a zwykle wszędzie się spóźniam.

Hm… Jest na kogo popatrzeć

Rozglądam się. Hm… Jest na kogo popatrzeć. Tuż obok mnie z prawej – seksowny, wysoki. Centralnie naprzeciw – klasycznie przystojny. Z lewej – słodziak ładnie wyrzeźbiony. W rogu – daddy.

Witam, Matt, proszę za mną – wyrywa mnie z kontemplacji głos pielęgniarki, która okaże się cudowną kobietą z wielkim sercem. Jestem umówiony na test na HIV, zwykłe pobranie krwi. Takie samo, jak w lutym i takie samo jak wcześniej w styczniu. Siadam w fotelu obok okna, które wychodzi na Dean Street, wypełnioną turystami ulicę dzielnicy Soho.

Zdejmuję marynarkę, a pani potwierdza moje dane. Przygotowując testy, gawędzi ze mną: Jak twój dzień, Matt? Dobrze go pamiętam. Pogoda jak na marzec była piękna. Drzewa pokryły już minikwiatki w śnieżnobiałym kolorze, wiatr roznosił ich zapach.

Z podziwem obserwowałem sprawność pielęgniarki. Buteleczki, etykietki, wszystko w porządku. Wyciągnąłem lewą rękę, wysuwając palec wskazujący. Jedna chwila – i już po ukłuciu, pobrana krew przy użyciu plastikowej pipety ląduje na płytce do testowania, na której, po zmieszaniu krwi z kroplą innej substancji, pokaże się wynik.

Tik-tak, tik-tak

Gotowe! Teraz tylko kilka minut oczekiwania i zaraz będę mógł potwierdzić mój „negatywny status HIV”.

Stukam palcami o biurko, zegar tyka.

Tik-tak, tik-tak.

Jest 19.19. Pani unosi tackę.

Tik-tak, tik-tak.

Patrzy na nią z bliska. Odkłada na biurko.

Tik-tak, tik-tak.

Unosi głowę, spogląda mi prosto w oczy. Nigdy tego spojrzenia nie zapomnę. Tego smutku, który wypełnił całą jej twarz i całkowicie mnie zamroził. No powiedz mi w końcu! Muszę wiedzieć! Szybciej! Jaki jest wynik?! Zaczynam się trząść.

Tik-tak, tik-tak.

Czas się wywraca, tykanie wskazówek słyszę tak, jakby ktoś walił w perkusję, a jednocześnie przechodzę na slow motion mode. Napięcie rośnie, w głowie jedna myśl zabija drugą, armia cała i strzelanina jak na wojnie.

Tik-tak tik-tak.

Krople potu spływają mi po czole.

„Matt, bardzo mi przykro…”

Minęła wieczność. Na zegarze jest 19.20, gdy padają słowa, których też nigdy nie zapomnę:

Matt, naprawdę bardzo mi przykro, ale twój test pokazuje dwa paski, co oznacza, że masz HIV, twój wynik jest pozytywny. Dla potwierdzenia, zrobię jeszcze jedno badanie, które jest bardziej dokładne, zajmie nam około 30 minut.

Zegar dalej tykał, ale ja czułem, że moje życie właśnie się zatrzymało. Jakbym tkwił w pomieszczeniu bez drzwi. Tylko ja i natłok myśli.

30 marca 2017 r. moje życie zmieniło się radykalnie i na zawsze.

Potem wyjaśniano mi moją reakcję. A więc:

– zaprzeczałem wynikom testu z uczuciem wstrętu do samego siebie (jak prawie każdy): To nie może być prawda! Żartujesz sobie ze mnie?! Jesteś pewna?! To pewnie pomyłka!

– byłem zirytowany słowami pielęgniarki, zadając sobie nieustannie pytanie: „Co teraz zrobię?”

Fotel, w którym siedziałem, zamienił się w wagonik roller-coastera pełnego emocji i bez pasów bezpieczeństwa. Jakby ktoś zwolnił hamulce, moje ciało, moje myśli zaczynały swobodnie spadać, rozbijając się na kawałki. Czułem, jakby mój czas dobiegł końca. A w tych szczątkach – straszne poczucie winy i głęboki wstyd. Pomyślałem, że utonę we łzach już na zawsze. Nie potrafiłem sobie wyobrazić siebie żyjącego z HIV, byłem przerażony tym, jak ludzie teraz będą mnie odbierać. Nawet nie próbowałem powstrzymywać płaczu, on dział się sam.

Jak sobie poradzę z tym wszystkim? Z tą nienawiścią, z tym odrzuceniem, z tym piętnem? Czy będę w stanie wykorzystać dobro, które jednak też mnie otacza?

Poddać się? Nie ma opcji

HIV stał się moim przebudzeniem. Dorosłem, wziąłem odpowiedzialność za siebie i za swoje zdrowie. Wszyscy robimy błędy, wszyscy podejmujemy złe decyzje. Potem ponosimy ich konsekwencje, następnie uczymy się na nich, podnosimy się i idziemy dalej. Poddanie się nie może być opcją.

Tego wieczoru doradczyni zdrowotna spędziła ze mną 2 godziny, cierpliwie wszystko tłumacząc, próbując pocieszyć i okazując troskę. Od tych 2 lat jest ze mną.

Rwące rzeki łez towarzyszyły mi przez 3 miesiące od diagnozy. Na początku, gdy budziłem się każdego dnia, siadałem na brzegu łóżka i zaczynałem od modlitwy do mojej High Power (siły wyższej – przyp. „Replika”) o przebudzenie się z tego koszmaru. Potem spoglądałem w lustro i przypominałem sobie, że muszę wziąć leki.

Potem przyszły wszystkie randki-katastrofy. Niewykrywalny poziom HIV, czyli taki, przy którym nikt nie może się ode mnie zakazić, osiągnąłem bardzo szybko, ale do wielu ludzi ta wiedza nie dociera. Jak i kiedy powiedzieć facetowi, że się jest plusem?

Huśtawki uczuć, zaburzenia emocjonalne, zmiany nastroju jak w kalejdoskopie. A przy tym żelazna dyscyplina lekowa, codzienna rutyna z ustawionym przypomnieniem- alarmem.

Dziś jestem silniejszy psychicznie niż kiedykolwiek. Na tyle, że chcę dzielić się moją wiedzą i moim doświadczeniem. Najważniejszą myślą przewodnią tej całej „bitwy” jest zdolność do tego, by przebaczyć samemu sobie. Przeprosić siebie i wybaczyć. Tylko po tym można liczyć na to, że „jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie”.

To jest moje przesłanie do wszystkich, którzy żyją z HIV i jeszcze tego nie zaakceptowali. Nie masz innego wyjścia – MUSISZ zaakceptować samego siebie bez względu na to, co inni o tobie myślą, co tam sobie szepczą. Musisz pokochać siebie – człowieka żyjącego z HIV. To klucz, by ruszyć dalej na poszukiwanie szczęścia.

 

Z MATTEM FREEMANEM rozmawia MARIUSZ KURC

 

Na Facebooku funkcjonujesz jako Matt Freeman, ale pewnie naprawdę nazywasz się inaczej.

Naprawdę nazywam się Matt Freeman. Zmieniłem imię i nazwisko. To było moje symboliczne odcięcie się od przeszłości. Mieszkam w Londynie. Freeman, wolny człowiek, ma być wolny od wszelkich przeszłych traum. Nawet w akcie urodzenia mam teraz „Matt Freeman”.

Ta zmiana miała związek z HIV?

Nie.

A z czym?

Dużo spraw się złożyło.

To zacznijmy od HIV, a potem dojdziemy do reszty, ok?

Dobrze.

Ile masz lat?

W czerwcu skończyłem 25.

Z HIV żyjesz od 2 lat, niedawno napisałeś o tym otwarcie na swoim profilu. W Polsce rzadko kto robi taki coming out.

Nic się nigdy nie zmieni, jeśli nie będziemy o takich sprawach mówić. Zacząłem ten post pisać w pierwszą rocznicę mojej diagnozy, ale jednak nie dałem rady, nie byłem gotowy. Obiecałem sobie tylko, że na drugą rocznicę już opublikuję i dotrzymałem sobie słowa. Z homoseksualnością miałem dosyć podobnie – szybko zdałem sobie sprawę, że życia w ukryciu nie wytrzymam długo. W szkole wszyscy wiedzieli, że jestem gejem już gdy miałem 14 lat.

Skąd pochodzisz?

Ze Śląska. Wieś Wisła Wielka pod Pszczyną. Wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą.

Był hejt?

Był. Miałem włosy do ramion. Wyzywanie od pedałów – cały czas. Ale to i tak było lepsze, niż strach, co się stanie, jak ktoś odkryje. A poza tym wkurzało mnie, że chłopak może chodzić z dziewczyną za rękę, a ja z chłopakiem nie? Dlaczego?! Tym bardziej chciałem mówić: „Tak, jestem pedałem i nie zmienię się!”. Gdy miałem 15 lat, założyłem sobie profil na Fellow. Wkrótce poznałem faceta, Polaka, który mieszkał w Wielkiej Brytanii. Przyjechał do Polski, spotkaliśmy się na żywo. Zakochałem się. Gdy miałem 17 lat, zapoznałem z nim rodziców. Rok później przeprowadziłem się do niego do Londynu.

Jak rodzice zareagowali?

On jest 20 lat starszy ode mnie. Trochę mamie mina zrzedła. Postawiła warunek, że chce go poznać, jeśli ma mi pozwolić na weekendowy wypad z nim. Nie brała pod uwagę, że to będzie jej rówieśnik. Z czasem zaakceptowała, bo jakie miała wyjście?

Dlaczego w Londynie tak bardzo chciałeś się odciąć od przeszłości?

Zobaczyłem tam inny świat. W Wiśle ciągle byłem „tym pedałem”, a moja siostra chodziła z facetem pochodzenia tureckiego – też trudne do zaakceptowania dla niektórych (dziś on jest jej mężem). Rozpocząłem proces zmiany imienia i nazwiska, chciałem pokazać tacie, że mogę się odciąć. Nie zdążyłem pokazać. Tata popełnił samobójstwo 5 dni przed tym, jak dostałem nowe dokumenty.

O Boże.

Część rodziny i ludzie na wsi mówili, że to przez syna pedała i córkę, co z Turkiem jest.

Myślisz, że rzeczywiście przez to?

Nie. Jestem pewny, że chodziło o inną sprawę rodzinną. Śmierć taty spowodowała, że miesiąc później, namawiany przez mojego faceta, poszedłem na psychoterapię. Psychoterapeutka ze mną pracowała i w końcu powiedziałem jej, że byłem molestowany przez wujka, gdy miałem 5-7 lat.

5-7?

Tak. Tata wtedy wyjechał do Holandii do pracy i zdarzało się, że gdy mama nie mogła, to opiekował się mną czasami wujek. Oglądał często filmy, a ja przesz szybę w drzwiach też próbowałem coś dojrzeć… Raz mnie zaprosił do pokoju. Leciał film porno. Powiedział, żebym mu robił to, co ta pani temu panu. To robiłem. Nie miałem pojęcia, o co chodzi. Po jakimś czasie to stało się dla mnie normalne… A jak potem w gimnazjum miałem długie włosy, to wujek też mi docinał, że to „pedalskie”, tak samo jak rówieśnicy.

Matt, to, co mówisz, jest szokujące.

Wiem, ale wtedy tego nie wiedziałem. Gdy miałem 7 lat, molestowanie się skończyło, bo wujek dołączył do taty za granicą. I nawet za nim tęskniłem. Refleksja, co wujek wyprawiał i jaki to miało na mnie wpływ, przyszła wiele lat później. Te wspomnienia we mnie były… Pierwszemu powiedziałem mojemu facetowi. Zresztą po stosunku, bo cały czas to siedziało we mnie… Przeraził się. Zaczął namawiać mnie na terapię.

A rodzicom powiedziałeś?

Tacie powiedziałem jeszcze w dzieciństwie – odparł, że chyba z kosmosu spadłem, wujek nigdy by nie mógł czegoś takiego robić. Mamie powiedziałem dopiero, jak zacząłem chodzić na terapię. Terapia wiele mi uświadomiła i wtedy zwróciłem się do wujka, już po śmierci taty. Chciałem z nim porozmawiać, spojrzeć mu w oczy, zapytać, czy zdaje sobie sprawę, co mi zrobił. Bezskutecznie. Po kilku miesiącach złożyłem zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa, prokurator umorzył sprawę, ale odwołałem się i wtedy przesłali ją do sądu. Rozpoczął się proces. Większość rodziny i cała wieś były przeciwko mnie. Mówili: „Co z nim będzie, jak zapadnie wyrok skazujący? Co będzie, jak ten brud wyjdzie na jaw?” O niego się martwili, a jakoś tym, co mi zrobił – nie. Za mną był tylko mój facet, mama, siostra i matka chrzestna. Podczas procesu pytano mnie na przykład, jaka jest różnica między seksem oralnym z wujkiem a seksem oralnym z moim facetem. A wujek nie był w stanie się przyznać.

Jestem cały czas w szoku. Ten proces się zakończył?

Trwał trzy lata, skończył się w 2018 r. Wygrałem. W międzyczasie, po prawie 6 latach rozpadł się mój związek. Sam ledwo dawałem radę finansowo w Londynie. Wtedy… Kurczę, nie wiem, czy mówić…

Matt, to nie jest wywiad na żywo w telewizji czy radiu, będziesz miał kontrolę nad tekstem.

W lutym 2017 r., by pokryć koszty sądowe i adwokata, zacząłem eskortować. Badałem się co miesiąc. Pod koniec stycznia – wynik negatywny, pod koniec lutego też. A w marcu pozytywny.

Czyli HIV, myślisz, jest z eskortowania? Nie chcę piętnować chłopaków, którzy eskortują! Mnie się akurat to nie podobało, ale nie chcę nikogo oceniać. Godziłem się na seks bez gumy, bo wtedy zapłata była większa. Tak było. Biorę całą odpowiedzialność za siebie i za swoje złe decyzje. Nie chcę malować się jako ofiary. Tamten okres życia też jest częścią mnie. Wybaczyłem sobie. Co więcej, dzięki HIV poznałem siebie lepiej, dojrzałem, stałem się silniejszy.

A pracę seksualną należy według mnie traktować jak każdą inną.

Jasne. Tylko po prostu to nie jest zawód dla mnie.

Bo trzeba uprawiać seks z kimś, kto cię nie kręci?

Myślałem, że dam radę, bo lubię seks, ale robiłem to zupełnie mechanicznie. Szybko przekonałem się, że to jest trudna praca, w czasie seksu byłem w stanie myśleć tylko o tym, że to się zaraz skończy i wyjdę z kasą, byle tylko dotrwać. Nie miałem żadnej przyjemności, przeciwnie, działało to fatalnie na moją psychikę. Tyle, że dawało pieniądze, których potrzebowałem. Klienci byli „nie w moim typie”, jak to się mówi, dużo starsi. Ale był i taki, który wyglądał tak, że to chyba ja powinienem był jemu zapłacić (śmiech). Ale nawet z nim się nie wyluzowałem. Nie było wielu, to trwało tylko 2 miesiące. Takich, od których mogłem się zakazić, bo mieliśmy seks bez gumy, było pięciu.

Wiem z twojego tekstu, jak się czułeś po diagnozie.

Pierwszą noc przepłakałem całą. Pierwsze kilkanaście tygodni były ciężkie, załamka. Dalej: wdrożenie się w dyscyplinę brania leków ARV, nie można zapominać. W głowie ciągle głupie pytanie: „Dlaczego ja?”. Ale stanąłem na nogi. Po 4 miesiącach miałem już ilość wirusa na niewykrywalnym poziomie. Nie można się ode mnie zakazić. Wkurza mnie brak edukacji w Polsce, niedawno rozmawiałem z jedną pielęgniarką, nie miała pojęcia o istnieniu na przykład PrEPu. Tymczasem m.in. dzięki PrEPowi w Londynie ilość nowych zakażeń HIV znacznie się zmniejszyła. Poznałem jednego Polaka w Londynie przez Grindra. Przyszedł na randkę, powiedziałem mu, że mam HIV. Po prostu wyszedł. Wsiadł do samochodu i odjechał. Za 3 dni napisał do mnie z przeprosinami, że wpadł w panikę, bo „nic o tym nie wie” i czy moglibyśmy się spotkać, bo tak naprawdę chce się dowiedzieć. Nic o tym nie wie? Jak to się stało? Bo wcześniej nie chciał wiedzieć! Gejowska społeczność w Londynie jest lepiej wyedukowana, wiele osób jest na PrEPie, regularnie się bada. A z drugiej strony słyszałem od paru kolesi hetero, że ich „te sprawy” nie dotyczą, bo bzykają się tylko z laskami. Tak jakby HIV dotyczył tylko seksu gejowskiego.

Jesteś w stanie teraz utrzymać się sam w Londynie?

Tak. Jestem kucharzem i kocham to. Pracuję w jednym z renomowanych londyńskich hoteli. Czuję się w pełni samodzielnym, niezależnym człowiekiem. Na razie singlem. Fajnie byłoby się przytulić do fajnego faceta, ale wiem, że przyjdzie na to czas.

I jesteś aktywistą, w maju założyłeś stronę internetową „HIV – No Stigma” (hivnostigma.com)

Tak. Zapraszam.

Matt, dzięki za rozmowę. Miała być notka, a wyjdzie chyba wywiad.

Zastanawiam się tylko, czy fragment o eskortowaniu zostawić. Ale chyba zostawię, bo nie chcę kierować się tym, „co ludzie powiedzą”. To jest moje życie.

To jeszcze zapytam o zdjęcia. Sam wymyśliłeś ich styl. Są hot.

Jak mówiłem: nie będę ofiarą. Uwielbiam motyw skrzydeł, kupiłem sobie te skrzydła na Paradę 2 lata temu, ale byłem w takiej depresji związanej z wykryciem u mnie HIV, że nie mogłem ich założyć. Teraz mogę.

 

Foto: Wojciech Jureczko

 

Wywiad przeprowadzony w ramach projektu „Jak bezpiecznie żyć z osobą zakażoną HIV” dofinansowanego w ramach konkursu „Pozytywnie Otwarci” przez Gilead Sciences Poland. Koncepcja i opieka merytoryczna: Michał Pawlęga

 

Tekst z nr 80 / 7-8 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

JESTEM NA PrEPie

Tekst: Adam Fotek

 

Od redakcji: Adam zamieścił komentarz na facebookowym profilu „Repliki”. Nasz post dotyczył PrEPu, pod nim ktoś napisał, że przecież wystarczy być wiernym jednemu partnerowi, a nie pieprzyć się z kim popadnie. Tego Adam nie wytrzymał i zamieścił ripostę. Była tak mocna, że poprosiliśmy o rozwinięcie. Tak powstał poniższy tekst.

 

Jestem na PrEPie. Dzień, w którym kupiłem tabletki, był pełen jakiejś ekscytacji. Dopiero w tamtym momencie zrozumiałem, jakim obciążeniem, z którego nawet nie zdawałem sobie sprawy, było gdzieś w środku we mnie zagrożenie zakażeniem HIV. Niby starałem się bezpieczniej, znałem drogi zakażenia, ale dopiero kupienie PrEPu uświadomiło mi, że spadł ze mnie ogromny ciężar. Sam fakt, że w końcu go mam, uwolnił mnie od balastu, który wcale nie był lekki. Gadanie o bezpieczniejszych zachowaniach i wierności to życzenia. Mogą działać, ale trafi się ten jeden raz i o jeden za dużo.

Tobie to się nie zdarzy? Tak, jasne

Widzę w klubach młodych chłopaków marzących o wielkiej miłości. Trafi a się, że ten najpiękniejszy, przy którym serce wali, kolana miękną, a nad nimi twardnieje, właśnie zwrócił uwagę i chce z tobą, właśnie z tobą, tylko z tobą! Stawia piwo, patrzy w oczy, stawia kolejne. W głowie szumi i nie wiesz, czy od alkoholu, czy od emocji. Potem tańczycie wtuleni, ręce nie wytrzymują i wędrują, sprawdzając różne miejsca, a jego usta i język smakują tak, że świat przestaje istnieć. Potem on za rękę prowadzi cię do darkroomu. Masz opory? Miałeś. Teraz nie odmówisz, bo chcesz tego. Chcesz Jego, a przede wszystkim – Jemu nie odmówisz, bo jest zbyt ważny. Bo to przecież On, to będzie On – właśnie ten. Wierność? Przecież będziesz mu wierny. Dla HIV to już może nie mieć znaczenia.

W klubie w otwartej kabinie darkroomu śpi chłopak. Ma ściągnięte spodnie. Wchodzę sprawdzić, co z nim. Coś kontaktuje, ale nie jest w stanie sam wstać. Numerek z szatni ma napisany markerem na nadgarstku. Podciągam mu spodnie i trzymając, wyprowadzam. Po jakimś czasie udaje mi się wyciągnąć z niego adres. Zamawiam taksówkę, odwożę, odprowadzam. Pod mieszkaniem jest już z nim lepszy kontakt. Jest mu głupio i bardzo się mnie wstydzi. Uspokajam, opowiadam sytuację. On mówi, że to było jedno piwo. Ktoś coś dosypał? Kabiny już nie pamięta.

Tobie się to nie zdarzy? A skąd wiesz? On poszedł do klubu potańczyć. Kabiny nie planował. Kiedy się badałeś? Co ile się badasz? Zakażenie można wykryć po 15 dniach od kontaktu, a potwierdzić – po 3 miesiącach. Co ile masz seks? Bywa, że co tydzień? Badasz się co tydzień? Niech będzie, co miesiąc. Badasz się co miesiąc? Skąd wiesz, że nie masz HIV? Bo w to wierzysz? Wiara może i jest dobra w kościele, ale tu nie działa.

On poleciał tak pięknie!

Masz seks zabezpieczony, zawsze w prezerwatywie? To dobrze. Ale loda nie robisz w prezerwatywie, prawda? Wszyscy geje, których znam, robią loda i nikt nie robi tego w prezerwatywie. Zakażenie tą drogą jest mało prawdopodobne, ale zawsze lepiej pamiętać, by nie mieć poranionych ust, dziąseł, podniebienia. Nie myć zębów przed lodem, nie jeść wcześniej ostrych chipsów czy ostrego chleba, bo mogą powstać malutkie ranki. Następna rzecz to spust. Niestety, nie do buzi, ok? I uważaj, bo jeśli on poleciał tak pięknie, że przypadkiem… chlapnął ci w oko, to możesz się zakazić.

Po domówce zostaje kilka osób na noclegu. W łóżku z tobą śpi fajny chłopak. Ma być grzecznie, ale w nocy jest napięcie, delikatnie się dotykacie, niby przez sen sprawdzając wzajemną reakcję. Jest odpowiedź. Drobne muśnięcie daje ci przyzwolenie. Nadal jest grzecznie, bawicie się nawzajem tylko rękami. Przecież to nie seks. Definiujesz go inaczej. Ale z minuty na minutę nakręcacie się i na koniec on wchodzi w ciebie. Tylko na chwilę. Kończy w tobie… Takie sytuacje się zdarzają szczególnie, jeśli jesteście po alkoholu – opuszcza się wtedy gardę, a po wszystkim – nie pamięta.

Jestem singlem już ponad dwa lata. Randkuję. Wchodzisz w związek w ciemno, a seks po ślubie? Ślubów, przypomnę, na razie nie mamy – więc kiedy? Od razu, bo trzeba sprawdzić jak jest, a przecież może być różnie i może nie zagrać? Po drugiej, trzeciej, czwartej randce? I najpierw grzecznie idziesz się przebadać, żyjesz w celibacie trzy miesiące i dopiero masz seks? Serio? A jeśli nawet, ale wam nie wyszło? To z każdym kolejnym, z którym randkujesz, robisz tak samo?

Lekarka w punkcie profilaktyki HIV/AIDS, gdzie robię badania, opowiada mi o najczęściej słyszanym przez nią zdaniu:

– Na pewno jestem zdrowy, bo on wyglądał na zdrowego. Był zadbany, ładny, czysty, pachnący itp.

Gdy masz z kimś seks, „automatycznie” obdarzasz go większym zaufaniem? Czasami jeszcze zdążysz zapytać:

– Jesteś zdrowy?

Zawsze przytakują, nie? To cię uspokaja, bo podniecenie jest większe niż rozsądek? HIV nie wybiera między ładnymi i mniej atrakcyjnymi, czystymi i nie. HIV nie widać.

Bezpieczny seks? W prezerwatywie jest bezpieczniejszy. Po użyciu PrEP też. Dopiero ich połączenie czyni seks bezpiecznym. Przy okazji możesz zaszczepić się na wszystko, na co tylko są szczepienia, a jest przenoszone drogą płciową. Reszta całkiem szybko się leczy.

Najbezpieczniejszy partner

Najbezpieczniejszym partnerem nie jest ten, który mówi, że jest wierny (a ilu, którzy chociaż raz wierni nie byli, powiedzieli partnerowi, że są wierni?), lecz – oprócz tych na PrEPie – ten, który ma HIV, regularnie (to ważne!) przyjmuje leki i ma niewykrywalną wiremię (niewykrywalną we krwi ilość wirusa) – i nie można się od niego zakazić; ten będący pod stałą kontrolą lekarską, mający regularne badania – jest całkowicie bezpieczny. Paradoks? Dlatego jeżeli wiesz, że chłopak jest HIV-pozytywny i jest skutecznie leczony, to masz szczęście. Ale gdy mówi, że jest zdrowy, lecz nigdy się nie badał lub robił to rok temu, to możesz równie dobrze przed seksem się pomodlić. Identyczna skuteczność. HIV nie reaguje na wiarę. Wiarę w partnera, wiarę w szczęście, wiarę, że się uda. HIV reaguje na PrEP.

Są takie słowa, które zamykają dyskusję i wyłączają myślenie. Wywołują lęk, który przekreśla jakikolwiek ciąg dalszy. Jednym z nich jest właśnie AIDS. Wielu nie odróżnia AIDS od HIV. AIDS to choroba, HIV to wirus, który jest w organizmie, ale można nigdy nie zachorować na AIDS i inni nie mogą się zakazić, gdy się leczy. Jak się leczy? To codzienne przyjmowanie tabletek. Dlatego określenie „leczy” nie jest precyzyjne. To utrzymywanie wirusa w ciągłym uśpieniu – do poziomu niewykrywalności we krwi i bez możliwości zakażenia nim innych.

Wypowiedzenie słów: „mam HIV” nadal stygmatyzuje. Ci żyjący z HIV ukrywają to na portalach randkowych/ aplikacjach, piszą: „plus dla plusa”, „pozytywny”, „plusowy” itp. I nigdy nie zamieszczają widocznego zdjęcia twarzy. To problem wynikający ze stygmatyzacji, odrzucenia, braku możliwości znalezienia partnera. Plus dla plusa? Bo co? Przecież nie zakażasz. To po co tak piszesz? Bo już doświadczyłeś tylu przykrości i odrzucenia, że wiesz, że nie masz szansy na związek z osobą niezakażoną. No to tak zwani „zdrowi”, albo lepiej: „myślący, że są zdrowi”, poświęćcie kilka chwil na refleksję. Taka osoba jest dla ciebie pewna, że się nie zakazisz HIV, a jednocześnie jest prawdopodobne, że zakazisz się od innego, który myśli, że jest zdrowy i nawet ci tak mówi. Ten lęk jest nieracjonalny. Nie ma uzasadnienia. Nad nim popracuj. Czego się boisz? Własnej niewiedzy. Życie HIV-pozytywnych dziś już niczym nie różni się od twojego. Ani nie choruje się częściej, ani nie ma objawów, ani nie umrze się wcześniej. Boisz się HIV „po prostu”? To zrozumiałe, ja też, dlatego nie obawiam się ludzi z HIV regularnie przyjmujących leki i jestem na PrEPie – z powodu tych myślących, że są niezakażeni.

Nie znasz nikogo z HIV? Ciekawe, dlaczego

Znam wiele osób HIV-pozytywnych w różnym wieku, wielu bardzo młodych, ładnych, świetnie tańczących w dyskotece, dobrze ubranych, z masą znajomych i lubianych. To też twoi znajomi, może nawet niektórych nazywasz przyjaciółmi. Tacy burzą twój stereotyp „tych z HIVem”? HIV mają tylko „puszczalscy”, wyrywający na fun, umawiający się na seks grupowy, chemsex, czy chodzący do darkroomów? Fakty są inne. Możliwe, że mamy też wspólnych znajomych, bo świat jest mały. Zastanawiasz się, dlaczego nie znasz nikogo z HIV? A można ci powiedzieć? Można ci ufać? Co mówisz publicznie na ten temat? Z mówieniem o tym, że ma się HIV, jest tak samo jak z twoim powiedzeniem rodzicom o tym, że jesteś gejem. Jeżeli od zawsze słyszysz nieprzychylne opinie, potępienie, niewybredne komentarze, a słowo „a słowo “hifiasz, “hifowiec” czy „ma ejds” to obraźliwe epitety, których używasz, to jak można ci coś takiego o sobie powiedzieć? Nie oceniaj innych. To tylko twoja decyzja, czy chcesz żyć w swoim ograniczonym świecie, czy widzieć go takim, jakim jest. I dotyczy to wszystkich sfer twojego życia, nie tylko znajomych z HIV. Metoda jest prosta: przestań oceniać innych i stań się bardziej obserwatorem i słuchaczem. Pokazuj w rozmowie akceptację i otwartość na rozumienie światów innych od twojego, a swój zmieniaj tak, by był coraz bliższy prawdy.

Skoro dziś HIV nie musi prowadzić do AIDS, nie obniża standardu życia, nie skraca go, ani nie zakaża, gdy przyjmuje się leki zgodnie ze wskazaniami lekarza, to po co tyle gadania o tym, żeby się zabezpieczać? Brać jakiś tam PrEP, który przecież kosztuje? Bo HIV to wirus, którego ktoś zakażony będzie miał do końca życia. Jeżeli go masz, to do końca życia musisz brać leki, by nie zachorować na AIDS, które, jak większość leków, obciążają organizm. Musisz też regularnie chodzić do lekarza i się badać. Leki są refundowane, ale ich cena jest bardzo wysoka. A gdyby refundację wstrzymano? A gdybyś chciał wyjechać na rok do Afryki? A gdyby była wojna, czy inne zawirowania polityczne? Jednak lepiej HIV nie mieć. PrEP to około 130 zł miesięcznie. Z wizytami lekarskimi w granicach 160-ciu. Może jednak cię stać?

 

Wywiad przeprowadzony w ramach projektu „Jak bezpiecznie żyć z osobą zakażoną HIV” dofinansowanego w ramach konkursu „Pozytywnie Otwarci” przez Gilead Sciences Poland. Koncepcja i opieka merytoryczna: Michał Pawlęga

 

Tekst z nr 78 / 3-4 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

PrEP – NIE SZCZEPIONKA, ALE SZANSA

Jak działa profilaktyka związana z lekiem PrEP i dlaczego może istotnie zmniejszyć liczbę nowych zakażeń HIV? O tym, dlaczego trzeba się regularnie badać i dlaczego PrEP nie zwalnia ze stosowania prezerwatyw – z DR HAB. MAGDALENĄ ROSIŃSKĄ z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny rozmawia WOJCIECH KOWALIK

 

foto: Marcin Niewirowicz, niema.foto

 

Rozmowy o profilaktyce przedekspozycyjnej HIV, tak zwanym PrEP, to jeden z najgorętszych tematów w „gejowskim” Internecie.

Nic dziwnego, bo to szansa na istotne zmniejszenie rozprzestrzeniania się wirusa HIV.

Jak działa taka profilaktyka?

Najprościej rzecz ujmując, to przyjmowanie leków przed ekspozycją na potencjalne zakażenie wirusem HIV. Czyli – przed ryzykownym kontaktem seksualnym, bądź przyjęciem narkotyku we wstrzyknięciu. Lek składa się z dwóch składników – emtrycytabiny i tenofowiru, znany jest pod handlową nazwą Truvada. To ten sam lek, który od dawna przyjmuje wielu pacjentów już zakażonych wirusem. Okazuje się, że przyjęcie go przed ekspozycją w dużym stopniu chroni przed zakażeniem. Przyjmujemy go na tyle wcześnie, żeby przed – na przykład – ryzykownym kontaktem stężenie substancji czynnej we krwi i w miejscu ekspozycji było na tyle wysokie, żeby uniknąć zakażenia.

Miejscu ekspozycji, czyli?

Albo w błonie śluzowej odbytu, albo w pochwie. Lek lepiej przenika właśnie do błony śluzowej odbytu i dlatego lepiej działa wśród mężczyzn uprawiających seks z mężczyznami niż w kontakcie dopochwowym.

Amerykańskie badania mówią, że zmniejsza to ryzyko zakażenia nawet o 90 procent.

Tak, ale dotyczy to osób ściśle stosujących się do zaleceń lekarskich. Ostatnio zakończone francuskie badania wskazały, że skuteczność może wynosić nawet ponad 90 procent. W jednym z amerykańskich badań na ponad 600 osób przyjmujących, w ciągu ponad 7 miesięcy obserwacji nie zanotowano żadnego zakażenia. Podkreślmy jeszcze jedną ważną rzecz – PrEP to nie jest szczepionka na HIV! Z chwilą przerwania jego stosowania, ryzyko zakażenia wraca do początkowego poziomu.

Kto może pomyśleć o takiej profilaktyce?

Osoby, które podejmują ryzykowne zachowania seksualne, albo które są w związku z osobą HIV-pozytywną. Dokładne wytyczne mogą różnić się pomiędzy krajami. Według zaleceń Polskiego Towarzystwa Naukowego AIDS do PrEP powinny być włączane osoby, które mają niezabezpieczone kontakty seksualne z osobami potencjalnie zakażonymi, kontakty seksualne pod wpływem narkotyku (lub przyjmują narkotyk dożylnie) lub które świadczą usługi seksualne, a także te, u których w ciągu ostatniego roku zdiagnozowano chorobę przenoszoną drogą płciową i które w ciągu ostatniego roku potrzebowały terapii po-ekspozycyjnej.

Właśnie. Bo to, że skoro biorę tabletkę, nie oznacza: hulaj dusza, piekła nie ma. PrEP nie zwalnia z używania prezerwatyw!

To bardzo ważne. Wszystkie zalecenia mówią, żeby stosować PrEP w dodatku do klasycznego zabezpieczenia. Okazuje się jednak, że osoby przyjmujące PrEP nierzadko rezygnują ze stosowania prezerwatyw. A to powoduje wzrost zakażeń innymi patogenami. Zwykle inne zakażenia w miarę łatwo się leczy, ale przewlekła kiła, to już poważna sprawa. Pojawiają się też odporne na antybiotyki szczepy rzeżączki. Widać też rosnącą liczbę zakażeń wirusowym zapaleniem wątroby typu C, czyli HCV. Leczy się to łatwiej niż kiedyś, ale wciąż zajmuje to około trzech miesięcy. Poza tym, może przecież zdarzyć się taki przypadek, że PrEP zawiedzie. Jeśli jest się tą jedyną osobą na 100, która zakazi się HIV to statystyki dotyczące skuteczności są marnym pocieszeniem.

Dlatego ważne są regularne badania na HIV.

Również dlatego, że w wielu krajach wirus szerzy się tak łatwo głównie dzięki temu, że niektóre osoby nie są świadome swojego zakażenia. Mają wysoką wiremię HIV, więc są bardzo zakaźne. Jeśli ktoś o zakażeniu wie i jest prawidłowo leczony, wówczas wiremia spada do poziomu niewykrywalnego – jego zakaźność spada. Co więcej, coraz więcej danych wskazuje na to, że osoby skutecznie leczone w praktyce w ogóle nie są zakaźne. Jeśli ktoś nosi w sobie niewiele wirusa, jest niewielka szansa, że przekaże go dalej.

Znów powołajmy się na amerykańskie badania, według których osoba seropozytywna z niewykrywalną wiremią praktycznie nie zakaża innych wirusem HIV. Czy będzie przesadą przypuszczenie, że stosunek z osobą, która jasno i otwarcie przyzna się, że jest nosicielem HIV, ale się leczy i ma zerową wiremię, jest znacznie bardziej bezpieczny niż z kimś, kto zapewnia, że HIV nie ma, ale jednocześnie przyznaje się, że od dawna się nie badał?

Myślę, że można tak powiedzieć. Niestety, w środowisku polskich gejów wciąż regularnie bada się zbyt mało osób. Wciąż utrzymuje się stygmatyzacja osób, u których rozpoznano zakażenie HIV. Mimo, że – podkreślmy raz jeszcze – przy prawidłowym leczeniu i niewykrywalnej wiremii – w niewielkim stopniu przyczyniają się one do rozprzestrzeniania HIV. Dzięki temu, plus przy ewentualnej profilaktyce PrEP, moglibyśmy bardzo szybko uporać się z epidemią HIV. Ale niestety nie jest to w Polsce najbliższa przyszłość, bo mamy wciąż dużą liczbę nierozpoznanych osób i wirus może przenosić się dalej.

Szacunki mówią o jakich wielkościach?

W grupie polskich mężczyzn mających seks z mężczyznami, którzy są zakażeni, o tym zakażeniu może nie wiedzieć od 30 do nawet 50 procent! Jest więc duża szansa, żeby natknąć się na kogoś, kto nie wie o zakażeniu, więc oczywiście nie leczy się, ma bardzo wysoką wiremię, w związku w tym ryzyko jest również wysokie.

Jak wygląda cały proces profilaktyki PrEP?

Każdy, kto chce przystąpić do takiej profilaktyki w pierwszej kolejności musi wykonać test na HIV. Lek, który podaje się w PrEP to wprawdzie ten sam lek, który podaje się osobom zakażonym, ale w tym drugim przypadku – podaje się go w terapii skojarzonej z innym lekiem. Jeśli zostanie podany osobie, u której rozwija się zakażenie HIV, może to spowodować, że wirus się na ten lek uodporni.

Czyli najpierw test na HIV. Jeśli okaże się, że osoba nie jest zakażona, musi wykonać szereg innych badań.

Trzeba zbadać funkcję nerek, bo lek może mieć na to wpływ. Poza tym badania na wirusowe zapalenie wątroby typu B i ewentualne leczenie, diagnostyka i leczenie innych chorób przenoszonych drogą płciową, uzupełnienie szczepień. Później, już przyjmując lek, co trzy miesiące konieczne jest badanie na HIV, ale też na obecność innych chorób przenoszonych drogą płciową.

Kiedy wszystkie badania wyjdą w porządku, można zacząć przyjmować lek stosowany w profilaktyce PrEP. W jaki sposób się go zażywa?

Mamy dwa schematy przyjmowania: w sposób ciągły, raz dziennie, albo na żądanie, kiedy bierzemy dwie tabletki 2 do 24 godzin przed ekspozycją, 24 i 48 godzin po ryzykownym kontakcie. To jak długo zażywa się taki lek, zależy już od osoby go przyjmującej. Na Zachodzie są przypadki, kiedy ktoś rezygnuje z PrEP, bo na przykład zmienił styl życia, albo wszedł w stały związek.

A skutki uboczne takiej terapii?

Wspomnieliśmy już o monitorowaniu funkcji nerek, bo pojawiły się doniesienia, że Truvada może mieć na to wpływ. Jest kilka innych rzadkich skutków ubocznych Truvady, ale czy mają one znaczenie przy PreP – jest dopiero przedmiotem badań. Częściej, do 10% procent rozpoczynających PreP, możliwe są – zwłaszcza w pierwszych tygodniach – dolegliwości ze strony przewodu pokarmowego: nudności, biegunki, a także bóle głowy i złe samopoczucie. Ale są to leki bezpieczne, nikt już nie mówi o skutkach ubocznych, jakie powodowały leki stosowane lata temu, takie jak lipodystrofia – czyli nierówne rozkładanie się tłuszczu w organizmie.

Pamiętajmy, że profilaktyki PrEP nikt w Polsce nie refunduje, więc wszystko odbywa się na koszt zainteresowanej osoby. A to – razem z badaniami i wizytami lekarskimi – może nawet być kilkaset złotych miesięcznie. Inaczej niż w niektórych krajach na Zachodzie.

W kilku krajach zachodniej Europy programy PreP są finansowane ze środków publicznych. Pierwsza była Francja, potem Norwegia, Belgia, Portugalia, od niedawna działa też program w Wielkiej Brytanii. Sytuacja, jeśli chodzi o dostępność PreP w Europie, zmienia się dynamicznie. W Stanach Zjednoczonych PrEP używany jest już od 2012 r., tam refundują go niektóre ubezpieczalnie zdrowotne.

W Polsce nic się nie mówi na temat takiego programu finansowanego z budżetu?

W Europie szybko, bo w ciągu dwóch lat, przeszliśmy drogę od pytania czy PrEP w ogóle działa, czy ma skutki uboczne, czy nie jest za drogi, aż do sytuacji, w której jest rekomendowany i refundowany. Być może jesteśmy na początku tej drogi. Może trzeba jeszcze przekonywać władze, ale też lekarzy. Widziałam wyniki ankiety przeprowadzonej wśród lekarzy zakaźników i wcale nie było wśród nich nadmiernego optymizmu, za to bardzo dużo wątpliwości. Światowa Organizacja Zdrowia rekomendowała już kilka lat temu wdrażanie tak zwanego projektu demonstracyjnego, który pokazałby, jak w danym kraju ten system mógłby działać: czy na dłuższą metę nakłady na PrEP zwrócą się w postaci niższych kosztów leczenia osób zakażonych HIV, jak w danym kraju wygląda sytuacja epidemiologiczna, podejście społeczne itp.

Są osoby, które podejmują PrEP na własną rękę – kupują na przykład Truvadę w zagranicznych aptekach czy sklepach internetowych i samodzielnie ją stosują.

Jeśli trafi my na niesprawdzony sklep, nigdy nie wiemy, co tak naprawdę w opakowaniu z napisem „Truvada” znajdziemy. Apteki online sprzedają również leki generyczne, które są tańsze, ale o porównywalnej skuteczności. Ale nawet jeśli będziemy PreP sprowadzać z licencjonowanych aptek, to nie można zażywać tego leku bez badań! Wyjaśniliśmy przed chwilą, dlaczego można sobie w ten sposób poważnie zaszkodzić. Trzeba zacząć od wizyty u lekarza, najlepiej takiego, który ma doświadczenie przynajmniej w terapii HIV, a najlepiej w profilaktyce PrEP. W Polsce działa już kilka prywatnych poradni oferujących takie usługi. Nie ma przeszkód formalnych i prawnych – lekarz może taki lek przepisać, a aptekarz może go sprowadzić i sprzedać. Polecam stronę http://www.prep.edu.pl.

Niesamowite jest to, że jeszcze dwadzieścia lat temu ludzie umierali na AIDS, a teraz mówimy o tym, że można zapobiegać zakażeniu HIV.

I na razie główną przyczyną niewielkiej dostępności takiej profilaktyki są stereotypy, stygmatyzacja i wciąż żywe przeświadczenie, że HIV jest rodzajem „kary”. Z tego wynika strach polskich gejów przed badaniami, trudności w przebiciu się z propozycjami publicznego finansowania. Z punktu widzenia racjonalnej opieki zdrowotnej to nie ma sensu: są badania, które udowadniają skuteczność PrEP. Czołowy argument przeciwników jest taki: „Oni to biorą, żeby uprawiać seks bez zabezpieczeń”. Na to jest odpowiedź: „A po co bierze się tabletki antykoncepcyjne?”.

 

Dr hab. Magdalena Rosińska jest profesorem nadzwyczajnym w Zakładzie Epidemiologii Chorób Zakaźnych i Nadzoru Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny i specjalistą w dziedzinie Zdrowia Publicznego. Od kilkunastu lat zajmuje się epidemiologią przewlekłych chorób zakaźnych, w tym zwłaszcza zakażeń wirusem HIV i zakażeń wirusem HCV, aktywnie uczestnicząc w systemie monitorowania tych zakażeń w Polsce i w Unii Europejskiej. Brała udział w kilkunastu projektach badawczych dotyczących występowania chorób zakaźnych i jest autorką ponad 100 publikacji naukowych w tej tematyce.  

 

Tekst z nr 72/3-4 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

120 uderzeń serca

Polska premiera obsypanego Cezarami francuskiego dramatu o gejowskich aktywistach podczas największej epidemii AIDS

 

Od lewej: Sean (Nahuel Pérez Biscayart) i Nathan (Arnaud Valois). Mat. pras.

 

Na początku lat 90. AIDS wciąż zabijał. Pomagały mu w tym koncerny farmaceutyczne, które blokowały dostęp do tańszych leków, opóźniających rozwój wirusa HIV i państwowe instytucje, które przeważnie lekceważyły epidemię, przy okazji zaś obnosiły się ze swą moralną wyższością w stosunku do „pedalskiej choroby”. Za to dużo obradowały, wydając na konferencje i sympozja o AIDS pieniądze, które można było przeznaczyć na leczenie. A ludzie umierali.

Film „120 uderzeń serca” zrealizował Robin Campillo, autor scenariusza do „Klasy” Laurenta Canteta (Złota Palma w Cannes w roku 2008) i reżyser „Eastern Boys” (2013), opowiadających o nieoczekiwanej relacji między zamożnym francuskim biznesmenem a męską prostytutką, chłopakiem pochodzącym z Ukrainy. Oba tytuły były na naszych ekranach. W swoim najnowszym dziele Campillo rekonstruuje działania francuskiego oddziału ACT UP – organizacji, która starała się zwrócić uwagę tak decydentów, jak i opinii publicznej na problemy ludzi zarażonych wirusem HIV. Zgodnie ze swoim hasłem „Milczenie = śmierć” posługiwała się często radykalnymi metodami, takimi jak: przerywanie happeningami konferencji na temat AIDS i towarzyszących im bankietów, oblewanie sztuczną krwią ministrów i innych prominentów, wtargnięcia do siedzib firm farmaceutycznych… Organizacja piętnowała także homofobię i stygmatyzację chorych. W filmie Campillo jest, między innymi, mowa o akcji oznaczania książek z homofobicznymi treściami.

Wcześniej o amerykańskim ACT UP traktował, nominowany do Oscara, dokument Davida France’a, „Jak przetrwać zarazę” (2012). W fabule Campilla mamy paradokumentalne fragmenty – zwłaszcza w pierwszej części filmu, pokazującej działania i burzliwe dyskusje aktywistów i aktywistek. W tych sekwencjach dominuje portret zbiorowy, potem natomiast akcent zostaje przeniesiony na związek dwóch młodych działaczy, Seana (Nahuel Pérez Biscayart) i Nathana (Arnaud Valois). W trzeciej – mistrzowskiej – części pojawiają się choroba i śmierć, ale proszę nie spodziewać się łzawych tonów znanych z innych filmów o AIDS. Ból, stratę można bowiem przekuć w gniew i protest.

I taki właśnie – gniewny, a zarazem szczery, bezpruderyjny i chłodny – jest też film Campilla. Prowokuje do dyskusji, jakie powinny być metody działania „tęczowych” organizacji. Rzekłbym nawet, że rzuca wyzwanie naszemu oportunizmowi, niezdecydowaniu i układności. „120 uderzeń serca” otrzymało Nagrodę Specjalną Jury i Nagrodę Krytyków FIPRESCI na ostatnim festiwalu w Cannes. Zdobyło także 6 Cezarów, czyli nagród Francuskiej Akademii Filmowej: dla najlepszego filmu, młodego aktora (Biscayart), aktora drugoplanowego (Antoine Reinartz) za najlepszy scenariusz, montaż, muzykę (jej autorem jest Arnaud Rebotini). Dodajmy, że soundtrack z filmu można kupić w polskich sklepach. Znalazł się na nim m.in. remiks gejowskiego hymnu lat 80., „Smalltown Boy” zespołu Bronski Beat. (Bartosz Żurawiecki)

120 battements par minute. Reż. Robin Campillo. Francja 2017. Dystrybucja Gutek Film. Czas 143 min; premiera w Polsce: 11 maja br 

 

Tekst z nr 72/3-4 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

MOJE 33 LATA Z HIV

Z WOJCIECHEM TOMCZYŃSKIM, który dowiedział się, że ma HIV w 1986 r., a od 15 lat jest przewodniczącym Ogólnopolskiej Sieci Osób Żyjących z HIV/AIDS, „SIEĆ PLUS”, o tym, jak się zakaził, o jego partnerze Rafaelu, o życiu w Meksyku i w Polsce, o domach dla osób z HIV z początku lat 90., a także o tym, kto dziś umiera na AIDS, rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

Foto; Michał Ignar

 

Zna pan kogoś, kto dłużej od pana żyje z wirusem HIV?

Znam wiele osób, które długo żyją z wirusem. 20, 25 lat. Ale to ja mam najdłuższy staż. 33 lata.

Zakaził się pan w 1986 r.

Mieszkałem wówczas w Meksyku. Byłem tam sam – bez żony i dzieci, rodzina została w Polsce. I to w Meksyku odkryłem, że mam skłonności także do tej samej płci. Jak skończyłem 40 lat, to zakochałem się w pewnym chłopaku. To był prawdziwy Azteka, bardzo piękny, o imieniu Rafael. Ja o szóstej rano wychodziłem z dyskoteki, a on właśnie do niej wchodził. Zobaczyliśmy się i momentalnie jakaś chemia między nami zadziałała. Jak się mijaliśmy, to zaprosił mnie do siebie na śniadanie. I tak na tym śniadaniu zostałem parę lat. A byłem tego dnia umówiony z innym chłopakiem w Muzeum Antropologii. On, biedny, czekał tam na mnie cały dzień. W końcu się zjawiłem i przeprosiłem, że nic z tego nie będzie.

Długo byliście razem? Pan i Rafael.

Trzy lata. Nasza miłość polegała na tym, że bez przerwy się kłóciliśmy i godziliśmy. O Jezu, to była prawdziwa opera mydlana! Najpierw on był we mnie zakochany, potem ja byłem w nim zakochany, ale on mnie już nie kochał. I tak w kółko. Kiedyś nakryłem go, jak sobie chłopaka do domu sprowadził. Miałem być tego wieczoru w teatrze, ale odwołali spektakl. Wracam do domu, patrzę, a tu jakiś cień ucieka w drugą stronę. Wrzasnąłem do Rafaela: „Ach, ty gadzie podły, to ty sprowadzasz sobie tutaj kochasiów!”. On na to: „Ależ nie, przecież ja ciebie kocham!”. Oj, jak my się wyzywaliśmy! Zwłaszcza, że ja bardzo dobrze nauczyłem się mówić meksykańskim hiszpańskim, nawet kląć po meksykańsku umiałem. Wie pan, że najstraszniejsza obelga, jaką można rzucić w Meksyku, to „chinga tu madre!” („pierdol swoją matkę!”)? Kiedyś w klubie żartem zawołałem tak do jednego kolesia i dostałem w pysk. To był zresztą potem mój dobry kumpel i kochanek. Zaczęło się od mordobicia, a skończyło w łóżku. Jak zawsze.

Wróćmy do Rafaela. Skąd się wziął w waszym związku HIV?

Po którymś z naszych zerwań Rafael obudził mnie telefonem o pierwszej w nocy. Powiedział, że jest zakażony, więc żebym zrobił sobie koniecznie test. Pomyślałem, że to szantaż emocjonalny, zresztą, gdzie mam zrobić test, nic nie wiem. Rafael podał mi nazwę prywatnego szpitala. Poszedłem. Tam po wszystkim dawali zaklejoną kopertę z wynikami testu. Ze strachu schowałem ją do kasy pancernej w pracy i otworzyłem dopiero po pół roku. Było napisane, że obecność antyciał jeszcze nie wskazuje na obecność wirusa HIV, należy więc powtórzyć badanie. Powtórzyłem dopiero, jak się znowu zeszliśmy z Rafaelem. Nie było wątpliwości – mam HIV. Rafael tulił się do mnie i, łkając, powtarzał, że umrzemy wspólnie i zostaniemy razem pochowani.

Ale nasza relacja ostatecznie stała się nie do wytrzymania. Gdy opuszczałem nasz dom, byłem tak wściekły, że wziąłem maczetę i porąbałem, co się dało. 18 palm ściąłem. I wszystkie obrazy. Poza obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej!

Zostawiłem dom w ruinie i uciekłem na południe. Nad Pacyfik, do Puerto Escondido.

Co z Rafaelem? Wie pan, co się z nim dzieje? Czy jeszcze żyje?

Nie, całkowicie straciliśmy kontakt. W latach 90. Znowu byłem w Meksyku. Szukałem Rafaela w jego dawnej pracy, znalazłem ulicę, na której kiedyś mieszkał, tam już stały nowe domy i przybudówki. Ani śladu. Kiedyś śniło mi się, że zabiła go meksykańska bezpieka. Meksyk to piękny, ale dziki kraj. Ludzie przepadają z dnia na dzień. Sam zostałem napadnięty, najprawdopodobniej przez policję, gdy chciałem z Meksyku wyjechać.

Jak do tego doszło?

Postanowiłem, że po Nowym Roku wrócę na stałe do Polski – zaczynał się 1989. Nie było już biletów samolotowych z Puerto Escondido do Mexico City, musiałem więc pojechać autobusem. W czasie podróży autobus miał kilkugodzinną przerwę. Wysiadłem, poszedłem do baru, zamówiłem jajecznicę i kawę. I fi lm mi się urwał.

Obudziłem się na posterunku policji w Meksyku, w areszcie, na kamiennym łożu. Głowę miałem rozwaloną kolbą. Podobno 12 godzin przeleżałem w błocie. Byłem cały zakrwawiony. Wszystko mi ukradli: paszport, dwie walizki, rzeczy osobiste, pieniądze, bransoletkę, zegarek… Nawet papierosy i zapalniczkę. I sweter. Byłem goły jak święty turecki. Zaraz z tego posterunku zabrali mnie do polskiej ambasady, gdzie kupili mi nowe spodnie i koszulę. Stamtąd też wzięli mnie do szpitala, przeszedłem płukanie żołądka, bo się okazało, że naszprycowano mnie jakimiś narkotykami.

Ambasada wyrobiła mi paszport zastępczy, kupiła bilet lotniczy. Poleciałem – zresztą przez Moskwę – pod opieką męża mojej dentystki, Polaka, który akurat postanowił odwiedzić ojczyznę. Byłem w malignie.

Pana żona wiedziała o pana przygodach? O HIV, o mężczyznach…

Nie, wtedy jeszcze nie. Raz była u mnie w Meksyku i podejrzewała, że latam za babami. Zresztą, stosunki między nami były już wówczas napięte. Zanim się ostatecznie rozwiedliśmy w 2000 r., to dochodziło do takich ekscesów, że głowa mała. Kiedyś, pod wpływem leków, chciałem przebić dętkę w jej samochodzie. Ale tylko nożyk złamałem. Dzisiaj zresztą mam zarówno z nią, jak i z dziećmi bardzo dobre relacje. Złe emocje przeminęły.

Ale po powrocie z Meksyku nie wiedziałem, gdzie się podziać. Przygarnęła mnie matka. Gdy jednak Marek Kotański zaczął organizować domy dla seropozytywnych, postanowiłem, że się przyłączę. Mieszkaliśmy najpierw w Monarze, w Alejach Jerozolimskich. Zastanawialiśmy się, gdzie tu się podziać. Może w Pałacu Kultury, tam jest tyle miejsca, że jakoś się ukryjemy? Proponowali nam ośrodek nad Zalewem Zegrzyńskim. Ale ja mówię: „A jak nas potem oskarżą, że zakaziliśmy wodę?”. Siedzieliśmy dwa tygodnie w Ministerstwie Zdrowia, nie wiadomo było, co z nami zrobić. Wreszcie ówczesny wicepremier, Czesław Kiszczak, oddał nam domek w Konstancinie po Biurze Ochrony Rządu.

Początek lat 90. to były czasy, gdy lokalne społeczności ostro protestowały przeciwko obecności na ich terenie domów dla osób seropozytywnych. Były protesty, bojki, wyzwiska, dochodziło nawet do prób podpalenia… Wiedza o HIV i możliwości zakażenia nim była wtedy bardzo nikła.

W ogóle się wtedy w Polsce o tym nie mówiło. Ówczesną podsekretarz stanu Krystynę Sienkiewicz, profesor Lidię Babiuchową i księdza Arkadiusza Nowaka mieszkańcy zamknęli w remizie strażackiej w Konstancinie i powiedzieli, że nie wypuszczą, póki oni nie odpowiedzą na wszystkie pytania związane z zakażeniem. Do nas, do ośrodka próbowali raz wrzucić koktajl Mołotowa, ale pijak, który się tego podjął, nie miał już siły i tylko do połowy podwórka dorzucił. Potem go nawet broniliśmy w sądzie – żeby go nie skazywali, bo już mu przebaczyliśmy.

Mówiono też o nas w miasteczku, że jesteśmy brygadą pedałów Marka Kotańskiego, która ma chronić tajne akta bezpieki. Mieszkaliśmy przecież w budynku, który wcześniej należał do MSW. Nawet zaczęliśmy szukać tych akt. Znaleźliśmy jedynie zakopany radiomagnetofon. W środku była taśma z…. piosenkami Madonny. Kupa śmiechu.

Jak wyglądałżycie w takim ośrodku?

Panowały surowe zasady. Nie wolno było uprawiać seksu, pić alkoholu, brać narkotyków. Zresztą, w większości lokatorami byli ludzie, którzy zakazili się z powodu narkotyków. Nie wychylałem się więc za bardzo ze swoją orientacją.

Kiedyś jeden z chłopaków zniknął na parę dni z domu, poszedł w długą, trafi ł na Dworzec Centralny. Tam go zwinęła policja i odstawiła do Konstancina. Nieżyjąca już doktor Łysakowska zapytała go, gdzie był. „Tu i ówdzie”. „Tu to rozumiemy – odpowiedziała lekarka – ale „ówdzie” bardzo nas interesuje”.

Kora przyjeżdżała do Konstancina. Jolanta Kwaśniewska, Sławek Starosta… Kiedyś przyszły mnie odwiedzić siostry kalkutki, te od Matki Teresy. A ja akurat rozwaliłem sobie brew. Jucha tryska we wszystkie strony, leżę na podłodze we krwi niczym Jezus Chrystus. Jak mnie siostrzyczki zobaczyły, to natychmiast uciekły. I już się więcej nie pojawiły, tylko paczki nam przysyłały z czekoladkami i wiśniami w syropie.

Pan wtedy też rozrabiał?

Po Meksyku i wszystkich tamtejszych przeżyciach miałem coś, co pani psycholog nazwała „ogonem komety”. Depresja, zero seksu. Nawet erekcji nie miałem. proszki brałem, które mnie osłabiały. Kiedyś jestem u lekarki, patrzę, a tu mam, cholera!, erekcję. Aż się lekarce pochwaliłem. Ona na to: „Super! To wróciłeś do żywych!”.

W latach 80. i 90. śmiertelność spowodowana AIDS była ogromna. Zapytałem profesor Babiuch, ile lat będę żył. Ona na to: „Pan ma świetne wyniki. To z 10 lat”. Obliczyłem więc, że mniej więcej do roku 2000. Jakiś czas później pytam ją znowu, Babiuchowa zaś odpowiada: „8 lat”. Więcej już nie pytałem, przestraszyłem się, że za każdym razem będzie mi zmniejszać długość życia o dwa lata. I tak jakoś przeżyłem do dzisiaj.

Po 8 latach mieszkania w domu dla seropozytywnych wrócił pan do matki.

Moja mama – nie żyje już od 11 lat – była gorliwą katoliczką. W ogóle ze mną nie rozmawiała ani o wirusie, ani o moim życiu seksualnym. Błagała mnie tylko, żebym w telewizji nie występował, bo kiedyś mnie pokazali – jak Glemp przyjechał do domu dla HIVowców.

Telewizja Polska nakręciła jednak o mnie w 1998 r. dokument „Historia istotnej victorii” (czyli w skrócie HIV) w reżyserii Michała Dudziewicza. Pojechali ze mną na konferencję do Tajlandii. Filmowali mnie w czasie pielgrzymki do Częstochowy – bo chodziłem na pielgrzymki. Pcham wózek chłopaka z Heine-Mediną. Notabene, w Częstochowie asystent operatora cofał samochód i przejechał kamerę Sony za kilka tysięcy dolarów.

Jak mieli pokazywać ten film w telewizji, to popsułem matce telewizor. To był taki stary kolorowy „Rubin”. „Słuchaj, coś Dwójka mi nie działa” – skarży się mama. „Tak, tak – mówię – ona ciągle się psuje”. Jak się film skończył, to naprawiłem.

Czy także w Polsce wiązał się pan z mężczyznami?

Oczywiście. Choć żaden związek nie przetrwał dłużej niż 3 lata. Kiedyś byłem z chłopakiem seronegatywnym – nic mu nie przeszkadzało, że mam HIV. Raz pojechaliśmy do Domu Pielgrzyma. Najpierw ja poszedłem do spowiedzi, a potem on. Nie wychodzi i nie wychodzi z konfesjonału. A później, w czasie posiłku, wyczułem, że kopie się z księdzem pod stołem. Macają się nogami. O nie! Wyrzuciłem obrączkę – bo byliśmy już zaręczeni – do śmieci. Charakterny jestem. On znalazł w śmieciach tę obrączkę. Notabene, mam ją do dzisiaj. Powiedziałem mu: „Jeśli was spotkam razem albo oddzielnie, sto metrów przede mną, to zabiję”. Ale potem jednak za nim zatęskniłem. Poszedłem do kościoła na Krakowskim Przedmieściu i zacząłem się modlić do świętego Antoniego, tego od zgubionych rzeczy, żeby pozwolił mi go zobaczyć. Idę kiedyś do Fantomu, bilety na jakiś koncert charytatywny kupić, patrzę, a on się tam przechadza alejką. Pokręciłem głową: „No to jesteśmy w domu!”.

W 2004 r. założył pan Ogólnopolską Sieć OsóŻyjących z HIV/ AIDS, „Sieć Plus”. Czy w Polsce jest dobry dostęp do leków na HIV?

Polityka lekowa w Polsce jest bardzo zagmatwana. Żeby lek został zatwierdzony, to musi przejść bardzo skomplikowane procedury. Długo więc czekamy na nowe medykamenty. A przecież w kwestii leków na HIV świat szybko idzie do przodu. Teraz mają się pojawić zastrzyki. Dostawałoby się je raz na miesiąc, w tyłek.

Do niedawna refundacja leków na HIV wynosiła ponad 3 tysiące złotych na osobę, miesięcznie. Ostatnio zmniejszyli tę kwotę prawie o tysiąc złotych. Krajowe Centrum Zdrowia zaapelowało więc do koncernów farmaceutycznych, żeby zmniejszyły ceny leków. I tylko firma Gilead zgodziła się ceny obniżyć.

W Polsce jest 13 ośrodków, które leczą HIV. Zbieramy w Sieci dane, w którym ośrodku brakuje jakich leków. Przychodnie wymieniają się między sobą, pożyczają sobie leki. Lekarzy mamy zresztą świetnych, znakomitych fachowców.

Czy dzisiaj się jeszcze umiera na AIDS?

W Polsce to się bardzo rzadko zdarza. Umierają ci, którzy się nie leczą. Nie dbają o swoje zdrowie, nie przestrzegają reguł, nie przyjmują leków.

 

Wywiad przeprowadzony w ramach projektu „Jak bezpiecznie żyć z osobą zakażoną HIV” dofinansowanego w ramach konkursu „Pozytywnie Otwarci” przez Gilead Sciences Poland. Koncepcja i opieka merytoryczna: Michał Pawlęga  

 

Tekst z nr 82/11-12 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

 

Święta chemia

Tekst: Damian Maliszewski

 

Od autora: W listopadzie 2019 napisał do mnie znajomy dziennikarz: „Zmarł kolejny chłopak. Dlaczego wszyscy się temu bezczynnie przyglądamy?”. Do wiadomości dołączył zdjęcie kolejnej ofiary. Nie zastanawiałem się długo. Od listopada do końca lutego miałem okazję usłyszeć wiele historii osób uzależnionych od chemseksu. Wybrałem kilku bohaterów. „Święta chemia” to seria trzech reportaży opartych na rozmowach z osobami, których życie zostało wywrócone do góry nogami z powodu połączenia seksu z narkotykami. Teksty będą publikowane w kolejnych wydaniach „Repliki”. Pierwszy z nich to wynik rozmowy z 35-letnim Marcinem z Wrocławia. Spotkaliśmy się w jednej z warszawskich restauracji. Nie musiałem zadawać pytań – wyszedł więc z tego monolog. Marcin mówił, czasami łamał mu się głos. „Chciałbym, aby moja historia uratowała komuś życie”.  

 

Marcin: Wieczorami oglądaliśmy filmy, najczęściej komedie. To ja namówiłem Kamila, żeby wprowadził się do mnie po trzech miesiącach randkowania. Bez przerwy powtarzał, że mnie kocha. I jak się po latach okazało, on jedyny kochał naprawdę.

Zawsze mi się wydawało, że na miłość trzeba sobie zasłużyć. Miłość, którą otrzymuje się po prostu i za darmo, jest nudna i nie może mieć dużej wartości. Tak mi się wydawało.

Dawniej zabiegałem o miłość mamy. Rywalizowałem z ojcem alkoholikiem i seksoholikiem, który ciągle mamę zdradzał. Gdy mu setny raz wybaczała, setny raz czułem, że ją tracę i setny raz stawałem z ojcem na ringu. Kiedy pił, zdradzał, na chwilę wygrywałem. Mama była wtedy moja. Miałem 5, 10, później naście lat. Byłem dzieckiem.

Kamil mnie nie odrzucał. Nie musiałem z nikim rywalizować, ani o nic walczyć. I nie mogłem tego znieść. Zacząłem go zdradzać. Wyspecjalizowałem się w kłamstwach. Stałem się moim własnym ojcem. Jedyne, co mnie od ojca odróżniało, to brak agresji. Zawsze bałem się przemocy. Kamil był jak moja matka. Kochał i wybaczał. Wiedziałem, że go krzywdzę.

Któregoś wieczoru postanowiłem to zakończyć. Męczyliśmy się obydwaj. Po czterech latach związku poprosiłem Kamila aby się wyprowadził. Powiedział, że mnie bardzo kocha, ale szybko sobie kogoś znajdzie, bo nie potrafi być sam. Jak powiedział, tak zrobił.

Romansowałem, chodziłem na randki. Kompulsywny seks wypełniał większość mojego wolnego czasu. Co trzy miesiące robiłem testy na HIV i za każdym razem, gdy wynik był ujemy, wychodziłem z punktu konsultacyjno- diagnostycznego, płakałem i przysięgałem Bogu, że już nigdy nie będę uprawiał seksu bez prezerwatywy.

Był 2013 r. Umówiłem się na seks z jakimś dresem. Przyjechał z czymś białym w woreczku i zapytał, czy chcę. Przez cztery lata związku z Kamilem nie miałem kontaktu z narkotykami, odmówiłem. Bałem się.

Dres wciągał, ja kończyłem pić drugie piwo. Po trzecim dałem się namówić. Wciągnąłem jedną kreskę, drugą, piątą. Zrobiło mi się niedobrze. Zacząłem tracić świadomość. Pamiętam tylko pojedyncze sceny. Zaprosił jakiegoś kolegę. Dali mi coś do wypicia. Z godziny na godzinę w mieszkaniu robiło się coraz tłoczniej. Nie wiem, ilu ich mogło być, może siedmiu? Budziłem się, zasypiałem. Wszyscy na zmianę mnie gwałcili. Byłem bezwładny. Nad ranem zapakowali mnie do samochodu i zawieźli do jakiegoś mieszkania na Ostrowie Tumskim. Tam trwała już grupówka. Na łóżku leżał osiemnastoletni bardzo porobiony chłopak. Nie kontaktował. Ja też niewiele pamiętam. Podali mi chyba GBL, czyli krople. To mocna rzecz. Jest jednak scena, którą pamiętam wyraźnie i to był jedyny moment w moim życiu, kiedy poczułem, że moje ciało zostało do granic splugawione. Leżałem na łóżku, nade mną stało kilku nagich facetów. Uprawiali ze mną seks, masturbowali się. W pewnej chwili któryś z nich włożył mi wielkie dildo do odbytu. Włożył do końca. Ktoś trzymał telefon nad moją głową i nagrywał.

Później film mi się urwał. Nie wiem, co ze mną robili. Nie wiem, jak wróciłem do mieszkania, które wynajmowałem na Krzykach. W mieszkaniu leżałem dwa dni, zupełnie odwodniony, splątany. Myślałem, że to koniec, że umieram. Spałem po 15 minut – zrywało mnie kołatanie serca i napady paniki. W końcu zatelefonowałem do koleżanki lesbijki. Ta zadzwoniła po pogotowie. Zabrali mnie, odratowali. Od razu poprosiłem lekarzy o PEP (leki poekspozycyjne). Wpadłem w histerię, że złapałem HIV. Lekarz nie chciał mi dać. Minęło 48 godzin od tamtej nocy. Mówił, że leki najlepiej przyjąć do 4 godzin od ryzykownego zdarzenia, ale nie później niż 72 godziny. Ubłagałem go. Opowiedziałem, co się stało. Było mi strasznie wstyd. Leki brałem miesiąc i dostałem po nich strasznej biegunki.

Po tej sytuacji chciałem o wszystkim zapomnieć, ale wspomnienie tamtej nocy prześladowało mnie właściwie codziennie. Postanowiłem rzucić pracę w banku i zrezygnowałem z wynajmowanego mieszkania. Zdecydowałem się wrócić do rodzinnego domu na wieś pod Wrocławiem.

Przez kilka miesięcy z nikim się nie spotykałem, ale zauważyłem, że zaczynam odczuwać jakiś brak. Mimo tej wrocławskiej traumy, organizm domagał się seksu i narkotyków. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć. Czasami masturbowałem się i fantazjowałem, próbując sobie przypomnieć coś przyjemnego z tamtej strasznej nocy.

Później umówiłem się z takim jednym Piotrem. Przyleciał z Londynu do Wrocławia na kilka dni. Miał ze sobą ecstasy i czysty kryształ (metaamfetamina) z Holandii. I byłbym nieuczciwy, gdybym powiedział, że tamta impreza była zła. Okazała się jedną z najlepszych, jakie miałem, a jednocześnie najtragiczniejszą w skutkach. Narkotyki wysadziły mnie w kosmos. Lewitowałem. Znowu było nas kilku. Seks był wspaniały. Nad ranem wpadł jakiś facet. Rozebrał się, położył obok mnie i wszedł we mnie. Podniecała mnie myśl, że robimy to bez prezerwatywy i chciałem, żeby skończył w środku. Zrobił to. Impreza się skończyła.

Jakieś trzy tygodnie później zachorowałem. Myślałem, że to grypa. Bolały mnie wszystkie mięśnie i stawy. Miałem gorączkę. Prawie dwa tygodnie leżałem w łóżku. Rodzice nie wiedzieli, co się dzieje. Ojciec ciągle dopytywał. Czułem, że stało się to, czego całe dorosłe życie tak bardzo się obawiałem.

Gdy infekcja ustała, zacząłem się przygotowywać do wyprowadzki za granicę. Wymyśliłem sobie, że jak polecę do Norwegii, to wszystko się ułoży. Zapomnę o traumie. W Norwegii mieszkałem ponad rok. Tam nie było czasu na imprezy, ani nie było też gdzie imprezować. Ciężko pracowałem w przetwórni ryb, ale z dnia na dzień coraz gorzej się czułem. Traciłem na wadze, zacząłem mieć różne infekcje, opryszczki, przeziębienia, grzybice. Zmieniło mi się spojrzenie. Pamiętam, że gdy patrzyłem w lustro, moje oczy nie były już w stu procentach moje. Coś w nich było innego.

Zamówiłem z internetu test na HIV, taki do zbadania śliny. Wynik wyszedł pozytywny. Nie poszedłem do żadnej kliniki. Bałem się, że trafi ę na jakąś specjalną listę, do jakiejś bazy i że mnie z tej Norwegii wyrzucą. W Norwegii nie zostałem jednak długo. Wiedząc, że jestem chory, wróciłem do Polski, do domu rodzinnego. Kilka dni później pojechałem do Wrocławia i powtórzyłem test – pozytywny. Nie załamałem się. To dziwne, ale poczułem ulgę. Ulgę, że już nie będę musiał czekać na wyniki. Nie trzeba będzie obiecywać Bogu, że już się będę zabezpieczał. Miałem sporo czasu na to, by pogodzić się z faktem, że mam HIV.

Nikomu o HIV nie powiedziałem. Od razu rozpocząłem leczenie. Życie toczyło się dalej. Leki spowodowały, że wirus stał się niewykrywalny, więc nie mogłem nikogo zakazić. To zdjęło ze mnie na pewno jakiś wewnętrzny ciężar.

Imprezowałem nadal. Jeździłem do różnych miast. Na orgiach czasami pojawiali się faceci, którzy mieli żony i dzieci. Każdy chciał się z nimi zabawić. Opowiadali o grupówkach dla heteryków. O imprezach dla swingersów. Też na chemii i też bez zabezpieczeń. Wpadali na gejowskie, bo jak mówili: „U was jest inaczej, ciekawiej, czulej”. Któryś kiedyś powiedział „Pornobiznesu, seks zabawek, narkotyków nie wymyślili przecież geje. Wymyślili ludzie. Różni ludzie. My wymyśliliśmy.”

Po chemii wszyscy się sobie podobali i mieli do siebie bezgraniczne zaufanie. „Jesteś piękny”, „Masz pięknego kutasa”, „Chciałbym mieć takie ciało, jak ty”. Kto otrzymywał komplement, czuł się atrakcyjny i potrzebny. Panowie chętnie opowiadali o swoim życiu. Najczęściej jednak mówiło się o tym, kto się z kim wcześniej dymał. Tutaj nigdy nie było dyskrecji.

Puszczały hamulce. Celem nadrzędnym każdej imprezy był nowy kutas, więc właściwie tego seksu było niewiele. Wszyscy siedzieli z telefonami w dłoniach i szukali na Grindrze nowych ciał. Nie ludzi, nie osobowości, nawet nie twarzy, ale ciał. Po narkotykach wielu chłopakom włącza się szukanie. Szukanie filmów porno, spermy, szukanie nowej dziury. Przesuwają kompulsywnie palcem po ekranie telefonu i przeglądają kolejne profile. Ludzie są wtedy w jakimś zawieszeniu. Zamykają się w swoim świecie. Niektórzy nawet nie wiedzą, że od kilku godzin siedzą z telefonem w ręku i w ogóle się nie bawią.

Narkotyków nie pokazali mi geje. Pierwszy raz poczęstowała mnie Ania, przyjaciółka z Warszawy. Rozsypała na stole kokainę i powiedziała „Weź, świetnie się poczujesz, będzie miło.”

Kilka miesięcy po powrocie z Norwegii pojechałem na kilka dni do Warszawy. Ania przedstawiła mnie swojemu koledze didżejowi. Robert był singlem. W trakcie jednego z suto zasypanych kokainą wieczorów u niej, zapytał mnie, czy mógłbym się do niego wprowadzić na dwa tygodnie. Leciał na jakiś festiwal do Azji, nie miał z kim zostawić psa. Zgodziłem się. W pakiecie było jedzenie pudełkowe, pieniądze na życie i kokaina bez limitu. Ćpałem, umawiałem się z chłopakami, oglądałem porno. Po dwóch tygodniach wrócił i zaproponował, żebym został jeszcze tydzień. Musiał wyjechać do Niemiec. Zacząłem u niego pomieszkiwać. Gdy wracał, imprezował. Rozsypywał na stole kilka grubych kresek i częstował. Nie chciałem. Narkotyki kojarzyły mi się z seksem. Nie z rozmową i dotrzymywaniem towarzystwa. Wiele razy nalegał. Gdy odmawiałem, sięgał po telefon i zapraszał panienki. Zawsze szczupłe, w typie modelki, takie do trzydziestki. Co wieczór inna. Ja spałem w swoim pokoju, on dymał panny obok w sypialni. Uchylał drzwi. Lubił, gdy słuchałem jak dochodzi. Którejś nocy naliczyłem 5 orgazmów. Jego orgazmów. Panienki nigdy nie dochodziły. Przynajmniej nie zauważyłem.

Czasami budził się rano, wchodził do mnie i pytał, kto leży w jego łóżku, żebym mu przypomniał imię. Wieczorem uprawiał seks z brunetką. Rano budził się obok blondynki. Tak wyglądało jego życie. Tak wyglądało nasze życie. Nie uprawiał seksu bez dragów. Nie potrafił. Z tych kilkuset kobiet, które przeleciał przez cztery lata, wszystkie zaliczał po kokainie ecstasy i alkoholu. Mefedronu nie kupował. Za długi zjazd – mówił. Po kokainie zjazdu nie odczuwał.

W moje trzydzieste urodziny Ania zaproponowała, żebym przyjechał do jej mieszkania do Warszawy i zaczekał aż wróci następnego dnia z Krakowa. Klucze zostawiła mi u sąsiadki. Mieliśmy świętować. Około południa napisała wiadomość: „W szufl adzie pod telewizorem schowałam dla ciebie prezent urodzinowy.” Niestety, zostawiła dwa gramy. Włączyłem porno, zacząłem się masturbować i wciągać. Z narkotykami jest tak, że im więcej się bierze, tym słabiej działają. Wtedy traci się poczucie czasu i przestrzeni. Chce się jeszcze więcej, bo nie działa. A więcej oznacza śmierć. W nocy bardzo źle się poczułem. Zorientowałem się, że zużyłem całe dwa opakowania. Serce waliło mi jak młot. Dostałem oczopląsu. W panice zadzwoniłem po pogotowie. Zabrali mnie w ciężkim stanie. W karetce lekarz mówił, że nerki nie pracują i że w szpitalu zrobią mi testy na obecność narkotyków. Przestraszyłem się. Zaraz po przyjeździe do szpitala uciekłem z izby przyjęć. Błąkałem się po mieście. Wiedziałem tylko, że muszę wypić minimum dwa litry wody i szybko wysikać z siebie ten cały syf. Nie do końca pamiętam, jak trafi łem do domu. To był koszmar. Bardzo się bałem. Ania przyjechała następnego dnia. Zobaczyła mnie półprzytomnego na łóżku i od razu zawiozła do prywatnej kliniki. Podpięli mi kroplówkę i podali jakieś leki. W klinice leżałem trzy dni. Zabrała mnie w końcu do domu. Robiła mi śniadania, obiady i kolacje. Opiekowała się jak ukochanym synem. Mówiłem jej, że nie mogę już tego brać, że mnie to przerasta.

Doszedłem do siebie i po tygodniu wróciłem pod Wrocław. Za miesiąc znowu przyjechałem do Warszawy, tym razem na urodziny didżeja. Najpierw poczęstowała mnie Ania, później do wciągnięcia zmusił Robert. I wtedy do mnie dotarło, że umieram. Zrozumiałem, że uzależnili mnie od siebie, bo nie chcą być samotni. Chcą, żeby ktoś obok nich był. Wtedy, gdy wracają do domu. Gdy budzą się po całonocnej imprezie. Gdy im smutno na zjeździe. Narkotyki stały się dla nich synonimem miłości i sposobem na przywiązanie drugiej osoby. Tak miłość okazywali sobie i ludziom. Dzięki swojej hojności chcieli być lubiani.

Im więcej było imprez, tym jaśniej zacząłem rozumieć, że ten cały chemsex to historia o poszukiwaniu. Uwagi, zainteresowania, ciepła, dobrych słów i przyjemności. Ludzie najczęściej próbują znaleźć to, co utracili w dzieciństwie, albo to, czego im nigdy w tym dzieciństwie nie dano. To nie jest historia o złych i zepsutych pedałach, którzy zamiast mózgu, mają w głowie pulsującego penisa.

W latach 80. gejów dziesiątkowało AIDS, dziś problemem numer jeden jest chemseks. Co kilka miesięcy dostaję na Messengerze link do czyjegoś profilu na Facebooku, na którym jest zdjęcie chłopaka, a pod zdjęciem napis „In memoriam”. I słyszę, że zmarł na grupówce. Przez cztery lata naliczyłem 15 zgonów. Większość zmarła przed trzydziestką.

Niektórzy z chemseksem mieli styczność naprawdę tylko raz, dwa razy. Mieli po prostu pecha. Nigdy przecież nie wiadomo, co jest w woreczku, co sprzedaje diler i jak człowiek zareaguje na GBL, czyli krople. Krople to największe gówno. One najczęściej zabijają, zwłaszcza w połączeniu z viagrą i poppersem. Serce nie wytrzymuje. Po podaniu kropli najłatwiej kogoś zgwałcić. I mnie wiele razy przez sen gwałcono. Dowiadywałem się po obudzeniu, albo nie dowiadywałem się nigdy. Często krwawiłem, więc mogłem się tylko domyślać.

Po wszystkim, co się wydarzyło, zerwałem stare przyjaźnie i znajomości. Pożegnałem się z Anią i Robertem. Przeprowadziłem się do Warszawy po to, by pójść na terapię. Terapia zaczęła zmieniać wszystko. Fundacja Edukacji Społecznej i projekt „After Party” najprawdopodobniej uratowały mi życie. Gdy przeczytałem artykuł o tym, że wiceminister Kaleta zaatakował FES m.in. za „promowanie dewiacji seksualnych”, byłem wstrząśnięty. Są politycy, którzy mają tak złą wolę, że chcą zaszkodzić tym, którzy ostatkiem sił próbują się ratować. Zamiast uruchomić jakiś ogólnokrajowy program terapeutyczny, chcą zniszczyć jedną z niewielu placówek w Polsce z bezpłatną terapią uzależnienia od chemseksu. Swym bezdusznym działaniem skazują wielu ludzi na śmierć.

Uzależnienie od chemseksu to straszna choroba. Jak ktoś jest uzależniony tylko od narkotyków, zawsze można go próbować od nich odizolować. Ale seksualność nosi się w sobie, nie sposób od niej uciec. Można jedynie wspomóc się lekami obniżającymi libido i mądrą terapią. Byłem kiedyś szczęśliwy, tylko wtedy nie wiedziałem, że jestem. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę. Bardzo tęsknię za Kamilem. On od kilku lat jest w związku z Jakubem. Wiem, że jest im ze sobą dobrze.  

 

Od autora: Marcin od 8 miesięcy jest w terapii dla uzależnionych od chemseksu. Mówi, że człowiek ma szansę wyjść z nałogu dopiero wtedy, gdy zaakceptuje, że jest wobec niego bezsilny. Od kilku miesięcy bierze leki antydepresyjne i zmniejszające libido. W trakcie rozmowy wielokrotnie podkreślił, że dopiero teraz zaczyna odczuwać szczęście: „Trafiłem na wspaniałą terapeutkę, która uratowała mi życie. Wybaczyłem rodzicom. Poprawiły mi się relacje z ojcem. Nie imprezuję. Gdy przyjdzie czas odstawienia leków, wtedy będę zupełnie innym, nowym, potrafiącym okazać sobie miłość człowiekiem”. Michał Muskała i Michał Pawlęga ze Społecznego Komitetu ds. AIDS, w artykule „Chemsex – próba zdefiniowania zjawiska w Polsce”, oceniają, że uzależnienie od chemseksu może dotyczyć ok. 50 tys. homoseksualnych mężczyzn. Kompleksowo uzależnionymi od chemseksu zajmuje się wspomniana przez Marcina Fundacja Edukacji Społecznej w ramach projektu „After Party” – potwierdza to prezeska FES Magdalena Ankiersztejn-Bartczak. Mają w tej chwili pod opieką 35 osób. Projekt jest finansowany z Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy. Informacje można też znaleźć na stronie meskiebranie.pl. W zakładce „mapa placówek” znajduje się baza ośrodków i gabinetów terapeutycznych w całej Polsce, w których można uzyskać profesjonalną pomoc. I jeszcze jedno: wśród osób hetero popularniejszym stymulantem seksu jest kokaina – tyle, że seks na koce rzadziej nazywa się „chemseksem” – ale to też jest chemseks.

Damian Maliszewski – publicysta, muzyk, influencer W następnym numerze „Replika” będzie kontynuowała cykl o chemseksie i zamieści mój wywiad z parą uzależnionych chłopaków.

 

Tekst z nr 84/3-4 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Normalne serce

Reż. Grzegorz Mrówczyński. Wyst. M. Puchalski, W. Siedlecki, P. Zawadzki, W. Kalinowski, I. Grzonka, A. Szczytko, G. Mrówczyński, M. Sabiniewicz, P. Wypart, A. Podolak, W. Krupa. Teatr Telewizji, premiera: 4 V 1989

Tomasik w teatrze

 

„Normalne serce” – plakat (1987)

 

„Normalne serce” unieśmiertelniło Kramera. To na poły autobiograficzna opowieść o miłości w czasach zarazy, napisana w 1984 r. w reakcji na liczne śmierci przyjaciół na chorobę nazywaną wówczas „gejowskim rakiem”. Premiera odbyła się 21 kwietnia 1985 r. w nowojorskim Public Theatre, jak pisała tłumaczka Małgorzata Semil, sztuka zbulwersowała i homoseksualistów, i władze miejskie, i administrację państwową, i prasę, i społeczeństwo jako całość. Z pasją i furią zarzuciła bowiem wszystkim, że swoim postępowaniem dopuścili do rozprzestrzeniania się choroby i do śmierci tysięcy osób. Mimo to (a może właśnie dlatego?) przedstawienie cieszyło się ogromnym powodzeniem. Niemal od razu pojawił się pomysł filmowej adaptacji, jeszcze w 1985 r. prawa kupiła Barbra Streisand, która jednak nie przeniosła sztuki na ekran. Dopiero niemal trzydzieści lat później prestiżową produkcję przejęła stacja HBO, reżyserię powierzono Ryanowi Murphy’emu, a w obsadzie znalazły się takie gwiazdy jak Mark Ruffalo, Julia Roberts, Matt Bomer, Jim Parsons, Alfred Molina czy Jonathan Groff . Był to swego rodzaju hołd dla schorowanego, dobiegającego osiemdziesiątki autora, świeżo upieczonego męża (po ślubie z architektem Davidem Websterem z którym był od 1991 r.). „Odruch serca” (pod takim tytułem pokazywany w Polsce) zdobył Emmy dla najlepszego filmu TV, był też nominowany do trzech Złotych Globów, ostatecznie nagrodę otrzymał Matt Bomer w kategorii drugiego planu.

„Normalne serce” dość szybko dotarło do Polski. Zaczęło się w 1986 r. od publikacji sztuki w październikowym numerze „Dialogu” w tłumaczeniu Małgorzaty Semil. Rok później (18.09.1987) w Teatrze Polskim w Poznaniu odbyła się premiera spektaklu w reżyserii Grzegorza Mrówczyńskiego, wówczas dyrektora poznańskiej sceny. W rolach głównych wystąpili: Mariusz Puchalski (Ned Weeks), Wojciech Siedlecki (Mickey Marcus) i Piotr Zawadzki (Craig Donner). Lekarkę Emmę Brookner zagrała Irena Grzonka.

Spektakl przyjęto z zainteresowaniem, choć bez entuzjazmu, w „Przekroju” oceniano: utwór Kramera, choć potrzebny, odważnie i rzetelnie zarysowujący dramat ludzi dotkniętych śmiertelną chorobą, jest znacznie ciekawszy jako typ interwencyjnej publicystki scenicznej. O wiele mniej frapuje jako dramat. Nie wstrząsa, mimo że wciąż mówi się w nim o śmierci. Budzi co najwyżej zainteresowanie podjętym problemem. W harcerskim czasopiśmie „Na przełaj” spektakl recenzował Włodzimierz Antos, późniejszy działacz LGBT, mający najwięcej zastrzeżeń do… publiczności: Reagowała śmiechem w najmniej oczekiwanych momentach. Świadczy to o tym, że ludzie u nas nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji. Tłumaczenie sobie «mnie to nie dotyczy» jest złe i może prowadzić do katastrofy.

Świadomość wagi tematu sprawiła zapewne, że TVP zdecydowała się zrobić z przedstawienia Teatr Telewizji. Wyemitowany 4 maja 1989 r. w programie II o 21:45, przeszedł właściwie niezauważony. To był politycznie gorący czas, dokładnie miesiąc później odbyły się wybory, które zmieniły ustrój kraju. Jedna z nielicznych recenzji ukazała się w „Ekranie”, znów krytyczna: Zobaczyliśmy coś w rodzaju komedii erotycznej. Zabrakło w niej rozpaczy, zabrakło napięcia, została seksualna anegdota, ale jakoś letnia i mało wzruszająca. Przede wszystkim dlatego, że wyraźnie kiepsko czuli się w swych rolach aktorzy. Pojawił się też zarzut o używanie słowa „gej”, wówczas nieznanego w Polsce: W przekładzie sztuka Larry Kramera dotyczy przeważnie tak zwanych gayów. Słowo «gay» nie funkcjonuje jednak w języku polskim, nie ma skojarzeń uczuciowych ani społecznych, nie budzi emocji. Trochę inaczej wygląda sytuacja, gdy mowa o pedałach. Zastanówmy się więc raczej nad tym, ile w Polsce jest warte życie pedała? We wrześniu 2017 r. nowe tłumaczenie „Normalnego serca” zaproponował Mike Urbaniak. Wówczas w jego reżyserii, znów na scenie Teatru Polskiego w Poznaniu, przy okazji Pride Week, odbyło się czytanie sztuki. Role gejów zagrali aktorzy-geje: Tomasz Nosiński, Robert Wasiewicz, Piotr Trojan, Paweł Tomaszewski, Konrad Cichoń i Piotr B. Dąbrowski. Emmą Brookner była Joanna Drozda. To jak dotąd ostatnia polska inscenizacja sztuki Kramera.  

 

Tekst z nr 86/7-8 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Wszyscy mamy AIDS

Kayden Gray o zdrowiu i seksie

 

Pierwszego grudnia obchodzimy Światowy Dzień AIDS – mój ulubiony dzień roku. Brzmi dziwnie, jeśli wyobrażasz sobie, że piję szampana, świętując 40 milionów zmarłych i kolejne 40 – obecnie żyjących z HIV. Ale to nie dlatego uwielbiam ten dzień. I nie dlatego, że wypada dwa dni przed moimi urodzinami (i jeden dzień przed urodzinami Britney). Jest to prostu jedyny czas w roku, kiedy HIV i AIDS ma swoje pięć minut – jeden dzień, w którym cały świat pamięta o problemie, o którym ja, wraz z milionami innych, nie mogę zapomnieć przez pozostałe 364 dni. Po diagnozie w grudniu 2013 r. myślałem, że będę musiał pożegnać się z pracą w porno i w ogóle z seksem. Całe szczęście mieszkałem już w Londynie, gdzie miałem dostęp do leków i świetnej opieki lekarskiej. Szybko pojąłem, że będę mógł cieszyć się zdrowiem i długim życiem – i uprawiać seks bez narażania innych (nawet bez prezerwatyw!). Mogłem wrócić do pracy. Nie musiałem też nikomu mówić o swoim statusie (w Polsce osoby żyjące z HIV mają obowiązek poinformowania o swoim statusie jedynie obecnych/przyszłych partnerów seksualnych. – przyp. „Replika”). Spotkało mnie wiele dobrego, ale żaden z tych przywilejów nie mógł mnie uchronić przed ignorancją, a ta była wszędzie. Głupie żarty o AIDS czy artykuły robiące sensację z HIV dla zysku mogłem znieść. Dyskryminacja była dużo trudniejsza, czy to przez wytwórnię porno, klienta, czy kogoś na necie. Ale nic nie dorównywało byciu zachęcanym do samobójstwa na YouTubie, czy ryzyku deportacji z kraju objętego zakazem wjazdu dla osób żyjących z HIV, jak np. ZEA.

W ciągu tych siedmiu lat wiele się zmieniło. Zaakceptowałem i upubliczniłem mój status i nauczyłem się celebrować moją seksualność. Świadomość społeczna też się poprawiła. Ale nawet teraz wciąż regularnie ktoś przypomina mi, ile jest jeszcze do zrobienia. I nie chodzi o medycynę. Wirus to tylko część problemu. Prawdziwym monstrum jest serofobia. Nawet w Anglii, gdzie od 2015 r. „Niewykrywalny = Niezakaźny” to oficjalny fakt, ponad połowa społeczeństwa wciąż nie wie, w jaki sposób można się zakazić, co sprawia, że ludzie żyjący z HIV często traktowani są jak chodzące zagrożenie. Mogłoby się wydawać, że nie jest to wielki problem, bo HIV bezpośrednio dotyczy małej części społeczeństwa, ale to jedynie teoria. W praktyce HIV ma dużo większy wpływ na nasz świat. Dowody na to są na stałe wryte w nasze życie.

Na przykład: ten moment, gdy myślisz że się zakaziłe(a)ś – a potem tygodnie zamartwiania się i oczekiwania na wyniki, wypełnione wstydem, spędzone na wyobrażaniu sobie, co ludzie powiedzą. Albo odkładanie badań ze strachu o to, jaki będzie wynik. Albo każde pytanie, czy jesteś „czysty”, na portalach randkowych, na które odpowiadasz „no jasne”, choć nie masz pewności, jaki jest twój status, bo dawno (o ile w ogóle) się nie badałe(a)ś. Te problemy zdarzają się milionom, o ile nie miliardom osób, i idealnie obrazują, jak HIV wpływa na życie tych, którzy go nie mają.

A to dopiero wierzchołek góry lodowej. Pomyśl o tym, jak osądzamy osoby, które nie używają prezerwatyw; albo o dyskomforcie, jaki odczuwamy, kiedy ktoś chce porozmawiać o zdrowym seksie, nawet teraz w dobie PrEP-u. Pomyśl o wszystkich tych kłamstwach, które wygłaszamy, by inni uwierzyli, że uprawiamy mniej seksu, niż rzeczywiście uprawiamy. Nie zapominajmy też to tym cichym głosiku z tyłu głowy, który towarzyszy nam podczas naszych przygód seksualnych, wciąż powtarzając „złapiesz to”. A nawet jeśli nie złapiesz, to czy naprawdę możesz iść przez życie, wierząc, że HIV nie ma na ciebie wpływu, skoro sama myśl o nim kształtuje to, co czujesz, mówisz i robisz?

Spora część lęku, który zabieramy ze sobą „do łóżka”, jest bezpośrednim wynikiem HIV. Od czterech dekad rzuca on cień na nasz seks, zdrowie psychiczne i związki – z samymi sobą i innymi. Jest to relacja tak intymna, że wszyscy po pięćdziesiątce i młodsi mogliby powiedzieć, że sypiają z HIV od kiedy tylko rozpoczęli życie seksualne. Tak więc, podczas gdy wiele osób uważa, że HIV ich nie dotyczy, według mnie wszyscy mamy AIDS. I tak długo, jak będziemy się wzbraniać od naszego jednostkowego udziału w walce z HIV, będzie to prawdą każdego dnia każdego roku, a nie tylko pierwszego grudnia.

 

9 SPOSOBÓW NA POWSTRZYMANIE HIV I SEROFOBII

  1. Znaj swój status. W ten sposób dbasz o siebie i innych.
  2. Zapoznaj się z podstawami przenoszenia i zapobiegania HIV (PrEP, PEP, gumki, regularne badania i zasada Niewykrywalny = Niezakaźny).
  3. Pomyśl, zanim powiesz. Od lat 80. zmieniły się fakty – czas na zmianę słownictwa. Zamiast pytać „Jesteś czysty/zdrowy?”, zapytaj: „Możemy porozmawiać o zdrowym seksie?”.
  4. Opowiadaj się za rzetelną edukacją seksualną w szkołach. Nic lepiej nie przygotuje młodych ludzi do świadomego życia seksualnego.
  5. Wspieraj najbardziej narażonych: LGBTIA, kobiety, mniejszości etniczne, pracowników seksualnych i osoby używające narkotyków.
  6. Wspomagaj pionierów. Wspieraj organizacje charytatywne. Czytaj magazyny. Dziel się materiałami od aktywistów.
  7. Sprzeciwiaj się ustawodawstwu opresjonującemu osoby żyjące z HIV, które na całym świecie (włącznie z Polską) są prześladowane, odrzucane, dyskryminowane i kryminalizowane.
  8. Bądź sojusznikiem/sojuszniczką. Wspieraj osoby żyjące z HIV. Sprzeciwiaj się serofobii.
  9. Pomyśl o własnym aktywizmie HIV. Potrzebujemy cię!

 

Tekst z nr 88/11-12 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.