Chemsex

Co powinniśmy wiedzieć o chemseksie? Kiedy chemseks staje się problemem? Gdzie udać się po pomoc? Jak redukować szkody? Piszą eksperci MICHAŁ MUSKAŁA i MICHAŁ PAWLĘGA

 

Coraz częściej spotykamy się w naszej społeczności z hasłem „chemseks” (lub krócej: chems). Zwykle – w kontekście zagrożenia, przemocy, przedawkowania; czegoś, co jest bardzo niebezpieczne i podlega jednoznacznej krytycznej ocenie moralnej. Wiele z tych opinii mija się z prawdą, wiele krążących informacji jest nieprawdziwych – za to rozbudzają strach, wstyd i stygmatyzują użytkowników. To z kolei prowadzi do wykluczania społecznego i tabu. Tym artykułem chcemy zaprosić Was do debaty na temat chemseksu. Debaty, opierającej się na praktyce i wiedzy, a nie plotkach i domniemaniach, opierającej się na trosce, a nie budującej lęki i uprzedzenia. Debaty, w której wspólnie zastanowimy się, co można zrobić, by zachęcać ludzi do dbania o siebie i swoje zdrowie. Dzielimy się poniżej kilkuletnim doświadczeniem pracy na rzecz osób z naszej społeczności „używających chemseksu”, czyli mówiąc najprościej, mających (w wielu przypadkach wcale nie tak często!) seks pod wpływem substancji psychoaktywnych o specyficznym działaniu.

Co to jest chemseks?

Chemseksem określamy używanie specyficznych substancji (narkotyków i/lub nowych narkotyków, dawniej zwanych dopalaczami) przed lub w trakcie kontaktu seksualnego, najczęściej przez gejów, biseksualnych mężczyzn i innych mężczyzn, określających się inaczej, ale mających kontakty seksualne z mężczyznami. Tymi substancjami są przede wszystkim katynony (często mylnie określane jako „mefedron”) i GHB/GBL (nazywane „kroplami”), rzadziej metamfetamina, ketamina, kokaina i MDMA. Dlaczego wykorzystywane są akurat te substancje? Wynika to ze sposobu działania większości z nich: zwiększać mogą towarzyskość, dawać poczucie przypływu energii fizycznej i seksualnej, poprawiać poczucie pewności siebie. Ich działanie powoduje stan, w którym wiele osób czerpie większą radość z bliskości seksualnej. Kto nie chce podczas tych szczególnych chwil być zrelaksowany, pewny siebie i mieć dużo energii? Czy chemseks to fenomen, który dotyczy wyłącznie społeczności LGBTIA? Oczywiście, że nie! Seks pod wpływem substancji psychoaktywnych nie jest zależny od orientacji seksualnej czy tożsamości płciowej, choć prawdopodobnie dużo rzadziej podejmują go heteronormatywne osoby cispłciowe. Dostępne badania pokazują, że najczęściej praktykowany jest właśnie przez gejów i biseksualnych mężczyzn. Dlaczego?

Po co geje i biseksualni mężczyźni mają chemseks?

Podobnie jak w przypadku prób wytłumaczenia dowolnego zjawiska społecznego, nie ma na to pytanie jednej i prostej odpowiedzi. Czasami powód jest prozaiczny: partner zaproponował użycie substancji i ktoś się zgodził na ich przyjęcie. Mógł na przykład sprawdzić, że to nie dla niego – i więcej nie chcieć seksu na chemii. Wspólna dla większości użytkowników jest chęć zwiększenia doznań związanych z kontaktem seksualnym. Nie jest to jednak jedyna przyczyna, są też inne, bardziej złożone. Pewnej części użytkowników chemseks pozwala na odcięcie się od negatywnych myśli na temat seksu z innymi mężczyznami i związanego z nim poczucia winy. Dokładać się do tego może, rosnąca w polskim społeczeństwie, homofobia i związane z nią doświadczanie przemocy (fizycznej, psychicznej czy symbolicznej), a także stres związany z zagrożeniem nią. W efekcie geje i biseksualni mężczyźni często doświadczają wysokiego poziomu stresu, związanego z przeżywaniem swej orientacji, a także mają wiele negatywnych przekonań na jej temat, roli seksualności w ich życiu, a także oceny moralnej, dotyczącej kontaktów seksualnych między mężczyznami. Trudno jest czerpać radość z seksualnej bliskości z innym człowiekiem, odczuwając jednocześnie napięcie i wyrzuty sumienia. W takiej sytuacji mefedron, krople itd. powodują krótkotrwałe, ale szybkie i mocne zagłuszenie tego autohomofoba, którego niektórzy z nas mają w sobie. Można jednak pomyśleć: chwileczkę, przecież coraz więcej gejów i mężczyzn bi akceptuje siebie, są wyoutowani i nie czują, że ich orientacja jest z definicji zła. Racja – ale z drugiej strony dosięgać może ich coś innego – (wszech)obecne w społeczności oczekiwania, dotyczące atrakcyjności. Wystarczy zajrzeć na strony z filmami porno czy odwiedzić aplikacje randkowe – jesteś młody, przystojny, ładnie zbudowany, umięśniony, masz fajne tatuaże, dobre ubrania, pokaźnego penisa? OK – wpisujesz się w kanon gejowskiej atrakcyjności. Minąłeś 30-tkę już jakiś czas temu, twoje ciało nie jest młode, figura już nie ta, a na dodatek sam siebie uważasz za mało atrakcyjnego? Sorry – nie pasujesz do kanonu, nie licz na podryw. Uwikłanie w takie myślenie może wpływać na obniżenie pewności siebie, wywoływać napięcie towarzyszące próbom poznania kogoś czy podjęcia kontaktu seksualnego. W takiej sytuacji, by ograniczyć te mało przyjemne odczucia, decydują się na użycie substancji. Ponownie – szybko (choć nie na długo) – odcinają one od negatywnych myśli i poprawiają myślenie o sobie. I trzecia grupa użytkowników: najczęściej młodzi mężczyźni, którzy od niedawna są aktywni seksualnie. Ich „pierwszy raz” z innym chłopakiem odbył się pod wpływem substancji. Poznali kogoś, umówili się na randkę, która skończyła się seksem, w trakcie którego partner używał chemii, więc oni też. Chcąc zaangażować się w bliższą relację, poczuć się dorosłymi lub nie umiejąc odmówić – także wzięli. Później poznawali innych facetów, którzy także podczas seksu używali substancji. W efekcie nawet nie wyobrażają sobie seksu na trzeźwo. Zdarza się, że ktoś próbuje chemseksu i uznaje, że to nie dla niego, inni mają chemseks od czasu do czasu, na przykład kilka razy w roku i traktują jako urozmaicenie życia seksualnego. Zdarza się również tak, że chemseks sprawia tak dużą przyjemność, że z czasem coraz trudniej jest z niego zrezygnować. W takiej sytuacji używanie może stać się problemowe lub przejść w uzależnienie.

Kiedyś chemseksu nie było?

Prawdopodobnie był, ale nie opisywano go jako chemseks – pojęciem tym zaczęto posługiwać się około 10 lat temu w Wielkiej Brytanii. Jak to się więc stało, że chociaż seks między mężczyznami, homofobia i substancje stymulujące są obecne od długiego czasu, to w ostatnich latach przybyć mogło ludzi uprawiających chemseks? Ano pojawiły się nowe, łatwiejsze niż kiedyś sposoby poznawania partnerów (aplikacje geolokalizacyjne, portale randkowe), na rynku pojawiły się także nowe substancje (tzw. nowe narkotyki, kiedyś określane jako dopalacze), które dzięki technologii łatwiej jest kupić. Do nowej sytuacji przyczyniać się może również fakt, że w naszej społeczności coraz mocniej akcentowane są oczekiwania dotyczące gejowskiej atrakcyjności, które, jak pokazaliśmy, mogą skłaniać do podejmowania chemseksu. W efekcie skala i częstotliwość używania rośnie.

Ilu facetów uprawia chemseks w Polsce?

Skalę zjawiska próbowano oszacować w ramach Europejskiego Badania Internetowego Mężczyzn Mających Seks z Mężczyznami (EMIS-2017). Wynika z niego, że prawie 10% badanych z Polski używało kiedykolwiek substancji stymulujących (czyli tzw. mefedronu, a także amfetaminy i kokainy) podczas seksu, prawie 7,5% miało takie doświadczenie w ciągu ostatniego roku, a 4,2% badanych w ciągu ostatniego miesiąca. Interpretować te wyniki można tak, że przypuszczalnie nie jest to zjawisko powszechne i większość z użytkowników ma seks pod wpływem substancji stymulujących raczej okazjonalnie. Nie znaczy to jednak, że tematem nie warto się zajmować. Ci, którzy używają (wszystko jedno okazjonalnie czy problemowo), są potencjalnie narażeni na różne związane z tym ryzyka.

A gdy coś pójdzie nie tak?

Używanie każdej substancji psychoaktywnej, w tym alkoholu, niesie za sobą pewne ryzyka, które mogą, ale nie muszą wystąpić. Przedawkowanie alkoholu dla przykładu może powodować wystąpienie tzw. kaca giganta (którego jednak można jakoś przeżyć), ale także utratę przytomności, która potencjalnie stanowi zagrożenie dla życia. Podobnie jest w przypadku chemseksu. Nawet jednorazowe użycie substancji może prowadzić do nieprzyjemnych, a także zagrażających życiu następstw i nie można ich nigdy wykluczyć. Pracując w oparciu o model redukcji szkód, wymieniamy kilka sposobów, które mogą zmniejszyć prawdopodobieństwo tego, że coś „pójdzie nie tak”:

  • Znaj osobę, od której kupujesz substancje – zawsze kupuj od kogoś, komu ufasz i kto wie, co sprzedaje;
  • Nie przyjmuj sam – jeżeli przedawkujesz albo będziesz mieć tzw. złą podróż (bad trip, bad experience) możesz wymagać pomocy;
  • Partie substancji mogą się od siebie różnić – przyjmij na początek małą dawkę nowej partii, by uniknąć przedawkowania;
  • Pamiętaj o zabezpieczeniu przed infekcjami przenoszonymi drogą płciową – miej przy sobie prezerwatywy i lubrykant, możesz też rozważyć zabezpieczenie PrEP;
  • Jeżeli byłeś narażony na zakażenie HIV, rozważ jak najszybsze (do 72 godzin od zdarzenia) rozpoczęcie terapii poekspozycyjnej (PEP). Dzięki niej maleją szanse, że zakażenie rozwinie się w twoim organizmie;
  • Nie wahaj się dzwonić po pomoc na numer alarmowy 112, gdy zagrożone jest życie twoje lub kogoś z twojego otoczenia.

Najważniejsze: zanim użyjesz, dowiedz się więcej o działaniu danej substancji i metodach jej przyjmowania. Przygotowaliśmy specjalny serwis, gdzie można znaleźć więcej wiarygodnych i rzetelnie opracowanych informacji: www.chemsex.pl.

Problemowe używanie

Z wielu przekazów, pojawiających się w społeczności LGBTIA, w mediach społecznościowych i (czasami) mediach tzw. mainstreamowych wynika, że chemseks zawsze jest problemowy i prowadzi do utraty zdrowia. Tak może, ale nie musi być. Większość osób, które spróbowały kiedykolwiek alkoholu, nie używa go problemowo, część spróbowała raz i uznała, że to nie dla nich. Inni spróbowali, było to dla nich przyjemne doświadczenie i od czasu do czasu wypijają jednego albo i kilka drinków czy kieliszków wina. Niektórzy natomiast stracili kontrolę nad piciem i doświadczają z tego powodu, często również osoby im bliskie, przykrych konsekwencji. Podobnie jest z chemseksem – dla niektórych jest to jednorazowe doświadczenie, dla innych – raz na jakiś czas, niektórym zaś używanie wymyka się spod kontroli. Co może wskazywać na to, że używanie substancji do czy podczas seksu staje się problemowe?

  • Doświadczenie przedawkowania substancji i utraty przytomności po jej użyciu;
  • Doświadczenie nadużycia seksualnego przez kogoś (np. gwałt);
  • Zakażenia infekcjami przenoszonymi drogą płciową (kiła, rzeżączka, chlamydia, HCV czy HIV);
  • Napady lęku, epizody psychotyczne (czyli słyszenie głosów komentujących, dyskutujących lub rozkazujących, które w rzeczywistości nie występują, lub urojenia, np. prześladowcze);
  • Trwale utrzymujący się obniżony nastrój lub stany depresyjne;
  • Problemy ze snem;
  • Rozluźnienie kontaktów z dotychczasowymi znajomymi i zarzucenie zainteresowań czy hobby;
  • Trudność w kontrolowaniu ilości przyjmowanych substancji;
  • Trudność w kontrolowaniu czasu, jaki przeznacza się na chemseks;
  • Obsesyjne korzystanie z aplikacji randkowych, myślenie o seksie i substancjach oraz ich użyciu (kompulsja). Jeżeli lektura tej listy zaniepokoiła cię, być może coś jest na rzeczy. Zajrzyj na stronę www. chemsex.pl i dowiedz się, od czego zacząć. Możesz także skontaktować się z wyspecjalizowaną placówką, zajmującą się pomocą problemowym użytkownikom, lub poradnią leczenia uzależnień w twojej okolicy. Jeżeli podejrzewasz, że przyjaciel, partner czy kolega problemowo uprawia chemseks, możesz pomóc tej osobie w zrobieniu pierwszego kroku. Usilne namawianie go do skorzystania z pomocy może być niezbyt skuteczne. Proponujemy trochę inne rozwiązanie: nazwanie tego, co widzisz, opisanie twoich emocji i zaproponowanie rozwiązania. Możesz na przykład powiedzieć: Widzę, że ostatnio często umawiasz się z kolesiami na chemseks. Martwię się o ciebie i twoje zdrowie. Mam numer telefonu do poradni, w której możesz uzyskać pomoc…

Gdzie po pomoc?

W Warszawie i Wrocławiu działają specjalistyczne poradnie skierowane do ludzi uprawiających chemseks. Oferują anonimowe i bezpłatne wsparcie. Możesz znaleźć w nich poradnictwo indywidualne, terapię uzależnień, warsztaty umożliwiające uczenie się nowego podejścia do seksu i seksualności oraz grupy wsparcia.

Warszawa

Program #cojestbrane, Społeczny Komitet ds. AIDS, ul. Chmielna 4/11, Warszawa, e-mail: [email protected], tel. 506 207 348, www.skaids.org/cojestbrane (zapisy on-line) Program #afterpartyFES, Fundacja Edukacji Społecznej, ul. Nowy Świat 27a/30 (IV piętro), Warszawa, e-mail: [email protected], tel. 577 756 743, www.afterpatyfes.pl

Wrocław

Ośrodek Profilaktyczno-Leczniczy Chorób Zakaźnych i Terapii Uzależnień, ul. Wszystkich Świętych 2, Wrocław, e-mail: [email protected], tel. 71 326 67 30

Tekst z nr 85 / 5-6 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Święta chemia

Tekst: Damian Maliszewski

 

Od autora: W listopadzie 2019 napisał do mnie znajomy dziennikarz: „Zmarł kolejny chłopak. Dlaczego wszyscy się temu bezczynnie przyglądamy?”. Do wiadomości dołączył zdjęcie kolejnej ofiary. Nie zastanawiałem się długo. Od listopada do końca lutego miałem okazję usłyszeć wiele historii osób uzależnionych od chemseksu. Wybrałem kilku bohaterów. „Święta chemia” to seria trzech reportaży opartych na rozmowach z osobami, których życie zostało wywrócone do góry nogami z powodu połączenia seksu z narkotykami. Teksty będą publikowane w kolejnych wydaniach „Repliki”. Pierwszy z nich to wynik rozmowy z 35-letnim Marcinem z Wrocławia. Spotkaliśmy się w jednej z warszawskich restauracji. Nie musiałem zadawać pytań – wyszedł więc z tego monolog. Marcin mówił, czasami łamał mu się głos. „Chciałbym, aby moja historia uratowała komuś życie”.  

 

Marcin: Wieczorami oglądaliśmy filmy, najczęściej komedie. To ja namówiłem Kamila, żeby wprowadził się do mnie po trzech miesiącach randkowania. Bez przerwy powtarzał, że mnie kocha. I jak się po latach okazało, on jedyny kochał naprawdę.

Zawsze mi się wydawało, że na miłość trzeba sobie zasłużyć. Miłość, którą otrzymuje się po prostu i za darmo, jest nudna i nie może mieć dużej wartości. Tak mi się wydawało.

Dawniej zabiegałem o miłość mamy. Rywalizowałem z ojcem alkoholikiem i seksoholikiem, który ciągle mamę zdradzał. Gdy mu setny raz wybaczała, setny raz czułem, że ją tracę i setny raz stawałem z ojcem na ringu. Kiedy pił, zdradzał, na chwilę wygrywałem. Mama była wtedy moja. Miałem 5, 10, później naście lat. Byłem dzieckiem.

Kamil mnie nie odrzucał. Nie musiałem z nikim rywalizować, ani o nic walczyć. I nie mogłem tego znieść. Zacząłem go zdradzać. Wyspecjalizowałem się w kłamstwach. Stałem się moim własnym ojcem. Jedyne, co mnie od ojca odróżniało, to brak agresji. Zawsze bałem się przemocy. Kamil był jak moja matka. Kochał i wybaczał. Wiedziałem, że go krzywdzę.

Któregoś wieczoru postanowiłem to zakończyć. Męczyliśmy się obydwaj. Po czterech latach związku poprosiłem Kamila aby się wyprowadził. Powiedział, że mnie bardzo kocha, ale szybko sobie kogoś znajdzie, bo nie potrafi być sam. Jak powiedział, tak zrobił.

Romansowałem, chodziłem na randki. Kompulsywny seks wypełniał większość mojego wolnego czasu. Co trzy miesiące robiłem testy na HIV i za każdym razem, gdy wynik był ujemy, wychodziłem z punktu konsultacyjno- diagnostycznego, płakałem i przysięgałem Bogu, że już nigdy nie będę uprawiał seksu bez prezerwatywy.

Był 2013 r. Umówiłem się na seks z jakimś dresem. Przyjechał z czymś białym w woreczku i zapytał, czy chcę. Przez cztery lata związku z Kamilem nie miałem kontaktu z narkotykami, odmówiłem. Bałem się.

Dres wciągał, ja kończyłem pić drugie piwo. Po trzecim dałem się namówić. Wciągnąłem jedną kreskę, drugą, piątą. Zrobiło mi się niedobrze. Zacząłem tracić świadomość. Pamiętam tylko pojedyncze sceny. Zaprosił jakiegoś kolegę. Dali mi coś do wypicia. Z godziny na godzinę w mieszkaniu robiło się coraz tłoczniej. Nie wiem, ilu ich mogło być, może siedmiu? Budziłem się, zasypiałem. Wszyscy na zmianę mnie gwałcili. Byłem bezwładny. Nad ranem zapakowali mnie do samochodu i zawieźli do jakiegoś mieszkania na Ostrowie Tumskim. Tam trwała już grupówka. Na łóżku leżał osiemnastoletni bardzo porobiony chłopak. Nie kontaktował. Ja też niewiele pamiętam. Podali mi chyba GBL, czyli krople. To mocna rzecz. Jest jednak scena, którą pamiętam wyraźnie i to był jedyny moment w moim życiu, kiedy poczułem, że moje ciało zostało do granic splugawione. Leżałem na łóżku, nade mną stało kilku nagich facetów. Uprawiali ze mną seks, masturbowali się. W pewnej chwili któryś z nich włożył mi wielkie dildo do odbytu. Włożył do końca. Ktoś trzymał telefon nad moją głową i nagrywał.

Później film mi się urwał. Nie wiem, co ze mną robili. Nie wiem, jak wróciłem do mieszkania, które wynajmowałem na Krzykach. W mieszkaniu leżałem dwa dni, zupełnie odwodniony, splątany. Myślałem, że to koniec, że umieram. Spałem po 15 minut – zrywało mnie kołatanie serca i napady paniki. W końcu zatelefonowałem do koleżanki lesbijki. Ta zadzwoniła po pogotowie. Zabrali mnie, odratowali. Od razu poprosiłem lekarzy o PEP (leki poekspozycyjne). Wpadłem w histerię, że złapałem HIV. Lekarz nie chciał mi dać. Minęło 48 godzin od tamtej nocy. Mówił, że leki najlepiej przyjąć do 4 godzin od ryzykownego zdarzenia, ale nie później niż 72 godziny. Ubłagałem go. Opowiedziałem, co się stało. Było mi strasznie wstyd. Leki brałem miesiąc i dostałem po nich strasznej biegunki.

Po tej sytuacji chciałem o wszystkim zapomnieć, ale wspomnienie tamtej nocy prześladowało mnie właściwie codziennie. Postanowiłem rzucić pracę w banku i zrezygnowałem z wynajmowanego mieszkania. Zdecydowałem się wrócić do rodzinnego domu na wieś pod Wrocławiem.

Przez kilka miesięcy z nikim się nie spotykałem, ale zauważyłem, że zaczynam odczuwać jakiś brak. Mimo tej wrocławskiej traumy, organizm domagał się seksu i narkotyków. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć. Czasami masturbowałem się i fantazjowałem, próbując sobie przypomnieć coś przyjemnego z tamtej strasznej nocy.

Później umówiłem się z takim jednym Piotrem. Przyleciał z Londynu do Wrocławia na kilka dni. Miał ze sobą ecstasy i czysty kryształ (metaamfetamina) z Holandii. I byłbym nieuczciwy, gdybym powiedział, że tamta impreza była zła. Okazała się jedną z najlepszych, jakie miałem, a jednocześnie najtragiczniejszą w skutkach. Narkotyki wysadziły mnie w kosmos. Lewitowałem. Znowu było nas kilku. Seks był wspaniały. Nad ranem wpadł jakiś facet. Rozebrał się, położył obok mnie i wszedł we mnie. Podniecała mnie myśl, że robimy to bez prezerwatywy i chciałem, żeby skończył w środku. Zrobił to. Impreza się skończyła.

Jakieś trzy tygodnie później zachorowałem. Myślałem, że to grypa. Bolały mnie wszystkie mięśnie i stawy. Miałem gorączkę. Prawie dwa tygodnie leżałem w łóżku. Rodzice nie wiedzieli, co się dzieje. Ojciec ciągle dopytywał. Czułem, że stało się to, czego całe dorosłe życie tak bardzo się obawiałem.

Gdy infekcja ustała, zacząłem się przygotowywać do wyprowadzki za granicę. Wymyśliłem sobie, że jak polecę do Norwegii, to wszystko się ułoży. Zapomnę o traumie. W Norwegii mieszkałem ponad rok. Tam nie było czasu na imprezy, ani nie było też gdzie imprezować. Ciężko pracowałem w przetwórni ryb, ale z dnia na dzień coraz gorzej się czułem. Traciłem na wadze, zacząłem mieć różne infekcje, opryszczki, przeziębienia, grzybice. Zmieniło mi się spojrzenie. Pamiętam, że gdy patrzyłem w lustro, moje oczy nie były już w stu procentach moje. Coś w nich było innego.

Zamówiłem z internetu test na HIV, taki do zbadania śliny. Wynik wyszedł pozytywny. Nie poszedłem do żadnej kliniki. Bałem się, że trafi ę na jakąś specjalną listę, do jakiejś bazy i że mnie z tej Norwegii wyrzucą. W Norwegii nie zostałem jednak długo. Wiedząc, że jestem chory, wróciłem do Polski, do domu rodzinnego. Kilka dni później pojechałem do Wrocławia i powtórzyłem test – pozytywny. Nie załamałem się. To dziwne, ale poczułem ulgę. Ulgę, że już nie będę musiał czekać na wyniki. Nie trzeba będzie obiecywać Bogu, że już się będę zabezpieczał. Miałem sporo czasu na to, by pogodzić się z faktem, że mam HIV.

Nikomu o HIV nie powiedziałem. Od razu rozpocząłem leczenie. Życie toczyło się dalej. Leki spowodowały, że wirus stał się niewykrywalny, więc nie mogłem nikogo zakazić. To zdjęło ze mnie na pewno jakiś wewnętrzny ciężar.

Imprezowałem nadal. Jeździłem do różnych miast. Na orgiach czasami pojawiali się faceci, którzy mieli żony i dzieci. Każdy chciał się z nimi zabawić. Opowiadali o grupówkach dla heteryków. O imprezach dla swingersów. Też na chemii i też bez zabezpieczeń. Wpadali na gejowskie, bo jak mówili: „U was jest inaczej, ciekawiej, czulej”. Któryś kiedyś powiedział „Pornobiznesu, seks zabawek, narkotyków nie wymyślili przecież geje. Wymyślili ludzie. Różni ludzie. My wymyśliliśmy.”

Po chemii wszyscy się sobie podobali i mieli do siebie bezgraniczne zaufanie. „Jesteś piękny”, „Masz pięknego kutasa”, „Chciałbym mieć takie ciało, jak ty”. Kto otrzymywał komplement, czuł się atrakcyjny i potrzebny. Panowie chętnie opowiadali o swoim życiu. Najczęściej jednak mówiło się o tym, kto się z kim wcześniej dymał. Tutaj nigdy nie było dyskrecji.

Puszczały hamulce. Celem nadrzędnym każdej imprezy był nowy kutas, więc właściwie tego seksu było niewiele. Wszyscy siedzieli z telefonami w dłoniach i szukali na Grindrze nowych ciał. Nie ludzi, nie osobowości, nawet nie twarzy, ale ciał. Po narkotykach wielu chłopakom włącza się szukanie. Szukanie filmów porno, spermy, szukanie nowej dziury. Przesuwają kompulsywnie palcem po ekranie telefonu i przeglądają kolejne profile. Ludzie są wtedy w jakimś zawieszeniu. Zamykają się w swoim świecie. Niektórzy nawet nie wiedzą, że od kilku godzin siedzą z telefonem w ręku i w ogóle się nie bawią.

Narkotyków nie pokazali mi geje. Pierwszy raz poczęstowała mnie Ania, przyjaciółka z Warszawy. Rozsypała na stole kokainę i powiedziała „Weź, świetnie się poczujesz, będzie miło.”

Kilka miesięcy po powrocie z Norwegii pojechałem na kilka dni do Warszawy. Ania przedstawiła mnie swojemu koledze didżejowi. Robert był singlem. W trakcie jednego z suto zasypanych kokainą wieczorów u niej, zapytał mnie, czy mógłbym się do niego wprowadzić na dwa tygodnie. Leciał na jakiś festiwal do Azji, nie miał z kim zostawić psa. Zgodziłem się. W pakiecie było jedzenie pudełkowe, pieniądze na życie i kokaina bez limitu. Ćpałem, umawiałem się z chłopakami, oglądałem porno. Po dwóch tygodniach wrócił i zaproponował, żebym został jeszcze tydzień. Musiał wyjechać do Niemiec. Zacząłem u niego pomieszkiwać. Gdy wracał, imprezował. Rozsypywał na stole kilka grubych kresek i częstował. Nie chciałem. Narkotyki kojarzyły mi się z seksem. Nie z rozmową i dotrzymywaniem towarzystwa. Wiele razy nalegał. Gdy odmawiałem, sięgał po telefon i zapraszał panienki. Zawsze szczupłe, w typie modelki, takie do trzydziestki. Co wieczór inna. Ja spałem w swoim pokoju, on dymał panny obok w sypialni. Uchylał drzwi. Lubił, gdy słuchałem jak dochodzi. Którejś nocy naliczyłem 5 orgazmów. Jego orgazmów. Panienki nigdy nie dochodziły. Przynajmniej nie zauważyłem.

Czasami budził się rano, wchodził do mnie i pytał, kto leży w jego łóżku, żebym mu przypomniał imię. Wieczorem uprawiał seks z brunetką. Rano budził się obok blondynki. Tak wyglądało jego życie. Tak wyglądało nasze życie. Nie uprawiał seksu bez dragów. Nie potrafił. Z tych kilkuset kobiet, które przeleciał przez cztery lata, wszystkie zaliczał po kokainie ecstasy i alkoholu. Mefedronu nie kupował. Za długi zjazd – mówił. Po kokainie zjazdu nie odczuwał.

W moje trzydzieste urodziny Ania zaproponowała, żebym przyjechał do jej mieszkania do Warszawy i zaczekał aż wróci następnego dnia z Krakowa. Klucze zostawiła mi u sąsiadki. Mieliśmy świętować. Około południa napisała wiadomość: „W szufl adzie pod telewizorem schowałam dla ciebie prezent urodzinowy.” Niestety, zostawiła dwa gramy. Włączyłem porno, zacząłem się masturbować i wciągać. Z narkotykami jest tak, że im więcej się bierze, tym słabiej działają. Wtedy traci się poczucie czasu i przestrzeni. Chce się jeszcze więcej, bo nie działa. A więcej oznacza śmierć. W nocy bardzo źle się poczułem. Zorientowałem się, że zużyłem całe dwa opakowania. Serce waliło mi jak młot. Dostałem oczopląsu. W panice zadzwoniłem po pogotowie. Zabrali mnie w ciężkim stanie. W karetce lekarz mówił, że nerki nie pracują i że w szpitalu zrobią mi testy na obecność narkotyków. Przestraszyłem się. Zaraz po przyjeździe do szpitala uciekłem z izby przyjęć. Błąkałem się po mieście. Wiedziałem tylko, że muszę wypić minimum dwa litry wody i szybko wysikać z siebie ten cały syf. Nie do końca pamiętam, jak trafi łem do domu. To był koszmar. Bardzo się bałem. Ania przyjechała następnego dnia. Zobaczyła mnie półprzytomnego na łóżku i od razu zawiozła do prywatnej kliniki. Podpięli mi kroplówkę i podali jakieś leki. W klinice leżałem trzy dni. Zabrała mnie w końcu do domu. Robiła mi śniadania, obiady i kolacje. Opiekowała się jak ukochanym synem. Mówiłem jej, że nie mogę już tego brać, że mnie to przerasta.

Doszedłem do siebie i po tygodniu wróciłem pod Wrocław. Za miesiąc znowu przyjechałem do Warszawy, tym razem na urodziny didżeja. Najpierw poczęstowała mnie Ania, później do wciągnięcia zmusił Robert. I wtedy do mnie dotarło, że umieram. Zrozumiałem, że uzależnili mnie od siebie, bo nie chcą być samotni. Chcą, żeby ktoś obok nich był. Wtedy, gdy wracają do domu. Gdy budzą się po całonocnej imprezie. Gdy im smutno na zjeździe. Narkotyki stały się dla nich synonimem miłości i sposobem na przywiązanie drugiej osoby. Tak miłość okazywali sobie i ludziom. Dzięki swojej hojności chcieli być lubiani.

Im więcej było imprez, tym jaśniej zacząłem rozumieć, że ten cały chemsex to historia o poszukiwaniu. Uwagi, zainteresowania, ciepła, dobrych słów i przyjemności. Ludzie najczęściej próbują znaleźć to, co utracili w dzieciństwie, albo to, czego im nigdy w tym dzieciństwie nie dano. To nie jest historia o złych i zepsutych pedałach, którzy zamiast mózgu, mają w głowie pulsującego penisa.

W latach 80. gejów dziesiątkowało AIDS, dziś problemem numer jeden jest chemseks. Co kilka miesięcy dostaję na Messengerze link do czyjegoś profilu na Facebooku, na którym jest zdjęcie chłopaka, a pod zdjęciem napis „In memoriam”. I słyszę, że zmarł na grupówce. Przez cztery lata naliczyłem 15 zgonów. Większość zmarła przed trzydziestką.

Niektórzy z chemseksem mieli styczność naprawdę tylko raz, dwa razy. Mieli po prostu pecha. Nigdy przecież nie wiadomo, co jest w woreczku, co sprzedaje diler i jak człowiek zareaguje na GBL, czyli krople. Krople to największe gówno. One najczęściej zabijają, zwłaszcza w połączeniu z viagrą i poppersem. Serce nie wytrzymuje. Po podaniu kropli najłatwiej kogoś zgwałcić. I mnie wiele razy przez sen gwałcono. Dowiadywałem się po obudzeniu, albo nie dowiadywałem się nigdy. Często krwawiłem, więc mogłem się tylko domyślać.

Po wszystkim, co się wydarzyło, zerwałem stare przyjaźnie i znajomości. Pożegnałem się z Anią i Robertem. Przeprowadziłem się do Warszawy po to, by pójść na terapię. Terapia zaczęła zmieniać wszystko. Fundacja Edukacji Społecznej i projekt „After Party” najprawdopodobniej uratowały mi życie. Gdy przeczytałem artykuł o tym, że wiceminister Kaleta zaatakował FES m.in. za „promowanie dewiacji seksualnych”, byłem wstrząśnięty. Są politycy, którzy mają tak złą wolę, że chcą zaszkodzić tym, którzy ostatkiem sił próbują się ratować. Zamiast uruchomić jakiś ogólnokrajowy program terapeutyczny, chcą zniszczyć jedną z niewielu placówek w Polsce z bezpłatną terapią uzależnienia od chemseksu. Swym bezdusznym działaniem skazują wielu ludzi na śmierć.

Uzależnienie od chemseksu to straszna choroba. Jak ktoś jest uzależniony tylko od narkotyków, zawsze można go próbować od nich odizolować. Ale seksualność nosi się w sobie, nie sposób od niej uciec. Można jedynie wspomóc się lekami obniżającymi libido i mądrą terapią. Byłem kiedyś szczęśliwy, tylko wtedy nie wiedziałem, że jestem. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę. Bardzo tęsknię za Kamilem. On od kilku lat jest w związku z Jakubem. Wiem, że jest im ze sobą dobrze.  

 

Od autora: Marcin od 8 miesięcy jest w terapii dla uzależnionych od chemseksu. Mówi, że człowiek ma szansę wyjść z nałogu dopiero wtedy, gdy zaakceptuje, że jest wobec niego bezsilny. Od kilku miesięcy bierze leki antydepresyjne i zmniejszające libido. W trakcie rozmowy wielokrotnie podkreślił, że dopiero teraz zaczyna odczuwać szczęście: „Trafiłem na wspaniałą terapeutkę, która uratowała mi życie. Wybaczyłem rodzicom. Poprawiły mi się relacje z ojcem. Nie imprezuję. Gdy przyjdzie czas odstawienia leków, wtedy będę zupełnie innym, nowym, potrafiącym okazać sobie miłość człowiekiem”. Michał Muskała i Michał Pawlęga ze Społecznego Komitetu ds. AIDS, w artykule „Chemsex – próba zdefiniowania zjawiska w Polsce”, oceniają, że uzależnienie od chemseksu może dotyczyć ok. 50 tys. homoseksualnych mężczyzn. Kompleksowo uzależnionymi od chemseksu zajmuje się wspomniana przez Marcina Fundacja Edukacji Społecznej w ramach projektu „After Party” – potwierdza to prezeska FES Magdalena Ankiersztejn-Bartczak. Mają w tej chwili pod opieką 35 osób. Projekt jest finansowany z Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy. Informacje można też znaleźć na stronie meskiebranie.pl. W zakładce „mapa placówek” znajduje się baza ośrodków i gabinetów terapeutycznych w całej Polsce, w których można uzyskać profesjonalną pomoc. I jeszcze jedno: wśród osób hetero popularniejszym stymulantem seksu jest kokaina – tyle, że seks na koce rzadziej nazywa się „chemseksem” – ale to też jest chemseks.

Damian Maliszewski – publicysta, muzyk, influencer W następnym numerze „Replika” będzie kontynuowała cykl o chemseksie i zamieści mój wywiad z parą uzależnionych chłopaków.

 

Tekst z nr 84/3-4 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Mężczyźni, używki i ja

Z JACKIEM PONIEDZIAŁKIEM o przygodnym podrywie i o trzech poważnych związkach, o alkoholu i o narkotykach, o wstydzie i o wolności, o nowej książce i o nowym spektaklu oraz o Redbadzie Klynstrze, Janie Peszku i o Korze, rozmawia Mariusz Kurc

 

Foto: Monika Stolarska

 

„Moje trzy prawdziwe związki sam zniszczyłem: pierwszy naiwnością, drugi niewiernością, trzeci nadmiernym, bezbronnym zaangażowaniem”. To cytat z twojego „(Nie)Dziennika”. Po lekturze całości miałem wrażenie, że jesteś dla siebie zbyt surowy. Nadmierne, bezbronne zaangażowanie? Co to za zarzut?

Ciekawe – nie jesteś pierwszą osobą, która mówi, że jestem dla siebie zbyt surowy. Niestety, każda miłość to jest trochę gra – nie w tym sensie, że się kłamie czy udaje, tylko że to jest jakby partia szachów. W tym konkretnym przypadku to był piękny, intymny i namiętny związek. Partner, którego w książce nazywam Pytią, to wspaniały chłopak, miał połowę moich lat. Poznałem go w 2015 r. – miałem 50, a on 25 i już sama ta różnica stanowiła potencjalny obszar konfliktów. To naturalne, że on potrzebował nowych doświadczeń, „wyszaleć się” – a ja byłem tak potwornie zakochany, że z trudem przyjmowałem choćby rozmowy na temat innych mężczyzn. Dopadały mnie lęki, frustracje – i oczywiście to mogło go tłamsić. W końcu uwolnił się, rozstanie nastąpiło z jego inicjatywy. To był jego pierwszy dłuższy związek, trwał dwa lata. Dziś mam świadomość, że mogłem tego rozstania uniknąć, gdybym umiał zapanować nad swoim lękiem, który zresztą teraz „przerabiam” na terapii. Bo terapia uzależnień nie jest tylko o tym, że mam problem z piciem czy ćpaniem, dotyczy wszystkich aspektów życia.

Zaraz o nią zapytam, a tymczasem – stawiamy kropkę nad „i”, jeśli chodzi o twój związek z Krzysztofem Warlikowskim?

W jakim sensie „kropkę nad i”? Przecież piszę o nim w książce.

Ale piszesz „Krzysiek” – teoretycznie można nie wiedzieć, o którego Krzyśka chodzi.

(śmiech) Nie no, jasne, wszyscy chyba i tak wiedzą.

Ten związek „zniszczyłeś niewiernością”?

Tak.

To był twój najdłuższy związek, prawda?

16 lat.

Niewierność? Jakie dziś masz podejście do otwartych związków?

Otwarte! Jestem bardzo za. Krzysiek mi wybaczył, tylko problem polegał na tym, że kłamałem. Gdybym umiał porozmawiać szczerze… Ale nie umiałem. Wydawało mi się, że jak będę milczał lub kłamał, to mniej będę go ranił, a było odwrotnie.

Nie jest znów tak. że trochę się samobiczujesz? Ile miałeś lat, gdy się poznaliście?

24. Wchodziłem właśnie w dorosłe życie, zaczynałem karierę, a gdy się rozstawaliśmy, byłem ponad 40-letnim starym koniem. Zachowywałem się nieraz jak głupek i tchórz. Ty nazywasz to samobiczowaniem się, nie wiem, może to raczej skonfrontowanie się z prawdą.

24 lata miałeś w roku…

…1989.

Jaki mogliście mieć wtedy wzorzec męsko-męskiego związku? Żaden. Działaliście po omacku.

Ale ja jednak wiedziałem, że robię źle.

Mamy w „Replice” pary gejów młodszych i trochę starszych – i sam słyszałem, jak starsza para pytą tych młodszych: „A rozmawialiście o otworzeniu związku?”. Nikt nikogo do niczego nie namawiał, ale przynajmniej ci młodzi mają świadomość, że jest taka opcja.

OK. Ale jednak to ja jego zdradzałem, a on mnie nie. Nasz związek mógłby trwać do dziś, tylko ja go skrzywdziłem, on wpadł w depresję, to zostawiło jakieś rany. Dziś, i już od lat, jesteśmy przyjaciółmi – czuli dla siebie, łagodni, lojalni, dobrzy, wyrozumiali – to jest wielka wartość. Można pozostawać w bliskiej relacji bez seksu.

A ten trzeci związek, który „zniszczyłeś naiwnością”?

Może tu rzeczywiście za mocno napisałem? To było w czasach studenckich, on był z ASP.

Ten piękny brunet?

Skąd wiesz?

Piszesz o pięknym brunecie z ASP.

A no tak (śmiech) – to ten. Prowadził podwójne życie – był ze mną i jak się później okazało, jeszcze z drugim chłopakiem. Co więcej, tamten był „tym ważniejszym”, a ja przez dwa lata niczego nie podejrzewałem.

To znów kwestia otwartych związków, tego, by szczerze ze sobą porozmawiać, zamiast zakładać z góry monogamię.

To, co mówisz o tych młodych gejach u was – daje do myślenia. To też ma pewien związek z trwającym wciąż strajkiem kobiet, na którym ja widzę – bo oczywiście też chodzę na te demonstracje – mnóstwo tęczowych flag. To nie tak, że tylko ten wysoki piękny Linus Lewandowski tam ciągle przychodzi – mnóstwo tęczowych ludzi uczestniczy w tych protestach. Mam wrażenie, że teraz, 50 lat po Zachodzie, odbywa się u nas coś w rodzaju rewolucji seksualnej. Nie tylko z powodu morderczego uścisku kościelnych fanatyków, ale też z powodu tej naszej „powszedniej” hipokryzji. W PiS-ie nie wszyscy są fanatykami, ale co z tego, że przynajmniej część z nich to cynicy, którzy nie wierzą w to, co mówią, skoro oni tak samo niszczą tkankę społeczną, niszczą wszelkie obszary wolności. Polska jest przeżarta hipokryzją nie tylko kościółkową. I jeśli tego nie przełamiemy, nie wyjdziemy jako społeczeństwo na prostą.

W tej rewolucji nie tylko młodzi uczestniczą. Ty też – jesteś 55-letnim gejem, właśnie wydałeś książkę, w której bez ogródek wyjawiasz, że pijesz, ćpasz i ruchasz się na prawo i lewo, co zresztą bardzo fajnie i dowcipnie opisujesz. W „(Nie)Dzienniku” może się przejrzeć wielu gejów w średnim wieku, a młodzi, którym się wydaje, że 50-letni człowiek dawno już przestał uprawiać seks, też się czegoś nauczą.

(wybucha śmiechem)

Zresztą tu też mam do ciebie sprawę – o aplikacji randkowej, przez którą umawiasz się na seks, piszesz „kurwidołek” – znów samobiczowanie?

Nie, no daj spokój, to jest żart! (śmiech) Poza tym, ja z Grindra korzystam tylko za granicą, w Polsce już od dawna nie. Nie ma co kryć, 90% ludzi tam chce seksu już, teraz, zaraz. Spora część jest na chemii i możesz o 4 rano nagle trafi ć na jakąś grupówkę, oczywiście bareback. Ale znam też osoby, które znalazły tam miłość.

Jesteś singlem, możesz uprawiać seks z kim chcesz i ile razy chcesz. Możesz mieć 1000 partnerów albo i 2 tysiące.

Zależy jaki masz system wartości. Ja rzeczywiście mam taki, który na to pozwala. Lubię promiskuityzm, co tu dużo gadać – lubię seks i lubię wielu partnerów. Jestem dorosłym dzieckiem.

Ale w wielu partnerach nie ma nic złego.

(śmiech) A czy ja mówię, że jest? Choć czasem mnie to męczy, że w moim wieku wciąż nie potrafi ę się ustatkować. Wciąż wybrzydzam, jestem wymagający, nie potrafi ę iść na kompromis. Ten facet może nie ma doskonałego ciała, ale jest bardzo inteligentny – no fajnie, ale jednak podziękuję. A ten jest piękny, ale nie ma osobowości, ma pustkę w głowie – hmm, podziękuję. I tak wybrzydzam i wybrzydzam! Księżniczka jestem i ciągle czekam na księcia. Samego mnie to śmieszy. Chciałbym się ustatkować, ale tylko w teorii, bo jak przychodzi co do czego, to jednak nie. Co to jest? Ten męski instynkt zdobywcy czy co?

I nieraz już lepiej spędzić ten wieczór zupełnie samemu, nie?

Dokładnie.

W 2005 r., tuż po tym, jak nastały rządy PiS-u, wyoutowałeś się publicznie. Wtedy w Polsce wyoutowane osoby można było policzyć na palcach. Wśród aktorów – coming out na początku lat 90. zrobił Marek Barbasiewicz, ale on później już nigdy – i do dziś – na temat swojej homoseksualności się nie wypowiada. Jakby wszedł do szafy z powrotem. Więc ty w teorii byłeś drugi, ale w praktyce pierwszy, udzieliłeś wywiadu do pierwszego numeru „Repliki” i przez ostatnie 15 lat nie robisz uników, stale wypowiadasz się na tematy LGBT i cały czas występujesz, również w produkcjach z wątkami LGBT. Dalej: w 2010 r. wydałeś wywiad-rzekę „Wyjście z cienia” i znów byłeś forpocztą, bo wywiadu-rzeki z polską wyoutowaną osobą LGBT wtedy nie było. Wyjaśniałeś tam szereg podstawowych kwestii na temat bycia gejem. Dziś, w 2021 r. wydajesz „(Nie)Dziennik” i znów jesteś „na czele” – niczego nie próbujesz udowodnić, o żadną akceptację nie prosisz – rzucasz polskiej hipokryzji rękawicę, mówiąc: jestem 55-letnim gejem, gdy nie pracuję, to imprezuję, piję, ćpam i uprawiam przygodny seks.

Bo co mam do stracenia? I dlaczego miałbym to ukrywać? Nie chcę się tu popisywać, jaki to ja jestem szczery i tak dalej, ale wiem, że wszelkie fasady i maski potem i tak opadają, nie chcę się w to bawić, nie widzę w tym sensu. Mnie samego fikcja literacka specjalnie nie pociąga, dużo bardziej biografie.

Dziś homofobia jest może jeszcze większa niż w 2005 r., gdy się outowałeś, ale jednocześnie i ty sam, i my wszyscy jako społeczność, jesteśmy dziś silniejsi. Czy to nie jest tak, że tamten coming out dał ci siłę do tego, by dziś mówić o sobie prawdę również w innych aspektach życia?

Tak. Wolności, którą wtedy zyskałem, na nic bym nie zamienił i masz rację, że ta wolność daje nieprawdopodobną siłę. Moja homoseksualność – i otwartość w tej kwestii – jest już tak nieodłączną częścią mnie i tak bardzo „towarzyszy” mojemu publicznemu funkcjonowaniu – że nie wyobrażam sobie inaczej. Znamy obaj co najmniej kilku bardzo popularnych aktorów, którzy są gejami – i siedzą w szafie, prawda? Nie mam pojęcia dlaczego. 20 lat temu – może to miało jakiś „sens”, ale dziś? Po co? Nie rozumiem tego.

Mnie bycie wyoutowanym daje niesamowity komfort – przychodzę do pracy nad, powiedzmy, nowym filmem, poznaję nową ekipę, nowych ludzi – zaznajamiam się z nimi i często sam zaczynam żartować z własnego pedalstwa. Oni są na początku może trochę zaskoczeni, a potem gratulują mi dystansu. A ja uwielbiam robić sobie z tego jaja albo przeginać się. Grać cioty – kocham. U Krysi Jandy w Och Teatrze w „Weekendzie z R.” grałem takiego mega przegiętego projektanta wnętrz i to było rozkoszne. W każdym razie, jak staję przed widownią, to wiem, że mimo że gram rolę, to staję z całym moim „bagażem” – homoseksualności, używek, skomplikowanych związków, również wstydu i wyzwalania się z niego.

„(Nie)Dziennik” obejmuje 2018 i 2019 rok. To czas, w którym zaczynasz zdawać sobie sprawę z nałogu i idziesz na odwyk. Szczegółowo to opisujesz.

Skończyłem pisać na początku zeszłego roku – tuż przed lockdownem.

Wydobyłeś się z nałogu?

Jestem trzeźwy od roku i trzech miesięcy.

Jak jest?

Lekko nie jest, nie będę ściemniał. W tej izolacji wpadłem w depresję, z której teraz wychodzę, trochę mi pomogło, że przynajmniej miałem w tym czasie fajnego kochanka. Mam dobry lek, antydepresant. Poza tym na szczęście dużo pracuję, ostatnio również na planie filmowym i w serialach.

Zagrałeś też główną rolę w znakomicie przyjętym spektaklu „Powrót do Reims” na podstawie autobiograficznej książki Didiera Eribona (patrz: strona 59). On wyrósł w robotniczej, mocno homofobicznej rodzinie, wyrwał się do Paryża, stał się znanym lewicowym intelektualistą. W „Powrocie…” wraca do korzeni, które kiedyś porzucił, by moc być sobą. Rola wprost wymarzona dla ciebie.

Dzięki. Rzeczywiście są podobieństwa, choć w mojej rodzinie nie było tak otwartej homofobii, jak u Eribona. U mnie za to był wstyd – obezwładniający. Czy wiesz, że jak się wyoutowałem, to moja mama przez tydzień nie wychodziła z domu? Obawiała się spotkania z sąsiadami, z panią z warzywniaka i tak dalej. Było mi jej strasznie żal. Mama była bardzo lękowa – i ten lęk zresztą mi „sprzedała”. A wstyd dostajemy w „prezencie” od homofobii – mamy się wstydzić tego, że jesteśmy sobą. Pamiętam te wyprawy do gejowskiego klubu Hades w moim Krakowie – pełna konspira, dzwonienie domofonem, by cię wpuścili, a gdy wychodziłeś, to rozglądałeś się, czy nie ma kogoś na ulicy. Gejem byłem wtedy tylko dla wąskiego kręgu przyjaciół. Notabene na ten Hades mówiło się Sedes, bo tam było strasznie ślisko, pot się skraplał i leciał z sufitu na płytki dancefloor’u, wszyscy się ślizgali (śmiech). W 1997 r. przeprowadziłem się do Warszawy, bo dostałem angaż w Teatrze Narodowym, moja kariera zaczęła się rozwijać, a poza tym w stolicy – nowy rezerwuar chłopaków do wyrywania (śmiech). Zacząłem chodzić do sauny Galla i do klubu Fantom. Gdy dostałem pierwszą rolę w serialu, to przestałem, bo się wstydziłem – znów ten wstyd.

Zdarza mi się często, że młodzi ludzie piszą do mnie, opisują swoje historie i pytają, jak ja to przeszedłem. U mnie też był dramat i frustracje. Odpowiadam, by poczekali: pierwsze miesiące po wyoutowaniu są okropne, ale potem zaczyna się nowe życie. Ale jeśli rodzina nie jest w stanie cię zrozumieć czy zaakceptować, to pamiętaj – nie możesz być zakładnikiem ich fobii, ich lęków, ich hipokryzji. To jest twoje życie, nie ich.

Skąd pomysł na „(Nie)Dziennik”?

Zacząłem go pisać na potrzeby spektaklu, ale się w końcu nie przydał. Wydawnictwo się zainteresowało i potem zrobił się z tego dziennik. Zapis powrotu do spokojniejszego trybu życia. Bez dopingu. Więc w tej książce robię taki „drugi coming out” – tyle że dotyczący używek, seksu i kryzysów emocjonalnych.

Dla mnie ożywcze jest to, że nie zważasz na to, czy psujesz „dobry wizerunek geja”, czy nie.

Ale w jakim sensie? Przecież każdy gej jest inny. Jak cała reszta populacji. Stereotypy to tylko kalki. Są główną treścią small talków. My możemy mieć problemy z nadużywaniem i możemy ich nie mieć. Używki nie wybierają orientacji swoich ofiar… Moja kariera wygląda jak sinusoida, ale cały czas pracuję, nie straciłem przez wyjście z szafy żadnej poważnej roboty. Może reklamy. Ale i tak się do nich nie nadaję. Jestem jebnięty, to się w reklamie pasty do zębów nie sprzeda. (śmiech) A jeśli coś przez coming out straciłem, to i tak bilans wychodzi na zero, a żyję od 16 lat jak wolny człowiek. Czyli jednak nie na zero, tylko na wielki plus. A skoro już wspomniałeś wcześniej wywiad-rzekę ze mną sprzed 11 lat, to ja pamiętam do dziś, jak się po mnie przejechałeś. Ty jesteś gejem progresywnym, walczącym, a ja tam mówiłem, że opowiadam się za związkami partnerskimi, ale przeciwko małżeństwom (bo mi się wydawały kalką par hetero) i przeciwko adopcji. Nie znałem historii ruchu LGBT, nie studiowałem procesu naszej emancypacji. O tym, kim był Harvey Milk, dowiedziałem się z filmu z Seanem Pennem. Jestem dzieckiem komuny i lat 90. Dziś mam większą wiedzę i zmieniłem poglądy w tych sprawach – jestem za adopcją i za małżeństwami.

Mnie „Wyjście z cienia” bardzo się podobało, krytycznie pisałem tylko właśnie o tych sprawach.

Wiem, ale mnie to ubodło, bo to był strzał z naszej strony. Ale dziś przyznaję ci rację.

Piszesz w „(Nie)Dzienniku” o aktorze Redbadzie Klynstrze, który był częścią waszego zespołu w TR Warszawa, po czym zaczął głosić coraz bardziej nacjonalistyczne, ksenofobiczne i homofobiczne poglądy. Dziś jest zdecydowanie „po tamtej stronie”. Strasznie to smutne i mam wrażenie, że to szerszy problem – że dziś wielu z nas ma swojego Redbada Klynstrę.

(wzdycha) Masz rację, to jest bardzo smutne. Ja w pewnym momencie doszedłem do stwierdzenia, że po prostu nie jestem w stanie z Redbadem wyjść na scenę – a np. spektakl „Krum” tworzyliśmy praktycznie razem. Ten sam Redbad, który wcześniej głosił tak liberalne poglądy, który przyjaźnił się ze mną, który w spektaklu „Zachodnie wybrzeże” wygłaszał monolog do własnego penisa, stojąc kompletnie nago przed widownią – i śmiał się z ludzi, których ta scena bulwersowała, teraz ma usta pełne „prorodzinnego” i nacjonalistycznego bełkotu. Dyrekcja teatru zdecydowała się na zastąpienie go w tym spektaklu. Wtedy Redbad wziął ekipę ze szczujni TVP, stanął przed naszym teatrem i powiedział, że jesteśmy ubeckim teatrem z ubeckimi metodami działania.

Być może jest tu też wątek zawiedzionych ambicji. Wszedł w środowisko fanatyków i nazioli, zaprzyjaźnił się z synem Wildsteina i oni dali mu nową tożsamość, poczuł się przy nim silny, potrzebny. Mnie zaczął mówić, że mam mózg wyprany przez „Gazetę Wyborczą” i TVN, że jestem ślepy i głuchy, mimo że zawsze deklarowałem lewicowe, a nie neoliberalne poglądy. To jest strasznie smutne, ale i trochę groteskowe. Nie do zasypania już. Myślę też, że przykład Redbada dobrze ilustruje głębokość podziału w całym naszym społeczeństwie.

Pamiętam do dziś Redbada, jak prawie 20 lat temu w Teatrze Telewizji grał geja wychowującego z partnerem malutkie dziecko w spektaklu „Beztlenowce”.

Był wspaniały.

To teraz postać, przy której pewnie będziesz miał optymistyczne refleksje – twój profesor ze szkoły teatralnej Jan Peszek. W naszym wywiadzie Peszek dobrze cię wspominał i mówił też, że wstawił się za tobą przy jakimś homofobicznym incydencie.

Miałem szczęście, bo przez pierwsze dwa lata uczył mnie Jan Peszek, a drugie dwa – Krystian Lupa. Super, że miałem styczność z Jankiem w czasach, gdy ta seksualność się w człowieku kształtuje… Nie, źle powiedziałem – ona już była ukształtowana, tylko ja się jej wstydziłem – przez pół pierwszego roku studiów jeszcze miałem dziewczynę, bo „wszyscy mieli”, to ja też. Wariactwo. Peszek oswajał te demony. Mówił: „Ale czym ty się przejmujesz? Zakochasz się w kobiecie, będziesz z kobietą, zakochasz się w mężczyźnie – będziesz z mężczyzną. Ważne, byś to czuł, bo wtedy będziesz wiedział, że żyjesz!”. Była połowa lat 80., a on stwarzał atmosferę normalności i pogodzenia się z własnym ciałem, jego potrzebami. Mieliśmy zajęcia w budynku starego klasztoru i to był dodatkowy smaczek – myśmy tam wyczyniali szaleństwa, a obok co chwila biły dzwony. (śmiech) Janek oswajał nas z nami samymi i pomógł mi przygotować grunt do późniejszego coming outu. I wolności.

Jeszcze chciałbym cię zapytać o Korę, divę uwielbianą przez wielu/e gejów i lesbijek. Miałeś 16 lat, gdy wyszedł debiutancki album Maanamu. Byłeś nie tylko fanem Kory, przyjaźniłeś się z nią, prawda?

Byłem domownikiem u niej. Odrabiałem lekcje z jej synami, jadałem z nią i resztą rodziny, mieszkałem u niej, gdy wyjeżdżali. Ten pierwszy album – powiedzieć, że to było coś nowego to banał. To była petarda energii, orgia wolnej poezji, nieskrępowanej żadnym schematem, i elektryczne gitary z mocnym jebnięciem perkusji. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Poznałem Korę w 1982 r., gdy miałem 17 lat, a Maanam był tuż po nagraniu drugiej płyty – „O!”. Wychodziłem z mojego domu bez wody, łazienki i toalety, i szedłem do jej trzypokojowego mieszkania na parterze w bloku, gdzie pachniało drzewem sandałowym i nierzadko snuł się dym haszyszu. To był inny świat. Nic dziwnego, że przesiadywałem tam dziesiątki godzin. Zresztą zakochałem się trochę w Kamilu Sipowiczu, był niesamowicie piękny. Przez ten dom przewijały się tłumy artystów, tłumaczy, muzyków, pisarzy, aktorów. Kora żyła alternatywnym życiem, była kosmopolitką w samym środku tych naprawdę cebulastych lat 80. To u Kory po raz pierwszy rozmawiałem z obcokrajowcami, to u Kory po raz pierwszy rozmawiałem po angielsku, zawsze mnie namawiała, bym uczył się tego języka. Kora była moją najważniejszą znajomością zanim zacząłem dorosłe życie – sorry za górnolotne słowo, ale była drogowskazem – dzięki niej ja, chłopak z samego dołu społecznej drabiny, kończący zawodówkę, wgrałem sobie żelazne postanowienie, że muszę zostać artystą. Że tylko takie życie, taka kondycja mnie interesuje. A w kwestii gejostwa Kora była wyluzowana. Raz czytała w gazecie jakiś artykuł o AIDS i nagle mówi: „Piszą, że ta choroba atakuje tylko homoseksualistów. Jacku, a z tobą to jak właściwie jest?”. Ja, może 18-letni wtedy, spaliłem raka i zacząłem coś dukać, że nie, mnie to nie dotyczy – tak że ona od razu załapała, że kłamię – nie tylko przed nią, ale też przed samym sobą.

Patrzysz optymistycznie w przyszłość?

Muszę. Teraz chyba się coś zmienia. Idzie nowe pokolenie. I ono sobie nie pozwoli zabrać życia i wolności. Oby!