Jest party i seks – jest praca

Partyworkerzy Lambdy Warszawa Marta Turska Albert Ciastek opowiadają Wojciechowi Kowalikowi o swej pracy w ramach projektu „Bezpieczniejsze związki”

 

foto i opracowanie graficzne: Adam Gut

 

Nauczą, jak prawidłowo założyć prezerwatywę, doradzą, jak bezpiecznie imprezować, podpowiedzą, co zrobić, jeśli mamy za sobą ryzykowny seks. Wielu z was zapewne miało już kontakt z partyworker(k)ami w warszawskich klubach LGBT.

Z jakim problemem w czasie dyżurów stykacie się najczęściej? Marta:

Z tym, jak właściwie założyć prezerwatywę! Na naszym stoisku mamy pokazowe dildo, gadżety i inne materiały, a także zapas gumek do ćwiczenia – i okazuje się, że albo ktoś otwiera opakowanie zębami, albo traktuje prezerwatywę paznokciami, albo zostawia powietrze w pojemniczku – nie wolno tak robić! Uczymy więc – tych młodszych i tych starszych.

Kilka razy w tygodniu w kilkunastu warszawskich klubach przychodzicie, rozkładacie stolik, na nim prezerwatywy dla wszystkich chętnych, ulotki informacyjne. Taka forma dotarcia do ludzi działa?

Albert: Jeśli chcemy coś zmienić w środowisku, trzeba iść tam, gdzie są ludzie – a są w klubach. Trzeba tam się z nimi spotkać, zdjąć stygmatyzację rozmowy o HIV. Ja sam nie lubię siedzieć cały czas za tym stołem, staram się chodzić po klubie i rozmawiać z ludźmi. Nie od razu o wirusie, ale pytam, jak mija wieczór, czy wszystko w porządku, nawiązuję kontakty. Ludzie idą się tam bawić, więc nie jesteśmy nachalni i nie atakujemy kogoś od razu HIV i rzeżączką!

M: Najważniejsze jest znalezienie złotego środka: z jednej strony czuję, że mam pewną misję, chcę jak najwięcej dać z siebie, powiedzieć, ale z drugiej strony muszę pamiętać, po co do klubu przychodzą goście – i muszę to uszanować.

A goście wstydzą się do was podchodzić?

M: Zdarza się, ale ten wstyd mija z upływem wieczoru i ilością wypitych drinków.

Kiedy ten wstyd mija, to o co pytają?

A: Czasem są to zupełnie podstawowe pytania, rozwiewamy wątpliwości typu: czy można zakazić się HIV przez pocałunek czy dotyk? Wyjaśniamy, że nie i przestrzegamy przed możliwymi zachowaniami, przez które można się zakazić. Wręczamy prezerwatywę, lubrykant, ulotkę. Najczęściej młodzi ludzie przychodzą z takimi pytaniami – nie wiedzą wiele o profilaktyce, o samym wirusie.

M: Nadal krążą mity wokół HIV, o których myśleliśmy, że już nie istnieją. A czasem zdarza się, że ktoś nie znalazł nikogo do pogadania na wieczór i podchodzi do nas i opowiada historię swojego życia. Oczywiście słuchamy! A czasem ktoś mówi, że jest zakażony HIV, że była to chwila uniesienia, był pijany, albo naćpany – jeden moment zapomnienia. To niełatwe rozmowy.

Jeśli ktoś przyjdzie z poważnym problemem – na przykład ma za sobą ryzykowny kontakt seksualny?

M: Pytamy jakiego rodzaju był to kontakt – żeby ustalić czy na pewno był ryzykowny, czyli – seks na przykład bez prezerwatywy. Każdy taki kontakt – nieważne czy analny czy oralny – może nieść ryzyko zakażenia. Namawiamy do zrobienia testu. Mówimy, gdzie taki test można w Warszawie zrobić – najczęściej wysyłamy na Chmielną 4. Żeby pomóc takiej osobie w opanowaniu stresu, uspokajamy, że test jest całkowicie anonimowy, opowiadamy, jak wygląda cała procedura, że są tam specjalni doradcy, którzy będą chcieli porozmawiać przed testem i na których pomoc można liczyć, jeśli wynik okaże się pozytywny.

Poza tym, że odpowiadacie na pytania związane ze zdrowiem, seksem, namawiacie też do bezpiecznego imprezowania.

M: Mamy materiały, opowiadamy, jak się zmienia nasza świadomość pod wpływem substancji psychoaktywnych, jak one działają na przykład w połączeniu z alkoholem – możemy stracić wtedy nad sobą kontrolę, puszczają hamulce i robimy rzeczy, których nigdy na trzeźwo byśmy nie zrobili. Podejmujemy ryzykowne kontakty seksualne, możemy paść ofiarą gwałtu. W klubach rozdajemy drinktesty na GHB, potocznie tabletkę gwałtu, i ketaminę, pokazujemy, jak się tego używa. Powtarzam, że wystarczy sekunda, żeby ktoś czegoś dolał do drinka, a kiedy jest się po trzecim piwie to w ogóle nie zwróci się na to uwagi. Dlatego tak ważne jest, żeby nigdy swojego drinka nie zostawiać.

Kiedyś bardzo chcieliśmy kupić alko- i narkogogle, założyć ludziom i kazać im zakładać prezerwatywę na dildo, żeby zobaczyli jakie to trudne po alkoholu czy narkotykach. Niestety, nie mieliśmy na to funduszy.

A nietypowe, trudne sytuacje w waszej pracy?

A: Miałem problem z agresywnym, pijanym klientem baru – krzyczał na nas, zabierał materiały, używał wulgarnych słów. Zaczęło się od upominania, a skończyło na wezwaniu policji. Bywało, że ktoś zaczynał płakać, wpadać w histerię…

M: Ktoś zaczyna opowiadać prywatne, intymne przeżycia – i czasem nie wytrzymuje, pojawiają się łzy.

A: Raz znalazłem się w bardzo trudnej sytuacji, bo podszedł do mnie mężczyzna, który powiedział, że jest zakażony HIV i przychodzi do seks klubu specjalnie zarażać innych. A ja w takiej sytuacji niewiele mogę przecież zrobić! Mogę tylko rozmawiać i przekonywać.

Po takich sytuacjach musicie jakoś odreagować?

M: Regularnie poddajemy się superwizji, w czasie których opowiadamy o najtrudniejszych przeżyciach w naszej pracy.

Wspominacie jeszcze jakieś sytuacje z waszej pracy w klubach?

A: Ja miałem kilka takich sytuacji, z racji tego że jestem mężczyzną i spędzam wieczór w klubie gejowskim… Podrywali cię, Albert, tak?

A: Zdarzało się (uśmiech). Ktoś podchodził, jego ręka lądowała najpierw na moim ramieniu, później na moich plecach, po czym troszeczkę niżej i niżej (uśmiech). W takich sytuacjach wyznaczam granicę: mówię, że jestem przecież w pracy, możemy porozmawiać, ale proszę, aby mnie nie dotykano.

M: Dlatego zawsze jesteśmy we dwójkę, wspieramy się wzajemnie. Czasem zdarza się, że ochroniarz czy barman nie zauważy, że dzieje się coś złego. My cały czas mamy siebie na oku – nawet jak jedno krąży wśród klientów baru, a drugie siedzi przy naszym stoliku.

Które z warszawskich klubów odwiedzaliście?

M: Sporo tego było! Fantom, Toro, Lodi Dodi, sauna Heaven, sauna Galla, Ramona, Blok Bar, Code Red… Projekt zakładał współpracę z właścicielami i barmanami. Dla barmanów były specjalne szkolenia podstaw profilaktyki HIV/AIDS oraz STI (czyli chorób przenoszonych drogą płciową – przyp. red.), zasady pracy partyworkerów. Zawieraliśmy umowę, że oni nas do siebie wpuszczają, zapewniają miejsce, a my dzielimy się wiedzą. Oczywiście z poszanowaniem zasad panujących w klubie. Na przykład są takie miejsca czy imprezy, na które dziewczyny wejść nie mogą – wtedy dyżurowali tam tylko mężczyźni.

A: Zostawiamy materiały, ulotki, czasem jest to wielkie pudło prezerwatyw. Im częściej przychodzimy, tym bardziej przyzwyczajamy do siebie właścicieli i klientów. Kiedy nas przez jakiś czas w którymś klubie nie było, właściciele już dopytywali, kiedy znów przyjdziemy.

A skąd w ogóle pomysł, żeby zaangażować się w takie działania?

A: Prawda jest taka, że oprócz tego, że jestem partyworkerem, to również jestem partygoerem (śmiech). Sam często chodzę do różnych barów czy klubów, więc znam dobrze środowisko. Wiem, jak ważna jest profilaktyka czy dostępność materiałów. Grupę LGBT+ traktuję jak rodzinę, jest ona dla mnie bardzo ważna – mam potrzebę działania na rzecz środowiska. Więc takie działanie – bezpośrednie dotarcie do ludzi, by móc być tam z materiałami – jest dla mnie kluczowe. W taki oto sposób ruszyłem w miasto (śmiech).

M: Kiedy byłam jeszcze na studiach – studiowałam psychologię, robiłam specjalizację z seksuologii – widziałam statystyki dotyczące chorób przenoszonych drogą płciową wśród grupy MSM, mężczyzn uprawiających seks z mężczyznami. Nie wyglądały dobrze. Później, kiedy znalazłam się w Lambdzie i okazało się, że są dyżury partyworkerskie, nie zastanawiałam się długo – postanowiłam pomóc i zaangażować się. Teraz myślę, że jeśli rozdam sto prezerwatyw i dwie z nich zostaną użyte – uważam to za mój sukces. A najlepiej rozdawać tam, gdzie seks się uprawia – czyli w klubach. A rodzajów gumek mamy cały arsenał! Smakowe do seksu oralnego: jagodowe, czekoladowe, świecące w ciemnościach, powiększane dla tych z większymi rozmiarami, dopasowane dla tych z trochę mniejszymi – do tego saszetki z lubrykantami i specjalne chusteczki do higieny. Nic, tylko podchodzić do naszego stolika i brać tyle, ile się potrzebuje!

A: A ja pomyślałem jak ważne jest takie działanie – bezpośrednie dotarcie do ludzi. Rozmowa z nimi. Postanowiłem spróbować swoich sił – i tak ruszyłem w miasto.

Projekt trwa od dwóch lat, wy pracujecie od ponad roku.

M: Zaangażowanych jest pięć osób, mamy po kilka dyżurów w miesiącu. Właśnie kończą się pieniądze, szukamy dofinansowania, prawdopodobnie z zagranicy. Projekty takie jak nasz są potrzebne. Słyszeliśmy od wielu Polaków, którzy byli w gejowskich klubach za granicą: „Jak dobrze, że partyworking wreszcie jest w naszych klubach, bo w Londynie to działa od dwudziestu lat!”

Nie dramatyzuj, nie bagatelizuj

O tym, jak się nie zakazić wirusem HIV i jak z nim żyć, gdy do zakażenia dojdzie z dr Jadwigą Gizińską, z warszawskiej Poradni Profilaktyczno-Leczniczej dla osób żyjących z HIV/AIDS, rozmawia Wojciech Kowalik

 

fot. arch. pryw.

 

Śledzi pani statystyki dotyczące zakażeń HIV?

Tak. W ciągu ostatnich czterech, pięciu lat liczba wykrytych zakażeń, przynajmniej z perspektywy naszej poradni, jest mniej więcej stała – zwykle około 300 rocznie. W ponad 80 procentach do zakażenia dochodzi na drodze kontaktów seksualnych. A spośród tej grupy większość to MSM – mężczyźni utrzymujący kontakty seksualne z mężczyznami. Miałam nadzieję, że ta liczba będzie się zmniejszała – niestety, nie zmniejsza się.

Z czego to wynika?

Grupa MSM jest niewątpliwie najbardziej świadomą grupą; taką, która najczęściej poddaje się badaniom, czy to po ryzykownym kontakcie, czy po spotkaniu z kolegą, u którego stwierdzono zakażenie. Są i tacy w tej grupie, którzy po prostu dla zasady badają się regularnie, na przykład co pół roku. To dlatego wykrywalność w tej grupie jest największa. Przychodzą do nas osoby, które nie ukrywają, że mają liczne kontakty seksualne z często nieznajomymi partnerami. Ale przeraża mnie raczej to, że trafiają do nas coraz młodsi pacjenci, już tacy od 18 roku życia. Przeraża mnie też to, że w tej chwili u sporej ilości pacjentów zakażenie przestało budzić jakikolwiek lęk. Ja nie mówię, że trzeba się bardzo bać, bo istnieje wiele cięższych chorób, niemniej jest to stan mocno obciążający organizm.

Trafiają do pani pacjenci, którzy kilka dni wcześniej dowiedzieli się, że są zakażeni. W jakim oni są stanie psychicznym?

No, właśnie to zależy od wieku. Bardzo młodzi, do 22-23. roku życia, często zakażenie bagatelizują. Nie w każdym pacjencie umiem wyczuć ten wewnętrzny lęk, bo czasem jest to po prostu kozaczenie. Są oczytani w temacie, mają znajomych na Zachodzie, którzy też są zakażeni i normalnie z tym żyją. Inaczej z trzydziestoparolatkami. Ten lęk chyba wiąże się z perspektywą zmiany stylu życia. Ja to tak odbieram, że pewna furtka się zamyka – jest się w miarę odpowiedzialnym, nie chciałoby się nikogo skrzywdzić, ale chciałoby się poznać partnera i nie wiadomo, jak i kiedy mu o tym powiedzieć.

Na forach internetowych dla osób żyjących z HIV lęk przed samotnością jest bardzo wyraźny.

Mam dużo pacjentów, którzy już po dowiedzeniu się o zakażeniu znaleźli sobie partnerów, niekoniecznie też zakażonych. I te związki trwają – znam pary, które od kilku czy nawet kilkunastu lat są razem. Drugi rodzaj lęku to ten przed ujawnieniem: w pracy, w rodzinie, czy choćby w środowisku kolegów gejów. HIV nadal, niestety, stygmatyzuje. Przynajmniej w pokoleniu osób w średnim wieku. Nie wiem, jak to wygląda w towarzystwie gejów, czy kolega może powiedzieć koledze, że jest zakażony. Ale jak pacjenci świeżo zakażeni czekają w poradni, to często mają jakiś duży kaptur na głowę naciągnięty albo chcą się spotkać ze mną po godzinach pracy.

Nie ma możliwości, żeby jakiekolwiek dane pacjentów wydostały się poza przychodnię.

Widoczne zakażenie HIV często zaczyna się od ostrej choroby retrowirusowej. Ma ona objawy podobne do grypy – wysoka gorączka, bóle głowy i mięśni, powiększenie węzłów chłonnych. Zawsze to tak wygląda?

Nie. Ostra choroba retrowirusowa występuje u mniej więcej 60 procent pacjentów, reszta nie przypomina sobie wystąpienia jej objawów. Ostra retrowiroza, poza klasycznym obrazem znanym z literatury, może objawiać się w różny sposób: zapaleniem wątroby, opon mózgowych, biegunkami, objawami przeziębienia bez powiększenia węzłów chłonnych. Później ten stan przechodzi w stan bezobjawowego zakażenia. Ale w tym czasie wirus cały czas działa i krzywdzi organizm.  

I może dać o sobie znać?

Może, zwłaszcza, gdy jest jeszcze obniżona liczba limfocytów CD4 – stan po ostrej retrowirozie, a układ immunologiczny jest jeszcze mocno zdruzgotany. Wtedy może być łatwiejsze uleganie infekcjom, częściej dochodzi do reaktywacji opryszczek, występowania półpaśca – to są takie przypadłości, które u pacjentów niezakażonych mogą również występować, ale u zakażonych – znacznie częściej. Ale układ odpornościowy później się odbudowuje i stara się walczyć z wirusem.

I co się dzieje później?

Jeśli nie wiemy o zakażeniu i nie leczymy się, nasze mechanizmy obronne, mówiąc kolokwialnie, wymiękają. Nie dają rady, nie są w stanie sprostać wirusowi. Wtedy zaczyna spadać liczba limfocytów CD4 i namnaża się wirus. Jeśli ta liczba spadnie poniżej granicy 200, możemy spodziewać się wystąpienia wielu chorób związanych z niedoborem odporności. I jeśli jedna z tych ściśle określonych chorób, jest ich około 30, wystąpi, rozpoznajemy zespół niedoboru odporności, czyli pełnoobjawowy AIDS.

Można temu zapobiec.

Tak jest. Większość odpowiednio wcześniej zdiagnozowanych pacjentów, którzy są pod naszą opieką, nigdy do takiego stanu nie dojdzie. Jeśli będą się poddawać zaproponowanej terapii.

Jak wygląda terapia? Czego może spodziewać się człowiek, który przyjdzie do pani z pozytywnym wynikiem testu?

Przede wszystkim, będzie przyjęty w miły sposób. Najpierw trafia do internisty o specjalności chorób zakaźnych, który ustali, co pacjent wie na temat HIV. Przeprowadzi typowy wywiad: dlaczego pacjent wykonywał badania, czy znał osobę, z którą miał ryzykowne zachowanie itp. Dla nas niezwykle ważna jest wiedza o źródle zakażenia, czy był nim człowiek leczony, a jeśli tak, to jakimi lekami. Ma to wpływ na terapię pacjenta. Musimy też wiedzieć, czy pacjent był leczony na inne choroby przenoszone drogą płciową, czy w rodzinie występowały nowotwory, cukrzyca, kłopoty z układem sercowo- naczyniowym. To wszystko ma znaczenie w dalszej terapii. Równie ważne dla nas są przyjmowane używki, alkohol, papierosy. Oczywiście najlepiej, żeby pacjent nie palił. Pierwsze badania pokazują, na jakim etapie zakażenia pacjenta odnaleźliśmy. Poza oznaczeniem parametrów immunologicznych – liczby limfocytów CD4, wiremii HIV, wykonujemy też badanie określające typ wirusa HIV i jego lekowrażliwość, żebyśmy mogli w odpowiednim momencie zastosować odpowiednią terapię. Robimy też wszystkie badania podstawowe krwi, badamy w kierunku kiły, wirusowego zapalenia wątroby typu B. Jeśli pacjent nie był szczepiony, zostanie zaszczepiony u nas.

Jak często trzeba się potem zjawiać w przychodni?

Jeśli pacjent ma dobre wyniki, czyli nie planujemy jeszcze terapii, to przychodzi co 4-5 miesięcy, czasami co pół roku. Oczywiście, jeśli coś mu dolega, może przyjść w każdej chwili. Poza stałą opieką, zapewniamy również opiekę psychiatry, jeśli pacjent nie może poradzić sobie psychicznie z zakażeniem. Mamy chirurga wykonującego drobne zabiegi chirurgiczne, dermatologa, neurologa, reumatologa. A jeśli pacjent wymaga terapii, to rozpoczynamy ją według zaleceń Polskiego Towarzystwa Naukowego AIDS, wzorujemy się na rozwiązaniach europejskich. Możemy zaproponować taką samą terapię, jak w krajach Unii Europejskiej – i wtedy zgłasza się po leki co miesiąc.

Te leki są skuteczne?

Są bardzo skuteczne, o ile są regularnie przyjmowane. Terapia daje bardzo dobre efekty i pozwala utrzymać pacjenta w dobrym zdrowiu i dobrej jakości życia. Są to leki, które nie uniemożliwiają ani podróżowania, ani rozwijania zainteresowań, ciekawej pracy, hobby. Niektórzy pacjenci pytają, czy mogą brać kredyt na mieszkanie, czy dożyją spłaty. Ależ oczywiście tak! Byle tylko mieli pracę.

Stosowane kilka lat temu leki miały wiele skutków ubocznych. Te nowszej generacji mają ich mniej?

Niestety, nie można powiedzieć, że pozbawione są działań niepożądanych. Nie są to już jednak tak drastyczne działania, które miałyby wpływ na wygląd pacjenta – co też ma przecież znaczenie. Te leki natomiast zaburzają metabolizm organizmu i zwiększają ryzyko chorób: mogą powodować nadciśnienie tętnicze, zawały, udary, cukrzycę, osteoporozę. Za nimi idą więc leki obniżające cholesterol, leki nasercowe – nasz pacjent jest szybciej narażony na choroby cywilizacyjne niż człowiek niezakażony. I choć leki antyretrowirusowe to nasilają, to sam nieleczony wirus robi to dużo szybciej i, niestety, skuteczniej. Dlatego podkreślam, że owszem, zakażenie nie jest wielkim dramatem, ale nie można tego bagatelizować i nie można w życiu seksualnym nie zabezpieczać się odpowiednio – to jest tego niewarte. HIV to wirus, który bardzo łatwo ginie poza organizmem człowieka. Kontakt seksualny, a zwłaszcza wśród gejów – kontakt analny bez zabezpieczenia – jest najbardziej ryzykowny. A wystarczy użyć prezerwatywy, żeby to ryzyko znacznie zmniejszyć. Kontakty oralne również nie są do końca bezpieczne – można przecież mieć ranki czy uszkodzenia w jamie ustnej. Uwaga na kontakty oralne po wypiciu alkoholu! Dochodzi wówczas do przekrwienia błony śluzowej jamy ustnej i wirus może łatwiej wniknąć do organizmu. Mamy kilku mężczyzn, którzy zakazili się w ten sposób.

Ale niezabezpieczony seks to przecież nie tylko ryzyko HIV.

Zdecydowanie. Od kilku lat w całej Europie odnotowuje się olbrzymi wzrost zachorowań na kiłę. Wynika to chyba z braku lęku przed tą chorobą – jest ona wyleczalna, ale leczenie trwa długo, jest trudne. Kiłą można zarazić się dużo łatwiej niż HIV.

Mówimy o gejach, ale czy problem HIV dotyczy też lesbijek?

Sporadycznie. Pod naszą opieką są zakażone lesbijki, ale u nich do zakażenia doszło drogą dożylnego przyjmowania narkotyków. Owszem, istnieje ryzyko zakażenia w czasie kontaktu seksualnego kobiety z kobietą, ale jest ono zdecydowanie mniejsze.

Co powiedziałaby pani komuś, kto boi się wykonać test na HIV?

Lepiej się zbadać i poznać swój status serologiczny. Jeśli wynik byłby pozytywny, jesteśmy w stanie uchronić życie i zdrowie takiego człowieka przed niedoborem odporności. O ile wiele lat temu, na początku lat 90., rozumiałam lęk przed wykonaniem badania – wynik pozytywny był wyrokiem śmierci – o tyle przy obecnym stanie wiedzy, nie bardzo rozumiem, dlaczego ktoś może się bać testu na HIV.

Czego życzyłaby pani doktor wszystkim zakażonym przy okazji 1 grudnia – Światowego Dnia Walki z AIDS?

Przede wszystkim cierpliwości w oczekiwaniu na lek na HIV – doczekają się na pewno. Życzyłabym systematyczności w przyjmowaniu leków, pogody ducha i dużo, dużo zdrowia. Sobie natomiast życzyłabym więcej pieniędzy na leki i profilaktykę.

Więcej zakażeń w tym roku

Według danych Państwowego Zakładu Higieny z początku listopada br., od 1 stycznia do 31 lipca br. stwierdzono 817 nowych zakażeń (w analogicznym okresie 2010 r. było ich 378, w całym 2010 r. – 649), w tym – 147 w grupie MSM (mężczyźni utrzymujący kontakty seksualne z mężczyznami). W grupie MSM w tym czasie stwierdzono 34 zachorowania na AIDS, 7 osób zmarło. Od początku istnienia epidemii, czyli od 30 lat, stwierdzono w Polsce 14725 przypadków HIV, 2623 osoby zachorowały na AIDS, 1103 zmarły. Według różnych szacunków, zakażonych osób może być nawet trzy razy więcej.

 

Tekst z nr 34/11-12 2011.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Siostrze można zaufać

Z PAWŁEM ZIEMBĄ, czyli siostrą Mary Read z Zakonu Nieustającej Przyjemności, o rozdawaniu prezerwatyw, o subkulturze psiaków i ich panów, o tym, jak jest odbierany w pełnym siostrzanym rynsztunku, o 40-letniej historii Zakonu, a także o swojej 16-letniej córce rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

Foto: Mikołaj Malczyk

Od pewnego czasu na Marszach Równości w całej Polsce możemy zobaczyć rosłą postać w czarnym albo czerwonym habicie i jasnym kornecie zrobionym z biustonosza. Z brodą i pomalowaną na biało twarzą. Kto to taki?

To moje alter ego. Siostra Mary Read z Zakonu Sióstr Nieustającej Przyjemności.

Z Siostrami Nieustającej Przyjemności zetknąłem się po raz pierwszy w Berlinie. Rozdawały prezerwatywy w klubach. Jaki jest rodowód tego świeckiego zakonu?

W Wielkanoc roku 1979 trójka artystów drag po raz pierwszy wyszła na ulice tęczowej dzielnicy San Francisco, Castro, w strojach zakonnych. Coroczne marsze Sióstry idą zresztą wciąż tą samą trasą. Tyle że dzisiaj jest nas 500-600. Być może w 1979 r. skończyłoby się na jednorazowym happeningu, gdyby nie to, że w maju tamtego roku doszło do tzw. White Night Riots, zamieszek i protestów po ogłoszeniu przez sąd łagodnego wyroku dla zabójcy Harveya Milka. Siostry stanęły wtedy na pierwszej linii frontu. I dalej jakoś poszło. Pomysł chwycił. Powstały pierwsze ośrodki poza Stanami Zjednoczonymi – w Australii i Wielkiej Brytanii. Dwa lata później, w 1981 r., w San Francisco ludzie zaczęli nagle umierać na nieznaną chorobę, którą potem nazwano AIDS. Siostry zajmowały się chorymi, którzy zostali porzuceni przez rodziny i umierali samotnie w szpitalach. Do dzisiaj HIV/AIDS to jedna z najważniejszych spraw, jakimi zajmuje się Zakon.

Właśnie. Jakie są główne cele Zakonu?

Oprócz profilaktyki HIV/AIDS, a także innych chorób przenoszonych drogą płciową, te cele są jeszcze dwa. Po pierwsze – wymazanie stygmatyzującej winy, którą obarczone są osoby LGBT+. Po drugie – rozprzestrzenianie „uniwersalnej radości”. Dlatego też na pomalowaną na biało twarz Siostry nakładają radosny, kolorowy makijaż, a także noszą różowy trójkąt ze słowem „Joy”. Skądinąd malowanie twarzy na biało również zaczęło się w czasach epidemii HIV/ AIDS. Ma upamiętniać ofiary tej choroby.

Kto może wstąpić do Zakonu?

Każdy, niezależnie od wieku, płci, orientacji seksualnej…

Jesteś jedynym przedstawicielem Sióstr Nieustającej Przyjemności w Polsce?

W pełni wyświęconym tak. Choć nie jestem pierwszy. Pierwsza była Siostra Bernadetta. Ale zrezygnowała, bo została oskarżona o obrazę uczuć religijnych. W Warszawie są teraz trzy nowicjuszki i jedna postulantka.

Nowicjuszki, postulantka… Zupełnie jak w zakonach religijnych.

Tak. Ale nie ma w naszym zakonie struktury hierarchicznej. Gdy jesteś w pełni wyświęconą Siostrą, masz całkowitą swobodę działania. Są cztery etapy wstępowania do Zakonu. Pierwszy to etap kandydacki, w czasie którego po prostu przyglądasz się pracy Sióstr. Potem przychodzi etap postulancki. Możesz się już ubierać się na czarno i malować twarz na biało. Trzeba na tym etapie wziąć udział razem z Siostrami w trzech manifestacjach czy innych wydarzeniach. Etap ten trwa zwykle pół roku. Z Postulatu przechodzisz do Nowicjatu, który trwa już co najmniej rok. Nowicjuszka może wtedy robić pełny makijaż. Może też nosić biały kornet. Musi zorganizować przynajmniej jedno wydarzenie albo zbiórkę pieniędzy, która pokaże jej zaangażowanie w sprawy Zakonu. Aż wreszcie następuje Pełne Wyświęcenie.

Jaka więc była twoja droga do Zakonu?

Długo działałem na rzecz profilaktyki HIV/AIDS. Pracowałem jako wolontariusz w klubach. I trochę mnie wkurzała ta praca, bo nie dawała widocznych rezultatów. Owszem, byliśmy w klubach, rozdawaliśmy ulotki i kondomy. Próbowaliśmy nawet rozmawiać z ludźmi, ale zdarzało się, że podczas całej imprezy podeszły do nas góra dwie osoby. W 2016 r. spotkałem Siostry w Berlinie i trochę się nimi zainteresowałem. W tym samym roku Siostra Daphne przyjechała z Berlina do Poznania na Leather Pride. Przegadałem z nią pół wieczoru i zostałem przyjęty na etap kandydacki. Gdy już byłem Nowicjuszką, zacząłem jeździć na prawie wszystkie Marsze Równości w Polsce, bo chciałem zaistnieć jako Siostra w polskim środowisku LGBT+. Kilka razy zorganizowałem też bingo w tęczowych klubach. O! Mało kto wie, że bingo LGBT+ także zawdzięczamy Siostrom. Bingo to w Stanach popularna rozrywka w salkach parafialnych różnych kościołów. W roku 1980 Siostry w San Francisco chciały zebrać pieniądze na uchodźców LGBT+ z Kuby. Nawiązały współpracę z Metropolitan Community Church i zorganizowały tam w celach charytatywnych bingo. Odtąd jest ono jedną z głównych tęczowych rozrywek.

Gdzie odbyły się twoje święcenia?

Siostra jest wyświęcana w miejscu, w którym pełni posługę. W moim przypadku był to Poznań, klub Dark Angels, 2 marca 2018 r. Przyjechały Siostry z Berlina, który dokonały tej ceremonii. Chciałem, żeby na święceniach była obecna moja mama, bo to ona miała mnie poprowadzić „do ołtarza”. A Dark Angels jest przecież klubem „tylko dla mężczyzn”. Postawiłem na swoim; to była jedyna noc, gdy do klubu mogli wejść wszyscy, niezależnie od płci. Swoją drogą, jest taki zwyczaj, że w czasie ceremonii Siostry podrzucają do góry świeżo wyświęconą zakonnicę, co w Dark Angels nie było łatwe, bo klub mieści się w piwnicy, więc sufi ty są tam bardzo nisko. Pełnoprawna Siostra może tworzyć tzw. domy, które muszą się składać z co najmniej trzech wyświęconych Sióstr. W Polsce mam z tym problem. Dużo kandydatów zgłasza się w okolicach Marszów Równości, ale szybko znikają. A tu trzeba się zaangażować na dłuższy czas.

Nie zapytałem cię jeszcze, skąd się wzięło twoje zakonne imię – Mary Read.

Od nazwiska słynnej angielskiej piratki z XVIII w. Mary Read pływała po morzach w przebraniu mężczyzny. Na jednym ze statków pirackich wzbudziła zainteresowanie innej kobiety w męskim przebraniu, Anne Bonny. Razem tworzyły potem parę.

Byłeś w 2019 r. w San Francisco na zlocie Sióstr zorganizowanym z okazji 40-lecia Zakonu. Jak świętowałyście?

To były 2 tygodnie bardzo intensywnych zajęć. Brałem udział m.in. w całodniowych warsztatach z rozwiązywania konfliktów. Poznawałem historię – czy raczej sistorię – Zakonu. Było też coś, co się nazywa „Glitter Ceremony”. Bo Siostry produkują swój własny brokat. Jest wielki kocioł, wrzucają do niego różne rzeczy, które są dla nich ważne. Wręczono mi ziemię z miejsca, w którym został zamordowany Matthew Shepard, żebym wrzucił ją do tego kociołka. Co wieczór były też jakieś imprezy. Na przykład wycieczka po tęczowych klubach San Francisco. Bardzo mi się podobało w Castro, że kluby nie zwalczają się nawzajem, tylko ze sobą współpracują. Jedna wielka wspólnota. Nie to, co w Poznaniu czy innych miastach, gdzie mamy dwa kluby na krzyż, które zawzięcie ze sobą walczą. W San Francisco Siostry naprawdę cieszą się wielkim szacunkiem. Miasto zorganizowało dla nas uroczystą kolację w jednej z najlepszych restauracji. Społeczność też ma do Sióstr ogromne zaufanie. Bardzo się zdziwiłem, gdy w jednym z klubów nagle podszedł do mnie chłopak i wręczył mi portfel. Powiedział, że chce trochę poskakać na parkiecie i boi się, że ten portfel zgubi, więc czy mogę go popilnować. Zapytałem, dlaczego wybrał akurat mnie. Odparł, że przecież jestem Siostrą, a Siostrze można powierzyć wszystko. Ale i w Polsce habit wzbudza zaufanie. Wspomniałem, że wcześniej góra dwie osoby interesowały się w klubach moimi pogadankami na temat HIV/AIDS. Gdy pojawiłem się tam jako Siostra, nagle zaczęły ustawiać się do mnie kolejki. W Toruniu po Marszu miałem zaplanowany dyżur od 22 do północy. Myślałem: „Rozdam ulotki, prezerwatywy, coś poopowiadam”. A siedziałem do 3 w nocy. Ludzie przychodzili do mnie z najrozmaitszymi problemami. Aż od tych rozmów ochrypłem. W Białymstoku z kolei w czasie Marszu, który został tak brutalnie zaatakowany, szedłem obok dwóch dziewczyn. I nagle wybuchła im pod nogami petarda. Śmiertelnie się wystraszyły i wtuliły się we mnie. Notabene, spotkałem je ostatnio na Marszu w Poznaniu. Były poruszone, że można demonstrować tak radośnie i bezpiecznie.

A jakie są reakcje na Mary Read poza środowiskiem? Jeżdżąc na Marsze, zaczynasz się malować już w pociągu.

Czasami wręcz jadę jako Siostra w pełnym rynsztunku. Kiedyś chciałem zdążyć z Marszu w Krakowie na, odbywające się tego samego dnia, wybory Mister Rubber w Warszawie. Nie było więc sensu zmywać makijażu. Kupiłem bilet na pendolino, ale zanim wsiadłem do pociągu, poszedłem kupić zapiekankę w jednej z budek. Pani w tej budce była tak mną zachwycona, że dała mi zapiekankę za darmo. W pociągu usiadłem koło kobiety, która początkowo była bardzo nieprzyjazna, zaraz się ode mnie odsunęła. Ale potem okazało się, że potrzebuje ładowarkę do telefonu. Wyciągnąłem swoją z plecaka i jej pożyczyłem. I nagle moja współpasażerka stała się rozmowna, otwarta, zaczęła mi opowiadać o swoim życiu. Kiedyś znowu wracałem jako Siostra z Warszawy, a kobieta siedząca obok mnie powiedziała do konduktorki, że nie chce jechać koło homoseksualisty, więc mają jej znaleźć inne miejsce. Pociąg był tego dnia bardzo zatłoczony, ale po pewnym czasie konduktorka wróciła z informacją, że znalazła jedno miejsce w pierwszej klasie. Po czym zwróciła się do mnie: „Zapraszam”. Możesz sobie wyobrazić, jaką minę miała moja towarzyszka podróży. W pociągach przyciągam też dzieci. Przychodzą, chcą popatrzeć, jak się maluję. Choć rodzice nie zawsze są tym zachwyceni. Obawiałem się jeżdżenia pociągami jako Siostra, ale po tych doświadczeniach stwierdziłem, że nie ma czego się bać.

Skoro już poznaliśmy Mary Read, to porozmawiajmy o twoim pierwszym wcieleniu, czyli Pawle.

Pochodzę z domu, w którym nigdy nie miałem problemu z coming outem. Więcej – nigdy nie musiałem coming outu dokonywać. Gdy byłem w liceum i nocowali u mnie chłopcy, moja mama podawała nam śniadanie do łóżka. Nigdy nie powiedziałem mamie, że jestem gejem. Mama to zawsze wiedziała. Aż czasami zazdroszczę tym, którzy opowiadają o swoich ciężkich przejściach z coming outem. Bo ja nie mam o czym opowiadać. Na studia przyjechałem w latach 90. z Bydgoszczy do Poznania. Tu poznałem dziewczynę, z która mam 16-letnią teraz córkę.

O! Czyli jednak miałeś problemy ze swoją seksualnością?

Przeciwnie. Po prostu wtedy zacząłem ją jeszcze bardziej zgłębiać. Zastanawiałem się, czy nie jestem może biseksualny. Związek się rozpadł, ale z córką mam świetny kontakt. Jest we wszystko wtajemniczona.

W Poznaniu zacząłeś działaćśrodowisku?

Zacząłem działać jeszcze w Bydgoszczy, akurat powstawały lokalne oddziały Lambdy. Ale mnie z tej Lambdy wyrzucili, bo uznany zostałem za radykała. Wszyscy wtedy mówili o tolerancji, a dla mnie tolerancja była złym słowem. Tolerancja jest wtedy, jak się z czymś nie zgadzamy, ale łaskawie to, właśnie, tolerujemy. Nigdy nie chciałem walczyć o tolerancję, bo i po co? Jak już, to o akceptację. W Poznaniu działałem w partii Zieloni 2004, która współorganizowała pierwsze Marsze Równości w Poznaniu. W 2005 r. wziąłem udział w słynnym Marszu, który został spacyfikowany przez policję.

Zostałeś spałowany i aresztowany?

Nie, akurat urodziła się moja córka, więc wsadziłem ją do wózka i poszedłem na Marsz. Na wózku zamontowałem mały baner z napisem: „Chodźcie z nami!”. Policja nawet się mną nie zainteresowała. Pewnie przez ten wózek. Nie do końca podobało mi się to, że pierwsze poznańskie Marsze to był nieustający, ponury protest. Dopiero gdy do ich organizacji wzięła się Grupa Stonewall, udało się trochę odmienić ich oblicze. Teraz są naszym świętem, więc bawimy się, radujemy.

Należysz do Grupy Stonewall. Czym się tam zajmujesz?

Głównie profilaktyką zdrowotną. Prowadzimy punkt mobilny testowania na HIV, HCV, kiłę. Współtworzyłem też poznańskie Centrum PrEP. Długo szukałem w Poznaniu lekarza, który by takie centrum poprowadził. Aż wreszcie napisałem na… Grindrze, że go szukam. I trafiłem. Znalazłem tam lekarza, który świetnie się tym zajął. Władze Poznania są nam bardzo przychylne. Także z tego powodu, że Poznań został już maksymalnie przez obecny rząd „ukarany”. Odebrano nam niemal wszystkie rządowe dotacje. Prezydent Jacek Jaśkowiak stwierdził w związku z tym, że bardziej nas ukarać nie mogą. Tak więc możemy robić, co chcemy, bo nie mamy już nic do stracenia, Siostry Nieustającej Przyjemności generalnie działają za kulisami. Nie pchają się na pierwsze strony gazet. Mnie to pasuje. W Stonewallu najmniej mi odpowiada właśnie to, że bardzo często działania Grupy mają na celu wywołanie szumu i zdobycie jak największej liczby lajków. Może i dobrze, ale to nie jest moja metoda działania. Stawiam raczej na mało efektowną pracę organiczną.

Jesteś też miłośnikiem subkultury poppies, czyli psiaków, która budzi kontrowersje także w środowisku LGBT+. Opowiedz coś o niej.

Nie jestem fanem jakiegoś konkretnego fetyszu, nazwałbym siebie raczej voyeurystą, który lubi różne fetysze obserwować, podglądać. Bycie Siostrą bardzo mi to ułatwia, zwłaszcza gdy jeżdżę do Berlina na Folsom, gdzie Siostry uczestniczą we wszystkich fetyszowych wyborach. Żadne nie odbędą się bez ich udziału, bo Siostry muszą pobłogosławić nowych misterów. W Polsce też jeżdżę po takich imprezach i wyświęcam. Ale bycie w Polsce fetyszystą nie jest łatwe. Nie ma odpowiednich klubów, rzadko organizowane są fetyszowe imprezy. Psiaki są właśnie jednym z tych fetyszy, który jest u nas właściwie nieobecny, a na pewno niezrozumiany. Choć w Poznaniu w tym roku na Marszu było już pięć psiaków. To bardzo sympatyczny fetysz. Mamy pana i jego psiaka, który wykonuje różne polecenia. Dzięki temu może zrzucić z siebie choćby na chwilę troski, kłopoty, ograniczenia, jakie narzuca nam kultura. Psiak jest beztroski, ma swoje gry i zabawy, odcina się od zewnętrznego, ludzkiego świata. A wiesz, że w San Francisco psiaki obowiązują te same przepisy co normalne psy? Można je wyprowadzać, ale tylko na smyczy. Jak nie masz psiaka na smyczy, to dostajesz mandat.

Tekst z nr 93 / 9-10 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.