Spowiedź

O sześćdziesięciu latach zmagań z Bogiem i z homoseksualizmem, o adoptowanych synach, o warszawskich pikietach i o nowym życiu w Lambdzie z krytykiem sztuki Wojciechem Skrodzkim rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Grzegorz Banaszak

 

W 2012 r., w wieku 77 lat, zapisałeś się do Lambdy Warszawa. Dlaczego postanowiłeś zostać działaczem LGBT?

Działaczostwo przyszło później. Na początku poszedłem do Lambdy po pomoc.

Jaką?

Psychologiczną. Nie dawałem sobie rady z homoseksualizmem. Byłem krwawym ochłapem człowieka. Od lat w depresji. Dłużej już nie mogłem żyć w zakłamaniu.

Lambda pomogła?

Po jakichś sześciu miesiącach sesji z psycholożką Renatą Romanowską zacząłem czuć się lepiej. Cały ten ciężar jakoś odpłynął.

Wcześniej dusiłeś w sobie to, że jesteś gejem?

Mniej lub bardziej, miałem rożne etapy. Nie bez związku z religią. W wieku 17 lat, w klasie przedmaturalnej, zdałem sobie sprawę, że jestem homoseksualistą i że ta moja kondycja skazuje mnie na totalny konflikt zarówno w aspekcie ludzkim, jak i boskim. Ty mnie skazałeś na potępienie, więc cię odrzucam – powiedziałem Bogu w kościele. I odrzuciłem go. Moi znajomi z kręgów katolickich, którzy nie wiedzieli oczywiście o mojej homoseksualności, uznali, że uległem sowieckiej propagandzie.

Jednocześnie zaakceptowałeś siebie, tak?

Nie do końca. W czasie studiów, na historii sztuki Uniwersytetu Warszawskiego, żyłem w zawieszeniu. Pamiętam przyśpiewkę studencką z tamtych czasów: „Nas jest dwunastu, was jest dwunastu, więc założymy klub pederastów”. Słuchałem z głupią miną, bo nie mogłem pokazać, że mnie to boli. Łudziłem się, że gdyby trafi ła się odpowiednia dziewczyna, to może udałoby się ten homoseksualizm przełamać. Bzdura! Nie robiłem w każdym razie nic, by poznać jakiegoś faceta. To zdarzyło się dopiero po studiach.

Jak?

W październiku 1959 r. poszedłem po raz pierwszy na pikietę. Wiesz oczywiście o tym blaszaku na Placu Trzech Krzyży, prawda? Orale odbywały się w jakichś koszmarnych sraczach albo w krzakach. To było dno ludzkiego upodlenia.

Plac miał tę zaletę, że wokół było dużo sklepów z wystawami, można było udawać, że się te wystawy ogląda i w ten sposób czekać na faceta do poderwania.

Były jeszcze łaźnie. Jedna – na Chmielnej przy Brackiej, z dwoma kabinami dwuwannowymi. Można się było umówić i wynająć kabinę. No, chyba że ktoś miał wolną chatę, ale ja nie miałem, poza tym to zawsze było ryzykowne.

Druga łaźnia to osławiona Mesalka vis a vis Kościoła św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. W środy od 9 rano do 12 Mesalka była tylko dla homo.

Skąd o tym wiedziałeś?

To po prostu się wiedziało. Mesalka wyglądała niesamowicie: ogromna podziemna przestrzeń, baseny, kabiny, mrok, jakieś reflektory gdzieniegdzie i przechadzający się nadzy faceci. Pamiętam też specjalną ławę do masażu. Słyszałem, że jak się masażyście da dodatkową forsę, to wyciąga bat i leje, całe rytuały sadomasochistyczne podobno tam odchodziły.

Co jeszcze? W bibliotece uniwersyteckiej, w toalecie, nad rzędem pisuarów były ogłoszenia. Np. „Szukam faceta do 27 lat, czekam tu i tu tego dnia”. Dwa razy stawiłem się w ustalonym miejscu i o ustalonej porze, ale nikt nie przyszedł. No, i jeździło się do Łowicza, wiesz o tym?

Po co do Łowicza?

O ile było cię stać na hotel. Dla ludzi takich jak ja, czyli z zameldowaniem warszawskim, wynajęcie hotelu w stolicy było zakazane. Z poznanym facetem wsiadało się wieczorem w ostatni pociąg do najbliższego hotelu, który był w Łowiczu.

I rano powrót do Warszawy?

Ja tylko raz tak obróciłem, ale to był cały zwyczaj. Ten mój facet rano wrócił do Warszawy, a ja polazłem oglądać kolegiatę łowicką i tam przeżywałem mistyczne uniesienia. Całe życie wadzę się z Bogiem i całe życie jestem zafascynowany sacrum.

A pikieta na Dworcu Centralnym?

Wtedy jeszcze nie było Dworca Centralnego! Pikieta była też pod hotelem Bristol, ale raczej tylko dla ludzi z większą forsą, z układami towarzyskimi – nie dla mnie. Podobno faceci bierni w seksie przechadzali się pod Bristolem z palcem w klapie marynarki. Ja tam nie przestawałem, ale w samym Bristolu spotkała mnie pewna przygoda.

Opowiesz?

To było w maju 1961 roku. Jeden z moich profesorów poprosił, bym zaniósł coś dla Paula Cazina, który zatrzymał się w Bristolu. Cazin to był wybitny francuski polonista i tłumacz z polskiego. Poszedłem tam i, co tu dużo gadać, zaczął się do mnie dobierać.

Odwzajemniłeś zaloty?

Zachowywałem się ambiwalentnie. Gdyby on mnie rajcował… Ale on miał 80 lat, a ja 26! Zaproponował, byśmy złożyli ślubowanie męskiej przyjaźni według starofrancuskiego, podobno rycerskiego rytuału, czyli skrzyżowanie penisów w erekcji. I zrobiliśmy to. Nie mam pojęcia, czy rzeczywiście taki rytuał istniał, czy Cazin go wymyślił.

Kontynuowaliście znajomość?

To był jeden wieczór. Nigdy go więcej nie zobaczyłem, ale pisaliśmy do siebie jeszcze przez dwa lata – do jego śmierci. On miał żonę i dzieci, ale mocno się chyba we mnie zadurzył. Na odkrytych pocztówkach przysyłał mi wyznania miłosne. Jeśli ktoś na poczcie znał francuski, to mógł się dowiedzieć…

Próbowałeś znaleźć kogoś na stałe?

Tak. Bez skutku. Raz byłem z facetem przez poł roku, później jakoś się to rozeszło. I tyle. Nie przeżyłem miłości, to jest moja katastrofa życiowa.

Próbowałem też być z dziewczyną. Poznałem jedną, z którą dobrze się rozumiałem, ale seks? Wymyśliłem, że może by się udało, gdybym uprzednio podniecił się myślami homoseksualnymi. Nic z tego nie wyszło. Erotyczna fascynacja znikała natychmiast, gdy przestawałem myśleć o facetach i skłaniałem się ku niej. Po kilku próbach straciłem złudzenia, że kiedykolwiek będę hetero.

Miałem też przyjaciółkę, malarkę, którą poznałem w Muzeum Narodowym, gdzie dyżurowałem na wystawie arrasów wawelskich. Była kobietą po operacji korekty płci. Zakochała się we mnie. Nigdy nie zapomnę, jak wpadła w ryk, gdy jej wyznałem, że jestem homoseksualistą. Co to było za wycie! Płakała, że może gdyby nie robiła sobie operacji i pozostała biologicznie facetem, to ja mógłbym z nią być. Straszne.

Dzięki niej poznałem Mirona Białoszewskiego. Zacząłem bywać u nich – u Mirona i jego Leszka – na pl. Dąbrowskiego. Pamiętam, że Miron sporo mówił o pani Nalepowej, do której jeździł na wakacje nad Bugiem. Mówię o tym, bo akurat o tej Nalepowej nie pisał w „Tajnym dzienniku”.

Zaprzyjaźniłeś się z Mironem i z Leszkiem?

Nie nazwałbym tego przyjaźnią, byłem jednym z wielu, którzy tam przychodzili.

Miałeś innych przyjaciół gejów?

Właśnie nie. Dotykasz tu tragicznego problemu: od czasu do czasu miewałem seks, ale z nim nie wiązała się żadna, choćby najmniejsza, relacja emocjonalna. Bardzo mnie to zrażało.

Spełniałeś się zawodowo?

Tak. W latach 60. i 70. byłem jednym z ważniejszych krytyków sztuki. Pisałem do „Twórczości”, do „Literatury”, do „Współczesności”. Bywałem regularnie na Biennale w Wenecji. Sporo podróżowałem, poznałem Austrię, Norwegię, Francję, Czechy, ZSRR. Zwiedziłem Europę w czasach, gdy mało kto wyjeżdżał. To były kulturalne olśnienia.

Próbowałeś szukać facetów za granicą?

Na przykład w Rzymie. Słyszałem, że słynne schody hiszpańskie są miejscem spotkań, więc się tam rozłożyłem na kilka godzin. Poderwał mnie jakiś Anglik, ale jednak mi nie odpowiadał, zrezygnowałem. I jeszcze przed pałacem Barberinich była w Rzymie pikieta. Jak widzisz, to wszystko było dość żałosne, a ja dojmująco potrzebowałem duchowości, co w końcu, w drugiej połowie lat 60., przywiodło mnie z powrotem do religii.

Wróciłeś do kościoła?

Zostałem buddystą. W 1966 roku poznałem artystę Andrzeja Urbanowicza, który z żoną Urszulą Broll prowadził ośrodek buddyjski zen w Katowicach. Przystałem do nich. Dzisiaj to jest normalka, ale wtedy buddyzm to była nowość. Jeździłem do nich co tydzień.

Jesteś buddystą do dziś?

Nie. Wróciłem na łono Kościoła katolickiego w 1973 r., ale przedtem muszę ci powiedzieć o innym ważnym wydarzeniu. W 1970 r. zaadoptowałem trzech chłopaków.

No to mnie zastrzeliłeś. Jak to się stało?

Moja znajoma, pani Anna Tatarkiewicz, opowiedziała mi o trzech chłopakach pochodzenia żydowskiego, których rodzice zmarli. Dwóch miało po 14 lat, bliźniacy, a trzeci – 12. Anna zapytała, czy nie chciałbym zostać ich prawnym opiekunem. Zgodziłem się.

Zamieszkałeś z nimi?

Nie. Mieszkali z babcią, a ja przychodziłem kilka razy w tygodniu. Bardzo się ze sobą zżyliśmy. Traktowałem ich praktycznie jak synów.

Przez cały okres opiekowania się nimi prowadziłem się sto procent czysto. Nie mogłem doprowadzić do sytuacji, że ktoś wrobiłby mnie w jakiś skandal. Zawiesiłem seks na kołku, a zyskałem synów.

A więc, ponieważ i tak żyłem w celibacie, to powrót do zasad zgodnych z nauką Kościoła katolickiego był łatwiejszy. Wydarzyło się jeszcze coś. W 1973 r. „Tygodnik Powszechny” opublikował zdjęcie całunu turyńskiego z twarzą Jezusa, które zrobiło na mnie kolosalne wrażenie. Przykleiłem je na ścianie nad stołem, wpatrywałem się godzinami i stała się rzecz niesamowita: poczułem jakby pulsowanie między mną a fotografią, jakąś niezwykłą energię. Po dwóch dniach musiałem to zdjęcie zdjąć, bo bym zwariował. Ale stwierdziłem, że w wierze chrześcijańskiej jednak jest prawda. Wymówiłem buddystom współwiarę i od razu zaczęły się problemy, których w buddyzmie nie było, czyli spowiedź. Spowiadałem się z masturbacji, mówiąc ogólnie o „grzechu nieczystości”.

Opiekowałeś się synami do ukończenia przez nich pełnoletności?

Dłużej. Dochodzimy tu do kolejnego granicznego momentu w moim życiu – do stycznia 1981 r. Oni wtedy do mnie wpadli, by powiedzieć, że nazajutrz wyjeżdżają za granicę i już nie wrócą. Załatwili sobie wyjazd do Wiednia na jakąś konferencję. Przyszli się pożegnać. To był dla mnie straszny cios.

Utrzymałeś z nimi kontakt?

Wylądowali w Australii. Piszemy do siebie do czasu do czasu, ale coraz rzadziej.

Powiedziałeś im, że jesteś gejem?

Tak, gdy już byli dorośli. Najstarszy, jeden z bliźniaków, powiedział: „Wiedzieliśmy od dawna, przecież ludzie gadali”. Zapytałem, czy to zmieniło ich stosunek do mnie, a on na to: „Tak. Na lepszy. Współczujemy twojemu cierpieniu”. Uważam, że zachowali się z wielką klasą.

Po ich wyjeździe.

Przyszedł drugi cios, zawodowy. Dosłownie trzy dni później: w Radziejowicach na posiedzeniu Stowarzyszenia Krytyków Sztuki został ogłoszony referat, w którym pracownicy pism wydawanych przez RSW Prasa, w tym ja, zostali określeni jako komunistyczni propagandyści. Siedziałem jak przebity mieczem.

Co to oznaczało?

Pozbawienie godności! Z piętnem „komunistycznego propagandysty” zostałem wyklęty.

Przestałeś pracować dla RSW Prasa?

Dopiero po wprowadzeniu stanu wojennego. Wtedy znalazłem nową pracę. W katolickiej „Niedzieli”.

Z jednej strony zostałeś określony jako komunista, a z drugiej pracowałeś dla ultrakatolickiego tygodnika?

Paradoks, wiem. „Niedziela” była wtedy inna niż dziś – patriotyczna, opozycyjna, a nie ksenofobiczna. Z punktu widzenia etyki solidarnościowej można było tam pracować.

Jak długo tam pracowałeś?

Aż do emerytury. Urządzono mi pokój gościnny w Częstochowie, miałem tymczasowe zameldowanie. To były długie lata marazmu, hibernacji emocjonalnej, depresji, samotności. Nie mogłem ścierpieć kolejnych spowiedzi z „grzechu nieczystości”, a poznawanie facetów nie wchodziło w grę, pracowałem przecież w instytucji kościelnej, bałem się kompromitacji. Byłem jak w potrzasku.

W latach 90. zacząłem się powoli otwierać. Powiedziałem o sobie Cezaremu Gawrysiowi, dziennikarzowi katolickiemu. Poznaliśmy się w redakcji „Literatury” ze 40 lat wcześniej. W 1998 r. Cezary napisał o mnie reportaż, który ukazał się w „Charakterach”. Opowiedziałem o doświadczeniu bycia homoseksualistą, ale anonimowo. To był tylko quasi coming out. Za mało. Ja chcę dać możliwie jak najpełniejsze świadectwo, ten wywiad temu służy.

W 2009 r. ukazała się moja książka „Wizjonerzy i mistrzowie”, szkice o artystach. Zacząłem się odbijać od dna. Rok później wybrałem się na Paradę Równości. Chciałem zasypać tę wyrwę, jaką był brak homoseksualnych znajomości.

W 2010 r.? To trafiłeś na EuroPride.

Zabrałem stamtąd ulotkę o kościele Szymona Niemca. Zacząłem uczestniczyć w jego mszach. W końcu, jak mi się wydaje już na zawsze, zerwałem ponownie z Kościołem katolickim.

Złożyłeś apostazję?

To nieadekwatne słowo, apostazja zakłada odejście od wiary, a ja tylko zmieniłem obrządek. Ale owszem, wystąpiłem oficjalnie z Kościoła katolickiego.

I tak trafiłeś do Lambdy.

Woziłem się z tym dwa lata. W końcu zadzwoniłem na telefon zaufania. Po terapii ukończyłem kurs wolontariacki, chodziłem na spotkania środowej grupy wsparcia Łukasza Walewskiego. Lambda próbuje mnie też oduczyć niechętnego stosunku do kobiet.

Masz niechętny stosunek do kobiet?

No, tak.

I co ludzie w Lambdzie na to?

Michał Pawlęga (sekretarz zarządu – przyp. MK) mówi, żebym się nie wygłupiał.

Słusznie.

Ustawił mnie. Dzięki Lambdzie jestem gotowy mówić „tak” całemu naszemu środowisku i mam w nim oparcie.

Teraz prowadzisz w Lambdzie spotkania z artystami.

Tak. W kwietniu zaprosiłem mojego ulubionego artystę gejowskiego w Polsce – Karola Radziszewskiego. Zacząłem nowe życie.

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jest party i seks – jest praca

Partyworkerzy Lambdy Warszawa Marta Turska Albert Ciastek opowiadają Wojciechowi Kowalikowi o swej pracy w ramach projektu „Bezpieczniejsze związki”

 

foto i opracowanie graficzne: Adam Gut

 

Nauczą, jak prawidłowo założyć prezerwatywę, doradzą, jak bezpiecznie imprezować, podpowiedzą, co zrobić, jeśli mamy za sobą ryzykowny seks. Wielu z was zapewne miało już kontakt z partyworker(k)ami w warszawskich klubach LGBT.

Z jakim problemem w czasie dyżurów stykacie się najczęściej? Marta:

Z tym, jak właściwie założyć prezerwatywę! Na naszym stoisku mamy pokazowe dildo, gadżety i inne materiały, a także zapas gumek do ćwiczenia – i okazuje się, że albo ktoś otwiera opakowanie zębami, albo traktuje prezerwatywę paznokciami, albo zostawia powietrze w pojemniczku – nie wolno tak robić! Uczymy więc – tych młodszych i tych starszych.

Kilka razy w tygodniu w kilkunastu warszawskich klubach przychodzicie, rozkładacie stolik, na nim prezerwatywy dla wszystkich chętnych, ulotki informacyjne. Taka forma dotarcia do ludzi działa?

Albert: Jeśli chcemy coś zmienić w środowisku, trzeba iść tam, gdzie są ludzie – a są w klubach. Trzeba tam się z nimi spotkać, zdjąć stygmatyzację rozmowy o HIV. Ja sam nie lubię siedzieć cały czas za tym stołem, staram się chodzić po klubie i rozmawiać z ludźmi. Nie od razu o wirusie, ale pytam, jak mija wieczór, czy wszystko w porządku, nawiązuję kontakty. Ludzie idą się tam bawić, więc nie jesteśmy nachalni i nie atakujemy kogoś od razu HIV i rzeżączką!

M: Najważniejsze jest znalezienie złotego środka: z jednej strony czuję, że mam pewną misję, chcę jak najwięcej dać z siebie, powiedzieć, ale z drugiej strony muszę pamiętać, po co do klubu przychodzą goście – i muszę to uszanować.

A goście wstydzą się do was podchodzić?

M: Zdarza się, ale ten wstyd mija z upływem wieczoru i ilością wypitych drinków.

Kiedy ten wstyd mija, to o co pytają?

A: Czasem są to zupełnie podstawowe pytania, rozwiewamy wątpliwości typu: czy można zakazić się HIV przez pocałunek czy dotyk? Wyjaśniamy, że nie i przestrzegamy przed możliwymi zachowaniami, przez które można się zakazić. Wręczamy prezerwatywę, lubrykant, ulotkę. Najczęściej młodzi ludzie przychodzą z takimi pytaniami – nie wiedzą wiele o profilaktyce, o samym wirusie.

M: Nadal krążą mity wokół HIV, o których myśleliśmy, że już nie istnieją. A czasem zdarza się, że ktoś nie znalazł nikogo do pogadania na wieczór i podchodzi do nas i opowiada historię swojego życia. Oczywiście słuchamy! A czasem ktoś mówi, że jest zakażony HIV, że była to chwila uniesienia, był pijany, albo naćpany – jeden moment zapomnienia. To niełatwe rozmowy.

Jeśli ktoś przyjdzie z poważnym problemem – na przykład ma za sobą ryzykowny kontakt seksualny?

M: Pytamy jakiego rodzaju był to kontakt – żeby ustalić czy na pewno był ryzykowny, czyli – seks na przykład bez prezerwatywy. Każdy taki kontakt – nieważne czy analny czy oralny – może nieść ryzyko zakażenia. Namawiamy do zrobienia testu. Mówimy, gdzie taki test można w Warszawie zrobić – najczęściej wysyłamy na Chmielną 4. Żeby pomóc takiej osobie w opanowaniu stresu, uspokajamy, że test jest całkowicie anonimowy, opowiadamy, jak wygląda cała procedura, że są tam specjalni doradcy, którzy będą chcieli porozmawiać przed testem i na których pomoc można liczyć, jeśli wynik okaże się pozytywny.

Poza tym, że odpowiadacie na pytania związane ze zdrowiem, seksem, namawiacie też do bezpiecznego imprezowania.

M: Mamy materiały, opowiadamy, jak się zmienia nasza świadomość pod wpływem substancji psychoaktywnych, jak one działają na przykład w połączeniu z alkoholem – możemy stracić wtedy nad sobą kontrolę, puszczają hamulce i robimy rzeczy, których nigdy na trzeźwo byśmy nie zrobili. Podejmujemy ryzykowne kontakty seksualne, możemy paść ofiarą gwałtu. W klubach rozdajemy drinktesty na GHB, potocznie tabletkę gwałtu, i ketaminę, pokazujemy, jak się tego używa. Powtarzam, że wystarczy sekunda, żeby ktoś czegoś dolał do drinka, a kiedy jest się po trzecim piwie to w ogóle nie zwróci się na to uwagi. Dlatego tak ważne jest, żeby nigdy swojego drinka nie zostawiać.

Kiedyś bardzo chcieliśmy kupić alko- i narkogogle, założyć ludziom i kazać im zakładać prezerwatywę na dildo, żeby zobaczyli jakie to trudne po alkoholu czy narkotykach. Niestety, nie mieliśmy na to funduszy.

A nietypowe, trudne sytuacje w waszej pracy?

A: Miałem problem z agresywnym, pijanym klientem baru – krzyczał na nas, zabierał materiały, używał wulgarnych słów. Zaczęło się od upominania, a skończyło na wezwaniu policji. Bywało, że ktoś zaczynał płakać, wpadać w histerię…

M: Ktoś zaczyna opowiadać prywatne, intymne przeżycia – i czasem nie wytrzymuje, pojawiają się łzy.

A: Raz znalazłem się w bardzo trudnej sytuacji, bo podszedł do mnie mężczyzna, który powiedział, że jest zakażony HIV i przychodzi do seks klubu specjalnie zarażać innych. A ja w takiej sytuacji niewiele mogę przecież zrobić! Mogę tylko rozmawiać i przekonywać.

Po takich sytuacjach musicie jakoś odreagować?

M: Regularnie poddajemy się superwizji, w czasie których opowiadamy o najtrudniejszych przeżyciach w naszej pracy.

Wspominacie jeszcze jakieś sytuacje z waszej pracy w klubach?

A: Ja miałem kilka takich sytuacji, z racji tego że jestem mężczyzną i spędzam wieczór w klubie gejowskim… Podrywali cię, Albert, tak?

A: Zdarzało się (uśmiech). Ktoś podchodził, jego ręka lądowała najpierw na moim ramieniu, później na moich plecach, po czym troszeczkę niżej i niżej (uśmiech). W takich sytuacjach wyznaczam granicę: mówię, że jestem przecież w pracy, możemy porozmawiać, ale proszę, aby mnie nie dotykano.

M: Dlatego zawsze jesteśmy we dwójkę, wspieramy się wzajemnie. Czasem zdarza się, że ochroniarz czy barman nie zauważy, że dzieje się coś złego. My cały czas mamy siebie na oku – nawet jak jedno krąży wśród klientów baru, a drugie siedzi przy naszym stoliku.

Które z warszawskich klubów odwiedzaliście?

M: Sporo tego było! Fantom, Toro, Lodi Dodi, sauna Heaven, sauna Galla, Ramona, Blok Bar, Code Red… Projekt zakładał współpracę z właścicielami i barmanami. Dla barmanów były specjalne szkolenia podstaw profilaktyki HIV/AIDS oraz STI (czyli chorób przenoszonych drogą płciową – przyp. red.), zasady pracy partyworkerów. Zawieraliśmy umowę, że oni nas do siebie wpuszczają, zapewniają miejsce, a my dzielimy się wiedzą. Oczywiście z poszanowaniem zasad panujących w klubie. Na przykład są takie miejsca czy imprezy, na które dziewczyny wejść nie mogą – wtedy dyżurowali tam tylko mężczyźni.

A: Zostawiamy materiały, ulotki, czasem jest to wielkie pudło prezerwatyw. Im częściej przychodzimy, tym bardziej przyzwyczajamy do siebie właścicieli i klientów. Kiedy nas przez jakiś czas w którymś klubie nie było, właściciele już dopytywali, kiedy znów przyjdziemy.

A skąd w ogóle pomysł, żeby zaangażować się w takie działania?

A: Prawda jest taka, że oprócz tego, że jestem partyworkerem, to również jestem partygoerem (śmiech). Sam często chodzę do różnych barów czy klubów, więc znam dobrze środowisko. Wiem, jak ważna jest profilaktyka czy dostępność materiałów. Grupę LGBT+ traktuję jak rodzinę, jest ona dla mnie bardzo ważna – mam potrzebę działania na rzecz środowiska. Więc takie działanie – bezpośrednie dotarcie do ludzi, by móc być tam z materiałami – jest dla mnie kluczowe. W taki oto sposób ruszyłem w miasto (śmiech).

M: Kiedy byłam jeszcze na studiach – studiowałam psychologię, robiłam specjalizację z seksuologii – widziałam statystyki dotyczące chorób przenoszonych drogą płciową wśród grupy MSM, mężczyzn uprawiających seks z mężczyznami. Nie wyglądały dobrze. Później, kiedy znalazłam się w Lambdzie i okazało się, że są dyżury partyworkerskie, nie zastanawiałam się długo – postanowiłam pomóc i zaangażować się. Teraz myślę, że jeśli rozdam sto prezerwatyw i dwie z nich zostaną użyte – uważam to za mój sukces. A najlepiej rozdawać tam, gdzie seks się uprawia – czyli w klubach. A rodzajów gumek mamy cały arsenał! Smakowe do seksu oralnego: jagodowe, czekoladowe, świecące w ciemnościach, powiększane dla tych z większymi rozmiarami, dopasowane dla tych z trochę mniejszymi – do tego saszetki z lubrykantami i specjalne chusteczki do higieny. Nic, tylko podchodzić do naszego stolika i brać tyle, ile się potrzebuje!

A: A ja pomyślałem jak ważne jest takie działanie – bezpośrednie dotarcie do ludzi. Rozmowa z nimi. Postanowiłem spróbować swoich sił – i tak ruszyłem w miasto.

Projekt trwa od dwóch lat, wy pracujecie od ponad roku.

M: Zaangażowanych jest pięć osób, mamy po kilka dyżurów w miesiącu. Właśnie kończą się pieniądze, szukamy dofinansowania, prawdopodobnie z zagranicy. Projekty takie jak nasz są potrzebne. Słyszeliśmy od wielu Polaków, którzy byli w gejowskich klubach za granicą: „Jak dobrze, że partyworking wreszcie jest w naszych klubach, bo w Londynie to działa od dwudziestu lat!”

Kuźnia liderek/ów LGBT

Jak przyciągnąć wolontariuszy/ki? Jak zorganizować warsztat antydyskryminacyjny? Albo Marsz Równości? W ramach projektu Lambdy Warszawa sześć nieformalnych grup lokalnych aktywistów/ek wzięło udział w serii specjalnych szkoleń

 

Na zdjęciu są od lewej: Alina Szeptycka (Wrocław), Magdalena Łuczyn (Lublin), Przemysław Bargiel (Gdańsk), Justyna Kiraga (Poznań), Weronika Pośnik (Klimontów k. Sędziszowa), Michał Wolny (Lublin), Edyta Wojciuk (Białystok), Mateusz Zyśk (Gdańsk), Anna Piotr Smarzyński (Wrocław), Justyna Fronczak (Białystok), Mateusz Haponiuk (Lublin), Arleta Mądra (Poznań), Dorota Chacińska-Kubiec (Klimontów k. Sędziszowa), Ilona Czarnuch (Wrocław), Jakub Kubiec (Klimontów k. Sędziszowa); foto: Anna P. Smarzyński

 

W projekcie biorą udział aktywistki/ści z Wrocławia, Poznania, Gdańska, Kielc i okolic, z Lublina i Białegostoku; osoby w wieku od 18 do 40+, studenci/tki, urzędnicy, aktorki, sprzedawcy, budowniczowie ekologicznych domów, kulturoznawczynie, polonistka.

Jest sporo kilkuosobowych grup, które nie mają ze sobą kontaktu, brakuje konsolidacji, a wiadomo, że razem można więcej – mówi Anna Piotr Smarzyński z Wrocławia, uczestnik/czka projektu, autor/ka zdjęć z wystawy Kampanii Przeciw Homofobii dotyczącej związków partnerskich „Równi w Europie” (2010). Jakub Kubiec z grupy w Klimontowie pod Kielcami: Staramy się dotrzeć do osób LGBT na terenach wiejskich: w Małopolsce, na Śląsku i w świętokrzyskim, ale nie jest to łatwe. Arleta Mądra z Poznania: Chciałybyśmy połączyć na warsztatach młodych ludzi LGBT i ich babcie i dziadków, żeby zadziałali razem. Działaczki z Białegostoku próbowały zorganizować warsztaty antydyskryminacyjne dla uczniów i nauczycieli: Opor okazał się zbyt duży, nie udało się też z policją. Organizujemy takie warsztaty w… białostockim więzieniu – mówi jedna z nich, Edyta Wojciuk.

Projekt zakłada, że po szkoleniach każda grupa przy wsparciu Lambdy Warszawa zorganizuje trzy rożne wydarzenia przeciwdziałające homofobii w swych miastach. Pierwsze już się odbyły: zorganizowano kilka warsztatów antydyskryminacyjnych oraz Marsz Równości we Wrocławiu. W każdym z wydarzeń bierze udział mentor/ka, czyli osoba doświadczona w organizowaniu podobnych akcji, udzielając wskazówek i pomagając ocenić efekty działań. Akcja w przestrzeni publicznej może przynieść skutek odwrotny do zamierzonego, jeśli jest źle zorganizowana. Uczestniczki/cy uczyli się więc np. jak współpracować z mediami, z policją, na co zwrócić uwagę przy organizowaniu demonstracji ulicznej, jak napisać wniosek o grant. Była tez praktyka: w grudniu przeprowadzili przed Urzędem do Spraw Cudzoziemców pikietę przeciwko penalizacji homoseksualności na świecie. Mariusz Haponiuk z Lublina: Pierwszy złożony wniosek już za nami. Nie przeszedł, ale już się nie boimy tych rubryk, wskaźników, rozliczania.

Jedną z osób, które w ramach szkoleń dzieliły się doświadczeniami była Marzanna Pogorzelska, nauczycielka z Kędzierzyna-Koźle, słynna autorka „donosu na samą siebie”, gdy ministrem edukacji był Roman Giertych (wywiad z M. Pogorzelską – patrz: „Replika” nr 14 – przyp. red.). Justyna Kiraga z Poznania: Przy pomocy specjalnych ćwiczeń pokazała nam, jak czasami łatwo wykluczyć ludzi nie zdając sobie z tego sprawy. Wśród mentorów znaleźli się też Magdalena Chustecka oraz Tomasz Piątek z Lambdy Warszawa.

Magda Łuczyn z Lublina: Ważne jest zdobywa nie kontaktów, sieciowanie. Słuchaliśmy opowieści dziewczyn o organizacji Marszu Równości we Wrocławiu i uczyliśmy się na ich doświadczeniach. Przemysław Bargiel z Gdańska: Poznaliśmy też sposoby zarządzania grupą, by działała spójnie. Samym entuzjazmem daleko się nie zajedzie. Alina Szeptycka z Wrocławia: Byłyśmy na wizytach studyjnych w Trans-Fuzji i w Feminotece – znamy te organizacje z dalekiej perspektywy Internetu, a teraz mogłyśmy się poznać, zobaczyć, jak funkcjonują i z jakimi problemami się borykają.

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

„Jeśli to słyszysz, jeśli to mówisz”

Pierwsza w Polsce kampania społeczna przeciw przemocy domowej wobec osób LGBT

 

 

Tekst: EWA NIEDZIAŁEK, KOORDYNATORKA KAMPANII, LAMBDA WARSZAWA

 

Przemoc to słowo, które obrosło w brutalne obrazy siniaków, podniesionych pięści i ofiar wciśniętych w kąt pustego pokoju – obrazy wykorzystywane przez kampanie społeczne. Jednak wiele osób, które zgłaszają się do Lambdy Warszawa, opowiadają o innym rodzaju przemocy – psychicznej i ekonomicznej. Dużo częstszej, a trudniejszej do pokazania. To ich doświadczenia stały się inspiracją do kampanii „Jeśli to słyszysz, jeśli to mówisz”.

Postanowiłem powiedzieć rodzinie o mojej orientacji. Niestety odebrali to inaczej niż myślałem, codziennie spotykam się z awanturami, wyzwiskami, a nawet przemocą fizyczną, jestem silnym chłopakiem i staram się to wszystko przetrwać, lecz powoli czuję, że opadam na dno i nie daję sobie z tym rady. W przypadku traktowania dyskryminującego przez krewnych, rówieśników, pedagogów, osoby bliskie – to jest bezmiar, ocean krzywd, który się kumuluje. Dla ludzi, którzy tego doznają, to jest czasami największa przeszkoda do rozwoju osobowego. To ma zastraszające skutki. Wstyd i przewlekły stres prowadzi do głębokich wyrw charakterologicznych, a nawet samobójstw – mówiła psycholożka i terapeutka Ewa Woydyłło-Osiatyńska na wydarzeniu otwierającym kampanię 17 maja br. Pierwszym etapem kampanii była seria plakatów (patrz obok), które znalazły się na przystankach i w innych lokalizacjach przestrzeni miejskiej. Obecnie przygotowujemy spot, który będzie można zobaczyć we wrześniu.

Zabrali mi kieszonkowe, po szkole mam wracać prosto do domu. Ojciec powiedział, że mam fanaberie i przejdzie mi, jak będę miała prawdziwe problemy. Nie powiedziałam znajomym. Jak idziemy razem do sklepiku szkolnego coś kupić, mówię, że jestem na diecie. Trochę się śmieją, bo ważę mało.

Trudno mówić o statystykach przemocy domowej wobec osób LGBT – zgłaszalność nie jest duża, a w oficjalnych rubrykach brak informacji na temat homofobicznego, transfobicznego czy bifobicznego charakteru przemocy w rodzinie. Dane z raportów organizacji pozarządowych wskazują, że około 14% przypadków przemocy fizycznej wobec osób LGBT miało miejsce w domu, w 12% sprawcą była matka, ojciec lub inna osoba z rodziny. Współczynniki te rosną w przypadku przemocy psychicznej – wyzwiska, przemoc werbalna oraz groźby to prawie połowa przypadków przemocy opisanych w „Różowej księdze nienawiści” (2014), w 19% sprawcami były osoby najbliższe.

Ogólnie to akceptują. Ale mam nikomu nie mówić i nikogo nie sprowadzać. Jak się nie będę afiszował, to może nikt się nie dowie.

Ekspertka kampanii Karolina Więckiewicz: Naciski psychiczne i ekonomiczne, zakazy i nakazy mające na celu zmianę orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej – takie formy przemocy są często nierozpoznawane, bo nie naruszają nietykalności cielesnej, nie powodują siniaków, a dotykają nie mniej boleśnie, zostawiając trwałe ślady w psychice. Są przy tym na tyle powszechne, że… niemal niezauważalne. Ważne jest, by sobie je uświadomić i zadzwonić po wsparcie – wtedy, gdy się ich doświadcza, ale także, gdy się w ten sposób rani osoby bliskie. Nasz telefon zaufania działa również dla tych, którzy zdali sobie sprawę, że są sprawcami takiej przemocy.

Kiedy mama znów mi powiedziała, że wyglądam brzydko i jak chłopak, nie wytrzymałem i powiedziałem, że dobrze, bo jestem chłopakiem. Zamknęła mnie w pokoju na tydzień, żebym sobie przemyślał. Potem nie odzywała się jeszcze przez jakiś czas.

 Telefon Zaufania: 22 628 52 22, pon-pt 18-21,

email: [email protected]

Nawet samo zgłoszenie przypadku przemocy jest ważne – pozwoli nam lepiej poznać skalę zjawiska i podjąć skuteczne działania.

Kampania w sieci: jeslitoslyszysz.pl

Organizator: Lambda Warszawa.

 

Tekst z nr 68/7-8 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Akt oskarżenia

Tekst: Piotr Mikulski

Opublikowany w grudniu 2021 r. raport „Sytuacja społeczna osób LGBTA w Polsce” Kampanii Przeciw Homofobii i Lambdy Warszawa to gotowy akt oskarżenia przeciwko PiS – pokazuje skutki brutalnej nagonki rządzących na ludzi LGBT+

 

Przypomnijmy chronologię

W lutym 2019 r. nowo wybrany prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, w wyniku wysiłków organizacji Miłość Nie Wyklucza, podpisał tzw. Deklarację LGBT. Zgodnie z zawartymi w niej postulatami w Warszawie miały powstać instytucje oraz polityki zwiększające poczucie bezpieczeństwa warszawianek_ ów LGBT oraz przybliżające ich, w miarę możliwości, do równego traktowania. Sukces aktywistów wywołał furię wśród prześladowców ludzi LGBT. To wtedy PiS, czując, że sprawę może wykorzystać do zmobilizowania swojego elektoratu, rozpoczął zmasowaną nagonkę – politycy w kampanii wyborczej zaczęli atakować i Trzaskowskiego, i społeczność LGBT, zaczęli nas odczłowieczać, próbując skrót LGBT sprowadzić do „ideologii”. Jarosław Kaczyński zaczął nami straszyć społeczeństwo, krzycząc do nas „ręce precz od naszych dzieci”. „Gazeta Polska” zapowiedziała dołączanie wlepek „strefa wolna od LGBT”, a samorządowcy z PiS zaczęli uchwalać „strefy wolne od LGBT”, które w szczytowym momencie objęły zasięgiem 1/3 ludności Polski. Na ulice miast wyjechały pogromobusy – busy oklejone hasłami straszącymi ludźmi LGBT, abp Jędraszewski zaczął „nauczać” o „tęczowej zarazie”, na Marsz Równości w Lublinie terroryści przynieśli ładunki wybuchowe, bp Wojda przed Marszem Równości w Białymstoku groził „non possumus – nie zgadzamy się” i nawoływał swoich wyznawców, by nie byli obojętni. Nie byli. Marsz spotkał się z niespotykaną dotąd agresją. Wielu uczestników zostało dotkliwie pobitych. W 2020 r. ubiegający się o reelekcję prezydent Andrzej Duda mówił na wiecu: „Próbuje się nam wmówić, że to ludzie. A to jest po prostu ideologia”. W sierpniu 2020 r. policja aresztowała aktywistkę LGBT Małgorzatę Margot Szutowicz, a spontaniczne zgromadzenie ludzi LGBT i sojuszników_czek stających w jej obronie brutalnie rozpędziła, urządzając pokaz tępej siły i zatrzymując w łapankach 48 osób. Nie było miesiąca bez doniesień medialnych o pobiciach ludzi LGBT na ulicach, w transporcie miejskim, nawet w ich mieszkaniach. Usłyszeliśmy o nowych samobójstwach (m.in. Milo Mazurkiewicz, Michał z Warszawy, Zuzia z Kozienic). To w takim czasie – w latach 2019 i 2020 – prowadzono badanie „Sytuacja społeczna osób LGBTA w Polsce”.

Wina prześladowców z PiS

Wyniki badania przerażają, szczególnie jeśli zestawi się je ze stopniowo poprawiającą się sytuacją osób LGBT w Polsce odnotowywaną w poprzednich latach. Pozytywny trend został zatrzymany przez PiS i rozochoconych neonazistów, kiboli czy fundamentalistów katolickich. Dziś, w wyniku prześladowań, masowo cierpimy na depresję, masowo rozważamy odebranie sobie życia. Masowo padamy ofiarami agresji, kalkulujemy, gdzie i kiedy możemy powiedzieć, że jesteśmy LGBT, żeby nie oberwać. Lawinowo spadło zaufanie do policji – służba powołana do obrony obywateli_ ek stała się zinstytucjonalizowanym oprawcą obywateli_ek LGBT, do rządu zaufania nie mamy w zasadzie żadnego, choć to akurat niewielka zmiana w por. do ubiegłej edycji z 2017 r. (wtedy brak zaufania do rządu deklarowało 96%, dziś 99%). Przełomowe są wyniki związane z doświadczeniem homo- i transfobii. Ludzie LGBT często mówią, że nie mają takiego doświadczenia, ponieważ wiążą je tylko z incydentami traumatycznymi, jak pobicie, oplucie/zwyzywanie na ulicy czy innymi formami agresji. Gdy tylko zmienimy nazwę (w badaniu homo- i transfobia nazwane zostały „mikroagresją”), okazuje się, że ofiarami homo- i transfobii padło 98% z nas – doświadczamy jej więc wszyscy i to nagminnie. Doświadczenie prześladowania za bycie LGBT to nasz chleb powszedni i nigdzie nie jesteśmy w stanie schować się przed mową nienawiści – ani w wielkich miastach, ani w bańkach akceptujących bliskich. W badaniu udowodniono, że doświadczenie homo- i transfobii zwiększa ryzyko wystąpienia myśli samobójczych. Ponieważ jest dla nas doświadczeniem masowym, niestety nie dziwi, że samobójstwo rozważa 55% z nas (wzrost z 45% w 2017 r. i 38% w 2012 r.). Co gorsza, w badaniu czytamy: „Bez względu na swoje cechy indywidualne, osoby mieszkające w powiatach, które ogłoszono »strefami wolnymi «, odznaczały się większym nasileniem myśli samobójczych niż respondenci_tki mieszkający w powiatach, gdzie takie uchwały nie zostały przyjęte”. Mają więc radni naszą krew na rękach. Podajemy za Atlasem Nienawiści: spośród wszystkich samorządowców_ czyń, którzy mogli głosować w sprawie stref, za ich wprowadzeniem, a zatem za intensyfikacją samobójstw osób LGBT w swoich powiatach, gminach i miastach głosowało 91% radnych z PiS, 100% radnych z Kukiz’15 i 49% radnych z PSL.

Wina tradycyjnych polskich rodzin

Podstawowa komórka społeczna, gloryfikowana przez PiS i Kościół ostoja społeczeństwa, czyli rodzina, okazuje się kolejnym prześladowcą ludzi LGBT w Polsce. To dlatego tak ważne jest powstawanie tzw. hosteli lub mieszkań interwencyjnych dla ludzi LGBT w wielu polskich miastach, to dlatego tak często mówimy o „rodzinach z wyboru” – czyli przyjaciołach, bo ludzie, z którymi łączą nas więzy krwi, zawodzą nas masowo i przyczyniają się do naszego cierpienia. 45% matek i 60% ojców nie wie, że ich dzieci są LGBT. Z tych, którzy wiedzą, akceptujących matek jest 61%, a ojców 54%. Jeśli przemnożymy odsetek rodziców wiedzących, że ich dziecko jest LGBT, przez odsetek akceptacji, otrzymujemy obraz ponury – w Polsce jedynie 34% matek i 22% ojców akceptuje swoje dzieci LGBT.

W czym nadzieja?

W nas samych! Wreszcie masowo zaczynamy być prześladowaniami… wkurwieni. 97% z nas zadeklarowało złość z powodu dyskryminacji. Ratunku upatrujemy w sile społeczności LGBT – 87% z nas uważa, że do poprawy sytuacji osób LGBTA w Polsce może doprowadzić wspólny wysiłek osób ruchu LGBTA (wzrost z 70%), 77% z nas zadeklarowało, że ma wiele wspólnego z innymi osobami LGBTA (wzrost z 63%), poczucie solidarności z całym ruchem osób LGBT wzrosło z 66% w 2017 r. do 83% obecnie. Widzimy to także w liczbie Marszów/Parad Równości – w pierwszym roku nagonki, czyli w 2019 r., była ona rekordowa – maszerowano w 31 miejscowościach, udział wzięło 150 tys. osób (do 2015 r. przez Polskę przechodziło co roku zaledwie 5-6 marszów i nigdy nie zgromadziły one łącznie więcej niż 10 tys. osób). Rośnie finansowanie dla organizacji LGBT – po aresztowaniu Margot ponad 400 tys. zł zebrano w zbiórce Stop Bzdurom, w 2021 r. padł kolejny rekord – zebrano ponad 700 tys. zł na ogólnopolską kampanię billboardową „Kochajcie mnie, mamo i tato” podkreślającą koszmar wyrastania w homo- i transfobicznych rodzinach. Przekazaliśmy rekordowe 1,4 mln zł dla organizacji LGBT w ramach 1% podatku dochodowego (rekordowy wzrost – o prawie 70%). I choć nadal do zrobienia jest mnóstwo (np. podatników_ czek LGBT jest 1,1mln, 1% organizacjom LGBT przekazało… 13 tys. osób), postęp jest krzepiący. Co najważniejsze, zaczęliśmy wreszcie masowo wychodzić z szaf (znowu – ogromna droga przed nami, wg badania Agencji Praw Podstawowych UE wyoutowanych jest 27% z nas, w szafach wciąż siedzi 73%) – w mediach społecznościowych akcje #JestemLGBT oraz #LGBTtoJa osiągnęły rekordowe zasięgi, tysiące ludzi oznaczało się tymi hasłami, tysiące tęczowych fl ag pojawiło się na oknach i balkonach, lata 2020-2021 były także rekordowe pod kątem publicznych coming outów – wspomnijmy chociażby Witolda Sadowego, Daniela Kuczaja, Sylwię Chutnik, Agnieszkę Graff , Andrzeja Piasecznego, Martę Warchoł czy Wróżbitę Macieja. Dziś wiemy, że te coming outy mają efekt zbawienny. Jak wynika z omawianego badania, coming out okazuje się jednym z nielicznych czynników, które pozwalają zmniejszyć ryzyko depresji u osób LGBT (!). Co więcej, amerykański Pew Institute w badaniu z 2013 r. udowodnił, że poparcie dla ludzi LGBT bezpośrednio zależy od liczby osób LGBT, którą dana osoba zna. Okazało się bowiem, że poparcie dla równości małżeńskiej wśród ludzi, którzy nie znali żadnej osoby LGBT, wynosiło 32%, natomiast wśród ludzi, którzy znali wiele osób LGBT, już 68%, a jeśli był wśród nich ktoś z najbliższej rodziny oraz para LGBT wychowująca dziecko – aż 76%. Jeśli więc znajdziemy odwagę, by coming outów dokonywać masowo, nie tylko zadbamy o siebie, swoje zdrowie i życie, ale także wytrącimy naszym prześladowcom ich największą broń – zastraszanie. Głośne i dumne mówienie, kim jesteśmy, to coś, czego nie mogą zakazać nam żadnymi przepisami (choć próbują – przykładem projekt zakazów marszów równości Kai Godek). Spieszmy się więc, bo jeśli nie wyjdziemy z tych szaf w porę, mogą zastraszaniem zamknąć nas w nich na dobre.

98% osób LGBTA doświadczyło homo- i/lub transfobii

68% doświadczyło przemocy, w tym 22% seksualnej

70% unika konkretnych miejsc w obawie przed dyskryminacją

75% milczało o byciu LGBT w obawie przed dyskryminacją

55% ma myśli samobójcze

44% ma poważne objawy depresji

140 tysięcy chce wyjechać z Polski

89% nie ufa policji (w por. z 57% w ubiegłej edycji)

99% nie ufa rządowi

45% matek i 60% ojców nie wie, że ich dzieci są LGBT

A z tych, którzy wiedzą:

39% matek i 46% ojców nie akceptuje swoich dzieci LGBTA

1/10 osób LGBTA została wyrzucona z domu

20% osób LGBTA uciekło z domu rodzinnego

Udowodniono wpływ braku akceptacji rodziny na

intensyfikację myśli samobójczych

Z powodu orientacji seksualnej / tożsamości płciowej

ponad 20% lesbijek, gejów i osób trans straciło kogoś bliskiego

Tekst z nr 95 / 1-2 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.