“Gruby pedał” przestał się bać

„Sadzaj tę tłustą dupę, pedale” – to jedna z łagodniejszych obelg, które słyszał od szefa Ireneusz Muzalski, kasjer w sieci handlowej Netto. W końcu przestał się bać, poszedł do sądu. Jest pierwszym gejem w Polsce, który wygrał proces o dyskryminację w pracy motywowaną homofobią

 

fot. arch. pryw.

 

Tekst: Wojciech Kowalik

Zaskoczony poczuł się tylko przez moment, kiedy na przełomie marca i kwietnia 2010 roku pierwszy raz z ust szefa padł stek wyzwisk pod adresem jego wyglądu i orientacji seksualnej. Zaraz potem roześmiał się szefowi w twarz. Tak się zaczęło półroczne pasmo mentalnego znęcania się nad Irkiem Muzalskim w pracy. Był kasjerem w supermarkecie Netto w Słubicach, tuż przy niemieckiej granicy. Sam orientacji w pracy nie ujawnił, to koleżanka puściła informację, która przemknęła przez firmę lotem błyskawicy. Nigdy ze swym facetem publicznie się nie całował ani nie obejmował, ale koleżanka widziała ich często razem, więc wyciągnęła wnioski. I choć docinki pod adresem homoseksualizmu Irka były już wcześniej, to po „potwierdzeniu” plotki rozpętał się horror.

Przykro mu było za każdym razem, gdy słyszał obelgi i gdy musieli ich wysłuchiwać klienci. Szef się przy nich nie hamował. Kiedyś klient chciał zwrócić kupiony towar. Zablokowała mi się kasa, więc zadzwoniłem po kierownika, żeby ją odblokował – wspomina. Znów, kurwa, zablokowałeś kasę! Kto cię, pedale, zatrudnił tu do pracy! Sadzaj tę grubą dupę i zapierdalaj – usłyszał, a razem z nim zszokowany klient. Kierownik jeszcze wtedy nie wiedział że kręci bat na swoją skórę. Irek zagroził, że jeśli dalej będzie się tak do niego zwracał przy ludziach, zgłosi to jego przełożonemu. Ale wiedział, że to i tak by nic nie dało. Bał się o pracę. Chciałem napisać anonim do firmy, ale ponieważ byłem jedyną taką osobą – od razu domyśliliby się, o kogo chodzi i wylaliby mnie z miejsca. I tak to w końcu zrobili, ale tym samym dali mi broń do ręki. Zanim do tego doszło, Irek dowiedział się, że jest popaprańcem, męską dziwką, ma grubą obleśną dupę i że ty powinieneś się, kurwa z tego cieszyć, bo to jest dla ciebie, pedale, komplement! Szefowi zaczęły wtórować jego zastępczyni i jedna z koleżanek. Reszta ekipy siedziała cicho. Sytuacja stała się nie do zniesienia. Irek poszedł na zwolnienie lekarskie.

Nie był zdziwiony, kiedy wrócił, a w sklepie czekało na niego wypowiedzenie. Dostał je do ręki ot, tak, bez żadnego powodu. Kiedy pytałem, dlaczego mnie wyrzucają, usłyszałem, że to nie moja sprawa. Ale wtedy dopiero zaczęła się jego sprawa! Papier dostał w poniedziałek, we wtorek już był u adwokata. W środę w sądzie leżał pozew przeciwko firmie Netto. Wtedy przestał też milczeć. Poszedł do mediów, pojawiły się pierwsze wywiady, przyjechała telewizja.

Nie był pewny, czy dobrze zrobił, kiedy już przyszło wezwanie na pierwszą rozprawę. Nie wiedziałem, jakie armaty przeciwko mnie wytoczą – mówi. On sam kontra armia prawników wielkiej sieci handlowej. Był pewien jednego: niczego nie ukradł, nie oszukał żadnego klienta, nie ubliżył szefowi ani kolegom. Jego jedyną winą było to, że jest gejem. Trudno, mleko się rozlało – myślał idąc do sądu. Teraz to ja się za was wezmę – mruknął pod nosem, wchodząc na salę rozpraw. Szybko się okazało, że nie było powodów do niepokoju. Były już szef plątał się w zeznaniach. Sąd wezwał 26 świadków, Irek widział, że niektórzy się bali. Pracownicy nie mówili wprost tego, co widzieli, ale dali sądowi do zrozumienia, że jeśli będą zeznawali na moją korzyść, pożegnają się z pracą. Niczego nie bali się za to byli pracownicy, zaczęli mówić, jak było naprawdę, a Irek musiał przejść przez to jeszcze raz. Wtedy się dowiedział, jak w szatni szef mówił jego kolegom: Przebierajcie się szybciej, bo pedał idzie albo Szorujcie dupami po ścianach, bo pedał wam zaraz kutasa wsadzi.

Zdenerwował się, kiedy przyszło do zeznań drugiej strony. Prawnicy Netto stawali na głowie, żeby odwrócić kota ogonem, za wszelką cenę maksymalnie zbagatelizować problem. Ich adwokat w mowie końcowej powiedział, że specjalnie wykorzystuję swoją orientację seksualną, żeby zaistnieć w mediach i żeby od firmy wyciągnąć odszkodowanie – wspomina Muzalski.

Bał się, gdy w końcu listopada ubiegłego roku szedł na ogłoszenie wyroku: Chociaż rozmawiałem ze swoją pełnomocniczką, czytałem w internecie o mobbingu i dyskryminacji i miałem wsparcie Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego, to i tak, idąc na wyrok, miałem nogi jak z waty. Niepotrzebnie. Wygrał, choć sukces był połowiczny: sąd uznał winę sieci Netto i nakazał wypłatę odszkodowania w wysokości trzymiesięcznej pensji – 4,5 tysiąca złotych. Irek i jego prawniczka nie zastanawiali się długo – za te krzywdy należy się więcej. Do sądu trafiła apelacja. To był strzał w dziesiątkę

Satysfakcję poczuł, gdy usłyszał wyrok Sądu Apelacyjnego w Gorzowie Wielkopolskim, który nie dość, że potwierdził winę byłego pracodawcy, to jeszcze kazał wypłacić odszkodowanie w wysokości rocznej pensji – 18 tysięcy złotych! To nauczka także dla innych pracodawców, u których łamane są prawa pracownicze – mówił rzecznik Sądu Okręgowego w Gorzowie Wielkopolskim Roman Makowski.

Śmiał się na głos z radości, kiedy z panią adwokat wracali do Słubic. Sprawiedliwości stało się zadość. W Słubicach szybko zdobył sympatię. O sprawie zrobiło się głośno na cały kraj. Po pierwszym tekście bałem się chodzić pieszo do sklepu na zakupy, jeździłem tylko samochodem. Ale po tygodniu przyjaciele przemówili mi do rozumu – mówi Irek. Od tego czasu wystąpił w ogólnopolskich telewizjach, w prasie, ludzie podchodzili na ulicy i gratulowali tego, że przełamał milczenie i powiedział publicznie w mediach: tak, jestem gejem, byłem dyskryminowany w pracy. Pod imieniem, nazwiskiem i bez zasłoniętej twarzy. Gratulowali wygranej w sądzie. Czuł wsparcie na forach internetowych, także Małgosi Rawińskiej i jej partnerki, Ewy Tomaszewicz, byłej naczelnej „Repliki”. Kawał świata miałem za sobą – uśmiecha się.

Spokój po całej historii znalazł w domu. Ma 43 lata, wcześniej życie go nie oszczędzało: wychował się w domu dziecka, do którego oddała go matka, która dziś już nie żyje. Ojca nie zna. Ciężko chorował, jest po operacjach. Wiele lat był żonaty, rozwiódł się. Błądzić jest rzeczą ludzką, ale w końcu odnalazłem siebie i mój świat – mówi. 10 lat temu znalazł faceta. A właściwie facet znalazł jego – zobaczył zdjęcia na profilu randkowym i ponieważ lubi dużych miśków, napisał. Życzę każdej parze hetero takiego związku, w jakim ja jestem. Po każdej rozprawie partner pocieszał go i przytulał. W święta Irek dzieli się opłatkiem ze swoim facetem i jego rodzicami. Ma fantastycznych teściów, a teściowa śmieje się, że „drugi grubas jest w rodzinie”, bo ona sama też jest przy kości. Niestety, teraz nie może znaleźć pracy, ale od czego kochany facet? On pracuje na dom i opłaty, ja piorę, sprzątam i gotuję. A po cichu marzę o zostaniu aktorem.

Rozgoryczony jest tylko z jednego powodu. Miał cichą nadzieję, że firma Netto zaproponuje mu powrót do pracy, ale nic z tego. Nikt z firmy po wyroku nawet do niego nie zadzwonił z przeprosinami. Zarząd Netto poinformował, że przyjął decyzję sądu z pokorą i obiecał jak najszybciej wypłacić odszkodowanie. Szef, który szykanował Irka, już tam nie pracuje. Mariola Skolimowska, menadżerka PR Netto, powiedziała: Całą sprawę traktujemy jak bardzo przykry incydent, który nie miał prawa zdarzyć się w naszej firmie. Irek: Wystarczałoby mi zwykłe: Panie Irku, przepraszamy – mówi. Byłego szefa już nie spotkał, a chętnie spojrzałby mu teraz w oczy.

 

***

Krzysztof Śmiszek Prezes Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego

Przypadek Ireneusza Muzalskiego to jedna z nielicznych spraw o dyskryminację w miejscu pracy z powodu orientacji seksualnej, które doczekały się sądowego finału. Bardzo pozytywnie należy ocenić rzetelność postępowania sądowego oraz zastosowaną w wyrokach sądów obu instancji argumentację, dlaczego homofobia w miejscu pracy jest zjawiskiem niepożądanym i godnym potępienia. Z pewnością do wygranej przyczyniła się nie tylko odwaga powoda, który nie obawiał się dochodzić swoich praw, ale także wsparcie mediów i Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego (PTPA), które przyłączyło się do postępowania jako strona.

Niestety, choć do PTPA i innych organizacji działających na rzecz osób dyskryminowanych wpływa sporo sygnałów o przejawach dyskryminacji pracowników LGBT, postępowań sądowych w tych kwestiach jest jak na lekarstwo. Świadczyć to może o nie tylko niezwykle niskiej świadomości osób LGBT na temat przysługujących im praw pracowniczych, ale także o niewierze w skuteczność tych przepisów. Tymczasem, akurat obszar zatrudnienia, jak żaden inny obszar życia społecznego, objęty jest bardzo dobrym systemem skutecznych przepisów, które umożliwiają przeciwstawienie się dyskryminacji motywowanej homofobią czy transfobią. Ireneusz Muzalski jest tego żywym dowodem.

 

Tekst z nr 41/1-2 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Po pierwsze: reagować

O szkolnej homofobii, o Kodeksie Równego Traktowania i o tym, że czasem wystarczy wsłuchać się w wyzwiska, by zdefiniować problem, z Agnieszką Kozakoszczak, trenerką antydyskryminacyjną, koordynatorką programu edukacyjnego Fundacji na rzecz Różnorodności Społecznej, rozmawia Marta Konarzewska

 

Foto: Studio Słoń

 

Dawno nie byłam w szkole, a w pokoju nauczycielskim to od 2010 r. (Marta nie pracuje na etacie w szkole od czasu, gdy – jako jedyna nauczycielka w Polsce – zrobiła coming out – przyp. red.)

 Czasem już po przekroczeniu progu szkoły można poczuć jej atmosferę. Bywa ona zdominowana przez symbole religii katolickiej czy kultury polskiej, ale rozumianej wąsko – jako historia wojen, względnie osiągnięć wybitnych pisarzy, naukowców, przywódców. W przeważającej większości – mężczyzn. Gdy do takiej szkoły wchodzi dziecko o innym pochodzeniu niż polskie lub innym wyznaniu niż katolickie, może czuć się wyobcowane.

Następują jakieś zmiany systemowe?

Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z 10 maja 2013 r. zobowiązało szkoły do działań antydyskryminacyjnych obejmujących całą społeczność szkoły. To krok w dobrym kierunku, ale dyrekcje, nauczycielki i nauczyciele nie są przygotowywani do prowadzenia takich działań. Ani na studiach, ani w ofercie doskonalenia zawodowego nie ma regularnych zajęć z tej tematyki. Są więc zdani na intuicję i pomoc organizacji pozarządowych. Badania Kampanii Przeciw Homofobii, Fundacji na rzecz Różnorodności Społecznej czy Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej pokazują, że wykluczenie i dyskryminacja w szkole to zjawiska powszechne – i w relacjach rówieśniczych, i pomiędzy kadrą a młodzieżą, a także, o czym rzadziej słyszymy, między samymi nauczycielkami i nauczycielami czy dyrekcją.

W tegorocznym liście do dyrektorów i dyrektorek szkół z okazji rozpoczęcia roku szkolnego mini- stra edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska pisze wprost, że przyjazna i bezpieczna szkoła to szkoła bez dyskryminacji i homofobii. Homofobia po raz pierwszy została wymieniona w oficjalnym piśmie szefowej MEN. Był to prawdopodobnie efekt manifestacji zorganizowanej przed MEN w maju przez organizacje pozarządowe. Manifestacja z kolei była pokłosiem samobójstwa Dominika Szymańskiego z Bieżunia, który doświadczał homofobicznego dręczenia ze strony rówieśników, przy braku reakcji dorosłych.

Z jakiego powodu najczęściej uczniowie i uczennice są gorzej traktowani?

Najczęściej – z powodu niższego statusu materialnego, nieheteroseksualnej orientacji (rzeczywistej lub domniemanej), wyglądu i zachowania nieprzystających do stereotypowych norm przypisywanych płciom. Ostatnio nasila się także agresja wobec uczniów i uczennic o innym pochodzeniu niż polskie i ciemnym kolorze skóry. „Ty imigrancie!” staje się obelgą. Wolałabym jednak, żebyśmy o powodach wykluczenia i dyskryminacji myśleli w inny sposób – ich przyczyną nie jest czyjaś orientacja, pochodzenie czy kolor skóry, tylko ksenofobia, seksizm, homofobia, rasizm.

Jak będzie teraz, po wyborach?

Doświadczenia z okresu, gdy ministrem edukacji narodowej był Roman Giertych pokazują, że brak wsparcia „z góry” może na długo zablokować inicjatywy i „zamrozić” podejmowanie działań antydyskryminacyjnych. A „odwilż” wymaga czasu. Z drugiej strony właśnie wtedy uaktywniają się również osoby, które nie godzą się na taki klimat. Przykładem jest słynny „donos na samą siebie” Marzanny Pogorzelskiej, nauczycielki z Kędzierzyna- Koźla. Dzisiaj coraz więcej nauczycielek i nauczycieli z własnej inicjatywy prowadzi działania równościowe, często we współpracy z młodzieżą.

Na przykład?

Np. organizują spacery „szlakami żydowskiej społeczności naszego miasta”, albo kręcą z uczniami i uczennicami fi lmy o tym, jak wygląda dyskryminacja w ich szkole.

A coś związanego z homofobią?

Homofobia to dla wielu szkół bardziej kontrowersyjny temat niż np. wielokulturowość. Szkoła w Piątkowisku pod Łodzią, której uczennice i uczniowie przygotowali wystawę o tematyce LGBT, spotkała się z negatywną reakcją ze strony kuratorium.

My tym gimnazjalistom bijemy brawo, wykorzystali zresztą artykuły z „Repliki”. Trzeba mieć chyba niemało determinacji, by się za podobne sprawy brać. Co motywuje do takiego zaangażowania?

Przede wszystkim empatia i poczucie solidarności. Często także osobiste doświadczenia wykluczenia i dyskryminacji, albo doświadczenia bliskich osób.

A co motywuje ciebie?

To samo, chociaż szczególną rolę odgrywają na pewno moje osobiste doświadczenia. Homofobia i seksizm uderzają nie tylko w moje poczucie sprawiedliwości, ale także w moją tożsamość – w to, kim się czuję jako osoba, która należy do tzw. grup mniejszościowych ze względu na płeć i orientację seksualną. Pamiętam, jak jeden z nauczycieli, którego zresztą bardzo ceniłam, powiedział kiedyś do mojej koleżanki, że „bycie gejem albo lesbijką to nie jest dobry pomysł, bo uniemożliwia sensowną prokreację”. To zdanie zapadło mi w pamięć. Homoseksualność często myli się z bezpłodnością.

A poza tym „bycie gejem czy lesbijką” to nie jest „pomysł”, na który można wpaść lub nie. Agnieszka, pracujesz obecnie nad dużym projektem pilotażowym dotyczącym Kodeksów Równego Traktowania w szkołach.

Kodeks Równego Traktowania to dokument, który określa najważniejsze wartości i cele szkoły dotyczące równego traktowania i przeciwdziałania dyskryminacji a także działania, jakie szkoła będzie podejmować. Obecnie współpracujemy z czternastoma szkołami z całej Polski.

Czy w Kodeksach mówi się wprost o orientacji seksualnej?

Każda szkoła sama decyduje, czy w treści Kodeksu wymieni orientację seksualną i/lub inne przesłanki. My zachęcamy, by zasady równego traktowania zapisane w Kodeksie dotyczyły wszystkich przesłanek, w tym orientacji seksualnej.

Przyjeżdżacie na warsztaty do tych szkół?

Tak. Przybliżamy, czym są i jak działają stereotypy, uprzedzenia. Często wywiązują się dyskusje o przejawach wykluczenia i dyskryminacji.

No właśnie. Jak w szkole przejawia się dyskryminacja? Pobicia, wyzwiska?

Uczniowie i uczennice najczęściej wymieniają przezwiska, wykluczenie z grupy, izolację. Czasem zwracają uwagę na różnice w oczekiwaniach wobec chłopców i dziewcząt, podwójne standardy oceniania. Widzą to wyraźnie i odczuwają jako niesprawiedliwość.

Jak temu przeciwdziałać?

Przede wszystkim – reagować. Nie udawać, że nie słyszy się wyzwisk rzucanych na korytarzu albo nie dostrzega się, że któreś dziecko w klasie jest wykluczane. Brak reakcji na „drobne” zachowania to przyzwolenie – sprawia, że one rosną i eskalują. Wtedy pozostaje już tylko interwencja. Tymczasem dużo skuteczniejsza jest profilaktyka np. zadbanie o integrację w klasie, zachęcanie do współpracy, a nie rywalizacji, dostarczanie rzetelnej wiedzy, która zastąpi stereotypy.

Jak reagują rodzice, gdy proponujecie szkole, żeby zajęła się równym traktowaniem?

Wśród rodziców, i w kadrze szkolnej, jak wszędzie, zdarzają się osoby przeciwne podejmowaniu tej tematyki. Spotykam też rodziców, którzy są bardzo zaangażowani i wspierający. Rodzice w jednej ze szkół początkowo wyrażali wątpliwości, czy nierówne traktowanie to rzeczywiście realny problem. Była żywa dyskusja, w końcu zdecydowali, że najlepiej zapytać dzieci. Wystarczyło, że zapoznali się z listą najczęstszych wyzwisk, z jakimi ich dzieci spotykają się w szkole – natychmiast zdecydowali, że trzeba podjąć działania.

Jakie wyzwiska były na liście?

Takie, które powtarzają się w wielu szkołach. „Gruby/ a jak świnia”, „pedał”, „debil”, „down”, „żyd”.

Czy zdarza się, że szkoły godzą się na pewne działania, a na inne nie? Na przykład: „OK, zajmiemy się przeciwdziałaniem wykluczeniu dzieci cudzoziemskich, ale nie homofobią”?

Od kilku lat nauczycielki i nauczyciele coraz częściej zwracają uwagę na dyskryminację ze względu na status materialny. Jeśli chodzi o homofobię, to często dostrzegają, że silniej przejawia się ona wobec chłopców niż wobec dziewcząt. Współpracuję z wieloma nauczycielkami i szkołami w całej Polsce, nie tylko w programie KRT. Słyszałam o wykluczeniu nauczycielki, która podejmowała w szkole tematykę homofobii i transfobii. Nie była zapraszana na nauczycielskie spotkania towarzyskie, bo uważano, że jest lesbijką. Notabene, nie była nią. Podobny mechanizm zadziałał zresztą w przypadku Dominika z Bieżunia. Nie wiadomo czy, ani jak Dominik określał swoją orientację, ale wiadomo, że doświadczał homofobii, bo był uważany za geja. Takie sytuacje pokazują, że zasady równego traktowania powinny dotyczyć całej społeczności szkolnej – dorosłych i dzieci.

Ostatecznie każda szkoła sama decyduje, jakie działania chce podjąć. Naszą rolą jest pokazanie wspólnego mechanizmu, jaki łączy rodzaje dyskryminacji oraz zachęcenie, by każdemu z nich przeciwdziałać z równą stanowczością i zaangażowaniem.

Część szkół obawia się podjąć ten temat, bo czasem wygodniej jest nie wiedzieć. Tymczasem, czysto statystycznie, w tak dużej instytucji jak szkoła prawdopodobieństwo występowania dyskryminacji, jest wysokie. Bardziej zaskakujące byłoby, gdyby nie zdarzała się w ogóle. Szkoły, które decydują się przyjrzeć temu zjawisku, a następnie podejmują działania, zasługują na ogromne docenienie! Jest ich coraz więcej.

Tekst z nr 58/11-12 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Długodystansowiec

Z Krzysztofem Śmiszkiem, założycielem Grupy Prawnej Kampanii Przeciw Homofobii, obecnie szefem Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego, rozmawia Mariusz Kurc

 

Foto: Agata Kubis

 

To prawda, że zgłosiłeś się do Kampanii Przeciw Homofobii, bo podobał ci się Robert Biedroń?

Tak (śmiech). Ale nie tylko dlatego! Byłem studentem piątego roku prawa i interesowałem się problematyką dyskryminacji w prawnym kontekście. Matką chrzestną tego zainteresowania była moja promotorka – profesor Eleonora Zielińska. Chciałem pogłębiać wiedzę szczególnie jeśli chodzi o sprawy LGBT, ale nie bardzo wiedziałem jak – wtedy, jesienią 2002 r., to była trochę egzotyka. Gdy w „Życiu Warszawy” zobaczyłem artykuł o KPH zilustrowany zdjęciem jej szefa, czyli Roberta, postanowiłem, że zgłoszę się na wolontariusza. Może się przydam, a przy okazji poznam tego gościa.

Założyłeś Grupę Prawną KPH, która działa do dziś. Z Robertem od dwunastu lat tworzycie parę.

Pamiętam nasze pierwsze spotkanie – w gejowskim klubie Rasco, bo KPH nie miała wtedy siedziby. Okazało się, że do zrobienia jest wszystko. Byłem pierwszym prawnikiem, który się do nich zgłosił.

Już wiedziałeś, że tematyka LGBT to twoja przyszłość zawodowa?

Nie. Traktowałem to jako hobby. Chciałem specjalizować się w sprawach o defraudację unijnych funduszy, z tego pisałem pracę magisterską. Wyszło inaczej.

Od czego zacząłeś w KPH?

Od zera. Działałem metodą prób i błędów kierując się intuicją i trochę wzorując się na Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Przez pierwszych kilka miesięcy ta moja Grupa Prawna składała się z jednej osoby, mnie. Potem zaczęli dołączać inni prawnicy, a raczej prawniczki – m.in. Monika Zima, Anna Konieczna, Wiolka Sejbuk.

Wyznaczyliśmy sobie cotygodniowe dyżury, podczas których służyliśmy poradą prawną.

Czego dotyczyły pierwsze sprawy?

Pisała na przykład przyjaciółka nastoletniego geja, który wyoutował się rodzicom. Zamknęli go w areszcie domowym. Byli tak zdeterminowani, żeby szlabanem wybić mu z głowy homoseksualizm, że zniszczyli większość jego ubrań, tak, że nawet nie miał jak wyjść z domu. Ta dziewczyna prosiła nas o interwencję, choć niewiele mogliśmy zrobić.

Albo dzwonił ktoś i mówił, że natychmiast musimy przyjechać do np. Konina, bo właśnie z domu został wyrzucony młody gej czy lesbijka. Szybko nauczyliśmy się, że nie możemy angażować się w każdą sprawę. Traktowano nas jako pomoc od wszystkiego, co ma związek z LGBT. Niektórzy byli nawet agresywni – np. żądano od nas, byśmy reprezentowali w sądzie ludzi w sprawach o dyskryminację ze względu na orientację seksualną. A my byliśmy tylko grupą studentów zapaleńców.

Ale odnosiliśmy i małe sukcesy. Zajęliśmy się sprawą pewnego kelnera geja, który okradł własną restaurację i na policji strasznie go potraktowano – szydzono z jego orientacji, kazano mu się rozebrać się do naga. Nasza interwencja doprowadziła do upomnienia jednego z policjantów. Niedużo, ale zawsze coś.

W 2003 r. profesor Maria Szyszkowska przedstawiła projekt ustawy o związkach partnerskich.

Współpracowaliśmy z panią profesor. W tym samym roku wystartowała przełomowa akcja KPH „Niech nas zobaczą”. Grupa Prawna przygotowała natomiast stronę mojeprawa.info – pierwszą, w której kompleksowo geje i lesbijki mogli przeczytać o swoich prawach podzielonych według kategorii: w wojsku (wtedy służba była jeszcze obowiązkowa!), na policji, w pracy.

Nowelizacja Kodeksu pracy z zapisem o zakazie dyskryminacji ze względu na orientację seksualną weszła w życie 1 stycznia 2004 r. Mieliście sprawy z tej dziedziny?

Tak. Np. Telewizja Polska oferowała swym pracownikom dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne, z którego korzystać mogli ich małżonkowie oraz partnerzy/rki z nieformalnych związków – ale tylko różnopłciowych. Dzięki m.in. naszemu zaangażowaniu Telewizja objęła ubezpieczeniem również partnerów/rki ze związków tej samej płci.

Albo dyskryminacyjny podział Funduszu Socjalnego polegający na tym, że nie pozwala się wykazywać dochodu partnera/rki, jeśli mamy do czynienia z parą tej samej płci. Efekt w niektórych przypadkach może być taki, że jeden pracownik otrzyma zapomogę, a drugi nie – tylko dlatego, że jeden jest w nieformalnym związku rożnej płci, a drugi – w związku jednopłciowym.

Takie sytuacje zdarzają się nadal, bo nadal nie mamy związków partnerskich.

Na pewno chcesz zapytać, czy mamy sprawy wyrzucenia kogoś z pracy za samo bycie gejem czy lesbijką. Najczęściej w takich przypadkach wynajduje się inny pretekst zwolnienia, ale jednak bywają. Szlaki przetarł Ireneusz Muzalski, kasjer z sieci Netto, na rzecz którego sąd zasądził odszkodowanie (patrz: „Replika” nr 41 – przyp. red.). Teraz toczy się proces pewnego homoseksualnego ochroniarza, który został wyrzucony z pracy po tym, jak szef zobaczył go w telewizji na migawkach z Marszu Równości i stwierdził, że nie chce gejów w swojej firmie. Sąd niedługo rozstrzygnie również w sprawie osoby, która twierdzi, że została zwolniona z pracy na jednej z uczelni za transseksualizm.

A sprawy niezwiązane z pracą?

Dużo pobić. Ich liczba się niestety nie zmniejsza. Poza tym mieliśmy sprawę starszego pana, który mieszkał z partnerem w jego mieszkaniu zakładowym, a po jego śmierci został z tego mieszkania wyrzucony.

Zajmujemy się też sprawą lesbijki, której sąd odebrał prawa rodzicielskie. Jest matką czworga dzieci. Po rozwodzie z mężem związała się z kobietą. Sprawa jest już od czterech lat analizowana przez Trybunał w Strasburgu. Wciąż czekamy, czy zostanie przyjęta do rozpatrzenia.

Trzy kwestie LGBT, które wymagają zmiany w polskim systemie prawnym?

Wymienię cztery. Pierwsza jest oczywista: związki partnerskie, których brak powoli czyni nas „wyspą” w Unii Europejskiej i jawnie łamie fundamentalną w UE zasadę wolnego przepływu osób. Jaskrawy przykład mieliśmy niedawno: Dominikańczyk i Polak będący w związku partnerskim w Wielkiej Brytanii przyjechali do Polski, do rodziny tego drugiego w odwiedziny i… Dominikańczyk – jako „obca” osoba dla tego Polaka – nie został wpuszczony. Spędził kilka dni w areszcie na granicy.

Druga kwestia to regulacja procesu korekty płci, kluczowa dla osób transpłciowych. Dalej nowelizacja Kodeksu karnego, polegająca na rozpoznawaniu przestępstw z nienawiści i mowy nienawiści motywowanej homofobią. Dopóki nie zostanie przeprowadzona, będziemy mieli takie kwiatki, jak niedawny wyrok Sądu Rejonowego dla Warszawy Woli stwierdzający, że słowo „pedał” nie jest obraźliwe. Chodziło o młodego mężczyznę, którego zwyzywali policjanci.

Według badania CBOS sprzed paru lat, słowo „pedał jest w Polsce na pierwszym miejscu obelg.

Gdyby w prawie był paragraf chroniący przed mową nienawiści ze względu na orientację seksualną, pełniłby funkcję edukacyjną, nie tylko wobec tzw. zwykłych ludzi, ale też wobec sędziów.

A czwarta sprawa?

Nowelizacja ustawy równościowej. Potrzebujemy nie tylko ochrony przed dyskryminacją w miejscu pracy, ale także w szkole, w dostępie do dóbr i usług czy do opieki zdrowotnej.

Dziś Grupą Prawną KPH kieruje Zosia Jabłońska. Ty masz na koncie pracę w Biurze Pełnomocniczki rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn (gdy szefowała mu Izabela Jaruga-Nowacka), a także dwa lata w Equinecie, organizacji grupującej organy ds. równego traktowania w UE. Teraz jesteś szefem Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego. Jak oceniasz edukację prawników w kwestiach LGBT?

Niezbyt wysoko, ale dokonuje się postęp. To jest praca na lata, ale OK, ja jestem długodystansowcem. W kwietniu na specjalnej konferencji Naczelnej Rady Adwokackiej dyskutowano o kwestiach równościowych. Stu renomowanych adwokatów słuchało m.in. o sprawach LGBT – dawniej to byłaby abstrakcyjna sytuacja! Dziś sprawy LGBT stają się częścią „składową” pakietu prawno-człowieczego. Profesor Ewa Łętowska pojawia się na okładce „Repliki”, PTPA współpracuje stale z około sześćdziesięcioma prawnikami. Prawniczka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka bierze pro bono sprawę Wilsona Sekiziviyu, ugandyjskiego geja starającego się w Polsce o azyl ze względu na orientację seksualną i ze znajomością tematu wyjaśnia sądowi sytuację osób LGBT w Ugandzie – tak, wiele się zmieniło. Ale jest i druga strona medalu – zaczynają powstawać konserwatywne think tanki prawników. Wciąż brakuje solidnej edukacji na temat praw człowieka – nie tylko na studiach prawniczych, ale również na aplikacjach.

Na koniec mam dwa pytania o twój związek z Robertem, który ponoć jest jedną wielką sielanką wolną od konfliktów. Czy przenosicie sprawy zawodowe na grunt prywatny i jaką macie receptę na szczęście we dwóch?

Oczywiście, że przenosimy. Bez przerwy dyskutujemy o polityce i prawie. A co do recept – każdy związek może działać dobrze, opierając się na rożnych zasadach, więc wolałbym uniknąć porad… Dużo wolności, mało zazdrości, zero podejrzliwości.

 

Tekst z nr 49/5-6 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Faceci, zróbcie miejsce

Z czego wynika niewidoczność lesbijek w życiu publicznym? Co można zrobić, by temu zaradzić?

 

W debacie biorą udział cztery aktywistki LGBT, lesbijki:
JULIA MACIOCHA, prezeska Fundacji Wolontariat Równości, która organizuje Parady Równości;
MIRKA MAKUCHOWSKA, wiceprezeska Kampanii Przeciw Homofobii;
ALEKSANDRA MUZIŃSKA, członkini zarządu Stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza;
oraz MARTA KONARZEWSKA, nasza redakcyjna koleżanka, współautorka książki „Zakazane miłości”, scenarzystka.
Moderator: MARIUSZ KURC, redaktor naczelny „Repliki”

 

Foto: Adam Gut

 

Niewidoczność lesbijek w życiu publicznym jest… widoczna. Niezmiennie. Tymczasem w ostatnich latach geje jakby poszli do przodu. Niedawno byłem na debacie o literaturze gejowskiej. Wzięło w niej udział pięciu pisarzy, wyoutowanych gejów: Jacek Melchior, Robert Rient, Mikołaj Milcke, Kuba Wojtaszczyk i Jerzy Nasierowski. Prowadził Krzysztof Tomasik, nasz współpracownik i też wyoutowany gej. Pomyślałem, że na taką debatę można by jeszcze zaprosić inny „zestaw” – Bartosz Żurawiecki, Marcin Szczygielski, Edward Pasewicz, Michał Witkowski, Jacek Dehnel. Pisarki lesbijki? Ewa Schilling… Podobnie źle jest np. w branży aktorskiej. Co prawda, większość aktorów gejów wciąż siedzi w szafach, ale jednak jest już Jacek Poniedziałek, Marek Barbasiewicz, Tomasz Tyndyk, Michał Sieczkowski, Michał Opaliński, Adam Pater czy bohater poprzedniej „Repliki” – Tomasz Nosiński. Wśród polskich aktorek nie ma ani jednej jawnej lesbijki. I tak właściwie niemal w każdej dziedzinie.

Jednocześnie w samym ruchu LGBT nie widać jakiejś wielkiej przewagi gejów nad lesbijkami. Dziewczyny się angażują, są aktywne co najmniej tak jak faceci. Problemem jest przebicie się do głównego nurtu. Gej ma już dla przeciętnego Polaka jakąś twarz – twarz Roberta Biedronia, Michała Piróga, Tomasza Jacykówa czy Tomasza Raczka. Lesbijka nie ma w Polsce rozpoznawalnej twarzy. Nie ma polskiej Ellen DeGeneres.

W niedawnym naszym wywiadzie Agata Kowalska, dziennikarka TOK FM i wyoutowana lesbijka mówiła: Brakuje mi znanych, polskich lesbijek, które można by podziwiać, prosić o autograf i powiesić sobie ich plakat nad łóżkiem (śmiech). Chciałabym, żeby mnie reprezentowały i co jakiś czas powiedziały „Ja, jako lesbijka…”. Chciałabym, żeby te z pierwszych stron gazet przestały wreszcie hamletyzować i wyszły z szafy. Dziewczyny, niech was zobaczą!

Marta Konarzewska: Dobrze, że przestałeś wymieniać nazwiska tych kolesi – jeszcze chwila, a zajęliby pół tekstu, który ma być o dziewczynach (śmiech). Można zacząć banałem: facetom w życiu publicznym jest łatwiej się wybić – i owszem, wśród tych facetów coraz częściej zdarzają się geje.

Julia Maciocha: Ostatnio świetnie przebili się Jakub Kwieciński i Dawid Mycek, ale znam podobne pary les, tylko być może nie są tak przebojowe w autopromocji i nie kręcą teledysków. Jest Karolina „Lemur” Niedźwiecka z Grupy Stonewall i jej dziewczyna, jest Asia i Asia, które prowadzą blog…

MKo: Geje dopracowali się pop wizerunku. Przynajmniej w liberalnych mediach. Tacy fajni kolesie – wrażliwi, atrakcyjni, dobrze ubrani, uśmiechnięci. Mają głębokie przyjaźnie z dziewczynami hetero i te dziewczyny głośno mówią o swych przyjaciołach gejach – takich „od serca”, z którymi mogą pogadać o facetach. Fryzjer i jego kumpela – straszny stereotyp, ale on daje nieheteromęskości jakiś dostęp do tzw. przeciętnego człowieka. A czy jest taka opowieść gości hetero, że mają kumpelę lesbijkę, z którą gadają o dziewczynach?

Mirka Makuchowska: Racja. Nie ma skryptu na fajną lesbijkę.

MKo: Ale to nie jest tak, że geje się postarali i do czegoś doszli, a lesbijki się nie starają. Nierównowaga była na starcie. Nie wszystkie lesbijki to feministki i działaczki queer, niezłomnie świadome, że prywatne jest polityczne – można nad tym boleć, jednak to nie lesbijki odpowiadają za własną niewidoczność, to jest sieć czynników.

JM: Prawicowe portale nadal przy okazji Parady Równości straszą: „Geje wyjdą na ulice”, „Parada gejów”. Tak bardzo nienawidzą ruchu feministycznego i wyzwolonych kobiet, że lesbijki spychają w niebyt.

Aleksandra Muzińska: Może warto się też zastanowić, czy podążanie za sławą to w ogóle jest wartość? Może nie? Panuje przekonanie, że publiczne coming outy są bardzo ważne. Ale czy nie ważniejsze nawet są te coming outy, które robimy przed rodzinami, przyjaciółmi, w pracy. One też, a może one przede wszystkim „robią” tę widoczność?

Poza tym, Mariusz przywołał widoczność gejów w branży artystycznej, a w niej szczególnie silny jest patriarchat, stąd przewaga mężczyzn nad kobietami – a tym samym i gejów nad lesbijkami. W krajach dużo lepiej rozwiniętych niż Polska też tak jest. Może warto sięgnąć po inne dziedziny? Znam wiele świetnych lesbijek działających na polach, które nie przynoszą medialnej sławy – ale one mogą być niezwykle inspirujące. Np. menadżerka, która zarządza korporacją.

Dasz mi do niej kontakt?

AM: Dam. Zróbcie z nią wywiad do „Repliki”. Martwi mnie jednak, że przy okazji debaty o niewidoczności lesbijek nie doceniamy szczególnie tych, które jednak są widoczne – na przykład niedawno był w „Replice” wywiad z Agatą Kowalską, dziennikarką TOK FM, którą cytowałeś. Szkoda, że Agata nie pojawiła się wtedy na okładce.

JM: Ja nie mam potrzeby być na okładce – zaraz włącza mi się takie myślenie, że ktoś chce mnie włożyć na tę okładkę, bo mam „ładną buzię”. Ruch feministyczny nauczył mnie, by być ostrożną i nie dać się wmanewrować w bycie tylko paprotką. Natomiast gdy zaproponowano wywiad grupowy Wolontariatowi Równości, to zgłosiło się dużo więcej facetów, gejów, niż kobiet – i pomyślałam, że może to jest druga strona tego samego medalu: w końcu ruch feministyczny walczył też o to, by faceci mogli być ładni i by nie musieli wpasowywać się w kanony męskości i mogli brylować ze swą urodą na okładkach. Ci nasi faceci bardziej się ekscytowali i mocniej przygotowywali do zdjęć, a dziewczynom było wszystko jedno.

AM: Mnie z kolei drażni postrzeganie lesbijek przez niektórych gejów wyłącznie według kryteriów estetycznych. W kółko słyszę pytanie, czy znam jakieś „ładne lesbijki”. Nie – mądre, ciekawe, czy robiące interesujące rzeczy, tylko ładne? Co to w ogóle za kryterium?

JM: Żeby nie było, że krytykujemy tylko facetów. Gdy zostałam prezeską Wolontariatu, od paru kobiet usłyszałam, że wybrano mnie tylko dlatego, że jestem „ładna”, mam długie blond włosy, więc wpisuję się heteronormę. Czy mam jakieś pomysły, kompetencje, doświadczenie – było nieistotne. Ciągle musisz śledzić, w jaki kanon się wpisujesz. Na dodatek moja dziewczyna też jest kobieca i też ma długie włosy. No, i co mam z tym zrobić?

MKo: Z jednej strony mamy pracować nad tym, by być widoczne, a z drugiej ciągle to myślenie, co ten widok na ciebie ze sobą niesie i czy to jest OK. Ja jestem bardziej „kobieca”, a moja dziewczyna Agata Kubis – bardziej „męska”, więc wpisujemy się w stereotyp butch/femme – może kopiujemy hetero? Jesteśmy od 10 lat w mono związku, więc wpisujemy się też w „stare nudne małżeństwo”, natomiast gdybym była poli, to wpisywałabym się pewnie w wizerunek (homo) rozpustnicy.

To jest moim zdaniem ślepy zaułek – trzeba wszelkie takie głosy przerobić na szum i iść dalej, po swojemu.

Druga kwestia: czy chcemy być widoczne jako kobiety, lesbijki w mediach i całej sferze publicznej czy może – bo tak rozumiem wypowiedź Oli – chcemy walczyć z tym, że widoczność w sferze publicznej jest ważna? Bo tu czyhają następne miny. Jak idę do mediów, to zaraz wpisuję się w hasło: „Ta to ma parcie na szkło”. Również: „Biorą ją, bo jest kobieca”. Cholera.

Ale te mechanizmy „wpisywania się” w różne kanony dotyczą też gejów. Jak przegięty, to się wpisuje w stereotyp „niemęskiego” geja, a jak „męski”, to się wpisuje w heteronormę, bo „nie widać po nim, że gej”.

MKo: „Niemęski” to bardzo niedobrze, ale „niekobieca” jeszcze gorzej – to „niewyobrażalna”. Wyoutowany aktor (nawet jeśli odmówią mu roli amanta) ma jeszcze coś do grania. Jest nawet w serialach trochę ciepłych kolesi, przyjaciół. Oczywiście dla aktora zamknięcie w stereotypie to jest masakra. Ale na bardziej abstrakcyjnym poziomie można się cieszyć, że jakaś przestrzeń męskości nie-macho jest. Ale kobieta bez „kobiecości”? Kogo ma grać? Nie ma takich ról. Niedomiar „kobiecości” niweluje całą „Kobietę”. Może dlatego aktorki lesbijki boją się bardziej?

Jak zapraszałem was do tej debaty, to w głowie miałem jej roboczy tytuł „W poszukiwaniu polskiej Ellen DeGeneres”. Mamy już polskich znanych gejów, ale „polskiej Ellen” wciąż nie widać.

JM: Zauważmy tylko, że Ellen DeGeneres wyrobiła sobie pozycję w USA jeszcze przed coming outem.

MM: A potem zaryzykowała i się wyoutowała, przeszła swoje i w końcu wygrała. Na prawdziwą widoczność pracuje się latami. Ja w Kampanii Przeciw Homofobii przyglądałam się, jak robił to Robert Biedroń na długo przed tym, zanim stał się tak rozpoznawalny, jak dziś. To jest wynik jego ciężkiej, wieloletniej pracy. Niesamowicie żmudne wyrabianie sobie kontaktów z dziennikarzami, konsekwentne trzymanie się zasady, że mediom się nie odmawia. Nigdy. Bo nie chcesz mieć w środowisku dziennikarskim opinii, że odmawiasz. To jest kapitał, który gromadzisz przez lata. Żeby ten kapitał gromadzić, trzeba mieć pewne cechy – chęć pokazywania się, wiarę w swoje kompetencje, asertywność, a czasem nawet i tupet, przebojowość. To są cechy, które u chłopców w procesie wychowania są wzmacniane – a dziewczynki się do takich zachowań wręcz zniechęca.

Widzę to też po sobie: każda moja wizyta w mediach, każda wypowiedź jest obciążona wielkim stresem i najchętniej w ogóle bym tam nie chodziła – tylko wiem, że powinnam, gdy zapraszają. A wielu mężczyzn czuje się na tym świeczniku jak ryby w wodzie.

A na dodatek ktoś tymi mediami rządzi i na ogół jest to mężczyzna, i on ma pewną swoją optykę i decyduje, kto się może u niego pojawiać, a kto nie. Więc nawet jak znajdzie się kobieta przebojowa i asertywna, taka kobieca wersja Roberta Biedronia, to napotka więcej przeszkód.

Jeszcze coś muszę powiedzieć. Ciągle spotykam mężczyzn, którzy mają niby super-hiper równościowe podejście, są feministami i w ogóle – a jednak jakimiś swoimi mikrodyskryminacyjnymi zachowaniami doprowadzają do sytuacji, w których kobiety są spychane na boczne tory, obawiają się zabrać głos podczas debat publicznych, nie są dopuszczane do stanowisk i innych „konfitur” itp.

Mirka, masz jakiś przykład takich mikrodyskryminacyjnych zachowań?

MM: Widzę, z jaką łatwością facet jest w stanie podpisać się pod pracą, którą ja wykonałam. Albo przede wszystkim ja, a on dopisał coś na dokładkę. Albo piszemy pracę zbiorową: facet i trzy dziewczyny – on rzucił pomysł, napisał jedną małą część i nie ma żadnych skrupułów, by podpisać, a my we trzy dywagujemy: „Bo ja napisałam tylko odtąd dotąd, to nie wiem, czy mogę się podpisać pod całością” itp.

JM: Zauważyliście, że właściwie wszystko, co tu mówimy, odnosi się nie tyle do lesbijek i gejów, ale do kobiet i mężczyzn? Ta niewidoczność to jest bardziej sprawa genderu, a mniej orientacji.

Ja chciałam powiedzieć, Mariusz, że jak mnie zaprosiłeś na tę debatę, to moja pierwsza myśl była: „Ale czy ja się naprawdę nadaję?”. Musiałam tę myśl zwalczyć i powiedzieć sobie, że mam się czuć kompetentna mimo że się nie czuję. I teraz tu siedzę w tym gronie i nadal myślę, że jestem niekompetentna.

MM: No to przybij piątkę.

(przybijają sobie piątkę)

JM: I jak zaproponowałeś termin debaty, to grzecznie, bez marudzenia powiedziałam: „Jasne, mogę”, mimo że mam jutro dwa egzaminy na studiach.

Gdy miałam 17 lat, zobaczyłam pewne statystyki: ponad 80 procent przewodniczących samorządów uczniowskich w liceach i gimnazjach to kobiety/dziewczyny. A w samorządach studenckich ile jest przewodniczących kobiet? 5 procent! Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak jest. Potem zobaczyłam, że mój przypadek jest podobny. W moim Koszalinie byłam przewodniczącą młodzieżowej rady miasta – a jak przyjechałam do Warszawy na studia, to władza w samorządzie studenckim to już było dla mnie „za wysoko” – i jakoś sama nie byłam zainteresowana!

Takie sytuacje, jak mówiła Mirka, z podpisywaniem czegoś, też znam. I inne również: Na studiach przy każdej pracy się trudzę: mnóstwo przypisów, cytatów – a kolesie czasem zrzynają całe fragmenty i później bez problemu przedstawiają jako swoje.

W Wolontariacie pojawili się chłopcy, którzy nigdy wcześniej nie byli na Paradzie, nie mówiąc o organizowaniu jej, a chcieli zostać – z miejsca! – rzecznikami tegorocznej Parady. „Co odpowiesz, jak dziennikarz zapyta, czym ta Parada będzie się różniła od poprzednich?” – zapytałam. „Coś odpowiem, napiszesz mi”. Jasne – ja odwalę robotę po cichu, a on zabłyśnie. Faceci nie mają przed tym oporów.

MM: Bo jeśli większość energii wkładasz w pracę nad rozpoznawalnością, to musi ci zbywać na jakości – bo nie jesteś w stanie dopilnować każdego merytorycznego drobiazgu.

MKo: Jak faceta zapraszają do mediów, to on pyta: „Na którą godzinę?” Jak kobietę zapraszają, to ona się zmartwi, zapyta, jaki jest temat rozmowy, bo musi się przygotować. Nawet jak jest w danym temacie ekspertką. Ale czy aby na pewno jest ekspertką? Wcale nie jest tego taka pewna. On wie jedną trzecią tego, co ona, ale rzuca chwytliwą anegdotkę i jest cool. A anegdotka ma nierzadko mizoginiczny smaczek i rozmówczyni musi się szybko pozbierać w sobie i nie pokazać, że ją dotknęło. Lub sprawnie odeprzeć lepszym żartem ad hoc, zamiast mówić to, co merytorycznie przygotowała. To nie charaktery tak działają. Nie każdy facet to kawalarz i bywają przebojowe kobiety. Ale „przebojowa” to ta z męskim genderem. Tak działa kultura – oczekiwania i przyzwolenia. A wspiera to wszystko tzw. homospołeczność, prościej mówiąc kolesiostwo, bractwo siurków.

JM: W ścisłej grupie wolontariuszy robiących Paradę były tylko dwie osoby identyfikujące się jako „faceci, geje”. I co? Gdy przychodził do nas na spotkanie ktoś potencjalnie zainteresowany np. reklamowaniem swej firmy na Paradzie, to zwykle był to facet, gej – i on jakby „automatycznie” zwracał się do kogo? Do tych naszych dwóch gości. A ja siedzę obok – „Halo, tu jestem i jestem Prezeską”.

MM: Mam podobne doświadczenia: jako wiceprezeska KPH spotykam się z jakimś facetem i w pewnym momencie do pokoju wchodzi Chaber, prezes KPH, osoba transująca, identyfikująca się z męskim genderem. I zaraz pada żarcik typu: „No, widać, że organizacja prowadzona męską ręką”. Nawet nie trzeba biologicznego mężczyzny, wystarczy ten kulturowy.

MKo: Czasem wystarczy gender – butch. Moją Agatę kolesie traktują jak kolegę, a ja w swoim makijażu pozostaję „Kobietą”.

AM: Ja mam znajomą lesbijkę, która otwarcie mówi o swej orientacji w pracy i została nieformalną liderką kobiet i tzw. kobiecych spraw w firmie. Faceci przestali ją traktować jak – choćby tylko potencjalny, ale jednak – obiekt seksualny. Skończyły się komplementy i żarty. Jest dla nich kumpelą i partnerką w robocie. Koleżanki hetero zaczęły się jej zwierzać, jakich zachowań dyskryminacyjnych doświadczają ze strony facetów w firmie. Czasem nawet proszą ją o interwencję jako tą, która jest „neutralna” w męsko- -damskim świecie.

MKo: Znów mam poczucie, że to chodzi bardziej o gender niż o orientację. Jak się wyoutuję, to facetom chętka na żarciki nie przechodzi – Agacie i bez coming outu żaden koleś pitu-pitu nie prawi. Za to naprawdę często słyszy: „To pan czy pani, bo już nie wiadomo” albo „Cycki masz? Pewnie nie masz, to mogę dotknąć?” Na tego typu teksty pracuje wiele uprzedzeń.

JM: Gdy para gejów wrzuca swoje fotki na FB, to komentarze pod nimi można z grubsza podzielić na dwie grupy: hejterskie oraz przyjazne. Natomiast do podobnych fotek dwóch kobiet byłaby jeszcze trzecia grupa: komentarze z tak zwanej dupy – dotyczące wyglądu. Ani pozytywne, ani negatywne, tylko: „Fryzura tej z lewej mi się nie podoba”, albo: „Dlaczego ta z prawej ma niskie obcasy?”. A dlaczego taki makijaż, a nie śmaki, dlaczego fota na plaży, a nie w lesie. A gdyby jedna miała garnitur, a druga sukienkę, to zaraz byłoby też: ta w garniturze chce być kolesiem? Wyglądu mężczyzn się tak bezceremonialnie nie komentuje. Więc dziewczyny się 100 razy zastanowią i 500 razy przeanalizują daną fotkę pod kątem takich „zagrożeń”, zanim ją wrzucą na FB. Albo i nie wrzucą w ogóle. No i potem, tak – są niewidoczne.

MKo: Następna kwestia to sam coming out. Wiele dziewczyn ma poczucie, że powiedzenie publiczne po prostu „Jestem lesbijką” to za mało, że trzeba to wpisać w jakąś szerszą historię. Ja sama, gdy outowałam się jako nauczycielka, tak właśnie zrobiłam. Geje mają z tym mniejszy problem, coming out jest dla nich wartością i może zresztą słusznie.

Lesbijki często mają poczucie, że ich historie są jakby mniej warte uwagi, mniej warte opowiedzenia, że nie mogą być nigdy uniwersalne, tylko niszowe i mało kogo obchodzą. I stąd ta rosnąca przepaść w literaturze – książek o gejach jest coraz więcej, a o lesbijkach – cienko.

JM: Mnie się wydaje, że codzienne życie moje i mojej dziewczyny jest po prostu niezbyt interesujące dla innych.

MKo: No, widzisz, a faceci ze swojej społecznej natury uważają, że ich życie winno być ciekawe dla innych i już. (śmiech)

I potem słuchacie jakichś banałów o codziennym gejowskim życiu, tak?

MM: Ale to jest OK! To też nam robi widoczność. Ja nie hejtuję, jestem za tym. Ponadto, widzę, że faceci częściej umieją przyjmować różne niemiłe rzeczy na klatę, to mi się podoba. Tego się chłopców uczy, a dziewczynki jakby mniej. Facet usłyszy od kogoś, że jest idiotą, za chwilę się otrząśnie i luz, i jeszcze tego kogoś uzna za idiotę. A dziewczyna, jak usłyszy, że jest idiotką, odchoruje to, będzie potrzebowała pracy, by się emocjonalnie wydobyć. Ja od lat chodzę do mediów, niektórym się wydaje, że po jakimś czasie, po iluś razach to już człowiek jest obcykany, przyzwyczajony i na luzie. Może i ktoś tak ma, ale nie ja. Za każdym razem to jest stres, bo to jest aktywność, która idzie wbrew temu, jak zostałam wychowana.

Sformułowanie „parcie na szkło” ma negatywne zabarwienie; nie mam innego pod ręką, więc go użyję, ale bez tych złych konotacji, ok? No, więc chłopaków się wychowuje, by mieli to parcie – na szkło, na podbijanie świata, na pokazywanie, jacy to oni są wspaniali. A dziewczynki – odwrotnie. Chyba, że chodzi o sprawy związane z ładnym wyglądem – to wtedy tak, proszę bardzo.

MKo: Kobietę łatwiej się ocenia za to „parcie”, szybciej się jej wykaże, czy to banalność, nadurodę czy nadobecność. Często słyszę opinię, że „chcę być wszędzie”. Tak, jakbym zabierała komuś miejsce. W patriarchalnym świecie każdy (facet) pracuje na swoje miejsce i już. Niefajny jest taki świat, ale co dalej? Od kobiet wymaga się widoczności, ale i za widoczność – gani.

Niedawno skończyły się zdjęcia do filmu „Nina” Olgi Chajdas. Jestem współscenarzystką, pomagałam w organizowaniu środowiskowego castingu. Film ma centralny wątek les, niektóre sceny potrzebowały nieudawanej „les energii” w tle. Paru dziewczynom nie wystarczało statystowanie, jakby była jakaś linijka tekstu do powiedzenia, pomoc na planie – to one chętnie. Oczywiście wcześniej przeprosiły, że się może narzucają – odbył się ten teatrzyk – ale jednak się odważyły i nie na darmo. To było właśnie pozytywne parcie na szkło, bo czemu nie?

JM: Wkurzam się czasem, gdy widzę na „naszych” Facebookach zajawki: „Zobaczcie, jak znani geje spędzili długi weekend” albo coś podobnego. A my, dziewczyny, gdzie? Są geje, którzy zakładają portale dla gejów… Chcemy, by lesbijki sobie założyły swój osobny portal?

MKo: Może właśnie tak, bo to są tak inne doświadczenia i tak inne kultury, że może trzeba mieć osobne portale, oprócz tych wspólnych. W pewnych sprawach (politycznych) idziemy razem, a w innych pchanie nas do jednego worka jest bez sensu.

Co roku jesienią rysownik Jarek Jarecki daje „Replice” na konkurs kilka egzemplarzy swego kalendarza z rysunkami jego ulubionych seksownych facetów. Rozdajemy te kalendarze i słyszę głosy, że powinniśmy też zapewnić na konkurs kalendarz z dziewczynami – dla lesbijek. Chętnie byśmy taki dali, tylko musiałaby jakaś lesbijka się za to zabrać i swe ulubione dziewczyny narysować. Nie ma takich kalendarzy, o ile mi wiadomo.

AM: Znam z pięć dobrych rysowniczek! Może wystarczy się do nich zwrócić, zapytać?

JM: Ola, nie, ja też znam rysowniczki lesbijki, ale one nie rysują erotycznych wizerunków kobiet – i chyba nie chciałyby, bo wpisałyby się w patriarchalny dyskurs. Inaczej niż geje – bo seksowny facet na zdjęciu czy rysunku się w patriarchat nie tylko nie wpisuje, ale wręcz uderza w patriarchat, rozbija heteronormatywny system, czyli super.

Ja na samo określenie „kalendarz z dziewczynami” mam złe skojarzenia. Od razu przed oczami staje mi pewien komisariat policji, gdzie składałam zeznania w sprawie napaści na tle seksualnym. Tam właśnie wisiał taki „kalendarz z dziewczynkami”. W głowie otwiera mi się zaraz cały ponury temat pt. „Seksualizacja kobiet”.

Wiecie, jakie jest najczęściej wpisywane słowo w największą wyszukiwarkę porno w sieci, czyli pornhub?

MM: „Lesbian”, wiem. No, właśnie. Tam, w pornografii, nagle niby jesteśmy widoczne, ale to nie jest porno dla lesbijek, tylko dla heteryków.

AM: Ale mimo wszystko mam poczucie, że coś się ostatnio ruszyło – w ramach debat, które organizujemy w Miłość Nie Wyklucza było też spotkanie poświęcone niewidoczności lesbijek. Przyszło mnóstwo dziewczyn z bardzo różnych środowisk – prawniczki, harcerki, licealistki, artystki, działaczki społeczne i polityczne, dziewczyny pracujące w małych firmach i wielkich korporacjach. Zabrakło nam krzeseł na sali. Widać było, jak ogromna jest potrzeba wspólnoty, rozmów i działania. Energia była taka, że niemal czuło się symbolicznie powiewającą lesbijską flagę (śmiech). Właśnie – flaga lesbijska też jest niewidoczna i mało znana. Wracając do spotkania w MNW, nieformalne rozmowy trwały jeszcze długo po zakończeniu części oficjalnej – było super.

MM: Żeby mieć równość, nie wystarczy po prostu zaprzestać dyskryminowania danej grupy. Trzeba te grupę wyciągnąć z tej klatki, do której się ją wcześniej wepchnęło.

AM: Jesteśmy mniejszością w mniejszości. Mniejszością w grupie kobiet i mniejszością, jeśli chodzi o widoczność w grupie osób homoseksualnych. Oczekiwałabym od kolegów gejów większej uważności i zrozumienia. W taki sam sposób, w jaki oczekujemy jej, jako społeczność LGBT, od większości społeczeństwa. Wydaje mi się poza tym, że gej, który decyduje się na coming out, dostaje więcej wsparcia z otoczenia. Lesbijka częściej musi radzić sobie sama.

MM: Lesbijki same nie „załatwią” sobie równości, widoczności, równego dostępu do życia publicznego. To musi być wspólny wysiłek. Ci wszyscy, którzy mają uprzywilejowaną pozycję społeczną w stosunku do lesbijek, czyli głównie mężczyźni, muszą sobie uświadomić właśnie to: że ich pozycja jest uprzywilejowana – i oni muszą wykonać pracę na rzecz zniwelowania tych różnic. Inaczej to się nie odbędzie.

To tak, jakby biali w USA powiedzieli czarnym: „Mieliśmy was za niewolników, potem was ostro dyskryminowaliśmy, ale teraz przestajemy, więc już jest równość.” No, nie, tak to się nie dzieje. Trzeba ciężkiej pracy, przede wszystkim białych.

Nie tylko my cztery, nie tylko my, lesbijki, ale ty, Mariusz, też, i tysiące innych Mariuszów, i gejów, i hetero – jak my wspólnie zaczniemy tę mozolną pracę wykonywać – to wtedy, w pewnym momencie, polska Ellen, o którą pytałeś, pojawi się sama. Może nawet niejedna. Ale ona nagle nie wyskoczy – ona wyrośnie na gruncie, który musimy wspólnie przygotować.

 

Tekst z nr 68/7-8 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Typowanie kozła ofiarnego

O filmie „W ukryciu” i o składaniu ciot w ofierze z Bożeną Keff rozmawia Marta Konarzewska

 

Bożena Keff (z lewej) – poetka, filozofka, eseistka. Pracuje w Żydowskim Instytucie Historycznym, wykłada na gender studies. Autorka m.in. książek „Utwór o matce i ojczyźnie”, „Postać z cieniem. Portrety Żydówek w polskiej literaturze”, „Antysemityzm. Niezamknięta historia”. Z prawej – Marta Konarzewska. foto: Agata Kubis

 

W ukryciu” powinien pozostać w ukryciu, czy może to ważny film, który wiele mówi o Polsce, Żydówkach, kobietach, lesbijkach?

Oczywiście, że nie mówi. Ten film nic nam nie mówi, a w kilku punktach raczej dezinformuje. Pierwszy punkt dezinformacji to jest data. Zaczyna to się w 1944 r., kiedy już w Polsce nie było gett, nie było Żydów. Historia zagłady nie jest długa, trwa od 1940 do 1943 r. Trudno się tutaj rąbnąć. Jednak w filmie widzimy Żydów na ulicy i w opaskach w ‘44! Tu nie ma realiów, główne bohaterki są w kompletnej pustce. Społecznej, psychologicznej…

Psychotycznej.

…i fantazmatycznej. Nie tylko nie ma żadnych żywych emocji między nimi. Nie ma też łączności ze światem dokoła. Na przykład ojciec głównej bohaterki ma to nieszczęście, że zostaje złapany w ulicznej łapance i po prostu znika… Córka go nie szuka.

Drugi punkt dezinformacji to komunista. Pojawia się komunista – przedwojenny antysemita. No wybitne! Kolejny punkt rewizji polskiej historii w kierunku obłąkanym. Nie chcę powiedzieć, że nie mógł się zdarzyć komunista antysemita, mógł! Ale komunista szmalcownik i szantażysta, donosiciel na gestapo? No, to jest lewą ręką do prawego ucha wokół biodra. W polskich warunkach, gdzie zwykli ludzie donosili na Żydów niejednokrotnie dla swojej satysfakcji (plus drobna korzyść, na przykład satysfakcji religijnej, nacjonalistycznej) i gdzie część partyzantki, jak Narodowe Siły Zbrojne, programowo zajmowały się wyłapywaniem i mordowaniem Żydów w lasach, a niemal cała reszta partyzantki zajmowała się tym przy okazji, wskazanie na komunistę (czyli internacjonalistę, dla którego faszysta jest realnym wrogiem) jako na szmalcownika jest jednak jakimś rodzajem ominięcia tego, co oczywiste, i wskazaniem tego, co najbardziej wątpliwe.

Wracając do fantazmatów i psychoz…

Gdyby pokusić się o psychoanalityczną interpretację, czyli niekoniecznie zgodnie z tym, co reżyser i scenarzysta sobie wyobrażali, że jest ich intencją, film mówi nam wiele. Ja bym powiedziała, że to jest fantazja o naseksualizowanym ciele żydowskim, o useksualnionej Żydówce, którą się trzyma w piwnicy, tej piwnicy, która jest „id”, rezerwuarem popędów i którą się wyciąga na okazje libidalne. Zabarwione po żydowsku i nielegalnie. Czyli trzymamy Żydówkę w piwnicy, bo ukrywamy ją tam i manipulujemy nią, Żydówka jest obiektem (nie ma własnego życia ani treści psychologicznej, kończy się na wyobrażeniu o tym, jak wygląda i z jaką mocą działa) i służy do seksu. Zostaje pod podłogą także, kiedy sytuacja pozwala już na legalność i swobodę – czyli w filmie, kiedy już jest po wyzwoleniu, weszła Armia Czerwona i polska. A bohaterka nadal więzi swoją „ukochaną”. Tak, ten nieświadomie powielony wątek nielegalnego żydowskiego miejsca w polskiej kulturze, to jedyna – choć niezamierzona – prawda tego filmu.

To popularny wątek w kulturze?

Pisała o tym Ela Janicka w związku z paradoksem Domu Kereta (pisarza Żyda, jak o nim piszą, choć jest Izraelczykiem), który powstał w szczelinie między budynkami, w przestrzeni, której nie ma. Jest też opowiadanie Hanny Krall o rodzinie z prowincji, która przechowywała Żydówkę. Po latach kupują dom, zapraszają ją i oprowadzają. Jest i piwnica, a w niej pokój, bardzo przyzwoity, łózko, krzesełka, stół, szafa: „a to jest pokój dla ciebie”, mówią.

Ester w „W ukryciu” też miała taki, ładnie urządzony.

Tak, łózko, miękko, miseczka, gdzie się wróbelek może pluskać. To jest właśnie fantazja o gotowym miejscu na Żyda. Tylko tu Pokoik Pod Podłogą symbolizuje libidalne moce. Choć oczywiście w porządku racjonalnym scenariusza to jest po prostu ukrywana Żydówka.

I fakt, że relacja libidalna występuje akurat między kobietami niewiele tu wnosi?

Mam wrażenie, że niewiele, choć ja tam w ogóle nie widziałam żadnej relacji, ni homo ni heteroseksualnej. Sama fantazja jest raczej hetero, jest męska. A ogólnie, że tak powiem sarkastycznie, relacje erotyczne mają to do siebie, że muszą zachodzić między osobami. Musi być jakaś treść, która je wypełni. A tu nic. Twórcy nie potrafią przekroczyć pustki między bohaterkami, bo to są fantazmaty, nie ludzie. W tym sensie lesbijskiej relacji też tam nie ma. Cała relacja streszcza się tu w streszczeniu. Tak właśnie – tutologicznie.

I polskiej wersji Aime i Jaguar też nie mamy.

A skąd!

Za to mamy „piękną Żydówkę, sporo o tym motywie pisałaś w pracy „Postać z cieniem. Portrety Żydówek w polskiej literaturze”.

Co ciekawe, najbardziej erotyczne opowiadanie o pięknej Żydówce napisała Orzeszkowa. „Rodszyldówna”. Krótki tekst. Opisuje żydowską dziewczynę, nastolatkę, która jest bardzo ładna i ma takie bujne, czarne włosy… Zachwyt. Narratorka ją obserwuje i w jej spojrzeniu jest niesamowicie dużo erosa.

W ukryciu” też mamy…

Coś ty! W tym filmie mamy zero. Tu nie ma żadnego spojrzenia.

Ale estetyzacja jest!

A jest. Bo to są takie filmy, jak np. „Ida”, gdzie realizatorzy wyobrażają sobie, że ich martwy świat ożyje dzięki estetyzacji. I dla niektórych tak się nawet dzieje.

Żydówka jest estetyzowana inaczej niż Polka. Jedna w gorsecie, druga naga.

Tak, to jest idealna realizacja estetyzacji Żydówki, o której Sartre pisał jako o tej, którą można bezkarnie wiktymizować. Po prostu ciąga się ją za te jej piękne kudły kręcone po brukach. A tutaj, bym powiedziała, że się ją ciąga po fantazjach. Erotycznych, libidalnych fantazjach. Z zachowaniem ich miejsca, do końca jest to jednak ta szara piwnica, pod fotelem, pod dywanikiem.

Pod dywanem”, „w ukryciu” – homożydowskość bez siły i widzialności.

Bo w tradycyjnym paradygmacie witalne przysługuje temu, co jest „słuszne”, a nie temu, co jest odstępstwem. Ale jednak dziś, jak nigdy, homoseksualistów postrzega się jako tych, którzy mają pewną siłę polityczną. Al Pacino w Aniołach w Ameryce mówił: „Homoseksualiści to są ludzie, którzy nie mają żadnej siły”. W Stanach i w Europie to się od tamtej pory zmieniło. Trochę też w Polsce, choć do realnej zmiany daleko. Więc jeśli masz pisma, paradę, obecność i domaganie się pewnych regulacji prawnych, to POTENCJALNIE masz siłę. Niebezpieczną, tak to widzą wrogowie. Bo w wyobrażeniu tych, którzy się boją od tego, że artykułujesz swoje postulaty do tego, że MOŻESZ zyskać siłę polityczną, jest krok. A potem już tylko pól kroku do tego, że rządzisz światem. Tak to widzą homofobowie.

Lęk przed tym krokiem łączy w nacjonalistycznym imaginarium „żydowskie” i „homoseksualne”?

Tak. I łatwość napiętnowania. Głośne nazwanie „Żydem” jest w Polsce odbierane często jako denuncjacja. Zdemaskowanie: ludzie, uważajcie ten Żyd podszywa się pod kogoś innego.

Pod „Polaka”.

Pod Polaka, pod polityka, pod osobę szacowną, której na czymś zależy, ale tak naprawdę to tylko Żyd, któremu zależy na władzy, którą wyzyska dla swojej korzyści.

„Żyd” powinien zostać w ukryciu, bo miejsce na „żyda” jest pod-ziemią, w szczelinie, nielegalne. Mówię „żyda”, bo polska kultura, też homofobiczny jej aspekt, jest wysycona antysemickimi wzorcami. Niekoniecznie chodzi o agresywny antysemityzm, taki wprost. Czasem o wpisaną w kulturę protekcjonalną postawę – polonocentryzm. Powiedziałam kiedyś o tym na przykładzie Władysława Bartoszewskiego i wywołałam zgorszenie wielu osób, które uważają, że mam jakąś obsesję na punkcie antysemityzmu. Swoją drogą w Polsce można taką mieć. Ale mnie chodziło o wyraźny przykład – Bartoszewski, kiedy mówił o powstaniu w getcie jako o najbardziej romantycznym polskim powstaniu, zaszczycił Żydów komplementem, że są jakby już Polakami. To tak jakby Brytyjczyk w XIX wieku, czy nawet potem, powiedział o Hindusie – patrz, ma takie świetne wzory, nasze brytyjskie, że sam już jest prawie jak Anglik, już prawie jak biały człowiek.

Polityka asymilacji wspiera kolonializm?

Mam poczucie, że to trochę rożne sprawy, ale ten „centryzm” kulturowy pozostaje jako główna postawa. Żydzi, którzy się asymilowali, musieli zakładać, że to, do czego się asymilują, do czego aspirują, jest o wiele lepsze, niż to, co mają jako swoje zaplecze kulturowe. Ale rzecz w tym, że jeżeli mniejszość zaczyna mówić głosem większości, szczególnie tej, która ją dyskryminuje, to już przegrała.

Głos większości mówi np.: świetnie jest być gejem, ale cicho siedzieć, zawierać cichaczem umowy cywilno-prawne, nie latać na parady, a o adopcji dzieci nawet nie myśleć! I część osób homo też tak mówi i tak uważa. Tu jest problem, w tym zwracaniu się przeciwko sobie, przeciw własnym prawom i zasadom. Przepraszanie, czołobitność. To tak, jakby mniejszość wyobrażała sobie, że jeśli złoży jakąś część siebie na ołtarzu większościowej mentalności, jeśli się wyrzeknie „radykalnych” cech, napiętnuje odstępców (którzy np. chcą adopcji dzieci), to reszta będzie „zbawiona”, przyjęta, zasymilowana. Typowanie kozła ofiarnego, który i tak nie uratuje reszty. Trochę podobnie jak z Żydami antysemitami, którzy uważali/uważają, że nie można „prowokować”. Ale co prowokuje? Najbardziej to, że istniejesz i nie wstydzisz się tego istnienia. Żadna „ofiara” tego nie ugłaszcze, od ofiary homofob nie przestanie być homofobem, tylko powie: „A widzicie? Sami mówią, że to durne pomysły!”. Taką ofiarą do złożenia mogą być też cioty…

Albo „polityczni”, wyoutowani.

Tak, oczywiście, bo oni też „prowokują”, oni „drażnią”, bo mówią, kim są i śmią nie wstydzić się i nie milczeć.

Identyfikujesz się z ruchem LGBT jako Żydówka?

Powiedziałabym raczej, że jako Żydówce jest mi łatwiej zrozumieć sytuację osób dyskryminowanych.

A inni? Jako Żydówkę i feministkę utożsamiają cię z lesbijką?

Bezpośrednio do mnie nikt nie powiedział, ale za plecami owszem, słyszałam coś.

A gdyby taka plota pojawiła się na pudelku?

(śmiech) Nie prostowałabym. Po co? Mogę być. Niczego mi to nie ujmuje.

 

Tekst z nr 47/1-2 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Black Meat White Heat

Black Heat White Meat, reż. D. Jeffries, wyk. Tiger, E. Diaz; USA 2007

 

mat. pras.

 

„Służące” otworzyły wiele drzwi. Kasowy i prestiżowy sukces filmu przywrócił do łask tematykę rasową, ostatnio nieco zaniedbaną nawet przez wrażliwych społecznie twórców. Warto na tej fali przypomnieć więc dzieło z roku 2007 „Czarne mięso, biała gorączka”, które posuwa się znacznie dalej niż oscarowy pretendent. Nie rozgrywa się bowiem w malowniczej przeszłości, lecz jak najbardziej współcześnie – w Ameryce rządzonej przez czarnego prezydenta, a mimo to nadal segregującej i dyskryminującej ludzi ze względu na kolor skory. Niesie jednak optymistyczne przesłanie: dla młodej generacji liczą się inne walory niż pochodzenie etniczne czy status społeczny.

Podobnie jak w filmie Tate’a Taylora główny konflikt zachodzi na płaszczyźnie nie tyle rasowej, co pokoleniowej. Mamy więc ojca o imieniu Cole, właściciela ziemskiego, który eksploatuje bez umiaru kolorowy personel, demonstrując mu jednocześnie swą wyniosłość. Reżyser nie szczędzi nam scen ze „służącymi” oddającymi się ciężkiej pracy fizycznej, która wyciska z nich siódme poty i ostatnie soki. W dodatku, odbywa się ona pod gołym niebem, co wystawia owych niewolników na liczne niewygody, lecz także buduje ich intymną więź z przyrodą. Reżyser, Doug Jeffries tworzy kontrast między swobodnym zachowaniem „gołodupców” na łonie natury (widz odnosi wrażenie, że aktywny udział w akcji biorą również drzewa, trawy, kamienie…), a zaciętą twarzą ich pana, zamkniętego w swym domu niczym w twierdzy chronionej przez ksenofobiczną tradycję rodzinną. Ale, jak się nietrudno domyślić, i Cole nosi w sobie ciemny sekret, który odkryje pewnego dnia jego syn, Cameron.

Jest on odpowiednikiem postaci Skeeter, granej w „Służących” przez Emmę Stonę. Powoli narasta w nim bunt przeciwko rasizmowi okazywanemu na każdym kroku przez ojca. Jednak w przeciwieństwie do Skeeter, Cameron nie chwyta za pióro -rozładowuje gniew oralnie. Długo znosi w milczeniu tyrady tatusia, by wreszcie wyłożyć kawę na ławę.

Mimo ponurego tematu, koniec końców „Black Meat, White Heat” przenosi nas w sfery rajskiej idylli. Ostatnia scena przedstawiająca śpiących bez przyodziewku, wprost na ziemi, w spiekocie letniego popołudnia ludzi rożnych ras przypomina, że wszyscy „po równo” przychodzimy na ten świat nadzy i bezbronni. Lecz z potencjałem, który rozwinąć i powiększyć potem możemy ku zadowoleniu , tudzież pożytkowi naszych bliźnich.

 

Tekst z nr 36/3-4 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Gej w firmie? To się opłaca!

O tym, jak duże firmy traktują pracowników LGBT i dlaczego opłaca się ich zatrudniać z Andreasem Citakiem, niezależnym konsultantem korporacji ds. polityki równości, rozmawia Wojciech Kowalik

 

foto: Roman Zach-Kiesling

 

Otwarty gej to lepszy pracownik niż gej ukrywający się?

Tak. Nie oszukujmy się, że firmy wprowadzają politykę równości z pobudek moralnych. Wprowadzają ją, bo to się po prostu opłaca. Być LGBT-friendly dla pracowników oznacza mieć o 20-30% większą wydajność pracy osób LGBT zatrudnionych w firmie. Czujesz się pewniej, gdy wiesz, że homofobia w twojej firmie nie jest tolerowana. Nie wkładasz wysiłku w ukrywanie się. I lepiej pracujesz.

Podobnie z zewnętrznym wizerunkiem firmy – bycie LGBT-friendly przynosi zyski. Klienci LGBT mają wielką siłę nabywczą (patrz: ramka „Siła nabywcza osób LGBT” – red.), są wrażliwi na objawy dyskryminacji i cenią zaangażowanie firm dla społeczności LGBT. W tej chwili korporacje wręcz walczą o image tej najbardziej przyjaznej. Wiedzą, że to daje im przewagę nad konkurencją i dodatkowe zyski. Powstały nawet stosowne rankingi, jak np. Human Rights Campaign Equality Index (patrz: ramka „Najlepsi pracodawcy LGBT w USA”– red.). Wiem, że w Polsce to jeszcze tak nie działa, ale dojdziemy do tego. Ja sam mieszkam i pracuję w Wiedniu, obserwuję tę ewolucję od lat. Przeprowadziłem badania, aby wyliczyć, ile korporacja zarabia dodatkowo, jeśli wprowadzi politykę niedyskryminowania LGBT (tzw. diversity management).

Wyniki były zaskakujące?

Jeszcze jak! To liczby, które pomogły mi w Europie przekonać wielu klientów. Firma międzynarodowa, która zatrudnia 100 tys. osób, według bardzo ostrożnych szacunków, posiada 6% pracowników LGBT, a więc 6 tys. Wzrost wydajności tych ludzi w sytuacji, gdy nie muszą się ukrywać ani obawiać dyskryminacji, oznacza milionowe zyski. Ponadto, tacy pracownicy, jeśli czują się respektowani, nie zmieniają łatwo firmy, nawet jeśli gdzie indziej mogliby więcej zarobić. Po co ryzykować? Mniejsza fluktuacja to dla pracodawcy kolejny zysk – dla tak wielkiego – nawet rzędu stu milionów euro rocznie.

Jeśli uwzględnimy inne czynniki: dodatkowy rynek klienteli LGBT (czyli tych, którzy dokonując decyzji o zakupach, biorą pod uwagę przyjazność danej firmy wobec LGBT), a także innowacyjność firmy, która według badań Uniwersytetu w Kopenhadze wzrasta, jeśli jej pracownicy są zróżnicowani, to ta wielka firma może osiągnąć zysk operacyjny wyższy o 350 do 800 mln euro rocznie! To są liczby, których nie zignoruje żaden poważny biznesmen.

Super. Ale czy to rzeczywiście oznacza, że homofobia w pracy za chwilę przejdzie do historii?

Nie tak szybko. Dyskryminacja w firmach gayfriendly często jest ukryta (za otwartą groziłaby dyscyplinarka). Homofobiczny menadżer nie podpisze awansu pracownika LGBT, nie da mu premii, albo nawet w ogóle się go pozbędzie i nigdy nie poda prawdziwej przyczyny zwolnienia, znajdzie sposoby, by takiego pracownika zdyskredytować. Właśnie teraz nad tym zagadnieniem pracuję, piszę pracę „Homofobia w firmach gay-friendly”. Mam nadzieję, ze wielu szefom od HR (zasoby ludzkie – red.) otworzy ona oczy na problem.

Oprócz szefów są jeszcze koledzy i koleżanki z pracy.

Tu sytuacja rożni się w zależności od środowiska. Ci z moich respondentów, którzy pracowali na budowie czy w drużynie sportowej, zwykle mówili, że byli przez jakiś czas przedmiotem dowcipów. Jeśli wytrwali i nie dali się usunąć z grupy, byli w końcu akceptowani i wtedy liczyły się tylko ich wyniki w pracy.

Polityka różnorodności LGBT wymaga jednoznacznego poparcia od najwyższej grupy menadżerów, łącznie z prezesem. Jeśli oni pokazują pracownikom, że firma prowadzi taką politykę w rzeczywistości, a nie tylko na papierze, to każdy będzie musiał to zaakceptować pod groźbą utraty pracy.

Masz ponad 20-letnie doświadczenie zawodowe. Mógłbyś powiedzieć, jak kiedyś wyglądało podejście dużych firm do gejów i lesbijek? Można było mówić o jakichś politykach równościowych?

W USA one mają bogatą tradycję. Zaczęły się od równouprawnienia kobiet na początku XX wieku. Następnie, w latach 50. firmy zaczęły wprowadzać procedury niedyskryminacji innych grup etnicznych, a mniej więcej 20 lat temu takie procedury rozszerzono o LGBT. Zawsze polityka niedyskryminowania była wprowadzana najpierw w dużych firmach. Urzędy publiczne przejmowały ją z opóźnieniem.

Geje i lesbijki w firmach postrzeganych jako pro-LGBT w jakiś sposób się organizują?

Częścią polityki niedyskryminacji pracowników LGBT jest możliwość organizowania się w strukturach firmy w ramach tzw. ERG (Employee Resource Group). Na ogół grupy te dostają też trochę pieniędzy na działalność, np. na udział w Paradzie Równości, na plakaty, spotkania in formacyjne. To bardzo ważny element emancypacji i budowania sieci wzajemnych powiązań w firmie. Jako grupa zawsze będziemy silniejsi niż pojedynczo. Praktycznie nie znam na Zachodzie firmy z polityką niedyskryminacji, która by nie miała wewnętrznych organizacji pracowników LGBT. Przykłady: Novartis ze Szwajcarii ma grupę Pink Molecules, Microsoft – GLEAM (Gay, Lesbian, Bisexual and Transgender Employees at Microsoft), Gayglers funkcjonują w firmie Google, w HP działa NOGLSTP (National Organization of Gay and Lesbian Scientists and Technical Professionals), w IBM – EAGLE (Employee Alliance for Gay and Lesbian Equality) a w ING – GALA.

Te firmy są obecne również w Polsce. Tutaj też prowadzą polityki równościowe?

Polityka niedyskryminowania jest na ogół definiowana centralnie – obowiązuje zakaz dyskryminacji w każdym kraju, w którym działa firma. Jeśli by do niej doszło, to taki pracownik może zawsze zwrócić się do kogoś, kto pomoże rozwiązać problem. Pracowałem w firmie amerykańskiej i byłem odpowiedzialny terytorialnie za całą Europę, Rosję i Afrykę, wiem, jak to wygląda w praktyce. W żadnym z krajów prezes nie zabronił mi działalności mającej na celu dotarcie do pracowników i klientów LGBT. Ale jeśli chodziło o wdrażanie konkretnych projektów antydyskryminacyjnych, nagle na przeszkodzie stawało mnóstwo powodów. Niemniej, udało mi się sprawić, że moja firma była głównym sponsorem EuroPride w Warszawie w 2010 r. Ale gdybym chciał wyliczać, jakie były z tym trudności, trzeba byłoby podwoić liczbę stron „Repliki”.

Mówisz o IBM, to był główny sponsor EuroPride. A jakie trudności masz na myśli?

Na przykład uczestnicy LGBT Business Leader Forum otrzymali kartkę, na której było napisane, że ze względów bezpieczeństwa lepiej byłoby, by… nie szli na EuroPride! Firma odpowiedzialna za bezpieczeństwo Forum zmusiła nas, by taką kartkę włożyć do teczek z oficjalnymi materiałami konferencyjnymi.

Dlaczego w polskich oddziałach korporacji nie działają takie same struktury grupujące osoby LGBT jak na Zachodzie?

Na Węgrzech, w Rosji, w Polsce poznałem wielu pracowników LGBT z rożnych firm. Wielu z nich nie wierzy w lokalną politykę niedyskryminowania i wolą z tego powodu zostać w szafie. Musimy zdać sobie sprawę, że praca jest ważnym miejscem, w którym spędzamy mnóstwo czasu i mamy prawo być sobą – jak każdy heteryk, który opowiada o wakacjach z żoną i dziećmi.

Sam przeszedłeś drogę ujawnienia w pracy.

Ujawniłem się, ponieważ mój partner poważnie zachorował. Chciałem być z nim w szpitalu, ale bez coming outu w pracy to było niewykonalne. Powiedziałem więc szefowi, w czym rzecz. Pracowałem wtedy w IBM, jego reakcja była bardzo pozytywna. Pozwolił mi pracować na laptopie w szpitalu i tylko sporadycznie musiałem pojawiać się w firmie. Wtedy było mi wszystko jedno, co kto na to powie, bo najważniejsze było bycie w tych trudnych chwilach z Reinhardem. Czy spotkałem się z przejawami dyskryminacji? Naturalnie. Byłoby naiwnością przyjąć, że firma, która zatrudnia ponad 400 tys. pracowników na świecie, pomimo tego, że ma bardzo aktywną politykę przeciwdziałania dyskryminacji pracowników LGBT, jest wolna od homofobów. Gorzej, że wiele firm ignoruje ten problem.

Kiedy postanowiłeś sam się nim zająć?

10 lat temu. Na początku jako aktywista i działacz praw pracowników LGBT w IBM. W 2008 r. firma zauważyła, że w Europie jest duży rynek klientów LGBT i zdecydowała, że powinna mieć kogoś, kto by ich zdobywał. Ta idea biznesowa została wypróbowana w USA. Rozpisano konkurs i po wielu testach i rozmowach zostałem wybrany. Do 2011 r. badałem rynek LGBT i, za pomocą kontaktów w tym środowisku, zdobywałem kontrakty. Teraz jestem niezależnym konsultantem doradzającym firmom, jak efektywnie wdrażać „diversity management” i – z tego co wiem – jedynym na rynku, który potrafi to uzasadnić liczbami.

Twój największy sukces w działaniach na rzecz LGBT? Zorganizowanie trzeciego LGBT Business Forum w trakcie Europride 2010 w Warszawie oraz pierwszego afrykańskiego LGBT Business & Human Rights Forum w RPA w 2011 r.

***

Najlepsi pracodawcy LGBT w USA: Boeing, Levi Strauss, Chrysler, Apple, A. T. Kearney, American Express (Human Rights Campaign Equality Index)

 

Tekst z nr 37/5-6 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Piknik heteryków

Co młode osoby LGBT piszą o swoich szkołach?

 

Jan Świerszcz – członek zarządu KPH, psycholog, zajmuje się edukacją;  foto: Rafał Nobis

 

Kampania Przeciw Homofobii zbiera informacje na temat sytuacji osób LGBT w polskich szkołach. W tym celu zorganizowaliśmy konkurs „List o szkole” – zaprosiliśmy uczniów/uczennice szkół średnich do opisania ich doświadczeń: Czy się ujawnili? Jak byli traktowani? Jak w ich szkołach walczy się z homofobią? Jaką postawę prezentują ich koledzy/koleżanki, kadra nauczycielska?

Z nadesłanych listów wyłania się obraz szkoły, w której prześladowanie uczniów homoseksualnych jest niestety normą, a nauczyciele nie wiedzą, jak radzić sobie z problemem – często zresztą za problem uznają homoseksualizm, a nie homofobię.

W mojej szkole panuje atmosfera wiecznego pikniku zagorzałych heretyków – pisze uczeń gej, który z powodu ostracyzmu rówieśników opuszczał lekcje wuefu. Gdy przyczynę nieobecności wyjawił dyrektorce, usłyszał, że jego wewnętrzna tragedia nie może mieć wpływu na realizowanie obowiązku szkolnego.

Nauczycielka, której wychowanek poskarżył się na homofobiczne wyzwiska rzucane przez kolegów, zadzwoniła do jego mamy z pytaniem: czy pani wie, że syn jest osobą homoseksualną? Mama na szczęście wiedziała. Była zszokowana zachowaniem nauczycielki.

Biseksualna dziewczyna relacjonuje, jak wyglądała lekcja wychowania do życia w rodzinie w jej szkole. Nauczyciel zadał pytanie: czym rożni się homoseksualista od pedała? – i sam odpowiedział: Pierwszy nie obnosi się ze swoją odmiennością, a drugi gustuje w obcisłych ubraniach i lata z piórkami w dupie na paradę. Tych pierwszych należy tolerować, tych drugich już niekoniecznie, bo sami się nadstawiają.

Bywają też subtelniejsze formy dyskryminacji. Po tym, jak pewna uczennica przestała ukrywać, że jest lesbijką, została delikatnie wykluczona ze społecznego życia szkoły: Nie mogłam organizować żadnych akcji, prowadzić apelów tak, jak robiłam to dotychczas.

Wśród smutnych historii (większość) są jednak i nastrajające optymistycznie – jedna z uczennic pisze: Moja nauczycielka zobaczyła, jak całuję się z drugą dziewczyną na ławce w parku. Nie zrobiła z tego problemu, nadal była miła. Potem nawet pytała, jak mi się układa z moją dziewczyną. Bardzo mnie to zdziwiło.

Listy uczniów/uczennic LGBT o sytuacji w ich szkołach znajdą się w specjalnej publikacji KPH, którą wydamy jesienią br. Autorzy/autorki siedmiu nagrodzonych listów otrzymują m.in. roczną prenumeratę „Repliki”.

 

Tekst z nr 38/7-8 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Witamy w piekle

Wyobraź sobie, że spędzasz dnie w obskurnym ciemnym pokoju, stojąc po łydki w zimnej wodzie. Jeśli nie wytrzymasz, położysz się i zaśniesz, możesz się utopić. Nie wiesz, czy jest dzień, czy noc, nie wiesz, czy przeżyjesz. I tak masz sporo szczęścia – twojemu koledze do takiej sali wrzucono trupa. Wszystko dlatego, że jesteś gejem. Witamy w Ugandzie, właśnie trafiłeś do Safe House

 

Wilson Sekiziyivu w Warszawie, lipiec 2012                                   foto: Adam Mularczyk

 

Wilson Sekiziyivu ma 31 lat. Uśmiechnięty, przystojny, zgrabny facet. Rozmawiamy w warszawskim klubie „Między Nami”, Wilson zamawia piwo po polsku. Nie uwierzylibyście, że przeszedł horror. Dwa razy aresztowany, trafił do Safe House – to supertajne miejsca, w których torturuje się ludzi. Władze Ugandy oficjalnie zaprzeczają ich istnieniu, ale Wilson doskonale wie, że są, bo tam był, byli też tam jego koledzy. Najpierw skopali mi intymne miejsca. Później do jąder i do penisa przywiązali mi kamień. Grozili, że w każdym momencie mogą go upuścić i wtedy urwie mi genitalia – mówi. Nawet nie liczy, ile razy został pobity. Na policję nie ma po co iść, policjanci jeszcze ci dołożą. Nikt nie broni twoich praw.

A teraz wyobraź sobie, że idziesz do lekarza z problemem i mówisz mu, że jesteś gejem. Jeśli nie doniesie na policję, że właśnie był u niego gej i nie poda jego danych – grozi mu siedem lat więzienia. Zadenuncjowanemu gejowi – o wiele więcej.

Jeden z biskupów kościoła anglikańskiego (dominujące wyznanie w Ugandzie) wzywa do wywiezienia wszystkich gejów na wyspę i wystrzelania ich tam. Wilson kiedyś chodził do kościoła. Przestał, gdy – po tym, jak został publicznie wyoutowany – ksiądz nie chciał przyjąć z jego rąk ofiary i zasugerował mu, że nie chce go więcej widzieć.

David Bahati to poseł – wróg numer jeden ugandyjskich gejów i lesbijek. W 2009 roku zaproponował, przy aplauzie swoich parlamentarnych kolegów, żeby karać śmiercią homoseksualistów przyłapanych drugi raz na uprawianiu seksu, albo HIV-pozytywnych uprawiających seks. Każda organizacja, która wspomniałaby coś o prawach osób LGBT byłaby karana za „promowanie homoseksualizmu”. Wy z „Repliki” wszyscy siedzielibyście w więzieniach – mówi Wilson. Kiedy Zachód podniósł głos i zagroził wstrzymaniem pomocy, projekt trafił do kosza. Teraz politycy próbują go wprowadzić na nowo, wspaniałomyślnie zamieniając karę śmierci na dożywocie. Mają przy tym poparcie panującego od 1986 roku prezydenta, wzywającego do oczyszczenia kraju z homoseksualistów.

W 2006 roku Wilson poznał chłopaka. Byli razem rok, chłopak uciekł do Singapuru. Musieliśmy bardzo uważać, bo w Ugandzie dwóch spacerujących ze sobą mężczyzn może mieć na głowie policję – mówi Wilson. Seks? Tak, ale tylko w największej tajemnicy. Obaj poznali się u zaprzyjaźnionego geja. To jedyny sposób na poznanie kogoś w tym kraju. Bo wyobraź sobie, że kiedy wejdziesz na jakąkolwiek stronę LGBT, policja od razu namierzy twój komputer. W ten sposób padła jedyna jak dotąd ugandyjska strona dla gejów.

Wilson zawsze chciał działać społecznie. Pomagał zakażonym HIV starszym ludziom, dzięki temu trafił do tajnej organizacji LGBT. Wtedy poznał Davida Kato, jego mentora i przyjaciela, bohatera afrykańskich gejów, kto- ry swoją walkę o ich prawa przypłacił życiem – w styczniu 2011 roku został pobity na śmierć. Wilson był już wtedy w Polsce.

W październiku 2010 roku Wilson zorganizował w domu w Kampali imprezę. Dwadzieścia kilka osób, przyjaciele z działającej w podziemiu organizacji LGBT, geje, lesbijki, trans. Było fajnie – pierwsza w jego życiu impreza urodzinowa. Wilson nie wie, kto było kapusiem – nie miał czasu na myślenie o tym, kiedy policjanci wlekli go do więzienia. W Ugandzie nie możesz ufać nikomu, każdy kto wie, że jesteś gejem i nie doniesie o tym na policję, idzie siedzieć. Dalej był już tylko gorzej: na wystawie w kiosku zobaczył gazetę z własnym zdjęciem i adresem; tu mieszka homoseksualista, wyeliminować go. Obok sto innych zdjęć ugandyjskich działaczy na rzecz LGBT. Pamięta, że był przerażony. Pamięta, że rodzina wyrzuciła go z domu i więcej jej pewnie nie zobaczy. Wtedy zdecydował: uciekam stąd. Wizę dostał na tydzień. Akurat nadarzyła się okazja na konferencję w Krakowie. Bilet, samolot przez Istambuł – wylądował w Warszawie. To było półtora roku temu. Do Krakowa nie pojechał. Chciał uciec dalej do Szwecji, ale się nie udało – trafił do obozu dla uchodźców w Warszawie, później w Białej Podlaskiej. Zaczął starania o azyl ze względu na orientację seksualną. W kieszeni miał ugandyjską gazetę z szykanującym go tekstem i list od Davida Kato. Urząd ds. Cudzoziemców uznał, że może bezpiecznie wracać do swojego kraju – nie przyznano mu statusu uchodźcy. O pomoc poprosił Kampanię Przeciw Homofobii, w sprawę zaangażowali się poseł Robert Biedroń i posłanka Anna Grodzka. Odwołanie w toku – Wilson czeka na decyzję Rady ds. Uchodźców. Jest rozgoryczony: Polski urząd nie wierzy, że jestem gejem. Jak to udowodnić?

„Gazeta Wyborcza” opisywała niedawno sprawę innego ugandyjskiego geja – Johna. Jemu też polscy urzędnicy odmawiają azylu ze względu na orientację seksualną. John nie chce ujawniać nazwiska ani pokazywać twarzy.

Wilson – przeciwnie. Chce, by o jego sprawie dowiedziało się jak najwięcej osób. W tym roku założył koszulkę „Stop homofobii” i pierwszy raz poszedł na Paradę Równości. Parę dni później założył biało-czerwony szalik i poszedł kibicować na Euro 2012. Polska! Biało-czerwoni! – skandował. Lubi Polaków, nawet wtedy kiedy zaczepiają go na ulicy, bo chcą mieć zdjęcie z Murzynem. Trochę mniej ich lubi, kiedy wyzywają go od czarnuchów. W pracy powiedział, że jest gejem. Nie „przyznał się” tylko współlokatorowi z Iranu. Jest mu tu dobrze, boi się tylko, że urzędnicy znowu każą mu wracać. Nie wiem, co wtedy ze mną będzie.

Tęczowi uchodźcy

Każdego roku tysiące osób LGBTI składa wnioski o nadanie statusu uchodźcy w krajach Unii Europejskiej, powołując się na prześladowania doznawane w krajach pochodzenia z powodu orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej. Liczba wniosków o ochronę międzynarodową z tego powodu w poszczególnych krajach UE znacznie się rożni: od kilkuset rocznie w Belgii, Holandii czy Szwecji, do kilkunastu lub kilku w Polsce, na Litwie czy Słowacji. Zgodnie z najnowszymi badaniami prowadzonymi w ramach ogólnoeuropejskiego projektu „Uciekając przed homofobią”, w Polsce w latach 2006-2010 złożono jedynie kilkanaście wniosków o przyznanie statusu uchodźcy z powodu prześladowań motywowanych homofobią lub transfobią. Tylko w jednym przypadku polskie władze administracyjne przyznały taką ochroną – osobie transseksualnej z Białorusi.

Kraje UE bardzo rożnie, niestety, interpretują zagadnienie zarówno orientacji seksualnej i tożsamości płciowej, jak i przejawy prześladowań z tych powodów. Niejednokrotnie władze poddają w wątpliwość orientację seksualną lub tożsamość płciową wnioskodawców, wymuszając lub sugerując przedstawienie „dowodów” na jej prawdziwość. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w ostatnich miesiącach w przypadku głośnej sprawy Ugandyjczyka Johna próbującego uzyskać w Polsce ochronę międzynarodową, gdzie do akt sprawy dołączone było „zaświadczenie” od psychiatry (!) stwierdzające homoseksualność mężczyzny. Niedawno także głośno było o technice „fallometrii” stosowanej w Czechach i częściowo na Słowacji, czyli sprawdzaniem fizjologicznej reakcji (erekcji) wnioskodawcy na pornografię hetero i homoseksualną.

W niektórych krajach wręcz wymusza się na wnioskodawcach informacje na temat szczegółów życia seksualnego (np. pytania o ulubione pozycje seksualne, techniki itd.) celem sprawdzenia „znajomości” życia homoseksualnego. Zdarza się, że urzędnicy pytają azylantów o znajomość tzw. „gay scene” w ich kraju, czyli adresy klubów dla osób LGBT, nazwy organizacji działających na ich rzecz. Problem w tym, że często nie bierze się pod uwagę w tych postępowaniach specyfiki krajów, w których osoby LGBTI są prześladowane – nie istnieje tam żadna „infrastruktura” tej społeczności, a co więcej, w niektórych krajach i w niektórych językach nie ma nawet odpowiednich słów na określenie zachowań homoseksualnych czy osób transseksualnych, gdyż kulturowo jest to niedopuszczalne. Dlatego często wnioskodawcy nie potrafią odpowiednio opisać swych przeżyć czy zachowań, tak, aby dopasować się do oczekiwań urzędnika reprezentującego zachodnią kulturę, w której obowiązują pewne kody językowe opisujące życie osób LGBTI.

To, co razi w decyzjach odmownych to również tzw. wymóg dyskrecji, czyli sugestia, że prześladowania nie będą miały miejsca, jeśli osoba ukryje przed całym otoczeniem swoją orientację seksualną lub tożsamość płciową. Takie oczekiwania i taki sposób procedowania z wnioskami o nadanie statusu uchodźcy jest niezgodny ze standardami praw człowieka i podstawowych wolności przypisanych jednostce ludzkiej.

 

Tekst z nr 38/7-8 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Akt oskarżenia

Tekst: Piotr Mikulski

Opublikowany w grudniu 2021 r. raport „Sytuacja społeczna osób LGBTA w Polsce” Kampanii Przeciw Homofobii i Lambdy Warszawa to gotowy akt oskarżenia przeciwko PiS – pokazuje skutki brutalnej nagonki rządzących na ludzi LGBT+

 

Przypomnijmy chronologię

W lutym 2019 r. nowo wybrany prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, w wyniku wysiłków organizacji Miłość Nie Wyklucza, podpisał tzw. Deklarację LGBT. Zgodnie z zawartymi w niej postulatami w Warszawie miały powstać instytucje oraz polityki zwiększające poczucie bezpieczeństwa warszawianek_ ów LGBT oraz przybliżające ich, w miarę możliwości, do równego traktowania. Sukces aktywistów wywołał furię wśród prześladowców ludzi LGBT. To wtedy PiS, czując, że sprawę może wykorzystać do zmobilizowania swojego elektoratu, rozpoczął zmasowaną nagonkę – politycy w kampanii wyborczej zaczęli atakować i Trzaskowskiego, i społeczność LGBT, zaczęli nas odczłowieczać, próbując skrót LGBT sprowadzić do „ideologii”. Jarosław Kaczyński zaczął nami straszyć społeczeństwo, krzycząc do nas „ręce precz od naszych dzieci”. „Gazeta Polska” zapowiedziała dołączanie wlepek „strefa wolna od LGBT”, a samorządowcy z PiS zaczęli uchwalać „strefy wolne od LGBT”, które w szczytowym momencie objęły zasięgiem 1/3 ludności Polski. Na ulice miast wyjechały pogromobusy – busy oklejone hasłami straszącymi ludźmi LGBT, abp Jędraszewski zaczął „nauczać” o „tęczowej zarazie”, na Marsz Równości w Lublinie terroryści przynieśli ładunki wybuchowe, bp Wojda przed Marszem Równości w Białymstoku groził „non possumus – nie zgadzamy się” i nawoływał swoich wyznawców, by nie byli obojętni. Nie byli. Marsz spotkał się z niespotykaną dotąd agresją. Wielu uczestników zostało dotkliwie pobitych. W 2020 r. ubiegający się o reelekcję prezydent Andrzej Duda mówił na wiecu: „Próbuje się nam wmówić, że to ludzie. A to jest po prostu ideologia”. W sierpniu 2020 r. policja aresztowała aktywistkę LGBT Małgorzatę Margot Szutowicz, a spontaniczne zgromadzenie ludzi LGBT i sojuszników_czek stających w jej obronie brutalnie rozpędziła, urządzając pokaz tępej siły i zatrzymując w łapankach 48 osób. Nie było miesiąca bez doniesień medialnych o pobiciach ludzi LGBT na ulicach, w transporcie miejskim, nawet w ich mieszkaniach. Usłyszeliśmy o nowych samobójstwach (m.in. Milo Mazurkiewicz, Michał z Warszawy, Zuzia z Kozienic). To w takim czasie – w latach 2019 i 2020 – prowadzono badanie „Sytuacja społeczna osób LGBTA w Polsce”.

Wina prześladowców z PiS

Wyniki badania przerażają, szczególnie jeśli zestawi się je ze stopniowo poprawiającą się sytuacją osób LGBT w Polsce odnotowywaną w poprzednich latach. Pozytywny trend został zatrzymany przez PiS i rozochoconych neonazistów, kiboli czy fundamentalistów katolickich. Dziś, w wyniku prześladowań, masowo cierpimy na depresję, masowo rozważamy odebranie sobie życia. Masowo padamy ofiarami agresji, kalkulujemy, gdzie i kiedy możemy powiedzieć, że jesteśmy LGBT, żeby nie oberwać. Lawinowo spadło zaufanie do policji – służba powołana do obrony obywateli_ ek stała się zinstytucjonalizowanym oprawcą obywateli_ek LGBT, do rządu zaufania nie mamy w zasadzie żadnego, choć to akurat niewielka zmiana w por. do ubiegłej edycji z 2017 r. (wtedy brak zaufania do rządu deklarowało 96%, dziś 99%). Przełomowe są wyniki związane z doświadczeniem homo- i transfobii. Ludzie LGBT często mówią, że nie mają takiego doświadczenia, ponieważ wiążą je tylko z incydentami traumatycznymi, jak pobicie, oplucie/zwyzywanie na ulicy czy innymi formami agresji. Gdy tylko zmienimy nazwę (w badaniu homo- i transfobia nazwane zostały „mikroagresją”), okazuje się, że ofiarami homo- i transfobii padło 98% z nas – doświadczamy jej więc wszyscy i to nagminnie. Doświadczenie prześladowania za bycie LGBT to nasz chleb powszedni i nigdzie nie jesteśmy w stanie schować się przed mową nienawiści – ani w wielkich miastach, ani w bańkach akceptujących bliskich. W badaniu udowodniono, że doświadczenie homo- i transfobii zwiększa ryzyko wystąpienia myśli samobójczych. Ponieważ jest dla nas doświadczeniem masowym, niestety nie dziwi, że samobójstwo rozważa 55% z nas (wzrost z 45% w 2017 r. i 38% w 2012 r.). Co gorsza, w badaniu czytamy: „Bez względu na swoje cechy indywidualne, osoby mieszkające w powiatach, które ogłoszono »strefami wolnymi «, odznaczały się większym nasileniem myśli samobójczych niż respondenci_tki mieszkający w powiatach, gdzie takie uchwały nie zostały przyjęte”. Mają więc radni naszą krew na rękach. Podajemy za Atlasem Nienawiści: spośród wszystkich samorządowców_ czyń, którzy mogli głosować w sprawie stref, za ich wprowadzeniem, a zatem za intensyfikacją samobójstw osób LGBT w swoich powiatach, gminach i miastach głosowało 91% radnych z PiS, 100% radnych z Kukiz’15 i 49% radnych z PSL.

Wina tradycyjnych polskich rodzin

Podstawowa komórka społeczna, gloryfikowana przez PiS i Kościół ostoja społeczeństwa, czyli rodzina, okazuje się kolejnym prześladowcą ludzi LGBT w Polsce. To dlatego tak ważne jest powstawanie tzw. hosteli lub mieszkań interwencyjnych dla ludzi LGBT w wielu polskich miastach, to dlatego tak często mówimy o „rodzinach z wyboru” – czyli przyjaciołach, bo ludzie, z którymi łączą nas więzy krwi, zawodzą nas masowo i przyczyniają się do naszego cierpienia. 45% matek i 60% ojców nie wie, że ich dzieci są LGBT. Z tych, którzy wiedzą, akceptujących matek jest 61%, a ojców 54%. Jeśli przemnożymy odsetek rodziców wiedzących, że ich dziecko jest LGBT, przez odsetek akceptacji, otrzymujemy obraz ponury – w Polsce jedynie 34% matek i 22% ojców akceptuje swoje dzieci LGBT.

W czym nadzieja?

W nas samych! Wreszcie masowo zaczynamy być prześladowaniami… wkurwieni. 97% z nas zadeklarowało złość z powodu dyskryminacji. Ratunku upatrujemy w sile społeczności LGBT – 87% z nas uważa, że do poprawy sytuacji osób LGBTA w Polsce może doprowadzić wspólny wysiłek osób ruchu LGBTA (wzrost z 70%), 77% z nas zadeklarowało, że ma wiele wspólnego z innymi osobami LGBTA (wzrost z 63%), poczucie solidarności z całym ruchem osób LGBT wzrosło z 66% w 2017 r. do 83% obecnie. Widzimy to także w liczbie Marszów/Parad Równości – w pierwszym roku nagonki, czyli w 2019 r., była ona rekordowa – maszerowano w 31 miejscowościach, udział wzięło 150 tys. osób (do 2015 r. przez Polskę przechodziło co roku zaledwie 5-6 marszów i nigdy nie zgromadziły one łącznie więcej niż 10 tys. osób). Rośnie finansowanie dla organizacji LGBT – po aresztowaniu Margot ponad 400 tys. zł zebrano w zbiórce Stop Bzdurom, w 2021 r. padł kolejny rekord – zebrano ponad 700 tys. zł na ogólnopolską kampanię billboardową „Kochajcie mnie, mamo i tato” podkreślającą koszmar wyrastania w homo- i transfobicznych rodzinach. Przekazaliśmy rekordowe 1,4 mln zł dla organizacji LGBT w ramach 1% podatku dochodowego (rekordowy wzrost – o prawie 70%). I choć nadal do zrobienia jest mnóstwo (np. podatników_ czek LGBT jest 1,1mln, 1% organizacjom LGBT przekazało… 13 tys. osób), postęp jest krzepiący. Co najważniejsze, zaczęliśmy wreszcie masowo wychodzić z szaf (znowu – ogromna droga przed nami, wg badania Agencji Praw Podstawowych UE wyoutowanych jest 27% z nas, w szafach wciąż siedzi 73%) – w mediach społecznościowych akcje #JestemLGBT oraz #LGBTtoJa osiągnęły rekordowe zasięgi, tysiące ludzi oznaczało się tymi hasłami, tysiące tęczowych fl ag pojawiło się na oknach i balkonach, lata 2020-2021 były także rekordowe pod kątem publicznych coming outów – wspomnijmy chociażby Witolda Sadowego, Daniela Kuczaja, Sylwię Chutnik, Agnieszkę Graff , Andrzeja Piasecznego, Martę Warchoł czy Wróżbitę Macieja. Dziś wiemy, że te coming outy mają efekt zbawienny. Jak wynika z omawianego badania, coming out okazuje się jednym z nielicznych czynników, które pozwalają zmniejszyć ryzyko depresji u osób LGBT (!). Co więcej, amerykański Pew Institute w badaniu z 2013 r. udowodnił, że poparcie dla ludzi LGBT bezpośrednio zależy od liczby osób LGBT, którą dana osoba zna. Okazało się bowiem, że poparcie dla równości małżeńskiej wśród ludzi, którzy nie znali żadnej osoby LGBT, wynosiło 32%, natomiast wśród ludzi, którzy znali wiele osób LGBT, już 68%, a jeśli był wśród nich ktoś z najbliższej rodziny oraz para LGBT wychowująca dziecko – aż 76%. Jeśli więc znajdziemy odwagę, by coming outów dokonywać masowo, nie tylko zadbamy o siebie, swoje zdrowie i życie, ale także wytrącimy naszym prześladowcom ich największą broń – zastraszanie. Głośne i dumne mówienie, kim jesteśmy, to coś, czego nie mogą zakazać nam żadnymi przepisami (choć próbują – przykładem projekt zakazów marszów równości Kai Godek). Spieszmy się więc, bo jeśli nie wyjdziemy z tych szaf w porę, mogą zastraszaniem zamknąć nas w nich na dobre.

98% osób LGBTA doświadczyło homo- i/lub transfobii

68% doświadczyło przemocy, w tym 22% seksualnej

70% unika konkretnych miejsc w obawie przed dyskryminacją

75% milczało o byciu LGBT w obawie przed dyskryminacją

55% ma myśli samobójcze

44% ma poważne objawy depresji

140 tysięcy chce wyjechać z Polski

89% nie ufa policji (w por. z 57% w ubiegłej edycji)

99% nie ufa rządowi

45% matek i 60% ojców nie wie, że ich dzieci są LGBT

A z tych, którzy wiedzą:

39% matek i 46% ojców nie akceptuje swoich dzieci LGBTA

1/10 osób LGBTA została wyrzucona z domu

20% osób LGBTA uciekło z domu rodzinnego

Udowodniono wpływ braku akceptacji rodziny na

intensyfikację myśli samobójczych

Z powodu orientacji seksualnej / tożsamości płciowej

ponad 20% lesbijek, gejów i osób trans straciło kogoś bliskiego

Tekst z nr 95 / 1-2 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.