Planeta małp

Reż. Marcin Liber. Wyst.: A. Kwietniewska, M. Opaliński, A. Kucińska, M. Mrozek, T. Lulek + gość specjalny. Koprodukcja: Teatr Polski w Podziemiu i Instytut im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu

 

Agnieszka Kwietniewska. Foto: Natalia Kabanow

 

Przedstawienie nie traktuje o LGBT w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale można powiedzieć, że tematem jest dyskryminacja, tylko nie z powodu orientacji seksualnej czy płci, a gatunku. Punktem wyjścia jest bowiem pytanie: co by było, gdyby ewolucja przebiegła inaczej? Gdyby Ziemią, zamiast ludzi, zawładnęły rozumne szympansy? Jak wtedy wyglądałby świat i czy poza brodami u samic byłby on tak bardzo inny od naszego, dobrze znanego? Fajnie jest zrobić takie ćwiczenie intelektualne, tym bardziej że całość jest inteligentnie pomyślana, często autentycznie zabawna i świetnie zagrana, a rej wodzą tu m.in. Michał Opaliński (okładkowy bohater „Repliki” nr 46) i Agnieszka Kwietniewska, pamiętna Maria Konopnicka z lesbijskiego spektaklu Jolanty Janiczak i Wiktora Rubina („Replika” nr 77). W kolejnych scenach poruszane są różne tematy, znajdzie się też miejsce dla szympansa geja, który próbuje zrobić coming out przed przyjacielem. Innym rewelacyjnym momentem spektaklu jest parodia programu Hanny i Antoniego Gucwińskich z wykorzystaniem autentycznych wypowiedzi ze „Z kamerą wśród zwierząt” – z tym że zamiast ludzi adoptujących małpkę mamy szympansy z małym dzieckiem. Element człowieczy reprezentuje też postać Ludzicy, którą przy każdym wznawianiu spektaklu będzie grać kto inny. Za pierwszym razem była to Halina Rasiakówna, za drugim czarnoskóra wokalistka Emose Katarzyna Uhunmwangho. (Krzysztof Tomasik)

Tekst z nr 93 / 9-10 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Mniejszości wszelkich spraw, łączcie się!

Kościół polski afirmuje nacjonalizm, hierarchię płci i restrykcyjną etykę seksualną; wszystko, tylko nie idee chrześcijaństwa – pisze specjalnie dla „Repliki” BOŻENA KEFF

 

„Tegoż dnia (…) słuchano poselstwa Kozaków, które przedłożyło następujące punkty. Czytali instrukcję, w której zapewniali, że są członkami tej samej Rzeczypospolitej, i dlatego mają prawo wziąć udział w elekcji; przeto głos oddają na Najjaśniejszego Władysława i jego pragną mieć królem Polski. Następnie aby religia grecka schizmatycka cieszyła się pokojem i nie była naruszana przez unitów. Przedstawiali obszerne swoje służby i zasługi dla Rzeczypospolitej. Prosili, aby powiększyć ich liczbę i podnieść żołd. Aby zaopatrzyć ich w sukna i proch oraz w inny sprzęt wojenny w miejscu, które zwą Zaporoże, aby mogli być dopuszczani do godności żołnierskich. (…) Kozacy dobrze zostali złajani, że ważyli się mienić członkami Rzeczypospolitej, żądać głosu na elekcji; surowo ich senat napomniał, aby więcej tego nie próbowali.” [Pamiętnik Stanisława Albrychta Radziwiłła, połowa XVIII w., za Janem Sową Fantomowe ciało króla, Kraków 2011, s. 450]

Kozacy, którzy nie byli polskimi chłopami pańszczyźnianymi, a więc niewolnikami, uważali, że należą do tej samej wspólnoty, do której należy polska szlachta. Oczekiwali też zaspokojenia swoich potrzeb. Senat odpowiada: nie śmiejcie nawet myśleć o sobie jako o równych polskiej szlachcie! Jan Sowa mówi, że Kozacy byli w oczach szlachty podporządkowani/ subalterni. To pojęcie Antonia Gramsciego; oznacza grupę, która nie ma świadomości swojej siły, ani tego, jak można ją politycznie wykorzystać. Kozacy szybko się tego nauczyli, a następnie wszczęli rewoltę przeciwko kolonizacji ich ziem i zmienianiu ich z wolnych ludzi w polskich chłopów pańszczyźnianych. Ta wojna o mały włos nie rozniosła Rzeczypospolitej w strzępy.

Polityka dotycząca kresów – to za Janem Sową – była kolonialna i polegała na tworzeniu polaryzacji opartych na różnicy języka, religii, organizacji, etc. Te różnice nie były stopniowalne, dotyczyły istoty różnicy. Istotową różnicę rozumiemy jako różnicę fundamentalną, nie do przekroczenia; powoduje ona, że jedna grupa ludzi jest uprawniona do czegoś więcej niż inna. W dzisiejszym świecie takie myślenie reprezentuje: antysemityzm dla różnic Żydzi – nie-Żydzi; rasizm dla różnic koloru skóry; seksizm dla różnicy płci; homofobia/transfobia – dla różnic orientacji seksualnej/tożsamości płciowej.

Te uprzedzenia są odporne na oświeceniową ideę równości ludzi, ponieważ są przesądem (przed-sądem), założeniem a priori, nieodpowiadającym na doświadczenie. Doświadczenie mówi, że ludzie jako istoty mają to samo wyposażenie gatunkowe.

Żyd w nowym kapeluszu

Mniejszości w Polsce nie mają ani odruchu, ani zwyczaju zdecydowanie i gniewnie żądać tego, co im się należy – praw i szacunku. Od lat biorę udział w Manifach i Paradach, z muzyką i balonikami, bez zaciśniętych pieści, co wydaje mi się już od dawna nieadekwatnie pogodne w stosunku do okoliczności. Od lat idę w Marszu Pamięci 22 lipca, dzień, kiedy zaczęto wywozić 250 000 ludzi z getta warszawskiego na śmierć w komorach gazowych. Marsz liczy jakieś tysiąc osób góra. Demonstracja antyfaszystowska 11 listopada do Marszu Niepodległości nie ma startu.

Akcja kolektywu anarcho-feministycznego „Stop bzdurom”, w czasie której Margot zdarła z pogromobusa (określenie Jacka Dehnela) plandeki z hasłami szczującymi przeciwko osobom LGBTQI, była odpowiednia do okoliczności i do treści, które są odpowiednikami antysemickich haseł mówiących, że Żydzi dokonują destrukcji aryjskich wartości, niszczą moralny i biologiczny rdzeń narodu (niemieckiego lub polskiego, to już bez znaczenia). Tęczowe fl agi na pomnikach, blokada przy aresztowaniu Margot to sensowne odpowiedzi, a ich przesłanie nikogo nie krzywdzi i nie obraża.

Tymczasem krzyże na ulicach miast, święte obrazki w urzędach i sklepach nie są atakiem. Są podobno neutralne. Podobnie jak przed wojną w miasteczku Żyd w nowym kapeluszu bywał natychmiast zauważony, ale nowe kapelusze katolickie nikogo nie obchodziły. Jednak, jak mówi historia, to nie kapelusz symbolizujący niecne wzbogacanie się „naszym kosztem” czy zabicie Jezusa było tym, co atakowało – atakowało samo istnienie Żyda, fakt, że ten człowiek żył. Analogia Żydzi – LGBTQI+ jest już klasyczna w Polsce i coraz bardziej prawdziwa. To nie tęcza jest agresywnym atakiem moralnym, w istocie chodzi o ludzi, których symbolizuje. I gdyby udało się nawet zmusić wszystkich, by „robili to w domu po kryjomu”, to po pewnym czasie ta kryjomość też stanie się agresywnym atakiem moralnym. I tylko uśmiercenie lub wygonienie tych ludzi przyniesie ulgę tym, którzy ich nienawidzą. Tylko wtedy dobrzy obywatele nie będą się czuli osaczeni i obrażeni. Od III Rzeszy przez wiele innych krajów tak postrzegano i tak działano w tej sprawie. Może stawiam rzecz na ostrzu noża? Ale nie można mi zarzucić, że nie jest i nie było tak, jak mówię.

Wszystko to jest kontruderzeniem, odpowiedzią na udowodnioną pedofilię w Kościele i na jej tuszowanie. Te urągające rozumowi i przyzwoitości brednie, które usprawiedliwiają nienawistne uczucia i działania, to dar od Kościoła i jego polityków dla wszystkich, którzy potrzebują legalnie dozwolonego obiektu agresji. Samorządowcy ustalają „strefy wolne od LGBT”, nawiązując do idei apartheidu czy też miejsc Nur für Deutsche w czasie okupacji. Jest to łamanie praw człowieka pod patronatem państwa i Kościoła.

Patriotyczny oddech Mordoru

Pewna moja miła znajoma, porywcza aktywistka LGBTQI, powiedziała ostatnio: „Żydzi mogą teraz spać spokojnie, teraz my jesteśmy Żydami!”. To jednak tak nie działa: antysemityzm nie zniknie dlatego, że szaleje homofobia. Trzeba mieć wiarę w utrwalane przez wieki ścieżki, drogi, autostrady nienawiści zawsze wobec tych „innych”, których w Polsce niemal się nie znajdzie. W porównaniu z krajami Zachodu jesteśmy po prostu biali, hetero i męscy. Pilnuje tego armia Chrystusa, prosto z siłowni i strzelnic, z różańcami, którymi można poharatać i rozpłatać ciało (piszę o realnych wytworach), i ognisty patriotyczny oddech Mordoru, który zionie przez Warszawę 11 listopada. Ale przyznajmy: ma on energię, gniew, agresję, ogień i liczebność po swojej stronie.

Tomasz Kozak u siebie na Facebooku napisał, że dziś w państwie mamy do czynienia z przepływem afektów pomiędzy „dołem”, czyli bazą społeczną, a „górą”, czyli „jej strukturalną emanacją w postaci partii lub rządu”. Natura tych afektów, powiada Kozak, jest sadystyczna. Nie chodzi o lepsze warunki życia, nie chodzi o położenie kresu korupcji etc., „ale o współodczuwanie tej samej wściekłości w masie swojaków wspólnie celebrujących ludożerstwo”. Żadna satysfakcja nie jest większa od satysfakcji upadlania przeciwników, grożenia im („Zrobimy z wami, co Hitler z Żydami”), przypisywania im najpodlejszych motywacji w działaniach, od których ucierpimy. Uwaga o sadystycznej naturze afektów krążących góra-dół, góra-dół jest celna, bardzo. A jednak te afekty nie spływają z gwiazdozbioru Aldebarana i nie żywią się naszym brudnym powietrzem. W dużej części biorą się z transmitowania między pokoleniami braku wzajemnego szacunku, z bicia i pomiatania dziećmi, które zazwyczaj robią to potem swoim dzieciom, w tej lub w podobnych formach (oprócz tych, którzy idą na terapię, ale tych jest mało, a terapia potrzebna jest milionom). I w dużej mierze z tego, że państwo zostawiało ludzi samym sobie, pouczając ich o niedojdowatym homo sovieticusie i o tym, że jest wędka w postaci wolnego rynku, trzeba mieć inicjatywę – i proszę sobie złowić.

Święta rodzina ple, ple

Przemoc i pogarda wobec dzieci w rodzinie bywa przypieczętowanymi w Kościele twierdzeniami o świętości rodziny, o świętym instynkcie macierzyńskim i wzniosłości roli ojca i temu podobne ple ple. Kościół polski, szczególny Kościół w Europie, który afirmuje nacjonalizm, hierarchię płci, restrykcyjną etykę seksualną; wszystko, tylko nie idee chrześcijaństwa, działa jak kolektor. Jak urządzenie, które nieodmiennie wychwytuje i znów wprowadza do obiegu te treści, które bez Kościoła zostałyby prędzej czy później z obiegu usunięte, bo są anachroniczne, toksyczne, antyludzkie. Konserwują z jednej strony postawy sarmatów, a z drugiej chłopów owych sarmatów. Pychę i uniżoność, egoizm i spryt, który w polszczyźnie jest częstym zamiennikiem „inteligencji”.

Konsekwencją układu szlachta – chłopi jest tradycyjny polski brak realnej wspólnoty. W obu przypadkach – i środowiska sarmackiego, i chłopskiego – liczyło się tylko to, co było indywidualną własnością, a ponieważ miasta były małe i słabe, nie wykształciła się wspólna przestrzeń miejska, przestrzeń kultury, oczekiwań estetycznych, wspólnot politycznych i wszystko to nadal ma swoje konsekwencje. Polski Kościół ciągnie za sobą kontrreformacyjną dewocyjność, podporządkowanie autorytetom i okrucieństwo związane z trwaniem przy istotowych różnicach między ludźmi.

***

Jedyne logiczne rozwiązanie, jakie można zaproponować jako leżące – być może – w zasięgu możliwości, polegałoby na tym, by nieliczne i niezbyt silne polskie mniejszości – i ci, którzy się z nimi identyfikują – działały w miarę możliwości razem.

Dlaczego, jak wspomniałam, w marszu dla uczczenia 250 tysięcy ludzi wywiezionych z getta idzie jakieś tysiąc osób? Czy nie mogłaby dołączyć Parada Równości? A nauczyciele do Parady? Przynajmniej ci, którym zależy, by ich nieheteronormatywni uczniowie nie zabijali się i nie wpadali w depresję? A czemu antyfaszystów 11 listopada jest kilka tysięcy, a nie kilkanaście co najmniej? A feministki, strajk kobiet, choćby po części? Ludzie, rzec by się chciało, stańcie po swojej stronie! Stwórzmy komitet koordynacyjny mniejszości, róbmy razem choć jedną demonstrację raz w roku, o prawa dla nas wszystkich. LGBTQI+, Ukraińców, Wietnamczyków, Żydów (którzy mają festiwal treści roku 1968 od lat), niepełnosprawnych, ludzi od praw zwierząt, ekologów, hetero, którzy potrzebują praw dotyczących związków nieformalnych i kto jeszcze może i zechce. Po długiej epoce działań partykularnych, każdy dla siebie, i w swojej sprawie, można spróbować ująć się za sobą i za innymi jednocześnie.

Bożena Keff – poetka i pisarka, publicystka i feministka, z wykształcenia filozofka, wykładowczyni Gender Studies. Jej pracą doktorską była książka Postać z cieniem. Postacie Żydówek w polskiej literaturze od końca XIX wieku do 1939 roku (wydana przez Sic! i w 2002 r. nominowana do Nike). Pracowała w Żydowskim Instytucie Historycznym jako badaczka literatury. Wykłada na UW, PAN, SWPS. Opublikowała również m.in. Nie jest gotowy (wiersze, 2000), Utwór o Matce i Ojczyźnie (poezja, Ha-art! 2008, nominacja do Nike), Antysemityzm. Niezamknięta historia (kulturoznawcza, popularyzatorska; Czarna Owca 2013) oraz Strażnicy Fatum (eseje o literaturze, Krytyka Polityczna 2020)

Tekst z nr 87 / 9-10 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Kiedy mężczyzna kocha mężczyznę

O tym, jak dyskryminacja wpływa na związki gejowskie, skąd geje biorą wzorce związku, jakim problemem jest różny poziom wyoutowania partnerów, co robić, gdy seks w związku „pada”, jak to jest z otwieraniem związków oraz z wewnętrzną homofobią u gejów, a także o zazdrości, przemocy i… powiększaniu penisa, mówią psychoterapeuta i seksuolog Andrzej Gryżewski oraz dziennikarz Przemysław Pilarski, autorzy poradnika „Jak facet z facetem”. Rozmowa Mariusza Kurca

 

Andrzej Gryżewski (z lewej) i Przemysław Pilarski. Marcin Niewirowicz (niema.foto)

 

W waszym poradniku związków gejowskich, „Jak facet z facetem”, dziennikarz gej, Przemek, rozmawia z psychoterapeutą, heterykiem, Andrzejem. Przemek pyta, ale też dzieli się własnymi spostrzeżeniami, a Andrzej sypie przykładami historii gejów, z którymi spotkał się w pracy. Jest między wami taka „chemia”, jakbyście znali się od dzieciństwa. Jak wpadliście na pomysł książki?

P: Miło słyszeć, ale znamy się ledwo od roku. Niezależnie od siebie mieliśmy ten sam pomysł. Przez kilka lat robiłem stand-up z wątkami gejowskimi, co wywołało we mnie większą uważność na „te tematy”; ale przede wszystkim, czerpiąc z doświadczenia własnego oraz przyjaciół, zauważyłem, że przydałoby się gejom wsparcie – mamy „Radość seksu gejowskiego”, „Radość seksu analnego”, a jeśli chodzi o emocje, bliskość – książek nie ma. Heterycy mogą podpatrywać przykłady wokół siebie, a i tak mają poradniki, a my? Wspominałem o tym przyjaciółce, dziennikarce Beacie Pawłowicz i…

A: Beata jest też moją przyjaciółką. Razem napisaliśmy wiele artykułów z psychologii i seksuologii do „Zwierciadła”. Wpadłem na pomysł książki, bo na 1500 godzin psychoterapii, którą robię rocznie, aż 500 godzin jest z klientami gejami. Coś jest na rzeczy! Zaproponowałem temat Beacie, ale stwierdziła, że ma za mało wiedzy – poleciła mi Przemka.

Jedna trzecia twoich klientów to geje – sporo. Skąd wynika ta nadreprezentacja?

A: Po pierwsze heteronorma i homofobia sprawiają, że mężczyźni homoseksualni po prostu mają mniej poczucia bezpieczeństwa, co odbija się na ich życiu psychicznym. Przy outowaniu się często doświadczają braku zrozumienia. To nie ma nic wspólnego z samą orientacją, tylko z warunkami społecznymi. Chłopak mówi rodzicom, że jest gejem, a ci każą mu się leczyć lub iść do egzorcysty – nietrudno wtedy o depresję. Każdy by tak reagował. Zapytasz pewnie, co z lesbijkami. Do mnie zgłaszają się sporadycznie. Przez 10 lat pracy miałem może kilka, a gejów – około 50 rocznie. Stawiałbym, że lesbijki częściej wybierają kobiety terapeutki. Po drugie, nie mam wobec gejów uprzedzeń, które, jak mówią mi klienci, zdarzają się czasem innym seksuologom i terapeutom. Zwłaszcza tym wykształconym w latach 70. czy 80., którzy nie aktualizują wiedzy. Wtedy nauczano, że homoseksualizm jest zaburzeniem, dziś jest po prostu jedną z orientacji. Bywa, że gej przychodzi z problemem w związku, a terapeuta: „Przepraszam, ale ja perwersjami się nie zajmuję”. O tym, że prowadzę terapię m.in. osób LGBT, można przeczytać na mojej stronie internetowej. Często klienci mówią, że obawiali się natknąć na homofoba i przekonało ich właśnie to, że wprost na stronie napisałem o LGBT. Ja jestem chłopak z warszawskiej Pragi. Byłem blokersem z osiedlowej ławki. Dorastałem w klimatach trochę chuligańskich, narodowych, z chodzeniem do kościoła co niedziela. Nie zapomnę pierwszego klienta geja. To było 10 lat temu. Przyszedł zwyczajny, pogodny człowiek i powiedział, że nie może dogadać się z partnerem. Nie takie było wyobrażenie geja w moim dzieciństwie. Wiele zawdzięczam moim dwóm mentorom: prof. Zbigniewowi Lwu Starowiczowi oraz prof. Andrzejowi Kokoszce.

Andrzej, w jakim wieku geje do ciebie przychodzą i z jakimi problemami?

A: Młodzi, tacy 20-30 lat, przychodzą z reguły z czysto seksualnymi sprawami, które chcą ekspresowo załatwić, proszą o leki. Mówię, że jako psychoterapeuta recepty wypisać nie mogę, ale z ciekawości: jaki ma pan problem? Częsta odpowiedź: za krótkie stosunki, przedwczesny wytrysk, słaby orgazm, zaburzenia erekcji. Pytam, jak długi stosunek by miał być? „No, z godzinę co najmniej”. A jak długo przeciętnie sam stosunek trwa według badań? W Polsce od 2 do 8 minut! Jest niesamowite parcie wśród młodych, by być seksmaszyną, ogierem. Trochę starsi, od 25 lat i wyżej, pytają, jak się wyoutować. Jeszcze starsi, po 35-roku życia, przychodzą z problemami w związkach – np. wypalenie pożądania albo partner się zaraził HIV. Najwięcej mam klientów z problemami partnerskimi.

Seniorzy?

A: Gejów po 70-tce nie mam w ogóle, po 60-tce kilku.

Przemek, gdybyś miał zdefiniować główną bolączkę polskich gejów?

P: Może zamknięcie w szafie? Na gejowskich portalach randkowych roi się od zdjęć nóg czy (rzadziej) klaty zamiast twarzy. Udajemy, że nas nie ma, istniejemy tylko anonimowo. To rodzi brak szacunku i do innych gejów, i do samego siebie. Oraz frustrację i pasywną agresję. Czujemy się odrzuceni, ale nie umiemy tego przyznać ani z tym walczyć. Ten brak otwartości przekłada się na funkcjonowanie w życiu. Oczywiście, nie wszyscy i oczywiście, gdyby nie homofobia, to szafy by nie było.

Piszecie w książce o różnym poziomie wyoutowania, jako o jednym z problemów, który odróżnia związki gejowskie od hetero.

P: Jeden chce objąć drugiego na klatce schodowej, a ten drugi w strachu, że sąsiedzi zobaczą. Jeden powiedział rodzicom, drugi nie. Jeden powiedział w pracy, drugi nie, i tak dalej. Znam parę, która pokłóciła się w Ikei, bo jeden powiedział do drugiego „kochanie”. Przecież mógł ktoś usłyszeć!

A: Trzeba wytrwałości i cierpliwości, by te poziomy wyrównać. Inaczej to grozi nawet rozpadem. Brak coming outu wpływa zresztą też na życie singla. Chłopak mieszka z rodzicami w małym miasteczku, ukrywa, że jest gejem. Raz na jakiś czas jeździ do dużego miasta, tam załatwia seksualne potrzeby i wraca. Ten brak wyoutowania całe jego życie determinuje, on związku sobie nawet nie wyobraża. W życiu emocjonalnym spełnienia nie znajduje.

Kolejny problem to brak wzorców relacji męsko- męskiej.

P: Nie ma wzorców, więc geje kopiują wzorce hetero, a one często się nie sprawdzają.

A: Jak u klienta w domu tata po pracy tylko odpoczywał, to on też tak robi. Tylko, że jego facet też swego ojca kopiuje – i rośnie góra śmieci, bałagan, lodówka pusta itd. Albo obaj, wzorem ojców, nie komunikują uczuć. Bo sam fakt, że już zdecydowali się być razem, powinien wystarczyć! Z czasem widzą, że coś nie wychodzi. Jeśli zaczynają negocjować, to już jest dobrze. Parom, które ustaliły własny, „spersonalizowany” wzorzec, wiedzie się z reguły lepiej. To dotyczy zresztą też par hetero.

P: Nieraz słyszałem: kto w twoim związku jest kobietą, a kto mężczyzną? Halo? Nikt nie jest kobietą! To jest związek dwóch mężczyzn. Na to pada pytanie, kto wykonuje „kobiece” czynności – i zaczyna się dekonstrukcja, dlaczego jakieś czynności są „kobiece” a inne – „męskie”.

Ponoć wzorce hetero są tak silne, że stereotypowo ten bardziej „kobiecy” gej w związku jest oddelegowywany do „kobiecych” zajęć, a ten bardziej „męski” – do „męskich”.

P: Jeśli im to pasuje, to OK. Gorzej, gdy ten „kobiecy” woli naprawiać gaźnik w skuterze, a „męski” ubijać masło w maselnicy, jak Słowianki Donatana (śmiech).

Ja obserwuję wśród gejów parcie na męskość. Czasem to jest wręcz autoagresja – oznak przegięcia nie cierpią u innych i sami też się pilnują.

A: Męskość jest zdefiniowana przez zaprzeczenie kobiecości. Skoro miękkie ruchy są „kobiece”, to facet powinien mieć „twarde”. Jeśli kobieta pokazuje emocje, to facet ma być głazem. Jeśli nie jest, to „w takim razie nie jestem prawdziwym mężczyzną”? Spada poczucie wartości. „Może nie zasługuję, by ktoś mnie pokochał?” Przedłużeniem takiej postawy bywa notoryczna chęć na seks z nieznajomymi, awersja do głębszych relacji.

P: Dopowiem tylko odnośnie pilnowania się, by np. nosić się po „męsku”, a nie po „pedalsku” – że z perspektywy takiego Berlina to spodnie moro i glany są bardziej „pedalskie” niż różowe majteczki.

Dochodzimy do zinternalizowanej, wewnętrznej homofobii wśród gejów.

A: Jeśli ktoś do mnie przychodzi, to zwykle podstawowe sprawy ma już przepracowane. Chyba że jest po „leczeniu” w jakimś katolickim ośrodku i ma nawkładane do głowy, że jego homoseksualizm wynika ze słabej woli, defektu psychicznego, deficytu męskości. Natomiast miałem przypadki, że przychodzi para hetero z problemem, że seks padł, on nie ma ochoty. Stosuję znane mi metody i, cholera, nic nie działa. On jest sfrustrowany, ona zła. W końcu godzą się na taki stan rzeczy, bo się kochają. Seksu nie będzie. Po kilku latach ona wraca i mówi: „Tamta terapia się nie mogła udać, wykryłam, że on jest gejem”! Czasem, gdy taką parę rozdzielam na sesje indywidualne, to on bąknie, że wprawdzie żadnym gejem nie jest, ale lubi popatrzeć na seks męsko-męski. Inny przypadek: przychodzi gej z kumplem hetero. Mówią, że się przyjaźnią, a od jakiegoś czasu uprawiają seks – i nie wiedzą, o co w tej relacji chodzi. Ten „heteryk” zarzeka się, że na 100% nie jest gejem.

P: Mnie na hasło „zinternalizowana homofobia” przychodzi do głowy Kościół katolicki – instytucja, w której jest wielu kryptogejów i która ma obsesję na punkcie piętnowania homoseksualności. Kiedy ktoś w kółko o czymś mówi, to widać, że ma jakiś problem.

A zdarza ci się słyszeć od gejów, że „z homofobią nigdy się nie spotkałem”.

P: Zwłaszcza od starszych. „Wszyscy wiedzą, jaki jestem, i nikt mnie nigdy nie pobił”. No faktycznie, jest co świętować! A co to znaczy, „jaki jestem”? Oswojony pedał to nadal pedał, odmieniec. Nie bity, ale obgadywany za plecami, wytykany palcami. To nadal człowiek bez pełni praw, który na przykład nie może zawrzeć związku z partnerem. Na wszelki wypadek lepiej udawać, że homofobii nie ma – bo jeśli jednak istnieje, to trzeba się zastanowić, czy przypadkiem nie jest się jej ofiarą. Wtedy przestaje być miło. Może trzeba by zacząć coś robić, działać? „O rany, tylko nie to!”

Kult młodości wśród gejów?

A: Bywa, że nadwrażliwość na punkcie niedoskonałości ciała, zaczyna się już po 30-tce. Chodzi nie tylko o symptomy starzenia się. Jestem za gruby albo za chudy. Bicepsy? Komar, jak napnie łydkę, to ma większe mięśnie. Albo chłopak z nadwagą mówi, że ma przystojnego faceta, któremu rzekomo ten jego brzuszek nie przeszkadza. „Niemożliwe, jaja sobie robi chyba”. 1/10 moich klientów gejów korzysta z medycyny estetycznej – odsysanie tłuszczu, usuwanie nadmiaru skóry, podgardla, wszczepianie implantów, wybielanie odbytu. Zdarzają się też anorektycy, wcześniej ich nie było. Zarówno wśród gejów, jak i heteryków. Kult szczupłego ciała, który do niedawna dotyczył tylko kobiet, teraz coraz częściej dotyka mężczyzn.

Powiększanie penisa?

A: Można powiększyć o 2 cm, a jest 80% prawdopodobieństwa, że organizm zabiegu nie przyjmie. Pytam klienta, czy warto. Jeśli ma nadwagę, to mówię, że zrzucenie 10 kilo powiększy penisa średnio o 1,5 cm.

Podgolenie włosów łonowych też optycznie wydłuża penisa.

A: O, widzisz (śmiech).

A gdy seks w związku ustaje…

A: …to jest podobnie, jak w związkach hetero. Z automatu to można mieć seks przez kilka miesięcy, szczęśliwcy – przez kilka lat. Na tyle starcza fenyloetyloaminy, która się wydziela w mózgu, gdy ktoś wchodzi w nowy związek. Składem jest podobna do amfetaminy. Później trzeba popracować, a ludzie myślą, że seks ma być z automatu przez 30 lat. I wzajemne obwinianie się: „A bo ty ciągle zajęty jesteś!”, „A ty się zapuściłeś, na siłkę byś poszedł”.

Przemek, zgodziłbyś się, że wśród gejów więcej jest związków otwartych niż wśród heteryków?

P: Czy więcej, to nie wiem. Znam też swingersów wśród heteryków. Na pewno jest u gejów większa otwartość. Bo już i tak jesteśmy wtłoczeni w stereotyp, że geje = seks. Więc dlaczego tego nie przekuć na atut? Seks jest super! W otwartym związku nie widzę nic złego. Byle tylko partner miał świadomość, że funkcjonuje w takim układzie (śmiech).

A: A z drugiej strony, jeśli jest zazdrość, to mam wrażenie, że w związkach gejowskich częściej przybiera przemocowy charakter. Zgodnie ze stereotypem, geje to delikatne chłopaczki, a w rzeczywistości potrafi ą się naprawdę ostro pobić. Nie żartuję, bywa, że leje się krew, są złamania, pobyty w szpitalach. Te sytuacje nie są zgłaszane na policję, bo… wstyd. Jestem za tym, by dla związków gejowskich też była niebieska linia.

Przemek, dowiedziałeś się czegoś nowego o seksie i o związkach, dzięki rozmowom z Andrzejem?

P: I to ile! Np. o tym, że w wielu związkach jest tak, że to jeden z partnerów pełni rolę inicjatora seksu, drugi tylko się godzi. Albo o koszyku seksualnym – bardzo cenne, odsyłam do książki.

A: Stanowię chyba taki element „normalizujący” naszej książki. Chciałbym swoją osobą, heteryka znającego się na związkach gejowskich, pokazać, że to jest po prostu nasza wspólna ludzka tematyka. Mam zresztą nadzieję, że osoby hetero też przeczytają „Jak facet z facetem”, bo przecież ciągle spotykają gejów – sąsiadów, braci, ojców, wspólników, listonoszy, policjantów. Przykład? Niedawno przyszedł do mnie klient, heteryk, który ma z kolegą firmę, zatrudniają kilkudziesięciu pracowników. I ten kolega wyoutował się. Heteryk poczuł się zagubiony – czy coming out partnera biznesowego wpłynie na firmę? A może on teraz będzie go podrywał? „Ja go ciągałem do klubu nocnego ze striptizem, to teraz będę musiał chodzić po gejowskich lokalach?”. „Kurde, głupia sprawa, tyle razy wspólnie żartowaliśmy z ciot”. Facet miał mnóstwo pytań, bo wszedł na nieznany mu teren.

Z jakimi reakcjami spotkaliście się po premierze książki?

A: „Czy nie boi się pan, że zostanie teraz ekspertem od gejów?” – usłyszałem od jednej dziennikarki. Chyba nie zdawała sobie sprawy, że to trąci homofobią. Tak, jakby wiedza w tym zakresie stawiała mnie w gorszym świetle. Przed jednym ze spotkań autorskich prowadząca pytała nas: „A jeśli pojawią się narodowcy? Może nie siadajmy na samej scenie, tylko pod sceną, to będziemy mniej widoczni?” Jeszcze inna osoba, też z mediów, pytała, czy to już nie „za duży” coming out? Przemek odparł, że on już jest wyoutowany, a ja? Jaki coming out? Stosunkowo niewiele dostajemy pytań merytorycznych, o same związki gejowskie.

P: Sporo podziękowań dostałem – i od gejów, i od osób hetero, które mówiły, że w wielu tematach się odnajdywały.

O związkach pogadaliśmy, ale o samym seksie jakby mniej, a w waszej książce jest też o seksie. Wychodzę na pruderyjnego.

P: Mnie kilka osób powiedziało, że spodziewały się więcej pikanterii. Bo przecież geje to seks, a związki to tylko przykrywka dla nieustannych orgii ha ha. Znajoma wspominała, że chciała w końcu dowiedzieć się, co to jest ten „sneakers sex” – a tu nic. Bo nie wyjaśnialiśmy tego, co wszyscy geje wiedzą. Opowiedziałem jej, na czym polega sneakers, ale wydawała się rozczarowana.

Tekst z nr 63 / 9-10 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Polska L, G, B i T

Z Marią Peszek o lesbijkach z piosenki „Jak pistolet”, o gejach, którzy ją wychowywali i w których się kochała, o kobiecości, o związkach partnerskich i o skoku w przepaść rozmawia Mariusz Kurc

foto: Zuza Krajewska/Warner

 

Utwór „Jak pistolet” z twojej nowej płyty „Karabin” opowiada o dwóch młodych lesbijkach, które nie wytrzymały nienawiści otoczenia i popełniły samobójstwo. To prawdopodobnie pierwsza polska piosenka, która mówi wprost o lesbijkach. Jak powstała?

Pomysł na płytę, której motywem przewodnim jest nienawiść, miałam od dawna. To temat, który mnie samej też dotyka. Chciałam zrozumieć, skąd w nas, ludziach, i skąd w Polsce, tyle nienawiści, szukałam obszarów, gdzie jest ona szczególnie widoczna. Poruszył mnie reportaż o samobójstwach wśród homoseksualnej młodzieży, który obejrzałam w telewizji. Skontaktowałam się z Mirką Makuchowską z Kampanii Przeciw Homofobii, która opowiadała w tym programie o dwóch dziewczynach zaszczutych w małej miejscowości. Historia mnie rozwaliła, zebrałam więcej informacji i tekst powstał błyskawicznie, w ciągu dwóch dni. To był pierwszy tekst na płytę, jej mit założycielski. Zwykle pisanie to jest dla mnie żmudna praca, a „Jak pistolet” napisał się praktycznie sam. Te dziewczyny, K i P, stały się jakby patronkami „Karabinu”, piosenka jest hołdem dla nich.

Nie wiedziałem, że to jest prawdziwa historia.

„Leżały pod drzewami do siebie głowami” – ten fragment tekstu jest wzięty dosłownie z zeznań grzybiarza, który odkrył ciała.

Po premierze płyty dostałam na Facebooku wiadomość od dziewczyny, która przedstawiła się jako przyjaciółka K i P. To był głos oburzenia: jak ja śmiem śpiewać, że one były lesbijkami? Strasznie bolesne, rozpaczliwa próba obrony ich czci przez zaprzeczanie – tak jakby homoseksualność miała szargać pamięć. Ta przyjaciółka była przekonana, że ranię rodziców dziewczyn, robię im krzywdę, bo oni nie chcieliby pewnie, by choć sugerować „taki” wątek. Okrutne. Niczego już nie da się sprawdzić czy udowodnić, zresztą nie o to przecież chodzi – bo ta historia była tylko inspiracją. Śpiewam o czymś ważnym – nienawiść do ludzi za to, że mają orientację inną niż hetero – po prostu jest, istnieje.

W numerze „Modern Holocaust” wyśpiewujesz obelgi, które ciebie samą spotykają i jest wśród nich „lesba”.

Tak. Choć ustalmy od razu: nazwanie mnie lesbijką nie jest dla mnie żadną obelgą. Bycie innym niż większość ma w Polsce konkretną cenę. „Inny nie znaczy gorszy” – śpiewam w „Polska A, B, C i D”, ale są ludzie, w których inność wyzwala agresję i muszą obrzucić cię błotem. To błoto kojarzy się im głównie z trzema „dziedzinami” – z homoseksualizmem, stąd jestem lesbijką, z żydostwem – stąd jestem „Żydówą” oraz z zaburzeniami psychicznymi, więc jestem wariatką. Moja niezależność często drażni ludzi i w ten sposób odreagowują, próbując mnie wyśmiać, napiętnować, a moje poglądy – unieważnić.

Z „lesbijką” to jest ciekawe też o tyle, że z jednej strony nagrałaś całą płytę o erotycznej fascynacji mężczyznami („Maria Awaria”), a z drugiej – twój wizerunek rzeczywiście odbiega od typowej kobiecości, jest bliski tzw. lesbijskiej stylistyce. Za „kociaka” tylko się przebrałaś przy „Marii Awarii”, a zwykle masz ostre fryzury, spodnie, nie starasz się podobać facetom maczo.

Taka jestem i już. Trzy w jednym – żydowska lesba wariatka, z dumą to miano noszę.

Jeden recenzent powiedział mi, że usłyszał od swojej dziewczyny: „Wiesz, Peszek to mi się normalnie podoba”. Zdziwił się, a ona dodała: „Podoba mi się jako chłopak”. Zdaję sobie sprawę, że mój wizerunek bywa ambiwalentny seksualnie, ale nie zamierzam na siłę tego zmieniać. Irytują mnie kalki kobiecości, to prawda. Szpilki, szminka, wyeksponowany biust – wykorzystałam ten wizerunek na „Marii Awarii”. To było moje pierwsze starcie z tradycyjną wizją kobiety. Ale już zdecydowanie mniej tradycyjne a momentami wywrotowe były teksty. Z roli „przedmiotu” stałam się „podmiotem” który miał czelność śpiewać o swoich potrzebach: że „chce mi się kochać”, że „mi mokro”, że „rozkładam ręce, rozsuwam uda, leżę bezbronna jak Rospuda” I – to nie są żarty – te teksty naprawdę niektórzy uznali za „antypolskie”.

A propos ambiwalencji to jeszcze o jedną piosenkę chciałbym zapytać – „Miłość w systemie Dolby Surround” z „Marii Awarii” właśnie.

(uśmiech)

Pomysł, by tekst zwrotek, gdzie jest mowa o seksie z kilkoma chłopakami, śpiewał facet, jest genialny. Jak na to wpadłaś?

Ale wiesz, jaki tam jest przekręt zrobiony?

Jaki?

Zdradzę ci techniczną tajemnicę. To śpiewam ja. Przepuściliśmy mój głos przez transformator, sztucznie go obniżyliśmy.

Żartujesz!

Serio. Zastanawialiśmy się z Andrzejem Smolikiem, producentem, jak można by w tej piosence namieszać. Pomyślałam, że może chłopak powinien o tych przygodach erotycznych z chłopakami zaśpiewać? Gdy usłyszeliśmy mnie w męskiej wersji, to stwierdziliśmy „to jest to!”

Tylko jedno słowo sugeruje, że podmiot liryczny to dziewczyna. Śpiewasz, że masz sukienkę.

Ej, halo! Chłopak nie może mieć sukienki? Dlaczego?

(śmiech)

To ma być niejednoznaczne.

Tym bardziej gratuluję pomysłu. Tam jest też zachwyt pięknymi częściami męskiego ciała, np. „Mietek, który objawia przecudnej urody napletek”. Znów: niezbyt typowe kobiece spojrzenie, już chyba bardziej gejowskie, zwłaszcza, że ten męski głos…

To jest tajny message tej piosenki, wywrotowa sprawa, rozumiesz. Dodaje pikanterii. Rozkminiaj, jak chcesz, o to chodzi. Miłość nie jest mono, tylko dolby surround!

Maria, opowiedziałabyś o tych „gejach, którzy cię wychowywali”, jak się wyraziłaś w jednym z wywiadów?

Ta wypowiedź wywołała wiele nieprzyjemnych komentarzy, że jak to – „zboczeńcy” i małe dziecko? (śmiech)

No i widać, na kogo wyrosłaś. (śmiech)

No, tak. Moi rodzice, szczególnie mama, przyjaźnili się z wieloma gejami i często, jak trzeba było zostawić dzieci z kimś, to dzwonili po któregoś kolegę – i tyle.

„Geje w moim życiu” to w ogóle ważny temat. Dorastałam wśród ludzi teatru – aktorów, reżyserów, scenografów, muzyków. Geje byli i są normalną częścią tego świata. Natomiast nie pamiętam jawnych par lesbijskich. Lesbijki zaczęłam poznawać dużo, dużo później – i zresztą nadal znam ich mniej, niż gejów.

W każdym razie, zaczynając od początku. Będąc małą dziewczynką, przeżyłam niezwykłą relację z Januszem Nyczakiem, kultowym reżyserem teatralnym z Poznania, który potem zmarł na AIDS. To była tak intensywna przyjaźń, że właściwie miłość z mojej strony, choć oczywiście całkowicie platoniczna. Z jego strony – też na pewno silne uczucie. Miałam 8 lat, wchodziłam w świat książek i Janusz był jednym z moich przewodników. Dużo podróżował i zawsze przywoził mi prezenty. Na komunię dostałam ametyst z Brazylii. Wyobraź sobie, początek lat 80., ja w komunijnej sukience, kwiaty we włosach, idziemy nad staw, karmię kaczki i on wręcza mi ten ametyst. Filmowa scena.

Janusz był jedną z pierwszych znanych mi osób, które miały automatyczną sekretarkę. Zadzwoniłam i nagrałam mu się, że go kocham. Chciał wystawić „Wiśniowy sad” i powierzyć mi rolę Ani. Potem, gdy zachorował, nie chciał, żebym go widziała w coraz gorszym stanie – nasza przyjaźń się przerwała. Umarł. Zostawił list pożegnalny, że będzie na mnie czekał.

Wiedziałaś, że był gejem?

Nie, to było bez znaczenia. Potem się dowiedziałam, ale to oczywiście nic nie zmieniło.

Interesuje mnie, jak sobie to układałaś w głowie, będąc dzieckiem, że dwaj mężczyźni mogą być razem, tak jak kobieta i mężczyzna. W moim otoczeniu żadnych jawnych gejów nie było.

To było tak oczywiste, że się nie zastanawiałam. Wiesz, co? Mnie dziwiło raczej to, że np. na jednej imprezie ten pan, co kocha tę panią, nagle całuje się z inną panią – o co chodzi? A że czasem jest tak, że pan kocha drugiego pana i go całuje? Normalne. Gdyby cała Polska miała takie wychowanie, jak ja, to problemu homofobii by nie było.

Do dziś wspominam twojego tatę, Jana Peszka i Jana Frycza w „Pożegnaniu jesieni”. Ich pocałunek mnie, osiemnastoletniego wtedy, elektryzował. Cały film zresztą świetny.

Piękny. Pocałunek też pamiętam. Ale jak pierwszy raz zobaczyłam tatę w roli geja – to było mocne przeżycie. Byłam dziewczynką, tata grał Gonzala w „Transatlantyku” Gombrowicza w Łodzi. Wyszedł na scenę w lnianych spodniach i w lnianej marynarce na gołe ciało. Miał uszminkowane usta i kolczyki w uszach, poruszał się w przegięty sposób i… nie poznałam własnego ojca! Mimo, że charakteryzacja była minimalna. Fenomenalna zresztą rola. Pół Łodzi gejowskiej się w tacie kochało.

Moi rodzice przyjaźnili się z Markiem Barbasiewiczem i jego wieloletnim partnerem, cudownym człowiekiem. Panowie znaleźli w lesie rannego wilczka, przynieśli go do domu i oswoili. Chodziliśmy do nich z bratem – i też nie pamiętam, byśmy mieli jakiś znak zapytania – ci panowie byli razem, kropka.

Krystian Lupa i jego banda – a zawsze to byli bardzo ciekawi ludzie – przychodzili do nas często, a ja z bratem wystawialiśmy dla nich spektakle w pokoju. Wspaniałe było, że zawsze mieli dla nas czas i nieskończoną cierpliwość.

Potem, jak miałam 15 lat, zakochałam się w Jacku Poniedziałku. Tak konkretnie. Jacek był studentem mojego taty. Przychodził ze swoim chłopakiem pomagać nam w malowaniu mieszkania. Widzę ich, jak siedzą obaj na drabinach, dżinsy, nagie torsy – byli totalnie na tych drabinach piękni i wolni. Jacek pomagał mi też dobierać strój na komers, czyli bal na zakończenie podstawówki.

A co z miłością?

Wyznałam mu miłość. Zareagował wspaniale. Usiedliśmy i wytłumaczył mi, że nic nie wyjdzie, bo on już jest zakochany, właśnie w tym chłopaku, i w ogóle jest gejem. Zrozumiałam, przyjęłam. Zaprzyjaźniliśmy się, do dziś mu kibicuję.

Maria, między twoimi pierwszymi dwoma płytami, a ostatnimi dwoma – „Jezus Maria Peszek i „Karabin” – jest wyraźna cezura, nie sądzisz?

Pierwsze dwie płyty to była ekspedycja poszukiwawcza. Potem nastąpił moment zwrotny czyli rodzaj egzystencjalnej katastrofy, załamanie. Okazało się, że ono miało wyzwalającą moc. Dziś mam 42 lata i od kilku żyję w harmonii ze sobą. To nie znaczy, że już wiem, „jak jest” i mam spokój, ale moje osobiste trzęsienie ziemi sprawiło, że wypiętrzyły się nowe, nieznane mi wcześniej lądy. Wyzwolenie się od Boga, religii jest jedną z najważniejszych rzeczy, które przydarzyły mi się w życiu. Nie twierdzę, że trzeba „zabić” Boga, by poczuć się szczęśliwym, ale w moim przypadku zadziałało to bardzo skutecznie. Prosta konstatacja, że nie ma żadnego bytu, który mógłby sprawić, że będę szczęśliwa, jest totalnie wyzwalająca: ta samotność rodzi wolność, która polega na odpowiedzialności. Poczucie, że tylko ode mnie zależy, czy będę szczęśliwa, było moim wielkim odkryciem. Nie trzeba szukać szczęścia w innych ludziach czy w bycie pod tytułem „Bóg”, ani w żadnej religii. To brutalne, co powiem, ale – nie marnujesz już na to czasu. Zaczynasz wymagać od siebie – to jest wielka odpowiedzialność.

Odrzucenie Boga nie jest brakiem?

Zaczynasz wierzyć we własną siłę sprawczą, to nie jest brak, ale to wymaga skoku w przepaść, w mrok, szczególnie u nas, gdzie niemal wszyscy są katolikami. Jak już skoczysz, to widzisz, że jednak wcale nie było tak trudno ani ciemno.

To są kluczowe kwestie dla wielu ludzi LGBT. Jak zaakceptować siebie? Co zrobić z wszechobecną religią katolicką, która cię nie akceptuje? Jak być gejem/lesbijką i katolikiem/czką, skoro Kościół uważa „czyny homoseksualne” za „moralnie nieuporządkowane”? Coraz więcej ludzi odrzuca katolicyzm, ale wielu zostaje.

Jak to godzą?

Są tacy, co pewnie naprawdę wzbraniają się przed jakimikolwiek kontaktami. Inni korzystają z „wytrychu”, jakim jest spowiedź. Możesz grzeszyć, ale później wyznajesz wszystko, żałujesz szczerze, obiecujesz poprawę i jesteś „czysty” – do czasu, aż znów „upadniesz” – i tak w kółko.

Fuck… Jakie to musi rodzić poczucie winy?! Ale nie trzeba być gejem albo lesbijką, żeby czuć się wykluczoną – wobec kobiet Kościół bywa równie okrutny. Ja żyję w niesakramentalnym związku, nie chcę ślubu i nie chcę mieć dzieci, więc „powinnam” się z tym czuć źle. Pusta macica – to rzekomo przekreśla moją egzystencję.

Przy tym skoku, o którym mówiłam, można sobie pogruchotać kości, ale jak już się stanie na nogi, to jest super. Bardzo ożywcze. Zaakceptowanie siebie, bycie wierną sobie, daje ogromną radość.

Skalę uprzedzeń, jaka jest w Polsce wobec inności, w tym wobec inności homoseksualnej, ta ostatnia trasa z „Karabinem”, jeszcze raz mi uzmysłowiła. Po koncertach często przychodzą do mnie pary tej samej płci. Trzymają się za ręce i mówią np., że zakochali się słuchając „Jezus Maria Peszek” a teraz już się zaręczają, chcieliby się pobrać. Słucham ich, jest mi przyjemnie, ale widzę też, że ta miłość jest taka uciśniona, oni zdradzają mi sekret, o którym mało komu mogą powiedzieć. Nie jest erupcją radości, nie jest uśmiechem od ucha do ucha, jest skryta.

Miałam ostatnio koncert w Londynie i tam wśród publiczności szalało całe „stado” lesbijek. Poubierane jak wariatki, roześmiane. Ile w nich było energii! Normalnie jakby rajskie ptaki mi wleciały na występ. Różnica w aurze była ogromna.

Jesteśmy spętani katolickim poczuciem winy, Kościół w mojej ocenie robi dziś w Polsce więcej złego niż dobrego. A jednocześnie znam kilku fascynujących księży, więc też nie mogę powiedzieć, że Kościół to samo zło. Patrz, mam tu cytat z księdza Tischnera: „Ani katolik, ani Polak ani nikt inny nie może mieć w państwie większych praw niż ma człowiek.” Jasne? Ksiądz katolicki to powiedział! A gdyby tak papież Franciszek powiedział, że homoseksualizm jest po prostu jednym z przejawów człowieczeństwa? Mam wrażenie, że nastąpiłoby odrodzenie Kościoła. Utopia? Marzenia? Boję się, że tak.

Czytam, że pod Tarnowem zniszczono pomnik zagłady Romów a na siedzibę Kampanii Przeciw Homofobii był już trzeci atak w tym roku, znów wybita szyba. Mam złe przeczucia co do naszej ojczyzny. Jeszcze ta akcja z zakazem aborcji i z uchodźcami. Nie łudźmy się, że jesteśmy tolerancyjnym krajem. Nie jesteśmy i jak zwykle ockniemy się być może dopiero przy okazji jakiejś kolejnej spektakularnej katastrofy.

Maria, mogę cię jeszcze zapytać o twojego faceta?

Pewnie.

Podobno jesteście razem już ponad 20 lat.

Niedługo będzie 25. Łatwo nie jest, zapewniam cię. „Wy, homoseksualiści tego nie zrozumiecie” ha, ha ha (Maria mruga okiem).

Wprowadzenie związków partnerskich mogłoby być ważne dla ciebie również z osobistej perspektywy.

Oczywiście. Maciek od ponad 20 lat uczestniczy w tworzeniu marki „Maria Peszek”. Odpowiada za projekty graficzne, jest pierwszym czytelnikiem tekstów. Na koncertach robi światła, pomaga przy tysiącu spraw. Gdybym ja teraz, nie wiem, wypadła przez okno, to kim on dla mnie jest? Konkubentem, przybłędą. Mamy pozabezpieczane rzeczy testamentami, ale wszystkiego się nie da załatwić. Gdyby np. rodzice nie akceptowali naszego związku, to by mogli testamenty podważyć. Cytat z Tischnera się kłania.

Jak postrzegasz polską branżę muzyczną? Nie mamy powszechnie znanego, jawnie homoseksualnego piosenkarza/piosenkarki. Tak jak Wielka Brytania ma Eltona Johna…

Który ma męża i dzieci.

A teraz też i coraz więcej młodych wokalistów – choćby Olly Alexander z Years & Years czy Sam Smith.

No, czekaj… Naprawdę nie ma u nas nikogo jawnie mówiącego o swojej homoseksualności? Kurczę, w tej chwili mi to uświadomiłeś. Rzeczywiście. Smutne trochę. Chociaż niedawno opowiedziała o sobie Natalia Zamilska – super rzecz! Ale pewnie masz na myśli kogoś bliżej mainstreamu, bardzo rozpoznawalnego. Myślę, że byłoby to bardzo ważne i też mega potrzebne.

Brakuje tego pierwszego odważnego. Maria, co byś powiedziała naszym czytelnikom, fanom ze społeczności LGBT?

(Maria spogląda na dyktafon i zaczyna mówić tak, jakby czytelnicy „Repliki” już ją słyszeli)

To, co ja czuję do ludzi ze społeczności LGBT, to jest więcej niż sympatia. To jest więź. „Popaprańcy” zawsze się wyczują. Jesteście dla mnie totalnie inspirujący i jeśli moja muzyka jest ważna choćby dla części z was, to jestem strasznie dumna.

Społeczność LGBT to grupa, która jest poddawana w naszym kraju opresji i mam nadzieję, że się to wreszcie skończy! Bo jesteście fantastyczni! Imponujecie mi, macie coś, czego my, „normalni” – daj to w cudzysłowie, tak jak tych popaprańców wcześniej, złe słowa, ale wiesz, o co chodzi – nie mamy.

Była taka akcja już ładnych parę lat temu – „Najmniejszy koncert świata”. Artysta wybierał z nadesłanych e-maili dwudziestu chętnych, których zapraszał na kameralny występ. Wybrałam swoje dwadzieścia osób na czuja, kto mi tam jakoś pasował. Przyjechali i co się okazało w rozmowach? Szesnaście z tych osób to byli geje i lesbijki. Szesnaście! Także taka sytuacja.

 

Tekst z nr 61 / 5-6 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Niech nas usłyszą

Wysłuchał: Mariusz Kurc

Za lakonicznym „jestem gejem”, „jestem lesbijką”, „jestem trans” kryje się często większa historia. Opowiedzenie jej innym, na głos, bez nerwowego chichotu, drżenia rąk czy kluchy w gardle – to nie jest kaszka z mleczkiem

 

foto: Agata Kubis

 

„Osobiście nie czuję się dyskryminowany/a” – słyszę często od osób z naszej społeczności. „Wyoutowałeś się w szkole, gdy miałeś 13 lat? Powiedziałeś też wtedy rodzicom?” – pytam. „Nie, no co ty. Tak szerzej, to zacząłem mówić o sobie na studiach” – pada zwykle odpowiedź. „To na dzień dobry możesz zaliczyć sobie te kilka lat jako czas odczuwania ostrej dyskryminacji” – mówię. Tak ostrej, że czuł się zmuszony, by o swej orientacji nie szepnąć nikomu słówkiem – gdy tymczasem ludzie hetero, którzy rzeczywiście dyskryminacji ze względu na swą orientację nie doświadczają – trąbią o niej, gdy tylko zaczynają dojrzewać.

Uświadomienie, że jest się ofiarą dyskryminacji, to trudny proces. „Ja ofiarą? E tam! Jestem przecież twardy” – włącza się mechanizm obronny. Trzeba przed sobą przyznać, że wiele życiowych wyborów, których się dokonywało, nie było wyborami, tylko działaniem pod presją otoczenia – rodziców, sąsiadów, kolegów ze szkoły, kolegów z pracy itp. Ale przepracowanie tego czyni nas silniejszymi. Poukładać sobie własne CV w głowie od nowa to niełatwe zadanie. Jeszcze trudniejsze zaś – to opowiedzenie własnej historii. Za lakonicznym, comingoutowym „jestem gejem”, „jestem lesbijką”, „jestem trans” kryje się często dużo więcej. Powiedzenie tego „czegoś więcej” innym, na głos, w porządnej formie, bez nerwowego chichotu, drżenia rąk czy kluchy w gardle w newralgicznych momentach – to naprawdę nie jest kaszka z mleczkiem.

Spróbujcie zresztą.

Kampania Przeciw Homofobii właśnie tym zajęła się w projekcie „Storytelling – odkryj moc swojej historii”. Wysłuchałem historii jego uczestników/ czek. Przeczytajcie je, a potem opowiedzcie komuś swoją. Tyle może zrobić każdy/a z nas, prawda? Przecież wiemy, że uprzedzenia biorą się z niewiedzy, więc gdy tylko nas usłyszą…

Stanisław Orszulak: Przestałem udawać dziewczynkę

Chodzę do liceum. Od kilku miesięcy jestem pełnoletni – umiem już sobie wiązać buciki i parę innych rzeczy. Jestem osobą transpłciową i w tej chwili jestem wyoutowany już wszędzie. W październiku zeszłego roku wysłałem mejla do całej dalszej rodziny, babć, cioć, wujków. Napisałem, że jestem trans i proszę od teraz zwracać się do mnie moim nowym, męskim imieniem. Dobrą reakcję miałem tylko od jednej cioci i jednego wujka. Reakcja najbliższej rodziny też była negatywna. Oprócz mamy i taty mam czterech braci – dwóch starszych i dwóch młodszych, jestem środkowy. Do tego dwa psy i trzy koty. Najstarszy brat niedługo się żeni, więc wyprowadzi się z domu. Ta negatywna reakcja sprowadzała się właściwie do jednego stwierdzenia: „Ja u ciebie tego nie widzę” – czyli chłopaka we mnie. Usłyszałem też, że chyba to wszystko wyssałem z palca, by zwrócić na siebie uwagę. Rodzice wielokrotnie mówili, że chcą nas wychować na niezależnie myślących indywidualistów. Gdy jednak sami zderzyli się z sytuacją nietypową… Mamie wyoutowałem się dwa lata temu. Jechaliśmy samochodem. Wiem, że może nie była to najlepsza chwila, ale na takie wyznania nigdy nie ma dobrej chwili, prawda? Zażartowała, że przecież zawsze mówiła moim braciom, że zaakceptowałaby ich „nawet, gdyby byli pedałami”. Ale ja też sobie przypominam, że gdy miałem 11 lat, to powiedziałem jej, że jestem bi – i nie przyjęła tego dobrze.

Z mamą mam dużo starć. Z tatą mniej, odgrywa neutralnego policjanta. Byłem tą jego małą dziewczynką, księżniczką – też chłopca we mnie nie widzi, ale powiedział to jakoś łagodniej. Mama jest złym policjantem, a dobrego w rodzinie nie mam. Podejście braci jest znośniejsze, na zasadzie: skoro czujesz, że jesteś chłopakiem, to bądź, twoja sprawa, nie rozumiem, ale akceptuję. Niemniej, przy mamie nagle zapominają o moim męskim imieniu i zwracają się do mnie po staremu. To jest przykre.

Oni wszyscy nie zdają sobie sprawy, że ja po prostu cały czas dobrze grałem rolę dziewczyny a teraz w końcu postanowiłem przestać grać. Nigdy nie odczuwałem jakoś specjalnie kobiecości, ale stwierdziłem, że skoro jestem już tą dziewczynką – w sensie: posiadam waginę – to powinienem zachowywać się „jak dziewczynka”. Jako perfekcjonista chciałem być najbardziej kobiecą kobietą na świecie. Kokardki, wstążki, śledzenie mody – wszystko to wkalkulowałem jako część bycia kobietą. Jednak czułem, że to jest mechaniczne. Gdy miałem 8 lat, to poprosiłem mamę, by mi zbadano poziom testosteronu, bo jakoś tej mojej żeńskiej płci wewnętrznie nie czułem (tak, tak, wiedziałem już, co to testosteron – byłem wyedukowaną małą dziewczynką i uważnie obserwowałem braci). Zastanawiałem się, czy inne dziewczyny na serio interesują się tymi wszystkimi drobiazgami? Koralami, bluzeczkami z dekoltem, rajstopami? Nie męczy ich to? Bo u mnie to było wystudiowane, nieautentyczne. Niemniej, bardzo się cieszyłem, gdy we mnie tę kobietę widziano, bo to znaczyło, że dobrze wykonywałem zadanie. Dobry ze mnie aktor. Kilka razy, gdy miałem krótsze włosy i spodnie na sobie, wzięto mnie za chłopaka – leciałem od razu do koleżanek w panice. „Czy ja rzeczywiście nie wyglądam jak dziewczyna?”

A któregoś dnia spojrzałem w lustro, miałem na sobie dużą męską bluzę – i nagle, jakby jakaś tama pękła – zobaczyłem kogoś, kto mógłby być chłopakiem. Zobaczyłem jego, a nie ją. Do sukienek już nie wróciłem. Miałem 14 lat. Paradoks, że teraz, gdy zdjąłem maskę, to najbliżsi mówią mi: „E tam, udajesz!”. Ja udawałem do tej pory, teraz właśnie przestałem! Natomiast reakcje w szkole były bez zarzutu. Mam w szkole przyjaciół, traktują mnie jak chłopaka. Choć incydenty są: naklejkę „Transfobia zabija” mam na szafce – trzy razy mi już zdzierali i trzy razy naklejałem. Albo wprost mi mówią: „Wyglądasz jak baba i tyle”. Najłatwiejszy coming out miałem u jednej koleżanki. Używałem i męskich, i żeńskich końcówek i pewnego razu ona przypadkiem wzięła mnie za rękę i powiedziała: „Ojej, ale ty jesteś zimny!”. Byłem przeszczęśliwy przez resztę dnia. Zimny, a nie zimna!

Jestem w trakcie diagnozy, chodzę do poradni seksuologicznej, niedługo zacznę brać testosteron. Na ulicy, dla obcych ludzi, to jest tak 50/50, że mnie biorą albo za dziewczynę, albo za chłopaka.

Identyfikuję się jako mężczyzna, ale jako maczo – absolutnie nie. Piłki nożnej nie lubię, za to robić na drutach – tak. Kolor różowy też. Raz szminką usta pociągnąłem, to mi zaraz mówili: No i co? Jaki z ciebie mężczyzna? No, właśnie taki. Czy mężczyzna nie może użyć szminki?

Marta Marska-Błahy: Udział w projekcie KPH to dla mnie nowe otwarcie

Projekt KPH nie jest tylko dla osób LGBT. Dyskryminacja związana z LGBT może też dotknąć osobę hetero – jestem tego dowodem. To od jakiegoś czasu ma już prawniczą nazwę – dyskryminacja przez asocjację. Przez skojarzenie. Był już nawet taki przypadek w polskim sądzie – chłopaka zwolniono z pracy za udział w Marszu Równości. Może „wywnioskowano”, że jest homoseksualny, a może „wystarczyło”, że będąc hetero „przestaje z pedałami” – nieważne, orzekł sąd, tak czy inaczej dyskryminacja ze względu na orientację seksualną miała miejsce.

Jestem prawniczką. Od ponad 10 lat prowadzę własną kancelarię. Wywodzę się z prawniczej szczecińskiej rodziny. W dzieciństwie nie doświadczyłam dyskryminacji, ani jej nie analizowałam, myśląc o innych. Dopiero lata później dostrzegłam, że dorastałam, będąc w dość uprzywilejowanej pozycji. W szkole napisałam na jakiś konkurs pracę „Janusz Korczak w moich myślach”. Dostałam za nią nagrodę, a przy okazji zainteresowałam się Holocaustem, antysemityzmem i właśnie nierównym traktowaniem. Świadomie, nie podręcznikowo. Zaczęła mi się otwierać głowa.

Aplikację adwokacką zrobiłam w 2001 r. Wyszłam za mąż, urodziłam córeczkę. Po kilku latach się rozwiodłam.

Zainteresowałam się feminizmem. Zapisałam się do Partii Kobiet. Pociągało mnie hasło innej polityki. Do PK dołączyli też działacze i działaczki z istniejącego wówczas, lokalnego oddziału KPH w Szczecinie. Dzięki nim zaznajomiłam się z tematyką LGBT. Dla mnie te sprawy i feminizm to był jeden pakiet. Nie miałam wahania – tak, jak należy walczyć z dyskryminacją ze względu na płeć, tak i trzeba walczyć z dyskryminacją ze względu na orientację seksualną, czy też pochodzenie etniczne, rasę lub inne sprawy. Po prostu – dyskryminacja nie jest OK. W 2009 r. poszłam na jedno ze szkoleń KPH, uczestniczyłam też w konferencjach Feminoteki. Pojechałam na Marsz Równości do Poznania i do Wrocławia. Nie było w tym nic heroicznego, po prostu szłam w Marszu i już. Wzięłam też udział w debacie nt. związków partnerskich we Wrocławiu. Stałam się powoli częścią ruchu feministycznego i ruchu LGBT, a przy tym udawało mi się godzić aktywizm z życiem prywatnym i zawodowym. Pomagałam też koleżance z Fundacji Oleander, która chciała założyć Muzeum Historii Kobiet w Szczecinie.

Problemy zaczęły się, gdy wybiłam się za bardzo. Zajęłam II miejsce w plebiscycie „Głosu Szczecińskiego” na Najbardziej Przedsiębiorczą Kobietę Roku, a potem, w 2012 r., zostałam zgłoszona do plebiscytu na Szczeciniankę Roku. W notce o mnie „Kurier Szczeciński” napisał, że jako prawniczka udzielam się pro bono i że współpracuję z Krytyką Polityczną i Kampanią Przeciw Homofobii.

I to było to. Kibice Legii na forach internetowych dostali amoku. Plebiscyt wygrała pani, która walczyła w AK w czasach wojny, ale moja przegrana ich nie uspokoiła. „Przestrzelona szmata od pedalskich jazd” – to było jedno z wielu określeń, które o sobie przeczytałam. Kampania hejtu przeciwko mnie przeniosła się również na fora prawnicze. Podważano moją wiarygodność zawodową, sugerowano, że jestem oszustką. W tym czasie jeździłam w ramach Kongresu Kobiet z Obszarów Wiejskich z bezpłatnymi poradami prawnymi do Pyrzyc, na obszary popeegierowskie – i widziałam, jak ci ludzie najpierw byli pozytywnie nastawieni, a nazajutrz dzwonili nagle i rezygnowali ze współpracy. Podejrzewam, że ktoś ich przeciw mnie nastawił. Zaczęłam tracić klientów.

W końcu poczułam się jak zaszczute zwierzę. Odpuściłam. Przestałam działać. Wciąż spotykam się z wyrazami niechęci. Ten mój udział w projekcie KPH to jest próba wyjścia z tego dołka, jakieś może nowe otwarcie.

Jurek i Kazik: Proces z sąsiadką

Jurek i Kazik nie godzą się na podanie nazwisk ani na zdjęcia. Do projektu trafi li po tym, jak szukając pomocy prawnej, dotarli do Pawła Knuta, prawnika KPH. Mieli w sądzie sprawę, w której ich orientacja odgrywała rolę.

Poznaliśmy się 33 lata temu we Wrocławiu – opowiada Jurek. – Wtedy, żeby trafić do gejowskiego światka, to trzeba było wiedzieć, jak, bo jawnych klubów, jak dziś, nie było. Był klub Monopol, o którym kto miał wiedzieć, to wiedział. Tam się zgadaliśmy przy kieliszeczku. Jesteśmy obaj z gór. Ja Lach Sądecki z Krynicy, Kazik z Nowego Sącza. Tyle się mówi, że geje skaczą z kwiatka na kwiatek, a ja nigdy tak nie miałem – od razu dążyłem do tego, żeby to był związek na stałe.

Miałem długie włosy, nie to, co teraz. Mama – powiedziałem jej, gdy miałem 16 lat i nie robiła problemu – na szydełku robiła mi różne kolorowe torby, lejby, szale długie. Kolorowa papuga byłem, a Kazik mnie mitygował, do pionu mnie stawiał. (I żebyś tyle nie gestykulował – dodaje siedzący obok Kazik)

Do naszego pierwszego mieszkania wprowadziliśmy się w 1989 r. i mieszkamy razem do dziś. Nie gadaliśmy ludziom, co nas łączy, ale jak dwóch facetów tyle czasu razem mieszka, to przecież nietrudno zgadnąć. Długi czas żadnych przykrych sytuacji nie było – aż w 2006 r. wprowadziła się do kamienicy naprzeciw jedna pani. Non stop w oknie siedziała, żyła życiem sąsiadów, zorientowała się, co z nami jest – i po prostu sobie zaczęła na nas używać. Zwykłe wyzwiska, obgadywania – czasem specjalnie głośne, pod naszym balkonem, żebyśmy słyszeli. W kółko, że pedały, że cioty, że cwele. Nie wchodząc w szczegóły, doszło w końcu do ostrej wymiany zdań. Kazik na balkonie, bo pali, w domu mu nie pozwalam, a sam nie palę, bo astmatykiem jestem – a sąsiadka i jej towarzystwo w oknie.

(Kazik: Jak tylko wyszedłem na balkon, to zaraz „O, pedał wyszedł!” i już dogadywać)

I proszę sobie wyobrazić, ona zawiadomiła policję, która wystawiła Kazikowi mandat za zakłócanie porządku! Nie zapłaciliśmy. Kłótnia była wspólna, a sprowokowana przez ich nękanie. Był proces w sądzie. Zostaliśmy uniewinnieni, ale dopiero w drugiej instancji. Trwało to wszystko wiele miesięcy, wiele nerwów. Kazik już miał momenty zwątpienia, ale wiedzieliśmy, że nie możemy się cofnąć, bo jak odpuścimy, to już zupełnie nas zjedzą i trzeba się będzie wyprowadzać. Cała ulica o nas gadała. Ludzie się podzielili na tych, co za nami i tych przeciwko. Ale żeby zeznawać w sądzie – to trudno namówić. Kibicują, ale po cichu.

A teraz jest cisza. Okno zamknięte. Nawet nie wiemy, kiedy ona kwiatki w tym oknie podlewa, bo nigdy jej nie widzimy. Ale musi podlewać, bo rosną.

Czasem słyszę jak dzieciaki wyzywają się od pedałów. Jeszcze nie wiedzą, co to słowo oznacza, ale że wyzwisko – to już wiedzą. I aż żal patrzeć, gdy rodzice nie reagują. Młodzi ludzie, niby nowe pokolenie. Po 2004 r. jak weszliśmy do Unii, to mieliśmy się otworzyć na innych, a tu co? Jadą na zachód, nic im tam geje nie przeszkadzają – a jak tylko wracają do Polski, to słuchają proboszcza i uszy po sobie.

Lukrecja Kowalska: Coming out na pogrzebie mamy

Wiele miałam coming outów w życiu, ale najbardziej spektakularny, to w lutym zeszłego roku – na pogrzebie mojej mamy. Po prostu pojawiłam się na nim jako kobieta. Intencja mszy była od córki Lukrecji, nie od syna. Chodzież to nie jest wielkie miasto, 19 tysięcy mieszkańców, a na pogrzeb przyszło dużo ludzi, więc się rozniosło. Na stypie wyjaśniłam wszystko tej części rodziny, która jeszcze nie wiedziała. Zaskoczone ciocie i wujkowie powtarzali, że dla nich i tak będę Krzyśkiem. Ich sprawa. Ja jestem Lukrecją. Kiedyś to był tylko nick, teraz to jest moje imię. Zgłosiłam się do projektu trochę z głupia frant.

O dyskryminacji, która mnie spotkała, długo mogłabym opowiadać, ale najważniejszy przekaz mam taki, że dziś czuję się wygraną. Nauczyłam się postępować tak, by mnie dyskryminacja nie dotykała. Nie pozwalam na to i już. Po Chodzieży chodzę z podniesioną głową. Bywa, że ludzie wyrażają dezaprobatę patrząc na mnie z pogardą, uporczywie. Wpatruję się takiemu delikwentowi prosto w oczy – i czekam, aż on opuści wzrok. Nie ja.

Jak mieszkałam w Warszawie i w Poznaniu, to bałam się sama chodzić wieczorami, a w Chodzieży się nie boję. I wszędzie mówią do mnie „pani”, nawet jeśli mają jakieś „ale”. Nie kobiecym wyglądam to uzyskałam, tylko pewnością siebie. Bo wyglądu jak biologiczna kobieta to już mieć nie będę, nie ten wiek – i zresztą nie mam pieniędzy, by wszystkie zabiegi upiększające robić. Nawet jak mnie policja złapała na przekroczeniu prędkości i mandat dostałam, to policjantka po okazaniu dowodu mnie zagadnęła, jakim imieniem się posługuję. Zapytała, kiedy będę miała zmieniony dowód i ogólnie była miła. Nie wiem, czy powinnam mówić, ale nawet „wynegocjowałam” trochę mniejszy mandat.

Jestem w okresie tranzycji, już po cyklu diagnostycznym. Niebawem będę miała wyznaczony termin rozprawy, później – dokumenty z żeńskimi danymi. Zdjęcie mam z własnymi włosami, a nie w peruce, jak kiedyś do wywiadu w „Replice” (nr 45 – przyp. red.), po tym, jak zostałam Miss Trans, ale o tym za chwilę.

Gdy teraz ktoś mówi do mnie „Krzysztof”, to czasem nie reaguję, albo z opóźnieniem – muszę sobie przypomnieć, że to jest jeszcze moje oficjalne imię. Ale już niedługo.

Rówieśnicy nie dokuczali mi w szkole – na tyle się od nich oddaliłam, że niemal mnie nie zauważali. Byłam samotnym, odizolowanym chłopcem. Gdy o tym myślę, to widzę się z moim ulubionym samochodzikiem – czerwonym landrowerem. Siedzę na szkolnym boisku. Zupełnie pustym. Bawię się sam. Lalkami się nie bawiłam. Gdy miałam 10 lat, to dostałam od losu żywą „lalkę” – urodziła się moja siostra. Byłam chłopcem, który nad wyraz troskliwie opiekował się siostrzyczką.

Świadomość, że jestem trans, przychodziła bardzo powoli. Cztery lata temu, gdy wygrałam wybory na Miss Trans, to myślałam, że jestem transwestytą – że chodzi tylko o ciuchy. Że to jest w sumie taka zabawa. Ale jednak to było poważne. Weszłam w środowisko trans i bez pamięci zakochałam się w pewnej transseksualnej kobiecie. Mieszkałam z synem i uznałam, że muszę mu powiedzieć, o co chodzi.

Moje małżeństwo rozpadło się już wcześniej, po prostu oddaliśmy się z żoną na tyle, że wiedliśmy odrębne życia. Ona bardzo dużo pracowała i podróżowała, a ja siedziałam w domu z synem. Nietypowo, wiem. Potem on sam przyznał, że byłam dla niego i ojcem, i matką. Jak syn szedł na studia, to razem przeprowadziliśmy się do Poznania cztery lata temu. No, więc powiedziałam mu, że ten pan, który u nas bywa – bo on widział faceta – jest transseksualną kobietą i że się w niej zakochałam, i że ja też jestem taka. Syn przyjął to nawet spokojnie, a ja chyba nie zdawałam sobie całkiem sprawy, że moje wyznanie stwarza kompletnie nową sytuację dla niego. Trochę kłótni między nami było, dziś wiem, że zbyt wiele od niego wymagałam, a przecież sama potrzebowałam dużo czasu, by moją transpłciowość zaakceptować. Teraz mamy dobre relacje. Rozumiem go lepiej. Mieliśmy poważną rozmowę po mojej decyzji o tranzycji. Sam stwierdził, że chce się wszystkiego dowiedzieć, a wielu kwestii nie rozumie. Wyjaśniłam. Gdy będzie się żenił ze swoją dziewczyną, to np. jej rodzicom musi o mnie też powiedzieć – bo przecież nie przyjdę nagle na jego ślub w garniturze. Więc on teraz, będąc hetero, też ma parę coming outów do zrobienia. Widzę, że łatwe to nie jest.

Po tym coming oucie na pogrzebie sytuacja rodzinna mi się wyjaśniła: mam syna, mam siostrę i mam ojca, którym się opiekuję. Reszta rodziny się ode mnie odwróciła. No i bardzo dobrze – przynajmniej nie ma niedomówień. To samo ze znajomymi w Chodzieży – niektórzy zaczęli mnie traktować jak powietrze.

Kilka lat pracowałam w Niemczech jako opiekun, a potem też opiekunka osób starszych. W Chodzieży również byłam monterem okien. O tej pracy więcej dzisiaj nie chcę mówić. Już tam nie wrócę.

Przemocy fizycznej na szczęście nie doświadczyłam, ale psychiczna towarzyszy mi cały czas. Dziś już jestem na nią odporna, również dzięki sesjom z psychologiem. Zrozumiałam, że dopóki mam jakieś wątpliwości sama co do siebie, dopóty jestem bardziej podatna na ataki. I nie wolno udawać, że się czegoś nie zauważa. Brak reakcji to też jest reakcja – przyzwolenie na pewne zachowania – druga strona wtedy korzysta, idzie dalej.

Paradoksalnie, z największym hejtem w internecie spotkałam się ze strony… samego środowiska trans, po wygranej wyborów Miss Trans. Bo nie zamierzałam – wtedy! – robić tranzycji, bo wystąpiłam w lateksowym, prowokacyjnym stroju, na szpilach. Tak, jakby środowisko wymagało ode mnie tranzycji, a po drugie – takiej zwykłej kobiecości. A ja jestem, jaka jestem. Wtedy lubiłam lateksowe ciuchy. Zresztą nadal lubię odważne stroje. Wzięłam sobie do serca te ataki, przygnębiły mnie. Wiesz, kto mnie wtedy pocieszał? Środowisko BDSM! Dwie dominy, też fanki takich klimatów (mocnych strojów), stały się moimi przyjaciółkami i są nimi do dziś.

Warsztaty „Storytelling – odkryj moc swojej historii” są organizowane w ramach projektu „Strong and Proud – Hate Crime Storytelling”. Projekt realizowany przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce.

 

Tekst z nr 61 / 5-6 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Imperium kontratakuje

Tekst: Pamela Wells

Czy kwiaciarka, żarliwa chrześcijanka, poproszona o wiązankę na gejowskie wesele, może odmówić, tłumacząc: „religia mi nie pozwala”? Sporo osób w stanie Indiana uważa, że tak. Po fali legalizacji małżeństw jednopłciowych homofoby w USA zwierają szyki

 

Protest przeciwko ustawie o wolności religijnej w Indianapolis, marzec br., mat. pras.

 

W pewnym sensie to było do przewidzenia: znaczący postęp emancypacji danej grupy społecznej często powoduje wzmożoną niechęć jej przeciwników, tzw. backlash. Niesamowity progres w kwestii praw osób LGBT w USA – za prezydentury Baracka Obamy małżeństwa jednopłciowe zalegalizowano w trzydziestu sześciu stanach – musiał więc, prócz oczywistych korzyści, zaowocować również czymś nieprzyjemnym.

Dyskryminacja przebrana za „klauzulę sumienia”

To coś objawiło się 25 marca br., gdy Senat stanu Indiana, w którym sześć miesięcy wcześniej zalegalizowano małżeństwa jednopłciowe, przegłosował tzw. ustawę o wolności religijnej. Dzień później gubernator Mike Pence podpisał dokument na specjalnym spotkaniu z lobbystami – głownie lokalnymi przywódcami religijnymi (patrz: zdjęcie). Ustawa zawiera „klauzulę sumienia”, zgodnie z którą firma/osoba fizyczna może odmówić usług z przyczyn moralnych lub religijnych. A więc np. cukiernia może odmówić upieczenia tortu na wesele dwóch mężczyzn, restauracja może odmówić wynajęcia lokalu na wieczór panieński przed ślubem dwóch kobiet… Albo gorzej: lekarz może odmówić leczenia mężczyźnie trans, policjant może odmówić stosownej opieki kobiecie trans. Jeśli tylko uznają, że zapewnienie takich usług godzi w ich zasady moralne lub religijne.

Mechanizm znany dobrze i w Polsce: wykorzystywanie religii jako zasłony dymnej dla dyskryminacji. Albo… może to nie tylko zasłona? Może homofobia jest immanentną częścią religii (w tym wypadku przede wszystkim chrześcijaństwa)?

W każdym razie w stanie Utah trwa obecnie debata nad ustawą, która, owszem, zabrania dyskryminacji w zatrudnieniu i wynajmowaniu mieszkań – ale zawiera wyjątki dla instytucji religijnych. W stanie Arkansas przegłosowano zakaz tworzenia antydyskryminacyjnego prawa przez miasta (zwykle bardziej liberalne niż miasteczka i wsie). Gubernator stanu Kansas zlikwidował zakaz dyskryminacji w miejscu pracy, który jego poprzednik wprowadził dla administracji. W stanie Oklahoma wprowadzono prawo, zgodnie z którym duchowni mają prawo odmówić udzielenia małżeństwa parze jednopłciowej. W stanie Floryda debatuje się nad zaliczeniem do wykroczeń skorzystania z toalety publicznej dla danej płci przez osobę, która – uwaga – nie urodziła się tej płci – taka „przyjazna” propozycja dla osób trans.

Podobną falę – i to na groźniejszym poziomie – Stany przeżywały w połowie lat 90., gdy na Hawajach pojawiła się propozycja zalegalizowania małżeństw jednopłciowych. Spaliła na panewce, ale homofobów ogarnęła taka panika, że w ponad trzydziestu stanach USA uchwalono zakazy tych małżeństw. Utrzymały się prawie 20 lat. W dwunastu stanach jeszcze nie zostały obalone, ale spodziewany wyrok Sądu Najwyższego być może już w czerwcu odeśle je w końcu na śmietnik historii.

Gubernator Pence oczywiście zapewnił, że ustawa o wolności religijnej nie ma na celu dyskryminowania, ale dla wielu w Indianie jej intencje są jasne. Konserwatywna chrześcijańska grupa lobbystów Advance America zamieściła na swej stronie internetowej oświadczenie: „Chrześcijańskie kwiaciarnie, piekarnie i zakłady fotograficzne nie powinny być karane za odmowę uczestnictwa w homoseksualnych małżeństwach!”. Micah Clark , szef konserwatywnego stowarzyszenia Amerykańskich Rodzin Stanu Indiana stwierdził, że jego organizacja przestała sprzeciwiać się małżeństwom jednopłciowym (sprawa i tak jest już dla nich przegrana) i skoncentrowała się na walce o prawo do odmowy obsługi homoseksualnych małżeństw.

Tęczowe koalicje

Hillary Clinton wypowiedziała się jasno, że nie popiera ustawy. Do bojkotowania dyskryminacyjnego prawa wezwali na Twitterze przyjaźni nam celebryci i celebrytki – m.in. Stephen King, Miley Cyrus, Susan Sarandon, Ellen DeGeneres, Dustin Lance Black, MC Hammer, Bette Midler, Billie Jean King, Kareem Abdul-Jabbar, George Takei. Ashton Kutcher pytał: „To co – chrześcijanie teraz będą mogli odmówić usługi Żydom? I vice versa? I to jest ta wolność religijna?”

Szybko pojawiły się głosy przyjaznych osobom LGBT firm: Salesforce.com i Angie’s List były pierwszymi, które złożyły oświadczenia, że ich pracownicy nie będą mogli stosować „klauzuli sumienia” i odmawiać usług osobom LGBT (i wszelkim innym), zasłaniając się powodami moralnymi czy religijnymi. Za nimi poszły kolejne: Apple, Gap, Levi Strauss, Wal-Mart, Nike, Microsoft, American Airlines, PayPal, Yelp, Accenture, Airbnb i wiele innych. Burmistrzowie San Francisco, Portland, Waszyngtonu, Oakland i Seattle oraz gubernatorzy stanów Connecticut, Washington, Vermont i z Nowego Jorku zaprzestali dofinansowywania podroży do Indiany w ramach swych budżetów.

Odezwały się również mniejszościowe organizacje religijne. Protestancki, przyjazny osobom LGBT Kościół Disciples of Christ zapowiedział, że przeniesie swą doroczną konferencje z Indiany do innego stanu. Inne grupy wyznaniowe – m.in. Północnoamerykańskie Stowarzyszenie Islamu, Koalicja Sikhow, Centralna Konferencja Amerykańskiego Rabinatu, Centrum Akcji Religijnej Reformowanego Judaizmu wyraziły zaniepokojenie możliwością jawnego dyskryminowania religijnych i seksualnych mniejszości w majestacie prawa.

Również organizacje sportowe nie zbyły nowych przepisów milczeniem – stolica Indiany – Indianapolis – to miasto słynące z wielkich sportowych eventów. Ustawę potępiły m.in. NASCAR (Narodowe Stowarzyszenie Wyścigów Samochodowych), NCAA (Lekkoatletyka), NBA (Koszykówka), NFL (Futbol) oraz Jim Irsay, właściciel lokalnej drużyny futbolowej Colts z Indianapolis.

Memories Pizza nie na homowesela

Tydzień po podpisaniu ustawy Crystal O‘Connor, która wraz z ojcem prowadzi pizzerię Memories Pizza w miasteczku Walkerton (Indiana) udzieliła wywiadu lokalnej telewizji. Powiedziała z dumą, że jej pizzeria jest chrześcijańska i że jeśli para homoseksualna zażyczyłaby sobie Memories Pizza na ślub, to Crystal „musiałaby odmówić”. Wywiad błyskawicznie podchwyciły krajowe stacje TV – stał się wiadomością dnia. A kilka dni później… Memories Pizza została zamknięta! Powód? Według Crystal: zalew zamówień-dowcipów od par homoseksualnych oraz gróźb. Jesteśmy roztrzęsieni. Przecież chcemy po prostu postępować zgodnie z naszym światopoglądem. Przyjmiemy wszystkich klientów – nawet gejów – z tym, że nie możemy wspierać homoseksualnych ślubów, bo byłoby to wbrew temu, w co głęboko wierzymy – wyjaśniała. Jej zwolennicy migiem zarządzili zrzutkę w ramach akcji GoFundMe i w trzy dni zebrano… 840 tys. dolarów! Jako rekompensatę dla Connorow za nieczynne dni. Restauracja została na powrót otwarta na początku maja.

Z drugiej strony wiele firm przestraszyło się, że cała ta afera może spowodować obniżkę ich dochodów ze względu na wizerunek regionu, który dyskryminuje. Też migiem się zorganizowali i w ramach akcji Open4Serive.org rozpoczęto m.in. produkcję naklejek „Ta firma obsługuje wszystkich”, by moc pokazać, że w Indianie nie wszystkie firmy są ksenofobiczne.

W tym samym czasie, już 2 kwietnia, ogłoszono „wykładnię” ustawy, zgodnie z którą prawo antydyskryminacyjne stoi w hierarchii przepisów wyżej niż prawo do wolności religijnej. Na dodatek wykładnia wspomina o ochronie osób LGBT przed dyskryminacją – po raz pierwszy w całym prawodawstwie stanu Indiana – więc ruch LGBT i jego sojusznicy świętowali sukces. Jednak problem nadal istnieje, bo Indiana… nie ma ustawy zakazującej dyskryminacji ze względu na orientację seksualną/tożsamość płciową (zakaz istnieje tylko w niektórych miastach).

Jedynym więc sposobem na to, aby ustawa o wolności religijnej tylnymi drzwiami nie wprowadziła grup obywateli drugiej kategorii jest nowelizacja ustawy o prawach obywatelskich, a konkretnie: dopisanie do niej ochrony również ze względu na orientację seksualną/tożsamość. Jeśli się uda, to będzie można rzeczywiście odtrąbić sukces.

Tak czy inaczej, ruch LGBT i jego sojusznicy mają w USA nadal pełne ręce roboty. Podobne jak w Indianie ustawy są już w fazie projektów w Georgii, Teksasie i Północnej Karolinie. Jak widać, mimo wielu tęczowych zwycięstw w ostatnim czasie, druga strona nie odpuszcza. Batalia o równość trwa. Spor toczy się o nasze, osób LGBT, codzienne funkcjonowanie w życiu. Nie interesujecie się polityką? Wasza sprawa – polityka i tak interesuje się Wami!

Chcecie tylko żyć spokojnie, jak zwykli ludzie? Spokój i status „zwykłego” człowieka ludzie LGBT muszą sobie wywalczyć. Inaczej nawet głupiej pizzy będzie można nam odmówić. Z religijnych powodów.

 

Tekst z nr 55 / 5-6 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Prześladowanie w pracy to także dyskryminacja

Tekst: Krzysztof Śmiszek

 

 

Większość gejów i lesbijek w Polsce ukrywa prawdę o swojej orientacji seksualnej przed swoimi pracodawcami oraz kolegami i koleżankami z pracy. Jednakże czasami bywa, że ktoś „życzliwy“ pomoże nam w coming oucie w miejscu pracy i nasza orientacja staje się tajemnicą poliszynela. Coraz częściej także zdarza się, że osoby homoseksualne nie obawiają się ujawnienia swojej tożsamości psychoseksualnej i wprost informują swoich przełożonych i współpracowników o swoim życiu. Z reakcją otoczenia na te informacje bywa różnie. Niestety, niejednokrotnie zdarza się, że geje i lesbijki spotykają się z wrogimi i homofobicznymi reakcjami kolegów i koleżanek. Czasami, w ekstremalnych przypadkach, homofobia w pracy przybiera wręcz rozmiary przestępstwa.

Jak zatem skutecznie bronić się przed takimi zachowaniami i jak dochodzić swoich naruszonych praw?

Należy pamiętać, że wszelka dyskryminacja w zatrudnieniu, także ze względu na orientację seksualną, jest bardzo wyraźnie zabroniona. Stanowi tak najważniejszy polski akt prawny regulujący stosunki prawne w zatrudnieniu, jakim jest Kodeks pracy. Kodeks ten uznaje homofobiczne zachowania w zakładzie pracy za dyskryminację. Wrogie zachowanie pracodawcy, czy też współpracowników motywowane homoseksualną orientacją innego pracownika może przybrać różne formy – od słownych zaczepek i niewybrednych żartów aż po psychiczną i fizyczną przemoc. Polskie prawo pracy zobowiązuje każdego pracodawcę do uczynienia zakładu pracy środowiskiem wolnym od dyskryminacji i przyjaznym wszystkim osobom, także gejom i lesbijkom. Tak więc pierwszym krokiem w dochodzeniu swoich praw jest zgłoszenie tego faktu (najlepiej na piśmie) przez ofiarę dyskryminacji bezpośredniemu przełożonemu. W przypadku braku stanowczej lub skutecznej reakcji ze strony pracodawcy każdy, kto czuje się ofiarą dyskryminacji ze względu na orientację seksualną może wnieść sprawę do sądu pracy i domagać się odszkodowania za nierówne traktowanie. Jeżeli dyskryminacja przyjmuje drastyczną formę, można oczywiście zgłosić ten fakt na policję lub do prokuratury. Ważne jest, aby ofiara dyskryminacji zachowała dowody np. w postaci obraźliwych listów lub emaili, które otrzymywała od pracodawcy czy współpracowników. Bardzo dużą wartość dowodową będą miały także zeznania świadków, którzy mogliby potwierdzić informacje dyskryminowanego pracownika. Należy pamiętać, że osoba dyskryminowana powinna tylko uprawdopodobnić fakt zaistnienia dyskryminacji. Nowe przepisy prawa pracy przerzuciły ciężar udowodnienia niedyskryminowania na pracodawcę.

Na koniec, należy pamiętać, że skorzystanie z przysługującego prawa do wniesienia pozwu o odszkodowanie do sądu pracy nie może być powodem do gorszego traktowania pracownika. Prawo pracy w bardzo skuteczny sposób chroni pracowników przed zemstą i odwetem ze strony pracodawców za wystąpienie przeciwko nim, dając możliwość ponownego wystąpienia do sądu o ochronę przed takim działaniem.

Poradnictwo prawne dla ofiar dyskryminacji

Jesteś dyskryminowana/dyskryminowany z powodu swojej orientacji seksualnej? Jesteś ofiarą przemocy z tego powodu? Chcesz dochodzić swoich praw, ale nie orientujesz się w gąszczu przepisów? Grupa Prawna Kampanii Przeciw Homofobii prowadzi bezpłatne stacjonarne poradnictwo prawne dla ofiar dyskryminacji na tle orientacji seksualnej. Zakres udzielanych porad prawnych obejmuje prawo pracy, prawo karne, cywilne, mieszkaniowe i administracyjne. Dyżury naszych prawników odbywają się w środę i czwartek każdego tygodnia w godzinach 18.00-20.00 w siedzibie naszej organizacji, ul. Wołoska 58/62 m. 5, Warszawa. Zachęcamy do korzystania z ich usług, najlepiej po wcześniejszym kontakcie telefonicznym (22 423 64 38) lub e-mailowym: [email protected]. Porady prawne udzielane są drogą elektroniczną pocztową, stacjonarnie oraz w wyjątkowych wypadkach – telefonicznie. Więcej informacji na www.mojeprawa.info

Poradnictwo prawne Kampanii Przeciw Homofobii jest dofinansowane przez Fundację im. Stefana Batorego.

Tekst z nr 3 / 7-8 2007.

Digitalizacja archiwum “Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

BARBECZKA

Emilia Wiśniewska miała nie dostać pracy w warszawskim Barze „Studio”, ponieważ jest osobą trans. Gdy napisała o tym na FB, „Studio” zrozumiało swój błąd. Ekipa lokalu przeszła szkolenie antydyskryminacyjne. Emilia została zatrudniona

Tekst: Mariusz Kurc

 

Emilia Wiśniewska za barem w „Studio”. Foto: Joanna Berg

 

Bar „Studio” to jeden z warszawskich lokali o reputacji LGBT-friendly. Regularnie odbywa się tu wiele kulturalnych wydarzeń, w tym również queerowe – np. Whatever Queer Festival czy konkurs vogueingu. Nic więc dziwnego, że „Studio” znalazło się na liście Emilii Wiśniewskiej, transpłciowej dziewczyny. Zrobiłam sobie „tęczową” listę potencjalnych miejsc, gdzie mogłabym się zgłosić do pracy bez obawy o dyskryminację – od lokali gastronomicznych przez organizacje pozarządowe na sklepach ezoterycznych skończywszy. Bo jeśli jesteś trans, to niestety, potraktowanie cię przez pracodawcę bez uprzedzeń nie jest oczywistością.

Kwestia coming outu pojawia się zaraz na początku

Gdy „Studio” ogłosiło, że szuka barbacka, ucieszyłam się. Barback (barbek) to pomoc ekipie barmańskiej – pilnuje, by w lodówkach na barze było pełno, uzupełnia zapas butelek pod ręką barmanów czy beczek z piwem, sprząta szkło ze stolików, przygotowuje produkty, z których barman robi drinki. Barback to stanowisko postrzegane jako męskie, bo czasem potrzeba więcej siły, by np. beczkę – 42 kg – donieść. Ale przecież nie chodzi o siłę koniecznie mężczyzny, tylko po prostu o siłę. Jeśli kobieta jest silna, to może być barbeczką – jak Emilia sama siebie teraz nazywa.

Emilia nosi się z zamiarem tranzycji w przyszłości. Prawo „widzi” Emilię jako mężczyznę, w jej dokumentach są męskie dane. Dlatego kwestia coming outu pojawia się zaraz na początku. Gdy startowałam do pracy, o której wiedziałam na 100%, że jest LGBT-friendly, to podawałam od razu swoje żeńskie dane, jakich na co dzień faktycznie używam. W przypadku „Studia” miałam niemal pewność – tak na 80%, więc nauczona doświadczeniem koleżanek trans postanowiłam wysłać dane zgodne z dokumentami, a potem, podczas rozmowy rekrutacyjnej najpierw omówić kwestie merytoryczne (charakter pracy) i organizacyjne (terminy, wynagrodzenie) i dopiero na koniec, jeśli pójdzie dobrze – wyoutować się; powiedzieć, że jestem trans i chciałabym, by zwracano się do mnie kobiecym imieniem – Emilia.

Tak właśnie Emilia zrobiła, gdy szefowa baru w „Studiu” zaprosiła ją na rozmowę. Dogadałyśmy się bez trudu, wyoutowałam się i nie zauważyłam, by to zrobiło jakieś szczególne wrażenie. Umówiłyśmy się na dni próbne, byłam dobrej myśli. Kilka godzin później Emilia odebrała sms od szefowej baru. Stwierdziła, że ja jako dziewczyna nie mogę wykonywać tej pracy. Zgrzyt! Zwłaszcza, że nie zaznaczono w ofercie, iż szukają koniecznie mężczyzny (musieliby udowodnić, że tylko mężczyzna jest w stanie wykonywać tę pracę, co byłoby raczej trudne). Nie mówiąc już o tym, że warunki fizyczne Emilia ma odpowiednie.

Zadzwoniłam do szefowej baru. Starała się mnie nie urazić, ale wychodziło jej słabo. W końcu powiedziała, że chciałaby… ochronić mnie przed docinkami ze strony niefajnych klientów (barbeczka ma dosyć niewielki kontakt z klientami) oraz ze strony zespołu, który mógłby kogoś takiego nie przyjąć. Nie mogłaby zagwarantować, że nic nieprzyjemnego mnie nie spotka ze strony zespołu i stwierdziła, że mogłabym być postacią konfliktogenną, a ona nie może sobie pozwolić na konflikty w zespole, który ma pracować harmonijnie.

Zamurowało mnie. Odparłam tylko, że powinni chyba zadbać, by ich miejsce było przyjazne również dla osób trans. Odpowiedziała, że ta sytuacja jej to uświadomiła, ale… Pomyślałam: skoro tak reaguje lokal z mojej cudownej listy, to gdzie ja znajdę pracę? Jeszcze tego samego dnia wrzuciłam post na FB:

„7 listopada 2017 r.: Bar „Studio”, w którym dzisiaj miałam rozmowę o pracę, wyoutowałam się na jej koniec i umówiłam się na dni próbne w weekend, już po południu poinformował mnie, że nie może sobie pozwolić na ryzyko konfliktów w zespole, a transka w jego składzie to za duże ryzyko, że takie konflikty wystąpią. Zaczęło się zresztą od wymówek, że barback to stanowisko pracy wymagające siły fizycznej, więc nie dla kobiety – popytałam, podrążyłam i wyszło szydło z worka. Dwie trzecie gadki menedżerki zajęła pokraczna troska o mnie, żeby nie było mi źle w miejscu pracy. Na moją sugestię, że chyba potrzebują warsztatów z Trans-Fuzją, odpowiedziała, że tak, i że ta sytuacja zwróciła jej uwagę na tę potrzebę. Ciekawe, czy się ogarną do następnego queerowego wydarzenia, jakie będą u siebie gościć.”

Warto było publikować post

Pod postem rozpętała się burza, „Replika” wtedy też napisała o sprawie na FB. Zadzwoniło do mnie szefostwo Studia – Zuzanna Mockałło i Grzegorz Lewandowski. Poprosili o spotkanie. Zgodziłam się. Przyszła też szefowa baru, zestresowana i przejęta. Powtarzała, że odmówiła, bo nie chciała, by spotkały mnie nieprzyjemności. Ale przecież to właśnie ona zrobiła mi „nieprzyjemność”… Mam już parę lat doświadczenia funkcjonowania jako wyoutowana osoba trans. Szefowa baru niepotrzebnie próbowała wejść w moje buty, bo to ja wiem, jakie są moje potrzeby i trudności związane z pracą – najpoważniejszą jest samo jej znalezienie, poważniejszą niż z góry założone nieprzyjemne sytuacje. Jednak udało nam się całą sytuację przegadać i wyklarować. Ja miałam przy tym możliwość naświetlenia jej, co dla mnie nie było OK w jej zachowaniu.

Już następnego dnia bar „Studio” opublikował oświadczenie:

„9 listopada 2017 r.: Jest czwartek. We wtorek okazało się, że nie jesteśmy do końca gotowi do prowadzenia miejsca o jakim marzymy: tworzącego mądrzejszy świat i… otwartego na różnorodność. Do tej pory konsekwentnie nie komentowaliśmy sytuacji, bo przez ostatnie dwa dni wyjaśnialiśmy, co się stało i staraliśmy się dobrze zrozumieć (ekspertom dziękujemy za wsparcie), na czym polegały nasze błędy i jak możemy je naprawić.

Musimy nazwać rzeczy po imieniu. W trakcie rekrutacji dyskryminowaliśmy Emilię. Nie udajemy, że nic się nie stało, nie unikamy odpowiedzialności, chcemy poprawić to, co zepsuliśmy. Spotkaliśmy się z Emilią, przeprosiliśmy. Nasze spotkanie przerodziło się w rozmowę o tym, co razem możemy zrobić, by choć trochę zmienić nasz świat.

Staramy się tworzyć miejsce, które bierze odpowiedzialność za siebie i rzeczywistość wokół. Wiemy, że chcemy żyć w świecie, w którym wszyscy, bez względu na orientację seksualną, płeć, wyznawaną religię, światopogląd „mogą być sobą”. Postanowiliśmy razem wykorzystać doświadczenie ostatnich dni. Chcemy wspólnie pracować nad tym, by lekcja, którą odebraliśmy pomogła innym. Wszystkich zasmuconych historią Emilii i zawstydzonych postawą Baru „Studio” przepraszamy.

Wierzymy, że błędy można i trzeba naprawiać. I to właśnie zrobimy. Zuzanna Mockałło, Grzegorz Lewandowski”

To było naprawdę OK. Uważam, że trzeba mieć odwagę, by otwartym tekstem napisać: „dyskryminowaliśmy Emilię”. Ustaliliśmy, że moje dni próbne jednak dojdą do skutku, tylko wcześniej zespół „Studio”, kilkanaście osób, przejdzie szkolenie antydyskryminacyjne.

Czyli warto było publikować post.

Mieć queerowe przyjaźnie

Emilia częściowo uczestniczyła w szkoleniu błyskawicznie zorganizowanym przez „Studio”. Dotyczyło wszelkiej dyskryminacji, a gdy omawiana była dyskryminacja ze względu na orientację seksualną czy tożsamość płciową – to ja dopowiadałam, uzupełniałam. Zdawałam sobie sprawę, że dla zespołu mogłam być wtedy tą, która naraziła na szwank dobre imię ich fi rmy, tą, przez którą muszą siedzieć na tym szkoleniu. Ale nie dali mi w absolutnie żaden sposób tego odczuć. Byli w porządku. Po dniach próbnych stało się oczywiste, że dostanę tę pracę. Mija właśnie piąty miesiąc. Pracuję.

Co by powiedziała innym osobom trans, szczególnie młodziutkim, nastoletnim?

Ja nie mam najgorzej, bo mam swoje queerowe przyjaźnie i znajomych, mieszkam w dużym mieście, chociaż pochodzę ze wsi kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy. Nad swoją tożsamością płciową zaczęłam się zastanawiać dopiero po przyjeździe do Warszawy na studia, gdy miałam 19 lat, wtedy, gdy miałam już do tego w miarę komfortowe warunki. Wiem, że nie wszyscy je mają. Chciałabym, żeby osoby trans mogły i starały się w sobie podtrzymywać nadzieję na poprawę swojej sytuacji, na znalezienie dla siebie przyjaznego środowiska. To nie wasza wina, jeśli trudno wam z siebie tę nadzieję wykrzesać wbrew okolicznościom, ale też bez niej nie da się żyć. Czasem okoliczności sprawiają, że to jest dla was naprawdę trudne – i to o was, które i którzy tego doświadczacie, w tej chwili myślę. Mi się udało, w wielkiej mierze dzięki stworzeniu sobie sieci wsparcia z innymi osobami trans oraz nieheteronormatywnymi, osobami, które były mi pomocne także w sytuacji zaistniałej wokół mojego przyjęcia do pracy w „Studiu”. Każdemu i każdej z was życzę znalezienia się wśród dobrych, solidarnych, wspierających was osób, z którymi razem będzie wam łatwiej przejść przez ciężkie sytuacje i doświadczenia transfobii i walczyć o siebie.  

 

Tekst z nr 72/3-4 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Nie mogę nie walczyć

Z prawniczką KAROLINĄ KĘDZIORĄ, prezeską Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego, o sprawie nieheteroseksualnej Polki, która wywalczyła sprawiedliwość w Trybunale w Strasburgu po… 11 latach, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

 

Foto: Emilia Oksentowicz/kolektyw

 

11 lat temu obywatelka pozwała Polskę do Trybunału w Strasburgu o dyskryminację ze względu na orientację seksualną i naruszenie jej prawa do życia rodzinnego. Sądy krajowe odebrały jej prawo do opieki nad dzieckiem, dlatego że po rozwodzie związała się z kobietą. We wrześniu tego roku Trybunał orzekł, że wyrok polskiego wymiaru sprawiedliwości był motywowany homofobią. Jak do tego doszło, że zostałaś pełnomocniczką oskarżonej?

Co prawda w 2010 r. współprowadzona przeze mnie organizacja pozarządowa Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego (PTPA) działała już od 4 lat, ale ta sprawa była pierwszą, w którą angażowaliśmy się na poziomie skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Sprawę przekazała do nas zaprzyjaźniona prawniczka Małgorzata Łojkowska. W tym czasie od 2 lat posiadałam uprawnienia radczyni prawnej, a dzięki mojej wcześniejszej pracy w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka miałam doświadczenie w pisaniu skarg do Strasburga. Między innymi dlatego podjęłam się tego zadania.

Były jeszcze inne powody?

Na pewno osobiste. Byłam młodą matką dwuipółletniego dziecka, która w tamtym czasie przeczuwała swoją nieheteronormatywność. Kilka lat później, tak jak moja klientka, brałam rozwód, będąc w nieheterozwiązku. Kiedy czytałam akta tej sprawy, od samego początku byłam bardzo przejęta i do głębi poruszona. Z przerażeniem wyobrażałam sobie, że spotyka mnie coś podobnego, że mogę stracić możliwość opieki nad moim synem, tak jak moja klientka.

Twoja klientka miała czworo dzieci, prawda?

Tak, i przy rozwodzie sąd zdecydował, że wszystkie dzieci powinny trafi ć pod jej opiekę. Ojciec tego wtedy nie kwestionował. Najprawdopodobniej tak by zostało, gdyby moja klientka nie związała się z kobietą. Nie spodobało się to byłemu mężowi i jej rodzicom. Od tego momentu do dzieciaków, które były w różnym wieku, ale wszystkie nieletnie, docierało wiele homofobicznych komunikatów na temat matki, i to ze strony bardzo bliskich osób, czyli taty i dziadków.

Jakie były skutki tej mowy nienawiści?

Doszło do tego, że niektóre dzieci same chciały wyprowadzić się do ojca. Dlatego moja klientka najdłużej walczyła o wspomniane najmłodsze, wtedy pięcioletnie dziecko, bo jak sądzę, dużo trudniej było je ojcu i dziadkom zmanipulować. Zresztą maluch podczas postępowania sądowego w rozmowach ze specjalistami z Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno- Konsultacyjnego (RODK) otwarcie mówił, że chce mieszkać z mamą i spotykać się z tatą. Polskie sądy nie brały jego woli pod uwagę i interesowały się tylko orientacją seksualną mojej klientki, co później zaznaczył Trybunał w wyroku. Oczywiście nikt nie powiedział wprost: „Odbieramy pani dziecko, bo jest pani w relacji z kobietą”, ale posłużono się fortelem. Na przykład mówiono o tym, że wychowywanemu przez dwie kobiety dziecku zabraknie wzorca męskiego. Gdyby posługiwać się tym absurdalnym argumentem, należałoby odebrać dzieci wszystkim samotnym matkom. W pewnym momencie sąd powiedział nawet, że związek z kobietą to świadomy wybór mojej klientki, która podejmując taką decyzję, powinna liczyć się z konsekwencjami. Tak więc sąd uznał, że nie jest osobą odpowiedzialną, a więc nie może zajmować się dzieckiem. Jednocześnie sądy bardzo dokładnie sprawdzały, kim jest partnerka mojej klientki, przy czym nikt nie interesował się nową kobietą byłego męża. Ta nierówność traktowania i ocenianie sytuacji przez pryzmat orientacji seksualnej sprawiły, że Trybunał stwierdził, iż doszło do dyskryminacji w obrębie prawa do życia rodzinnego, czyli krótko mówiąc moja klientka nie mogła w pełni realizować się jako matka.

Dlaczego na werdykt musieliśmy czekać aż 11 lat?

Trybunał, wydając wyrok, był prawie jednomyślny. Prawie, bo jedyny sędzia z Polski w siedmioosobowym składzie orzekającym złożył zdanie odrębne, w którym nie zgodził ze swoimi kolegami i koleżankami z innych państw. Czy jego stosunek do sprawy mógł mieć wpływ na to, ile czekałyśmy na rozstrzygnięcie? Nie mam pojęcia. Bez wątpienia charakter sprawy, bo przecież chodziło o opiekę nad dzieckiem, wymagał szybkiego działania.

Jakie skutki dla życia rodziny miały te lata zwłoki?

Moje prośby do Trybunału, które wysyłałam na przestrzeni tych wszystkich lat kilkukrotnie, o przyspieszenie postępowania ze względu na to, że dla dziecka lata ograniczonego kontaktu z matką mogą mieć bardzo duże negatywne znaczenie, nie zostały wysłuchane. Dorosłe już dzieci rozmawiają z matką o tym, co przeżyły. Klientka powtórzyła mi przejmujące słowa swojej córki: „Tato o nas walczył, a o nas trzeba było zadbać”. Najmłodszy syn, który jako nastolatek zamieszkał w końcu z matką, nie wierzy, że ma wpływ na swoje życie i że może o nim decydować. Moja klientka uważa, że to wyroki polskich sądów i okoliczności jego zamieszkania z ojcem odebrały mu wiarę w swoje możliwości. To, jak potraktował moją klientkę polski wymiar sprawiedliwości, wywołało u niej ogromny strach, tym bardziej, że pochodzi z małej miejscowości. Bardzo bała się ujawnić swoje dane, dlatego wszystkie zostały zanonimizowane w postępowaniu przed Trybunałem. Nawet po 11 latach moja klientka obawia się otwarcie mówić o swojej historii. Pozostanie X przeciwko Poland.

Mimo pozytywnego wyniku sprawy jej lęk nie zmalał?

Myślę, że może być nawet większy. Mowa nienawiści jest instrukcją obsługi decydentów do tego, jak traktować osoby LGBT+ w Polsce, komunikowaną wprost, w bezrefleksyjny sposób. 11 lat temu nie mieliśmy łatwej sytuacji, ale tamtejsze postępowania sądów bardziej oceniłabym jako zaniedbanie państwa, które nie brało odpowiedzialności za edukację antydyskryminacyjną, nie chciało podnosić świadomości, uwrażliwiać czy wpływać na zwiększenie tolerancji społecznej w stosunku do osób nieheteroseksualnych.

A dziś?

Dziś sprawy osób LGBT+ są upolityczniane. Sędziowie mają realne powody, żeby obawiać się konsekwencji tego, jak wyrokują. W taki sposób obecna władza rządząca, dewastując wymiar sprawiedliwości, zastraszając niepokornych sędziów, zapewne ma na celu wywołanie efektu mrożącego. Nawet jeśli sędziowie nie prezentują postawy homofobicznej, w obawie przed utratą pracy mogą wydać taki, a nie inny wyrok. Jest to sytuacja niedopuszczalna w państwie demokratycznym. Z drugiej strony mamy do czynienia z paradoksem. Część społeczeństwa w odpowiedzi na oczywisty hejt zabiera głos i zaczyna zajmować stanowisko w temacie, nawet jeżeli homofobia ich nie dotyczy, bo żyją w bezpiecznej heteronormie. Mamy do czynienia z ruchem sojuszniczym na niespotykaną wcześniej skalę. Co oczywiście nie zmienia sytuacji, że będąc osobami nieheteronormatywnymi, ciągle żyjemy w strachu. Oczywiście będzie to inny poziom lęku w zależności od tego, czy żyjesz w dużym mieście, jak ja w Warszawie, w bańce osób, które zajmują się prawami człowieka i równością, czy, jak moja klientka, w małej miejscowości, gdzieś na drugim końcu Polski, i po prostu chcesz przetrwać.

Czy wyrok Trybunału w Strasburgu może mieć pozytywne konsekwencje dla tęczowych rodzin w Polsce?

Jak najbardziej. Orzecznictwo Trybunału w Strasburgu jest wiążące dla sądów krajowych, które są zobligowane do respektowania standardu w nim stanowionego. Polska, ratyfikując Europejską Konwencje Praw Człowieka w 1993 r., na której podstawie orzeka Trybunał, do tego się zobowiązała. Wynika to z Konstytucji. Jako pełnomocnicy_czki procesowi, posługując się orzecznictwem Trybunału, możemy przekonywać sądy krajowe do wyrokowania bez uprzedzeń. Od chwili zapadnięcia wyroku, co zostało nagłośnione przez media, już zaczęły zgłaszać się do nas osoby z podobnymi sprawami będącymi w toku. Co oznacza, że osoby chcą wykorzystać w swoich sprawach wygraną mojej klientki, bo, jakkolwiek absurdalnie to brzmi, ciągle może pojawić się sędzia, który stwierdzi, że przebywanie dziecka w domu, w którym rodzic jest w relacji z osobą tej samej płci, jest dla niego zagrożeniem.

Co możemy zrobić?

Zależy mi na nagłaśnianiu informacji o wyroku mojej klientki i przekonywaniu środowiska prawniczego do wykorzystywania argumentacji Trybunału w swojej praktyce występowania w sprawach rodzinnych. PTPA w dużej mierze zajmuje się aktywizacją środowiska prawniczego w obszarze ochrony praw człowieka i przeciwdziałania dyskryminacji. Co ciekawe, przez to, że w tych mrocznych czasach poczucie zagrożenia dotyka również osoby, które bezpośrednio nie należą do grup mniejszościowych, wyzwala to w nich więcej empatii i częściej skłania do pomocy mniej uprzywilejowanym. Chcą dowiedzieć się, czym jest dyskryminacja i skąd się bierze, czym jest stereotyp, uprzedzenie, uważniej przyglądają się otaczającej ich rzeczywistości i chcą działać. Angażują się w bezpłatne działania społeczne i aktywistyczne. Cieszę się, że zauważają, z jakim przywilejem wiąże się wykonywanie zawodu prawniczego, że chcą się dzielić swoimi zasobami, często pracując pro bono przy bardzo trudnych i czasochłonnych sprawach. Dlatego też od wielu lat w ramach PTPA zajmujemy się edukacją osób dorosłych i prowadzimy szkolenia antydyskryminacyjne. Jednak trzeci sektor nie wykona pracy za państwo, które powinno brać odpowiedzialność i na poważnie zająć się edukacją społeczeństwa. Nie robi tego obecny rząd, ale wcześniej nie było lepiej. Nie znaleźliśmy się przypadkiem w obecnej sytuacji. Homofobia, rasizm czy ksenofobia będą trwać w najlepsze, jeżeli będą wykorzystywane do gier politycznych.

Mówisz o sojuszniczym „przebudzeniu” osób prawniczych. Ale jeśli przez działania obecnej władzy sądy nie będą respektować tego wyroku, to czy nie wykonujecie syzyfowej pracy?

Nie martwmy się na wyrost. To, co udało nam się wywalczyć w Trybunale, to standardy, które z nami pozostaną, z których będą mogły korzystać polskie tęczowe rodziny w przyszłości. Musimy teraz myśleć o tym, co będzie potem. Przecież konserwatywna i populistyczna władza, jaką mamy teraz, nie będzie trwała zawsze. Oczywiście szkoda mi mojego życia i życia mojego dziecka na taką rzeczywistość, ale nie mam innego wyboru, mogę tylko walczyć. Dlatego angażuję się w programy edukacyjne dla młodych osób wchodzących na rynek zawodów prawniczych. Myślę, że w taki sposób budujemy armię prawno-człowieczą, takie pokolenie prawników_czek, które będzie budować nasze społeczeństwo: lepsze, bardziej tolerancyjne i otwarte, takie, jakiego jeszcze nie mieliśmy.

Pamiętasz, kiedy zorientowałaś się, że chcesz działać na rzecz osób dyskryminowanych?

Od zawsze miałam poczucie dużego uprzywilejowania. Z jednej strony pochodzę z małego miasta, ale z zamożnej rodziny, socjalizowałam się też jako heterocisdziewczynka, czyli nie miałam nieprzyjemności z powodu mojej orientacji seksualnej. Jednak z drugiej strony dość szybko miałam świadomość, że jestem gorzej traktowana przez moją płeć. Przeszkadzało mi to zarówno w relacjach rodzinnych, jak i szkolnych. Na studiach towarzyszyło mi poczucie wyalienowania, przez co chciałam rzucić prawo. Nie widziałam na nim swojego miejsca, dopóki nie trafi łam do Kliniki Prawa na Uniwersytecie Warszawskim. To tam pierwszy raz zetknęłam się z tematyką praw człowieka, najpierw działając w sekcji do spraw uchodźców, a następnie w sekcji dotyczącej praw kobiet. Po studiach działałam we wspomnianej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, a następnie wspólnie z Krzysztofem Śmiszkiem założyliśmy PTPA.

Czy twój prywatny coming out wpłynął na to, jak postrzegasz działania na rzecz LGBT-ów?

Mój coming out nie był spektakularny. Przez pewien czas w środowisku prawniczym nie mówiłam otwarcie, że jestem w związku nieheteronormatywnym. Obawiałam się, że będzie to traktowane jako obnoszenie się czy niechciane wprowadzanie „trudnego tematu”. Wtedy tak tego nie widziałam, ale z biegiem lat myślę, że tak było. Z czasem poznawałam wiele wspaniałych nieheteronormatywnych osób, również w środowisku prawniczym, i to bardzo mnie wzmocniło. Zaczęłam czuć się swobodniej, niczego już nie przemilczam. Czy ma to wpływ na moją pracę? Niekoniecznie. Jestem zaangażowana w moje sprawy, staram się podchodzić do nich profesjonalnie, bo zbytnie emocjonalne współodczuwanie z klientem_ką bywa przeszkodą. Empatia jest mi potrzebna w pracy, chętnie z niej korzystam, ale staram się ją mieć pod kontrolą.

Praca na pełnych obrotach na rzecz osób marginalizowanych musi być bardzo obciążająca psychicznie. Jak sobie radzisz ze stresogennymi skutkami wykonywanego zawodu?

Pomaga mi muzyka. To moja alternatywa, która od zawsze mi towarzyszy, bo nigdy nie byłam osobą, która byłaby zamknięta tylko w świecie prawa. Prócz pracy stricte prawniczej wspieram środowisko równościowe i aktywistyczne, didżejując. Muzyka pozwala mi na złapanie dystansu. Chętnie podejmuję się nowych wyzwań. Na przykład w przyszłym roku w Teatrze Powszechnym w Warszawie będę robić muzykę do spektaklu na podstawie „Orlanda” Virginii Woolf w reżyserii Agnieszki Błońskiej. Taka odskocznia jest mi potrzebna i bardzo się z niej cieszę.

Prawo wypala?

Bardzo ważne jest, byśmy jako osoby zajmujące się prawami człowieka, prawnicy_ czki, ale też osoby aktywistyczne, zadbali również o siebie i nie angażowali się w sprawy na sto procent. Wiem, że nie brzmi to najlepiej, ale praca na rzecz innych stanowi ogromne wyzwanie i jest dużym obciążeniem psychicznym. Znam osoby, które wypalają się zawodowo, brak im sił, ale nie przestają pracować. Zajęcie się sobą nie jest niczym złym, podobnie jak dzielenie czasu na aktywizm i na inne tematy. Oczywiście jeżeli mamy taką potrzebę. Od wielu lat pracuję nad sobą, chodzę na terapię i wreszcie więcej zajmuję się muzyką, o czym od zawsze marzyłam. Dzięki temu jestem szczęśliwsza, mam więcej przestrzeni na to, by dobrze wykonywać swoją pracę jako prawniczka. Własny dobrostan i potrzeba niesienia pomocy to u mnie naczynia połączone.  

 

Tekst z nr 94/11-12 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.