Niech nas usłyszą

Wysłuchał: Mariusz Kurc

Za lakonicznym „jestem gejem”, „jestem lesbijką”, „jestem trans” kryje się często większa historia. Opowiedzenie jej innym, na głos, bez nerwowego chichotu, drżenia rąk czy kluchy w gardle – to nie jest kaszka z mleczkiem

 

foto: Agata Kubis

 

„Osobiście nie czuję się dyskryminowany/a” – słyszę często od osób z naszej społeczności. „Wyoutowałeś się w szkole, gdy miałeś 13 lat? Powiedziałeś też wtedy rodzicom?” – pytam. „Nie, no co ty. Tak szerzej, to zacząłem mówić o sobie na studiach” – pada zwykle odpowiedź. „To na dzień dobry możesz zaliczyć sobie te kilka lat jako czas odczuwania ostrej dyskryminacji” – mówię. Tak ostrej, że czuł się zmuszony, by o swej orientacji nie szepnąć nikomu słówkiem – gdy tymczasem ludzie hetero, którzy rzeczywiście dyskryminacji ze względu na swą orientację nie doświadczają – trąbią o niej, gdy tylko zaczynają dojrzewać.

Uświadomienie, że jest się ofiarą dyskryminacji, to trudny proces. „Ja ofiarą? E tam! Jestem przecież twardy” – włącza się mechanizm obronny. Trzeba przed sobą przyznać, że wiele życiowych wyborów, których się dokonywało, nie było wyborami, tylko działaniem pod presją otoczenia – rodziców, sąsiadów, kolegów ze szkoły, kolegów z pracy itp. Ale przepracowanie tego czyni nas silniejszymi. Poukładać sobie własne CV w głowie od nowa to niełatwe zadanie. Jeszcze trudniejsze zaś – to opowiedzenie własnej historii. Za lakonicznym, comingoutowym „jestem gejem”, „jestem lesbijką”, „jestem trans” kryje się często dużo więcej. Powiedzenie tego „czegoś więcej” innym, na głos, w porządnej formie, bez nerwowego chichotu, drżenia rąk czy kluchy w gardle w newralgicznych momentach – to naprawdę nie jest kaszka z mleczkiem.

Spróbujcie zresztą.

Kampania Przeciw Homofobii właśnie tym zajęła się w projekcie „Storytelling – odkryj moc swojej historii”. Wysłuchałem historii jego uczestników/ czek. Przeczytajcie je, a potem opowiedzcie komuś swoją. Tyle może zrobić każdy/a z nas, prawda? Przecież wiemy, że uprzedzenia biorą się z niewiedzy, więc gdy tylko nas usłyszą…

Stanisław Orszulak: Przestałem udawać dziewczynkę

Chodzę do liceum. Od kilku miesięcy jestem pełnoletni – umiem już sobie wiązać buciki i parę innych rzeczy. Jestem osobą transpłciową i w tej chwili jestem wyoutowany już wszędzie. W październiku zeszłego roku wysłałem mejla do całej dalszej rodziny, babć, cioć, wujków. Napisałem, że jestem trans i proszę od teraz zwracać się do mnie moim nowym, męskim imieniem. Dobrą reakcję miałem tylko od jednej cioci i jednego wujka. Reakcja najbliższej rodziny też była negatywna. Oprócz mamy i taty mam czterech braci – dwóch starszych i dwóch młodszych, jestem środkowy. Do tego dwa psy i trzy koty. Najstarszy brat niedługo się żeni, więc wyprowadzi się z domu. Ta negatywna reakcja sprowadzała się właściwie do jednego stwierdzenia: „Ja u ciebie tego nie widzę” – czyli chłopaka we mnie. Usłyszałem też, że chyba to wszystko wyssałem z palca, by zwrócić na siebie uwagę. Rodzice wielokrotnie mówili, że chcą nas wychować na niezależnie myślących indywidualistów. Gdy jednak sami zderzyli się z sytuacją nietypową… Mamie wyoutowałem się dwa lata temu. Jechaliśmy samochodem. Wiem, że może nie była to najlepsza chwila, ale na takie wyznania nigdy nie ma dobrej chwili, prawda? Zażartowała, że przecież zawsze mówiła moim braciom, że zaakceptowałaby ich „nawet, gdyby byli pedałami”. Ale ja też sobie przypominam, że gdy miałem 11 lat, to powiedziałem jej, że jestem bi – i nie przyjęła tego dobrze.

Z mamą mam dużo starć. Z tatą mniej, odgrywa neutralnego policjanta. Byłem tą jego małą dziewczynką, księżniczką – też chłopca we mnie nie widzi, ale powiedział to jakoś łagodniej. Mama jest złym policjantem, a dobrego w rodzinie nie mam. Podejście braci jest znośniejsze, na zasadzie: skoro czujesz, że jesteś chłopakiem, to bądź, twoja sprawa, nie rozumiem, ale akceptuję. Niemniej, przy mamie nagle zapominają o moim męskim imieniu i zwracają się do mnie po staremu. To jest przykre.

Oni wszyscy nie zdają sobie sprawy, że ja po prostu cały czas dobrze grałem rolę dziewczyny a teraz w końcu postanowiłem przestać grać. Nigdy nie odczuwałem jakoś specjalnie kobiecości, ale stwierdziłem, że skoro jestem już tą dziewczynką – w sensie: posiadam waginę – to powinienem zachowywać się „jak dziewczynka”. Jako perfekcjonista chciałem być najbardziej kobiecą kobietą na świecie. Kokardki, wstążki, śledzenie mody – wszystko to wkalkulowałem jako część bycia kobietą. Jednak czułem, że to jest mechaniczne. Gdy miałem 8 lat, to poprosiłem mamę, by mi zbadano poziom testosteronu, bo jakoś tej mojej żeńskiej płci wewnętrznie nie czułem (tak, tak, wiedziałem już, co to testosteron – byłem wyedukowaną małą dziewczynką i uważnie obserwowałem braci). Zastanawiałem się, czy inne dziewczyny na serio interesują się tymi wszystkimi drobiazgami? Koralami, bluzeczkami z dekoltem, rajstopami? Nie męczy ich to? Bo u mnie to było wystudiowane, nieautentyczne. Niemniej, bardzo się cieszyłem, gdy we mnie tę kobietę widziano, bo to znaczyło, że dobrze wykonywałem zadanie. Dobry ze mnie aktor. Kilka razy, gdy miałem krótsze włosy i spodnie na sobie, wzięto mnie za chłopaka – leciałem od razu do koleżanek w panice. „Czy ja rzeczywiście nie wyglądam jak dziewczyna?”

A któregoś dnia spojrzałem w lustro, miałem na sobie dużą męską bluzę – i nagle, jakby jakaś tama pękła – zobaczyłem kogoś, kto mógłby być chłopakiem. Zobaczyłem jego, a nie ją. Do sukienek już nie wróciłem. Miałem 14 lat. Paradoks, że teraz, gdy zdjąłem maskę, to najbliżsi mówią mi: „E tam, udajesz!”. Ja udawałem do tej pory, teraz właśnie przestałem! Natomiast reakcje w szkole były bez zarzutu. Mam w szkole przyjaciół, traktują mnie jak chłopaka. Choć incydenty są: naklejkę „Transfobia zabija” mam na szafce – trzy razy mi już zdzierali i trzy razy naklejałem. Albo wprost mi mówią: „Wyglądasz jak baba i tyle”. Najłatwiejszy coming out miałem u jednej koleżanki. Używałem i męskich, i żeńskich końcówek i pewnego razu ona przypadkiem wzięła mnie za rękę i powiedziała: „Ojej, ale ty jesteś zimny!”. Byłem przeszczęśliwy przez resztę dnia. Zimny, a nie zimna!

Jestem w trakcie diagnozy, chodzę do poradni seksuologicznej, niedługo zacznę brać testosteron. Na ulicy, dla obcych ludzi, to jest tak 50/50, że mnie biorą albo za dziewczynę, albo za chłopaka.

Identyfikuję się jako mężczyzna, ale jako maczo – absolutnie nie. Piłki nożnej nie lubię, za to robić na drutach – tak. Kolor różowy też. Raz szminką usta pociągnąłem, to mi zaraz mówili: No i co? Jaki z ciebie mężczyzna? No, właśnie taki. Czy mężczyzna nie może użyć szminki?

Marta Marska-Błahy: Udział w projekcie KPH to dla mnie nowe otwarcie

Projekt KPH nie jest tylko dla osób LGBT. Dyskryminacja związana z LGBT może też dotknąć osobę hetero – jestem tego dowodem. To od jakiegoś czasu ma już prawniczą nazwę – dyskryminacja przez asocjację. Przez skojarzenie. Był już nawet taki przypadek w polskim sądzie – chłopaka zwolniono z pracy za udział w Marszu Równości. Może „wywnioskowano”, że jest homoseksualny, a może „wystarczyło”, że będąc hetero „przestaje z pedałami” – nieważne, orzekł sąd, tak czy inaczej dyskryminacja ze względu na orientację seksualną miała miejsce.

Jestem prawniczką. Od ponad 10 lat prowadzę własną kancelarię. Wywodzę się z prawniczej szczecińskiej rodziny. W dzieciństwie nie doświadczyłam dyskryminacji, ani jej nie analizowałam, myśląc o innych. Dopiero lata później dostrzegłam, że dorastałam, będąc w dość uprzywilejowanej pozycji. W szkole napisałam na jakiś konkurs pracę „Janusz Korczak w moich myślach”. Dostałam za nią nagrodę, a przy okazji zainteresowałam się Holocaustem, antysemityzmem i właśnie nierównym traktowaniem. Świadomie, nie podręcznikowo. Zaczęła mi się otwierać głowa.

Aplikację adwokacką zrobiłam w 2001 r. Wyszłam za mąż, urodziłam córeczkę. Po kilku latach się rozwiodłam.

Zainteresowałam się feminizmem. Zapisałam się do Partii Kobiet. Pociągało mnie hasło innej polityki. Do PK dołączyli też działacze i działaczki z istniejącego wówczas, lokalnego oddziału KPH w Szczecinie. Dzięki nim zaznajomiłam się z tematyką LGBT. Dla mnie te sprawy i feminizm to był jeden pakiet. Nie miałam wahania – tak, jak należy walczyć z dyskryminacją ze względu na płeć, tak i trzeba walczyć z dyskryminacją ze względu na orientację seksualną, czy też pochodzenie etniczne, rasę lub inne sprawy. Po prostu – dyskryminacja nie jest OK. W 2009 r. poszłam na jedno ze szkoleń KPH, uczestniczyłam też w konferencjach Feminoteki. Pojechałam na Marsz Równości do Poznania i do Wrocławia. Nie było w tym nic heroicznego, po prostu szłam w Marszu i już. Wzięłam też udział w debacie nt. związków partnerskich we Wrocławiu. Stałam się powoli częścią ruchu feministycznego i ruchu LGBT, a przy tym udawało mi się godzić aktywizm z życiem prywatnym i zawodowym. Pomagałam też koleżance z Fundacji Oleander, która chciała założyć Muzeum Historii Kobiet w Szczecinie.

Problemy zaczęły się, gdy wybiłam się za bardzo. Zajęłam II miejsce w plebiscycie „Głosu Szczecińskiego” na Najbardziej Przedsiębiorczą Kobietę Roku, a potem, w 2012 r., zostałam zgłoszona do plebiscytu na Szczeciniankę Roku. W notce o mnie „Kurier Szczeciński” napisał, że jako prawniczka udzielam się pro bono i że współpracuję z Krytyką Polityczną i Kampanią Przeciw Homofobii.

I to było to. Kibice Legii na forach internetowych dostali amoku. Plebiscyt wygrała pani, która walczyła w AK w czasach wojny, ale moja przegrana ich nie uspokoiła. „Przestrzelona szmata od pedalskich jazd” – to było jedno z wielu określeń, które o sobie przeczytałam. Kampania hejtu przeciwko mnie przeniosła się również na fora prawnicze. Podważano moją wiarygodność zawodową, sugerowano, że jestem oszustką. W tym czasie jeździłam w ramach Kongresu Kobiet z Obszarów Wiejskich z bezpłatnymi poradami prawnymi do Pyrzyc, na obszary popeegierowskie – i widziałam, jak ci ludzie najpierw byli pozytywnie nastawieni, a nazajutrz dzwonili nagle i rezygnowali ze współpracy. Podejrzewam, że ktoś ich przeciw mnie nastawił. Zaczęłam tracić klientów.

W końcu poczułam się jak zaszczute zwierzę. Odpuściłam. Przestałam działać. Wciąż spotykam się z wyrazami niechęci. Ten mój udział w projekcie KPH to jest próba wyjścia z tego dołka, jakieś może nowe otwarcie.

Jurek i Kazik: Proces z sąsiadką

Jurek i Kazik nie godzą się na podanie nazwisk ani na zdjęcia. Do projektu trafi li po tym, jak szukając pomocy prawnej, dotarli do Pawła Knuta, prawnika KPH. Mieli w sądzie sprawę, w której ich orientacja odgrywała rolę.

Poznaliśmy się 33 lata temu we Wrocławiu – opowiada Jurek. – Wtedy, żeby trafić do gejowskiego światka, to trzeba było wiedzieć, jak, bo jawnych klubów, jak dziś, nie było. Był klub Monopol, o którym kto miał wiedzieć, to wiedział. Tam się zgadaliśmy przy kieliszeczku. Jesteśmy obaj z gór. Ja Lach Sądecki z Krynicy, Kazik z Nowego Sącza. Tyle się mówi, że geje skaczą z kwiatka na kwiatek, a ja nigdy tak nie miałem – od razu dążyłem do tego, żeby to był związek na stałe.

Miałem długie włosy, nie to, co teraz. Mama – powiedziałem jej, gdy miałem 16 lat i nie robiła problemu – na szydełku robiła mi różne kolorowe torby, lejby, szale długie. Kolorowa papuga byłem, a Kazik mnie mitygował, do pionu mnie stawiał. (I żebyś tyle nie gestykulował – dodaje siedzący obok Kazik)

Do naszego pierwszego mieszkania wprowadziliśmy się w 1989 r. i mieszkamy razem do dziś. Nie gadaliśmy ludziom, co nas łączy, ale jak dwóch facetów tyle czasu razem mieszka, to przecież nietrudno zgadnąć. Długi czas żadnych przykrych sytuacji nie było – aż w 2006 r. wprowadziła się do kamienicy naprzeciw jedna pani. Non stop w oknie siedziała, żyła życiem sąsiadów, zorientowała się, co z nami jest – i po prostu sobie zaczęła na nas używać. Zwykłe wyzwiska, obgadywania – czasem specjalnie głośne, pod naszym balkonem, żebyśmy słyszeli. W kółko, że pedały, że cioty, że cwele. Nie wchodząc w szczegóły, doszło w końcu do ostrej wymiany zdań. Kazik na balkonie, bo pali, w domu mu nie pozwalam, a sam nie palę, bo astmatykiem jestem – a sąsiadka i jej towarzystwo w oknie.

(Kazik: Jak tylko wyszedłem na balkon, to zaraz „O, pedał wyszedł!” i już dogadywać)

I proszę sobie wyobrazić, ona zawiadomiła policję, która wystawiła Kazikowi mandat za zakłócanie porządku! Nie zapłaciliśmy. Kłótnia była wspólna, a sprowokowana przez ich nękanie. Był proces w sądzie. Zostaliśmy uniewinnieni, ale dopiero w drugiej instancji. Trwało to wszystko wiele miesięcy, wiele nerwów. Kazik już miał momenty zwątpienia, ale wiedzieliśmy, że nie możemy się cofnąć, bo jak odpuścimy, to już zupełnie nas zjedzą i trzeba się będzie wyprowadzać. Cała ulica o nas gadała. Ludzie się podzielili na tych, co za nami i tych przeciwko. Ale żeby zeznawać w sądzie – to trudno namówić. Kibicują, ale po cichu.

A teraz jest cisza. Okno zamknięte. Nawet nie wiemy, kiedy ona kwiatki w tym oknie podlewa, bo nigdy jej nie widzimy. Ale musi podlewać, bo rosną.

Czasem słyszę jak dzieciaki wyzywają się od pedałów. Jeszcze nie wiedzą, co to słowo oznacza, ale że wyzwisko – to już wiedzą. I aż żal patrzeć, gdy rodzice nie reagują. Młodzi ludzie, niby nowe pokolenie. Po 2004 r. jak weszliśmy do Unii, to mieliśmy się otworzyć na innych, a tu co? Jadą na zachód, nic im tam geje nie przeszkadzają – a jak tylko wracają do Polski, to słuchają proboszcza i uszy po sobie.

Lukrecja Kowalska: Coming out na pogrzebie mamy

Wiele miałam coming outów w życiu, ale najbardziej spektakularny, to w lutym zeszłego roku – na pogrzebie mojej mamy. Po prostu pojawiłam się na nim jako kobieta. Intencja mszy była od córki Lukrecji, nie od syna. Chodzież to nie jest wielkie miasto, 19 tysięcy mieszkańców, a na pogrzeb przyszło dużo ludzi, więc się rozniosło. Na stypie wyjaśniłam wszystko tej części rodziny, która jeszcze nie wiedziała. Zaskoczone ciocie i wujkowie powtarzali, że dla nich i tak będę Krzyśkiem. Ich sprawa. Ja jestem Lukrecją. Kiedyś to był tylko nick, teraz to jest moje imię. Zgłosiłam się do projektu trochę z głupia frant.

O dyskryminacji, która mnie spotkała, długo mogłabym opowiadać, ale najważniejszy przekaz mam taki, że dziś czuję się wygraną. Nauczyłam się postępować tak, by mnie dyskryminacja nie dotykała. Nie pozwalam na to i już. Po Chodzieży chodzę z podniesioną głową. Bywa, że ludzie wyrażają dezaprobatę patrząc na mnie z pogardą, uporczywie. Wpatruję się takiemu delikwentowi prosto w oczy – i czekam, aż on opuści wzrok. Nie ja.

Jak mieszkałam w Warszawie i w Poznaniu, to bałam się sama chodzić wieczorami, a w Chodzieży się nie boję. I wszędzie mówią do mnie „pani”, nawet jeśli mają jakieś „ale”. Nie kobiecym wyglądam to uzyskałam, tylko pewnością siebie. Bo wyglądu jak biologiczna kobieta to już mieć nie będę, nie ten wiek – i zresztą nie mam pieniędzy, by wszystkie zabiegi upiększające robić. Nawet jak mnie policja złapała na przekroczeniu prędkości i mandat dostałam, to policjantka po okazaniu dowodu mnie zagadnęła, jakim imieniem się posługuję. Zapytała, kiedy będę miała zmieniony dowód i ogólnie była miła. Nie wiem, czy powinnam mówić, ale nawet „wynegocjowałam” trochę mniejszy mandat.

Jestem w okresie tranzycji, już po cyklu diagnostycznym. Niebawem będę miała wyznaczony termin rozprawy, później – dokumenty z żeńskimi danymi. Zdjęcie mam z własnymi włosami, a nie w peruce, jak kiedyś do wywiadu w „Replice” (nr 45 – przyp. red.), po tym, jak zostałam Miss Trans, ale o tym za chwilę.

Gdy teraz ktoś mówi do mnie „Krzysztof”, to czasem nie reaguję, albo z opóźnieniem – muszę sobie przypomnieć, że to jest jeszcze moje oficjalne imię. Ale już niedługo.

Rówieśnicy nie dokuczali mi w szkole – na tyle się od nich oddaliłam, że niemal mnie nie zauważali. Byłam samotnym, odizolowanym chłopcem. Gdy o tym myślę, to widzę się z moim ulubionym samochodzikiem – czerwonym landrowerem. Siedzę na szkolnym boisku. Zupełnie pustym. Bawię się sam. Lalkami się nie bawiłam. Gdy miałam 10 lat, to dostałam od losu żywą „lalkę” – urodziła się moja siostra. Byłam chłopcem, który nad wyraz troskliwie opiekował się siostrzyczką.

Świadomość, że jestem trans, przychodziła bardzo powoli. Cztery lata temu, gdy wygrałam wybory na Miss Trans, to myślałam, że jestem transwestytą – że chodzi tylko o ciuchy. Że to jest w sumie taka zabawa. Ale jednak to było poważne. Weszłam w środowisko trans i bez pamięci zakochałam się w pewnej transseksualnej kobiecie. Mieszkałam z synem i uznałam, że muszę mu powiedzieć, o co chodzi.

Moje małżeństwo rozpadło się już wcześniej, po prostu oddaliśmy się z żoną na tyle, że wiedliśmy odrębne życia. Ona bardzo dużo pracowała i podróżowała, a ja siedziałam w domu z synem. Nietypowo, wiem. Potem on sam przyznał, że byłam dla niego i ojcem, i matką. Jak syn szedł na studia, to razem przeprowadziliśmy się do Poznania cztery lata temu. No, więc powiedziałam mu, że ten pan, który u nas bywa – bo on widział faceta – jest transseksualną kobietą i że się w niej zakochałam, i że ja też jestem taka. Syn przyjął to nawet spokojnie, a ja chyba nie zdawałam sobie całkiem sprawy, że moje wyznanie stwarza kompletnie nową sytuację dla niego. Trochę kłótni między nami było, dziś wiem, że zbyt wiele od niego wymagałam, a przecież sama potrzebowałam dużo czasu, by moją transpłciowość zaakceptować. Teraz mamy dobre relacje. Rozumiem go lepiej. Mieliśmy poważną rozmowę po mojej decyzji o tranzycji. Sam stwierdził, że chce się wszystkiego dowiedzieć, a wielu kwestii nie rozumie. Wyjaśniłam. Gdy będzie się żenił ze swoją dziewczyną, to np. jej rodzicom musi o mnie też powiedzieć – bo przecież nie przyjdę nagle na jego ślub w garniturze. Więc on teraz, będąc hetero, też ma parę coming outów do zrobienia. Widzę, że łatwe to nie jest.

Po tym coming oucie na pogrzebie sytuacja rodzinna mi się wyjaśniła: mam syna, mam siostrę i mam ojca, którym się opiekuję. Reszta rodziny się ode mnie odwróciła. No i bardzo dobrze – przynajmniej nie ma niedomówień. To samo ze znajomymi w Chodzieży – niektórzy zaczęli mnie traktować jak powietrze.

Kilka lat pracowałam w Niemczech jako opiekun, a potem też opiekunka osób starszych. W Chodzieży również byłam monterem okien. O tej pracy więcej dzisiaj nie chcę mówić. Już tam nie wrócę.

Przemocy fizycznej na szczęście nie doświadczyłam, ale psychiczna towarzyszy mi cały czas. Dziś już jestem na nią odporna, również dzięki sesjom z psychologiem. Zrozumiałam, że dopóki mam jakieś wątpliwości sama co do siebie, dopóty jestem bardziej podatna na ataki. I nie wolno udawać, że się czegoś nie zauważa. Brak reakcji to też jest reakcja – przyzwolenie na pewne zachowania – druga strona wtedy korzysta, idzie dalej.

Paradoksalnie, z największym hejtem w internecie spotkałam się ze strony… samego środowiska trans, po wygranej wyborów Miss Trans. Bo nie zamierzałam – wtedy! – robić tranzycji, bo wystąpiłam w lateksowym, prowokacyjnym stroju, na szpilach. Tak, jakby środowisko wymagało ode mnie tranzycji, a po drugie – takiej zwykłej kobiecości. A ja jestem, jaka jestem. Wtedy lubiłam lateksowe ciuchy. Zresztą nadal lubię odważne stroje. Wzięłam sobie do serca te ataki, przygnębiły mnie. Wiesz, kto mnie wtedy pocieszał? Środowisko BDSM! Dwie dominy, też fanki takich klimatów (mocnych strojów), stały się moimi przyjaciółkami i są nimi do dziś.

Warsztaty „Storytelling – odkryj moc swojej historii” są organizowane w ramach projektu „Strong and Proud – Hate Crime Storytelling”. Projekt realizowany przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce.

 

Tekst z nr 61 / 5-6 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.