O kursie „tęczowej salsy” dla par jednopłciowych i o tym, co w tańcu jest „męskie”, a co „kobiece” z Wiktorem Korszlą, choreografem, tancerzem, wokalistą musicalowym rozmawia Mariusz Kurc
Prawdziwy facet bez problemu założy szpilki i nie umrze ze strachu, co się stanie, jeśli mu się to spodoba
Kurs „tęczowej salsy” dla jednopłciowych par to twój pomysł?
W stu procentach mój. Instruktorem jestem już od ośmiu lat, a „tęczowa salsa” chodzi mi po głowie od jakichś trzech. W styczniu stwierdziłem: ok, robię to. Poradziłem się przyjaciółki Kasi Lorkowskiej – mentorki salsy w Polsce. Włożyłem własne pieniądze w wynajem sali w Warszawie. Na reklamę nie miałem żadnych funduszy.
Trzymałem za ciebie kciuki, gdy informowaliśmy o kursie na Facebooku „Repliki”, ale szczerze mówiąc, nie wróżyłem ci sukcesu.
A jednak! Zgłosiło się osiem par, w tym sześć gejowskich. Pierwsze lody zostały przełamane.
Jakie masz wrażenia z zajęć?
Znakomite. Mnie w ogóle najbardziej interesuje taniec w parach. W dzisiejszych klubach najczęściej odbywa się zbiorowy taniec plemienny wokół torebek wiszących obok przy krzesłach lub wspólne „wywoływanie deszczu”, czyli taniec w kołeczku. Nie ma miejsca na spotkanie dwojga ludzi. A taniec dla mnie jest właśnie tym – spotkaniem. Fizycznym, zmysłowym i mentalnym, spotkaniem dwóch ciał i dwóch osobowości.
Pary gejowskie nie mają doświadczeń wspólnego tańca. Dziewczyny owszem, ale chłopaki? W życiu! Jest tylko jedna sytuacja, gdy chłopaki w Polsce mogą „legalnie” trzymać się za ręce – podczas oczepin na weselu.
Nawet wielu samych gejów uważa, że chłopak tańczący w parze z chłopakiem to „nienaturalne”.
Sam kiedyś tak myślałem. Nie rozumiałem, że bezwiednie przejmowałem poglądy homofobów, którzy to samo mówią przecież o wszystkim, co dotyczy związków gejowskich.
To kwestia otwarcia się, pewnego przełamania kulturowego. Nienaturalne? Bo co?
Kiedy po raz pierwszy tańczyłeś w parze z chłopakiem?
Przełomem był dla mnie pewien wieczór w Tel Avivie kilka lat temu. Zobaczyłem w klubie fantastycznie tańczącego faceta. Zebrałem się na odwagę i zapytałem, czy zatańczyłby ze mną. Znam i kroki męskie, i kroki damskie. On był w towarzystwie kilku innych gości, gejdar mi podpowiadał, że może nie mieć nic przeciwko. Zgodził się. Przetańczyliśmy kilka godzin – to była rewelacja. Tańczyliśmy wszystko – salsę, merengue, bachatę, cha-chę…
To nawet nie był klub gejowski. Tańczyliśmy dla własnej przyjemności. Byłem już wtedy profesjonalnym tancerzem – on zresztą też, okazało się, że tańczył w musicalu „Zorro” w Nowym Jorku – poczułem jednak iskrę, której wcześniej nie znałem. Kiedy tańczysz zawodowo, z czasem tracisz pewnego rodzaju emocje. Poza naszymi umiejętnościami, którymi się bawiliśmy, czułem feeling nie do podrobienia. Zrozumiałem, co może czuć facet hetero tańczący w parze z kobietą. Zmysłowość, bliskość – w dużym stopniu o wydźwięku erotycznym.
I pomyślałeś, że trzeba pokazać innym gejom, jak fajnie jest tańczyć z facetem, który cię kręci.
Dokładnie. Teraz na kursie super było obserwować te gejowskie pary – jak oni się odkrywają na nowo, uczą się siebie w nowych rolach. Jak się kłócą, gdy jeden się pomyli, albo nadepnie drugiemu na stopę i jak się cieszą, gdy cały taniec wykonają bezbłędnie. Jak poznają swoje ciała od innej strony – który jest cięższy, który wyższy, który bardziej gibki. Który ma prowadzić, a który być prowadzony – bo nic tu nie jest z góry przypisane, trzeba się umówić.
Taniec to jedna z podstawowych form rozrywki dla pary – dlaczego pary gejowskie mają być jej pozbawione?
Taniec chyba z gruntu uznaje się za „niemęskie” zajęcie.
Jak słyszę tego typu wypowiedzi w rożnych telewizyjnych talent show, to aż się gotuję. Bzdura! Balet jest niemęski, a hip hop jest niekobiecy. To mnie rozwala. Po co sobie tworzyć takie blokady? Facet może być genialny w tańcu baletowym, a dziewczyna – w hip-hopie. A dwóch facetów tańczących np. tango może wyglądać bosko! Jak ktoś nie ma problemu ze swoją męskością, to mu jej od tańca nie ubędzie. Ani od tego, że zatańczy kroki umownie przyjęte jako „damskie”. Prawdziwy facet bez problemu założy szpilki i nie umrze ze strachu, co się stanie, jeśli mu się to spodoba.
W ogóle jak słyszę o „zniewieścieniu w dzisiejszych czasach”, to mnie ponosi. Kojarzysz clip do „Do you really want to hurt me?”. Kto to śpiewa?
Boy George.
Jaki on jest „przegięty”! A to są czasy moich rodziców. Nie ma jednej ustalonej definicji „męskości” i „kobiecości”. Te rzeczy się samoistnie przepracowują podczas takiego kursu jak tęczowa salsa. To jest też narzędzie socjalizacji – po pierwsze jesteś w miejscu publicznym i funkcjonujesz jako para, a po drugie zastanawiasz się, co to znaczy kroki „męskie”, a co „kobiece” i dlaczego tak? Wiele rzeczy się tu nakłada i nie o sam taniec w tańcu chodzi, tylko również o rożne społeczne sprawy i o komunikację między partnerami. Na zajęciach z „sexy dance”, gdzie niektóre kobiety po raz pierwszy widzą całe swoje ciało w ruchu w lustrze, jedna dziewczyna mi powiedziała: „Psycholog drąży problemy, a ty sprawiasz, że one znikają”. Pozwalam im zaakceptować swoje ciała, pokazuję ich największe atuty, eksponując je właśnie w tańcu. Podobnie jest z bachatą.
Czyli?
To jest bardzo zmysłowy taniec, w którym prowadzisz partnera/partnerkę głownie samymi biodrami. Nie musicie trzymać się za ręce, po prostu możecie się czule objąć i stykać się biodrami. Superfajne i supersexy. Śmiesznie jest, kiedy tańczysz z chłopakiem i myślisz, że uwiera cię w udo jego… pomadka w kieszeni, po czym okazuje się, że kieszenie są puste (śmiech).
A gdyby na twój kurs tęczowej salsy zgłosiła się para hetero?
Proszę bardzo, zgłaszają się. To nie jest żadne getto. Przyszło już z siedem osób hetero. Ja w ogóle na wszystkich moich kursach – nie tylko z tęczowej salsy – mówię, że każdy może przyjść i tańczyć, z kim chce.
Ale gdyby para chłopaków przyszła na „zwykły” kurs?
To zależy od podejścia instruktora. Niestety, jeśli jest homofobem, to może być problem. Dlatego potrzebny jest kurs taki, jak mój – gdzie jest absolutnie jasne, że pary jednopłciowe są mile widziane. Moim zdaniem, wszyscy instruktorzy powinni mówić, że u nich tańczyć mogą wszystkie pary, nie tylko rożnej płci.
Ja zresztą na kursach często tańczę z chłopakami. Heterycy bez żenady mnie proszą, bym z nimi tańczył. Chcą zobaczyć, czy prowadzić faceta jest inaczej niż kobietę, albo chcą, żebym ja poprowadził, a oni zobaczą, jak to jest tańczyć w roli kobiety. Dużo śmiechu przy tym jest, ale i nauki.
Dlaczego salsa, a nie inne tańce?
Salsa jest prosta, zabawowa, radosna i da się ją tańczyć do wielu gatunków muzyki, bo jest bardzo plastyczna. Trzeba tylko podłapać odpowiedni rytm i możesz tańczyć salsę nawet do jazzu.
Ty nie tylko tańczysz – jesteś też wokalistą musicalowym.
Mam też licencję pilota samolotów jednosilnikowych typu C150 i C152. Co się tak patrzysz? (śmiech)
Serio?
Serio. Mój tata jest pilotem i to stąd. Nie kocham jednak lotnictwa tak bardzo jak teatru. Nigdy też nie będę tak wspaniałym pilotem jak mój tata – to niesamowicie ciężka praca i naprawdę trzeba się temu poświęcić, ciągle szkolić. Ja już porzuciłem lotnictwo.
A studiowałeś na Akademii Medycznej, obecnie Uniwersytecie Medycznym.
Tak, w trybie dziennym, pięć lat, jestem epidemiologiem. Trzeba mieć jakiś zawód na wypadek, gdyby nie udało mi się utrzymać ze śpiewania czy z tańca. Teraz chcę zrobić studia z fizjoterapii.
Pamiętasz, kiedy ci się spodobały musicale?
Od dziecka uwielbiałem śpiewać. Moim marzeniem było śpiewać w musicalach i bajkach dla dzieci.
To ci się spełniło, bo zagrałeś główną rolę w musicalu dla dzieci „Tarzan” w Zabrzu.
Tak, spełniło się. Mój debiut i niesamowita przygoda. Aby przygotować się do tej roli, prócz prób wokalnych, aktorskich i choreograficznych, musiałem brać lekcje akrobatyki u Sylwii Adamowicz – jedynej akrobatki-kaskaderki w Polsce. Pracowałem również z naszą kadrą olimpijską Pogoń Zabrze, która reprezentowała nas na Olimpiadzie w 2008 roku. Podczas spektaklu latałem osiem metrów nad publicznością. To było dopiero coś! Sztab niesamowitych ludzi pracował, bym mógł bezpiecznie zagrać.
Zrobiłem jeszcze jedną produkcję na Śląsku, po czym niestety nie udało mi się wejść do obsady świetnej „Klatki wariatek” w Warszawie, bo akurat wyjeżdżałem na kontrakt musicalowy za granicę. Ale teraz z reżyserem tego spektaklu, Grzegorzem Chrapkiewiczem, zrobiłem choreografię do „Mizantropa” Moliera w Teatrze Dramatycznym, jak też „Trzech Sióstr” Czechowa w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej.
Twój ulubiony musical?
„Taniec wampirów” Polańskiego.
Chłopiec marzy o śpiewaniu w musicalach… Rówieśnicy w szkole ci nie dokuczali?
Zdarzało się. Tym bardziej, że już w podstawówce w Sochaczewie, odkąd skończyłem 7 lat, śpiewałem na wszelkich szkolnych akademiach. Często widziałem, jak ludzie mieli łzy w oczach ze wzruszenia, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, w jaki sposób muzyka może oddziaływać na człowieka. Siostra Kasia nauczyła mnie piosenki „Kiedy ptaki odlecą za morze” na pierwszy konkurs, który dzięki niej wygrałem. Śpiewałem bardzo wysokim głosem, określanym jako sopran chłopięcy. Niestety już wtedy spotkałem się z pewną marginalizacją. Jeden nauczyciel powiedział mi podczas lekcji choru: „A mógłbyś w końcu zaśpiewać coś jak chłopak?”. Byłem zdezorientowany, wszyscy zaczęli się ze mnie śmiać. To było bardzo przykre, bo nie umiałem inaczej. Jak chłopak, czyli jak? Śpiewałem, jak umiałem najlepiej.
Później w liceum, na przykład na drzwiach klasy, w której zazwyczaj śpiewałem z moją przyjaciółką, aby przygotować się do szkolnych występów, ktoś przykleił kartkę z napisem „pedały nie śpiewać” – i wiedziałem, że to o mnie. Agnieszka Wojciechowska (obecnie solistka w Teatrze Sabat Małgorzaty Potockiej) zaraz zerwała kartkę i wstawiła się za mną.
Ale to nie były wielkie traumy. Rodzina mnie zawsze wspierała. Mam wielkie szczęście. Coming out, później, też nie był problemem, zarówno przed rodzicami, jak i rodzeństwem. Nawet brat, „młody gniewny”, wyszedł do swoich kumpli na osiedle i powiedział, że jak ktoś ma coś do jego brata, to niech powie to lepiej teraz lub siedzi cicho. Moje dwie siostry tym bardziej nie mają problemu z tym, że potrafię kochać innego mężczyznę.
A kiedy przeprowadziłeś się do Warszawy, czy otworzyły się przed tobą nowe możliwości?
Moja nauczycielka z drugiej podstawówki, pani Jarmoszko, bardzo we mnie wierzyła i wiele jej zawdzięczam. Niezwykle mądra kobieta.
Gdy miałem 12 lat, trafiłem na lekcję do pani Zapendowskiej, później kolejnych nauczycieli, do Teatru Buffo, Sławka Adamko, Moniki Urlik i Justyny Motylskiej. Miałem gdzie się rozwijać, wiedziałem, że osiągnę swój cel.
Prowadzisz kursy tańca, występujesz, fizjoterapia… Bardzo jesteś zapracowany.
Tak, nie mogę usiedzieć. Ciekawe, jak długo tak wytrzymam. Gdzieś tam z tyłu głowy mam wizję domu, w którym spędzam dużo czasu i stabilizacji z facetem, na którym mogę polegać.
Czyli romantyk. A dzieci?
Nie. Co nie znaczy, że uważam, że geje nie powinni wychowywać dzieci. Jeśli chcą, to powinni. Znam rożne konstelacje rodzinne.
Mój przyjaciel gej ma dziecko ze swoją przyjaciółką, wychowują je razem, a jego partner jest „obok”. Ale ja nie widzę siebie w roli ojca – na razie. Za to rola wujka bardzo mi odpowiada, właśnie nim zostałem po raz czwarty. Gratuluję jeszcze raz mojemu bratu i bratowej! Mój przyjaciel Maciej Kopeć chce otworzyć na starość dom pogodnej jesieni dla gejów. Będzie się nazywał „Szczęśliwa ciotka” (śmiech) Poważnie, uważam, że coś takiego jest potrzebne.
Zgadzam się. Ponoć na Zachodzie już powstają.
Będziemy w gronie przyjaciół tańczyć, grać w szachy, warcaby i wspominać stare dobre czasy.
Tekst z nr 49/5-6 2014.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.