Ja w ogóle gejów jakoś przyciągam, to są cudowne przyjaźnie. Po 13 lat mieliśmy i powiedziałam Darkowi: „Faceci to mają takie ładne dupki”, a on na to: „Wiesz, co? Mam to samo, mnie się też te dupki podobają”. Z tancerką Krystyną Mazurówną rozmawiają Sergiusz Królak i Mariusz Kurc
Odczuwa pani brak tolerancji ze względu na swój kolorowy wizerunek?
Zdarza się, ale wyłącznie w Polsce. Przepraszam, w Moskwie jest ostrzej, bo czasem plują za mną ze wstrętem na ulicy, wykrzykując obraźliwe uwagi. W Paryżu – żadnych reakcji, natomiast w Nowym Jorku spotkałam się z komplementami. Nowy Jork tak się ma do Paryża, jak Paryż do Warszawy, a Warszawa do Moskwy. Niestety, jesteśmy w kraju, któremu wciąż bliżej do Wschodu niż Zachodu, a ostatnio sprawy idą w stronę jakby przeciwną do właściwej. Nie chodzi tylko o stosunek do gejów i lesbijek, ale też do in vitro, aborcji, do Żydów, uchodźców, wszelkich mniejszości.
Latem wzięła pani udział w akcji Kampanii Przeciw Homofobii „Ramię w ramię po równość” jako nasza sojuszniczka.
Takie akcje są niestety wciąż potrzebne. Podkreślam przy tym: to nie tak, że jakoś specjalnie nalegam na prawa gejów i lesbijek. Nalegam na równe prawa dla wszystkich. Z takim samym zaangażowaniem mogę wystąpić w obronie innych dyskryminowanych grup, czy to ze względu na orientację seksualną, czy kolor skóry i tak dalej.
To nie muszę pytać, czy jest pani za związkami partnerskimi lub małżeństwami homoseksualnymi?
Oczywiście, że za.
Z adopcją dzieci?
Oczywiście! W ogóle nie wiem, jak można mieć inne zdanie. Przecież nie chodzi o to, by wyrywać dzieci parom hetero i oddawać je parom homo, prawda? Chodzi o dzieci opuszczone czy osierocone, które mogłyby znaleźć dom i kochających rodziców. A że to byłoby dwóch mężczyzn albo dwie kobiety – co z tego?
Jakiś czas temu w którejś telewizji internetowej wzięłam udział w debacie z pewnym prawicowym politykiem, którego nazwiska już na szczęście nie pamiętam. Strasznie się zaperzył. „Związki partnerskie, no, jasne, i co jeszcze?!”. Powiedziałam, że mój syn jest w związku partnerskim. On: „I jeszcze pewnie dzieci by chciał mieć?”. Ja: „Już ma!”. On: „Ach, biedne to dziecko”. No, nie wiem, ja jestem dumna z mojego wnuka – zresztą jednego z pięciorga, mam trzech chłopców i dwie dziewczynki. Dopowiedziałam w końcu, że mój syn Baltazar jest w związku partnerskim, ale z dziewczyną. Tak się złożyło, że akurat jest hetero. Mieszka we Francji, tak jak i pozostała dwójka moich dzieci. Ślubu kościelnego brać nie chciał, bo od zawsze jest ateistą, mówi, że nawet w świętego Mikołaja wierzył tylko przez chwilę. A z cywilnym ślubem jest więcej kłopotu, większa ceremonia – i rozwód, gdyby miał się zdarzyć, to dużo trudniejszy. Wolał związek partnerski.
Zresztą teraz we Francji to w ogóle śluby biorą głównie geje i lesbijki (śmiech).
Sąsiadkami mojej córki Ernestyny jest para dziewczyn, które właśnie adoptowały dziecko. We Francji to są normalne sprawy.
Gratuluję pięciorga wnucząt.
Dziękuję, ale ja nic w tej sprawie nie zrobiłam i żadnej odpowiedzialności też nie ponoszę – tylko rozpieszczam.
Pani gwiżdże na to, co „wypada” kobietom w „takim” wieku i podkreśla, że nie zważając na opinię innych, robi to, na co ma ochotę. Wzór do naśladowania dla gejów i lesbijek? Widzi się pani w takiej roli?
To raczej ja podziwiam ich odwagę, jeśli chodzi o podkreślanie swojej osobowości: oni mają na ogół znacznie lepsze oko, wyczucie stylu, ciekawszy image niż mężczyźni hetero. Pewnie dlatego, poza Coco Chanel, wśród fryzjerów, kreatorów mody czy stylistów pojawiają się w sumie same męskie nazwiska, geje.
Mężczyzna hetero z reguły, jak zapytasz, to nie wie, w co ubrana jest jego kobieta, nie zna kolorów, niuansów modowych czy nowych trendów. No, ale mają za to inne zalety…
(śmiech) Jakie?
Ech, to oczywiste! Proszę zapytać którejkolwiek baby! I trochę poczucia humoru poproszę, mam wykładać kawę na ławę?
To zostawmy heteryków. Porozmawiajmy o gejach.
Proszę bardzo. Znam bardzo wielu gejów, ale nigdy dla mnie nie było to coś nadzwyczajnego, raczej normalnego, nie wywoływało sensacji.
Pani partnerami byli słynni tancerze geje – Witold Gruca, Dariusz Hochman, Stanisław Szymański, Gerard Wilk.
Wie pan co? Nie tańczyłam chyba nigdy z heteroseksualnym tancerzem! Myślę, że moich partnerów można by liczyć na dziesiątki, a może nawet na setki, a partnerów hetero było, no, nie wiem, może ze dwóch-trzech. I na ogół byli słabi.
Nie wiem dokładnie, na czym to polega. Jakaś inna wrażliwość, inna chemia. Praktycznie wszyscy wielcy tancerze to homoseksualiści, względnie bi.
Niżyński, Nuriejew… Barysznikow jest hetero!
Podobno bywa i hetero, tak. (śmiech)
Tak zwani prawdziwi mężczyźni często nie mają poczucia pozy, nie czują estetyki ruchu, nie interesuje ich przeglądanie się w lustrze i zachwycanie się własnym ciałem. Stąd w hip-hopie czy w najnowszych rodzajach tańca często występują tancerze hetero, ale na pewno nie w tańcu klasycznym.
Jaki był Stanisław Szymański, guru polskich tancerzy?
Stasiu był taki bardzo zrobiony, cały czas grał. Pewnego razu spotkaliśmy się pod operą, miał na siebie zarzucony czerwony sweterek. Gdy mu spadł, Stasiu „przeraził się” teatralnie: „O mój Boże, upadł mi mój lis!” (śmiech). Szalenie mnie takie zachowania bawiły, zwłaszcza, że ja też grałam w tę grę. Innego razu potrafi ł zadzwonić do mnie i zmartwiony zapytał: „Słuchaj, czy twój mąż też bez przerwy ogląda w telewizji ten futbol? Bo mój ogląda i mnie to już nudzi!”. Tak, też mnie nudziło! (śmiech)
Witold Gruca?
Tak naprawdę praca z każdym z nich była inna, bo każdy z nich był innym człowiekiem. Witold był podrywaczem, potrafi ł usiąść prawie nago na parapecie i machać do jakiegoś ujrzanego za oknem żołnierza. Miał wzięcie, a do tego był nieprzewidywalny! Raz podczas kolacji, przy stole pełnym ludzi, nagle zapytał mnie: „Czy ty umiesz facetowi robić dobrze? Nie?! To ja ci pokażę na kiełbasie!”. Nie miał najmniejszych oporów – zaraz mi pokazał tę swoją technikę (śmiech). Nie miał kompleksów z powodu swojej orientacji.
W przeciwieństwie do Gerarda Wilka?
Gerard co prawda nie ukrywał orientacji, ale za bardzo o niej nie mówił. Kiedyś byliśmy na występach w Rumunii i pewnego dnia poszliśmy na spacer po miasteczku. Nagle minął nas jakiś facet, z którym Gerard wymienił przelotne spojrzenie. Chwilę później poszliśmy do restauracji, a Gerard na chwilę nas przeprosił. Nie wracał pół godziny, godzinę, więc zaczęliśmy go szukać – bezskutecznie. Minęły trzy dni, aż wreszcie Gerard podjechał pięknym, białym samochodem z tym facetem, który go na tym spacerze minął, i oznajmił, że przyjechał po swoje rzeczy! Okazało się, że ten mężczyzna był jakąś gwiazdą telewizji rumuńskiej. Ale czy to nie piękne – jedno spojrzenie na ulicy i od razu miłość? Niestety, potem wakacje się skończyły, zaczęło się życie.
W 1995 r. Gerard Wilk zmarł na AIDS.
Stało się to wtedy, kiedy nasze kontakty nieco się ograniczyły ze względu na ciągłe rozjazdy. Ale bardzo to przeżyłam, bo swego czasu byliśmy ze sobą bardzo blisko. Za tę całą sytuację nienawidzę Rudolfa Nuriejewa, który też był chory (zmarł na AIDS w 1993 r. – przyp. red.), ale ignorował to. Kiedy został mianowany dyrektorem opery paryskiej, podobno przeleciał wszystkie tancerki i wszystkich tancerzy, nie mówiąc im, że ma HIV, a już podobno wiedział. Jakiś czas później połowa opery się pochorowała. Jednym z tych zarażonych był Gerard – czy przez Nuriejewa, to już tylko moje domysły. W każdym razie kilka lat wcześniej spotkaliśmy się na plotki, opowiedział mi o spotkaniu w barze z Rudolfem Nuriejewem i o tym, że przeżyli jakąś erotyczną przygodę.
Jak pani wspomina Gerarda z tamtego czasu?
Był chory chyba z siedem lat. Nie mówił o tym, nie chciał się spotykać, chował się przed ludźmi, jak miał pierwsze symptomy choroby. Zamknął się w sobie całkowicie, a zawsze był dość dyskretny. Pamiętam nasze ostatnie spotkanie: kapelusz, ciemne okulary.
O kilku przyjaźniach z gejami pisze pani w swych trzech książkach. Choćby o Darku Hochmanie…
Tata mi mówił, że ja nic, tylko nogami zarabiam, a „może byś, Krysiu, trochę też głową pozarabiała?” To teraz zarabiam. Już piszę czwartą książkę, tym razem o tym, jak sobie za granicą radzą Polacy-emigranci. Wychodzi mi, że kobiety i geje znacznie lepiej niż faceci hetero.
Oprócz pisarstwa, zadebiutowałam w tym roku na Warsaw Fashion Week jako modelka. Marzyłam o byciu modelką, jak byłam nastolatką, tylko byłam za mała i za gruba. Teraz jestem jeszcze mniejsza, jeszcze grubsza i do tego 60 lat starsza – i zostałam modelką!
A Darek Hochman był moją dziecinną niemal sympatią, rodzajem zauroczenia, nie miłością, nie miało to żadnego związku z jego upodobaniami seksualnymi.
W „Moich nocach z mężczyznami” jest fragment o tym, jak on, nastolatek, wyznał pani, że podobają mu się chłopcy.
Proszę sobie wyobrazić dwoje trzynastolatków w szkole baletowej przy al. Niepodległości w Warszawie. Zawsze razem wracaliśmy Puławską do centrum i żeby było dłużej, to zahaczaliśmy o Łazienki. Gadaliśmy w nieskończoność i o wszystkim, a ponieważ hormony się budziły, to i o facetach. Powiedziałam raz, że mają takie ładne dupki, podobają mi się, a on: „Wiesz co, ja mam to samo, też mi się te dupki podobają”. To nie było wielkie wyznanie, tylko tak po prostu.
Wiedzieliśmy oboje, że istnieje coś takiego, jak homoseksualizm i że głośno o tym mówić nie można. Wtedy w Polsce o wielu sprawach nie można było głośno mówić, więc to była normalka. Takie czasy, początek lat 50., stalinowski okres. A w naszej szkole prawie wszyscy chłopcy byli homo. Jeden tylko był hetero – miał krzywe nogi, pryszcze, zeza i fatalnie tańczył! Przyjaciółka, z którą do tej pory się przyjaźnię, chapsnęła go od razu, a ja się zakolegowałam z wszystkimi gejami. Ja w ogóle chyba gejów jakoś przyciągam, to są cudowne przyjaźnie. Zdarza się niesamowity stopień porozumienia pomiędzy kobietami a gejami. Z koleżankami bywa zazdrość o ładną sukienkę, albo o faceta, tymczasem…
O facetów z gejami kłótni nie ma, bo podrywamy różnych.
No, właśnie!… Chociaż nie zawsze (śmiech). Czasem tych samych. Zdarzało się.
Darek miał jednak opór przed zaakceptowaniem siebie. Wyzywano go od świń i tym podobnych. Poszedł do lekarza. „Ja nie wiem, czemu mi się mężczyźni podobają, wcale nie chcę być tym pedałem”. Poradził mu, by wyjechał, bo tego nie ma jak leczyć, a za granicą takiej presji nie będzie czuł. I wyjechał. Darek jest od dawna szczęśliwym gejem w Nowym Jorku.
Trochę nadal tak jest, że wyjazd z Polski jest najlepszym wyjściem; smutne to.
Wyjazd do Francji w 1968 r. otworzył panią w sensie mentalnym?
Na pewno. Byłam już wtedy otwarta na inność, sama zresztą byłam też postrzegana jako odmieniec, ale Francja mnie ośmieliła, Francja mi pokazała, że ta różnorodność jest wspaniała, że odmienność można „nosić” z podniesioną głową. Wcześniej to było często tłumione, bo „nie wypadało”. Francja była i jest bardzo progresywna, choć i tam jest teraz problem pod tytułem „Marine Le Pen”.
W „Ach, ci faceci” poświęciła pani cały rozdział jeszcze innemu tancerzowi – Piotrowi Nardellemu. Muszę zacytować: „Piotr wpadł do mojego mieszkania jak burza w wielkiej zamaszystej czarnej pelerynie i czarnych wysokich do pół uda botach (…). Patrzyłam na niego urzeczona. Przyszedł chyba z Andrzejem Ziemskim, swym partnerem życiowym, którego złapał pod natryskiem jeszcze w szkole baletowej. Obaj superzgrabni, tańczyli w zespole Bejarta. (…) Piotr i Andrzej założyli w Brukseli w 1979 r. szkołę baletową.”
I nadal są razem. Tam jeszcze jest dialog. Ja go pytam: „Za coś ty go złapał pod tym natryskiem?” On odpowiada, że „za rękę, oczywiście”. Nie jestem pewna, czy za rękę (śmiech) – w każdym razie trzyma do dziś.
A w „Burzliwym życiu tancerki” znalazłem wątek lesbijski. Opowieść o tym, jak w Atenach dzieliła pani pokój z tancerką lesbijką. Tak jej pani zachwalała macierzyństwo, że rok później ona też została matką. Znów zacytuję: „– Przeszłaś na chłopów czy jak? – zapytałam z niezdrową ciekawością. – No nie. Taka głupia to nie jestem. Poprosiłam kolegę, zacisnęłam zęby, przecierpiałam ten jeden, jedyny raz i zobacz, warto było”.
Dla mnie posiadanie dzieci to jest najpiękniejsze, co mi się w życiu zdarzyło. I to nadal trwa, bo mam dzieci fantastyczne. Tym moim szczęściem chyba ją „zaraziłam”.
Ale macierzyństwo musi być świadome i musi być chciane. Więc żeby nie było niedomówień: jestem jak najbardziej za prawem do aborcji. Nie znam kobiety, która lubiłaby skrobankę, ale czasem to może być jedyne wyjście. Sama nie ukrywam, że miałam w życiu aborcje. Oburzam się, gdy mówią, że Mazurówna „przyznała się” do aborcji. Nie „przyznałam się”, bo nie ukrywałam. Tak jak nie „przyznaję”, że mam 77 lat, bo wieku też nie ukrywam.
W „Burzliwym życiu tancerki” wspomina pani też pewną rozmowę z synem Kasprem. Sugeruje pani, że jeśli on nie ma dziewczyny, tylko chłopaka, to pani by go chętnie poznała.
Po prostu brałam pod uwagę, że mógł być homo. Okazał się hetero – i to tak zawzięcie hetero jak ja. A propos syna, kiedyś, jeszcze chyba w latach 90., pochwaliłam mu się, co napisali o mnie w gazecie: że mam najpiękniejsze nogi od czasu Marleny Dietrich. „Ty najpiękniejsze nogi?” – zdziwił się. „Przecież masz kołkowate, męskie. To pewnie jakiś stary pedał pisał!”. Obruszyłam się, ale zerknęłam na autora artykułu: Jerzy Waldorff…
Co by pani powiedziała rodzicom, babciom, dziadkom, dla których homoseksualizm ich dziecka czy wnuczka jest dramatem?
Że dramatem to jest co najwyżej ich postawa.
Tekst z nr 64/11-12 2016.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.